Rozmowy z Bogiem. Księga 1 - Neale Donald Walsch - ebook

Rozmowy z Bogiem. Księga 1 ebook

Neale Donald Walsch

4,8

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Autor tej prowokująco zatytułowanej serii książek nie obwołuje się Mesjaszem jakiejś nowej religii. Sfrustrowany dotychczasowym życiem, usiadł pewnego dnia z długopisem w ręku i garścią trudnych pytań w sercu.

W miarę jak spisywał te pytania do Boga, uświadomił sobie, że Bóg mu na nie odpowiada… od razu… na kartce, na której kreśli swoje słowa.

Efekt tego zapisu – daleki od apokaliptycznych wizji czy sekciarskich ekscentryzmów, jakich można by spodziewać się w takich okolicznościach – to tekst pełen zdroworozsądkowej mądrości o tym, jak wieść skuteczne życie, pozostając wiernym sobie samemu i swojej duchowości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 234

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (94 oceny)
80
9
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ula4791

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę można ocenić na 10, jeśli doświadczasz jej jako samej Prawdy, lub na 0 jeśli uznajesz, że to bzdury. Dla mnie PRAWDA.
00
Zapomnialam70

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu TRZEBA ją przeczytać!
00
seymazo

Nie oderwiesz się od lektury

niezwykła, zmuszająca do myślenia
00
DanutaHarazna

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka,polecam porusza do myślenia,napewno wrócę nie raz do niej.
00
OrestK

Nie oderwiesz się od lektury

inspirująca, ciekawa, wyjaśniająca
00

Popularność




Podziękowania

Przede wszyst­kim, zawsze i nie­ustan­nie, zwra­cam się do Źró­dła wszyst­kiego, co zna­la­zło się w tej książce, wszyst­kiego, co składa się na życie – i samego życia.

Dalej pra­gnę podzię­ko­wać moim ducho­wym nauczy­cie­lom, do któ­rych należą święci i mędrcy wszel­kich reli­gii.

Wresz­cie, wie­rzę, że każdy z nas mógłby spo­rzą­dzić listę osób, któ­rych wpływu na nasze życie wręcz nie spo­sób prze­ce­nić; osób, które gło­siły nam swą prawdę, dzie­liły się z nami swą mądro­ścią, cier­pli­wie zno­siły nasze wady i sła­bostki; które przej­rzały nas na wylot, dostrze­ga­jąc to, co w nas naj­lep­sze. Osób, które przez swą akcep­ta­cję, a także w rów­nym stop­niu przez swą nie­zgodę na uzna­nie w nas tego, cze­go­śmy tak naprawdę dla sie­bie nie wybrali, przy­czy­niły się do naszego wzro­stu. Dzięki nim sta­li­śmy się w jakiś spo­sób więksi.

Oprócz mych rodzi­ców, któ­rzy byli dla mnie tym wszyst­kim, do ludzi tych należą: Saman­tha Gór­ski, Tara-Jenelle Walsch, Wayne Davis, Bryan Walsch, Mar­tha Wri­ght, Ben Wills Jr., Roland Cham­bers, Dan Higgs, C. Berry Car­ter II, Ellen Moyer, Anne Blac­kwell, Dawn Dan­cing Free, Ed Kel­ler, Lyman W. Gri­swold, Eli­sa­beth Kübler-Ross i drogi, drogi Terry Cole-Whit­ta­ker.

Gdy serce prze­peł­nia mi wdzięcz­ność za dary, jakie od nich otrzy­ma­łem, pra­gnę wymie­nić osobę szcze­gól­nie mu miłą – Nancy Fle­ming Walsch, moją pomoc­niczkę, mał­żonkę, part­nerkę, pełną mądro­ści, współ­czu­cia i miło­ści, która udo­wod­niła mi, że me naj­szczyt­niej­sze marze­nia o tym, czym może być zwią­zek dwojga ludzi, mogą stać się prawdą.

Chciał­bym rów­nież wyra­zić swoje uzna­nie ludziom, któ­rych ni­gdy nie spo­tka­łem, ale któ­rzy swoim życiem i dzie­łem wstrzą­snęli mną do głębi jeste­stwa i któ­rym ni­gdy nie prze­staję dzię­ko­wać za owe wyśmie­nite chwile, za wgląd w ludzką dolę i za czy­sty, pro­sty Life­ge­fe­el­kin (sam wymy­śli­łem to słowo!).

Wie­cie chyba, jak to jest, gdy ktoś daje wam posma­ko­wać prawdy o życiu, roz­ko­szo­wać się nią przez cudowną chwilę? Dla mnie rolę tę speł­niają arty­ści, twórcy i odtwórcy, bowiem ze sztuki czer­pię natchnie­nie, tam szu­kam warun­ków sprzy­ja­ją­cych reflek­sji i tam też znaj­duję to, co nazy­wamy naj­pięk­niej­szym wyra­zem Boga.

Dla­tego chcę podzię­ko­wać… Joh­nowi Denve­rowi, któ­rego pio­senki zapa­dają głę­boko w mą duszę i budzą na nowo wiarę w moż­li­wo­ści ludz­kiego życia; Richar­dowi Bachowi, któ­rego utwory się­gają w sam głąb mego życia, opi­su­jąc wiele doświad­czeń, jakie stały się moim udzia­łem; Bar­brze Stre­isand, któ­rej sztuka muzyczna, aktor­ska i reży­ser­ska ujmuje moje serce za każ­dym razem, spra­wia­jąc, że prawdę odczu­wam, a nie zale­d­wie poj­muję; oraz nie­ży­ją­cemu Rober­towi Hein­le­inowi, który w swo­ich lite­rac­kich wizjach posta­wił pyta­nia i przed­sta­wił odpo­wie­dzi w spo­sób do dziś nie­do­ści­gły.

Przedmowa

Jesteś u progu nie­co­dzien­nego doświad­cze­nia. Zaraz roz­pocz­niesz roz­mowę z Bogiem. Tak, wiem… to nie­moż­liwe. Tak uwa­żasz (lub tak cię nauczono) – to nie jest moż­liwe. Można zwra­cać się do Boga, ale roz­ma­wiać z Nim? Prze­cież Bóg nie odpo­wiada, prawda? Przy­naj­mniej nie w for­mie zwy­kłego dia­logu, jaki pro­wa­dzimy na co dzień!

Ja myśla­łem podob­nie. I wtedy przy­da­rzyła mi się ta książka. Dosłow­nie. Tej książki nie napi­sa­łem, ona mi się przy­da­rzyła. Podob­nie będzie z tobą, gdy po nią się­gniesz, ponie­waż wszyst­kich nas życie sta­wia przed prawdą, do któ­rej doj­rze­li­śmy.

Byłoby mi pew­nie znacz­nie łatwiej, gdy­bym zacho­wał to wszystko dla sie­bie. Lecz nie taki był tego cel. I cho­ciaż książka ta może posta­wić mnie w sytu­acji dość nie­wy­god­nej (na przy­kład zostanę okrzy­czany bluź­niercą, oszu­stem, hipo­krytą za to, że nie żyłem zgod­nie z tymi praw­dami w prze­szło­ści, lub – co gor­sza – świę­tym), nie jest już w mojej mocy zatrzy­mać bieg wyda­rzeń. Nie mam zresztą takiej ochoty. Mia­łem oka­zję się wyco­fać, ale tego nie uczy­ni­łem. Posta­no­wi­łem zdać się na głos instynktu, odsu­wa­jąc na dal­szy plan prze­wi­dy­waną reak­cję świata na zawarty tu mate­riał.

Instynkt ten mówi mi, że to nie są bzdury, wytwór roz­go­rącz­ko­wa­nej wyobraźni ducho­wej czy wynu­rze­nia czło­wieka pró­bu­ją­cego wyna­gro­dzić sobie chy­bione życie. Och, roz­wa­ża­łem każdą z tych moż­li­wo­ści – każdą. Dla­tego dałem maszy­no­pis do prze­czy­ta­nia kilku przy­ja­cio­łom. Wzru­szyli się. Popła­kali.

Uba­wili zawar­tym w nim humo­rem. A ich życie, mówili, odmie­niło się. To nimi wstrzą­snęło, tchnęło w nich nowe siły.

Wielu opo­wia­dało o grun­tow­nej prze­mia­nie.

Wtedy nabra­łem pew­no­ści, że ta książka prze­zna­czona jest dla każ­dego i trzeba ją wydać dru­kiem. Sta­nowi bowiem wspa­niały dar dla tych, któ­rzy praw­dzi­wie łakną odpo­wie­dzi i cenią pyta­nia; któ­rzy ze szcze­rym ser­cem, otwar­tym umy­słem i tęsk­notą w duszy poszu­kują prawdy. Czyli wła­ści­wie dla każ­dego z nas.

Książka ta poru­sza odwieczne zagad­nie­nia życia i miło­ści, celu i funk­cji, ludzi i związ­ków, dobra i zła, grze­chu i winy, prze­ba­cze­nia i odku­pie­nia, ścieżki do Boga i drogi do pie­kła… sło­wem, wszystko. Bez osło­nek oma­wia seks, wła­dzę, mał­żeń­stwo, dzieci, pracę, zdro­wie, „życie po życiu” i „życie przed życiem”… wszystko. Zgłę­bia wojnę i pokój, wie­dzę i igno­ran­cję, ofia­ro­wa­nie i bra­nie, radość i smu­tek. Roz­pa­truje to, co kon­kretne, i to, co abs­trak­cyjne, widzialne i nie­wi­dzialne, prawdę i nie­prawdę.

Można powie­dzieć, że sta­nowi ona „naj­now­sze słowo Boga”, choć nie­któ­rym trudno będzie to przy­jąć, zwłasz­cza jeśli zakła­dają, że Bóg od dwóch tysięcy lat mil­czy, albo jeśli prze­ma­wia, to tylko do świę­tych, nawie­dzo­nych, do kogoś, kto od trzy­dzie­stu lat medy­tuje, albo od dwu­dzie­stu lat jest dobry, albo od dzie­się­ciu lat pro­wa­dzi dość przy­zwo­ite życie (ja nie zali­czam się do żad­nej z tych kate­go­rii).

Prawda jest taka, że Bóg roz­ma­wia z każ­dym. Dobrym i złym. Bogo­boj­nym i nik­czem­nym. I z całą resztą pośrodku. Weźmy jako przy­kład cie­bie. Bóg wkra­czał w twoje życie na wiele spo­so­bów, a ten sta­nowi jeden z nich. Czyż nie mówi się: nauczy­ciel przy­cho­dzi, gdy uczeń jest gotowy?

Tym nauczy­cie­lem jest niniej­sza książka.

Od samego początku byłem prze­ko­nany, że roz­ma­wiam z Bogiem. Wprost, oso­bi­ście. Nie­za­prze­czal­nie. A Bóg odpo­wiada na pyta­nia zgod­nie z moimi moż­li­wo­ściami poj­mo­wa­nia. To zna­czy udziela mi odpo­wie­dzi języ­kiem dla mnie zro­zu­mia­łym. Tłu­ma­czy to czę­ste wystę­po­wa­nie zwro­tów potocz­nych oraz spo­ra­dycz­nych nawią­zań do mych uprzed­nich doświad­czeń życio­wych, oraz wcze­śniej zebra­nych mate­ria­łów z innych źró­deł. Wiem teraz, że cokol­wiek przy­tra­fiło mi się w życiu, pocho­dziło od Boga, a obec­nie zbiera się w jedną całość i składa na wspa­niałą, wyczer­pu­jącą odpo­wiedź na każde pyta­nie, jakie kie­dy­kol­wiek mnie nur­to­wało.

Już w trak­cie tego pro­cesu zorien­to­wa­łem się, że powstaje z tego książka, która zosta­nie opu­bli­ko­wana. Otrzy­ma­łem nawet szcze­gó­łowe poucze­nie, że w sumie z roz­mów tych wynikną trzy książki:

Pierw­sza poświę­cona będzie tema­tom oso­bi­stym, głów­nie wystę­pu­ją­cym w życiu jed­nostki wyzwa­niom i spo­sob­no­ściom.

Druga zaj­mo­wać się będzie zagad­nie­niami geo­po­li­tycz­nymi i meta­fi­zycz­nymi o wydźwięku glo­bal­nym oraz zada­niami, któ­rym musi obec­nie spro­stać świat.

Trze­cia poru­szać będzie uni­wer­salne prawdy naj­wyż­szego rzędu oraz wyzwa­nia i spo­sob­no­ści, przed jakimi stoi dusza.

Niniej­sza książka, pierw­sza z cyklu, ukoń­czona została w lutym 1993 roku. Gwoli jasno­ści winie­nem wyja­śnić, że pod­czas pisa­nia pod­kre­śli­łem pewne wyrazy i zda­nia, które ude­rzyły mnie ze szcze­gólną siłą – jak gdyby Bóg nada­wał im spe­cjalne zna­cze­nie – i zostały one wyróż­nione inną czcionką.

Muszę wyznać, że – po zapo­zna­niu się z zawartą tu mądro­ścią – jestem zaże­no­wany życiem, jakie pro­wa­dzi­łem, cią­głymi błę­dami i potknię­ciami, zacho­wa­niami, za które mi wstyd, oraz pew­nymi decy­zjami i wybo­rami, które dla innych zapewne są bole­sne i nie­wy­ba­czalne. Choć szcze­rze boleję, że odbyło się to kosz­tem innych, jestem wdzięczny za naukę, jaką dzięki temu wynio­słem, oraz świa­do­mość, że mam jesz­cze tyle do naucze­nia się. Prze­pra­szam wszyst­kich za opie­sza­łość w zdo­by­wa­niu tej wie­dzy. Ale Bóg uczy nas sobie wyba­czać, nie pod­da­wać się winie i lękowi, lecz wciąż na nowo – nie­ustan­nie – pró­bo­wać wcie­lić w życie coraz to wspa­nial­szą wizję.

Wiem, że tego ocze­kuje od nas wszyst­kich.

Neale Donald Walsch Cen­tral Point, Ore­gon, 1994

1

Wiosną1992 roku – mniej wię­cej w porze świąt wiel­ka­noc­nych – zda­rzyła się w moim życiu nie­zwy­kła sytu­acja. Prze­mó­wił do cie­bie Bóg. Przeze mnie. Pozwól, że wyja­śnię.

Prze­ży­wa­łem wów­czas trudne chwile pod wzglę­dem oso­bi­stym, zawo­do­wym i uczu­cio­wym, a moje życie wyda­wało mi się cał­ko­wi­cie prze­grane. Ponie­waż od lat mia­łem w zwy­czaju spi­sy­wać swe myśli w listach (które z reguły nie tra­fiały do adre­sata), się­gną­łem po wysłu­żony żółty notat­nik i zaczą­łem prze­le­wać swe żale na papier.

Jed­nak tym razem, zamiast po raz kolejny kie­ro­wać list do osoby, którą posą­dza­łem o to, że się nade mną znęca, posta­no­wi­łem zwró­cić się do samego źró­dła; pro­sto do naczel­nego oprawcy. Napi­sa­łem list do Boga.

Był to list nała­do­wany zło­ścią i pasją, pełen wyrzu­tów i zarzu­tów. Zawar­łem w nim też całą listę gniew­nych pytań.

Dla­czego moje życie jest nie­udane? Czego potrzeba, aby je napra­wić? Dla­czego nie znaj­duję szczę­ścia w związ­kach z innymi? Czy ni­gdy nie będzie mi dane zaznać dobro­bytu? I wresz­cie – naj­go­ręt­sze – czym zasłu­ży­łem sobie na życie będące pasmem nie­ustan­nych zma­gań?

Ku mojemu zdzi­wie­niu, kiedy skre­śli­łem ostat­nie z mych gorz­kich „pytań bez odpo­wie­dzi” i chcia­łem odło­żyć dłu­go­pis, moja ręka zawi­sła nad kartką papieru, jakby przy­trzy­my­wana jakąś siłą. Nagle dłu­go­pis zaczął sam z sie­bie się poru­szać. Nie mia­łem poję­cia, co napi­szę, ale to za chwilę miało się oka­zać, więc pod­da­łem się bie­gowi wyda­rzeń. Spod pióra wyszło…

Czy naprawdę chcesz wie­dzieć, czy tylko dajesz upust emo­cjom?

Zamru­ga­łem z wra­że­nia… ale zaraz odpo­wie­dzia­łem. To rów­nież zapi­sa­łem.

Jedno i dru­gie. To jasne, że daję upust emo­cjom, lecz jeśli na te pyta­nia są jakieś odpo­wie­dzi, to pie­kiel­nie mi spieszno je usły­szeć!

„Pie­kiel­nie ci spieszno”… do wielu rze­czy. Czy nie przy­da­łaby ci się odro­bina „nie­biań­skiego spo­koju”?

Na co odpar­łem: Co to niby ma zna­czyć?

Zanim się spo­strze­głem, nawią­zał się praw­dziwy dia­log… ja zaś w mniej­szym stop­niu pisa­łem, a bar­dziej posłusz­nie noto­wa­łem.

Dyk­tando to zajęło w sumie trzy lata, a ja wtedy nawet nie prze­czu­wa­łem, dokąd zmie­rzamy. Odpo­wie­dzi na prze­lane na papier pyta­nia poja­wiały się dopiero wtedy, kiedy koń­czy­łem pisa­nie i odga­nia­łem wła­sne myśli. Czę­sto padały z taką pręd­ko­ścią, że nie mogłem nadą­żyć z pisa­niem i gry­zmo­li­łem, żeby niczego nie uro­nić. Kiedy gubi­łem trop albo ogar­niało mnie uczu­cie, że te słowa nie przy­cho­dzą do mnie z zewnątrz, odkła­da­łem dłu­go­pis i prze­ry­wa­łem roz­mowę, dopóki znów nie naszło mnie natchnie­nie (nie­stety, to jedyne słowo, jakie tu pasuje).

Dia­log ten toczy się na­dal i więk­sza jego część tra­fiła na karty tej książki… książki będą­cej zapi­sem nie­sa­mo­wi­tej kon­wer­sa­cji, w którą z początku trudno mi było uwie­rzyć. Póź­niej uzna­łem, że przed­sta­wia war­tość czy­sto oso­bi­stą, teraz zaś widzę, że nie była prze­zna­czona wyłącz­nie do mojego użytku. Prze­zna­czona była dla cie­bie i każ­dego, kto zetknie się z tą książką. Gdyż moje pyta­nia są rów­nież two­imi.

Chcę, abyś jak naj­szyb­ciej pod­jął ten dia­log, ponie­waż w rze­czy­wi­sto­ści liczy się nie moja histo­ria, lecz twoja. To ona przy­wio­dła cię tutaj. To do two­ich doświad­czeń oso­bi­stych ma odnie­sie­nie zawarty tu mate­riał. W prze­ciw­nym razie nie czy­tał­byś go teraz, w tej chwili.

Zacznijmy więc roz­mowę od pyta­nia, które nur­to­wało mnie od dawna: W jaki spo­sób prze­ma­wia Bóg i do kogo? Oto jaką otrzy­ma­łem odpo­wiedź:

Prze­ma­wiam do każ­dego czło­wieka. Nie­ustan­nie. Rzecz nie w tym, do kogo się zwra­cam, ale kto mnie słu­cha.

Zain­try­go­wany, popro­si­łem Boga, aby roz­wi­nął tę myśl. Oto co rzekł:

Naj­pierw zastą­pimy słowo prze­ma­wiać innym, na przy­kład komu­ni­ko­wać. To znacz­nie lep­sze, peł­niej­sze i traf­niej­sze okre­śle­nie. Kiedy roz­ma­wiamy ze sobą, natych­miast sta­jemy się więź­niami słów, które niosą ze sobą nie­sa­mo­wite ogra­ni­cze­nia. Dla­tego też rzadko uży­wam słów, aby coś prze­ka­zać. Naj­czę­ściej komu­ni­kuję za pośred­nic­twem uczuć.

Uczu­cia są mową duszy.

Jeśli chcesz się prze­ko­nać, czym naprawdę jest dla cie­bie dana rzecz, zwróć uwagę na to, jakie budzi w tobie uczu­cia.

Pozna­nie swo­ich uczuć cza­sem spra­wia trud­ność, a jesz­cze więk­szą trud­ność spra­wia ich akcep­ta­cja. Mimo to twoja naj­wyż­sza prawda ukryta jest w naj­głęb­szych uczu­ciach. Cho­dzi o to, aby do nich dotrzeć. Pokażę ci, jak tego doko­nać. Jesz­cze raz. Jeśli tego chcesz.

Odpar­łem, że ow­szem, pra­gnę tego, ale w tej chwili bar­dziej zależy mi na uzy­ska­niu wyczer­pu­ją­cej odpo­wie­dzi na pierw­sze zadane przeze mnie pyta­nie. Bóg odpo­wie­dział:

Komu­ni­kuję rów­nież za pomocą myśli. Choć uczu­cia i myśli czę­sto wystę­pują razem, róż­nią się od sie­bie. Komu­ni­ku­jąc poprzez myśli, czę­sto posłu­guję się obra­zami. Z tego względu myśl sta­nowi sku­tecz­niej­sze narzę­dzie poro­zu­mie­wa­nia się niż same słowa.

Oprócz myśli i uczuć wyko­rzy­stuję też doświad­cze­nie jako dobitny komu­ni­kat.

Jed­nak kiedy zawiodą uczu­cia, myśli i doświad­cze­nia, pozo­staje mi tylko użyć słów. Ale tak naprawdę słowa są naj­słab­szym środ­kiem prze­kazu, dopusz­czają bowiem różne czy wręcz wypa­czone inter­pre­ta­cje.

Dla­czego tak się dzieje? Wynika to z samej natury słów: dźwię­ków, które ozna­czają uczu­cia, myśli i doświad­cze­nia. To tylko sym­bole. Znaki. Ety­kietki. Nie są Prawdą. Nie są praw­dzi­wymi rze­czami.

Słowa poma­gają zro­zu­mieć. Doświad­cze­nie pozwala wam poznać. Ale pew­nych rze­czy doświad­czyć nie można. Dla­tego dałem wam inne narzę­dzia pozna­nia, czyli uczu­cia, a także myśli.

Wy zaś, jak na iro­nię, tak dalece zawie­rzy­li­ście Słowu Bożemu, że nie­mal pomi­ja­cie Jego doświad­cze­nie.

W grun­cie rze­czy doświad­cze­nie ma dla was tak niską war­tość, że kiedy wasze dozna­nie Boga odbiega od tego, czego was o Nim nauczono, auto­ma­tycz­nie prze­kre­śla­cie dozna­nie i obsta­je­cie przy sło­wach, pod­czas gdy powinno być dokład­nie na odwrót.

Doświad­cze­nie i uczu­cia, jakie żywi­cie wobec danej rze­czy, sta­no­wią odbi­cie tego, co fak­tycz­nie i intu­icyj­nie o niej wie­cie. Słowa mogą jedy­nie sta­rać się przed­sta­wić sym­bo­licz­nie waszą wie­dzę i czę­sto wpro­wa­dzają do niej zamęt.

Takimi zatem posłu­guję się narzę­dziami, lecz nie wszyst­kie uczu­cia, nie wszyst­kie myśli, nie wszyst­kie doświad­cze­nia i nie wszyst­kie słowa pocho­dzą ode Mnie.

Wiele wypo­wia­dano słów w Moim imie­niu. Za wie­loma myślami i uczu­ciami kryją się przy­czyny nie­bę­dące Moim bez­po­śred­nim dzie­łem. A dają one począ­tek mno­gim doświad­cze­niom.

Sta­je­cie przed wyzwa­niem, jakim jest odróż­nie­nie Boskich prze­ka­zów od danych pły­ną­cych z innych źró­deł. Roz­po­zna­nie uła­twi nastę­pu­jąca pro­sta reguła:

Ode Mnie pocho­dzi twa Naj­wyż­sza Myśl, twe Naj­traf­niej­sze Słowo, twe Naj­wznio­ślej­sze Uczu­cie. Reszta pocho­dzi z innego źró­dła.

Roz­róż­nie­nie prze­staje być trudne, gdyż nawet począt­ku­jący adept bez kło­potu może okre­ślić, co sta­nowi Naj­wyż­sze, Naj­traf­niej­sze, Naj­wznio­ślej­sze.

Udzielę ci nastę­pu­ją­cych wska­zó­wek:

Myśl Naj­wyż­sza to zawsze ta myśl, która nie­sie radość. Naj­traf­niej­sze Słowa to te, które gło­szą prawdę. Naj­wznio­ślej­sze Uczu­cie to uczu­cie zwane przez cie­bie miło­ścią. Radość, prawda, miłość.

Te trzy war­to­ści są w isto­cie zamienne, jedna zawsze pro­wa­dzi do dru­giej. Nie ma zna­cze­nia, w jakiej kolej­no­ści je umie­ścimy.

Po okre­śle­niu, kie­ru­jąc się powyż­szymi wska­zów­kami, które komu­ni­katy pocho­dzą ode Mnie, a które są skąd­inąd, pozo­staje jesz­cze pyta­nie, czy odniosą wła­ściwy sku­tek.

Więk­szość Moich prze­ka­zów mija się z celem. Nie­które dla­tego, że wydają się zbyt piękne, aby były praw­dziwe. Inne dla­tego, że zbyt trudno się do nich zasto­so­wać. Wiele zostaje opacz­nie zro­zu­mia­nych. Reszta, a tych jest naj­wię­cej, nawet nie zostaje ode­brana.

Mym naj­po­tęż­niej­szym prze­sła­niem jest doświad­cze­nie, a nawet ono jest igno­ro­wane. Szcze­gól­nie ono jest igno­ro­wane.

Świat nie zna­la­złby się w obec­nym poło­że­niu, gdy­by­ście po pro­stu wsłu­chali się w to, co mówi doświad­cze­nie. Igno­ro­wa­nie doświad­cze­nia pro­wa­dzi do tego, że stale się ono powta­rza, wciąż od nowa. Gdyż nie można uda­rem­nić Mego zamie­rze­nia ani lek­ce­wa­żyć Mojej woli. Moje prze­sła­nie dotrze do cie­bie. Prę­dzej czy póź­niej.

Jed­nak nie będę ci niczego narzu­cał. Nie zmu­szę cię do niczego. Nie po to obda­rzy­łem cie­bie wolną wolą – dałem ci moż­li­wość wyboru – aby ci to kie­dy­kol­wiek ode­brać.

Będę więc dalej wysy­łać te same prze­kazy, choćby całe tysiąc­le­cia, do każ­dego zakątka wszech­świata, w któ­rym się znaj­dziesz. Zasy­py­wać cię będę nie­ustan­nie Moimi prze­sła­niami, aż w końcu je przyj­miesz i uznasz za swoje.

Przyjdą do cie­bie w stu róż­nych posta­ciach, w tysiącu chwil, w ciągu miliona lat. Nie możesz ich prze­oczyć, jeśli naprawdę słu­chasz. Nie możesz ich zbyć, kiedy raz naprawdę ich wysłu­chasz. W ten spo­sób nawiąże się na dobre poro­zu­mie­nie mię­dzy nami. W prze­szło­ści bowiem tylko mówi­łeś do Mnie, modli­łeś się, bła­ga­łeś, nale­ga­łeś.

A teraz będę mógł Ja prze­mó­wić do cie­bie, jak to czy­nię tutaj.

Skąd jed­nak mogę wie­dzieć, że te słowa pocho­dzą od Boga? Może to tylko moja wybu­jała wyobraź­nia?

A jaka to róż­nica? Czy nie poj­mu­jesz, że rów­nie dobrze mógł­bym posłu­żyć się twą wyobraź­nią? Tym czy innym spo­so­bem ześlę na cie­bie wła­ściwe myśli, słowa czy uczu­cia, w dowol­nej chwili, odpo­wied­nio dobrane do posta­wio­nego celu.

Poznasz, że to Moje słowa, gdyż sam z sie­bie ni­gdy z taką jasno­ścią się nie wyra­ża­łeś. Gdy­byś potra­fił z taką jasno­ścią odpo­wie­dzieć na te pyta­nia, wcale byś ich nie zada­wał.

Z kim komu­ni­kuje się Bóg? Czy są jacyś szcze­gólni ludzie?

Szcze­gólne czasy?

Wszy­scy ludzie są szcze­gólni, każda chwila jest wyjąt­kowa. Żaden czło­wiek i żaden czas nie jest wywyż­szony. Wielu pra­gnie wie­rzyć, że Bóg poro­zu­miewa się w spe­cjalny spo­sób i tylko z wybra­nymi. Zwal­nia to ogół ludzi z odpo­wie­dzial­no­ści wysłu­cha­nia Mojego prze­sła­nia, a nawet ode­bra­nia go; spra­wia, że wie­rzymy na słowo, na cudze słowo. Nie musisz się we Mnie wsłu­chi­wać, gdyż uzna­łeś, że inni już wysłu­chali, co mam do powie­dze­nia na każdy temat, więc teraz masz ich do słu­cha­nia.

Zda­jąc się na to, co inni mają do powie­dze­nia o Mnie, nie potrze­bu­jesz w ogóle myśleć.

To głów­nie z tego powodu tylu ludzi nie dopusz­cza do sie­bie Moich prze­ka­zów. Akcep­tu­jąc to, że Moje prze­kazy docie­rają bez­po­śred­nio do cie­bie, sta­jesz się odpo­wie­dzialny za ich zro­zu­mie­nie. O wiele wygod­niej jest uznać inter­pre­ta­cje innych (choćby nawet żyli dwa tysiące lat temu), niż samemu sta­rać się odczy­tać wia­do­mość, którą mogę ci prze­ka­zy­wać nawet w tej chwili.

Nie­mniej zapra­szam cię do sko­rzy­sta­nia z nowego spo­sobu komu­ni­ka­cji z Bogiem. Komu­ni­ka­cji obu­stron­nej. Prawda jest jed­nak taka, że to ty zapro­si­łeś Mnie. Ja przy­by­łem w tej postaci, w tej chwili, w odpo­wie­dzi na twoje woła­nie.

Dla­czego nie­które jed­nostki, Chry­stus na przy­kład, odbie­rają wię­cej Two­ich prze­ka­zów niż pozo­stali?

Ponie­waż nie­któ­rzy ludzie są gotowi naprawdę słu­chać. Szcze­rze słu­chają i pozo­stają otwarci nawet na to, co wydaje się straszne, zwa­rio­wane czy błędne.

Mamy słu­chać Boga, nawet kiedy to, co mówi, wydaje się błędne?

Szcze­gól­nie wtedy. Jeśli myślisz, że masz we wszyst­kim słusz­ność, to po co komu Bóg?

Dalej, ruszaj w świat i dzia­łaj, opie­ra­jąc się na całej swo­jej wie­dzy. Ale weź pod uwagę, że wszy­scy tak postę­pu­je­cie od nie­pa­mięt­nych cza­sów. I zobacz, do czego dopro­wa­dzi­li­ście ten świat. Nie­wąt­pli­wie coś prze­oczy­li­ście. Rzecz jasna, jest coś, czego nie rozu­mie­cie. To, co rozu­mie­cie, siłą rze­czy wydaje się wam „słuszne”, ponie­waż tym sło­wem okre­śla­cie coś, z czym się zga­dza­cie. To, co wam umknęło, musi więc z początku wydać się wam „błędne”.

Jedyna droga naprzód zaczyna się od posta­wie­nia sobie pyta­nia: „Co by się stało, gdyby wszystko, co uwa­ża­łem za «błędne», w rze­czy­wi­sto­ści było‚ «słuszne»?”. Te sytu­acje zna każdy wybitny nauko­wiec. Kiedy coś nie wycho­dzi, uczony odrzuca dotych­cza­sowe zało­że­nia i zaczyna od nowa. Wiel­kie odkry­cia doko­ny­wane są dzięki goto­wo­ści, umie­jęt­no­ści uzna­nia, że się błą­dzi. Tego wła­śnie potrzeba tutaj.

Nie możesz poznać Boga, póki nie prze­sta­niesz sobie wma­wiać, że już go znasz. Nie możesz usły­szeć Boga, póki tkwisz w prze­ko­na­niu, że już go usły­sza­łeś.

Nie mogę prze­ka­zać ci Mojej Prawdy, dopóki nie prze­sta­niesz zasy­py­wać Mnie swoją.

Ale moja prawda o Bogu pocho­dzi prze­cież od Cie­bie.

Kto tak twier­dzi?

Inni.

Jacy inni?

Przy­wódcy. Dusz­pa­ste­rze. Rabini. Księża. Książki. Biblia, na miłość Boską!

To nie są wia­ry­godne źró­dła.

Nie są?

Nie.

To w takim razie co jest wia­ry­god­nym źró­dłem?

Słu­chaj swo­ich uczuć, swych Naj­wyż­szych Myśli. Wsłu­chaj się w to, co mówi ci doświad­cze­nie. Ile­kroć odbie­gać będą od tego, co gło­szą twoi nauczy­ciele, książki, zapo­mnij o ich sło­wach. Słowa są naj­bar­dziej zawod­nym posłań­cem Prawdy.

Tyle chciał­bym Ci powie­dzieć, o tyle rze­czy zapy­tać, że nie wiem, od czego zacząć.

Na przy­kład, dla­czego nie obja­wiasz się ludziom? Jeśli Bóg rze­czy­wi­ście ist­nieje i Ty Nim jesteś, dla­czego nie obja­wisz się tak, aby­śmy wszy­scy mogli zro­zu­mieć?

Czy­ni­łem to wiele razy. I w tej chwili obja­wiam się też.

Nie, mnie cho­dzi o obja­wie­nie się w spo­sób nie­pod­wa­żalny, taki, któ­remu nie można zaprze­czyć.

Czyli jaki?

Uka­zu­jąc mi się tu i teraz.

Wła­śnie to robię.

Gdzie?

Gdzie­kol­wiek spoj­rzysz.

Nie, mam na myśli nie­pod­wa­żalny spo­sób, tak aby nikt nie mógł temu zaprze­czyć.

Jak to mia­łoby wyglą­dać? W jakiej postaci czy for­mie twoim zda­niem powi­nie­nem się uka­zać?

W swej praw­dzi­wej.

To jest nie­moż­liwe, ponie­waż nie mam zro­zu­mia­łej dla was formy. Mógł­bym przy­brać postać dla was poj­mo­walną, ale wów­czas każdy uznałby, że miał do czy­nie­nia z jedyną praw­dziwą posta­cią Boga, a nie po pro­stu z jedną z wielu moż­li­wych.

Ludzie skłonni są raczej wie­rzyć, że jestem taki, jakim Mnie postrze­gają, ani­żeli takim, jakiego Mnie nie znają. Ale Jam jest Byt Nie­wi­dzialny, nie należy utoż­sa­miać Mnie z tym, jakim mogę się obja­wiać w danej chwili. W pew­nym sen­sie Jam Jest, Który Nie Jest. To wła­śnie z tego nie­bytu wyła­niam się i do niego powra­cam.

Mimo to kiedy uka­zuję się w tej czy innej for­mie – dla ludzi zro­zu­mia­łej – przy­pi­suje mi się tę postać po wsze czasy.

A gdy­bym przy­był do innych pod zmie­nioną posta­cią, ci pierwsi powie­dzie­liby, że wcale się tym dru­gim nie uka­za­łem, ponie­waż wyglą­da­łem ina­czej niż za pierw­szym razem i co innego mówi­łem – więc to nie mogłem być Ja.

Widzisz więc, że nie ma zna­cze­nia, w jaki spo­sób czy w jakiej postaci się obja­wiam – ni­gdy obja­wie­nia te nie będą nie­pod­wa­żalne, bez względu na to, jaki spo­sób wybiorę i jaką postać przyjmę.

Lecz gdy­byś zro­bił coś, co ponad wszelką wąt­pli­wość zaświad­czy­łoby, kim naprawdę jesteś…

Zna­leź­liby się tacy, któ­rzy powie­dzie­liby, że to dia­bel­ska sprawka albo po pro­stu czyjś wymysł. Każda przy­czyna byłaby dobra, byle tylko nie Ja.

Gdy­bym obja­wił się jako Wszech­mo­gący Bóg, Król Nieba i Ziemi, i na dowód tego prze­niósł­bym góry, powie­dziano by: „To dzieło Sza­tana”.

I tak powinno być. Albo­wiem Boskość nie jest dostępna oglą­dowi z zewnątrz, Bóg obja­wia się tylko na polu doświad­cze­nia wewnętrz­nego. Jeśli wewnętrzne doświad­cze­nie odsło­niło Boga, zewnętrzny ogląd staje się zby­teczny. Jeśli zaś konieczny jest ogląd z zewnątrz, nie­moż­liwe staje się doświad­cze­nie wewnętrzne.

Toteż prośba o obja­wie­nie tym samym je wyklu­cza, albo­wiem akt ten jest zara­zem stwier­dze­niem, że obja­wie­nia nie ma; że Bóg nie uka­zuje nam w tej chwili żad­nego swo­jego aspektu. Tego rodzaju stwier­dze­nie pociąga za sobą odpo­wied­nie doświad­cze­nie. Myśl bowiem, podob­nie jak słowo, jest twór­cza, a współ­dzia­ła­jąc ze sobą, myśl i słowo sku­tecz­nie powo­łują do ist­nie­nia twoją rze­czy­wi­stość. Doświad­czysz zatem braku obja­wie­nia, gdyż gdyby Bóg się obja­wiał, nie pro­sił­byś Boga o to.

Czy to zna­czy, że nie mogę pro­sić o coś, czego pra­gnę? Czy chcesz powie­dzieć, że modli­twa o coś w grun­cie rze­czy to od nas odsuwa?

Pyta­nie to pona­wiano przez wieki – i za każ­dym razem otrzy­my­wano odpo­wiedź. Mimo to wyście jej nie sły­szeli, a jeśli nawet, nie dali­by­ście jej wiary.

Posłu­gu­jąc się współ­cze­snym języ­kiem, współ­cze­snymi kate­go­riami, można odpo­wie­dzieć na to pyta­nie nastę­pu­jąco:

Nie otrzy­masz tego, o co pro­sisz, i nie możesz mieć tego, czego pra­gniesz. A to dla­tego, że twoja prośba jest stwier­dze­niem braku. Mówiąc, że cze­goś chcesz, przy­czy­niasz się do zaist­nie­nia w two­jej rze­czy­wi­sto­ści dokład­nie tego doświad­cze­nia – chce­nia.

Modli­twą pra­wi­dłową jest więc nie modli­twa bła­galna, lecz dzięk­czynna.

Gdy dzię­ku­jesz Bogu zawczasu za to, czego z wła­snego wyboru pra­gniesz zaznać w swym doświad­cze­niu, przy­zna­jesz, że w isto­cie ono już jest. Dzięk­czy­nie­nie kryje w sobie ogromną moc; sta­nowi potwier­dze­nie, że zanim zdą­ży­łeś spy­tać, otrzy­ma­łeś ode mnie odpo­wiedź.

Toteż nie proś. Bądź wdzięczny.

Ale jeśli z góry podzię­kuję za coś Bogu, a to się nie spełni? Może to wywo­łać roz­cza­ro­wa­nie, gorycz.

Wdzięcz­no­ści nie wolno sto­so­wać jako narzę­dzia do mani­pu­lo­wa­nia Bogiem. Nie można wywieść w pole sie­bie samego. Umysł zna twe praw­dziwe myśli. Jeśli mówisz: „Dzię­kuję Ci, Boże, za to i za to”, zacho­wu­jąc pełną świa­do­mość, że w twej obec­nej rze­czy­wi­sto­ści tej rze­czy nie ma, to nie posą­dzasz chyba Boga o to, że będzie tego nie­świa­domy i dla cie­bie ją ześle.

Bóg wie to, co ty wiesz, a to, co wiesz, sta­nowi twoją rze­czy­wi­stość, a przy­naj­mniej to, co się wydaje nią być.

Jak więc mogę być wdzięczny za coś, czego, jak wiem, w moim życiu nie ma?

To kwe­stia wiary. Choć­byś nawet miał wiarę wiel­ko­ści ziarna gor­czycy, góry prze­nie­siesz. Wiesz, że to jest, ponie­waż Ja rze­kłem, że jest; ponie­waż ja odpo­wie­dzia­łem ci, zanim Mnie zapy­ta­łeś; ponie­waż na wszel­kie moż­liwe spo­soby, ustami każ­dego nauczy­ciela, jakiego wymie­nisz, mówi­łem i mówię ci, że cokol­wiek wybie­rzesz, wybie­ra­jąc w Imię Boże, tak też się sta­nie.

Ale tylu ludzi skarży się, że ich modli­twy nie zostały wysłu­chane.

Żadna modli­twa – a czym jest modli­twa, jeśli nie żar­li­wym stwier­dze­niem stanu rze­czy – nie pozo­staje bez odpo­wie­dzi. Każda modli­twa, tak jak myśl, uczu­cie, stwier­dze­nie, ma cha­rak­ter twór­czy. W zależ­no­ści od tego, z jaką żar­li­wo­ścią uzna­jemy ją za prawdę, w takim stop­niu ucie­le­śni się ona w twoim doświad­cze­niu.

Kiedy ktoś mówi, że jego modli­twa nie została wysłu­chana, to w rze­czy­wi­sto­ści zadzia­łała naj­bar­dziej żar­liwa myśl, słowo czy uczu­cie. Musisz bowiem wie­dzieć – i w tym cała tajem­nica – że decy­duje myśl ukryta pod inną myślą; to ona jest główną sprę­żyną.

Jeśli więc modlisz się i bła­gasz, szansę na doświad­cze­nie tego, co dla sie­bie wybra­łeś, są nikłe, gdyż główną sprę­żyną każ­dej prośby jest myśl, że nie masz tego, czego pra­gniesz. Ta ukryta myśl staje się twoją rze­czy­wi­sto­ścią.

Prze­zwy­cię­żyć tę myśl może wyłącz­nie myśl mocno osa­dzona w wie­rze, że o cokol­wiek pro­si­cie, Bóg nie­za­wod­nie to ześle. Tylko nie­wielu ludzi ma taką wiarę.

Modli­twa staje się łatwiej­sza, kiedy wiarę, iż Bóg spełni każdą naszą prośbę, zastąpi intu­icyjne zro­zu­mie­nie, że pro­sze­nie o cokol­wiek nie jest konieczne. Wów­czas modli­twa samo­ist­nie prze­mieni się w dzięk­czy­nie­nie. Zamiast prośbą, będzie wyra­zem wdzięcz­no­ści za to, co jest.

Mówiąc, że modli­twa jest stwier­dze­niem ist­nie­ją­cego stanu rze­czy, suge­ru­jesz, że Bóg nie robi nic; że to, cokol­wiek nastąpi potem, wynika z samego aktu modli­twy?

Jeśli wyobra­żasz sobie Boga jako wszech­mo­gącą istotę, która słu­cha wszyst­kich modlitw, jedne przyj­muje, inne odrzuca, a jesz­cze inne odkłada na bar­dziej sprzy­ja­jący czas, jesteś w błę­dzie. Jakimi zasa­dami by się przy tym kie­ro­wał?

Jeśli sądzisz, że to Bóg jest twórcą i sprawcą wszyst­kiego, co się w twoim życiu dzieje, grubo się mylisz.

Bóg nie two­rzy, lecz przy­gląda się two­jemu życiu. Chęt­nie ci pomoże, ale nie w spo­sób zgodny z two­imi ocze­ki­wa­niami.

Nie jest zada­niem Boga wpły­wać na warunki czy oko­licz­no­ści two­jego życia. Bóg stwo­rzył cie­bie na obraz i podo­bień­stwo Boga. Ty doko­na­łeś reszty za sprawą mocy, jaką nadał ci Bóg. Bóg puścił w ruch pro­ces życia, lecz wypo­sa­żył cię w wolną wolę, abyś mógł postę­po­wać w życiu, jak uznasz za sto­sowne.

Pod tym wzglę­dem twoja wola jest dla cie­bie wolą Boga.

Robisz ze swoim życiem to, co ci się podoba, a ja to akcep­tuję.

Oto pierw­sze wiel­kie złu­dze­nie, w jakie popa­dli­ście: że Boga obcho­dzą wasze poczy­na­nia.

Mnie jest wszystko jedno, co robi­cie, i trudno wam się z tym pogo­dzić. Ale czy ty przej­mu­jesz się tym, co robią twoje dzieci, kiedy wysy­łasz je, aby się poba­wiły? Czy to ma zna­cze­nie, czy bawią się w berka, czy cho­wa­nego? Nie, ponie­waż wiesz, że nic im nie grozi. Umie­ści­łeś je w oto­cze­niu, które uzna­łeś za przy­ja­zne i bez­pieczne.

Oczy­wi­ście, zawsze będziesz miał nadzieję, że nie zro­bią sobie krzywdy. A jeśli spo­tka je coś złego, zadbasz o ich ule­cze­nie, zapew­nisz im na powrót poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, posta­rasz się, aby były szczę­śliwe, i pozwo­lisz im znowu wyjść się poba­wić. Ale będzie dla cie­bie bez róż­nicy, jaką wybiorą zabawę.

Powiesz im jed­nak, jakie zabawy są nie­bez­pieczne. Ale nie możesz ich od tego powstrzy­mać. Na zawsze. Przez całe życie aż do śmierci. To nie w two­jej mocy; wie o tym każdy mądry rodzic. Mimo to obcho­dzi go wynik koń­cowy. I na tym polega dycho­to­mia – nie dba­nie o sam pro­ces, a głę­bo­kie przej­mo­wa­nie się rezul­ta­tem – która cha­rak­te­ry­zuje postawę Boga.

Lecz Bóg w pew­nym sen­sie nie przej­muje się nawet osta­tecz­nym rezul­ta­tem, gdyż jest on już prze­są­dzony.

Oto kolejne wiel­kie złu­dze­nie czło­wieka: że koń­cowy wynik życia jest nie­pewny.

To zwąt­pie­nie w osta­teczny rezul­tat zro­dziło strach, twego naj­gor­szego wroga. Jeśli wąt­pisz bowiem w osta­teczny wynik, poda­jesz tym samym w wąt­pli­wość samego Stwórcę. A jeśli wąt­pisz w Boga, ska­zany jesteś na życie w cią­głym stra­chu.

Jeśli poda­jesz w wąt­pli­wość zamie­rze­nia Boga – i zdol­ność Boga do ich speł­nie­nia – to jak możesz choć na chwilę się odprę­żyć? Jak możesz zna­leźć praw­dziwy spo­kój?

Bóg ma moc urze­czy­wist­nia­nia swych zamia­rów. Jed­nak ty nie chcesz bądź nie możesz w to uwie­rzyć (mimo że twier­dzisz, iż Bóg jest wszech­po­tężny), dla­tego powo­ła­łeś do życia w swo­jej wyobraźni moc równą Boskiej, aby prze­ciw­sta­wiła się woli Boga. Stwo­rzy­łeś mit „dia­bła” i wymy­śli­łeś nawet, że Bóg pro­wa­dzi z nim wojnę (w prze­ko­na­niu, że Bóg roz­wią­zuje pro­blemy na twój spo­sób). Wresz­cie posu­ną­łeś się nawet do przy­pusz­cze­nia, że Bóg może prze­grać.

Wszystko to jaw­nie zaprze­cza temu, co, jak twier­dzisz, wiesz o Bogu, ale to nic nie szko­dzi. Żyjesz swym złu­dze­niem i pod­sy­casz swój strach, a wszystko to bie­rze się ze zwąt­pie­nia w Boga.

A gdy­byś pod­jął nowe posta­no­wie­nie? Jaki byłby wynik?

Powiem ci: żył­byś na podo­bień­stwo Buddy. Jezusa. Każ­dego ze swych uko­cha­nych świę­tych.

Ale nikt by cie­bie nie zro­zu­miał, tak jak więk­szo­ści tych świę­tych. Ty pró­bo­wał­byś wytłu­ma­czyć im, na czym pole­gają odczu­wane przez cie­bie spo­kój ducha, radość, wewnętrzne unie­sie­nie, a oni słu­cha­liby, ale w grun­cie rze­czy nic by nie usły­szeli. Sta­ra­liby się odtwo­rzyć twoje słowa i doda­liby sporo od sie­bie.

Dzi­wi­liby się, jak osią­gną­łeś to, czego oni sami nie potra­fią. I tak zro­dzi­łaby się w nich zazdrość. Zawiść prze­ro­dzi­łaby się w złość, a w swym gnie­wie usi­ło­wa­liby ci wmó­wić, że to ty nie rozu­miesz Boga.

Sta­ra­liby się ode­brać ci radość, a gdyby to się nie powio­dło, w swej zaja­dło­ści nasta­wa­liby na cie­bie otwar­cie. A gdy­byś powie­dział im, że to nie ma zna­cze­nia, że nawet śmierć nie zakłóci twej rado­ści ani nie zmąci two­jej prawdy, z pew­no­ścią by cie­bie zabili. Wtedy jed­nak, widząc, z jakim spo­ko­jem przyj­mu­jesz śmierć, obwo­ła­liby cie­bie świę­tym i znów poko­chali.

Leży bowiem w natu­rze ludzi, że kochają, nisz­czą i na nowo kochają to, co cenią naj­wy­żej.

Dla­czego? Dla­czego tak jest?

Wszyst­kie ludz­kie postępki w grun­cie rze­czy wyni­kają ze stra­chu lub z miło­ści. Tak naprawdę ist­nieją tylko te dwa uczu­cia – dwa słowa w mowie duszy. Sta­no­wią one prze­ciwne bie­guny całego Mego stwo­rze­nia, a także świata, w jakim żyjesz.

Roz­pię­tość mię­dzy tymi dwoma punk­tami, Alfa i Omega, pozwala zaist­nieć sys­te­mowi zwa­nemu przez cie­bie rze­czy­wi­sto­ścią względną. Bez nich, bez tych dwóch idei, nie­moż­liwa jest żadna inna idea.

Każda ludzka myśl, każde dzia­ła­nie, zako­rze­nione są albo w stra­chu, albo w miło­ści. Nie ma innej moty­wa­cji, a wszel­kie inne poję­cia to tylko pochodne tych dwóch bie­gu­nowo róż­nych idei. To po pro­stu różne wer­sje, różne uję­cia tego samego tematu.

Zasta­nów się nad tym głę­biej, a prze­ko­nasz się, że to prawda. To wła­śnie nazy­wam główną sprę­żyną – myśl pły­nącą albo z miło­ści, albo ze stra­chu. To myśl ukryta za myślą ukrytą za inną myślą. To pier­wotna myśl. Pier­wotna siła. Ener­gia napę­dowa motoru ludz­kiego doświad­cze­nia.

Stąd wła­śnie bie­rze się powie­la­nie doświad­czeń; to dla­tego ludzie wpierw kochają, póź­niej nisz­czą i znów kochają: zawsze nastę­puje zwrot od jed­nego uczu­cia do dru­giego. Miłość ustę­puje lękowi, który ustę­puje miło­ści, i tak w kółko…

… a przy­czyną jest przede wszyst­kim fał­szywe prze­ko­na­nie – uzna­wane za prawdę o Bogu – że Bogu nie można ufać; że na miło­ści Boga nie można pole­gać; że Jego życz­li­wość obwa­ro­wana jest warun­kami; że w związku z tym osta­teczny rezul­tat jest nie­pewny. Jeśli bowiem nie możesz pole­gać na miło­ści Boga, to na czyją miłość możesz liczyć? Jeśli Bóg wyco­fuje się, odsuwa od cie­bie, kiedy nie postę­pu­jesz odpo­wied­nio, czyż nie uczyni tego zwy­kły śmier­tel­nik?

…Toteż nic dziw­nego, że w chwili, kiedy ślu­bu­jesz naj­szczyt­niej­szą miłość, wyda­jesz sie­bie na pastwę naj­bar­dziej pod­stęp­nego stra­chu.

Wszak zaraz gdy wypo­wiesz słowa miło­ści, zaczy­nasz się bać, czy zostaną odwza­jem­nione. A gdy zostaną odwza­jem­nione, zaczy­nasz się bać, że utra­cisz miłość, którą wła­śnie zna­la­złeś. Więc będziesz sta­rał się temu zapo­biec – uchro­nić się przed stratą – tak jak sta­rasz się zapo­biec utra­cie Boga.

Lecz gdy­byś wie­dział, Kim W Isto­cie Jesteś – naj­do­sko­nal­szym, naj­wspa­nial­szym, naj­bar­dziej god­nym podziwu two­rem Boga – strach nie miałby do cie­bie dostępu. Albo­wiem któż odrzu­ciłby coś tak zna­ko­mi­tego? Nawet Bóg nie mógłby nic zarzu­cić takiej isto­cie.

Ale skoro nie wiesz, Kim Jesteś W Isto­cie, uwa­żasz się za coś znacz­nie gor­szego. A skąd bie­rze się to prze­świad­cze­nie o wła­snej nie­do­sko­na­ło­ści? Od jedy­nych osób w świe­cie, któ­rym we wszyst­kim wie­rzymy – od rodzi­ców. Od matki i ojca.

Ich bowiem kocha­cie naj­bar­dziej. Dla­czego mie­liby was okła­my­wać? A prze­cież powta­rzali wam, że za dużo w was tego, a za mało czego innego. Przy­po­mi­nali, że dzieci i ryby głosu nie mają. Cza­sem nawet gasili kipiącą w was radość życia i nama­wiali do wyrze­cze­nia się wybu­ja­łych marzeń.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki