Siostra Anastazja Życie pełne smaku - s. Anastazja Pustelnik FDC, Sławomir Rusin - ebook

Siostra Anastazja Życie pełne smaku ebook

s. Anastazja Pustelnik FDC, Sławomir Rusin

5,0

Opis

Przez żołądek do serca. Miliony razy

Swój pierwszy w pełni samodzielny posiłek przygotowała dopiero, gdy miała 17 lat. To było w 1967 roku, dzień po śmierci mamy. Zrobiła ziemniaki z kwaśnym mlekiem. Pierwszy chleb spaliła, drugi wyszedł niedopieczony. Brakowało jej wprawy.

Przez dwa lata pracowała w hutach szkła w Czechosłowacji. Pojawił się nawet kandydat na męża, ale wizja małżeństwa zupełnie jej nie pociągała. Wkrótce wstąpiła do Zgromadzenia Córek Bożej Miłości. Na pytanie matki przełożonej o to, co chciałaby robić w zakonie, odparła: „Gotować”. Z biegiem lat rozwinęła kulinarne skrzydła i kiedy w 1999 roku zaczęła pracę w kuchni jezuitów, ich życie zmieniło się nie do poznania. Życie wielu Polaków również.

Pierwsze wydanie 103 ciast siostry Anastazji ukazało się w nakładzie zaledwie 2 tys. sztuk. Dziś to białe kruki. Potem pojawiły się inne tytuły, w sumie ponad 4 mln egzemplarzy. Zagraniczna prasa porównywała Siostrę do Nigelli Lawson i do Jamiego Olivera. Ale my wiemy, że Siostry nie da się z nikim porównać. Jest wyjątkowa i nasza. Tak jak jej ciasta, sałatki, surówki, dania świąteczne i codzienne. Pora bliżej poznać samą siostrę Anastazję (i jeszcze trochę przepisów).

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 94

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ElwiraKalamucka

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa i sympatyczna historia.
00

Popularność




© Wydawnictwo WAM, 2019Opieka redakcyjna: Klaudia BieńRedakcja: Irena GubernatKorekta: Bartosz SzpojdaOpracowanie graficzne, zdjęcia potraw: Andrzej SochackiProjekt okładki: Andrzej SochackiZdjęcie na okładce: Dariusz KobuckiISBN 978-83-277-2281-2WYDAWNICTWO WAMul. Kopernika 26 • 31-501 Krakówtel. 12 62 93 200e-mail: [email protected]ł HANDLOWYtel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496e-mail: [email protected]ęGARNIA WYSYŁKOWAtel. 12 62 93 260 www.wydawnictwowam.plDruk: Dimograf • Bielsko-BiałaPublikację wydrukowano na papierze Igepa Super Brite 80 g/m2dostarczonym przez Igepa Sp. zo.o.

część pierwszaPRZEPIS NA ŻYCIE

Rozmowa zsiostrą Anastazją

Niektórzy mówią oSiostrze: „Pierwsza Kucharka Rzeczypospolitej”.

Tak, słyszałam. Nigdy jednak wżadnym konkursie na najlepszą kucharkę nie brałam udziału, agdybym nawet wzięła, to pewnie znaleźliby się lepsi. Po prostu przez wiele lat gotowałam, piekłam, wymyślałam przepisy ilubiłam to robić. Aojcowie jezuici uznali, że warto, by te moje receptury były szerzej znane, itak zaczęły pojawiać się publikacje. Pierwszą była 103 ciasta siostry Anastazji. Okazało się, że książki się podobają.

Zaskoczyło Siostrę to zainteresowanie?

Bardzo. Myślę, że ojców jezuitów iWydawnictwo WAM również.

Niektórzy, obserwując ten sukces, zastanawiają się nawet, czy ktoś taki jak siostra Anastazja naprawdę istnieje, czy nie jest to po prostu chwyt marketingowy…

Mogę zapewnić, że istnieję imam na to wielu świadków. (śmiech) Nie wiem, kiedy Pan Bóg powoła mnie do siebie, ale dopóki zdrowie pozwala, staram się spotykać zczytelnikami, najczęściej zterenów Podkarpacia, Małopolski iŚląska. Oni mogą zaświadczyć, że kogoś takiego jak siostra Anastazja spotkali. No inie zapominajmy osiostrach zmojego zgromadzenia.

Gdzie zatem urodziła się siostra Anastazja?

Krysia, bo takie imię mi nadano podczas chrztu, urodziła się wmałej wiosce na Podkarpaciu, na południe od Dynowa. Miejscowość nazywa się Dylągowa.

To piękne tereny, na granicy Bieszczad.

Tak, zwłaszcza na wiosnę iw lecie jest wyjątkowo malowniczo. Zimą również, ale żyć wtedy jest tam nieco trudniej.

Ale to też ziemia ztrudną przeszłością…

Zgadza się, to tereny bratobójczych walk Polaków iUkraińców. Bratobójczych, bo między jednymi idrugimi kwitły również przyjaźnie, anie wyłącznie wrogość. Mój tato przyjaźnił się zUkraińcem, niestety był świadkiem jego śmierci, kiedy ten został rozstrzelany przez Polaków wPawłokomie. Nie mógł nic zrobić, żeby go uratować.

Kiedy pojawiłam się na świecie, abyło to w1950 roku, czyli pięć lat po zakończeniu wojny, na większości obszaru Polski było już wmiarę spokojnie, aw naszych okolicach niestety wciąż żyliśmy wlęku przed bandami UPA.

Nasz dom, jak wiele innych wwiosce, został spalony przez Ukraińców. Rodzice musieli uciekać ztym, co udało im się zabrać. Mama jakimś cudem wyciągnęła ponoć sama zdomu niepełnosprawną teściową, wyrzuciła przez okno kredens iwypędziła zobory zwierzęta. Do dziś nie jestem wstanie pojąć, jak tego dokonała. Naszą rodzinę przygarnęli dobrzy ludzie ze wsi Łubno. Po pewnym czasie tacie udało się odbudować dom. Był bardzo skromny, na prawo od wejścia znajdowała się część gospodarcza, na lewo mieszkalna – jedna izba zklepiskiem. I wtym nowym już domu urodziłam się ja, jako najmłodsze zpięciorga dzieci. Niestety pół roku później tato zmarł.

Życie było bardzo proste. Ludzie utrzymywali się ztego ijedli to, co sami zebrali zpól, zlasu ico wyhodowali woborach. Niestety polskie państwo obciążało dość mocno różnymi podatkami. Dużą część upraw należało oddawać, nie wolno było dokonać uboju bez zezwolenia. Nawet mąki wmłynie nie można było zmielić bez strat. Wszystko podlegało kontroli.

Wspominała Siostra orodzeństwie…

Tak – dwóch braci idwie siostry. Najstarszy brat po wojnie wyjechał na Śląsk, aby pracować wkopalni. Jedna zsióstr udała się zrodziną taty na Ziemie Odzyskane, wokolice Wrocławia, itam dorastała. Wróciła do nas dopiero po ukończeniu szkoły podstawowej. To były trudne czasy idecyzje. Druga siostra wyszła za mąż izamieszkała zmężem koło Tarnobrzega. Zmamą wdomu zostaliśmy we dwójkę: ja ibrat Tadek. Pomagaliśmy jej, jak mogliśmy.

Dobrze się Siostra uczyła?

Nie najgorzej. Nie miałam żadnych problemów zprzechodzeniem zklasy do klasy.

Daleko było do szkoły?

W Dylągowej było wtedy dużo dzieci, myślę, że znacznie więcej niż dziś, dlatego we wsi funkcjonowały dwie szkoły. Klasy początkowe znajdowały się wdwóch miejscach wsi. Jedno było całkiem blisko naszego domu. Natomiast klasy starsze zlokalizowano niedaleko kościoła. Dobrze wspominam ten czas.

Myślę, że nauczyciele zadawali nam znacznie mniej zadań niż obecnie. Prócz szkoły mieliśmy przecież wiele obowiązków wdomu ina roli, zwłaszcza wiosną ijesienią, ioni doskonale to rozumieli.

Nie mieliśmy wówczas elektryczności ipamiętam, że spotykaliśmy się wieczorami wróżnych domach, by wspólnie, większą grupą, przy lampie naftowej, czytać lektury. Robiliśmy to na zmianę, żeby nie było, że czyta tylko jeden. Akiedy rozpoczęto proces elektryfikacji, biegaliśmy wieczorami od domu do domu, by przez okna zaglądać do środka. Lampa naftowa dawała niewiele światła, dlatego po zachodzie słońca wchałupach panował półmrok. Elektryczność wszystko zmieniła.

Jako kucharki nie mogę Siostry nie zapytać opotrawy zdzieciństwa. Pewnie nie było ich za wiele, ale może pozostały wpamięci jakieś ulubione smaki?

Kuchnia, jak można się domyślać, była bardzo uboga. Gospodynie nie znały tylu przepisów, co dziś, ani nie miały dostępu do tak wielu produktów. Niemniej pewne dania pamiętam doskonale: barszcz biały, gołąbki zziemniakami, pierogi. Te ostatnie – ruskie, zkapustą, ze słodkim serem – jedliśmy na śniadanie wkażdą niedzielę czy święto. Mięso pojawiało się bardzo rzadko.

Skoro Podkarpacie, to na pewno nie brakowało pieczonych na kuchennej blasze proziaków (placków zsodą)…

Proziaki są mi dobrze znane, ale umnie wdomu na blasze piekło się też trochę rzadsze, rozrabiane ciasto. Do tych placków mama podawała nam świeże mleko „prosto od krowy”. Było jeszcze cieplutkie, zpianką, ado tego te placuszki. Pyszne danie.

Te najprostsze potrawy wspomina się chyba najlepiej.

Pamiętam też pieczone proste drożdżowe ciasta zawijane zmarmoladą lub zjabłkami. No ioczywiście zmakiem – dawniej na jego uprawę nie wymagano pozwoleń, był więc dość popularny.

Z okresu dzieciństwa zwykle najcieplej wspominamy święta Bożego Narodzenia.

To prawda.

Co wświętach wDylągowej było takiego szczegól-nego?

Może zacznę przewrotnie, nie od smaków, ale od innego aspektu, który jest dziś nieco pomijany. Abył wtedy – iwciąż jest – dla mnie bardzo ważny. Chodzi mi oprzygotowanie do świąt; inie mam tu na myśli sprzątania, pieczenia czy gotowania, ale bardziej oprzysposobienie własnego wnętrza. Do tego służy Adwent. Jako dzieci – jeśli tylko nam mama pozwalała, bo zimy były wtedy nieco bardziej srogie, azwłaszcza wnaszych górach – biegaliśmy zbratem na roraty. Niestety nie mieliśmy tak pięknych lampionów, jakie dzieci przynoszą dziś do świątyń, mieliśmy za to około trzech kilometrów drogi wjedną stronę. Ito jest jedno ze skojarzeń, które się pojawia, kiedy zaczynam myśleć oBożym Narodzeniu.

Adwent nie ma tak pokutnego charakteru jak Wielki Post, jest bardziej radosny.

Zgadza się, jednak pewna refleksja czy wyrzeczenie powinny mu towarzyszyć. Tak jak rodzina przygotowuje się na narodziny dziecka, tak imy wtym czasie czekamy na narodziny Jezusa.

Jeśli dobrze nie przepracujemy tego czasu, może się zdarzyć, że siądziemy do kolacji wigilijnej pokłóceni, zniezałatwionymi sprawami, znoszonymi od dłuższego czasu urazami. Ato na pewno nie pomoże wspotkaniu. Jezus przyszedł na świat wdomu, wktórym panowały zgoda imiłość. Ikiedy wBoże Narodzenie pojawi się wnaszych domach, też powinien doświadczyć podobnej atmosfery.

Wróćmy zatem do świąt. ZWigilią wiąże się – zwłaszcza na wsi – wiele tradycji, obrzędów czy nawet przesądów. Domyślam się, że iu Siostry wdomu było podobnie…

Tego dnia kobietom nie wolno było wychodzić zdomu iodwiedzać sąsiadów. Stary przesąd mówił, że takie odwiedziny są zwiastunem nieszczęścia. Gospodynie iich córki siedziały więc wdomu, wprzeciwieństwie do gospodarzy ichłopców. Ci wędrowali od domu do domu iwinszowali. Oczywiście, kiedy nadchodziła pora wieczerzy, zakaz przestawał obowiązywać.

Zanim zaczęła się kolacja, wychodziliśmy zbratem do ogrodu. On zabierał siekierę, aja miskę kokotek (to taki rodzaj klusek, winnych wsiach, na przykład wsąsiednim Nozdrzcu, nazywanych również kukutkami). Podchodziliśmy razem do drzew owocowych. Przy każdym znich brat robił zamach siekierą, aja wimieniu drzewa prosiłam, żeby nie uderzał wpień, bo wprzyszłym roku da ono tak dorodne owoce, jak te kokotki.

Jezus przyszedł na świat wdomu, wktórym panowały zgoda imiłość. Ikiedy wBoże Narodzenie pojawi się wnaszych domach, też powinien doświadczyć podobnej atmosfery.

Była zapewne ichoinka.

Zdobiliśmy ją przygotowanymi wAdwencie łańcuchami zbibuły lub ze słomy ipestek dyni, owiniętych wkolorowe papierki. Wieszaliśmy orzechy ijabłka. Raczej nie było słodyczy, nie licząc kilku opakowanych wzłotka kostek cukru.

Pamiętam też, że dziewczyny przed wigilią zamiatały izbę. Wyrzucały na pole to, co zmiotły, iwsłuchiwały się, zktórej strony najpierw zaszczeka pies, bo stamtąd miał wprzyszłości nadejść narzeczony.

Na wsi trudno nie usłyszeć szczekania. Zktórej strony dobiegło wSiostry przypadku?

Powinno dobiec zpołudniowego zachodu.

Dlaczego stamtąd?

Bo próbowano mnie zeswatać zpewnym Czechem. Przez pewien czas pracowałam wCzechosłowacji, whucie szkła. Miałam wtedy niecałe dwadzieścia lat. Tam poznałam pewną Czeszkę, która uznała mnie za doskonały materiał na żonę dla jej syna. Odwiedzałam ich co tydzień wsobotę, bardzo się polubiliśmy, ale ostatecznie wybrałam – jak widać – drogę zakonną.

Wrócimy do tego wątku na pewno. Ale zatrzymajmy się jeszcze na kolacji wigilijnej. Zaczynała się zpierwszą gwiazdką?

Niekoniecznie, po prostu wieczorem. Jadaliśmy przeważnie kilka kolacji wigilijnych. Wnaszym domu wieczerza zaczynała się najwcześniej, bo byliśmy najbardziej oddaleni od centrum wsi. Przychodzili do nas krewni. Po pierwszej kolacji ruszaliśmy do innych domów na kolejne posiłki, cały czas zbliżając się do kościoła, by opółnocy pojawić się na pasterce.

Jak wyglądały takie wieczerze?

Najpierw była modlitwa, potem życzenia idzielenie się opłatkiem. Na środku stołu zawsze leżało siano, ibyło go całkiem sporo. Kładziono na nim opłatki, które zostały po dzieleniu, ana nich miskę zpotrawami. Jedliśmy zjednego naczynia. Każdy miał swoją łyżkę, którą po kolacji wkładał pod siano. Sztućce myło się dopiero następnego dnia.

Było wolne miejsce przy stole?

Zawsze, choć gości bywało dużo.

Kiedy miałam siedemnaście lat, latem zmarła moja mama. Pamiętam, że tego roku na wigilię zaprosiliśmy sąsiadkę, która mieszkała sama.

Jakie potrawy pojawiały się na stole?

Zupa grzybowa, kapusta zgrochem, pierogi ruskie iz kapustą, kokotki zmakiem, gołąbki zziemniaków*, kompot zsuszu. Nie jadało się unas natomiast ryb. Spożywaliśmy to, co było darem pola, ogrodu ilasu.

Dziś na stole podczas wigilii wwielu domach króluje karp.

Karpia wPolsce spożywano już wśredniowieczu – trafił na stoły dzięki mnichom cysterskim jako postna ryba – ale na wigilijnych stołach pojawił się całkiem niedawno, wXX wieku, ito chyba dopiero po wojnie. Niektórzy wracają do tych ryb, które wcześniej były owiele częstszym gościem wpolskich jadłospisach. Mam na myśli szczupaki, liny, węgorze iśledzie.

A co ze słodkościami? Jakie się jadło kiedyś podczas wigilii, aco dziś jest popularne?

Dla mnie bezkonkurencyjny był ijest sernik. To według mnie najlepsze ciasto, ponadczasowe.

Niektórzy nie wyobrażają sobie wigilii bez kutii. Tak jest na wschodzie Polski albo wrodzinach, które mają kresowe korzenie. Czasem na tych obszarach robi się kisiel żurawinowy. Inni znowu, np. na Śląsku, przygotowują moczkę, np. na pierniku, ale można ibez niego. Zawiera mnóstwo bakalii iczekolady ima konsystencję gęstej masy. Jest pyszna. Na Śląsku można też natrafić na wigilijnym stole na różnego rodzaju makówki, kluski zmakiem.

A co pojawiało się na świątecznym stole wdomu Siostry?

W pierwszy dzień świąt mama zwykle nie gotowała obiadu. Po kolacji wigilijnej zostawało przecież bardzo dużo jedzenia. To był dzień przeznaczony na świętowanie wgronie najbliższej rodziny. Jedliśmy ciasta, rozmawialiśmy. Nikogo wtedy nie odwiedzaliśmy. Tego dnia dawaliśmy odczuć izwierzętom, że są święta. Zanosiliśmy im siano ze stołu wraz ze specjalnym opłatkiem (w różowym kolorze). Może wten sposób poczuły niezwykłość tego czasu…

Zupełnie inaczej było wdrugi dzień świąt. To był czas odwiedzania bliskich.

Od dłuższego czasu spędza Siostra Wigilię iświęta wklasztorze. Pewnie ten dzień wygląda tam trochę inaczej niż wzwykłych domach.

Jest dużo modlitwy, bo świat jej bardzo potrzebuje. Charyzmatem naszego Zgromadzenia Córek Bożej Miłości, jest nieść miłość ipomoc tym wszystkim, którzy tego potrzebują. Awięc troszczymy się też owspółczesne rodziny, oosoby zagubione wżyciu, ajest ich coraz więcej.

Przygotowujemy wspólnie posiłki, refektarz, ubieramy choinkę. Odmawiamy nieszpory, po których udajemy się do refektarza. Czytamy fragment Pisma Świętego, potem są życzenia od Matki Generalnej, Prowincjalnej, przełożonej domu, anastępnie składamy je sobie nawzajem. Trochę to trwa, bo jest nas dużo. Spożywamy wieczerzę, kolędujemy. Ao północy – pasterka.

Tradycje pokazują, co wydaje mi się dziś równie ważne, jak wiele zawdzięczamy naturze, jak bardzo jesteśmy zprzyrodą związani, że to, co spożywamy, jest przede wszystkim jej darem, anie sklepu.

Opracowała Siostra setki przepisów, wśród których były iwigilijne. Ma Siostra ulubione danie na ten dzień?

Bardzo lubię barszcz czerwony zuszkami. No ite potrawy, które pamiętam zdzieciństwa.

Te wszystkie zwyczaje wigilijne, tradycje, októrych mówiliśmy, mają swój urok, są bardzo ciekawe, ale zastanawiam się, na ile są istotne wświętowaniu?

Są ważne, bo integrują rodzinę. Oczywiście nie są istotą świąt, ale mogą ipowinny być ich barwnym iżywym uzupełnieniem.

Przekazywanie wrodzinie zwyczajów łączy się zutrwalaniem jakiejś opowieści oprzeszłości, otych, którzy odeszli, oich życiu. Tradycje pokazują też, co wydaje mi się dziś równie ważne, jak wiele zawdzięczamy naturze, jak bardzo jesteśmy zprzyrodą związani, że to, co spożywamy, jest przede wszystkim jej darem, anie sklepu.

Spędźmy święta razem wgronie rodzinnym, cieszmy się sobą, dziećmi, dla których zwykle brakuje nam czasu, anie telewizorem.

Samo wspólne przygotowanie posiłków bardzo jednoczy rodzinę.

Lepienie pierogów, ozdabianie pierników, ubieranie choinki – to naprawdę daje wiele radości iwzajemnej bliskości. Podobnie jest już zsamym świętowaniem – spędźmy je razem wgronie rodzinnym, cieszmy się sobą, dziećmi, dla których zwykle brakuje nam czasu, anie telewizorem. Niech Jezus zastanie nasze rodziny radosne izjednoczone.

Bywa, że te rodziny są też zmęczone, zwłaszcza przygotowaniami.

To prawda. Czasami gospodynie przyrządzają tyle jedzenia, jakby wtym okresie Bóg wcudowny sposób obdarowywał nas drugim żołądkiem. Niestety, amoże raczej na szczęście, nie obdarowuje. Wtym czasie Bóg obdarowuje nas za to swoją obecnością ito jest istota świąt.

Oczywiście ważne jest, żeby jedzenie było wte dni smaczne, wyjątkowe, ale niekoniecznie musi być go tak dużo. Jeśli już przesadziliśmy zjego ilością, to nie wyrzucajmy, zamroźmy je albo przekażmy potrzebującym. Jest coraz więcej akcji dzielenia się posiłkiem, np. zbezdomnymi. Ważniejsza od jedzenia jest wzajemna atmosfera. Rozmawiajmy ze sobą, uśmiechajmy się nawet do obcych, spotkanych na spacerze. Czasem ztakich uśmiechów rodzą się piękne rozmowy.

Tradycje są ważne, ale ludzie ważniejsi. Niektórzy nie mogą jeść glutenu czy innych składników, trzeba to uwzględnić.

Co zatem na pewno powinno się znaleźć na wigilijnym stole?

Opłatek iwzajemna zgoda. Potrawy to rzecz drugorzędna iuzależniona od regionów, gustów czy potrzeb osób.

Dziś, kiedy małżonkowie pochodzą często zróżnych stron Polski, warto chyba uwzględniać na wigiliach potrawy „obce”?

Jak najbardziej. Tradycje są ważne, ale ludzie ważniejsi. Niektórzy nie mogą jeść glutenu czy innych składników, trzeba to uwzględnić. Wszyscy powinni dobrze się czuć, zwłaszcza wten dzień.

Przy całej otwartości warto zachowywać pewne stare zwyczaje. Jest wnich wiele życiowej mądrości.

Obecnie niektórzy zastępują tradycyjne potrawy nowymi. Menu wigilijne wciąż się zmienia.

Zmieniamy menu świąteczne głównie dlatego, że nieustannie się przemieszczamy. Wyjeżdżamy do pracy zrodzinnych miejscowości winne regiony Polski czy za granicę. Wszędzie tam spotykamy się zróżnymi odmianami kuchni. Dawniej skład potraw wigilijnych wynikał zsytuacji ekonomicznej: po prostu takie produkty były dostępne. Nikt nawet nie myślał, że może być inaczej. Dziś jesteśmy owiele bardziej otwarci na zmianę. Ichyba dobrze.

Również potrawy świąteczne, czyli te, które podawane są wpolskich domach wpierwszy idrugi dzień świąt, bywają owiele bardziej zróżnicowane ichyba lżejsze od tych sprzed lat. Większa różnorodność – to cecha, która je wyróżnia.

Ważne, żeby nie zatracić przy tym najważniejszego, czyli pamiętać, co świętujemy, ze względu na Kogo obchodzimy te święta.

Czy jest jakaś potrawa, której nie powinno się jeść wwigilię?

Na pewno nie powinniśmy jeść potraw mięsnych. Wnaszej tradycji wieczerza wigilijna składa się zjarskich potraw iwedług mnie tak powinno pozostać. Przy całej otwartości, októrej mówiłam, warto zachowywać pewne stare zwyczaje. Jest wnich wiele życiowej mądrości. Wieczerza wigilijna to jeszcze nie jest świętowanie, to wciąż czas postny. Moment narodzin Jezusa wyznacza pasterka.

Jest jakieś wigilijne danie, którego Siostra nie lubi?

Z wieczerzy wigilijnej lubię wszystko.

Małżonkowie żyjący poza miejscem swojego urodzenia muszą się obecnie mierzyć znaciskami swoich rodziców: „Mam nadzieję, że wtym roku przyjedziecie do nas na wigilię”. Czasem te komunikaty wyrażane są zcoraz większą częstotliwością iprzybierają nawet formę przymusu. Co robić wtakiej sytuacji?

Jeśli nie ma możliwości pogodzenia wigilii wdomu i urodziny, może warto zrobić kolację jednak usiebie. Pracowałam kiedyś zpanią, która na wigilię zawsze jeździła do swojej teściowej. Męczyło ją to bardzo, ale nie miała odwagi powiedzieć „nie”. Wkońcu przełamała się ipowiedziała, że wtym roku tak nie zrobi: „Przecież ja też mam swój dom, swoją rodzinę. Chcę, żeby moje dzieci doświadczyły świąt także wswoim domu”. To było bardzo dobre rozwiązanie.

Warto we własnym domu pielęgnować święta itradycje. To, że wjeden dzień nie pojedziemy do kogoś, nie oznacza, że święta są nieważne. Rozumiem starszych rodziców, którzy chcieliby zawsze mieć dzieci na wigilii, ale te dzieci są już dorosłe iteż mają swoje rodziny. Itrzeba to uszanować. Następnego dnia możemy się przecież spotkać wszyscy wrodzinnym gronie, poświętować razem.

Jak pościć? Nie mamy nagle zacząć jeść byle jak ibyle co. Posiłki powinny być wartościowe, żebyśmy nie nadszarpywali własnego zdrowia. Zdrugiej strony dzisiaj jemy często za dużo, więc krótka głodówka krzywdy zrobić nam nie powinna.

Obok Bożego Narodzenia mamy jeszcze Wielkanoc, którą poprzedza długi okres postu. Jak go dobrze zacząć?

Od karnawału. Jak mówi Kohelet: jest czas świętowania iczas postu, radości ismutku, ucztowania iwstrzymywania się od jedzenia.

Począwszy od tłustego czwartku, wnaszej kulturze jada się pączki, chrust iróże karnawałowe. To bardzo charakterystyczne dla tego okresu wypieki. Pamiętam zdzieciństwa, że sam wtorek przed Popielcem charakterem przypominał nieco wigilię Bożego Narodzenia, była nawet wieczerza, choć zupełnie inna niż ta grudniowa. Był to czas wyczekiwania na zmianę, na nadejście nowego okresu.

A po północy zmiana – Środa Popielcowa. Dawniej milkła wtedy muzyka, kończyły się wszelkie tańce iszaleństwa. Jeszcze wnocy albo na śniadanie gospodyni stawiała na stole naczynie zpostnym żurem igarnek zpopiołem, którym posypywała domowników. Wmoim rodzinnym domu ten żur wraz zosobno ugotowanymi, całymi ziemniakami jadło się wPopielec na śniadanie, obiad ikolację. Ziemniaki były oczywiście podawane bez tłuszczu. Oprócz tego nie było żadnego innego posiłku. Itakie danie jedli wszyscy, od małych dzieci po najstarszych domowników.