Sezon luster - McLemore Anna-Marie - ebook + książka

Sezon luster ebook

McLemore Anna-Marie

4,2

Opis

Ciela miała kiedyś magiczny dar. Wiedziała, jaki wypiek przypadnie do gustu klientom piekarni, w której pracowała, zanim jeszcze złożyli zamówienie. Cały jej świat rozpadł się w momencie napaści seksualnej. Dziewczynę prześladują wspomnienia tamtej nocy. Nie może też przestać myśleć o chłopaku, który był na tej samej imprezie i przeżył to samo, co ona.

Dziewczyna wie, co dokładnie się wtedy wydarzyło. On niczego nie pamięta.

Jednak kiedy Lock pojawia się w jej szkole, Ciela postanawia mu pomóc, a między nimi rodzi się delikatna relacja. Wspólne rozmowy przynoszą im ukojenie. Razem znajdują siłę, by przeciwstawić się tym, którzy wydarzenia tamtej nocy uważali za żart i dobrą zabawę.

Ważna, niezwykle przejmująca i pięknie opowiedziana książka zabierająca głos w imieniu osób, które jeszcze nie znalazły w sobie siły, żeby mówić o swoich doświadczeniach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (246 ocen)
115
83
29
16
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dragon_library73

Nie polecam

Najgorsza książka jaką do tej pory w życiu przeczytałam... Zanim przejdę do recenzji chcę Wam powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze: z tej recenzji będzie przebijać rozgoryczenie, żal, złość w negatywnym sensie. A po drugie: TO ŻE KSIĄŻKA PORUSZA WAŻNY TEMAT NIE OZNACZA, ŻE JEST ONA Z AUTOMATU REWELACYJNA! A teraz do rzeczy. Moja lista zarzutów: - po przeczytaniu kilkudziesięciu stron doszłam do wniosku że chyba mam jakieś wydanie do nauki języka hiszpańskiego. Liczba hiszpańskich słówek i przypisów była powalająca. W pewnym momencie przestałam czytać przypisy bo było ich za dużo (dokładnie 131) a nic mi to nie pomagało, że dowiedziałam się o jakimś ciastku, które ma smak pomarańczy i jest z grubą warstwą lukru. Więcej dałyby mi ilustracje/rysunki na końcu książki niż te przypisy. Plus tłumaczenie zwykłych słówek jak ciocia, chodźmy, kurde. Tłumaczenie takich słówek ma sens jak pojawiają się w książce raz lub dwa i są faktycznie dla podkreślenia klimatu. Dobrym przykładem jest Poirot i...
70
Ghostof

Całkiem niezła

Poruszony (moim zdaniem) trudny temat; zwlaszcza dla mlodziezy. Warto mowic, pisac i czytac o nich. Nie dla kazdego i trzeba miec "dobry czas".
10
sabi6998

Z braku laku…

Napewno jest to bardzo potrzebna książka bo porusza tak bardzo ważne i trudne tematy ale sama nie zatraciłam się w niej na tyle by stała się jedną z moich ulubionych. Przeszkadzała mi mnogość słów, która nie została przetłumaczona i rozumiem, że był to celowy zabieg, jednak mi utrudniał tylko lekturę. Tak samo ten magiczny wątek Sezonu luster nie do końca mi tutaj pasował. Nie wnosił tutaj niczego szczególnego. Po prostu był. Sam wątek miłosny też nie został rozegrany szczególnie dobrze, choć zdaje sobie sprawę, że start miał conajmniej ciężki, to mimo to uważam, że czegoś w tym wszystkim zabrakło.
10
super-bambusek

Dobrze spędzony czas

4,5 Książka tak ważna, ciężka i przytłaczająca, jednak nie dla każdego. Kusi powiedzieć, że tę pozycję powinien przeczytać każdy, jednakże nie jest to prawda. Nie każda osoba będzie w stanie przebrnąć przez to, co ta książka zawiera. Zwłaszcza osoba, którą to dotknęło. Najbardziej rozdarła mnie na kawałki nota autorska. Nieważne są minusy tej książki, najważniejsze jest to co mówi i o czym jest
10
happysquirrel

Dobrze spędzony czas

Ciela to latynoska, która doświadczyła napaści seksualnej. Nie może wyrzucić z pamięci tamtego zdarzenia, tym bardziej, że nie tylko ona została wtedy skrzywdzona. Podczas imprezy, na której do tego doszło, poznała Locka. On jednak niczego nie pamięta. Kiedy chłopak przenosi się do jej szkoły, ona pomaga mu w nowej dla niego codzienności, w której nadal obecnie są osoby odpowiedzialne za ich krzywdę. Ciela czuję się za niego odpowiedzialna, ponieważ wtedy nie zdołała go ochronić... W całej historii przewija się wątek odłamków szkła, które grają istotną rolę w życiu dziewczyny. Przypominają jej o tym, że nigdy nie będzie mogła z powrotem stać się osobą sprzed tego zdarzenia. Nigdy nie będzie w stanie pozbierać wszystkich odłamków. Nie będzie mogła roztopić szkła, które zaszczepiło się w Locku. Dodatkowo jednym z głównych miejsc akcji jest piekarnia, która kryje w sobie sporo tajemniczej magii. Ciela potrafi wyczuć, jaki wypiek polecić danemu klientowi. Jest to dar, który mocno łączy...
00

Popularność




Dla Jane Doe, które były przede mną,

dla Johna Doe, który opowiedział swoją historię razem ze mną,

i dla wszystkich, którzy pomagają nam pamiętać,

że mamy imiona

Ta książka porusza temat przemocy

seksualnej oraz traumy.

Jeżeli jest to coś, co spotkało Ciebie

lub kogoś w Twoim otoczeniu, proszę, nie trać

nadziei i wiedz, że otrzymasz pomoc.

Kontakty do miejsc, które oferują wsparcie,

znajdziesz na końcu książki.

Chłopak z księżyca

Kiedy bisabuela1 przyjechała do tego kraju, najcenniejsze, co przy sobie miała, było niewidoczne dla innych. Reszta była prawie nic niewarta. Ulubiony naszyjnik z lakierowanej cyny. Sakiewka z owocami dzikiej róży, które zasiała, a potem zajadała jak landrynki. Buty starte na pył podczas wędrówek do domu, w którym za pieniądze sprzątała, a potem i gotowała. Nawet jej najlepsza sukienka – mole wyżarły w niej konstelacje idealnie okrągłych dziur odzwierciedlające pustynne gwiazdy, pod którymi latały.

Wiele lat później – gdy miała już obrączkę, piec we własnym domu, ładną sukienkę – najcenniejsza pozostała wiedza, jaki wypiek poruszy serce każdej napotkanej osoby. Prababcia potrafiła ukoić nieodwzajemnioną miłość polvorones de naranja2 słodkimi jak kwiaty pomarańczy. Uspokoić koszmary las nubes3 oprószonymi cukrem jak odległe gwiazdy.

Miała ten dar od dziecka. A kiedy zmarła, przekazała go mnie, choć byłam za mała, by pamiętać jej twarz.

Myślę o bisabueli tylko przez sekundę, bo pierwsze wolne miejsce, które widzę na szpitalnym parkingu, sąsiaduje z dziką różą, dorodnym krzewem z rodzaju tych, z których zbierała owoce. A potem wracam myślami do chłopaka leżącego bezwładnie w samochodzie mojej mamy.

Nie wiem, jak się nazywa ani gdzie mieszka, jak odstawić go do domu ani dlaczego w ogóle był na tej imprezie. Podobno przyjechał z Lancaster, ale też z Bakersfield i z Ely w Nevadzie, więc równie dobrze mógł pochodzić z księżyca.

Mogłam przetrząsnąć mu kieszenie, ale liczyłam, że w szpitalu zrobią to za mnie.

Poza tym wiadomo, co ludzie by sobie pomyśleli, gdyby zobaczyli, jak Latynoska zabiera portfel białego chłopaka.

Na imprezie mówiono o nim też inne rzeczy. Szeptano nie tylko o tym, że pochodzi z zapadłej dziury, ale również że czeka do ślubu. „Szkoda – stwierdziły Victoria i jej przyjaciółki. – Jest uroczy, mimo trądziku”.

Komplementy Victorii zawsze są podszyte złośliwością. „Wygląda dobrze, nawet z tym dziwkarskim eyelinerem”. Albo: „Nie jest taki brzydki jak rok temu”. Albo taki, który dostawałam od niej nieraz: „Jest całkiem ładna, chociaż trochę gruba”.

Miano uroczego nadane przez Victorię i jej przyjaciółki mogło być najgorszym, co go w życiu spotkało.

Otwieram drzwi pasażera. Chłopak nie jest wysoki, ale wyższy ode mnie, co tylko utrudnia wyciągnięcie go z auta i zawleczenie na izbę przyjęć. Kończyny ma sflaczałe, każda jakby wyrywa się w innym kierunku. Muszę trzymać go tak mocno, że zgniatam sobie prawy cycek. Moja kość biodrowa dotyka jego nogi, jeans ociera się o jeans.

Żałuję, że mu nie pomogłam. Żałuję, że nie znalazłam Jess, zanim wyszłam z imprezy.

Ale wtedy musiałabym jej wszystko wyjaśnić.

Chłopak z Lancaster albo z księżyca wygląda tak źle, że jego blada jak papier twarz i zwieszona głowa przyciągają uwagę dwóch pielęgniarek siedzących za szybą.

– Czegoś mu dosypali – informuję, jakby ktokolwiek w tym szpitalu wiedział, o kim mówię. – Byliśmy na imprezie.

Zabierają go – nie stawia oporu, jest zbyt nieprzytomny – i pielęgniarka mówi:

– Policja poprosi cię o rozmowę. Chcesz zadzwonić do rodziców?

– Co?

Wzdrygam się, słysząc panikę w swoim głosie.

Klasyczny błąd Latynoski.

Mama mówi, że muszę przestać się tak nerwowo zachowywać. Przez to wyglądam na winną, nawet jeśli nic nie zrobiłam. Dlatego w szóstej klasie, kiedy Jamie Kappe i jej dwie ślepo wpatrzone w nią koleżanki obwiesiły całą toaletę papierem toaletowym i wskazały na mnie, nauczycielka uwierzyła im. Byłam wystarczająco zdenerwowana, żeby wyglądać, jakbym zawiniła.

– Będą tylko chcieli zadać kilka pytań – dodaje pielęgniarka, najwyraźniej dając mnie i mojej panice kredyt zaufania.

– Nie znam go – wyrzucam z siebie, bo jakaś część mnie myśli, że dzięki temu ucieknę spod tych jarzeniówek.

Ale widocznie wyglądam, jakbym się spowiadała, bo pielęgniarka posyła mi spojrzenie w stylu „Niech cię Bóg błogosławi”.

– Porządna z ciebie dziewczyna. Dobrze, że go przyprowadziłaś.

Ta pielęgniarka, która przypomina moją kuzynkę, tylko bez tony kredki do brwi, myśli, że jestem jakąś buena samaritana. Nieznajomą o złotym sercu, która ratuje obcych chłopaków z moralnego szamba imprezy Astin.

Ale ja nie jestem dziewczyną, za którą mnie uważa. Jestem dziewczyną, która ucieknie, zanim ktokolwiek zdąży ją o coś zapytać.

Jeśli nie ucieknę, będę musiała powiedzieć nie tylko o tym, co przytrafiło się temu chłopakowi, ale także o tym, co przytrafiło się mnie. Będę musiała powiedzieć im wszystko, co wiem o dwóch strasznych rzeczach, które wydarzyły się w tym samym czasie w dwóch różnych pokojach. Ja w jednym pokoju, on – w drugim, za ścianą tak cienką, że słyszałam go, gdy sama zaciskałam powieki i próbowałam udawać, że jestem gdziekolwiek indziej niż we własnym ciele.

Jeśli ktoś – zwłaszcza ta pielęgniarka, która wygląda trochę jak moja prima4 – mnie o to zapyta, nie wiem, czy dam radę siedzieć cicho. A muszę. Bo nic dobrego nie wyniknie z tego, że powiem prawdę o dzisiejszym wieczorze. Już to wiem. Mimo szumu jarzeniówek i ścisku w żołądku – wiem.

Rano chłopaka i jego rodziców poinformują, że nie ma śladów penetracji – ani zostawionych na nim, ani zostawionych przez niego. Ślady szminki na jego ciele zawisną niewypowiedziane w przesyconym odkażaczem powietrzu. Będzie wiedział, co to znaczy. Wszyscy będą wiedzieli.

Postanowi nie robić obdukcji, po części ze wstydu, a po części dlatego, że wie, jak trudno będzie udowodnić, że tego nie chciał.

I dlatego, że nigdy nie słyszał, by to dziewczyna zmuszała chłopaka.

Jego mózg nie wie, czy to możliwe, nawet kiedy jego ciało czuje krzywdę rozlewającą się we krwi.

W tej chwili nic o tym nie wiem. Dowiem się później, o wiele później. A kiedy się dowiem, wyobrażę sobie chłopaka czującego się jak okaz w słoiku, jak rzadki motyl przebity igłą, myślący, że został przekłuty z własnej winy.

Może gdybym wiedziała to wszystko teraz, nie zrobiłabym tego, co zamierzam zrobić. Może nie podjęłabym decyzji, w wyniku której chłopak obudzi się sam. Może gdybym wiedziała, że jego matka jest daleko stąd i płacze, jadąc środkiem autostrady, bo głos w telefonie mówi, że jej syn jest w szpitalu w San Juan Capistrano, ale nie mówi dlaczego, postąpiłabym inaczej.

Chcę tak myśleć. Ale wiem, że nie mam racji. Ponieważ nawet w tej chwili, kiedy podejmuję tę decyzję, domyślam się, że gdy chłopak się obudzi, powietrze zgęstnieje od niejasnego, acz ciężkiego poczucia, że przytrafiło mu się coś złego. Jednak on nie będzie wiedział dokładnie, kto mu to zrobił ani dlaczego. Poczuje to, co ja obawiam się poczuć jutrzejszego ranka: przeciwieństwo ulgi po przebudzeniu się z koszmaru i uświadomieniu sobie, że to nie była prawda, że można już odpuścić.

Obejmuję się ramionami, próbując powstrzymać szloch w gardle, zanim dotrę na parking, ściska mnie jednak tak mocno, że zaczynam się dławić.

Drzwi automatycznie zamykają się za moimi plecami.

Robię to, nie oglądając się za siebie. Zostawiam chłopaka samego.

Abuela5 – córka bisabueli – pouczała mnie, że dary takie jak mój są delikatne. Ostrzegała, że jeśli nie będę strzegła swojego serca, wszystkie ostre krawędzie świata zabiją mój dar, jak sól zabija powolny wzrost drożdży.

Idąc przez parking, postanawiam, że mogę to zrobić, mogę strzec mojego serca przed dzisiejszym wieczorem. Mogę je zamknąć, jakby nic się nie wydarzyło.

Już sięgam do drzwi, kiedy coś srebrnego błyska w świetle księżyca i zwraca moją uwagę na krzak róży za betonowym ogranicznikiem.

Jeden kwiat jest cięższy od pozostałych. Jego płatki straciły czerwień i teraz lśnią srebrnym blaskiem jak płynna rtęć.

Podchodzę bliżej, przyglądając się, jak róża zbiera światło do błyszczącego środka. Jej płatki wyglądają jak szkło.

Nie, nie jak szkło. Jak lustro.

Wyciągam rękę, by zważyć ją w dłoni, lecz gdy tylko moje palce dotykają twardej krawędzi płatka, cały kwiat wyrywa się z kołyski liści. Spada na asfalt i roztrzaskuje się w srebrny pył.

Odłamek wpada mi do oka. Jest mały i chropowaty jak ziarnko piasku, a ja mrugam, żeby się go pozbyć. Ale czuję, że wchodzi głębiej. Nie wiem, czy wyobrażam sobie jego błysk, czy naprawdę go widzę, ale kiedy mrugam, maluje noc srebrem.

Jeszcze tego nie wiem. Ale tak się dzieje.

Właśnie tu.

Tak szybko.

Jeden odłamek lustrzanego szkła zmienia cały mój świat.

1 Z hiszpańskiego – prababcia (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2 Kruche ciasteczka pomarańczowe.

3 Kolorowe pianki w cukrze.

4 Kuzynka.

5 Babcia.

Tak się to traci

Kiedy wracam do domu, mrugam, chcąc pozbyć się odłamka. Pozwalam lewemu oku łzawić, by je wypłukać, ale nie płaczę. Jeśli zacznę płakać, zacznę też krzyczeć.

Odłamek zniekształca mi obraz. Rozmywa ściany i pościel w akwarelę. Zmienia dwie szmaciane lalki uszyte przez abuelę w plamę różu i brązu. Lecz ja wciąż nie mogę go znaleźć. Pyłek błyska srebrem na tle brązu tęczówki lub bieli gałki, a potem znów znika.

Następnego ranka mój wzrok się poprawia. Widzę wszystko ostro i wyraźnie: komodę, którą razem z tatą pomalowaliśmy na kolor skórki grejpfruta, zdjęcia mnie i Jess w ramkach koloru cukierków, małe szmaciane lalki. Jeansy i sweter, które zeszłej nocy rzuciłam na podłogę. Wciąż to jednak czuję – kłucie i szczypanie szkła skruszonego w piasek.

Docieram do pasteleríi6 minutę przed rozpoczęciem zmiany. W drzwiach kuchni krzyżuję sznurki fartucha z tyłu i przeciągam do przodu, żeby je związać. Uspokajam się dzięki rzeczom, które są tu od lat. Puszyste kwiaty z bibuły w kolorze oranżady i różowej landrynki. Papel picado7wiszące na ścianie. Szklane słoiki z kryształkami cukru w kolorach pan dulce8, które tía9 postawiła na tylnej ladzie, bo lubiła, jak światło do nich mruga, a one mrugają z powrotem.

Jess rzuca mi siatkę na włosy.

– Przygotuj się na pierwszy młyn.

Jessamyn Beverly. Moja była dziewczyna, obecna najlepsza przyjaciółka. Koneserka artykułów papierniczych. Beznadziejna w robieniu ciasta na pan dulce, za to skrupulatna w dekorowaniu wypieków i obsługiwaniu kasy. I prawdziwa, podręcznikowa geniuszka. Niefortunnie dla mnie, bo już i tak była rok wyżej ode mnie w Astin i została przyjęta do pobliskiego Laurel College rok wcześniej, co oznaczało, że skończy szkołę zaraz po egzaminach.

Nadal będzie brać zastępstwa w pasteleríi, gdzie kiedyś pomagała tak często, że tía w końcu ją zatrudniła. Gdyby nie była moją najlepszą przyjaciółką, może trochę nienawidziłabym jej za to, że potrafi wydać resztę bez zastanowienia i napisać pracę semestralną w jedną noc, o ile ma pod ręką dwulitrową colę zero i wielką paczkę żelkowych gąsienic.

Jess ciągnie mnie w stronę lady. Wzdrygam się, gdy łapie mnie za łokieć, ale opanowuję się, zanim to zauważy.

– Ostatnia grupa pytała o Wiedźmę Wypieków z San Juan Capistrano – mówi.

Dar bisabueli uczynił ze mnie niechętną i bardzo niszową atrakcję turystyczną. La Bruja de los Pasteles, dziewczyna, która wie, jakie pan dulce marzy się ludziom, zanim oni sami na to wpadną.

To trochę bardziej skomplikowane. Gdyby ktoś zapytał mnie na ulicy, mogę nie zgadnąć. Wiem na pewno tylko w naszej rodzinnej pasteleríi, otoczona pan dulce z przepisów, które znam lepiej niż drugie imiona kuzynów. Pamiętam las especias10 w naszym pieczywie, pomarańczowe żółtka jaj od zadowolonych kur mojej primy, dzięki którym nasz pan de yema11 wygląda, jakbyśmy upiekły w nim cząstkę słońca. Widzę niewidzialną nić łączącą klientów z naszymi wypiekami.

Jeśli wejdę do innej panaderii12, nie mam gwarancji – to tak, jakby człowiek próbował mówić w znanym języku, ale nieznanym dialekcie. „Twoja bisabuela to potrafiła – mówiła mi abuela. – Dla każdej osoby, w każdej pasteleríi, ona to potrafiła. I ty też się nauczysz, mija13, jeśli będziesz grzeczna, jeśli będziesz dbać o tu don14”.

Nie zdradzam gringos15 szczegółów, tak jak tía nie zdradza sekretów aksamitnie gładkich skorupek conchas16. Niech ich niesie wyobraźnia.

– Co ci się stało wczoraj? – pyta Jess.

Rzuca mi spojrzenie, które przypomina, dlaczego jej unikałam, zanim zaczęłyśmy ze sobą chodzić. Oceniające spojrzenie, które mówi, że oznacza segregatory kolorami i nosi w torebce golarkę do swetrów. I że tylko dzięki niej wiem o istnieniu golarki do swetrów.

Próbowałyśmy być amantes17, jednak zrozumiałyśmy – obie bez żalu – że nie pasujemy do siebie w tej sferze, za to jesteśmy hermanas18 i pozostaniemy nimi na całe życie. A kiedy myślę, jak by na mnie patrzyła, gdyby wiedziała o wczorajszym wieczorze, gdyby wiedziała, ile z tego było moją winą, czuję się krucha jak czerstwe pan dulce.

– Nic – mówię i postanawiam, że to będzie prawda. Moje ciało nadal krzyczy każdym wypisanym na nim sekretem, ale sprawię, że to będzie prawda. – Nic się nie stało.

– Więc zostawiłaś mnie z Królami i Królowymi South Coast Plaza bez powodu? – Jednocześnie wyolbrzymia i bagatelizuje sprawę. – To podłe, Cristales.

– Przepraszam. Źle się poczułam i poszłam do domu.

Prawie nie kłamię.

Pierwsza kobieta, która podchodzi do lady, spogląda na mnie wyczekująco. Nie zamawia. Czeka, aż La Bruja de los Pasteles powie jej, czego chce.

Czasami to przeczucie przypomina napięcie przed burzą. Mówi mi, że ktoś zachwyci się pan dulce w konkretnym kształcie, jak puerquito19 albo pajarito20. Czasami błysk światła widziany kątem oka, szepczący coś o kakao lub anyżu. Najczęściej to impuls, który zapala się we mnie, i po prostu wiem.

Ale w tej chwili nie wiem.

Jess patrzy na mnie i czeka. To nigdy nie trwa tak długo.

Czekam, aż coś we mnie drgnie i powie, czy ta kobieta pragnie nadziewanego kremem cacahuate21, czy bułeczki z ziołami.

Mózg, krew i serce milczą, podpowiadając mi tylko jedną sylabę.

Nie.

Abuela ostrzegała mnie, że dar można łatwo stracić przez dumę bądź nieostrożność. Słyszała o młodej kobiecie, której łzy zmieniały się w perły, lecz która przechwalała się tak okrutnie i wywyższała nad zwykłe dziewczyny, że święci odebrali jej dar. W wiosce bisabueli mieszkał chłopiec, który odziedziczył po dziadku zmysł do znajdowania wody, był jednak tak arogancki i niechętny do słuchania tego, co el viejo22miał mu do powiedzenia, że stracił dar na zawsze.

Nie.

Raz stracony dar przepada na zawsze, mówiła bisabuela, jak spalona drewniana skrzynia albo medalion wrzucony do morza.

Nie. Moje serce śpiewa słowo „nie”.

Próbuję wyczytać coś z twarzy klientki. Pan de cemita23z sezamem? Rozgrzewający cukier kokosowy w los ojos de buey24?

Nic.

Jestem zdesperowana, próbuję wyczuć powietrze wokół niej. Przyprawione cynamonem i chile jabłko z empanada de manzana25? Galleta26 w cukrze?

Nie mam szans zgadnąć, bez względu na to, ile razy już to robiłam. Bisabuela urodziła się ze znajomością języka mąki i cukru, języka, którego nie da się nauczyć, bo zmienia się z osoby na osobę. Puerquito może ucieszyć jedną kobietę, ale zasmucić inną. Paloma27, która doda jednemu mężczyźnie odwagi, może przypomnieć innemu, że wolałby się skulić jak pisklak, niż stawiać czoło światu.

Moja krew stoi. Szum, który podpowiada mi, jakie pan dulce rozpali czyjeś serce, milczy.

Uciekam na zewnątrz, żeby klienci – ani tía – nie widzieli, jak panikuję. Nie idę do frontowych drzwi, którymi wchodzą goście, tylko na tył, gdzie parkują wszyscy pracownicy zakładu kosmetycznego, kwiaciarni albo monopolowego.

Czekam, aż rześkie powietrze tchnie we mnie dar La Bruja de los Pasteles.

Tylne drzwi kuchni się otwierają.

– Ciela, co się dzieje? – pyta Jess i staje obok mnie.

– Nie potrafię – dukam.

– Czego nie potrafisz?

– Zgadywać, czego ludzie chcą. Czy pragną palmera28, czy peineta29. Nie potrafię. Zawsze potrafię, ale teraz nie.

– Może masz gorszy dzień.

– Nie mamy gorszych dni. Nie z tym darem, nie w tej rodzinie. Bisabuela w życiu nie miała gorszego dnia. Rodziła dziecko i mówiła położnej, które pan dulce sprawi, że przestanie kłócić się z mężem.

– Okej, to totalna popisówa.

Próbuje mnie rozbawić, ale nie jest mi do śmiechu.

– Poczekaj jeden dzień – dodaje. – Dar wróci.

Zmuszam się, żeby przytaknąć, choć czuję, że nie wygląda to przekonująco.

– Odetchnij trochę – radzi Jess. – Powiem twojej tíi, że poszłaś do drogerii.

– Czemu akurat do drogerii?

– Powiem, że potrzebowałaś szminki, bo…

– Czerwona szminka to odpowiedź na każde pytanie – dokańczam razem z nią.

Kiwamy głowami, niemalże śpiewając to zdanie, które słyszałyśmy setki razy od mojej mamy i mojej tíi, wspólne motto dwóch sióstr.

Nadal nie mogę się śmiać, ale mój uśmiech jest prawie prawdziwy.

– Nie stresuj się – prosi Jess.

– I to mówi ta, co brała leki na zgagę przed testami.

– Właśnie. – Staje w drzwiach. – Wiem, o czym mówię.

Drzwi do kuchni się zamykają i zostaję sama na cichym parkingu.

Nie wiedziałam, ile prawdy było w słowach babci o tym, jak łatwo może do tego dojść. Jak jeden odłamek lustrzanego szkła może mnie ugodzić i zabić dar, który dostałam od bisabueli.

Jednak kiedy tu stoję i czuję srebro grzęznące coraz głębiej, wiem, że dar zniknął.

Najcenniejsza rzecz, jaką mogła zostawić mi bisabuela, nić magii przekazywana z krwią – a ja ją straciłam.

Gdybym się nie domyśliła po wnikającym głębiej odłamku, poznałabym to po dziwnie kołyszących się krzakach – konstelacjach liści twardniejących w lustrzane szkło.

6 Piekarnia, ciastkarnia.

7 Dekoracyjne wycinanki charakterystyczne dla kultury Meksyku.

8 Słodki wypiek.

9 Ciocia.

10 Przyprawy.

11 Bułeczka podobna do brioszki.

12 Piekarnia.

13 Dosłownie: córka, ale też: droga, kochana.

14 Twój dar.

15 Osoby nielatynoskiego pochodzenia, najczęściej niemówiące po hiszpańsku.

16 Słodka bułeczka w kształcie muszli.

17 Kochanki, tutaj: dziewczyny.

18 Siostry.

19 Świnka.

20 Ptaszek.

21 Ciasteczko z kremem w kształcie orzecha.

22 Starzec.

23 Meksykańskie bułeczki.

24 Słodki wypiek, dosłownie oczy byka.

25 Ciasto francuskie nadziewane jabłkami.

26 Słodki herbatnik.

27 Drink na bazie tequili.

28 Ślimaki z ciasta francuskiego z cukrem.

29 Wełniany chleb bułkowy.

La reina de las nieves

Zbieram je wszystkie. Ostrożnie zrywam z gałęzi każdy srebrny liść, asekurując go drugą ręką, w razie gdyby spadł. Zawijam w fartuch i zabieram do domu.

Lustrzana róża pojawiła się pod szpitalem, gdy zostawiłam tego chłopaka, by obudził się samotny i zdezorientowany, a teraz liście pojawiły się przed pasteleríą, gdzie dorastałam, wyrabiając ciasto i mówiąc klientom, czego pragną, zanim sami się zorientują. To wszystko moja wina. Nie mogę pozwolić, by kolejny odłamek skaleczył kogoś innego, nie kiedy sama nadal czuję ukłucie jednego z nich w swoim sercu.

Nie mogę wyrzucić odłamków ani wsypać ich do oceanu. Nie wiem, jak się ich pozbyć, żeby się nie połamały i nikogo nie zraniły. Więc je ukrywam.

Najpierw chowam liście do szuflady. Jednak w miarę jak upływa lato, znajdują mnie kolejne lustra. Kalia w ogrodzie mojej ciotki zmienia się w kielich migoczącego srebra, a ja podnoszę ją kilka sekund przed tym, jak wujek wygląda przez okno. Delikatny arkusz papel picado się srebrzy, a ja ukradkiem zrywam go ze ściany i łączę dwa kawałki po bokach.

Przed poranną zmianą znajduję siedem gardenii mojej mamy, wcześniej kremowobiałych, teraz srebrnych, i zrywam je, zanim mama się obudzi. Potem widzę ją w ogrodzie, jak z zastanowieniem przygląda się delikatnym gałązkom pozbawionym pachnących wanilią kwiatów, i czuję, jak moje serce zabliźnia się wokół odłamka szkła.

Odłamki przestają się mieścić w jednej szufladzie, więc sprzątam szafę, upycham ubrania do komody, wrzucam buty pod łóżko. Wyciągam wszystko, co jest mi potrzebne, zostawiam tylko pluszowe maskotki, stare podręczniki – rzeczy, do których i tak rzadko wracam. Chowam wszystkie kawałki srebrnego szkła z tyłu.

Śpię tylko wtedy, gdy trzymam w dłoniach szmaciane lalki, które uszyła mi abuela. Na przemian zaciskam palce na ich miękkich ciałach, aż rytm utuli mnie do snu. Śnię o cukrze bladym jak śnieg i o śniegu tak zimnym, że lśni jak pokruszone diamenty.

Abuela opowiadała mi historię o takim śniegu, o królowej zwanej La Reina de las Nieves, która rządziła najzimniejszą krainą na świecie i której pałac mienił się gładkim lodem. Wiedziałam, że miała być la mala, la villana30, złą królową, która kradnie chłopca imieniem Kai słodkiej dziewczynce o dobrym sercu zwanej Gerda.

Jednak dla mnie La Reina de las Nieves była wspaniała. Potrafiła nie tylko przetrwać chłód, ale też uczynić z niego coś pięknego. Tworzyła słupy lodu, które chwytały zorzę polarną. Rzeźbiła lodowe komnaty lśniące błękitem jak płomienie kuchenki gazowej.

Lecz teraz, gdy śnię o zimnie, nie śnię o pięknym pałacu Królowej Śniegu mieniącym się w świetle zorzy. Śnię o moim ciele, które zmienia się w sople i rozpada w nieostrożnych dłoniach. O bladych palcach, które rozrywają mnie jak ciasto. O mojej skórze, która twardnieje i przybiera formę lodu lub szkła, tak przezroczystego, że każdy widzi, co mam w środku.

30 Ta zła, czarny charakter.

Mira, se fue

Ay, no – mówi Pilar, kiedy znajduje mnie, jak zagniatam ciasto na elotes31. – Nie zabijaj tego ciasta. – Odsuwa moje ręce. – Co ono ci zawiniło?

Otrzepuję dłonie z mąki i się nie kłócę. Moja ciotka nie zatrudniła Pilar bez powodu. Dziewczyna umie czytać ciasto, tak jak ja kiedyś pan dulce.

– Idź. – Pilar przejmuje moje zadanie. – Nie dam ci go torturować.

Opieram się o zlew i zaczynam zmywać naczynia.

Minęły ponad trzy miesiące, odkąd straciłam dar Wiedźmy Wypieków z San Juan Capistrano. Nie wrócił. Kiedy klient nie wie, czego chce, nie mam pomysłów. Równie dobrze może rzucić strzałką w tablicę z menu, zamiast pozwolić mi zgadywać. La Bruja de los Pasteles staje się zaledwie plotką. Wkrótce las turistas zaczną się zastanawiać, czy kiedykolwiek była czymś więcej niż tylko miejscową legendą. Straciłam tę część siebie, która mówi językiem mąki i cukru. Straciłam przekazaną mi przez bisabuelę magiczną nić, biegnącą w mojej rodzinie od tak dawna, że nikt nie pamięta, kiedy się zaczęła. Tę, która pomogła bisabueli otworzyć pierwszą pasteleríę w witrynie niewiele szerszej niż drzwi.

Dlatego próbuję się na coś przydać i pomagać w zagniataniu ciasta. Ale najwyraźniej dziś rano nawet to mi nie idzie.

Ciocia staje obok mnie.

– Nie bierz tego tak bardzo do siebie, mija. – Opiera się o krawędź zlewu. – Mamy dziwną porę. Nawet nie wieje wiatr. Będzie lepiej, jak wróci. Odzyskasz tu don. – Patrzy, jak prys­kam gorącą wodą na namoczoną formę do pieczenia. – Kiedy la llorona32 traci głos, wiesz, że to wina pory roku, a nie twoja.

Kiwam głową na jej historie o tym, że wycie Santa Any to głos la llorony, który omiata ziemię. Tía przywiązuje wielką wagę do każdego roku, w którym Santa Ana przychodzi późno albo nie przychodzi wcale.

– Słyszałaś? – pyta Pilar tíę. – Kolejne drzewo zniknęło. Rozpłynęło się w powietrzu.

Nadal zmywam naczynia, udając, że nie próbuję usłyszeć każdego słowa nad szumem wody.

– ¿De verdad?33 – nie dowierza tía. – Które?

– Bez na Los Rios – opowiada Pilar i cmoka. – Żałuj, że nie widziałaś, jak właściciele salían de sus casillas34. Myślałam, że z uszu buchnie im para.

Straciłam rachubę, ile to już drzew. Przez ostatnie kilka tygodni za każdym razem, gdy pojawiało się żółte zawiadomienie o ścięciu, była duża szansa, że naznaczone drzewo zniknie w nocy, zanim zdążą je wyrąbać. W zeszłym tygodniu przepadł śniegowiec wirginijski przed miętowym domem. Wcześniej niepokalanek pospolity, judaszowiec kanadyjski, parę niekochanych drzew owocowych. Wszystkie oznaczone do ścięcia, wszystkie nagle zniknęły.

Cichutki głos w mojej głowie, którego nie mogę uciszyć, szepcze, że to może być moja wina. Może każde z tych drzew znika, bo w środku nocy zmieniają się w lustrzane szkło. Może rozpadają się na tyle kawałków, co lustrzana róża na asfalcie parkingu, więc rano nie ma po nich ani śladu prócz smużki srebra w powietrzu czy lekkiego wgniecenia na trawie.

– A co ich to obchodzi? – spytała tía. – Drzewo i tak miało zostać ścięte.

Pilar kręci głową nad ciastem.

– Ludzie chcą tracić rzeczy na własnych warunkach, nie pod osłoną nocy. Plus potem mają chaos na trawniku. A Kalifornijczycy kochają zadbane trawniki.

– ¿Mi opinión? – Ciocia patrzy na nas, jakby prosiła o pozwolenie, żeby wyrazić swoje zdanie, ale wcale nie prosi. – Coś tu jest nie tak. Las golondrinas35 są niespokojne. Słychać po tym, jak trzepoczą skrzydłami.

– To nie las golondrinas. – Pilar ugniata ciasto. – To ten głupi program w telewizji.

Ma na myśli program o renowacjach, który kręcili kilka przecznic na północ stąd na początku tego roku. Producenci zlecili wycinkę drzew, których miejsce zajęły rolki trawy i wymuskane ganki, a kilkanaście domów w sąsiedztwie już próbowało to skopiować. Ta estetyka wymaga, by wszystko było przystrzyżone i wypielęgnowane do ostatniego listka – nie zostawia miejsca na piękne, powykręcane korzenie czy stare, powyginane gałęzie.

– Ludzie chcą wycinać drzewa przez telewizję – twierdzi ciocia. – To nie wyjaśnia jednak, dlaczego drzewa znikają w nocy. – Zagląda do księgi zamówień, jakby tam miała znaleźć odpowiedź. – Coś tu nie gra.

– Od kiedy z ciebie taka przesądna viejita36? – rzuca Pilar.

– I to mówi kobieta, która kazała córkom chować stopy podczas zamiatania, dopóki nie powychodzą za mąż.

– A teraz wszystkie mają mężów, więc kto miał rację?

Chcę dalej zmywać naczynia i słuchać, co jeszcze Pilar powie tíi o drzewach, ale w progu pasteleríi słychać kroki.

Ściska mnie w gardle.

Brigid Marchand i Victoria Kinkopf wchodzą pierwsze. PJ Delahooke i Chris Bernard wtaczają się za nimi, a ich kroki zagłusza dźwięk dzwonka.

Wiedziałam, że zobaczę ich w szkole. Ale ich widok tu, w mojej rodzinnej pasteleríi, którą bisabuela wyśniła tyle lat temu, boli prawie tak, jakby przyszli do mojego domu. Chris i PJ już wcześniej przychodzili po kawę dla siebie i tych dwóch dziewczyn, z którymi ciągle się schodzą i rozchodzą, ale nigdy nie zjawili się całą czwórką naraz.

– Zajmę się tym – mówię. Nie chcę, żeby tía miała z nimi do czynienia. Chris i PJ zawsze mówią do niej za głośno i przesadnie wyraźnie. Tłumaczyłam im, że mówi po angielsku lepiej niż oni, ale się poddałam.

Chris trąca PJ-a łokciem.

– Ale się wczoraj najebałeś.

– Ja? – PJ mu oddaje. – Ty próbowałeś prowadzić auto starego z bagażnika.

Śmieją się tak samo jak wtedy w pokoju i przez sekundę jestem pewna, że zwymiotuję na ladę.

Ściska mnie w dołku na samą myśl, że któryś z nich miałby prowadzić.

Kiwają głowami na powitanie. Nie widzą, że się wzdrygam. Albo nie przejmują się tamtym wieczorem, albo byli zbyt pijani i nie pamiętają.

– Cztery kawy i cztery najtłustsze ciastka, jakie macie – rzuca Victoria. – Musimy postawić naszych mózgowców na nogi.

Kręci głową z udawaną dezaprobatą, którą mam z nią podzielać, jakbyśmy się przyjaźniły. Jakby przez nią w aucie mojej mamy nie wylądował wrak człowieka.

Nabijam cztery kawy i cztery buñuelos de viento37.

Victoria podaje mi pieniądze. Kiedy chcę wydać jej resztę, podnosi dłoń, żeby mnie powstrzymać.

– Zatrzymaj resztę. – Wskazuje moją twarz i kreśli koło palcem. – Na korektor.

– Tak, wyglądasz na zmęczoną – potwierdza Brigid i rusza za Victorią. Chłopaki idą za nimi.

– Hej, Cristales. – Chris obraca się i wskazuje brodą na parking. – Chcesz się przejechać?

– Nie na tobie – mówi PJ i śmieje się z własnego żartu tak dziko, że nie zauważa, jak Victoria przewraca oczami. Chris go popycha i PJ się zatacza, żeby złapać równowagę, ale nadal się śmieje.

Żar pali mi gardło, serce, żołądek.

Nie patrzę, jak odjeżdżają. Poprawiam pasteles w witrynie, by jak najlepiej wyeksponować róż lukrowych różyczek, błysk dżemu morelowego, łagodną zieleń pistacjowego mazapán38. Udaję, że nie słyszę ich śmiechu – dźwięku, który nawiedza moje sny, głośny i szorstki jak płomień trawiący papier.

31 Bułeczki kształtem przypominające kukurydzę.

32 Płaczka, patronka wojny i kobiet zmarłych podczas porodu, zjawa, która przynosi nieszczęście i złe nowiny.

33 Naprawdę?

34 Wpadli w szał.

35 Jaskółki.

36 Starsza pani, staruszka.

37 Meksykańskie ciastka smażone w głębokim tłuszczu i obtaczane w cukrze, mają charakterystyczny kwiatowy kształt.

38 Marcepan.

Komitet powitalny

Za każdym razem, gdy przekręcam się w łóżku, mam wrażenie, że gram na cymbałkach.

Nie wiem, co poszło nie tak, kiedy składałam to łóżko. To jedno z tych, które mają drewniany stelaż zamiast podkładki ze sprężynami. Można by pomyśleć, że nie da się tego schrzanić, a jednak mnie się udało.

Rodzice czasami pytają mnie o hałas, kiedy rano przechodzą obok mojego pokoju. Ale powiedziałam im, że lubię ten dźwięk, jest kojący, jak wbudowane dzwonki wietrzne, choć tak naprawdę cholernie mnie irytuje.

Mogłabym poprosić ich o pomoc. Nie byłby to ich pierwszy mebel z Ikei. Ale jeśli rozłożą moje łóżko, by zobaczyć, co jest nie tak, na pewno odkryją, co jest nie tak ze mną. Odsuną materac i po prostu to zobaczą.

Dlatego nauczyłam się spać mimo cymbałków. Chyba że mam sny, które miałam przez całe lato. Koszmary o zimnej wodzie, o moim ciele z sopli lodu albo z pan dulce rozrywanym przez zachłanne dłonie. Jestem krucha jak świeży lód, rozpadam się na cukier i mąkę, jestem tylko czymś, co można zamrozić lub zjeść.

Nagle się budzę, z trudem łapiąc powietrze, jakbym wynurzyła się spod wody.

Łóżko znów jęczy, kiedy wstaję. Ubieram się do szkoły. Wkładam spódniczkę od mundurka. Każą nam prasować koszule (piszą o tym w regulaminie), ale ja tylko wrzucam swoje do suszarki i wieszam. Sweterek w kolorze fioletu Astin zawsze wygląda dobrze na tle brązowej skóry Jess, ale nigdy na mojej – nie dałoby się wybrać odcienia, który lepiej podkreśla moje cienie pod oczami.

Rodzice są na dole, ekspres robi kawę. Słyszę ich kroki na nierównych kafelkach w kuchni.

Przez okno w przedpokoju widzę białą lagerstremię po drugiej stronie ulicy – właśnie tego potrzebuję, by odwrócić uwagę od myśli, że będę musiała przejść szkolnym korytarzem. Drobne blade kwiaty wyglądają jak gwiazdy na tle jesiennego błękitu nieba. Odkąd pierwszy raz zobaczyłam, jak kwitnie, miałam ją za śnieżne drzewo. McKinleyowie – poprzedni właściciele tamtego domu – kochali ją tak samo jak ja. Ich wnuki biegały pod gałęziami, a kwiaty spadały im na głowy jak płatki śniegu.

Schodząc po schodach, słyszę głos mojej mamy.

– Nic jej nie jest – mówi półszeptem.

– Coś jej jest – protestuje tata.

Zamieram w bezruchu, jakby mogli widzieć mnie przez ściany.

– Po prostu jest zestresowana – twierdzi mama.

– To przez tę szkołę? Nigdy mi się nie podobało, że wywierają na nich taką presję. Nie widzą w niej uczennicy, tylko wykaz ocen.

Podnosi głos, więc mama go ucisza.

Szkoła. To ich teoria. Nie poprawiałam ich całe lato i nie zamierzam tego robić teraz.

– Nie możemy zostawić jej samej – dodaje ciszej tata.

– Nie możemy zostać w domu w naszą dwudziestą rocznicę – upiera się mama. – Będzie wiedziała, że się o nią martwimy.

– Bo się martwimy. – Słyszę, że tata stara się nie podnosić głosu.

Supeł w moim żołądku się zacieśnia.

Ich dwudziesta rocznica.

Nie mogą na poważnie rozważać odwołania wyjazdu. Planowali go od zeszłej Gwiazdki, oszczędzali, odkąd zaczęłam liceum. Od lat mówili o wyjeździe do Nowego Meksyku, o festiwalu balonów – setkach jasnych, kolorowych punkcików na tle niemożliwego błękitu pustynnego nieba.

Wyobrażam sobie, jak ze wszystkich balonów ulatuje powietrze, bo zdaniem rodziców jestem zbyt krucha, żeby zostawić mnie samą na dziesięć dni.

W pasteleríi napełniam kubki na wynos kawą, pakuję pan dulce do papierowych torebek – działam szybko, schludnie i wydajnie w ramach przeprosin za to, że nie jestem już La Bruja de los Pasteles – aż tía wygania mnie tylnymi drzwiami.

– Spóźnisz się, mija – rzuca.

Dopowiadam sobie słowa, których nie mówi, których nigdy by nie powiedziała.

„I tak nie jesteś nawet w połowie tak przydatna jak kiedyś”.

Idę do szkoły drogą, która zahacza o koryto rzeki. To tam, pośród chmury maków i szałwiowych traw, bawiłam się z kuzynkami, zanim dorosły i przeprowadziły się do Loz Feliz czy San Bernardino. To tam Jess uczyła mnie o machorce i o stojących wodach, mętnych jak agat, znanych jako baseny wiosenne.

Na myśl o powrocie do szkoły bez Jess, bez bańki życzliwości, w której żyłam jako jej najlepsza przyjaciółka, dudni mi w uszach. Strach przed stawieniem czoła temu, co według wszystkich wydarzyło się na tamtej imprezie – wiem, co ludzie mówią, wiem, że ich zdaniem weszłam do tamtego pokoju roześmiana, chętna – przypomina huk burzy w oddali.

Przetrząsam torbę w poszukiwaniu kartki, na której zapisałam numer szafki, dzięki czemu wchodzę do budynku, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

– Hej, Ciela. – Andie Granville macha na powitanie, ale mija mnie szybko i ostrożnie, jakbym miała u nogi warczącego psa. Minutę później to samo robi jej brat Anthony, geniusz sztuki wizualnej, który uczył mnie i Jess, jak robić zdjęcia, żeby złapać tęczę.

Te powitania towarzyszą mi przez całą długość korytarza. „Hej, Ciela”. „Cześć, Ciela”. Każde jest dowodem na to, że Jess i ja zawsze dryfowałyśmy od stołu do stołu, od ławki do trybun, hermanas, które nie przysięgały wierności żadnej konkretnej grupie, więc były mile widziane w każdej.

Tyle że teraz powitaniom towarzyszą ostrożne spojrzenia.

Znam plotki o tamtym wieczorze. Wiem, co ludzie myślą: że obciągnęłam PJ-owi Delahooke’owi albo pieprzyłam się z Chrisem Bernardem, albo na odwrót, albo i jedno, i drugie. To odstraszyło znajomych, którzy w tym roku potencjalnie mogli zostać moimi przyjaciółmi. Nie dlatego, że uważają mnie za dziwkę, ale dlatego, że ich zdaniem stanęłam po stronie chłopaków, którzy wyzywają ich od grubych i brzydkich, których dziewczyny wyzywają ich od głupich i biednych.

Nigdy nie przyszło mi do głowy, jak dużym ryzykiem było przyjaźnienie się tylko z jedną osobą, z którą zawsze jadałam lunch i siedziałam na każdym apelu. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo liczyłam na to, że po jej odejściu znajdę sobie inne miejsce do zakończenia szkoły – inny stół, inną grupkę na schodach przed biblioteką.

Dotąd nie brałam pod uwagę, że wszystkie osoby, przy których mogłabym znaleźć to miejsce, nagle się ode mnie odsuną.

Wciąż szykuję się na to, że usłyszę słowa „dziwka” i „kurwa” zatuszowane udawanym kaszlem. Kiedy otwieram szafkę, spodziewam się znaleźć obrzydliwe artystyczne wizualizacje aktów, które rzekomo popełniłam z własnej woli. Ale wszyscy omijają mnie szerokim łukiem. Wybałuszają oczy, zamiast mrozić wzrokiem. To nie szacunek, raczej strach. Spojrzenie pod tytułem „Kto by pomyślał, że jest do tego zdolna”. Niepewna cześć oddawana komuś, kto niespodziewanie okazał się dziwką.

Niech będzie. Mogą myśleć, że poszłam do pokoju z PJ-em i Chrisem z własnej woli. Byle tylko nie poznali prawdy.

Skręcam za róg przy salach od historii i nagle hamuję tak gwałtownie, że moje trampki ślizgają się po linoleum.

Przez sekundę myślę, że go sobie uroiłam, chłopaka, którego ostatni raz widziałam na izbie przyjęć, kiedy przekazywałam go pielęgniarkom. Chłopaka, który żyje jak cień głęboko w moich koszmarach. Którego bez przerwy wyobrażam sobie następnego ranka, budzącego się w szpitalnym łóżku i znajdującego na sobie ślad nieznanej szminki.

Nadal nie jest wysoki, ale wyższy. Nabrał trochę masy przez lato. Trądzik ustąpił, choć wciąż widać, gdzie dokuczał mu najbardziej. Blizny przyciemniają mu żuchwę jak świeży zarost. Zamiast flaneli w kratę i jeansów, które rozbawiły Victorię do rozpuku na imprezie – „Tylko lesbijki i Meksykanie noszą flanele w kratę”, powiedziała przy mnie i Jess, po czym rzuciła nam spojrzenie w stylu „bez urazy” – ma na sobie mundurek Astin. Spodnie khaki. Koszulę z kołnierzykiem. Ciemnofioletowy sweter z wyhaftowanym godłem szkoły.

Szukam tego, co się nie zmieniło. To, jak stoi wyprostowany, ale z pochyloną głową. Perłowe włosy opadające na twarz. Brązowe oczy wpatrujące się w środkową szafkę.

Środkową szafkę pokrytą plastikowymi kwadratami.

Jest nimi upstrzona – tyloma różnokolorowymi kwadratami przyklejonymi do metalu, że chłopak nie może nawet wpisać szyfru i przekręcić zamka. Wygląda jak okropna imitacja szafek, które dziewczyny dekorują papierem foliowym i wstążkami w swoje urodziny.

Już chcę podejść krok bliżej i coś powiedzieć – nie mam pojęcia co, ale liczę, że wymyślę to w ciągu kilku sekund – kiedy z pustej sali dochodzi śmiech PJ-a i Chrisa.

Zamieram w bezruchu.

Stoję tam, gdy chłopak, którego imienia nadal nie znam, odkleja od szafki prezerwatywę za prezerwatywą.

Balonowe zwierzęta

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Gallina

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Las alverjillas

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Każda chwila zostaje z nami

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Żaden dobry uczynek

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Pan Fino

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Wiedźma wypieków z San Juan Capistrano

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Dziwna pora

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Niewłaściwy adres

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

La educación sexual

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Valentina

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Amanita muscaria

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Jaskółki

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Lalki

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Zawiadomienie

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Fala chłodów

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Leśny złodziej

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Zdjęcie

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Las hadas

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Pendejos

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Verdad

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Obudź się

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

To nie taquería

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Tęczowa jak kosz piknikowy

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Piedras y coronas

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Panseksualność i pan Dulce

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Wydział lasów Podmiejskich

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Tajemny las

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Los vidrios

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Migawka

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Zamarzam, płonę

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Wiatr porywa je wszystkie

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Szkło rozszczepiające światło

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozkwit

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

La concha de sirena

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Konie widma

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

To się wydarzyło

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Violadores

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Weź serce, zostaw resztę

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Królowa Śniegu

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Nieść serce

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Grenadyna

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Żelazo w sercu gwiazdy

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Ciężar nieba

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Zamknij drzwi

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Serce się wysypuje

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Dziewczyny w ładnych sukienkach

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Nocne jaskółki

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Wszystko, co uważasz za swoje

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Małe białe pokoje

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Sezon luster

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Nic się nie zgubiło

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Karteczki samoprzylepne

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Telenowela

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Wszystko, co mamy

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Po

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Nota osoby autorskiej

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Podziękowania

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Potrzebujesz pomocy?

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Mirror Season

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk

Redakcja: Zyszczak.pl Paulina Zyszczak

Korekta: Ewelina Pawlak

Projekt okładki: Liz Dresner

Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska

Grafika na okładce: © 2021 by Marly Gallardo

THE MIRROR SEASON © 2021 by Anna-Marie McLemore

Copyright © 2022 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Kaja Makowska, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-67335-83-6

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Aneta Pudzisz