Skaza na niebie - Tomasz Kołodziejczak - ebook + książka

Skaza na niebie ebook

Tomasz Kołodziejczak

3,9

Opis

Dzieci nie wysyła się na wojnę, ale dorosłych, którzy z tych dzieci wyrastają – owszem.

Płk. Robert Gralewski

Ludzkość prowadzi wojny odkąd pierwsi ludzie weszli do jaskiń. I będzie prowadzić je tak długo, jak długo żyć będzie przynajmniej jeden człowiek. A gdy już wymrzemy - nasze miejsce zajmą inne gatunki, przybyłe z niezmierzonych głębi kosmosu. Bo i tam, na krańcach nieznanego jeszcze wszechświata, żyją istoty, które od początku dziejów aż po ich kres, toczyć będą własne bitwy.

Oto książka o najwspanialszych i najpodlejszych dokonaniach ludzkości. Znajdziecie tu zatrważające scenariusze wyzutej z uczuć przyszłości. Poczujecie grozę nadchodzącej zagłady. Ekscytację odkrywaniem przedwiecznych tajemnic pozostawionych w każdym zakątku wszechświata. I nieskończony zachwyt wobec dotykania po raz pierwszy Nieznanego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 460

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (48 ocen)
15
19
7
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Iwona234

Nie oderwiesz się od lektury

Genialne
00
Evita72

Dobrze spędzony czas

świetne opowiadania. dają do myślenia (a więc nie tylko rozrywka).
00

Popularność



Kolekcje



Zero Waste (H 2.0)

Tęsknię za tobą

Tęsknię, babciu. Za kolorową rybką na twoim nadgarstku, tatuażem tak prostym i tak eleganckim jednocześnie. Za zapachem goździków i cynamonu przenikającym ubranie po tym, jak przygotowywałaś dla nas nowe perfumy. Za twoim śmiechem, kiedy razem oglądałyśmy zupełnie niezabawną komedię. I za twardniejącym głosem, gdy jednak musiałaś rozmawiać o sprawach ważnych. Za błyskotliwymi ripostami, jakimi bezlitośnie gnębiłaś przeciwników.

Lubiłam nawet ten moment, gdy rozpędzona w debacie milkłaś nagle, by wziąć głęboki oddech. Łapałaś wtedy haust powietrza, by już za chwilę przetworzyć całą jego energię w ważne i mądre słowa, w znaczące zdania, w tezy nie do obalenia. Jakże bali się tej chwili twoi interlokutorzy w studiach, podjudzeni kontrmanifestanci na wiecach, opozycjoniści w parlamencie – tych kilku sekund, kiedy przymykałaś oczy i kilkakrotnie zaciskałaś dłonie, jakby napinając wewnętrzną sprężynę. Zastygali w oczekiwaniu na to, co powiesz.

Uwielbiałam oglądać cię jako mała dziewczynka, gdy z matkami śledziłam twoje wystąpienia publiczne. Potem, już jako nastolatka, gdy sama zaczęłam działać, wykorzystywałam całe fragmenty twoich przemów jako bazę własnej argumentacji. Nawet dziś wracam czasem do starych nagrań. Kiedy czuję zmęczenie lub napotykam na naszej drodze przeszkody, sięgam do źródła. Energetyzuję mózg twoją siłą.

Biorę całą twoją pasję, ale nie wszystkie poglądy. Wasze zdobycze nie wystarczą nam dzisiaj: musimy iść dalej. Byliście dzielni w tamtych mrocznych czasach przemocy i krwi, daliście ludziom nowe prawa i nadzieję na lepszy świat, więc bierzemy wasze dziedzictwo niczym bezcenny skarb z przeszłości, lecz musimy tworzyć nasze własne dzieła.

Jesteśmy waszymi uczennicami i uczniami. Szkolimy się. Wyciągamy wnioski. Konsekwentnie dążymy do celu. Doprowadzimy do końca to, co przez was zostało rozpoczęte.

Wiem, że byś to zrozumiała.

Nasz świat będzie lepszy.

Kiedy się żegnałyśmy, próbowałam wybrać tylko jedno związane z tobą wspomnienie, najważniejsze. Niełatwe zadanie. Tak wiele dni spędziłyśmy razem, tyle wieczorów przegadałyśmy, tyle spraw – wesołych i smutnych – zajmowało nam czas. Sprawę przenegocjowały ze sobą moje dwie wewnętrzne Antonie – ta przestrzegająca zasad i ta gotowa je naginać, o ile nie czyni to nikomu szkody. Antonia Porządnicka koniecznie chciała wskazać jedną konkretną sytuację, najważniejszą, bo tak sobie to przecież na początku ustaliłam. Antonia Luzacka zaproponowała stworzenie całej listy mniej szczegółowych wydarzeń. Po wewnętrznych negocjacjach oba fragmenty mojej osobowości znalazły kompromis i uznały, że lista „top trzy” pozwoli wskazać różne aspekty naszych relacji.

Niech więc będą trzy.

Wspomnienie: matka pierwotna C odchodzi

Antonia stoi na korytarzu, nie zważając na ciągnący od podłogi chłód. Przestępuje z nogi na nogę, ale nie chce wracać na piętro po kapcie. Boi się, że schody zaskrzypią i matki zorientują się, że dziewczynka jest świadkiem ich rozmowy.

Matka Marianna stoi przy drzwiach ubrana w cienki lniany płaszcz, z porozciąganą niemal do granic pęknięcia siatką na ramieniu. Tę torbę udziergała na drutach jeszcze matka Gertruda, której Antonia już właściwie nie pamięta. Wełna jest szara i postrzępiona, węzły zacisnęły się przez te wszystkie lata w twarde grudki. Przez wielkie oka torby dziewczynka rozpoznaje kolory i faktury sukienek Marianny, dostrzega też czarną głowę drewnianej figurki bogini płodności (Antonia nie rozumie tego słowa) i srebrzyste lśnienie ulubionego rondla matki.

Marianna powiedziała kiedyś, że porządna torba powinna zmieścić wszystko, co kobiecie potrzebne do życia. Teraz Antonia przypomina to sobie i właśnie zaczyna w pełni pojmować, co się dzieje. Nie ma żadnych wspomnień z odejścia Gertrudy, matki pierwotnej A, które nastąpiło niemal tuż po jej urodzeniu. Ale za to doskonale pamięta Yennefer, matkę pierwotną B, która opuściła rodzinę półtora roku temu. Antonia trochę się wtedy smuciła, a trochę cieszyła, szczególnie że uroczystość pożegnalna była piękna i radosna, a w prezencie otrzymała wspaniały zestaw kamiennych klocków – ciężkich i kolorowych, z których można układać tęczowe mandale.

Yennefer była biologiczną matką Antonii i dała jajeczko. I tego określenia dziewczynka jeszcze nie rozumie, ale wie, co to jest jajko, bo widziała jego rysunek w starej książce. To o tę książkę wybuchła jedna z pierwszych kłótni między matkami. Marianna krzyczała wtedy na Yennefer i wielokrotnie powtarzała słowo: „Niewłaściwe!”. Uspokoiły się dopiero wtedy, gdy babka Milena uświadomiła im, że Antonia wszystko słyszy.

Teraz Milena stoi obok drzwi, wysoka i koścista, z długimi, prostymi włosami opadającymi na plecy niemal do linii talii, w jasnozielonej koszuli i błękitnych spodniach ogrodniczkach. Na stopach ma plecione sandały.

Dopiero za jej plecami, jakby się ukrywając, zgromadziła się reszta domowników: matka wtórna Alea, ojcowie David i Krzysztof oraz nowe rodzeństwo, Arnav i Flora.

– Jesteś ostatnią biologiczną matką Antonii – mówi babka Milena. – Masz obowiązki.

– Ma rodziców i rodzeństwo, nie zostanie sama. – Głos Marianny drży. – A ja będę ją odwiedzać, tak jak Yennefer.

– Yennefer zjawia się tu za rzadko.

– Porozmawiaj z nią! To przecież twoja córka. – Marianna wydaje się zdecydowana, jednak w jej głosie słychać respekt wobec Mileny. Przeciwstawia się babce, ale najchętniej po prostu by uciekła.

– Wiesz dobrze, że rozmawiam. Nie mogę jej zmusić. To jej wybór i jej życie.

– Więc czemu chcesz zmusić mnie? – Marianna poprawia torbę, która musi ciążyć i mocno wbijać się w ciało. Ale nie odstawia pakunku, bo to oznaczałoby pierwszy ruch ku pozostaniu lub choćby przedłużeniu rozmowy. Dopóki dźwiga worek na ramieniu, daje wszystkim jasny sygnał, że właściwie to już, teraz, zaraz zbiera się do wyjścia.

Babka Milena nie odpowiada. Odwraca się ku stojącym za nią ludziom i się uśmiecha.

– Masz rację – mówi po chwili namysłu. – Przepraszam. Antonia ma wspaniałych rodziców wtórnych.

– Ja jestem trójny – wtrąca Krzysztof. – To mój partner Seba był wtórny, ale ja zostałem, gdy odszedł.

– Tak, masz rację – powtarza Milena i kiwa głową. – Przepraszam.

Po przesłoniętych matami szybach przesuwa się błysk światła. Matka Marianna sapie z ulgą, poprawia torbę i kładzie dłoń na klamce drzwi.

– Mój blablak przyjechał. Mam dobry kurs. – Zawiesza głos, a po chwili dodaje, jakby chciała się pochwalić: – Z czterema współpasażerami!

– Dobrze. – Milena docenia gest. – Oszczędnie.

Marianna odbiera pochwałę jako zgodę na wyjście. Nie odzywając się już do nikogo, szybko otwiera drzwi, przeciska się przez nie ze swoim wielkim tobołkiem i po chwili słychać już tylko szuranie jej butów po drewnianej werandzie.

Trójny ojciec Krzysztof podskakuje do drzwi i zamyka je gwałtownie.

– Zimno. – I on próbuje się tłumaczyć przed Mileną. Babkę szanują wszyscy dobrzy ludzie.

Kiedy drzwi się zatrzaskują, Antonia nagle ogarnia swym sześcioletnim umysłem, że to koniec. Że właśnie z rodziny odeszła ostatnia matka, która znała ją od dziecka. Może nie najfajniejsza, ale całkiem miła.

Dziewczynka zaczyna płakać i dopiero wtedy wszyscy zauważają jej obecność.

Babka podchodzi szybkim krokiem, pochyla się, przytula ją i obejmuje. Antonia czuje znajomy zapach: i potu, i goździkowo-cynamonowych perfum, i papryki, którą Milena dodaje do wszystkich potraw. Tuż przed oczami dziewczynka ma piękną kolorową rybkę, wytatuowaną na nadgarstku babki. Wciąż jednak drży, jednocześnie z nerwów i z chłodu.

– Nie martw się – mówi Milena. – My zawsze będziemy razem. Uwierz mi.

Antonia wierzy. Wierzy z całej siły.

Podziwiam cię

Odeszłaś godnie, babciu, tak jak żyłaś. Dlatego myślę, że jednak w końcu zaakceptowałabyś to, co próbujemy dziś ustalić w parlamencie. W swojej mowie wspomnę o tobie, choć nie spodoba się to pewnie niektórym naszym młodym posłom. Żałuję, że nie dane im było poznać cię lepiej i zobaczyć taką, jaka byłaś naprawdę: zawsze oddana sprawie, mądra wiekiem i doświadczeniem. Płomiennie rozedrgana, gdy trzeba, a kiedy należy – precyzyjna niczym Matka Natura. Lecz oni widzieli w tobie jedynie nestorkę partii, zasłużoną działaczkę, która nie podziela już ich wszystkich przekonań i jest – przepraszam za to straszne słowo – zbyt konserwatywna.

Przyjmowałaś to ze spokojem, patrzyłaś na nich z sympatią, wręcz czułością. Ale wiem, że czasem było ci przykro. I muszę to przyznać, bywałaś też zirytowana. Ukrywałaś emocje, by nikt nie dostrzegł, że utrata wpływu na młodzieżówkę cię uraża, ja jednak potrafiłam to dostrzec.

Wiem też, że za tę irytację złościłaś się sama na siebie. Rozumiałaś przecież, że postęp jest nieunikniony, że nie możemy się zatrzymywać, że to, co rozpoczęło się kilkadziesiąt lat temu, poprowadzi następne pokolenia do nowych celów i jeszcze lepszych rozwiązań. Planeta nie może czekać.

W dawnych, brudnych czasach cywilizacja technologiczna karmiła się węglem i ropą – pozostałościami sprzed milionów lat. Także machina społeczna ludzkości zawsze napędzana jest paliwem pochodzącym z przeszłości: z aksjomatów wygasłych kultur, z biznesów rozpoczętych całe dekady wcześniej, z historycznych konfliktów przeszłych generacji, z politycznych koncepcji spisanych przez dawno zmarłych ludzi. I to właśnie na ich bazie obywatele podejmują decyzje dotyczące aktualnego życia własnego i swojej wspólnoty.

Zazwyczaj zastany świat wydaje się jedynym możliwym, a nawet jeśli nie – to przynajmniej sprawdzonym i przetestowanym w praktyce. Młodzi ludzie, choćby nie wiadomo jak daleko i śmiało patrzący w przyszłość, są więc więźniami przeszłości. Przyjmują wzorce określonej rzeczywistości społecznej, w której się urodzili i wychowali, a która przecież z każdym rokiem się dezaktualizuje. Na dodatek są wychowywani przez dorosłych i dzieła medialne, których paradygmaty sięgają do jeszcze wcześniejszych dekad, swoistej zaprzeszłości w stosunku do ich własnego dzieciństwa.

Nie myślę tu nawet o studiowaniu dzieł pradawnych filozofów, pisarzy czy działaczy. Po prostu dzieciak dojrzewający teraz, w roku dwa tysiące dziewięćdziesiątym szóstym, ogląda, gra i słucha treści wygenerowanych w ostatnich dwóch dekadach. A jeśli nawet sięgnie po tegoroczne premiery, to jednak wytworzone przez dorosłych ukształtowanych dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Choć więc sądzi, że żyje w teraźniejszości i intensywnie planuje swoją przyszłość, głowę ma wciąż wypchaną przeszłością.

Nikt z nas nie jest wolny od tego wpływu, i ty, babciu, i ja, ani nawet te młode partyjne wilczki.

Na szczęście zrozumieliśmy to. Czyścimy przekazy z przestarzałych treści. Aktualizujemy dawną sztukę, by stała się zrozumiała i wartościowa dla nowych pokoleń. Zawdzięczamy to zresztą w dużym stopniu tobie, bo to ty, babciu, promowałaś Akt o zastąpieniu, zapewniający finansowanie nie tylko nowych wersji powieści i filmów, ale też uaktualnienie zbiorów wszystkich największych muzeów Europy. Nie zdążyłaś wprawdzie zobaczyć nowej „Mony Lisy” i „Ostatniej wieczerzy”, ale bądź pewna – to arcydzieła. Promujemy też wymianę rodziców na coraz młodszych, by dorastające dzieci jak najmocniej stykały się ze współczesnością. To działa!

Konsekwentnie przekształcamy świat, ale przecież nawet my, twórcy tych procesów, nie jesteśmy w stanie pozbyć się w pełni przestarzałych emocji i nawyków. Martwiłam się, gdy odchodziła moja ostatnia matka pierwotna.

Byłam wtedy małą dziewczynką, nie pojmowałam ani złożoności życia, ani idei indywidualnej wolności. I nawet teraz, gdy dorosłam i ogarnęłam to wszystko intelektualnie, na myśl o tamtym wieczorze wciąż przejmuje mnie smutek. Tacy już jesteśmy my, ludzie. Niedoskonali.

Ty też byłaś niedoskonała, babciu, i może za to też tak mocno cię kochałam. W czasach, gdy wszyscy postrzegali cię jako postać posągową, ikonę walki o zmiany, o Ziemię, o ludzkość, ja dostrzegałam twoje drobne słabości i wady. Napełniało mnie wręcz dumą, że większość z nich związana była ze mną.

Ale wiem, że nigdy nie poddałaś się i nie zmieniłaś istoty swych przekonań.

Na szczęście ludzkość rozwija się i doskonali – jako społeczność i jako zbiorowisko indywidualnych bytów. Na przykład kiedyś za zbrodnię uważano przeprowadzenie przez medyka sekcji na martwym ciele. Ludzie nie rozumieli, że pokrojenie trupa pomoże żywym, że uratuje wiele istot. Potem przez dekady mieli problem z zaakceptowaniem pośmiertnego oddawania narządów do transplantacji. A dopiero twoje pokolenie było gotowe wprowadzić program „Zero Waste H”.

A my wciąż idziemy naprzód i jesteśmy konsekwentni. Byłabyś z nas dumna, nawet jeśli nie zgadzałaś się z niektórymi punktami naszego programu.

Cieszę się, że towarzyszyłam ci w Uspokojeniu i że byłam ostatnią osobą, która mogła z tobą porozmawiać. Oprócz lekarza oczywiście, który zrobił ci zastrzyk.

Odeszłaś, babciu, tak jak chciałaś i kiedy chciałaś.

Wspomnienie: świat staje się lepszy!

To jest dzień triumfu.

W siedzibie partii zakończyła go półoficjalna feta, na której spotkali się wszyscy – matki i ojcowie, partnerzy aktualni i kilkoro poprzednich, współpracownicy i podwładni. Antonia też wzięła udział w przyjęciu, zjadła pyszną kolację, a nawet wypiła trochę wina. Nie za dużo, ale jednak teraz nieco szumi jej w nienawykłej do alkoholu piętnastoletniej głowie.

Idą z babcią chodnikiem przy alei Porozumienia. Wieje chłodny wiatr, ale dziewczynie, rozgrzanej zwycięstwem i odrobiną procentów, w ogóle nie jest zimno, tym bardziej że Milena okryła ją swoim bawełnianym sweterkiem.

O trzeciej w nocy miasto jest ciemne i niemal puste. Od kilkunastu minut nie widziały żadnego samochodu, jeśli nie liczyć auta ochrony posuwającego się sto metrów z tyłu. Witryny mijanych restauracji i sklepów są wielkimi czarnymi plamami. Niebo zasnuwają chmury, a energooszczędne latarnie włączają się przed nimi jedna po drugiej, tworząc świetlny tunel witający triumfatorki minionego dnia.

Babka Milena trzyma dłoń na ramieniu Antonii – nie wiadomo, czy sama potrzebuje wsparcia, czy też daje zmęczonej wnuczce nieustający sygnał swojej opiekuńczej obecności.

Na szczęście jest sucho, choć jeszcze poprzedniego dnia padał mocny deszcz. Rano urwał się gwałtownie, co sprawiło, że pod parlamentem zebrało się znacznie więcej demonstrantów, niż gdyby wciąż lało.

– Nie przesadziłaś z tym winem? – w końcu pyta Milena.

– Dwa kieliszki – odpowiada Antonia, bo wie, że babka lubi konkretne informacje. – I to niecałe.

– O jeden za dużo – autorytatywnie stwierdza babka i mocniej zaciska dłoń na ramieniu wnuczki.

– Było tak... tak wesoło. Wszyscy ci gratulowali. Byłam dumna. No i ten Justin... – chichocze dziewczyna.

– No tak, Justin. – Babka sapie ze złością, ale Antonia wyczuwa też w jej głosie wesołe drżenie.

– Bardzo dziękuję, że mnie zabrałaś na uroczystość. To wielki dzień.

– Powiem ci coś w tajemnicy, Antonio. – Milena nieco ścisza głos. – Ale to zostanie między nami?

– Tak, oczywiście. – Dziewczyna aż tężeje z napięcia. – Między nami.

– Nie wszystko nam się udało.

– Jak to?

– Okres przejściowy jest za długi. Moim zdaniem nie potrzebują aż dwóch lat na likwidację ferm. Wiesz, co teraz się zacznie? Gwałtowna intensyfikacja hodowli. Będzie jeszcze więcej zabijania. Będą gromadzić zapasy mięsa na następne lata.

– To czemu...

– Nie daliśmy rady. W partii nie dostałam stuprocentowego poparcia. Hodowcy wciąż mają wpływy.

– To dlaczego się zgodziłaś?

– Czasem trzeba ustąpić, dziecko. Cofnąć się o pół kroku, żeby potem wykonać długi skok.

Babka zatrzymuje się i odwraca Antonię do siebie. Kładzie dłonie na jej policzkach. W bladym świetle latarń kolorowa rybka tatuażu migocze, jakby płynęła w strumieniu wartkiej wody.

– Ale pamiętaj, Antonio. Możesz zmienić taktykę, czasem nawet strategię, ale nigdy nie zgub z radaru głównego celu. Konsekwencja i długoterminowa praca jest ważniejsza od zdobycia chwilowej przewagi. Rozumiesz?

Twarz Mileny wciąż jest piękna, choć zmarszczki znaczą już kąciki jej ust i oczu, a gładkie włosy nie lśnią jak kiedyś.

– Tak, babciu. Chcę być taka jak ty. I będę. Obiecuję!

Szczupłe, szorstkie palce przesuwają się po policzkach dziewczyny i wtedy po raz pierwszy Antonia widzi, jak jej mocna, twarda i zawsze zwycięska babka płacze.

Jesteśmy pragmatyczni

Niektórzy zarzucają nam, że jesteśmy ideologicznymi doktrynerami. Może kiedyś i tak było, w tych strasznych, prymitywnych czasach, gdy mieliśmy naprzeciwko siebie rządy, wielki biznes i nawyki miliardów obywatelstwa. Wtedy musieliśmy, a właściwie to twoje pokolenie, babciu, musiało walczyć bezkompromisowo, z pasją, na ostro. I jednocześnie sprytnie. Za to was podziwiamy. Dziś też musimy pokonywać ograniczenia wyobraźni i naruszać strefę komfortu wielu ludzi, ale media są nasze i rządy raczej też. Tym bardziej że przecież najważniejsze cele osiągnęliśmy już wcześniej.

Całkowity zakaz hodowli i jedzenia zwierząt wzbudził protesty i uruchomił wiele zjawisk, które przewidziałaś, babciu.

Wielu konsumentów opierało się ustawom – instynktownie i prymitywnie. Przywoływało prawa człowieka, wolności obywatelskie, przekonania religijne. Pokonaliśmy ich siłą mediów, towarzyskiego ostracyzmu i – po prostu – nowych przepisów.

Farmerzy i przetwórcy zorganizowali sporo całkiem dużych demonstracji, jednak ci, którzy w porę nie zrozumieli, że muszą przesterować swoje biznesy, szybko wypadli z rynku. Innych uciszyliśmy dokładniejszymi kontrolami. Nielicznych, próbujących kontynuować działalność nielegalnie, po dwuletnim vacatio legis – zamknęliśmy.

Niektórzy naukowcy – lekarze, antropolodzy, biolodzy, a nawet pseudoekolodzy – próbowali ostrzegać, że masowa zmiana sposobu odżywiania wpłynie na zdrowotność społeczeństw, zniszczy lokalne kultury czy wręcz zaszkodzi przyrodzie. Większość umilkła szybko, gdy straciła miejsca publikacji, posady i naukowe tytuły. I słusznie – możemy wybaczyć ignorancję niedouczonemu prostakowi, ale nie człowiekowi wykształconemu.

Jednak uznaliśmy część racji naszych przeciwników, jesteśmy przecież szczerymi demokratami. Rozumiemy, że wielu ludzi bardzo lubi jeść mięso, że skóra to doskonały surowiec, że zwierzęce hormony można wykorzystać do produkcji wielu ratujących życie leków.

„Nie walcz z rzeczywistością, dziecko” – powiedziałaś mi kiedyś. „Używaj jej!”

Skierowaliśmy więc strumień pieniędzy na badania nad syntetycznymi tkankami i sztucznymi gruczołami. Oraz znaleźliśmy rozwiązanie, które jeszcze bardziej mogło nas przybliżyć do świata Zero Waste.

Wtedy, babciu, po raz pierwszy przestałyśmy się rozumieć.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Copyright © byTomasz Kołodziejczak Copyright © by Fabryka Słów sp. z o.o., Lublin 2021

Wydanie I

ISBN 978-83-7964-691-3

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt i adiustacja autorska wydaniaEryk Górski, Robert Łakuta

Grafika na okładce Przemysław Truściński

Projekt okładki Szymon Wójciak

Ilustracje Paweł Zaręba

Redakcja Gabriela Niemiec

KorektaMagdalena Byrska

Skład wersji elektronicznej [email protected]

Sprzedaż internetowa

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WydawnictwoFabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow/