Ruinerwold. Uciekłem z sekty mojego ojca - Israel van Dorsten - ebook

Ruinerwold. Uciekłem z sekty mojego ojca ebook

Israel van Dorsten

4,1
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Wstrząsająca autobiografia chłopca wychowanego w odizolowanym gospodarstwie pod okiem despotycznego przywódcy sekty... a jednocześnie jego ojca.

„W niedzielę 13 października 2019 roku uciekłem z rodzinnej farmy, na której spędziłem pierwsze dwadzieścia pięć lat życia bez jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym, wypełniając wolę mojego ojca – założyciela sekty.

Nigdy nie chodziłem do szkoły. Nie miałem żadnych przyjaciół. Towarzyszami mojej codzienności były tylko duchy i modlitwy do Boga. Wiara i przekonania ojca porządkowały najdrobniejsze aspekty znanej mi rzeczywistości. Dorastałem w nieustannym lęku, w smutku i poczuciu winy, bo osoba, która powinna być moim opiekunem i wsparciem, traktowała mnie raczej jak narzędzie do religijnych rytuałów niż syna.

Coraz częściej czułem, że coś jest nie tak. Pełen grzechu i niebezpieczeństw świat zewnętrzny, którego tak się bałem, przedzierał się powoli do mojej świadomości, a kiedy wreszcie zdecydowałem się na ucieczkę, nie miałem pojęcia, co mnie czeka”.

Co się dzieje z psychiką człowieka dorastającego w całkowitej izolacji od świata, dręczonego fizycznie, wystawianego na silną psychiczną presję i poddawanego dzień po dniu praniu umysłu? Czy da się zacząć zwyczajnie funkcjonować po 25 latach życia w takich warunkach?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 284

Data ważności licencji: 3/30/2028

Oceny
4,1 (41 ocen)
17
12
10
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DeeBee06

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawa sprawa. W ogóle o niej nie słyszałam i nadal dla mnie to niepojęte, że to działo się tylko kilka lat temu.
10
imifilm2

Dobrze spędzony czas

Sporo gorsza od „Uwolnionej” Westover, ale ciągle warta uwagi
00



Prolog

Pro­log

Pewnego dnia w 2002 roku, gdy mia­łem jakieś osiem lat, a mój brat Edino wła­śnie skoń­czył dzie­sięć, napi­sa­li­śmy opo­wia­da­nie o duchach. Naj­pierw w gabi­ne­cie ojca poja­wił się Bu. Póź­niej dołą­czyły do niego kolejne: Siłacz, Śmie­szek, Pły­wak i inni. Dla nas nie były to tylko wyssane z palca histo­ryjki czy słowa zapi­sane na papie­rze, ale coś wię­cej. W naszych dzie­cię­cych gło­wach wszystko było praw­dziwe. Bez dobro­dusz­nego Siła­cza nie potra­fi­łem zasnąć, a Bu wszę­dzie nam towa­rzy­szył. Te duchy były dla nas jak żywe. Dawały nam cie­pło, czu­łość i ochronę – wszystko, czego tak bar­dzo potrze­bo­wa­li­śmy jako dzieci.

Minęło kilka lat, a ja na­dal czę­sto roz­my­śla­łem o cudow­nych latach mojego dzie­ciń­stwa. Uwa­ża­łem ten okres za bez­tro­ski, ale też nieco dziwny. No bo jak można wie­rzyć w duchy? W mię­dzy­cza­sie zdą­ży­łem doro­snąć, zupeł­nie nie­świa­domy tego, że wła­ści­wie nic się nie zmie­niło. Duchy, które stwo­rzy­li­śmy razem z bra­tem, zostały zastą­pione innymi, a miej­sce naszych opo­wia­dań i wyobra­żo­nego przez nas świata zajął świat duchowy mojego ojca, w który wie­rzy­li­śmy całą rodziną.

W tej książce opi­suję moje doświad­cze­nia zwią­zane z wiarą w ten wymy­ślony duchowy świat. Opo­wia­dam o swo­ich prze­ży­ciach zwią­za­nych z prze­dziw­nymi sytu­acjami, które się roze­grały; o tym, jak zatra­ci­łem sie­bie, dora­sta­jąc w nie­zdro­wym sys­te­mie; jak mnie zła­mano i jak skrajne pocią­gnęło to za sobą skutki: jak coraz bar­dziej nie do znie­sie­nia sta­wało się moje życie. I wresz­cie o tym, jak wyzwo­li­łem się z wiary, w któ­rej fik­cja i rze­czy­wi­stość spla­tały się w jedno. Ta książka to histo­ria o tym, jak odna­la­złem sie­bie na nowo, i o dzia­ła­niach, które pod­ją­łem, aby uwol­nić się od życia, w któ­rym tkwi­łem: o opusz­cze­niu gospo­dar­stwa w Ruiner­wold.

Nie przed­sta­wiam w niej peł­nego opisu sytu­acji, które wyda­rzyły się w mojej rodzi­nie i jej oto­cze­niu, ale dzielę się swo­imi wspo­mnie­niami zda­rzeń z naszej wspól­nej prze­szło­ści. Ta opo­wieść to zapis moich wła­snych prze­żyć, które mogą róż­nić się od doświad­czeń innych człon­ków rodziny. Ponie­waż naj­więk­sze piętno odci­snęła na mnie mani­pu­la­cja psy­cho­lo­giczna, to wła­śnie na niej kon­cen­truje się moja opo­wieść. W życiu mojej rodziny wyda­rzyło się o wiele wię­cej niż tylko to, o czym mogę i chcę opo­wie­dzieć w tej książce. Nie­które z tych zda­rzeń były naprawdę trudne. Ale nie skła­dają się one bez­po­śred­nio na moją histo­rię. Część tych doświad­czeń ujrzała już zresztą świa­tło dzienne, część być może na zawsze zosta­nie z tymi, któ­rzy przez nie prze­szli. To od nich zależy, czy podzielą się swo­imi prze­ży­ciami. Dla­tego na tyle, na ile mogłem, sta­ra­łem się wyłą­czyć człon­ków mojej rodziny z tej opo­wie­ści. Ponie­waż jed­nak sys­tem, w któ­rym dora­sta­łem, był nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zany z moim ojcem, jest on wyjąt­kiem od tej reguły. Moje życie ukształ­to­wało się pod jego kon­trolą i wszyst­kie moje doświad­cze­nia są bez­po­śred­nio lub pośred­nio zwią­zane z nim i jego wpły­wem.

Nie pró­buję udzie­lić odpo­wie­dzi na pyta­nie, dla­czego te wyda­rze­nia w ogóle nastą­piły. Wiele spraw pozo­staje dla mnie wciąż tajem­nicą. Tok rozu­mo­wa­nia mojego ojca bywał nie­prze­nik­niony. Wyja­śnie­nie stanu, w jakim się znaj­do­wał, jest zada­niem dla psy­chia­trów.

W pierw­szych dwóch roz­dzia­łach przy­bli­żam filo­zo­fię mojego ojca, z którą sty­ka­łem się wie­lo­krot­nie w jego książ­kach i która sta­nowi fun­da­ment jego wiary. W dal­szej czę­ści opi­suję moje uczu­cia i prze­ży­cia z per­spek­tywy tam­tych chwil. To, jak postrze­gam prze­szłość, cał­ko­wi­cie się zmie­niło i więk­szość spraw widzę dziś zupeł­nie ina­czej. Tam, gdzie kie­dyś pra­wie wcale nie wyra­ża­łem emo­cji – nie było na to miej­sca – teraz, patrząc wstecz, odczu­wam ich naprawdę sporo. Mimo to w książce sta­ram się moż­li­wie jak naj­do­kład­niej przed­sta­wić to, kim wtedy byłem, aby oddać spra­wiedliwość tej histo­rii.

Mam nadzieję, że moja opo­wieść będzie wspar­ciem dla wszyst­kich osób szu­ka­ją­cych wyj­ścia z sytu­acji, które powstrzy­mują je od bycia sobą. Mam nadzieję, że da siłę tym, któ­rzy sta­rają się odna­leźć wła­sną drogę do szczę­ścia. W każ­dym, nawet naj­trud­niej­szym poło­że­niu, zawsze jest jakieś wyj­ście, jakiś spo­sób, by odzy­skać wol­ność. Z pew­no­ścią nie jest to łatwe, ale każdy zasłu­guje na to, by być wol­nym. Zasłu­guje na to, by być sobą. Bo będąc sobą – tak, rów­nież ty, czy­tel­niku – jesteś naj­lep­szy, naj­pięk­niej­szy i naj­cen­niej­szy.

Rozdział 1

1

Raz jesz­cze unosi głowę. Ból prze­szywa go aż do kości. Słońce świeci mu w twarz. Nie­biosa zwra­cają się ku niemu jesz­cze jeden, ostatni raz. Świa­tło go ośle­pia, ból otu­ma­nia.

– Boże mój, Boże mój, cze­muś mnie opu­ścił? – woła Jezus, a łzy powoli spły­wają po jego twa­rzy. Dźwięk krwi ryt­micz­nie kapią­cej na gorący pia­sek nie­sie się aż do bram nieba. Z każdą kolejną kro­plą ude­rza w nie coraz moc­niej. Bicie jego serca słab­nie. Potem zapada cisza.

Spek­takl dobiegł końca. Dzie­siątki gapiów roz­cho­dzą się, by na powrót zająć się swo­imi ziem­skimi spra­wami. Zostają tylko nie­liczni. To męż­czyźni i kobiety wiary. Ich zdu­mie­nie jest nie­po­jęte. Przy­szłość maluje się w ciem­nych bar­wach. Droga się urywa.

Przez dłu­gie lata widzieli ścieżkę pro­wa­dzącą ku niebu. Nie­malże mogli jej dotknąć. On wska­zał im drogę. On był drogą.

Nieco dalej stoi też ona, ich jedyna nadzieja. Rośnie w niej jego dziecko. Dziecko męż­czy­zny na krzyżu.

Po tym, jak zawo­dzi go zie­mia, czeka na niego pie­kło. Przez trzy dni prze­bywa w mrocz­nych kory­ta­rzach, w któ­rych rzą­dzi anioł śmierci. Pier­wo­rodny Boga staje oko w oko z władcą ciem­no­ści: Lucy­fe­rem.

Osiem tysięcy lat wcze­śniej ten anioł nad anio­łami porzu­cił nie­biań­ską ścieżkę czy­sto­ści i wkro­czył na ścieżkę grze­chu. Odwró­cił się od swo­jego stwo­rzy­ciela, wszech­mo­gą­cego Boga.

Mniej wię­cej w tym samym cza­sie na ziemi zja­wiły się pierw­sze dzieci Boże: tak powstał czło­wiek. Adam i Ewa zamiesz­kali w pięk­nym ogro­dzie Eden i czę­sto roz­ma­wiali z Bogiem. On przy­ka­zał im, jak mają żyć. Modli­twa była dla nich czymś tak natu­ral­nym jak oddy­cha­nie. Wszystko, co czy­nili, czy­nili z pole­ce­nia swo­jego nie­bie­skiego Ojca. Był ich nauczy­cie­lem.

Adama i Ewę ota­czały Boże anioły. Te nie­biań­skie istoty zasie­dlały świat duchowy, Adam i Ewa zaś żyli na ziemi, w świe­cie mate­rial­nym. Anioły i ludzie codzien­nie ze sobą roz­ma­wiali. To, co duchowe, i to, co mate­rialne, wza­jem­nie się prze­ni­kało. W Ede­nie wszystko było jed­no­ścią.

Ale Lucy­fer, który miał nieść świa­tło, zwiódł ludzi ku złu. Naj­pierw Ewę, a potem Adama. Porzu­cili oni Boga, prze­stali Go słu­chać. Ideał Edenu został zaprze­pasz­czony. Od tej pory dzieci rodziły się w ciem­no­ściach. Kain zamor­do­wał Abla. Na ziemi sze­rzyły się zazdrość i nie­na­wiść.

Abel dzie­lił teraz świat duchowy z Bożymi anio­łami. Nie roz­ma­wiał jed­nak ze swo­imi rodzi­cami, ponie­waż nie mogli oni komu­ni­ko­wać się ze świa­tem ducho­wym: prze­stali go widzieć. Grzeszne żądze spra­wiły, że ludzie zaczęli przed­kła­dać fizycz­ność nad kwe­stie duchowe. Ciem­ność Lucy­fera dopro­wa­dziła do roz­łamu: świat duchowy i świat mate­rialny oddzie­liły się od sie­bie.

Po śmierci Abla anioły zaczęły przy­go­to­wy­wać ludz­kość na ziemi na przyj­ście dziecka Bożego. Prób było wiele: Noe, Abra­ham, Jakub, Józef, Dawid, Eli­ze­usz. Żaden z nich nie był jed­nak wystar­cza­jąco czy­sty, aby być pier­wo­rod­nym synem Bożym. A tylko syn Boży mógł otwo­rzyć drogę do kró­le­stwa nie­bie­skiego i tym samym odro­dzić ideał Edenu. Tylko On mógł poko­nać siły upa­dłego anioła i ponow­nie zwró­cić czło­wieka ku Bogu. Po ośmiu tysią­cach lat w końcu nad­szedł czas. Chry­stus zstą­pił na zie­mię. Przy­był Mesjasz, aby ura­to­wać ludz­kość. Naro­dził się Jezus, syn Boży pośród ludzi.

Teraz jed­nak Jezus patrzy władcy pie­kieł pro­sto w oczy. Lucy­fer się zaśmiewa. Jego zwy­cię­stwo jest prze­są­dzone, trzyma syna Bożego w gar­ści.

Walka trwa trzy dni. Nie­szczę­sny męż­czy­zna czuje głę­boki wstyd. Po trzy­dzie­stu pię­ciu latach stra­cił życie na krzyżu. Bóg i nie­biań­scy anio­ło­wie przez tysiące lat robili co w ich mocy, aby mógł przyjść na zie­mię, wielu o to wal­czyło. A on tkwi teraz głę­boko w pod­zie­miach, poko­nany. Świat jest ska­zany na zagładę.

Bóg musi być nim mocno roz­cza­ro­wany. Przy­szłość ryso­wa­łaby się wspa­niale, gdyby tylko dane mu było wska­zać ludziom drogę. Zapro­wa­dziłby pokój i dosko­na­łość, raj, o jakim naj­więksi ziem­scy mędrcy nie śmieli nawet marzyć. Ludzie żyliby razem ze swo­imi odle­głymi przod­kami. To, co duchowe, i to, co mate­rialne, znowu byłoby jed­no­ścią. Smu­tek prze­stałby ist­nieć, a nie­na­wiść ode­szłaby w nie­pa­mięć.

Czy to koniec? Czy Lucy­fer już zawsze będzie pano­wał nad ludźmi? Czy z księgi histo­rii wyma­zano nadzieję?

Musi ist­nieć jakieś wyj­ście, Bóg jest wszech­mo­gący i będzie trwał wiecz­nie. Dia­beł ni­gdy nie odnie­sie zwy­cię­stwa.

Trze­ciego dnia Jezus odzy­skuje wiarę. Nie może wró­cić na zie­mię, aby otwo­rzyć ludziom drogę do nieba. Może ich jed­nak przy­go­to­wać do wkro­cze­nia na nową drogę, która pojawi się, choć w odle­głej przy­szło­ści.

Ściany pie­kła pękają. Maleń­kie świa­tełko opusz­cza ciemną dolinę pod­ziemi niczym prze­ci­na­jąca niebo gwiazda. Jezus wraca do nieba. Skrywa tajem­nicę, o któ­rej nie wie­dzą nawet anio­ło­wie. To skarb, który po sobie zosta­wił: po ziemi cho­dzą jego potom­ko­wie.

Podą­żają oni na zachód. Ucie­kają daleko, jak naj­da­lej od tra­ge­dii, która dotknęła ich przodka. Aż do morza. To zarówno koniec ich podróży, jak i począ­tek Bożej pracy. Tutaj musi naro­dzić się syn Boży. Musi minąć dwa tysiące lat, zanim Bóg ponow­nie podej­mie próbę ura­to­wa­nia ludz­ko­ści. Sie­dem­set trzy­dzie­ści tysięcy dni wojny i nie­doli.

We wrze­śniu 1952 roku w małej miej­sco­wo­ści, w pozba­wio­nym zna­cze­nia kraju, gdzieś na zachod­nim wybrzeżu Europy przy­cho­dzi na świat syn Boży. Po tych wszyst­kich latach pier­wo­rodne dzie­cię Boga znów jest pośród ludzi. Tym dziec­kiem jest mój ojciec.

Rozdział 2

2

Syn Boży nosi imię Ger­rit Jan, ale świat nie jest jesz­cze gotowy na jego przy­ję­cie. To jezu­sowe chrze­ści­jań­stwo miało przy­go­to­wać na to ludz­kość. Zada­niem chrze­ści­jan powinno być chro­nie­nie dziecka Boga. Powinni oni je wycho­wać, opo­wie­dzieć mu o jego zada­niu tu, na ziemi. Powinni przy­jąć go jak zba­wi­ciela.

Tym­cza­sem Ger­rit Jan rodzi się w zło­wro­gim i pozba­wio­nym wiary świe­cie. Więk­szość ludzi nie wie­rzy w nic. Nie­któ­rym wydaje się, że wie­rzą w Boga, ale nie znają prawdy. Dalej uwa­żają Jezusa za swo­jego wybawcę, choć od dwóch tysięcy lat nie jest już mesja­szem.

Nikt nie wie, kim w rze­czy­wi­sto­ści jest Ger­rit Jan. Jest dziec­kiem jak każde inne. Jezus go opu­ścił, anio­ło­wie zaj­mują się swo­imi spra­wami w innych zakąt­kach ziemi i nawet Bóg nie pokłada już wiary w swoim synu.

W mię­dzy­cza­sie na wschod­nim pół­wy­spie kon­ty­nentu azja­tyc­kiego two­rzy się grupa reli­gijna, która daje począ­tek nowemu wyzna­niu – reli­gii fał­szy­wego pro­roka.

Ten uro­dzony w Korei Pół­noc­nej fał­szywy pro­rok nosi imię Sun Myung Moon. Wie­rzy on, że zbawi świat od wszel­kiego grze­chu, że położy kres woj­nom i dzięki niemu na ziemi znów zago­ści świa­tłość. Sun Myung Moon sądzi, że jest mesja­szem. Obja­wia mu się to, gdy ma szes­na­ście lat. W Wiel­ka­noc przy­cho­dzi do niego Jezus i roz­ta­cza przed nim wizję jego życio­wej misji. Wypeł­nij zada­nie, któ­rego sam nie mogłem wyko­nać na ziemi.

Coraz wię­cej ludzi przy­łą­cza się do Sun Myung Moona. Raz za razem doko­nują się kolejne cuda i wszy­scy dosłow­nie padają przed Moonem na kolana. Jego wyznawcy nazy­wają sie­bie Kościo­łem Zjed­no­cze­nio­wym. Gdy Boży syn na ziemi dora­sta w cał­ko­wi­tej nie­świa­do­mo­ści swo­jego zna­cze­nia, fał­szywy pro­rok rośnie w siłę.

Ger­rit Jan wycho­wuje się w chrze­ści­jań­skiej rodzi­nie. Choć dobrze zna Biblię, nie znaj­duje w niej drogi dla sie­bie. W szkole świet­nie sobie radzi i wcze­śnie tra­fia na uni­wer­sy­tet. Stu­diuje psy­cho­lo­gię, naj­pierw w Gro­nin­gen, póź­niej w Amster­da­mie.

Zaczyna inte­re­so­wać się tek­stami filo­zo­ficz­nymi. Po śmierci uko­cha­nej babci oddaje się roz­wa­ża­niom nad śmier­cią. Boi się jej. Dla­czego ludzie umie­rają? Dokąd tra­fiają? Jak to się dzieje, że tak nagle odcho­dzą? Czy ból, który pozo­staje po ich śmierci, jest nie­od­łączną czę­ścią życia? To prze­cież nie­moż­liwe. Musi ist­nieć coś wię­cej niż śmierć. Tylko co? Zasta­na­wia się nad tym dniem i nocą.

Pod­czas pracy w domu opieki dla osób z demen­cją uświa­da­mia sobie, w jak bez­na­dziej­nym poło­że­niu znaj­dują się tam­tejsi pacjenci. Wszy­scy ci ludzie umie­rają w samot­no­ści i nędzy. Nikt się nimi nie inte­re­suje. Jaką war­tość ma ich życie? Uro­dzili się, pod­ro­śli, poszli do szkoły, pra­co­wali, mieli dzieci, a teraz samot­nie cze­kają na śmierć. Czy temu ma to wszystko słu­żyć? Czy w chwili naro­dzin otrzy­mu­jemy wyrok w postaci osiem­dzie­się­ciu lat cze­ka­nia na śmierć? Gdzie można jesz­cze zna­leźć nadzieję? A szczę­ście? Świat wydaje się stra­cony.

Ger­rit Jan roz­my­śla nad losem świata i nie może pogo­dzić się z poczu­ciem braku sensu. Musi ist­nieć jakiś wyż­szy cel, ideał, przy któ­rym śmierć jest pra­wie tak piękna jak naro­dziny. Coś musi się zmie­nić. Ale kto dokona tej zmiany? I jak?

Uświa­da­mia sobie, że ist­nieje tylko jedna osoba, która może to zro­bić. Tym kimś jest on sam. Rzuca pracę i prze­rywa stu­dia. Wyru­sza na poszu­ki­wa­nie ścieżki wio­dą­cej do zba­wie­nia.

Jego poszu­ki­wa­nia trwają dłu­gie mie­siące. Odwie­dza setki kościo­łów, poznaje wiele reli­gii. Ni­gdzie jed­nak nie odnaj­duje swo­jej drogi. Nikt nie potrafi wska­zać mu ide­ału, któ­rego szuka.

Wtedy do jego drzwi puka czło­nek Kościoła Zjed­no­cze­nio­wego. Po prze­czy­ta­niu książki Sun Myung Moona, Ger­rit Jan ma już pew­ność. Oto jest droga, oto jest prawda.

W 1979 roku wstę­puje w sze­regi wier­nych, ma wtedy dwa­dzie­ścia sześć lat. Sun Myung Moon, który każe się nazy­wać Praw­dzi­wym Ojcem, jest wcie­le­niem Jezusa: Chry­stu­sem na ziemi.

Ger­rit Jan uczest­ni­czy w sek­ciar­skim życiu kościoła przez pięć lat. Dowia­duje się o ist­nie­niu świata ducho­wego, w któ­rym prze­by­wają wszy­scy ci, któ­rzy ode­szli. Naresz­cie śmierć prze­staje być stratą. Umie­ra­nie nie ozna­cza końca. Duchy mogą żyć razem z ludźmi na ziemi. A on może roz­ma­wiać ze zmar­łymi; może poroz­ma­wiać ze swoją nie­ży­jącą bab­cią.

Ger­rit Jan trak­tuje swoje zada­nia w kościele nad­zwy­czaj poważ­nie. Zrobi wszystko, żeby uczy­nić świat lep­szym. Przy­cho­dzi do niego syn Praw­dzi­wego Ojca, który w wieku osiem­na­stu lat zgi­nął w wypadku samo­cho­do­wym. Nazywa się Heung Jin Moon i prze­ma­wia do Ger­rita Jana ze świata ducho­wego. Rów­nież Jezus odwie­dza go coraz czę­ściej. Komu­ni­ko­wa­nie się z tym świa­tem staje się dla Ger­rita Jana czymś natu­ral­nym. Wszyst­kie roz­mowy z duchami prze­pro­wa­dza po angiel­sku. To jedyny język, w któ­rym Bóg może wła­ści­wie się wyra­zić, dla­tego naka­zał, aby nauczyli się go wszy­scy nie­biań­scy anio­ło­wie.

Pod­czas swo­ich wizyt Jezus ujaw­nia Ger­ri­towi Janowi coraz wię­cej, a ten zaczyna poj­mo­wać swoje zada­nie. Jest waż­niej­szy, niż przy­pusz­czał. Oka­zuje się, że ma do ode­gra­nia klu­czową rolę w zba­wie­niu świata. Zapi­suje wszyst­kie swoje obja­wie­nia.

Dzięki Jezu­sowi wie już, jak praw­dzi­wie się modlić. Choć modlił się też jako dziecko, była to jed­no­stronna komu­ni­ka­cja. Na wzór ota­cza­ją­cych go chrze­ści­jan wygła­szał mono­logi, nie słu­cha­jąc przy tym Boga. Praw­dziwa modli­twa jest roz­mową z Nim, która, tak jak bijące serce, ni­gdy nie ustaje. Ger­rit Jan wresz­cie sły­szy Jego głos. Bóg mówi do niego w każ­dej minu­cie każ­dego dnia. Wszystko, co robi, wyko­nuje z Bożego roz­kazu.

Heung Jin coraz czę­ściej mówi nie tylko do niego, lecz także poprzez niego. Człon­ko­wie Kościoła Zjed­no­cze­nio­wego gro­ma­dzą się, aby usły­szeć syna ich mesja­sza prze­ma­wia­ją­cego poprzez Ger­rita Jana. Jest on nowym cia­łem Heung Jina. Młody męż­czy­zna, który odszedł o wiele za wcze­śnie, wró­cił na zie­mię. To cud. Świat duchowy i mate­rialny znów stają się jed­no­ścią, tak jak w ogro­dzie Eden dzie­sięć tysięcy lat temu.

Jezus także korzy­sta cza­sem z ciała Ger­rita Jana, aby przez niego prze­ma­wiać. Po dwóch tysią­cach lat ludzie znów mogą słu­chać słów Chry­stusa. Jezus stąpa po ziemi w ciele nowego syna Bożego.

Ger­rit Jan od wielu lat jest aktyw­nym człon­kiem Kościoła Zjed­no­cze­nio­wego, ale ni­gdy nie spo­tkał Praw­dzi­wego Ojca oso­bi­ście. Ten jed­nak musi być świa­domy jego ist­nie­nia. Jezus musiał prze­cież powie­dzieć mu o Ger­ri­cie Janie? A jeśli nie, to na pewno jego rodzony syn, Heung Jin, prze­ka­zał ojcu, że przez niego prze­ma­wia.

W listo­pa­dzie 1984 roku w świe­cie ducho­wym Jezus i Heung Jin przy­pro­wa­dzają do Ger­rita Jana córkę Praw­dzi­wego Ojca. Na imię jej Hye Jin Moon. Zmar­ław nie­mow­lęc­twie, jed­nak cudow­nym spo­so­bem doro­sła w świe­cie ducho­wym, gdzie nauczali ją Jezus i Boży anio­ło­wie. Obec­nie jest już doro­słą kobietą.

Tego samego dnia Ger­rit Jan poznaje w Danii dwa­na­ście osób, w więk­szo­ści Austria­ków. Usły­szeli, że prze­ma­wia przez niego Heung Jin, i chcą za nim podą­żać. Jest on ich nową drogą.

Ger­rit Jan głosi swoje nauki dwa­na­ściorgu uczniom. Prze­ma­wia do nich sło­wami Jezusa i Heung Jina. Szcze­gólną uwagę poświęca jed­nej uczen­nicy, Mag­da­le­nie. Dzięki temu dowia­duje się, że kobieta utrzy­muje pota­jemną rela­cję z jed­nym z pozo­sta­łych uczniów: dwu­dzie­sto­trzy­let­nim Jose­fem. Ger­rit Jan mówi jej, że to sprawka sza­tana. Sek­su­alny grzech, który popeł­niła z Jose­fem, spra­wił, że droga do Boga się dla nich zamknęła. Ich pra­gnie­nia mają cha­rak­ter cie­le­sny, a to wyklu­cza pro­wa­dze­nie życia poświę­co­nego Bogu i duchom.

W ciągu kolej­nych mie­sięcy Ger­rit Jan doświad­cza sze­regu nowych obja­wień ze świata ducho­wego. Nara­sta w nim też potrzeba kry­tyki swo­ich współ­wy­znaw­ców: wielu z nich nie trak­tuje nauk Praw­dzi­wego Ojca z nale­żytą powagą, czym nisz­czą kościół. Do ich wspól­noty wdarł się Lucy­fer.

Chcąc spro­wa­dzić swo­ich braci w wie­rze na wła­ściwą ścieżkę, Ger­rit Jan dzieli się swo­imi spo­strze­że­niami ze świa­tem: przy­wódcy Kościoła Zjed­no­cze­nio­wego są pod wpły­wem Lucy­fera i muszą odciąć się od sza­tana. Ger­rit Jan popada w kon­flikt ze swoim kościo­łem. Ten ostatni sięga po tę samą broń, którą posłu­guje się Ger­rit Jan: kilku waż­nych przy­wód­ców stwier­dza, że to Ger­rit Jan zna­lazł się pod wpły­wem sza­tana. Musi więc prze­sia­dy­wać w swoim pokoju, odizo­lo­wany od innych. Codzien­nie jest posy­py­wany świętą solą, która ma wypę­dzić z niego dia­bła. Mimo to napię­cia nara­stają. Ger­rit Jan czuje się zagro­żony i wystę­puje z kościoła. Przez kilka kolej­nych lat błąka się poza nim, choć jed­no­cze­śnie cały czas czuje się jego czę­ścią. Podej­muje też wiele bez­sku­tecz­nych prób nawią­za­nia kon­taktu z Praw­dzi­wym Ojcem.

We wrze­śniu 1985 roku Ger­rit Jan osiąga indy­wi­du­alną dosko­na­łość. Ozna­cza to, że od tej chwili jest wolny od wszyst­kiego, co złe. Prze­stał grze­szyć, jest czy­sty i dosko­nały jak stwo­rzony przez Boga Adam. Obja­wia mu to sam Bóg. Wszystko, co od tej pory czyni, jest wyra­zem Bożej woli. Jego czyny są Jego czy­nami, jego myśli są Jego myślami, jego pra­gnie­nia są Jego pra­gnie­niami. Jest dosko­nałym dziec­kiem Bożym.

Odtąd nie musi już słu­żyć jako ciało Heung Jina. Ger­rit Jan jest zbyt dosko­nały, aby być cia­łem dla ducha. Cho­ciaż sam roz­ma­wia z duchami, one już przez niego nie prze­ma­wiają. Nawet Jezus nie jest wystar­cza­jąco czy­sty, aby wstą­pić w jego ciało.

Krótko potem żeni się z córką Praw­dzi­wego Ojca, Hye Jin. Po raz pierw­szy męż­czy­zna na ziemi żeni się z kobietą w świe­cie ducho­wym, a ich mał­żeń­stwo jed­no­czy oba te światy. To Boże bło­go­sła­wień­stwo. Eden jest już bar­dzo bli­sko. Wszy­scy przy­wódcy reli­gijni odwie­dzają ich w świe­cie ducho­wym, aby zło­żyć gra­tu­la­cje: Moj­żesz, Jakub, Jezus, Budda, Maho­met, Abra­ham, Izaak, Eli­ze­usz, Adam, Gabriel, Kon­fu­cjusz, Michał, święty Fran­ci­szek i wielu innych. Ger­rit Jan zapeł­nia całą księgę pięk­nymi sło­wami, któ­rymi obda­rzono go w tym dniu, w cało­ści po angiel­sku, ponie­waż jest to język Boga. Słowo koń­cowe należy do Jezusa:

Zwolle, Holan­dia, 1 lipca 1985

Naj­drożsi Ger­ri­cie Janie i Hye Jin, uko­chany Bra­cie i uko­chana Sio­stro.

Jakże się cie­szę, mogąc zło­żyć Wam życze­nia w tym Bło­go­sła­wio­nym Dniu. Cóż to za radość, widzieć, że Bóg może teraz poda­ro­wać Wam to, co chciał przed­tem dać mnie oraz – rzecz jasna – Ada­mowi i Ewie. Bole­sne wspo­mnie­nia ukrzy­żo­wa­nia wresz­cie zblakną. Na ziemi wypełni się Boska wola. Kró­le­stwo Nie­bie­skie powsta­nie tak na ziemi, jak i w nie­bie.

Kil­koro z dwa­na­ściorga uczniów podąża w ślad za Ger­ri­tem Janem, gdy ten opusz­cza Kościół Zjed­no­cze­niowy. Coraz czę­ściej dają mu też pie­nią­dze. Dzięki nim jest w sta­nie prze­żyć i sku­pić się na naucza­niu swo­ich wyznaw­ców. Z jed­nymi roz­ma­wia codzien­nie, z innymi tylko wymie­nia listy. Pra­wie zawsze jest przy nim Mag­da­lena, cza­sami Josef.

Ger­rit Jan pisze książki, aby inni mogli zapo­znać się z jego naukami. Prawda, którą prze­lewa na papier, może ura­to­wać świat. Razem z żoną zamiesz­ku­jącą świat duchowy zaczy­nają pro­wa­dzić dzien­nik, ponie­waż gdy tylko ludzie odkryją, że jest on synem Bożym na ziemi, będą chcieli znać wszyst­kie szcze­góły z jego życia. Ger­rit Jan jest prze­ko­nany, że jego dzien­nik będzie kie­dyś czy­tany czę­ściej od Biblii.

Gro­nin­gen, 11 paź­dzier­nika 1986

G.J.: Ja, Ger­rit Jan, i moja Oblu­bie­nica zaczy­namy dzi­siaj pisa­nie tego dzien­nika w Gro­nin­gen w Holan­dii.

Będziemy pro­wa­dzić go z myślą o przy­szłych poko­le­niach. Musi on dać życie przy­szłym poko­le­niom.

Naszym celem jest uświa­do­mić ludziom, że Bóg uczest­ni­czy w codzien­nym życiu każ­dego z nas. Że jest bli­sko, bar­dzo bli­sko. Że bar­dzo, bar­dzo się mar­twi. I że nic, nawet naj­mniej­szy szcze­gół, w oczach Boga nie jest mały. O, nie, każdy „naj­mniej­szy szcze­gół” nabiera nie­ba­ga­tel­nego zna­cze­nia, jeśli my, istoty ludz­kie, dzieci Boga, żyjemy w praw­dzie.

Hye Jin: Te zapi­ski pocho­dzą od Oblu­bie­nicy Ger­rita Jana. Mój mąż, Praw­dziwy Adam, Ger­rit Jan, pisze je swoją lewą ręką, ale słowa i sens są moje. Życie Ger­rita Jana jest pełne tra­ge­dii i cier­pie­nia. Nie jeste­ście w sta­nie wyobra­zić sobie, ile w nim bólu. Żyje on tylko dla Boga, dla budo­wa­nia Bożej Rodziny i dla ludz­ko­ści. Dla­tego poświęca dla mnie wszystko. Jako mąż jest kocha­jący i surowy. Podzi­wiam go za to. Wła­śnie dla­tego w pełni mu ufam i dla­tego jeste­śmy cał­ko­witą jed­no­ścią. Chcę, żeby każdy to wie­dział, aby każdy mógł się od nas uczyć i naśla­do­wać ten nie­biań­ski wzór.

Mag­da­lena kształci się w wie­rze. Przez dwa lata przyj­muje naucza­nie Ger­rita Jana pra­wie codzien­nie. Jej ciało zostaje oczysz­czone z wszyst­kich grze­chów, które popeł­niła w dotych­cza­so­wym życiu. To oczysz­cze­nie odbywa się poprzez modli­twę. Ważną rolę odgrywa w nim rów­nież tajem­ni­cze dzia­ła­nie Bożej dłoni za pośred­nic­twem ciała Ger­rita Jana.

W kwiet­niu 1988 roku oczysz­cze­nie dobiega końca. Mag­da­lena jest już wystar­cza­jąco święta, aby mógł przez nią prze­ma­wiać duch żony Ger­rita Jana. Tak jak wcze­śniej w jego ciele żył Heung Jin, tak teraz Hye Jin żyje w ciele Mag­da­leny. Po pew­nym cza­sie staje się jasne, że ta wymiana jest osta­teczna. Odtąd Mag­da­lena jest Hye Jin Moon, żoną Ger­rita Jana. Ni­gdy wię­cej nie będzie już Mag­da­leną. Ta umarła i żyje dalej w świe­cie ducho­wym. Jej prze­szłość została wyma­zana, a rodzina już ni­gdy nie będzie mogła z nią poroz­ma­wiać. Hye Jin – choć zmarła jako nie­mowlę – znów stąpa po ziemi. To cud, który stał się moż­liwy dzięki wie­rze Ger­rita Jana.

Ze strony Praw­dzi­wego Ojca nie nad­cho­dzi żadna reak­cja. Moż­liwe, że Sun Myung Moon nawet nie wie o ist­nie­niu tego Holen­dra, który już od kilku lat nie jest człon­kiem jego kościoła. Mimo to Ger­rit Jan się nie pod­daje. W końcu Praw­dziwy Ojciec będzie musiał zaak­cep­to­wać go jako zię­cia. Z wytę­sk­nie­niem wycze­kuje dnia, w któ­rym Moon sta­nie u jego drzwi. Latami czeka na cud.

Ale ten nie nastę­puje. Kościół Zjed­no­cze­niowy o nim zapo­mniał. Wtedy do Ger­rita Jana wresz­cie dociera, że Praw­dziwy Ojciec nie jest wcale taki praw­dziwy, za jakiego się podaje – jest oszu­stem dzia­ła­ją­cym w imie­niu dia­bła. To anty­chryst, fał­szywy pro­rok, który przez cały czas usi­ło­wał powstrzy­mać go przed odkry­ciem prawdy, że to on jest mesja­szem. Ger­rit Jan potrze­buje nowego imie­nia – w końcu jest pierw­szym Praw­dziwym Ojcem. Poznał prawdę, którą kie­dyś pozna cały świat, i dla­tego od tej pory będzie zwał się Pierw­szym Ojcem. Tak będą się do niego zwra­cać przy­szłe poko­le­nia.

W tym cza­sie, a jest rok 1990, Ger­rit Jan wpro­wa­dza się do wyna­ję­tego miesz­ka­nia w Has­selt, w pobliżu miej­sca swo­jego uro­dze­nia, nie­da­leko Zwolle. Nie utrzy­muje kon­taktu z rodzi­cami i resztą rodziny. Nie są wszak jego praw­dzi­wymi krew­nymi. Jest pier­wo­rod­nym synem Boga, nie ma rodzi­ców, cioć i wuj­ków, sio­strze­nic i sio­strzeń­ców. Jeśli ci chcą mieć z nim kon­takt, muszą naj­pierw uznać go za jedy­nego Praw­dzi­wego Syna Boga. Tak się jed­nak nie dzieje, więc wszelki kon­takt się urywa.

Pozo­staje przy nim garstka uczniów z Kościoła Zjed­no­cze­nio­wego. Więk­szość z nich prze­bywa w Austrii. Dzięki pie­nią­dzom, które mu prze­sy­łają, może w pełni skon­cen­tro­wać się na powie­rzo­nym mu zada­niu: zba­wie­niu świata.

Pisze książki, mnó­stwo ksią­żek. Jego tek­sty są narzę­dziem słu­żą­cym reali­za­cji tego Bożego celu, prawdą, która po raz pierw­szy wycho­dzi na jaw. To Słowo Boże. Ger­rit Jan dalej naucza też osoby ze swo­jego oto­cze­nia. Kil­koro z nich to osoby fizyczne, jego ucznio­wie, jed­nak prze­wa­ża­jącą więk­szość sta­no­wią duchy, które są dla niego nie­mal tak praw­dziwe jak obecni przy nim ludzie. Cza­sami duchy przy­cho­dzą do jego salonu i godzi­nami z nimi roz­ma­wia. Cza­sami opusz­cza swoje ciało, aby prze­ka­zać nauki dużej gru­pie duchów gdzieś w kró­le­stwie nie­bie­skim. Kiedy jego wła­sna dusza jest daleko, ciało Ger­rita Jana wypo­wiada słowa na głos. Ma zamknięte oczy. Widzi tylko świat duchowy. Z myślą o przy­szło­ści reje­struje wszystko na kase­tach magne­to­fo­no­wych: godziny wykła­dów dla świata ducho­wego. Dowód dla potom­nych.

W mię­dzy­cza­sie rośnie troje dzieci Ger­rita Jana. Razem z nim żyją one w tej nie­zwy­kłej rze­czy­wi­sto­ści. Po raz pierw­szy ziem­skie dzieci wycho­wują się wspól­nie z Bożymi anio­łami i nie­biań­skimi duchami. W tym domu świat duchowy i mate­rialny są jed­no­ścią, a Bóg jest zawsze obecny. Modli­twa jest dla tej rodziny rów­nie ważna, jak oddy­cha­nie. Wszystko prze­biega zgod­nie z odwieczną boską wolą. Jest tak jak nie­gdyś w Ede­nie.

Rozdział 3

3

W ponie­dzia­łek 31 stycz­nia 1994 roku przy­cho­dzi moja kolej, aby stać się czę­ścią tego wyjąt­ko­wego świata. Jestem jed­nym z Pierw­szych Dzieci.

Moje naro­dziny są trudne i dłu­gie: jestem dużym nowo­rod­kiem. Mojej matce, Hye Jin w ciele Mag­da­leny, jest bar­dzo, ale to bar­dzo ciężko. Nie wolno jed­nak wezwać leka­rza. Ludzie ze świata zewnętrz­nego są nie­czy­ści. Wraz z ich wizytą do naszego domu mogłyby prze­nik­nąć złe duchy, a nawet sam dia­beł. Obec­ność innych ludzi w domu pod­czas porodu może spra­wić, że dziecko sta­nie się nie­czy­ste, i przesta­nie być peł­no­praw­nym dziec­kiem Bożym. Mój ojciec nie może wziąć na sie­bie takiego ryzyka, dla­tego nikt nie może towa­rzy­szyć mojej matce.

Przy naro­dzi­nach mojego star­szego brata ojciec popadł w kon­flikt z urzęd­ni­kami gmin­nymi, któ­rzy chcieli, żeby nie­mowlę zostało zba­dane. Ojciec odmó­wił, ale osta­tecz­nie musiał się ugiąć. Zgo­dził się na wizytę leka­rza, ale nie pozwo­lił mu doty­kać dziecka. Ponie­waż ojciec nie chce być już kie­dy­kol­wiek zmu­szony do wpusz­cze­nia leka­rza do domu, posta­na­wia, że nikogo nie poin­for­muje o moich naro­dzi­nach. Mam dora­stać w tajem­nicy, z dala od złego świata i jego złego wpływu, pod cał­ko­witą kon­trolą ojca.

Po mnie rodzi się jesz­cze pię­cioro dzieci, z któ­rych wszyst­kie dora­stają w tajem­nicy. Pań­stwo holen­der­skie ni­gdy nas nie zare­je­struje. Dzięki temu nie będzie mogło nam niczego narzu­cić, a ojciec nie będzie musiał posy­łać nas do szkoły. Nie będzie nas nie­po­koił żaden lekarz. Nikt poza naszym ojcem nie będzie miał prawa o nas decy­do­wać. Ojciec będzie mógł wycho­wy­wać nas tak, jak zechce.

Jedy­nie dwóch moich star­szych braci i sio­stra muszą cho­dzić do szkoły. Nie mam poję­cia, czym jest szkoła. Wiem tylko, że musi to być złe miej­sce, bo ojciec czę­sto się wścieka, gdy widzi, że mój brat lub sio­stra kolejny raz przy­no­szą stam­tąd zły wpływ.

Sam jestem nauczany w domu, zazwy­czaj razem z moim młod­szym bra­tem. Pisa­nie, licze­nie, geo­gra­fia, mamy to wszystko umieć. Naj­waż­niej­sze są jed­nak książki ojca. Musimy znać Słowo Boże na pamięć. Nie­które książki powstały spe­cjal­nie z myślą o dzie­ciach. Czy­tamy je po setki razy. Czę­sto prze­pi­su­jemy je w cało­ści. Każde słowo musi się zga­dzać: w tek­stach zawie­ra­ją­cych Słowo Boże nie może być błę­dów.

Książki ze Sło­wem Bożym należy zawsze trak­to­wać z sza­cun­kiem. Ojciec zro­bił na nie piękny regał. Jest to naj­święt­sze miej­sce w naszym domu, a nasz dom z kolei jest naj­święt­szym miej­scem na ziemi.

Dla świata zewnętrz­nego nasz dom w Has­selt jest jed­nym z wielu sze­re­gow­ców znaj­du­ją­cych się w tej miej­sco­wo­ści. To zwy­kłe miesz­ka­nie na wyna­jem, przy­le­ga­jące z obu stron do dwóch innych budyn­ków, które wyglą­dają dokład­nie tak samo. Przed domem jest nie­wielki ogró­dek. Od ulicy oddziela go niski żywo­płot, który zasa­dził ojciec. Kwiaty i krzewy rosnące przy wej­ściu dodają mu uroku.

Za drzwiami fron­to­wymi znaj­duje się kory­tarz. Jest on śluzą oddzie­la­jącą nasz świat od świata zewnętrz­nego. Gdy tylko się do niego wej­dzie, należy się oczy­ścić. Nie fizycz­nie, ale duchowo. Odbywa się to poprzez modli­twę. Kie­ru­jąc swoje myśli ku Bogu, wypę­dza się złe wpływy i złą ener­gię pocho­dzące z zewnątrz. Rów­nie ważne jest ścią­gnię­cie w kory­tarzu butów i kur­tek, które czę­sto są nimi prze­siąk­nięte.

Następ­nie prze­cho­dzi się do salonu. Wej­ście do środka ze złym duchem jest cięż­kim grze­chem. Cza­sami przy­cho­dzą do nas ucznio­wie. Jeśli jest z nimi zły duch, ojciec bar­dzo, bar­dzo się dener­wuje. Wyrzuca ich wtedy z pokoju, aby wypę­dzić sza­tana z tej świę­tej prze­strzeni. Cza­sami ojciec wyga­nia z pokoju także mojego star­szego brata, bo przy­nosi ze szkoły zły wpływ.

W salo­nie stoi wielki stół, przy któ­rym wspól­nie spo­ży­wamy posiłki. Obok salonu znaj­duje się nie­wielka kuch­nia, w któ­rej gotuje matka. W salo­nie stoi też tele­wi­zor. Raz lub dwa razy dzien­nie wolno nam oglą­dać pro­gramy dla dzieci. Po połu­dniu są to zwy­kle bajki na Zap­pe­lin, a gdy moje star­sze rodzeń­stwo jest w szkole – pro­gramy edu­ka­cyjne na Scho­oltv.

Ojciec też czę­sto ogląda tele­wi­zję. Wysyła nas wtedy na górę, ponie­waż nie wolno nam oglą­dać razem z nim. Na pierw­szym pię­trze znaj­dują się trzy pokoje. Jeden z nich jest prze­zna­czony do zajęć ogól­nych. Stoją tam regały wypeł­nione książ­kami z róż­nych dzie­dzin. Jakich dokład­nie, tego nie wiem, bo inte­re­suje mnie tylko jedna część regału: książki dla dzieci. W prze­ciw­le­głym rogu pokoju stoi maszyna do szy­cia. Matka używa jej do napra­wia­nia naszych ubrań, a cza­sem coś na niej szyje.

Jest osobny pokój dla dziew­czy­nek i osobny dla chłop­ców, w któ­rym śpią wszy­scy moi bra­cia poza naj­star­szym. Na pod­da­szu znaj­duje się duża prze­strzeń, w któ­rej bawimy się samo­cho­dzi­kami, kloc­kami lego, plu­sza­kami i innymi zabaw­kami. Jeden z naroż­ni­ków pod­da­sza oddziela drew­niana ściana. To tam śpi mój naj­star­szy brat. Nie wolno nam z nim roz­ma­wiać. Ojciec powie­dział, że jeśli będziemy to robić, ule­gniemy jego złemu wpły­wowi.

Za domem znaj­duje się podwórko ze zjeż­dżal­nią i dra­bin­kami. Po uzy­ska­niu zgody wolno nam też wyjść na ulicę. Ze star­szym o pół­tora roku bra­tem czę­sto cho­dzimy na poło­żony nieco dalej plac zabaw. Poza tym bie­gamy po ścieżce rowe­ro­wej i od czasu do czasu bawimy się z innymi dziećmi.

Naj­pięk­niej­sze chwile prze­ży­wam wła­śnie z bra­tem. Naj­faj­niej­sze są waka­cje, bo wtedy zawsze jest w domu. Mnie także jest wów­czas łatwiej, bo nie muszę się cią­gle ukry­wać. W trak­cie roku szkol­nego nie wolno mi za dnia wycho­dzić na zewnątrz, to wzbu­dzi­łoby podej­rze­nia. Nikt nie może się dowie­dzieć, że sie­dzimy w domu, kiedy inne dzieci są w szkole. Sta­nie w oknie lub prze­by­wa­nie poza domem mię­dzy dzie­wiątą a trze­cią są abso­lut­nie zaka­zane. Jako dziecko nie zawsze pano­wa­łem nad tym, jak gło­śno mówi­łem. „Cisza!” – upo­mi­nali mnie rodzice pra­wie codzien­nie.

W waka­cje jest mnó­stwo czasu na zabawę. Uda­jemy, że jeste­śmy tatą: zaj­mu­jemy się waż­nymi spra­wami, „pra­cu­jąc” na lap­to­pach z kar­tonu. Na pod­da­szu budu­jemy zagrodę z desek dla pla­sti­ko­wych zwie­rzą­tek. Wie­czo­rami czy­tamy książki Karola Maya o Win­ne­tou i Old Shat­ter­han­dzie. Żyjemy w ich świe­cie. W lesie zabie­ramy gałę­zie i robimy z nich srebrną rusz­nicę Win­ne­tou. Rysu­jemy mapy skar­bów i sami ukry­wamy skarb w zagaj­niku przy ścieżce rowe­ro­wej.

Cza­sami uczę się od star­szego brata nowych rze­czy. Po powro­cie do domu opo­wiada mi, czego dowie­dział się w szkole. Powoli zmie­nia się moje wyobra­że­nie na temat tego miej­sca. Zaczy­nam się zasta­na­wiać, dla­czego do niej nie cho­dzę, a moja cie­ka­wość cią­gle rośnie. Bar­dzo chciał­bym zamie­nić się z bra­tem na jeden dzień i prze­ko­nać się, jak to jest cho­dzić do szkoły. Cza­sami nawet o tym śnię.

Wszystko jed­nak będzie dobrze, bo zadbał o to nasz ojciec. Czę­sto przy­po­mina nam, jak ważne jest chro­nie­nie nas przed kon­tak­tem ze świa­tem zewnętrz­nym. Pod żad­nym pozo­rem nie wolno nikomu wspo­mi­nać o mnie i moim młod­szym rodzeń­stwie. Za każ­dym razem ojciec daje to jasno do zro­zu­mie­nia moim star­szym bra­ciom i sio­strze.

Potrze­bu­jemy sie­bie nawza­jem; jeste­śmy od sie­bie zależni. Jeśli jedno z nas zrobi coś nie­wła­ści­wego, wszy­scy pono­simy tego kon­se­kwen­cje. Nie­prze­strze­ga­nie zasad naszej wiary jest występ­kiem prze­ciwko Bogu. Samo­dzielne doko­ny­wa­nie wybo­rów jest zdradą, która nara­zi­łaby wszyst­kich na nie­bez­pie­czeń­stwo. A wtedy nasze życie sta­łoby się jesz­cze trud­niej­sze.

Tym­cza­sem ojciec zakłada wła­sną firmę: Natu­ral Homes. Z natu­ral­nych surow­ców, takich jak glina, siano i drewno, wytwa­rza zabawki i ele­menty budow­lane. Ucznio­wie, któ­rzy na­dal za nim podą­żają, pra­cują w jego fir­mie. Jest ich czte­rech, sami Austriacy. Niektó­rzy, w tym Josef, miesz­kają w Holan­dii. Josef jest zawo­do­wym sto­la­rzem. Wyko­nuje wiele spo­śród drew­nia­nych zaba­wek, choć robi także meble na wymiar. Jego spe­cjal­no­ścią są wnę­trza stat­ków.

Praca odbywa się w ogrom­nym budynku prze­my­sło­wym w Mep­pel. Ojciec urzą­dził tu warsz­tat sto­lar­ski i wytwór­nię cegieł suszo­nych, które pro­du­kuje się z gliny, pia­sku, słomy i wody. Jest też część biu­rowa. Ojciec nie tylko pra­cuje w warsz­ta­cie, lecz także nad­zo­ruje pracę swo­ich uczniów, któ­rzy pro­wa­dzą w Austrii biuro archi­tek­to­niczne – pro­jek­tują i sta­wiają domy z jak naj­więk­szej ilo­ści natu­ral­nych mate­ria­łów.

Zazwy­czaj ojciec prze­bywa w warsz­ta­cie od dzie­wią­tej do sie­dem­na­stej. Przez kilka godzin sie­dzi za kom­pu­te­rem w czę­ści biu­ro­wej. Zna się na sto­larce, dla­tego czę­sto pra­cuje razem z Jose­fem. Cały czas naucza swo­ich wyznaw­ców. Regu­lar­nie daje wykłady trwa­jące po pięć godzin.

W tygo­dniu sie­dzę razem z młod­szym bra­tem w wydzie­lo­nej prze­strzeni warsz­tatu. Ojciec przy­go­to­wał dla nas pokoik, w któ­rym stoją dwa stoły i kilka stoł­ków. Zabiera nas tam ze sobą każ­dego ranka i na początku dnia wyzna­cza nam zada­nia. Czę­sto jest to prze­pi­sy­wa­nie tek­stów, cza­sami prze­czy­ta­nie i stresz­cze­nie frag­mentu książki oraz całe mnó­stwo dzia­łań mate­ma­tycz­nych, które zapi­suje dla nas rano. Dosta­jemy pod­ręcz­niki do nauki róż­nych przed­mio­tów: orto­gra­fii, gra­ma­tyki i geo­gra­fii, uczymy się mapy Holan­dii i pozna­jemy histo­rię państw euro­pej­skich. Sporo czasu poświę­camy też nauce angiel­skiego, zwłasz­cza pisa­nia i czy­ta­nia. To bar­dzo ważne, ponie­waż Słowo Boże zapi­sy­wane jest wła­śnie w tym języku. Wcze­snym popo­łu­dniem w porze lun­chu ojciec przy­cho­dzi spraw­dzić, jak nam idzie. Jeśli cze­goś nie rozu­miemy, obja­śnia nam to. Na koniec przed­sta­wiamy mu wszystko, czego nauczy­li­śmy się w danym dniu.

Po latach pracy w warsz­ta­cie w Mep­pel ojciec otwiera sklep w Zwart­sluis. Sprze­daje w nim drew­niane zabawki. Część z nich to pro­dukty pocho­dzące z jego warsz­tatu, pozo­stałe kupuje w hur­tow­niach. To dla mnie wspa­niały czas. Gdy sklep jest otwarty, prze­by­wamy na pię­trze – ojciec prze­bu­do­wał je tak, żeby choć tro­chę nada­wało się do miesz­ka­nia. Cza­sami wolno mi być w skle­pie pod­czas sprze­da­wa­nia zaba­wek albo wyjść na zewnątrz. Wtedy bawimy się z moim star­szym bra­tem na uli­cach Zwart­sluis. Wresz­cie możemy prze­by­wać gdzieś indziej niż na ścieżce rowe­ro­wej w Has­selt!

Rów­no­le­gle muszę przy­go­to­wy­wać się na przy­szłość. Ojciec i matka coraz czę­ściej mi to powta­rzają. Jeste­śmy zacząt­kiem nowej grupy, nowego pań­stwa, a doce­lowo nowego świata. To świat Edenu. Świat, jakiego chciał Bóg.

Wszy­scy musimy wziąć odpo­wie­dzial­ność za stwo­rze­nie raju na ziemi, mamy przed sobą wiele pracy. Reali­za­cja tego będzie moż­liwa tylko wtedy, gdy każdy z nas podej­mie się jakie­goś zada­nia. Dla­tego – aby zbu­do­wać cząstkę Bożego świata – otrzy­mu­jemy życiowe misje. To jedyny powód, dla któ­rego jeste­śmy na ziemi.

Moją misją jest obrona, Bóg wyja­wił to ojcu pod­czas moich naro­dzin. Należy chro­nić Eden przed złem, przed siłami ciem­no­ści. Jak to zro­bić, muszę dowie­dzieć się sam. Bóg wskaże mi wła­ściwy spo­sób, gdy będę na to gotowy. Dora­stam więc z jasnym celem w życiu. Edu­ka­cja, którą otrzy­muję, ma mnie przy­go­to­wać do wypeł­nie­nia tego celu. Duża jej część sku­pia się na umoc­nie­niu mnie w Sło­wie Bożym, mie­czu, który może prze­szyć władcę ciem­no­ści.

Lucy­fer, wspo­mniany władca ciem­no­ści, już raz został poko­nany przez ojca. Nie wiem, jak tego doko­nał, ale upa­dły anioł sie­dzi zamknięty w celi Bożego wię­zie­nia. Nie jest jedyny; wielu jego pod­da­nych w świe­cie ducho­wym utra­ciło wol­ność. Podob­nie jak nie­które z nie­biań­skich dusz, na przy­kład Jezus i Heung Jin. Oni także zostali zamknięci, ponie­waż zwró­cili się prze­ciwko mojemu ojcu i nie uznają go za jedy­nego mesja­sza. Jezus na­dal pozwala, by chrze­ści­ja­nie go czcili, cho­ciaż powi­nien im prze­ka­zać, że po ziemi stąpa teraz jego następca. Heung Jin przy­łą­czył się zaś do swo­jego ojca, Sun Myung Moona. Według ojca jest on naj­więk­szym wro­giem Boga, ponie­waż ma na ziemi dużą grupę wyznaw­ców, a to spo­wal­nia pro­ces zba­wia­nia świata.

Mój ojciec jed­nak ni­gdy się nie pod­daje i osta­tecz­nie wygrywa wszyst­kie wojny w świe­cie ducho­wym. Nie­wielki zastęp nie­biań­skich dusz i anio­łów zawsze staje po jego stro­nie. Z ich pomocą kon­ty­nu­uje on dzieło oczysz­cza­nia świata ducho­wego z wszyst­kich czci­cieli Lucy­fera, Jezusa, Moona i innych boż­ków. Spo­śród tych duchów część, która przez ten czas dowio­dła, że stoi po stro­nie Boga, mieszka z nami w domu. Zawsze wspie­rały one ojca, także wtedy, gdy wiele innych obró­ciło się prze­ciwko niemu. Wycho­wuję się razem z nimi. We wszyst­kim nam towa­rzy­szą. Wiemy, gdzie dokład­nie w domu się znaj­dują, każdy duch ma swoje miej­sce. Ojciec widzi je i roz­ma­wia z nimi.

W moim życiu nie ist­nieją inni ludzie. Ni­gdy nie przyj­mu­jemy gości. Nie znam babci ani dziadka. „Bóg jest waszymi bab­cią i dziad­kiem”, mawia ojciec. Nie mam kuzy­nów ani kuzy­nek, z któ­rymi mógł­bym się bawić, nie mam wuj­ków ani cioć, któ­rzy przy­szliby w odwie­dziny. Nie mam przy­ja­ciół. Dora­stam z duchami, a mimo to nie czuję z nimi więzi. Nie widzę ich, choć wie­rzę, że ist­nieją. Nasza rodzina jest wszyst­kim, co mam.

Do 2003 roku nasze życie gładko toczy się tym torem. Minie jesz­cze dużo czasu, zanim świat Edenu na ziemi sta­nie się rze­czy­wi­sto­ścią, ale jeste­śmy coraz bli­żej osią­gnię­cia tego celu i poświę­camy mu każdy dzień. Wszystko prze­biega zgod­nie z Bożym pla­nem. Aż wyda­rza się nie­moż­liwe i wszystko się zmie­nia.

Rozdział 4

4

Mama i tata. Czę­sto są to pierw­sze słowa, jakie wypo­wiada dziecko. Jest to, jak sądzę, dowód na to, że spo­sób, w jaki postrze­gamy naszych rodzi­ców, w dużym stop­niu kształ­tuje naszą toż­sa­mość.

Z bie­giem czasu ludzie mogą naprawdę bar­dzo się zmie­nić. Wydaje się to oczy­wi­ste i być może jest czę­ścią natu­ral­nego cyklu roz­woju czło­wieka. Patrze­nie jed­nak, jak zmie­niają się rodzice, czę­sto jest dla dzieci źró­dłem nie­pew­no­ści i stresu. Weźmy na przy­kład roz­wód, w wyniku któ­rego więź dziecka z rodzi­cami nagle cał­ko­wi­cie się prze­obraża.

Moi rodzice ni­gdy się nie roz­stali, choć bywały chwile, w któ­rych mama chciała odejść. Ni­gdy nie dowiem się, dla­czego tego nie zro­biła. Mimo to nie mogło być mowy o sta­bil­no­ści. Ich zacho­wa­nie czę­sto bywało nie­prze­wi­dy­walne. Coś, co przed­tem było nor­malne, w jed­nej chwili mogło stać się abso­lut­nie nie­do­pusz­czalne. Oboje potra­fili zmie­niać się z minuty na minutę. W końcu moja matka przez wiele lat była medium łączą­cym nasz świat ze świa­tem ducho­wym. Ojciec zaś mógł reali­zo­wać swoje zada­nie mesja­sza jedy­nie dzięki komu­ni­ka­cji z zaświa­tami. Ponie­waż jego ciało było zbyt święte, aby odwie­dzały je jesz­cze inne dusze, pod koniec lat osiem­dzie­sią­tych zade­cy­do­wał o wyszko­le­niu mojej matki na medium.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki