44,99 zł
PIERWSZA KSIĄŻKA, W KTÓREJ TO KOBIETY ROZMAWIAJĄ O CYCKACH
Sarah Thronton, uznana socjolożka i autorka bestsellerów zabiera nas w osobistą podróż do świata symboliki i znaczenia kobiecego ciała. Doświadczyła go w pełni, gdy będąc w grupie ryzyka, najpierw zdecydowała się na podwójną mastektomię, a następnie rekonstrukcję piersi. Po tych wydarzeniach postanowiła zbadać temat społecznego i kulturowego znaczenia kobiecego biustu.
Rozmawia ze striptizerkami, konsultantkami laktacyjnymi, projektantkami biustonoszy, modelkami bielizny, chirurżkami plastycznymi i aktywistkami.
Zdradza, dlaczego kobiece atrybuty stały się biznesem wartym miliardy dolarów, a jednocześnie tematem publicznych debat o braku równości płci. I ofiarowuje nam lekki w stylu i dowcipny reportaż socjologiczny, który wyzwala kobiety i ich piersi z patriarchalnych uprzedzeń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 436
WSTĘP
ODZYSKANIE WAŻNEGO SYMBOLU KOBIECOŚCI
Kilka lat temu podczas świątecznego obiadu rozmowa zeszła na moje piersi. Rodzinie nie podobało się, że ochrzciłam je Bert i Ernie1. Mama sugerowała, że lepiej byłoby nazwać je Thelma i Louise, córka zaproponowała imiona jej ulubionych komediantek, Tiny i Amy, moja żona z kolei upierała się, żeby mówić na nie Venus i Serena. Tata, wtedy siedemdziesięciosiedmioletni, i mój dwudziestodwuletni syn spojrzeli na siebie porozumiewawczo i przewrócili oczami. Ja odczuwałam moje nowe, silikonowe piersi jako obce, wcale nie kobiece, nawet nie ludzkie, trochę jakby były przybyszkami z kosmosu. Pierwszą parę otrzymałam w darze przy urodzeniu, te zainstalowane przez znanego chirurga plastycznego zdawały się uzurpatorkami.
Gdy stałam naga przed lustrem, myślałam: ta babka ma niezłe cycki. Jednak gdy wkładałam ubranie i zaczynałam się poruszać, to odczucie, że mam coś nowego, dziwnego z przodu, odstręczało mnie. Sama zawsze akceptowałam w pełni płeć, z którą przyszłam na świat, ale teraz instynktownie rozumiałam, jakim dysonansem musi być dla osoby transpłciowej posiadanie części ciała, których się nie chce, jak musi irytować taki zafałszowany obraz rzeczywistości.
W 2018 roku poddałam się operacji podwójnej mastektomii i nie zastanawiając się zbyt długo, zdecydowałam się na rekonstrukcję, której koszty pokrywało moje ubezpieczenie zdrowotne2. Słyszałam plotki, że mój zawsze opanowany, doskonale znany w branży chirurg plastyczny w weekendy oddawał się hobby – malowaniu. Musiał więc mieć jakieś poczucie estetyki. Powiedziałam mu, że chcę „cycuszki joginki” – mając na myśli coś pomiędzy miseczką A i B. „Takie… cycki A plus” – zażartowałam. Wyobraźcie sobie, w jakim byłam szoku, gdy zmierzyłam piersi, by zamówić pierwszy stanik po operacji, i odkryłam, że moja dysmorfia miała prostą przyczynę: Bert i Ernie miały rozmiar D.
Były też dobre wiadomości: mój rak okazał się jedynie mnóstwem nieprawidłowych komórek – nieinwazyjnym rakiem przewodowym in situ typu DCIS. Po siedmiu latach stresujących biopsji mogłam odetchnąć z ulgą: niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Bądź wdzięczna i zignoruj te dwa Muppety – powiedziałam sobie. Niestety, psychologia związana z posiadaniem piersi jest jednak dość złożona. Wraz z mastektomią straciłam nie tylko biust, ale też coś, co trudniej sprecyzować – mgliste odczucie powiązane z pierwotnym instynktem – z braku lepszej frazy można nazwać to „percepcją piersi”. Zanim pojawiły się implanty, moje piersi w różnych sytuacjach dawały mi znać, że coś się dzieje: gdy było mi zimno, byłam zdenerwowana, gdy cierpiałam na lęk wysokości, gdy miałam dostać okres albo byłam podniecona, zupełnie jakby były odczuwającymi istotami z własną podmiotowością. Teraz, przeciwnie, nieożywione implanty milczały. Nie mówiąc już o tym, że jak dla mnie były nieporęczne i za bardzo rzucały się w oczy.
Gdy studiowałam historię sztuki, oglądałam powstałe na przestrzeni trzydziestu tysięcy lat wizerunki Wenus topless, karmiących Madonn, roznegliżowanych kochanek i feministyczne autoportrety. Ale teraz, trzydzieści lat później, w tożsamościowym przełomie wywołanym przez nowe piersi była jedna postać, która wciąż pojawiała się w mojej głowie: Wolność, a w szczególności ta z obrazu Eugène’a Delacroix z 1830 roku Wolność wiodąca lud na barykady.
Widzimy na nim kobietę z wyprostowaną, silną sylwetką, trzymającą w jednej dłoni francuską flagę, a w drugiej karabin. To nie tak, że zbyt luźna szata przypadkiem jej się zsunęła: odsłonięte celowo nagie piersi podkreślają jej odwagę i symbolizują potęgę demokracji. Jednak jest w tym dziele przerażająca ironia. Mimo błagań i manifestów kobietom nie dano jeszcze prawa głosu, prawa do posiadania majątku, kontrolowania własnych zarobków, a także dostępu do edukacji. Ta cała Wolność jest pozorna – fikcyjna kobieta to tylko atrapa, zwodząca te prawdziwe i wpędzająca je w pułapkę zastanej rzeczywistości.
Nagie popiersie Wolności rzecz jasna łączyło politykę i estetykę w nowatorski sposób zgodny z dziewiętnastowiecznymi ideami budowania narodu, jednak już w kształcie i rozmiarze samych piersi nie było niczego nowego. Przez całe tysiąclecia ideałem europejskim były piersi w rozmiarze mniej więcej jabłka: czy było to średniowieczne dzikie jabłuszko, czy barokowe, spore jabłko odmiany Bramley. Z wyjątkiem cudownie biuściastych hinduistycznych bogiń, piękno kojarzone było raczej z piersiami o umiarkowanym rozmiarze. Po drugiej wojnie światowej jednak idealny amerykański cycek zaczął pęcznieć. Czy nowy megabiust był przewrotnym następstwem hiperwizualizacji ciała, efektem wysypu plakatów z „gołymi babami” i filmów z Hollywood? Czy może ucieleśnieniem ideologii polaryzacji płci, próbującej na powrót zamknąć kobiety w domu, by mogły czekać na wracających z frontu mężczyzn? Podczas drugiej wojny światowej, gdy amerykańska propaganda rządowa zachęcała kobiety do pomocy w wysiłku wojennym, Rózia Nitowaczka3 miała, owszem, zalotnie podkręcone rzęsy, jednak nie epatowała biustem.
Duże piersi, jak sugeruje Rózia, tylko przeszkadzają. Są jak wrzód na dupie. Odkąd dostałam moją nową parę, zdarzało mi się uderzać nimi przypadkiem o framugi drzwi, w przechodniów na zatłoczonych ulicach czy mężczyzn w windzie. Ponieważ są pozbawione czucia, często nie orientuję się w porę, że moje drętwe sutki wbijają się w kogoś obcego (lub co gorsza znajomego).
Przed operacją jedynym okresem w moim życiu, gdy moje piersi osiągnęły nieporęczny rozmiar D, był czas po porodzie. Pamiętam, jak karmiłam dziecko w środku nocy, zastanawiając się nad etymologią słowa „żywić”, czując głębokie połączenie z pierwotnym siostrzeństwem wszystkich tych, które dają życie. Ogłupiała z braku snu, spędzałam całe godziny, utożsamiając się emocjonalnie z krowami czy rozważając prawdziwie egzystencjalne zagadnienia, jak to, czemu ssaki – mammalia – otrzymały nazwę od gruczołów piersiowych, skoro tylko u kobiet rozwinęły się one na tyle, by dawać pożywne mleko. W androcentrycznym świecie, w którym wszelkie klasyfikacje dokonywane były przez mężczyzn i zawsze podkreślały ich wyższość, wyglądało to na anomalię. Męskie piersi są dekoracyjne, jednak bezużyteczne, a ewolucjoniści od wieków zastanawiają się nad tajemnicą ich istnienia4.
Choć nigdy tak bardzo nie czułam mojej zwierzęcej natury jak właśnie podczas karmienia piersią, sama czynność wcale nie przychodziła mi z łatwością. Może nie odczuwałam tego jako „wyczerpującej służby”, jak napisała o tym Simone de Beauvoir, jednak z pewnością jako obowiązek5. Czytałam, że mleko matki jest „płynnym złotem”. Że pobudza układ odpornościowy dziecka, zmniejsza jego skłonność do alergii, a nawet zwiększa jego iloraz inteligencji. Wyniosłam z domu przekonanie, że najlepsze jest domowe jedzenie i świeża żywność, podejrzliwie więc traktowałam fast food w proszku nazywany mlekiem modyfikowanym.
Gdy urodziłam drugie dziecko, dziewczynkę, przyplątało się do mnie okropne zapalenie piersi, infekcja skutkująca atakami gorączki i zielonkawym wysiękiem z sutka. Przez miesiąc odciągałam pokarm z lewej piersi ręcznym laktatorem i płakałam, gdy wylewałam bezużyteczną „wydzielinę” do zlewu. Ponieważ infekcja nie mijała, skierowano mnie do specjalisty – starszego angielskiego dżentelmena przyjmującego w gabinecie na Harley Street w Londynie. Gdy zdjęłam wypchany do granic stanik do karmienia, moje cycki były tak nabrzmiałe, że z jednej z nich wyleciał silny strumień mleka, prosto na kołnierzyk lekarza. Wcale go to nie rozbawiło. A przecież w jego zawodzie musiało się już mu to przydarzyć, tymczasem zachowywał się tak, jakbym zrobiła mu jakiś straszny afront. Jak to możliwe, że laktacja to jednocześnie cnota i ohyda?
Choć doktor wydawał się reliktem przeszłości, zapisał mi antybiotyk zamiast kompresu ze szczeniąt, który kładziono w osiemnastym wieku na przepełnione piersi kobiet dotkniętych „gorączką połogową”: pieski miały wyciągać złe mleko. Taki był los Mary Wollstonecraft, założycielki angielskiego feminizmu, która, zainspirowana rewolucją francuską, wydała w 1792 roku Wołania o prawa kobiety6. Niestety, zmarła w wieku trzydziestu ośmiu lat, wkrótce po urodzeniu swojej córki, Mary Shelley, tej samej, która później napisze pierwszy horror medyczny, czyli Frankensteina.
Moje pierwsze zetknięcie się ze śmiercią spowodowane było rakiem piersi. Moja babcia ze strony mamy zmarła w 1971 roku, gdy miałam pięć lat. Byłam w szoku, bo nagle zobaczyłam, jak moja mama, zawsze niezwykle opanowana i jak na Angielkę przystało, nieokazująca emocji, wybucha płaczem. Wciąż miałam w głowie tę historię, dlatego łatwo było mi podjąć decyzję o rozstaniu się z moimi piersiami. W ciągu siedmiu lat miałam siedem biopsji, wciąż odkrywano w moich piersiach rosnące dynamicznie masy atypowych komórek, a lekarze doszli do punktu, w którym nie mogli z całkowitym przekonaniem stwierdzić, że nie mam raka. Podczas badań dwa razy dostałam krwiaka, raz uszkodzono mi żebro, raz w żyle wywiązało się zakażenie; zaczęłam potwornie się bać i wprost nienawidzić mammografów i biopsji. Dopadło mnie coś, co nazwano „zmęczeniem monitorowaniem stanu zdrowia” i podwójna mastektomia zdawała się jedynym racjonalnym wyborem, który wreszcie popchnie mnie do przodu.
W miesiącu poprzedzającym operację czułam niepokój, ale i wyrzuty sumienia. Zwykle chodzę na kryty basen, ale tym razem na nasz ostatni wypad moje piersi i ja pojechałyśmy do hotelu Claremont na wzgórzach Oakland, gdzie znajduje się dwudziestometrowy basen zewnętrzny. W to słoneczne poniedziałkowe popołudnie przepłynęłam moje zwyczajowe siedemdziesiąt dwie długości, wciąż w myślach dziękując moim piersiom za to, że jeszcze tu są. Przeprosiłam je za to, że nie kocham ich wystarczająco mocno, i poprosiłam o wybaczenie tego, że się ich pozbywam. Tak, wiem, że to było dziwaczne. Kołysały się, wciąż tak żywe, nieświadome losu, który je czeka. Gdyby obdarzone były mocą mowy, ich żądania zapewne byłyby dość proste: Pozwól nam pływać wolno! Uwolnij nas od tego bikini, w którym czujemy się jak w więzieniu!
Dwa dni później moje piersi odeszły do jakiegoś bliżej niesprecyzowanego nieba wyciętych ludzkich tkanek. Pod mięśniami piersiowymi chirurg umieścił dwie poduszki wypełnione solą fizjologiczną, które nazywano ekspanderami, piekielnie to bolało. Gdy rozpychały mi pierś, wymieniałam maile z koleżanką, której transpłciowe dziecko właśnie przeszło operację powiększenia piersi będącą elementem korekty płci w górnej części ciała. Nasza korespondencja sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać: rekonstrukcja piersi, powiększenie piersi, korekta płci to w gruncie rzeczy bardzo podobne operacje. Dlaczego więc inaczej się je nazywa? Moja operacja umieszczenia implantów nazywała się rekonstrukcją, ale nie różniła się od operacji potrzebnej przy tranzycji, równie dobrze mogłabym więc nazwać ją operacją ponownego potwierdzenia płci. Właśnie otrzymywałam stworzony ludzką ręką nowy „dowód” na moją kobiecość.
Dzień, w którym operacja miała się odbyć, był nieoczekiwanie całkiem przyjemny. Całe zespoły ludzi inteligentnych, sumiennych i życzliwych otaczały mnie atencją i słowami otuchy. Siedziałam w łóżku na kółkach, w rozpinanej z przodu szpitalnej koszuli, anestezjolożka zadawała mi szczegółowe pytania na temat moich reakcji na leki, a potem wyszła z obietnicą, że dostanę najlepsze znieczulenie ogólne, jakie kiedykolwiek miałam.
Szczyt przedoperacyjnego zamieszania nastąpił, gdy mój chirurg plastyczny pojawił się z czarnym markerem w dłoniach i cichą świtą uczniów i asystentów. Poprosił mnie, żebym wstała, a potem, trzymając mazak w lewej dłoni, narysował krótką, pionową linię wiodącą przez środek klatki piersiowej, dwie dłuższe krzywe linie w zagięciach pod moimi istniejącymi niegdyś gruczołami sutkowymi i półksiężyce nad szczytem każdej otoczki. Bardziej zwiotczała pierś, ta, która cierpiała kiedyś na zapalenie, a potem przeszła siedem biopsji, czyli lewa – „no jasne, że lewa, lewizna i tyle”, zdarzało mi się ponuro żartować – otrzymała większy półksiężyc, co oznaczało, że wycięte zostanie więcej skóry. Doktor podpisał się swoimi inicjałami nad każdą z piersi, biorąc odpowiedzialność za efekt.
Spędziłam tydzień w łóżku, obejrzałam wszystkie odcinki Opowieści podręcznej, ale też odkryłam, że moje okrągłe implanty, mierzone w centymetrach sześciennych, to „numer jeden w portfolio chirurgii plastycznej”, a przynajmniej tak firma reklamowała kolekcję Natrelle. Misją przedsiębiorstwa miało być „dostarczanie innowacyjnych rozwiązań naukowych w obszarze odnowy biologicznej”. Allergan głosił, że „z tobą kształtuje przyszłość”. Ten język sprawił, że poczułam się jak nieco zdezorientowany cyborg, niepewny, co myśleć o swoich nowych, udoskonalonych częściach.
Dopiero gdy do mojego ciała wprowadzili się Bert i Ernie, zaczęłam zastanawiać się nad tymi piersiami, które miałam kiedyś. Dlaczego wiedziałam o nich tak mało? Jakie wiodły życie? Co utraciłam?
Jeśli dobrze pamiętam, zadebiutowały pewnego letniego dnia w połowie lat siedemdziesiątych. Jeszcze nie byłam nawet nastolatką, ale już wyobrażałam sobie, że moje nowe atuty staną się mocnym symbolem dorosłego panowania nad sobą albo źródłem hipnotyzującej siły. Wciąż mam przed oczami niezwykle popularny w tamtym czasie plakat, opublikowany w 1976 roku. Przedstawiał czołowy symbol seksu dekady: Farrah Fawcett w jednoczęściowym kostiumie kąpielowym marki Norma Kamali, rozradowaną, z sutkami, które wyglądały na nieskrępowane i wolne (patrz zdjęcie na stronie 7).
Gdy miałam piętnaście lat, na moje piersi wylano jednak otrzeźwiający kubeł zimnej wody. Byłam zmęczona pracą w charakterze babysitterki, znalazłam więc inną – jako kelnerka w lokalnym klubie golfowym. W kuchni całkowitą władzę miał szef kuchni, który pił w pracy. Raz w czasie lunchu przechodziłam przez kuchnię z tacą wyładowaną czystymi filiżankami i spodkami, gdy nagle zatarasował mi drogę, położył dłonie na moich piersiach i łypnął na mnie zadowolony z siebie. Oboje wiedzieliśmy, że to ja będę miała kłopoty, gdy upuszczę tacę i porcelana zbije się w drobny mak. Dla górnej części mojego ciała był to smutny dzień – upokarzająca inicjacja do świata seksualnej agresji.
Jakiś rok później, podczas nocowanki u koleżanki ze szkoły, moje piersi znów zostały dotknięte bez mojej zgody. Spałyśmy na kanapach w salonie, było to mieszkanie jej starszej siostry. W środku nocy obudziłam się, a nade mną stał gigantyczny nagi facet (był to chłopak siostry koleżanki, znacznie starszy od niej). Jego wielkie łapy zaczęły myszkować pod górą mojej piżamy. Przewróciłam się gwałtownie na bok i powiedziałam mu, żeby natychmiast wracał do łóżka, tonem tak ostrym, jaki tylko zdołałam z siebie wykrzesać. Był tak naćpany, że jego oczy były zupełnie pozbawione wyrazu, nieprzytomne. Przez godzinę, która zdawała się trwać całą wieczność, leżałam na brzuchu, odrętwiała ze strachu, podczas gdy on łaził po pokoju.
Przez następne dekady jakoś zdołałam zapomnieć o tym pustym spojrzeniu… aż do chwili, gdy Brett Kavanaugh został nominowany na sędziego Sądu Najwyższego. Podobnie jak Christine Blasey Ford7, i ja przez lata cierpiałam na zaburzenia snu, a właściwie to chroniczną bezsenność. Agresor zapewne niewiele albo w ogóle niczego nie pamiętał, a ja nie powiedziałam o tym rodzicom. Ruch #MeToo potrafi pobudzić pamięć, pokazuje, jak ważne jest mówienie głośno o takich przypadkach i zwiększanie świadomości społecznej. To dlatego teraz zagłębiam się we własne doświadczenia, traktując to jako środek do zrozumienia kwestii ideologicznych.
Miałam szesnaście lat, wciąż byłam dziewicą, a moje cycki czuły się, jakby je ktoś wycyckał – i teraz trzeba je było chować pod ogromniastymi swetrami. Och, jakże bym chciała, żeby w słowie „cycki” mogła wybrzmieć taka determinacja i siła jak w słowach „dupa” czy „cipa”, jakże bym chciała mieć więcej śmiałości! Gdy obserwuję kobiety, które upajają się swoim odsłoniętym dekoltem, myślę, że musiały mieć ogromne szczęście. Piersi, dekolt – to przedpole i centrum ciałopozytywności.
Przez wiele lat żywiłam w sobie wyniosłe, feministyczne uprzedzenia wobec kobiet, które „robiły sobie cycki”, kojarzyłam to z niepewnością, próżnością i poddańczym pragnieniem, by być atrakcyjną dla mężczyzn. Jednak moja „operacja ponownego potwierdzenia płci” zmiotła te osądy. Kilka osób zasugerowało co prawda, że moja decyzja jest konformistyczna, sankcjonująca tradycyjne podejście do płci i że w gruncie rzeczy powinnam odrzucić pomysł rekonstrukcji i wybrać znacznie odważniejszą drogę płaskiej klatki piersiowej, jednak jak widać, mnie nigdy nie udało się osiągnąć, a co dopiero utrzymać, politycznie poprawnej tożsamości. Zresztą, chyba warto byłoby dać kobietom trochę luzu, wszak powiększenie piersi to najczęściej wykonywana operacja plastyczna na świecie8. Czy to taktyka zwiększająca szanse na przeżycie w społeczeństwie patriarchalnym, w którym powiększone piersi to manifestacja pewnego systemu wartości? A może właśnie sposób na to, by kobiety przejęły kontrolę nad tym, jak postrzegane jest ich ciało?
W ten sposób znów powracam do moich nowych piersi w rozmiarze 34D (75D)9. W końcu przyszedł dzień wizyty kontrolnej. Miałam na sobie koszulkę z napisem „Podnosząc innych na duchu, sami wzrastamy”. Zapewniłam mojego chirurga, że jak najbardziej, rozumiem, że mój biust wygląda dobrze, próbowałam go jednak przekonać, że nie czuję się z nim najlepiej. Implanty zostały umieszczone pod mięśniami, więc gdy ćwiczyłam jogę, przy każdej desce i kobrze wchodziły mi pod pachy. Ten efekt „animacji”, jak nazywają go chirurdzy, wzmagał również towarzyszące mi odczucie, że moje piersi są masywne i przerysowane.
Mój lekarz wyjaśnił mi trzy rzeczy. Po pierwsze, nawet jeśli minęły już miesiące od operacji, opuchlizna mogła nie w pełni zejść. Po drugie, w oszczędzających sutki mastektomiach jak moja, najważniejszym zadaniem chirurga jest utrzymanie sutka na środku piersi. Po trzecie, musiał być ostrożny przy „wypełnianiu kieszonki”, żeby nie odciąć zbyt dużo i zapobiec „obumarciu tkanki skórnej”. Gdy mówił, nagle doznałam odczucia déjà vu – ta rozmowa już miała miejsce. Jej treść do mnie nie dotarła z powodu pooperacyjnej opioidowej mgły. Tym razem wyraziłam moje zrozumienie dla trudności, z jakimi lekarz musi zmagać się podczas pracy, jednak również zdziwienie, że mimo iż ta gałąź medycyny tak niezwykle się rozwinęła, i tak w rezultacie dostałam biust matki karmiącej zamiast niewielkich, lecz dostojnych piersi rodem ze średniowiecznych snów. Coś było nie tak z systemem.
Jedna z moich sąsiadek przechodziła operację rekonstrukcji piersi cztery razy. Wciąż były w jej odczuciu zbyt duże, zanim natrafiła na chirurżkę o nazwisku Carolyn Chang, którą opisywała jako „drobną kobietę, która zrozumiała moje pragnienie posiadania słodkiej miseczki B”. Lekarka była znana w środowisku artystycznym, dowiedziałam się, że spod jej ręki wychodzą najdroższe cycki w całym obszarze Zatoki San Francisco. Byłam ciekawa, co zrobiłaby z moim biustem, więc umówiłam się na wizytę. Półki na białych ścianach jej biura wypełnione były książkami o malarstwie i fotografii, co sugerowało, że jest kimś w rodzaju znającej się na współczesnych trendach badaczki atrakcyjności.
Gdy już się rozebrałam, doktor Chang przechyliła głowę i zaczęła obserwować moje ciało z różnych perspektyw, zupełnie jakby była artystką przygotowującą się do rzeźbienia popiersia modelki. Zapewniła mnie, że efekt, który uzyskał chirurg, obiektywnie jest znakomity. Blizny są minimalne. Kształt bardzo naturalny. Piersi za bardzo się nie marszczą. Gdy wspomniałam o dyskomforcie związanym z ich rozmiarem, kiwnęła życzliwie głową. Podniosła moją prawą pierś, potem lewą, jakby szacowała dłonią ich ciężar. Zbadała też ich gęstość i sprężystość, naciskając delikatnie palcami na środku i po bokach. Spojrzała mi prosto w oczy, westchnęła i powiedziała: „Lepsze jest wrogiem dobrego”.
W późniejszej rozmowie telefonicznej wyraziła się bardziej dosadnie: „Mastektomia to amputacja. Stracenie części ciała to ciężka trauma. Ludzie, którym amputowano część ciała, noszą protezy, by mogli poczuć się normalnie. Ale potrzeba czasu” – wyjaśniła. Te słowa pozwoliły mi zrozumieć, że Bert i Ernie, te dwa kosmiczne głupki, przechodziły w tym momencie proces zespalania, były wchłaniane w zmienioną mnie, kobietę, która otrzymała zastępcze plastikowe części i wyruszyła z nimi w nową podróż poszukiwawczą, ogarnięta pragnieniem, by zrozumieć różnorodne znaczenia i funkcje kobiecych piersi.
Jak to możliwe, że tak często przyglądamy się piersiom, a tak mało się nad nimi zastanawiamy? Moje wisiały mi przed nosem przez czterdzieści lat, zanim zaczęłam dostrzegać ich ważność. To refleksja nad historią moich własnych cycków popchnęła mnie do decyzji, by zostać koneserką biustu. Zaczęłam od lektury prac naukowych, a potem szukałam świeżego spojrzenia, robiłam więc wywiady z bardzo różnymi osobami. Przeprowadziłam ich sześćdziesiąt i odkryłam pięć grup specjalistów, którym zapragnęłam poświęcić więcej czasu. Ci eksperci stanowią w moim odczuciu pentagon wiedzy o piersiach. Patrzyłam, jak pracują, zbierałam ich spostrzeżenia, a także badałam, jaki wpływ na postrzeganie kobiecych piersi ma środowisko, w którym przebywają ze względu na wykonywaną pracę. Przez cztery lata tej podróży badawczej odkryłam całe mnóstwo podstawowych, ale i uderzających prawd.
Piersi są często niezrozumiane i niedoceniane, marginalizowane w historii ludzkości i ewolucji i tak bardzo zanurzone w męskich szowinistycznych mitach, że zanim ruszymy w dalszą podróż, muszę się tu z wami podzielić kilkoma dobrze udokumentowanymi i rozjaśniającymi umysł prawdami.
Z perspektywy ewolucyjnej jedyną funkcją piersi jest karmienie noworodków. Łacińskie słowo mammae, które oznacza „pierś”, brzmi jak „mama” i bardzo możliwe, że zostało zainspirowane dziecinnym gaworzeniem. Zanim pojawiły się jego sztuczne substytuty – mleko modyfikowane zwane inaczej mieszanką – noworodki bez dostępu do mleka matki nie miały szans na przeżycie. W przeszłości, gdy matka zmarła przy porodzie, musiała ją zastąpić mamka czy allomatka, która decydowała się wykarmić cudze dziecko za pieniądze lub z dobrej woli.
Jako homo sapiens w odróżnieniu od innych zwierząt wykształciliśmy niezwykle rozwinięte umiejętności społeczne oraz złożone sposoby komunikacji. „Laktacja okazuje się pełnić kluczową rolę w ewolucji zwierząt, które są jednocześnie towarzyskie i inteligentne” – pisze Sarah Blaffer Hrdy w książce Mother Nature: Maternal Instincts and How They Shape the Human Species (Matka natura: jak instynkt macierzyński ukształtował gatunek ludzki)10. Okazuje się, że to właśnie całkowita zależność ludzkich niemowląt od mleka matki sprawia, że mogą się rozwinąć odpowiednie połączenia neuronowe związane ze zdolnością do kochania i bycia kochanym.
Przekonanie, że piersi należą do „drugorzędowych cech płciowych”, podobnie jak na przykład owłosienie twarzy u mężczyzn, jest błędne. Piersi są niezbędne dla rozmnażania człowieka. Cat Bohannon w książce Eve: How the Female Body Drove 200 Million Years of Human Evolution (Ewa: jak kobiece ciało stało się napędem dla dwustu lat ewolucji człowieka) stwierdza, że najważniejszym zagrożeniem dla ludzkiego życia jest odwodnienie, a zaraz po nim infekcje. Mleko matki pozwala uniknąć obu tych zagrożeń: w dziewięćdziesięciu procentach składa się z oczyszczonej przez ciało matki wody, a do tego ma tysiące składników pobudzających układ immunologiczny i mikrobiom11. Bez laktacji dwieście tysięcy lat ludzkiej reprodukcji po prostu by się nie wydarzyło. Nie ma piersi, nie ma potomstwa.
Antropolodzy zebrali mnóstwo dowodów na to, że pociąg do kobiecych piersi jest uwarunkowany kulturowo. W rdzennych społecznościach tropików, gdzie kobiety nie zasłaniają górnej części ciała ani na co dzień, ani przy karmieniu, piersi należą do dzieci. Katherine Dettwyler, która przeprowadziła szeroko zakrojone badania etnograficzne w Mali w Afryce Zachodniej, odkryła, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety byli niezwykle skonsternowani, gdy zasugerowano im, że dorosły mężczyzna może jako element gry wstępnej pieścić ustami pierś kobiety. Uznali za bardzo „nienaturalne” to, że dorosłych mogłyby pociągać seksualnie kobiece piersi12.
Postrzeganie piersi jako seksualnie atrakcyjnych rozwinęło się wraz z rosnącą popularnością instytucji mamki we Francji w okresie renesansu, jakieś sześćset lat temu. Gdy arystokratkom udało się przekazać karmienie dzieci mamkom, nie tylko mogły mieć więcej potomstwa (laktacja może zahamować owulację), ale też ich piersiom udawało się zachować bardziej młodzieńczy kształt. Piersi nie należały już do dzieci, lecz do mężów i kochanków, stały się fetyszem i symbolem statusu.
Począwszy od 1500 roku, francuscy królowie zaczęli zamawiać obrazy, na których przedstawiano nieskazitelne, zgrabne, nieulegające sile grawitacji piersi nałożnic, które urodziły im dzieci, obok wielkich balonów mamek, które je wykarmiły13. W połowie dziewiętnastego wieku w Paryżu rynek matczynego mleka stał się ważnym biznesem, w którym agencje pomagały właścicielom sklepów i innym przedstawicielom miejskiej petit bourgeois umieszczać ich dzieci u wiejskich kobiet, które wykarmiały je za stosowną opłatą14. W innych państwach europejskich instytucja mamki to zyskiwała popularność, to ją traciła, w zależności od bieżącego klimatu politycznego, we Francji to była potęga. Do dzisiaj Francuzki rzadziej karmią swoje dzieci niż kobiety innych nacji, a Paryż to wciąż stolica uwodzicielskiej koronkowej bielizny15.
We wczesnych latach dwudziestego wieku erotyzacja piersi przyspieszyła i nabrała globalnego zasięgu wraz z pojawieniem się pasteryzowanych mieszanek dostarczanych w szklanych butelkach. Sztuczne karmienie zyskało popularność, a karmienie piersią stało się déclassé, kojarzone było z rodzinami, których nie stać na kupno substytutu matczynego mleka. Co ciekawe, jeśli chodzi o rozwarstwienie społeczeństwa dotyczące używania mieszanki, przypominało ono do złudzenia różnice w seksualizacji piersi. Słynny raport Kinseya przedstawiony w książce Sexual Behavior in the Human Male (Seksualne zachowania mężczyzn), opublikowany w 1948 roku, przynosi intrygujące spostrzeżenia. Okazało się, że o ile aż 82 procent mężczyzn z wyższym wykształceniem w czasie gry wstępnej pieści ustami piersi żony, wśród mężczyzn bez wyższego wykształcenia robiło to tylko 33 procent16. Gdy o to samo zapytano lesbijki, jedynie 24 procent zadeklarowało stosowanie takich pieszczot, choć aż 95 procent tej grupy osiągało orgazm – znacznie większy odsetek niż kobiety w relacjach heteroseksualnych17. Te dane sugerują, że aktywność seksualna związana z piersiami jest zachowaniem wyuczonym, które jest bardziej atrakcyjne dla mężczyzn.
W pierwszej połowie dwudziestego wieku to nogi były bez wątpienia najbardziej nacechowaną erotycznie częścią kobiecego ciała. Po wiekach ukrycia pod sukniami do ziemi pokazane nagle łydki i uda naprawdę potrafiły podniecać. Na przykład u Betty Grable, która między 1942 a 1951 rokiem stała się najlepiej opłacaną amerykańską aktorką, tak podziwianą za jej nogi, że wytwórnia 20th Century Fox ubezpieczyła je na milion dolarów. Jednak w 1953 roku, przełomowym dla seksualizacji piersi, to Marilyn Monroe stała się czołową seksbombą Hollywood18, gdy zagrała w niesłychanie popularnym filmie Mężczyźni wolą blondynki i pojawiła się topless w pierwszym numerze „Playboya”. W ciągu kilku lat piersi Marilyn stały się tak sławne, że traktowano je jako coś w rodzaju jej pomagierów. W plakacie do filmu Pół żartem, pół serio sutki Marilyn Monroe są dokładnie na poziomie oczu grających z nią w tym filmie Tony’ego Curtisa i Jacka Lemmona. Zdjęcie opatrzono hasłem „Marilyn Monroe and her bosom companions”19.
Choć piersi odgrywają ogromnie ważną rolę w życiu erotycznym Zachodu, trwająca pięćdziesiąt lat mainstreamowa obsesja na punkcie ich wielkości rozpoczęła się od wydanego po raz pierwszy w 1953 roku czasopisma „Playboy”, który natychmiast osiągnął ogromny sukces, i trwała aż do ostatniego odcinka Słonecznego patrolu w 2001 roku, serialu telewizyjnego, w którym gwiazdą była cycasta blond ratowniczka grana przez Pamelę Anderson. W tym okresie idealizowano piersi dużych rozmiarów, podobnie jak w przemyśle porno w cenie były wielkie penisy. Silna seksualizacja piersi była gloryfikowana i globalizowana. Począwszy od 2007 roku, liczba operacji powiększenia piersi zaczęła jednak spadać20. Choć piersi wciąż podskakują i podrygują na ekranach, nie ma w tym już ani podobnej energii, ani perwersyjnej ekscytacji. Sposoby wyrażania tożsamości poprzez ciało w obecnych czasach to temat, który również pojawia się w tej książce.
Pod koniec dwudziestego wieku nastąpił wysyp etnocentrycznych dążeń mężczyzn-naukowców do przekształcenia amerykańskiej obsesji dużych, okrągłych piersi w zgodne z ewolucją „prawo natury”, które można dostrzec u wszystkich ludzi i w każdej epoce21. Jednakże ten archetyp atrakcyjności nie tylko nijak się miał do tego, jak w rzeczywistości wyglądają przeciętne piersi, ale w dodatku w Afryce nigdy się nie przyjął. Na przykład drewniane wizerunki kobiet Dogonów w Mali mają piersi w kształcie długich stożków, co sugeruje, że taki jest ich ideał. Wzorzec azjatycki to z kolei płaska klatka piersiowa, co widać w tradycyjnych strojach japońskich gejsz czy chińskich arystokratek, które próbowały zminimalizować wypukłości przez obwiązywanie biustu22. Nawet jeśli okrągły, duży biust po części się zglobalizował, postrzegany był jako „amerykanizacja” i w dużej mierze wpływ Hollywood23.
„Większość Amerykanek nienawidzi swoich piersi” – powiedziała mi w wywiadzie projektantka bielizny i strojów kąpielowych24. To stwierdzenie jest trochę przesadne, ale też dobrze udokumentowane. Jako twórczyni konfekcji, która otula, podtrzymuje i zdobi biusty, projektantka dokładnie studiuje wszystkie dostępne wyniki badań rynku, bierze udział w grupach focusowych składających się z kobiet rozmawiających o swoich piersiach, analizuje opinie klientów o produktach i codziennie czyta wszystkie związane z bielizną posty w social mediach. Być może „nienawidzić” to zbyt mocne słowo, ale całkowicie zasadne jest stwierdzenie, że większość Amerykanek nie jest zadowolona ze swojego biustu, ma na jego temat mieszane odczucia albo jest on jej obojętny25. Nadmierna seksualizacja naszych piersi zdaje się u wielu kobiet skutkować bardzo krytycznym ich analizowaniem, a nawet zupełnym odrzuceniem. W każdym razie uprzedmiotowienie piersi ma głęboki wpływ na ich postrzeganie, nawet jeśli jest to podświadome i subiektywne26.
Docenienie to zarówno zrozumienie, jak i nadanie większej wartości. Na tych stronach mam zamiar rzucić światło na problematykę dotyczącą piersi w taki sposób, żeby kobiety nabrały do nich szacunku. To wcale nie znaczy, że każdy akapit będzie radosną zabawą. Jak potwierdzi każdy, kto praktykuje terapię narracyjną, należy zidentyfikować negatywne perspektywy, aby móc spojrzeć w nie przez lusterko wsteczne. Jeśli piersi kojarzone są ze słabością, być może moje słowa pozwolą czytelniczkom i czytelnikom na to, by postrzegały/postrzegali je – przeciwnie – jako źródło siły. I w końcu wierzę, że moja książka rozszerzy i pogłębi historie, które opowiadamy nam samym o naszych ciałach. A jeszcze ambitniej – mam nadzieję, że ta książka podniesie piersi ze stanu niełaski i przeniesie je w krainę oświeconej dumy. Piersi to kluczowe emblematy kobiecości, więc ich status ma wpływ na cały status kobiety. Doceniając wartość górnej części ciała kobiet, Rzecz o cyckach podejmuje próbę dołożenia cegiełki do ich rozwoju.
W języku angielskim tytuł tej książki brzmi: Tits up. W amerykańskim show-biznesie tego potocznego wyrażenia używa się, gdy jedna kobieta chce życzyć drugiej powodzenia przed wyjściem na scenę. To takie przypomnienie, że trzeba wstać, wyprostować się, ściągnąć łopatki i gnać po sukces. W książce Mother Camp Esther Newton, wydanej w 1960 roku, etnograficznej skarbnicy wiedzy o kulturze gejowskiej, autorka opowiada, że tak mówią drag queen, by zachęcić występującego do wejścia w rolę przed przedstawieniem27. W 2017 roku fraza została też spopularyzowana przez serial Amazon Prime Wspaniała pani Maisel. Jednak w moim rodzinnym Londynie tits up oznacza porażkę albo klapę – tak jakbyśmy pływali w wodzie cyckami (czyli i brzuchem) do góry – jak zdechła ryba. Bardzo możliwe, że pozytywne amerykańskie znaczenie tego wyrażenia pojawiło się niezależnie, może na zasadzie podobieństwa do takich fraz, jak „głowa do góry”, albo że ludzie teatru odwrócili znaczenie rzadko wykorzystywanej metafory, używając brytyjskiego idiomu ironicznie, trochę tak jak mówi się „połamania nóg”. W każdym razie moim brytyjskim przyjaciołom mówię, że ta książka to część ruchu, który przewiduje, że z męską dominacją stanie się w końcu to, co z pływającą „cyckami do góry” zdechłą rybą.
W języku angielskim istnieje ponad siedemset wyrażeń określających kobiece piersi, jednak większość z nich używana jest przez mężczyzn28. W tej książce staram się przejąć kilka tych słów, tak by ich konotacje stały się bardziej pozytywne, by zaczęły przynależeć do kobiecego terytorium29.
Na początek – słowo breast, czyli „pierś”. Z pozoru zdaje się neutralne, jednak choć wybrzmiewa w nim szacunek, to zdaje się wyjałowione i medyczne. Kojarzy się z rakiem piersi i, choć może trochę mniej, z karmieniem niemowlęcia.
Gdy dorastałam, w moim otoczeniu popularny był kolokwializm boobs (balony)30, ale teraz mam co do niego bardzo sprzeczne myśli. Z jednej strony ma tę zaletę, że jest jowialny i nie wydaje się groźny, jednak sugeruje, że piersi są głupkowate i zawstydzające31. Poza tym w języku angielskim istnieje sporo negatywnych kolokacji ze słowem boob – booby prizes to nagrody pocieszenia, booby traps to bomby-pułapki, a boob tube to podkreślające głupkowatość niektórych programów określenie telewizora. Słowo to należy też tylko do białych: wyrażenie, którego najczęściej używają czarnoskóre kobiety w Ameryce, to titty, czyli „cycuszek”, które jest bardzo czułym określeniem i nie idą za nim żadne skojarzenia z głupotą czy wstydem.
Tits, czyli „cycki” to określenie numer jeden w internecie. To męskie słowo, ale zachęcam kobiety, żeby właśnie jego używały. Jeśli nie odzyskamy dla siebie zseksualizowanego slangu, raczej nie powinnyśmy mieć nadziei na odzyskanie władzy nad opisywaną przez niego częścią ciała. Może i „cycki” to trochę nieprzyzwoite określenie, ale przynajmniej nie sugeruje, że nasze piersi są niedorzeczne czy chore. Gdy zaczną go używać kobiety, może brzmieć dumnie i otwarcie – nie jakby było bezwstydne, tylko wolne od wstydu. Dla mnie mówienie „cycki” to nie tylko wybór słowa, lecz prawdziwy „akt mowy”, który przyniesie efekty, zarówno ideologiczne, jak i – mam nadzieję – kulturowe.
Każdy z pięciu rozdziałów książki kręci się wokół grupy ekspertów i miejsca, z którym są związani. Staje się ono punktem wyjścia, pewnego rodzaju węzłem komunikacyjnym. To w kolejności: klub ze striptizem, bank mleka ludzkiego, klinika chirurgii plastycznej, przymierzalnia prototypów bielizny oraz las sekwojowy w Kalifornii, w którym trwają weekendowe warsztaty samorozwoju. W każdym z tych miejsc piersi nabierają nowego znaczenia, które zależy od kontekstu, ale też używanego w tych środowiskach żargonu.
Akcja Rozdziału 1, Harujące cycki, toczy się w klubie ze striptizem, gdzie staram się zbadać rolę piersi w branży usług seksualnych. Rozmawiam ze striptizerkami i oglądam ich występy, jednocześnie przywołując wywiady z prostytutkami, cyfrowymi burdelmamami lub menedżerkami, tancerkami burleski oraz aktywistkami na rzecz praw osób pracujących seksualnie. Profesjonalistki, których utrzymanie zależy od sztuki uwodzenia, mają bardzo wysoką świadomość piersi i efektów, jakie wywołują. Jedna z prostytutek, z którymi rozmawiałam (sama o sobie mówi „szczęśliwa dziwka”), powiedziała mi: „Prostytucja to prywatne przedstawienie”32. W świecie seksualnej rozrywki cycki są erotyzowane i spieniężane, jak dania w karcie restauracji. Poza tym pracownice seksualne znają nie tylko swoją własną perspektywę – często nawiązują bardzo szczere i pozbawione filtrów interakcje z klientami, słyszą na swój temat komentarze i borykają się z zachowaniami, na które nie natrafiają żony, dziewczyny, siostry i koleżanki z biura.
Rozdział 2, Życiodajne dzbany, skupia się na karmieniu piersią oraz najstarszym w Ameryce banku ludzkiego mleka. Rozpoczynam od rozmów z dawczyniami mleka, których szczodrość ratuje życie wcześniaków na oddziałach intensywnej terapii neonatologicznej, a także poprawia stan zdrowia dzieci adoptowanych i innych noworodków, których matki nie są w stanie karmić piersią. Kobiety produkujące dziesiątki litrów mleka w nadmiarze, których codzienne życie to karmienie i odciąganie mleka, mają sporo do powiedzenia na temat piersi. Za ich mlekiem podążam do banku, gdzie mleko jest pasteryzowane i przygotowywane do dystrybucji, i rozmawiam z pracownikami tej instytucji. Spotykam się też z prawnikiem, który zajmuje się kwestiami mleka, oraz niezwykle popularną konsultantką laktacyjną. W tym rozdziale posługuję się słowem „dzbany” (jugs), ponieważ to rzadki przykład potocznego słowa, które oddaje hołd podstawowej funkcji piersi jako dostarczycielek nawodnienia i odżywienia33.
Rozdział 3, Cenne torsy, bada perspektywę chirurgów plastycznych. W Ameryce i na całym świecie ponad 90 procent operacji plastycznych wykonywanych jest na kobietach, a jeśli chodzi o operacje z wyboru, piersi są ich najczęstszym celem34. Akcja rozdziału toczy się w sali operacyjnej. Krzywa narracyjna rozpoczyna się od eksplantacji, czyli usunięcia implantu, potem przyglądamy się podniesieniu piersi, które jest coraz częściej wykonywanym zabiegiem. W tym rozdziale zastanawiam się, jak powiększanie, zmniejszanie, rekonstrukcja, podnoszenie piersi oraz operacje wykonywane w górnej części ciała przy korekcie płci potrafią wzmocnić poczucie tożsamości. Po drodze rozdział eksploruje też zmieniającą się filozofię i kształt piersi, który chirurdzy plastyczni uważają za piękny.
Rozdział 4, Aktywne wierzchołki, zagląda za kulisy firm odzieżowych. Rozmawiam z projektantkami staników albo inaczej – „inżynierkami biustonoszy”, modelkami do przymiarek, na których mierzy się i kształtuje nowe modele, oraz modelkami pokazującymi bieliznę na zdjęciach. Przyglądam się problemom związanym z projektami biustonoszy o tradycyjnej konstrukcji, staników sportowych i strojów kąpielowych, zastanawiam się nad wpływem reformy ubioru na kobiece zdrowie i kondycję. Słowo „sutek” stanowi tabu w środowiskach korporacyjnych, projektanci bielizny intymnej oraz sportowej używają terminu „wierzchołek”. I rzeczywiście, zdaje się, że ocenzurowanie wystających czubków piersi to podstawowa funkcja staników. To prowadzi mnie do zadania pytania o to, co jest tak obraźliwego w kobiecych sutkach, a także do przyjrzenia się działaniom aktywistek i aktywistów używających hasła „uwolnij sutek”.
W końcu Rozdział 5, Święte półkule, bada duchowe znaczenie piersi. Rozmawiam w nim z ciałopozytywnymi czcicielkami natury oraz sięgam do autorytetów z innych tradycji religijnych. W długi weekend w czasie przesilenia letniego wzięłam udział w pogańskich warsztatach wyjazdowych, w tym w sesjach samorozwoju i rytuałach eko-feministycznych, których celem było poprawienie dobrostanu zgromadzonych. Spostrzeżenia kobiet, z których spora grupa uważa się za współczesne czarownice, były w większośći potwierdzone konkretnymi dowodami i miała na nie wpływ ich codzienna praca w charakterze terapeutek, pielęgniarek-specjalistek i edukatorek. Jako wielka entuzjastka sztuki byłam zafascynowana ich spojrzeniem na matriarchalne ikony, takie jak starożytne boginie greckie i hinduistyczne, buddyjskie bodhissatwy czy matkę Chrystusa, Marię. Łatwo też odnalazłam w sobie podobnie głębokie umiłowanie dzikiej natury, za którym idzie traktowanie z pietyzmem świętego cudu naszych własnych, dzikich ciał.
Rzecz o cyckach koncentruje się na prawdziwych ciałach, w prawdziwym czasie i przestrzeni. Proponuje zdroworozsądkowe podejście w kontraście do tego, jak biust pokazywany jest w środkach masowego przekazu. Bada piersi z perspektywy ich właścicielek. Wszyscy jesteśmy zanurzeni w rzeczywistości postrzeganej z męskiego punktu widzenia, gdzie rzadko przyznaje się, jaka tak naprawdę jest jego geneza, i maskuje się go, przyjmując jako neutralny. Jedna z moich rozmówczyń, Margaret Miles, pierwsza kobieta ze stanowiskiem profesora habilitowanego w Harvard Divinity School, brała aktywny udział w odbywającej się w latach osiemdziesiątych XX wieku bitwie o stopnie naukowe w obszarach studiów kobiecych. Jak mi powiedziała: „Na Harvardzie mawiano: »Ale przecież nie mamy programu studiów męskich«, a ja na to odpowiadałam: »Ja bardzo przepraszam, ale całe to cholerne miejsce to program studiów męskich!«”.
W tej książce z rozmysłem wybieram wzbogacające i dające siłę historie. Jeśli ktoś zastanawia się, dlaczego w moich rozważaniach o chrześcijaństwie w rozdziale piątym unikam opowieści o świętej Agacie i wielu innych męczennicach, które torturowano za pomocą odcięcia piersi, odpowiadam, że nasza codzienna dieta i tak jest bogata w mizoginię35. Dodawanie jej jeszcze więcej nie jest w mojej opinii dobre dla naszego zdrowia psychicznego, nie pozwoli nam nabrać mocy. Oczywiście, opracowywanie raportów na temat seksizmu i mizoginii jest kluczowe, jednak powtarzanie jak mantra, że kobiety są ofiarami, nie jest żadną strategią prowadzącą do zmiany. Widzę optymizm jako dyscyplinę i rodzaj samospełniającej się przepowiedni, więc jeśli ktoś się zastanawia, dlaczego w książce o cyckach brakuje rozdziału o pornografii, odpowiadam wprost: Rzecz o cyckach bada pracę seksualną w prawdziwym świecie. Książka koncentruje się na perspektywie kobiecej bardziej niż na męskich spojrzeniach i szuka nieprzewidywalnych form kobiecej autonomii ciała.
Z wykształcenia jestem etnografką (a w tradycji antropologicznej to ktoś, kto jest obserwatorem uczestniczącym oraz prowadzi z obserwowanymi osobami poszerzone rozmowy). Staram się mieć otwarty umysł i akceptować doświadczenia i poglądy moich rozmówczyń najlepiej jak potrafię. Przy prowadzeniu szeroko zakrojonego researchu ocenianie bardzo przeszkadza – zaciemnia widzenie i utrudnia zrozumienie. Trudno jest zbierać dane, gdy potykasz się o swoje własne opinie. Poza tym piersi już są przecież oplątane siecią moralizatorskich przekonań dotyczących tego, co wypada, a co nie. Bardzo trudno jest też oddzielić instynktowne reakcje i przekonania osobiste od uprzedzeń związanych z przynależnością do danej klasy społecznej, rasy, grupy etnicznej i wspólnoty wyznaniowej, nie mówiąc już o własnej pozycji w całym spektrum seksualności i płci kulturowej. A wszelkie osądy burzą poczucie zjednoczenia i dzielą ludzi na frakcje. Nie pozwalają na sformowanie większego, szerszego, bardziej inkluzywnego ruchu kobiecego. W tak różnorodnym świecie, w jakim żyjemy, byłoby naiwnością sądzić, że tylko jedna droga prowadzi do postępu – ja widzę wiele, wiele dróg do lepszej przyszłości kobiet36. I bardzo możliwe, że te nowatorskie, przełomowe ścieżki mogą okazać się lepszą szansą na rozwój.
Piersi nigdy nie były kluczową sprawą w ruchu wyzwolenia kobiet. Jeśli chodzi o kobiece ciało, feministki miały tendencję do skupiania się na waginach, łonie i macicy37. Jako symbole poddańczej seksualności i historycznej służalczości matek, piersi wprawiały w zakłopotanie. Wydawały się bardzo wyraźną przeszkodą w równości, kojarzone były raczej z naturą i karmieniem niż rozsądkiem i siłą. Sufrażystki z epoki wiktoriańskiej intuicyjnie to rozumiały, dlatego zakrywały biust pod ukośnymi szarfami opatrzonymi sloganami, na przykład „Głos dla kobiet!”.
Gdy w latach siedemdziesiątych XX wieku nastąpiło ponowne ożywienie ruchu na rzecz praw kobiet, feministki były bardzo wrogo nastawione do „esencjalistycznych” idei sprowadzających kobiety do ich funkcji biologicznych. W rezultacie macierzyństwo, a w szczególności karmienie piersią zostały odsunięte na boczny tor. Jednak przecież przeważająca większość dorosłych kobiet albo jest, albo zostanie matkami. Jak pisze Vanessa Olorenshaw, autorka książki Liberating Motherhood (Uwolnić macierzyństwo): „Są trzy rzeczy, których mężczyźni nie potrafią, a kobiety tak: stworzyć życie, urodzić dziecko i wykarmić je piersią. Powinnyśmy raczej rozgłosić naszą moc, niż czuć się nią zawstydzone”38.
Mówiąc o pewnym poczuciu dyskomfortu ruchu feministycznego w związku z tematem piersi, należy wspomnieć o tym, że uwolnienie kobiet często przedstawiane było jako wolność od opresyjnego monolitu nazywanego „prawdziwą kobiecością”.
Chociaż feministki drugiej fali czasami przyznawały, że kobiecość widziana jako subtelna estetyka może być twórcza i przyjemna, jednak w końcu doszły do wniosku, że prowadzi ona do błędnego zrozumienia sytuacji, fałszywej świadomości, która jest „dekoracyjna i frywolna”, a w końcu prowadzi do „ograniczenia wolności umysłu”39. Jak tłumaczy to transpłciowa feministka Julia Serrano, „tendencja antykobieca to być może największy błąd taktyczny ruchu feministycznego”40.
Dewaluując tradycyjnie postrzeganą kobiecość, ruch kobiecy nieświadomie zdewaluował również nasze piersi. Zauważając, że seksualne uprzedmiotowienie piersi może być elementem odczłowieczania kobiet, wiele feministek uległo patriarchalnym dyskursom, które je trywializowały. Zmiatały piersi na bok jako nieistotne dla naszej emancypacji. Nawet symboliczne wyrzucanie biustonoszy do „kosza wolności” podczas konkursu piękności Miss America w 1968 roku, które media opisały jako „palenie staników”, było jednak aktem bardziej przeciwko samej bieliźnie niż na rzecz piersi.
Aktywizm transpłciowy jednak ostatnio przesunął rolę piersi i klatki piersiowej w definicji płci. Pomniejszając wagę płci, którą otrzymaliśmy przy urodzeniu, odrzuca jednocześnie funkcję genitaliów jako określających płeć kulturową. A w niej coraz bardziej chodzi o autoprezentację i o to, co rzuca się w oczy – piersi nabrały więc większego znaczenia. Jest to jedna z przyczyn, dla których chirurgia górnej części ciała to często jedyna operacja, na którą decydują się mężczyźni transpłciowi (których celem fizycznym jest męskość), a z kolei transpłciowe kobiety tak zachwycają się pączkującymi na skutek przyjmowania estrogenu piersiami. Innymi słowy, hierarchia cech, które nazywaliśmy pierwszo- i drugorzędowymi, właśnie zaczyna być odwracana.
Stary podział na płeć biologiczną i płeć społeczno-kulturową, czyli gender, również zaczyna drżeć w posadach, ponieważ badania naukowe ludzkiego genomu pokazują wyraźnie, że środowisko bardzo silnie oddziałuje na nasze geny – natura i kultura są ze sobą nierozerwalnie połączone, jak również, że płeć biologiczna jest związana z anarchią około sześćdziesięciu genów „rozsianych przypadkowo po całym genomie”41. Męskość i kobiecość są coraz częściej rozumiane jako ucieleśnione stany wewnętrzne, nad którymi mamy niewiele świadomej kontroli. Jak wyjaśnił mi to Chase Strangio z American Civil Liberties Union (ACLU): „Płeć biologiczna i płeć kulturowa nie są odrębne w tym sensie, że ta pierwsza jest prawdziwa, raz na zawsze ustalona i związana z określonymi częściami ciała, a ta druga to wyrażający się w zachowaniu performatywny konstrukt. Obie są dynamiczne, płynne i nieodłącznie ze sobą związane”42.
Myślę, że ponowna ocena konceptu płci kulturowej to ogromna szansa dla kobiet cispłciowych – tych, które urodziły się kobietami i identyfikują się ze swoją płcią. Ostatnio ponownie przeczytałam książkę Kate Millet Sexual Politics, klasykę z 1970 roku. Millet nie poświęca zbyt dużo uwagi piersiom, jednak jej komentarze na temat strategii ruchu wolnościowego kobiet są niezwykle wnikliwe. Amerykańskie feministki formalnie wniosły o prawo wyborcze już w 1848 roku, a przyznano je dopiero w roku 1920. Prawo głosu stało się „tematem zastępczym rewolucji, który przez siedemdziesiąt lat zabierał całą energię – pisze Millet. – Opozycja była tak monolityczna… prawo do głosu zyskało nieproporcjonalną wagę. Po wygranej ruch feministyczny zapadł się w sobie, popadł w stan, który najlepiej można nazwać wyczerpaniem”43. A przecież gdyby tę energię rozdzielono na różne sprawy – walkę o lepszą pracę, równe wynagrodzenie, kryminalizację przemocy domowej – kobiety bardziej efektywnie poprawiłyby swoją sytuację i być może i tak w końcu otrzymałyby prawo głosu. Spostrzeżenia Millet sprawiają, że zastanawiam się, czy tym, czym dla feministek pierwszej fali było prawo głosu, dla tych po roku 1970 jest prawo do aborcji? Biorąc pod uwagę to, że Sąd Najwyższy uchylił orzeczenie w sprawie Roe przeciwko Wade44, być może warto byłoby myśleć bardziej niestandardowo o autonomii cielesnej. Jestem przekonana, że wspólny wysiłek dążący do odzyskania i redefinicji piersi będzie miał pozytywny wydźwięk dla wolności kobiet.
Rzecz o cyckach porusza takie tematy jak piękno, zdrowie, szacunek, poczucie własnej wartości, samookreślenie, człowieczeństwo i równość. Mam nadzieję, że książka rzuci trochę światła na różne aspekty kobiecych piersi, podniesie ich wartość i to nie dlatego, że wierzę w cudowną, szczęśliwą ciałopozytywność, lecz dlatego, że te organy to symbole kobiecości. Innymi słowy, status, jakim cieszą się piersi – nie wspominając nawet o cyckach, cycuszkach, balonach czy bufecie – jest ściśle związany ze społeczną pozycją kobiety. Tak długo, jak będziemy z nich szydzić, pozostaniemy „drugą płcią”.
ROZDZIAŁ 1
Harujące cycki
Bramkarz Condor Club, klubu nocnego o długiej tradycji45, obejmuje mnie na przywitanie. Dobrze pamięta stałych bywalców: kiwa głową do kasjera, żeby odpuścił mi opłatę za wstęp. W środku, w pustej jeszcze sali, siedzą przy ścianach cztery striptizerki. Dwie przez firanki gigantycznych sztucznych rzęs zerkają w ekrany telefonów komórkowych. Trzecia zamknęła oczy i pogrążyła się w regenerującej drzemce na siedząco. Czwarta objęła palcami staromodną szklankę do whisky, ma akrylowe paznokcie, które świecą w ciemności, wygląda na znużoną życiem. Myślę, że będzie świetną ekspertką w temacie, który zamierzam zbadać – roli piersi w pracy seksualnej.
W 1964 roku pewna bardzo śmiała kelnerka o nazwisku Carol Doda zaszokowała klientów, tańcząc przed nimi twista i kaczuszki jedynie w majtkach od bikini. Nie pozbywała się stopniowo odzieży ani nie prowokowała jak w tradycyjnym striptizie – po prostu pozwoliła, by jej kompletnie nagie piersi podrygiwały do rytmu rock and rolla. W ten sposób klub Condor rozpoczął „narodowe szaleństwo” – modę na nonszalancki topless, rewolucję w komercyjnej rozrywce, która wyrzuciła z tego biznesu manieryczną burleskę46. Dzisiaj właścicielem klubu Condor jest Déjà Vu, największy właściciel klubów nocnych na świecie, posiadający liczne nieruchomości w dzielnicach czerwonych latarni na terenie całych Stanów Zjednoczonych47.
Didżej Bling przerywa playlistę hiphopowych kawałków o seksie, dragach i kasie i ogłasza: „Teraz pora na Barbie!”. W klubie jest wiele sal, ta akurat została zaaranżowana w stylu kabaretowym: z wielkimi półokrągłymi lożami przy ścianach i stolikami koktajlowymi obok sceny. Ściany z tyłu wyłożone są lustrami, a reflektory na szynach świecą czerwonym światłem – to kolor, w którym podobno każdy odcień skóry wygląda pięknie.
Barbie wychodzi z tyłu klubu – to obszar, w którym znajduje się rząd kabin przeznaczonych do prywatnego lap dance48 (tańca na kolanach)49. Ma długie jasne włosy i różowe bikini, porusza się niepewnie w butach marki Pleaser na dwudziestocentymetrowej platformie. W „śledztwie” dotyczącym publicznych występów piersi Barbie stała się moją kluczową informatorką. Okrąża rurę, potrząsając niedawno przedłużonymi włosami. Jej „włosografia”, jak tancerki nazywają układ choreograficzny wykonywany głową, składa się z ruchów idealnie dopasowanych do rytmu rapowego kawałka o marihuanie, pistoletach i „rąbaniu”.
– Muzyka jest dla mnie jak biały szum – wyjaśniła mi wcześniej podczas wywiadu. – Gdy zdarzy mi się dosłyszeć treść piosenki – jakieś tam »suki ssące kutasa« czy coś w tym stylu – przypominam sobie, że muzyka to część gry, której używamy dla własnych interesów. Pomaga zbudować przestrzeń, w której mężczyźni nabierają mocy, a gdy czują się silni, wydają pieniądze.
Barbie ma dwadzieścia dziewięć lat i jest jedną ze starszych striptizerek w klubie, zachowała jednak pewnego rodzaju niewinność, dziewczęcość. Gdy jest na scenie, zdaje się bardziej aktorką niż tancerką, przybiera następujące po sobie pozy, które nazywa „żywymi obrazami”. Jej ulubiony film to Bride of Chucky, parodia horroru z 1998 roku, którego bohaterką jest mordercza lalka.
– Zawsze lubiłam grać lalki – wyznaje. – Podoba mi się to niepokojące odczucie, że jestem perfekcyjnie piękna, a jednocześnie zimna i przerażająca.
Typowy występ striptizerki trwa tyle, co dwie lub trzy piosenki: dopiero ostatnia wykonywana jest topless. Barbie obejmuje rurę pośladkami, wygina kręgosłup, a następnie zmysłowo przechodzi do szpagatu. Szybki obrót i tym razem dziewczyna przyjmuje kształt litery V, a potem robi skłon i przez przestrzeń pomiędzy udami patrzy na trzech samotnych mężczyzn, którzy przed chwilą weszli do klubu i usiedli w przyciemnionym kącie, ulubionym miejscu widzów chcących zachować dystans. Barbie spokojnie stara się nawiązać z każdym z nich kontakt wzrokowy. Jeden z nich, wyraźnie zawstydzony, odwraca głowę. Inny uznaje, że to najlepsza pora na sprawdzenie wiadomości w telefonie. Dopiero trzeci, w żółtej czapeczce baseballowej z emblematem Golden State Warriors, przyjmuje wyzwanie i nie cofa wzroku: ta wymiana spojrzeń może doprowadzić do transakcji. Teorie feministyczne dotyczące tego, jak mężczyźni patrzą na kobiety, wzięły się z badań nad filmem, a nie z występów na żywo, podczas których kobiety tańczące na scenie mogą odpowiedzieć spojrzeniem50. A jak powiedziała mi Barbie: „Kontakt wzrokowy sprawia, że oboje stajemy się bardziej bezbronni. Większość klientów traktuje nas przedmiotowo, jednak gdy skupiamy na nich wzrok, nagle dostrzegają, że jesteśmy ludźmi”.
Striptizerka odwraca się od upolowanej zwierzyny, patrzy na mnie kątem oka i uśmiecha się porozumiewawczo. Trochę o niej wiem. Jej matka, współczesna poganka, a dokładniej wiccanka, zdecydowała o edukacji domowej i sama uczyła córkę, nie tylko przedmiotów szkolnych, ale też życia. Wychowała ją w przekonaniu, że na mężczyzn trzeba uważać. „Nie ufaj im, trenuj ich” – radziła. Barbie nazywa ją mizoandryczką (mizoandria, jak sprawdziłam w słowniku, to nienawiść do mężczyzn, przeciwieństwo mizoginii). Sama striptizerka deklaruje się jako „intersekcjonalna feministka”51 i odcina się od swerfek (SWERF – Sex Worker Exclusionary Radical Feminists), czyli radykalnych feministek wykluczających osoby pracujące seksualnie52. Jest inteligentna, ale udaje, że, jak to określa, „ma cycki zamiast rozumu”. Co do jej preferencji seksualnych, uwielbia dominować, udając uległość, w slangu striptizerek to „domina w przebraniu uległej”. Stereotyp dominy w mediach to gotka z ufarbowanymi na czarno włosami i w czarnej skórze. Tymczasem wygląd Barbie przywodzi na myśl dominantkę z fantazji – plastikową lalkę firmy Mattel wielkości kobiety, w białym lateksie i ze świecącą packą do klapsów w dłoni.
Wielbiciel Barbie, facet w czapeczce baseballowej, przesiadł się na siedzenie w pozwalającej na dawanie napiwków odległości od sceny. Gdy tancerka wbija w niego wzrok, zaczyna obsypywać ją pojedynczymi banknotami dolarowymi, a potem wyrzuca w górę cały plik, żeby „spadły na nią jak deszcz”. Barbie dziękuje mu, pełznąc na czworakach jak kot w jego stronę. Oczywiście, gdy z daleka patrzymy na tę scenę, jest ona dowodem na to, że kluby ze striptizem schlebiają bardzo jasno sprecyzowanemu stylowi męskiej dominacji, jednak poszczególne striptizerki wykorzystują każdy gram swoich zdolności interpersonalnych, by ograć system i wyciągnąć z niego to, co się da53.
Przesiadując w klubie i obserwując przebiegłość striptizerek oraz ich umiejętność poruszania się na pierwszej linii frontu globalnej wojny płci, nabrałam dla nich szacunku. Jako profesjonalne manipulatorki męskich żądz są boleśnie świadome dynamiki patriarchatu. W przeszłości zapewne uznałabym, że mu się poddały, teraz takie opinie zdają mi się pruderyjne i bezmyślnie konserwatywne. Moja przyjaciółka, profesorka, która pewnego razu odwiedziła klub Condor, wyznała mi, że takie sceny, jakie przed chwilą widziałam, zdają się jej „odrażające”. Odpowiedziałam krótko: wstręt to przywilej, który w dodatku nie pozwala zbudować ruchu politycznego, który byłby bardziej dynamiczny i nie pomijałby podłoża socjoekonomicznego, ruchu, który porwałby za sobą kobiety każdego rodzaju54.
Trzeci kawałek muzyczny, przy którym tańczy Barbie, to Candy Shop – niezbyt szybka piosenka rapera 50 Cent o burdelu. Tancerka na chwilę ustawia się tyłem, żeby pokazać, jak rozpina sprzączkę stanika na plecach. Bezceremonialnie upuszcza górną część bikini na podłogę i odwraca się, ukazując niewielkie, kształtne piersi. Nagłe ukazanie nagości podczas pokazu wzmaga pożądanie i sugeruje dostępność. To dlatego striptiz jest integralną częścią reklamy tańców lap dance, które, jak się dowiedziałam, przynoszą klubowi najwięcej pieniędzy. Obecny lap dance rozwinął się ze zwyczaju, w którym tancerki siadywały na kolanach klientów, uśmiechały się i ocierały się o nich ciałami, aby zdobyć większe napiwki. W latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku zwyczaj ten stał się formalną częścią modelów biznesowych wielu nocnych klubów, chociaż w niektórych amerykańskich miastach lap dance uważa się za rodzaj prostytucji i jest one prawnie zabroniony.
Barbie prowadzi szczegółowe arkusze kalkulacyjne dotyczące jej zarobków w klubie, jednak nie jest to jej jedyna praca, ma jeszcze dwie, dzienne: projektuje i sprzedaje odzież cyrkową, a także pracuje jako niania. To drugie mnie zdziwiło, bo striptizerki uważane są za nieudomowione i szczycące się swoją odpornością na wizję nudnego życia kury domowej. Gdy zapytałam moją rozmówczynię, jak można pogodzić bycie striptizerką i opiekunką, odparła:
– Te zawody nie są aż tak różne, jak ci się wydaje. Pijani mężczyźni są jak dzieci.
Gdy w myślach dywaguję nad pewną paralelą lingwistyczną określeń „babystitterka” i „lapdancerka”, przez frontowe drzwi klubu wolnym krokiem wchodzi RedBone55. To tancerka z dwudziestopięcioletnim doświadczeniem w przemyśle seksualnym. Zgodziła mi się pomóc jako ekspercka obserwatorka (jej zdjęcie znajdziesz na stronie 47). Termin „RedBone” (dosłownie „czerwona kość”) to slangowe określenie Afroamerykanki o jaśniejszej skórze. Gdy była w liceum, pewien słodki chłopak raz wykrzyknął do niej: „Hej, RedBone, jesteś piękna!”. Ta pozytywna ocena pozostała z nią na długo i właśnie dlatego wybrała taki pseudonim sceniczny, który stał się czymś w rodzaju kamizelki słowoodpornej. „Zawsze sprawia, że czuję się sexy, pożądana i bardziej pewna siebie, jeśli chodzi o występowanie solo na scenie” – wyjaśnia.
RedBone ma na sobie flanelowy płaszczyk w kratę, jest bez makijażu. Trudno zgadnąć, że ta nieśmiała chłopczyca była panującą Księżniczką Burlesque Hall of Fame. Jej wyróżniająca się osobowość sceniczna to, jak sama określa, „sporo zmysłowości, odrobina dzikości”56. W występie, który przyniósł jej wygraną w Las Vegas, tańczyła do piosenki Jungle Fever zespołu Chakachas, wielkiego, funkowo-jazzowego hitu z lat siedemdziesiątych, który został zabroniony przez BBC z powodu występującego w nim głośnego oddychania i jęczenia. W sukience z cekinów, z ażurowym przodem skupiającym uwagę na rowku pomiędzy piersiami, wykonała brawurowy striptiz, a w końcu zdjęła stanik, zaczęła nim wywijać jak lassem i odrzuciła go, pozostając tylko w turkusowych ozdobach na sutkach, które trzęsły się w rytm muzyki. Jej cycki były w ciągłym ruchu, zbyt aktywne, żeby je odrzeć z ich tajemnic.
W tym nocnym świecie dla określenia piersi, części ciała mającej tu znaczenie i erotyczne, i finansowe, słowa „cycki” używa się najczęściej. W języku angielskim tits to mający tysiąc lat wariant wyrazu teat, który oznacza sutek i prawdopodobnie pochodzi od starożytnego praindoeuropejskiego słowa tata57.
W sprośnej mowie potocznej było używane już bardzo często na początku dwudziestego wieku, gdy rozkwitała burleska i inne formy rozrywki pod wezwaniem „cycków i dupy”58. Dziś słowo „cycki” jest kluczowe w nawigacji po stronach z pornografią oraz przy wyszukiwaniu usług erotycznych59. Choć częściej jest używane przez mężczyzn, widać jego rosnącą popularność wśród kobiet. Jego wdrożenie do zawodowego żargonu osób pracujących seksualnie to próba uzyskania poczucia kontroli60. Modne jest także wśród nastolatek, które lubią muzykę rap – używają one również często słów „cycuszki” (titties) lub „cycusie” (yitties)61. Choć ja sama z początku peszyłam się, gdy w grzecznym towarzystwie używałam słowa „cycki”, teraz jednak uwielbiam poczucie mocy, które mi to daje. To odrzucenie purytańskiego tabu i powitanie wolności seksualnej. Gdy dumne ze swoich cycków kobiety opisują je tym właśnie słowem, nie brzmi ono w ogóle jak zniewaga. Staje się częścią symbolicznej strategii w walce o odzyskanie władzy nad własną fizycznością.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Bohaterowie znanego programu dla dzieci Ulica Sezamkowa. (Wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumaczki. Przypisy autorki znajdują się na końcu książki). [wróć]
Patrz Women’s Health and Cancer Rights Act z 1998 roku. [wróć]
W oryginale Rosie the Riveter, postać z napisanej w 1942 piosenki, powszechnie kojarzona też z plakatem propagandowym We Can Do It, przedstawiającym robotnicę w ubraniu roboczym. [wróć]
Steven Jay Gould, Male Nipples and Clitoral Ripples, “A Journal of Arts and Literature”, nr 20, Kolumbia, lato 1993, str. 80–96. [wróć]
Simone de Beauvoir, The Second Sex, tłum. Constance Borde, Sheila Malovany-Chevallier, Vintage, Nowy Jork 2011, str. 42. [wróć]
William Godwin, Godwin on Wollstonecraft: Memoirs of the Author of “The Rights of Woman”, pod red. Richarda R. Holmes, Harper Perennial, Londyn 2005, str. 84. [wróć]
Oskarżająca go o seksualne molestowanie. [wróć]
International Society of Aesthetic Plastic Surgery, ISAPS International Survey on Aesthetic/Cosmetic Procedures Performed in 2020, 2021. [wróć]
W dalszej części książki zdecydowałam się używać tylko numeracji europejskiej – polskiej. [wróć]
Sarah Blaffer Hrdy, Mother Nature: Maternal Instincts and How They Shape the Human Species, Ballantine, Nowy Jork 2000, str. 145. [wróć]
Cat Bohannon, Eve: How the Female Body Drove 200 Million Years of Human Evolution, Alfred A. Knopf, Nowy Jork 2023, str. 30-38. [wróć]
Katherine A. Dettwyler, Beauty and the Breast: The Cultural Context of Breastfeeding in the United States. W: Breastfeeding: Biocultural Perspectives, red. Patricia Stuart-Macadam, Katherine A. Dettwyler, Aldine de Gruyter, Nowy Jork 1995, str. 171. [wróć]
Marylin Yalom, A History of the Breast, Ballantine, Nowy Jork 1998. [wróć]
George D. Sussman, Parisian Infants and Normal Wet Nurses in the Early Nineteenth Century: A Statistical Study, “Journal of Interdisciplinary History” 7, nr 4, 1977, str. 637. [wróć]
Frédéric Courtois i inni: Trends in breastfeeding practices and mothers’ experience in the French NutriNet-Santé cohort, w “International Breastfeeding Journal” 16, nr 1, 2021, str. 1-12. [wróć]
Alfred C. Kinsey, Wardell B. Pomeroy, Clyde E. Martin, Sexual Behavior in the Human Male, Saunders, Filadelfia 1948, str. 368. [wróć]
Clellan S. Ford and Frank A. Beach, Patterns of Sexual Behavior, Harper and Paul B. Hoeber, Oksford 1951, str. 136. [wróć]
Quigley Publishing Company’s Top Ten Money Making Stars Poll, oparte na kwestionariuszu wysłanym do dystrybutorów filmowych, https://en.wikipedia .org/wiki/Top_Ten_Money_Making_Stars_Poll. [wróć]
Nieprzetłumaczalna gra słów: w języku angielskim bosom to pierś, ale bosom companions to bliscy przyjaciele (lub w tym wypadku bliskie przyjaciółki – skoro w filmie byli to mężczyźni przebrani za kobiety). [wróć]
Aesthetic Society, Aesthetic Plastic Surgery National Databank Statistics, 1997–2022. [wróć]
Fran Mascia-Lees, Are Women Evolutionary Sex Objects? Why Women Have Breasts w “Anthropology Now” 1, nr 1, kwiecień 2009, str. 9. [wróć]
Jun Lei, „Natural” Curves: Breast-Binding and Changing Aesthetics of the Female Body in China of the Early Twentieth Century w “Modern Chinese Literature and Culture 27”, nr. 1 (2015): str. 163–223. [wróć]
Laura Miller, Mammary Mania in Japan w “Positions: Asia Critique” 11, nr. 2 (jesień 2003), str. 295. [wróć]
Lauren Walker, wywiad z autorką, 16 marca 2023. [wróć]
Viren Swami i inni, The Breast Size Satisfaction Survey: Breast Size Dissatisfaction and Its Antecedents and Outcomes in Women from 40 Nations w “Body Image” 32 (1 marca 2020), str. 199–217. [wróć]
Diana P. Jones, Cultural Views of the Female Breast w “Association of Black Nursing Journal” (styczeń/luty 2004), str. 15–21. [wróć]
Esther Newton, Mother Camp: Female Impersonators in America, University of Chicago Press, Chicago 1970. [wróć]
Diane Naugler, Credentials: Breast Slang and the Discourse of Femininity w “Atlantis” 34, nr 1 2009, str. 100. [wróć]
Jak pisze Lisa Sharik: “Kobiety muszą odzyskać kontrolę and językiem używanym do określania ich piersi”. Lisa Sharik, Breasts: From Functional to Sexualized w Breasts Across Motherhood, red. Patricia Drew, Rosann Edwards, Demeter Press, Bradford, Ontario 2020, str. 34. [wróć]
Luźne tłumaczenie – nie istnieje w języku polskim dokładny odpowiednik słowa boobs – cycki, w języku angielskim to słowo oznacza też „głupki” albo „gafy”. [wróć]
Jedno z badań statystycznych wykazało, że studenci w latach dziewięćdziesiątych kojarzyli małe piersi z przymiotnikami „samotny” i „inteligentny”. Duże piersi z kolei kojarzone były zarówno przez respondentów płci żeńskiej, jak i męskiej z wyrażeniem „seksualnie aktywny”. Stacey Tantleff-Dunn, Breast and Chest Size: Ideals and Stereotypes Through the 1990s w Sex Roles 45, nr 3/4 (sierpień 2001), str. 239. [wróć]
Annie Sprinkle, wywiad z autorką, 22 stycznia 2022 r. [wróć]
Na szczęście dla naszych wysiłków w odzyskiwaniu piersi jako symbolu kobiecości czasopismo soft-porno „Juggs” przestało się ukazywać w 2013 roku. [wróć]
International Society of Aesthetic Plastic Surgery. ISAPS International Survey on Aesthetic/Cosmetic Procedures Performed in 2020, 2021. [wróć]
Patrz Kirsten Wolf, The Severed Breast: A Topos in the Legends of Female Virgin Martyr Saints w “Arkiv för nordisk filologi” 112 (1997), str. 96–112; Bernadette Wegenstein, Agatha’s Breasts on a Plate: „Ugliness” as Resistance and Queerness w On the Politics of Ugliness, Palgrave Macmillan, Toronto 2018; Liana De Girolami Cheney, The Cult of Saint Agatha w “Woman’s Art Journal” 17, nr. 1 (wiosna/lato 1996), str. 3–9. [wróć]
Jak pisze Kathy Davis: „Różne podejścia do ciała mogą być odmiennie interpretowane w różnych kontekstach – to, co w jednym kontekście może być postrzegane jako feministyczne, w innym zostanie zinterpretowane jako etnocentryczne, a nawet rasistowskie”. Kathy Davis, Bared Breasts and Body Politics w “European Journal of Women’s Studies” 23, nr 3 (2016), str. 235. [wróć]
Wiele ważnych wyjątków można odnaleźć w bibliografii na końcu tej książki. [wróć]
Vanessa Olorenshaw, Liberating Motherhood: Birthing the Purplestockings Movement, Womancraft Publishing, Cork 2016, str. 7. [wróć]
Susan Brownmiller, Femininity, Simon & Schuster, Nowy Jork 1984, str. 17, 51. [wróć]
Julia Serano, Whipping Girl: A Transsexual Woman on Sexism and the Scapegoating of Femininity Seal Press, Berkeley 2016, str. 320. [wróć]
Lucy Cooke, Bitch: On the Female of the Species, Basic Books, Nowy Jork 2022, str. 14. [wróć]
Chase Strangio, wywiad z autorką, 8 marca 2023. [wróć]
Kate Millett, Sexual Politics, University of Illinois Press, Urbana 1970, str. 83–84. [wróć]
Głośna sprawa sądowa z 1973 roku, w której kobieta używająca pseudonimu Jane Roe zaskarżyła Teksas (reprezentował go prokurator Henry Wade) o niezgodność restrykcyjnych przepisów aborcyjnych z konstytucją. Sąd Najwyższy przyznał powódce rację, uznając zakaz aborcji za niezgodny z konstytucją (a dokładniej prawem do prywatności wynikającym z zapisów dotyczących wolności osobistej). W 2022 roku Sąd Najwyższy uchylił jednak to orzeczenie. [wróć]
Condor Club w San Francisco powstał w 1958 roku, a w 1964 roku stał się pierwszym klubem w Ameryce, gdzie panie występowały topless. [wróć]
Rachel Shteir, Striptease: The Untold History of the Girlie Show, Oxford University Press, Nowy Jork 2004, str. 321. [wróć]
Biznes związany z klubami ze striptizem jest mocno rozczłonkowany, żadna sieć klubów nie posiada więcej niż 5 procent udziałów w rynku. Inne spore sieci to MAL Entertainment, Rick’s Cabaret oraz Spearmint Rhinr Déjà Vu, który ma swoją siedzibę główną na przedmieściach Las Vegas, posiada kluby ze striptizem w sześciu państwach (Australii, Kanadzie, Francji, Meksyku, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych) i największy strip-klub na świecie, na którego stronie internetowej reklamuje się „apartamenty SPA z pełną obsługą”. Jeremy Moses, US Industry Specialized Report: Strip Clubs, IbisWorld, grudzień 2019, https://dejavutijuana.com/. [wróć]
W tym i niektórych innych przypadkach zostawiam również (albo tylko) nazwy oryginalne, ponieważ są bardzo często używane zarówno przez osoby pracujące seksualnie, jak i klientów czy w ofertach klubów ze striptizem na stronach internetowych. Czasem zresztą polskie nazwy brzmią niezbyt fortunnie, jak na przykład w przypadku lap dance – tańca na kolanach. Lap to po angielsku właściwie nie kolano jako takie, tylko łono, uda, cała ta część nóg, na której można komuś usiąść. W języku polskim mówimy o siadaniu komuś na kolanach (choć przecież siadamy raczej na udach), co sprawia, że gdy słyszę „taniec na kolanach”, zaraz wyobrażam sobie kogoś, kto wywija hołubce na klęczkach. Jak dowiemy się przy końcu tego rozdziału, lap dance nie jest też zresztą tańcem wykonywanym tylko w tej pozycji. [wróć]
W przemyśle erotycznym definiuje się „lap dance” jako „usługę dostępną w klubach ze striptizem polegającą na tym, że osoba tańcząca wykonuje prywatny taniec dla klienta, zwykle trwający jedną piosenkę za wcześniej ustaloną opłatą”. Moses, Strip Clubs, 44. [wróć]
Patrz Laura Mulvey, Visual Pleasure and Narrative Cinema w “Screen” 16, nr. 3 (1975). [wróć]
Feminizm intersekcjonalny nie skupia się jedynie na opresji płciowej, lecz stara się pokazać jako całość wzajemne oddziaływanie wszystkich wykluczeń, np. ze względu na rasę czy niepełnosprawność. [wróć]
Kimberle Creenshaw, Demarginalizing the Intersection of Race and Sex: A Black Feminist Critique of Antidiscrimination Doctrine, Feminist Theory and Antiracist Politics, University of Chicago Legal Forum (1989): str. 139–68. [wróć]
Kluby ze striptizem były popularnym obszarem badań etnografów, którzy skupiali się na równowadze sił pomiędzy tancerkami i klientami. Używano przy tym takich terminów jak „obustronne wykorzystanie”, „opór”, „uwłasnowolnienie”, „kontrola społeczna” czy „obalenie władzy”. Żadne z tych studiów nie skupiają się zanadto na piersiach. Patrz Katherine Frank Thinking Critically about Strip Club Research, “Sexualities” 10, nr. 4 (2007), str. 501–17. [wróć]
Aktywiści i aktywistki walczące o prawa osób pracujących seksualnie zbierają się 2 czerwca na Międzynarodowym Dniu Dziwki (zwanym też Międzynarodowym Dniem Pracowników Seksualnych) oraz 17 grudnia na Międzynarodowym Dniu Przeciw Przemocy Wobec Osób Pracujących Seksualnie i przy wielu innych okazjach. W marcu 1919 roku nowojorska sekcja Narodowej Organizacji Kobiet (NOW – NYC) zgromadziła się na stopniach City Hall w Nowym Jorku z żądaniem dalszej kryminalizacji pracy seksualnej. Według Lorelei Lee mówcy występujący podczas manifestacji powiedzieli, że pracownicy seksualni „nie zdają sobie sprawy z własnego ucisku”. Patrz: Lee, When she says women, she does not mean me w We Too: Essays on Sex Work and Survival, pod red. Natalie West, Tiny Horn Feminist Press, Nowy Jork 2021, str. 226–27. [wróć]
Na ten rozdział złożyło się wiele moich wizyt w klubie Condor – czasem przychodziłam sama, czasem z innymi, w tym z RedBone i Kitty KaPowww. [wróć]
RedBone została ukoronowana w 2019 roku. Z powodu pandemii koronawirusa rządziła przez trzy lata. [wróć]
Słowo „cycek” w języku polskim może pochodzić od niemieckiego Zitze, które z kolei może być spokrewnione z angielskim tits. Wskazuje się też na możliwość, że „cycek” to w gruncie rzeczy wyraz dźwiękonaśladowczy, kojarzony z powstającym podczas ssania piersi cmokaniem. [wróć]
Jenni Nuttall, Mother Tongue: The surprising History of Women’s Words, Viking, Nowy Jork, 2023, str. 40–41; John Ayto, The Oxford Dictionary of Modern Slang, Oxford University Press, Oksford, 2010; “Tit Definition & Meaning” Merriam-Webster; Jonathon Green Tits and Ass; Green”s Dictionary of Slang, Chambers Harrap, Edynburg 2011); Sesquiotic (znany także jako James Harbeck), Boobs vs. Tits: A First Look, “Strong Language: A sweary Blog About Swearing”, 5 kwietnia 2018 r., https://stronlang.wordpress.com/2018/04/05/boobs-vs-tits-a-first-look/ [wróć]
Na przykład pod hasłem „kategorie” na XHamsterLive znajdziemy następujące odniesienia do części ciała: duże cycki, małe cycki, duża dupa, owłosiona cipka oraz fetysz stóp. W kategorii „duże cycki” możemy dobierać dalej pod względem wieku (Nastolatki 18+, Młode 22+, MILF i Babcie) oraz rasy (Arabki, Azjatki, Mahoń, Hinduski, Latynoski, Białe). [wróć]
Karyn Stapleton, Gender and Swearing: A Community Practice, “Women and Language” 26, nr 2 (22 września 2003): str. 22–34. [wróć]
Yitty to także nazwa marki bielizny korygującej, której współtwórczynią jest piosenkarka Lizzo. [wróć]