Roman Dmowski. Biografia - Krzysztof Kawalec - ebook

Roman Dmowski. Biografia ebook

Krzysztof Kawalec

4,6

Opis

Biografia jednego z najwybitniejszych polskich polityków XX wieku

Roman Dmowski należał do najwybitniejszych postaci pierwszej polowy XX wieku, a jego zasługi dla odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918 trudno przecenić.

W odrodzonej Polsce przegrał rywalizację o władzę z Jozefem Piłsudskim, co sprawia, że dzisiaj w pamięci zbiorowej zajmuje mniej miejsca. Jest to jednak miejsce szczególne, podzielone bez reszty między obozy zwalczających się zawzięcie wielbicieli oraz namiętnych krytyków Dmowskiego. Biografia autorstwa profesora Krzysztofa Kawalca odpowiada na pytanie, kim był człowiek, który potrafił budzić tak silne i trwałe emocje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 646

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (11 ocen)
8
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gideo

Nie oderwiesz się od lektury

Trzeba czytać!
40
miruko

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam każdemu.
30
sloxo

Nie oderwiesz się od lektury

Czytaj, bo warto
20

Popularność




Krzysztof Kawalec Roman Dmowski. Biografia ISBN: 978-83-7785-967-4 Copyright © by Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2016 All rights reserved Projekt okładki: Anna Damasiewicz Zdjęcie na okładce pochodzi ze zbiorów Marka Niklewicza Wydanie II uzupełnione i poszerzone Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Przedmowa do wydania drugiego

Bohater tej książki był człowiekiem niezwykłym. Obdarzony fenomenalną pamięcią (znał 9 języków), bystry i wnikliwy obserwator, miał również rzadki dar przedstawiania wyników swoich obserwacji i przemyśleń w sposób syntetyczny, zwięźle, bez gubienia istoty rzeczy w morzu faktów. To są przymioty intelektualisty — czy często wszakże się zdarza, by intelektualista miał również niespożytą energię i wybitne umiejętności działania, organizując wokół siebie duży obóz polityczny? A tak właśnie było w przypadku Romana Dmowskiego. Z wykształcenia biolog: uwieńczywszy studia doktoratem, zrezygnował z dobrze zapowiadającej się kariery naukowej, angażując się w niepodległościowe demonstracje. Aresztowany i postawiony przed sądem, uciekł z zesłania poza granice rosyjskiego imperium. Potem w swoim życiu bywał publicystą, dziennikarzem, przede wszystkim jednak przywódcą rozgałęzionej tajnej struktury, mającej wpływy w bodaj wszystkich większych skupiskach polskich. Wiele podróżował. Był w Brazylii, Japonii, Stanach Zjednoczonych, północnej Afryce, w Europie zaś poza krajami bałkańskimi chyba wszędzie. Z czasem zaczął reprezentować społeczność polską na zewnątrz: kierował Kołem Polskim w rosyjskiej Dumie, przewodził akcji polskiej na Zachodzie podczas pierwszej wojny światowej, był delegatem reprezentującym odrodzoną Polskę na kończącej wojnę paryskiej konferencji pokojowej, po wojnie zaś (krótko) ministrem spraw zagranicznych w niepodległym państwie. Kiedy zaś jego wielki rywal, Józef Piłsudski, przeprowadził zbrojny zamach stanu, Dmowski potrafił odzyskać kontrolę nad własnym stronnictwem, zreorganizować je, po czym przywrócić mu zdolność do ofensywnego działania. A miał wtedy już ponad 62 lata i zrujnowane zdrowie.

Sporo jak na jedno życie. Mogłoby ono stanowić kanwę pasjonującego filmu, chociaż scenarzysta musiałby nieźle się nabiedzić, by pokazać choćby tylko najważniejsze wątki, koszty zaś przedsięwzięcia byłyby astronomiczne. Długo wyobrażałem sobie, że film taki (serial?) kiedyś w Polsce powstanie; dziś, mając na uwadze jakość produktów naszej X Muzy, aż boję się pomyśleć, jak zapewne by wyglądał… Biograf jest tu w sytuacji o tyle lepszej, że nie musi operować obrazami tych wszystkich niezwykłych miejsc i ludzi, o których wspomina. Reszta zależeć musi od Czytelnika, od jego wyobraźni i wiedzy. Jako że — dzięki inicjatywie Wydawnictwa Zysk i S-ka — na rynku czytelniczym znalazły się ostatnio także najważniejsze spośród dzieł Romana Dmowskiego, będzie miał on również możliwość bliższego zetknięcia się z osobowością i umysłowością bohatera tej książki. Jego twórczość mówi wiele i o nim samym, i drodze, którą przeszedł.

Oceniany z dzisiejszej perspektywy, Dmowski może się wydać postacią egzotyczną z uwagi na osobistą bezinteresowność w działaniach publicznych — dostrzeganą nawet przez politycznych przeciwników. Mniej sympatyczną cechą bohatera był jego stosunek do przemocy. Nie mając do niej osobistego upodobania, patrzył na świat jako pole walki, stosownie interpretując relacje między wielkimi grupami ludzkimi, a także państwami. Konflikty były dlań nie kataklizmem, ale częścią życia, formą sygnalizowania istniejących problemów, a czasami także sposobem ich rozwiązywania. Chociaż do historii przeszedł jako gabinetowy mąż stanu, statysta — w gruncie rzeczy był politykiem rewolucyjnym. Tym, czym dla marksistów była wizja rewolucji powszechnej, dla Dmowskiego była Wielka Wojna. Uważając — skądinąd słusznie — że bez globalnego konfliktu niemożliwe będzie przezwyciężenie podziału ziem polskich między troskliwie pilnujące łupu mocarstwa zaborcze, swoje rachuby na odzyskanie własnego państwa związał właśnie z wojną pomiędzy nimi. Stąd też konsekwentnie działał na rzecz jej wybuchu, uważając to za priorytet i starając się — w miarę rosnących stopniowo możliwości — usuwać z drogi przeszkody. Nie on jeden w obozie polskim myślał oraz działał w tym samym duchu, wydaje się jednak, że operował gruntowniej przemyślanymi planami działania. Kiedy upragniona przezeń wojna (przeżywamy właśnie okrągłe rocznice związanych z nią wydarzeń) w końcu wybuchła, był do niej przygotowany jak chyba nikt inny. Dążąc do wytyczonego celu, okazał się politykiem skutecznym. Ujawnione przezeń w trzecim roku wojny zamierzenia obejmowały budowę państwa niepodległego nie tylko z nazwy, mającego oparcie w rozległym terytorium, dostępie do kluczowych surowców oraz w politycznych i cywilizacyjnych związkach z Zachodem. Wizja ta tworzyła lepsze ramy dla realizacji narodowych aspiracji i dążeń niż jakikolwiek inny program realizowany w tym czasie.

Ksawery Pruszyński, wybitny dziennikarz, wiązał cechy działalności i pisarstwa Dmowskiego ze środowiskiem drobnego mieszczaństwa, z którego się wywodził, „gdzie trzeba było wyliczać i wymierzać, a nie wyczuwać intuicją, nie osądzać »na oko«”. Nie było w nim — pisał Pruszyński — nic z „impetu husarii, świetności poloneza, ale rytm powolny młota kującego granit. System pracy nie znający zrywów, ale nie uznający i opadnięć. Człowiek z takiej gliny rządzi się mózgiem nie sercem, intelektem nie intuicją, hołduje dedukcji nie indukcji, przesłankom logiki bardziej niż wynikom doświadczenia. Tacy ludzie bywają wcieleniem porządku, antytezą chaotyzmu, tacy bywają pedantami, z takich rekrutują się samoucy. Taki przestrzega pilnie przepisów lekarza i nakazów ustawy, stosuje gimnastykę szwedzką. Pnie się do góry, szczebel po szczeblu, powoli ale nieustannie. Nic nie zmarnuje, wszystko wyzyska”.

Charakteryzując w ten sposób Dmowskiego kilka tygodni po jego śmierci, związany z obozem konserwatywnym dziennikarz sugerował, że w społeczeństwie zdominowanym przez kulturę postszlachecką te właśnie cechy przesądziły o porażce Dmowskiego w konfrontacji z Józefem Piłsudskim. Skoro Polacy w swojej masie nie są ani logiczni, ani systematyczni, ani dokładni, ani pracowici, to ich liderem nie mógł zostać ktoś tak bardzo do nich niepodobny. Wywód to sugestywny i warto się nad nim zastanowić, niezależnie od wątpliwości, czy aby charakterystyka Dmowskiego była zupełnie trafna, a także od zasadniczej kwestii skuteczności Dmowskiego jako polityka: gdzie przegrał, a gdzie jednak mimo niesprawowania władzy wygrał on z Piłsudskim. Pozostawiając jako odrębne zagadnienie wpływ, jaki wywarł (i nadal wywiera) na sposób myślenia swoich rodaków, Polska lat 1918–1939 w swoim kształcie terytorialnym, jak i polityce zagranicznej była materializacją jego wizji odrodzonego państwa, nie zaś programu politycznego przypisywanego Piłsudskiemu.

Ważną kwestią postawioną przez Pruszyńskiego jest z pewnością miejsce etosu mieszczańskiego w naszej narodowej kulturze: interesujące, czy na przykład również dzisiaj właściwe temu etosowi cechy mogą przeszkodzić w drodze na szczyty władzy. Kim trzeba być, aby przewodzić ludziom? Jak buduje się autorytet? Co można ludziom przekazać z własnych zamierzeń, aby ich pociągnąć za sobą, a nie przerazić? Do kogo adresować ofertę polityczną, jak szeroko określać granice wspólnoty? Postać Dmowskiego zasługuje na to, by się z nią zapoznać nie tylko dlatego, że się dawno już temu w stopniu wybitnym przysłużył odbudowie polskiego państwa i że te jego zasługi nie zawsze są pamiętane. Ważniejsze jest, że jego życie, jak i poglądy — wyrażane często w sposób szokująco jednoznaczny — prowokują do rozmyślań nad kwestiami o trwałej aktualności i dużej wadze. Do takich m.in. należy problem relacji między polityką a moralnością. To są także pytania o powinności elit, o znaczenie poczucia odpowiedzialności w działalności publicznej, jak i wyobraźni w kreśleniu dróg stojących przez zbiorowością polityczną — narodem.

To są wreszcie pytania o polskość i Polskę: o jej miejsce na mapie naszej części świata, a także miejsce w czasie. Kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, co uważamy za wartościowe i chcemy, by było trwałe. Portretowany jako patron Ciemnogrodu Dmowski paradoksalnie był obywatelem świata, chętnie jeżdżącym za granicę, chłonącym nowości intelektualne. Jego nacjonalizm — zgodnie z trafnym spostrzeżeniem Alvina Marcusa Fountaina II, jego amerykańskiego biografa — nie był prowincjonalny ani nie wyrastał z izolacji. Podróżując, potrafił docenić różnorodność i płodność innych kultur. Dla Dmowskiego odmienność otoczenia była źródłem bodźców, a nie lęków: potrafił patrzeć na obcy świat bez megalomanii, ale i bez kompleksów. Był Polakiem nie tylko dlatego, że się nim urodził, ale także dlatego, że — mimo problemów, jakie to rodziło — chciał nim być. Jakkolwiek Polska współczesna bardzo mało przypomina tę z czasów Dmowskiego, znaczna część pytań o jej przyszłość zachowała aktualność. Dotyczy to także rozumienia tego, co Dmowski nazywał „obowiązkami polskimi”.

Kilka słów o samej książce

Do biografii Dmowskiego przymierzałem się w sumie dwa razy. Impulsem dla pierwszej z prób była kilkugodzinna rozmowa z Wojciechem Wasiutyńskim, znakomitym publicystą wywodzącym swoje korzenie z obozu narodowego. Książka ukazała się w roku 1996 nakładem Editions Spotkania. Kolejna wersja biografii, wydana cztery lata później przez wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, stanowiła ambitniejszą „przymiarkę” do tematu, o konstrukcji ściślej uwzględniającej punkty ciężkości działań Dmowskiego, opartą na obszerniejszej dokumentacji. W kontekście zastanawiająco gorących emocji, które postać Dmowskiego wciąż budzi (dość przypomnieć powtarzające się próby profanowania jego pomnika w Warszawie), a także usiłowania powoływania się nań w roli patrona w kontekstach, z którymi raczej nie chciałby mieć nic wspólnego, żałowałem bardzo, że nakład ossolińskiej biografii został wyczerpany i zawarty w niej przekaz w dyskursie publicznym już nie funkcjonuje. Dlatego — ciesząc się bardzo z możliwości ponownej edycji książki, wzbogaconej o rozmaite uzupełnienia oraz poprawki uwzględniające postęp w stanie wiedzy, w nowej, atrakcyjnej szacie graficznej — chciałbym w tym miejscu złożyć gorące podziękowania wszystkim, którzy się przyczynili do jej wydania.

Wrocław, sierpień 2015

Wstęp (przedmowa do wydania pierwszego)

Obok Józefa Piłsudskiego oraz może Wincentego Witosa Roman Dmowski zaliczany jest do najwybitniejszych polityków polskich I połowy XX stulecia. W szerszej świadomości zapisał się przede wszystkim jako ideolog i pisarz polityczny; był także politycznym przywódcą, twórcą jednego z najbardziej znaczących nurtów politycznych w dziejach Polski XX stulecia oraz mężem stanu. Trudno przecenić jego zasługi dla odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r. Mimo że nie było mu dane sprawować władzy w odrodzonym państwie, wywarł silny wpływ na sposób myślenia nie tylko swojego pokolenia, ale i kilku następnych. Do dziś silnie działa na zbiorową wyobraźnię, jedni go uwielbiają, inni widzą w nim wcielenie zła. Te emocje są silne nie tylko w Polsce — co potwierdza rangę bohatera.

Działalność Dmowskiego stanowiła swego rodzaju znak czasu, przede wszystkim z uwagi na jej związek z dokonującymi się równolegle przemianami świadomości narodowej. Na przełomie XIX i XX stulecia było to szersze zjawisko. Jak obrazowo skomentował je brytyjski historyk wojen, Michael Howard, w dziele Wojna w dziejach Europy, znanym także w Polsce dzięki ossolińskiej oficynie — „[…] naród stał się źródłem powszechnej lojalności w czasie, gdy moc zorganizowanej religii zdawała się zanikać. Dostarczył on celu, kolorytu, ekscytacji i poczucia godności ludziom, którzy wyrośli już z wieku cudów, a jeszcze nie wkroczyli w epokę gwiazd muzyki popularnej”. Z rozwojem poczucia przynależności łączyło się powstanie kierunków nadających żywiołowo przejawianym dążeniom formę zwartego systemu. Oceny tych zjawisk budziły i nadal budzą silne kontrowersje, chociaż stanowiły one jeden z ważniejszych przejawów demokratyzacji społeczeństw europejskich.

Niniejsza praca stanowi drugą „przymiarkę” do tematu, podjętego w książce wydanej w 1996 r. przez Editions Spotkania — napisaną z wyzyskaniem szerszego zaplecza dokumentacyjnego, o zmienionych proporcjach, w pełniejszym stopniu uwzględniających to, co wyznaczało punkty ciężkości działań Romana Dmowskiego.

I. MŁODOŚĆ ROMANA DMOWSKIEGO

Rodzina Dmowskich

W gruncie rzeczy niewiele wiemy o środowisku rodzinnym Dmowskiego. Najważniejsze informacje pochodziły bowiem od niego samego, ze wspomnień snutych po latach, odnotowywanych przez rozmówców. Jak informował, osiadła od przełomu XVIII i XIX stulecia na przedmieściach Warszawy, rodzina Dmowskich wywodziła swoje korzenie od drobnej szlachty podlaskiej. Pradziad Dmowskiego miał nosić imię Erazm; więcej wiadomo o jego dziadku, Kazimierzu Dmowskim. Był on malowniczą postacią. Zamieszkał pod Warszawą i został wójtem gminy Kamion (późniejszy Kamionek), materialną zaś stabilizację zapewniło mu zarówno wzięcie w dzierżawę pięciofolwarkowego majątku Wólka Wybranowska pod Okuniewem, jak i ożenek z Marianną Barankiewiczówną, córką wileńskiego mieszczanina, dzierżawcy żup solnych. W obliczu burzliwych wydarzeń stabilizacja ta okazała się krucha. Dzierżawiony majątek przetrwał jakoś powstanie kościuszkowskie (w którym Kazimierz wziął udział), upadek państwa, rządy pruskie, później zaś czasy Księstwa Warszawskiego — katastrofą okazał się jednak przemarsz wojsk napoleońskich, ciągnących na Rosję i zaopatrujących się po drodze w prowiant. Resztę majątku pochłonął proces o spadek po teściu, zawzięcie prowadzony przez Kazimierza niemal do śmierci i zakończony ostatecznie przegraną. Umierając w roku 1827, pozostawił żonę z pięciorgiem dzieci praktycznie bez środków do życia — jeśli nie liczyć kawałka gruntu i domku, spalonego niespełna cztery lata później podczas bitwy grochowskiej. Ciężar utrzymania rodziny spoczął na czternastoletnim w chwili śmierci ojca Walentym. Musiał on utrzymać matkę i siostry z własnych zarobków. Pracując początkowo jako robotnik, potem drobny przedsiębiorca brukarski, z czasem osiągnął względną stabilizację materialną: w poszukiwaniu dodatkowych dochodów, wziął w dzierżawę jeziora gocławskie i skaryszewskie, po latach zaś nabył dom na Pradze. Oznaczało to znaczący awans w społecznej hierarchii oraz nagrodę za pracowitość i zapobiegliwość.

W 1856 r. Walenty Dmowski pojął za żonę Józefę Lenarską. Była od niego o prawie dwadzieścia lat młodsza, ale różnicę wieku w znacznej mierze niwelowała podobna mentalność oraz podobne doświadczenia życiowe. Po śmierci ojca — jako najstarsza z rodzeństwa — musiała przejąć obowiązki utrzymania rodziny. Miała wówczas zaledwie 12 lat i aż do zamążpójścia zarabiała na życie szyciem rękawiczek. Surowość obyczajów, w połączeniu z wykształconą w walce z nędzą bezwzględnością, prowadziły do zachowań, które — chociaż na swój sposób racjonalne — dzisiaj mogą szokować. Walenty Dmowski, zagrożony amputacją nogi, nie chcąc stać się ciężarem dla rodziny, nie zgodził się na operację. Po kilkumiesięcznej chorobie, mając 70 lat, umarł na zakażenie krwi. Wcześniej podobny los spotkał jedno z jego dzieci — tym razem przeciw operacji zaprotestowała matka, uważając, że „lepsza śmierć niż kalectwo”1. Dzieci nie rozpieszczano, chociaż troszczono się o ich przyszłość. Przede wszystkim Dmowscy starali się upodobnić swoje potomstwo do siebie pod względem poczucia odpowiedzialności i dyscypliny, nierzadko sięgając i do kar cielesnych. Równolegle jednak starali się, kosztem dużych wyrzeczeń, umożliwić im zdobycie wykształcenia, pozwalającego na awans życiowy.

Dmowscy mieli w sumie siedmioro dzieci. Dwoje, córka i syn, zmarło we wczesnym dzieciństwie; spośród pozostałej piątki obie córki, zarażone gruźlicą, też nie żyły długo. Urodzona w 1866 r. Maria umarła, mając 18 lat, młodsza od niej o trzy lata Jadwiga przeżyła 27 lat. Lepszym zdrowiem cieszyła się trójka synów. Dwaj starsi, Julian i Wacław, zostali oddani przez ojca do nauki zawodu, po tym jak (w klasie trzeciej gimnazjum) oznajmili mu, że dalej uczyć się już nie chcą. Ich losy potoczyły się różnie. Najstarszy syn, Julian, pracował w biurze kolei warszawsko-terespolskiej. Po latach próbował uzupełniać braki formalnej edukacji samouctwem: sporo, chociaż chaotycznie czytając, dzielił czas między filozofię, fizykę i mechanikę, próby twórczości malarskiej i marzenia o wynalazkach. Uważany za dziwaka, zmarł przedwcześnie w 1918 r. Spośród trójki synów najdłużej żył Wacław — urodzony w 1858 r., zmarł w 1936. Też pracował na kolei, jako maszynista.

Roman, urodzony 9 sierpnia 1864 r., był trzecim z kolei synem Walentego i Józefy Dmowskich. We wczesnym dzieciństwie wątły i chorowity, z czasem nabrał sił, bawiąc się z innymi dziećmi nad Wisłą. Umysłowo rozwijał się szybko. Jak utrzymywał po latach, czytać nauczył się sam, mając 5 lat; do książek zaś zdradzał taki zapał, że ojciec, w obawie o jego zdrowie, wypędzał go na dwór. Gorzej szło mu w szkole, zwłaszcza średniej, i właściwie niewiele brakowało, by edukacja szkolna Romana zakończyła się podobnie jak jego starszych braci. W gimnazjum powtarzał klasę drugą, trzecią i czwartą. „Łobuzowałem się”, mówił po latach o tym epizodzie swojego życia. Z tego, co wiadomo o domu Dmowskich, nie wynika, żeby mógł stamtąd wynieść głębsze zainteresowania umysłowe, co mogło nie być bez znaczenia. Przy braku motywacji do nauki ani perswazja, ani kary cielesne aplikowane przez ojca nie były w stanie wiele zmienić. Trzeba wreszcie pamiętać, że szkoła była rosyjska. W pozostawionych w rękopisie notatkach Ignacego Chrzanowskiego znajduje się opis kilku charakterystycznych epizodów, m.in. starcia z nauczycielem, któremu Roman naraził się, mówiąc, że szkoła leży w Polsce, oraz opis męki, jaką było dlań pisanie rosyjskich wypracowań: „był wypadek, kiedy zasiadł w domu do pisania o 10 wieczorem i zasnął przy stole z piórem w ręku, nie napisawszy […] ani słowa”2.

Edukacja Dmowskich przypadła na czas forsownej rusyfikacji szkolnictwa w Królestwie. Jedynie w szkółce elementarnej na Pradze, gdzie w 1871 r. Roman rozpoczął naukę, była ona jeszcze prowadzona po polsku; z językiem rosyjskim jako wykładowym zetknął się już po roku, gdy przeniesiono go do trzyklasowej szkoły miejskiej na rogu ulic Bednarskiej i Dobrej. Tak naprawdę jednak presję rusyfikacyjną odczuł dopiero w szkole średniej. Przejawiała się ona nie tylko we wprowadzeniu języka rosyjskiego jako wykładowego, ale także rzutowała na cały system wychowawczy szkoły, stanowiący produkt samowładnie rządzonego państwa. Z wielu wspomnień, zgodnych w swej ogólnej wymowie, wyłania się obraz instytucji skrajnie autorytarnej i represyjnej, poddającej swych wychowanków inwigilacji, niszczącej naturalne więzi3 — i między uczniami, i ze starszym pokoleniem — obrażającej uczucia młodzieży, krzewiącej donosicielstwo i konformizm. „Co się nie nagnie — napisał później Dmowski — to szkoła złamie, bo siła jej i panowanie nad wychowańcami jest nieograniczone”4.

Presję szkoły szczególnie dotkliwie odczuwała młodzież pochodząca ze środowisk gorzej sytuowanych, dla której poważnym problemem były już wydatki związane z koniecznością powtarzania roku, ewentualne zaś usunięcie ze szkoły i „wilczy bilet” w ogóle przekreślały szanse dalszej edukacji. Zgodnie z informacją pochodzącą z cytowanej broszury Dmowskiego, w 1889 r. w III Gimnazjum w Warszawie (tym samym, które ukończył zaledwie trzy lata wcześniej) jedynie czterech uczniów uzyskało matury — około 3% rocznika, który osiem lat wcześniej rozpoczął w niej naukę. Rygorystyczna surowość pedagogów miała różne źródła. Korespondowała z polityką oświatową ultrakonserwatywnego państwa, kierującą się przeciw aspiracjom młodzieży pochodzącej spoza kręgu tradycyjnych elit — chociaż akurat w zachodnich guberniach cesarstwa społeczne ostrze polityki szkolnej tonowała traktowana priorytetowo walka z polskością. W sytuacji, gdy — jak w Gimnazjum III — znaczną część kadry nauczającej stanowili jeszcze Polacy5, dbałość o wysoki poziom szkoły stanowić mogła dla nich rodzaj alibi wobec władz szkolnych. Podawana w sposób pamięciowy, powiązana ściśle z wynaradawianiem i polityczną indoktrynacją, wiedza przedstawiała się w oczach młodzieży mało zachęcająco; zamiłowanie nią mogło pojawić się dopiero z czasem, w miarę wykształcania się motywacji właściwych ludziom dojrzałym.

Tak właśnie rzeczy się miały w przypadku Romana Dmowskiego. Zgodnie z sugestią jego biografa, Romana Wapińskiego, poprawa wyników w nauce mogła się wiązać z początkami aktywności narodowej Dmowskiego. On sam w późniejszych wspomnieniach wiązał przełom w swoim życiu z rozmową z ojcem, kiedy uświadomił sobie współodpowiedzialność za własne losy. Miał wówczas szesnaście lat i zrobiło mu się szkoda czasu, który niepotrzebnie stracił. Począwszy od klasy piątej nie miał już kłopotów z nauką, zyskując opinię ucznia nie tylko bardzo zdolnego, ale i pracowitego. Wyróżniał się w języku polskim, pasjonowała go łacina. Jego szkolny kolega, Stanisław Czekanowski, odnotował w swoich wspomnieniach łatwość, z jaką Roman przyswajał sobie języki obce, jego znakomitą pamięć oraz ostry język. Zainteresowania umysłowe Romana kształtował, podobnie jak u całego jego pokolenia, pozytywizm6. Studiowano dzieła Herberta Spencera, Historię cywilizacji w Anglii Henry’ego Thomasa Buckle’a, Dzieje rozwoju umysłowego Europy Johna Williama Drapera i wielu innych modnych wówczas autorów; czytano warszawski „Przegląd Tygodniowy” oraz „Prawdę”. Zaspokojenie rozbudzonych potrzeb intelektualnych nie było możliwe w ramach szkoły — nie zezwalającej na korzystanie z książek spoza wąskiego spisu lektur — co, w połączeniu z duchem buntu właściwym młodemu wiekowi, sprzyjało tworzeniu się konspiracyjnych kółek, początkowo głównie samokształceniowych, z czasem coraz wyraźniej się upolityczniających.

Konspiracyjne kółka były formą ucieczki od dusznej atmosfery szkoły. Powstawały w owym czasie w wielu szkołach. Zetknął się z nimi w gimnazjum w Kielcach Stefan Żeromski, uwieczniając je w Syzyfowych pracach. Na gruncie wileńskim w podobnej inicjatywie uczestniczył Józef Piłsudski. Kółko, które Dmowski (wraz z Władysławem Korotyńskim) założył w Gimnazjum III, nosiło nazwę „Strażnicy”, i podobnie jak inne poświęcone było głównie pogłębianiu wiedzy w zakresie ojczystej literatury, geografii oraz historii (zwłaszcza porozbiorowej). Dmowski pasjonował się polską poezją romantyczną. Przez pewien czas nosił się też z myślą napisania popularnej historii Polski. Ciekawość krajobrazów, a w większym chyba stopniu ludzi, pchnęła go kilka lat później ku wędrówkom po kraju, odbywanym w czasie wakacji, w koleżeńskim gronie, różnymi środkami lokomocji, najczęściej pieszo. Był duszą tych przedsięwzięć. Zachowane świadectwa pamiętnikarskie kreślą jego obraz jako znakomitego kompana, pełnego fantazji i tryskającego poczuciem humoru.

W przypadku tak młodych ludzi mówienie o poglądach politycznych trąci przesadą, można wszakże próbować ustalić, ku czemu się skłaniali, co wynieśli z domu. Informacje, jakie się zachowały, obciążone są podobnymi mankamentami, jak i nasza wiedza o rodzinnym środowisku Dmowskiego, tzn. pochodzą bądź od niego samego, zapisywane z pietyzmem przez bliskich mu ludzi, którym w różnym czasie opowiadał rozmaite epizody z lat swojej młodości i dziejów własnej rodziny, bądź z pamiętników pisanych po latach — gdy pozycja Dmowskiego jako polityka była już ustalona. Można wątpić, czy pozostało to bez wpływu na ścisłość przekazów. W świetle większości z nich Dmowski jawi się jako człowiek o poglądach wcześnie uformowanych i zachowanych do końca życia bez większych zmian. O ich kształcie zadecydować miało przede wszystkim środowisko domowe oraz małomiasteczkowe otoczenie rodzinnego Kamionka, wówczas dalekiego przedmieścia Warszawy. Taki obraz przekazują biografie powstające w kręgu ideowego oddziaływania obozu narodowego; podobny spotykamy w zacytowanym w przedmowie sugestywnym artykule Ksawerego Pruszyńskiego, opublikowanym w „Wiadomościach Literackich”7. Pasuje doń prawie wszystko, poczynając od konserwatywnych poglądów na obyczajowość i sposób bycia, poprzez wcześnie ujawniony niechętny stosunek do Żydów, aż po późniejszą orientację antyniemiecką. Jeśli uznać za ścisłą relację zapisaną przez Marię Niklewiczową, ojciec Romana Dmowskiego głęboko przeżył klęskę Francji w wojnie z Prusami w 1870 r., syn zaś, rzecz jasna, podzielać miał te emocje. Odnotujmy jednak, że są również elementy, które do tego obrazu nie pasują. Chłodny religijnie, pod wpływem pozytywizmu Dmowski oddalił się od atmosfery swego domu. Niektóre relacje odnotowywały jego dążenie do kontaktu z ludźmi reprezentującymi odmienne doświadczenia życiowe i odmienną mentalność. Chociaż niewątpliwie silnie związany z macierzystym środowiskiem, czy mógł identyfikować się z nim w pełni, bez względu na rozszerzające się horyzonty życiowe? I wreszcie, co najważniejsze, niechęć do Rosji była u Dmowskiego o wiele silniejsza niż do Niemiec.

Śmierć Walentego Dmowskiego (1 stycznia 1884 r.) zachwiała względną stabilizacją materialną, którą rodzinie Dmowskich udało się osiągnąć. Kilka miesięcy później zmarła starsza z sióstr Romana, Maria. Choroba najstarszego brata oraz młodszej siostry postawiły go w obliczu kolejnych obowiązków. Nowa sytuacja wymagała od Dmowskiego dużej odporności psychicznej, wytrwałości i żelaznego zdrowia. Był wówczas w szóstej klasie i musiał dorabiać korepetycjami, pochłaniającymi cztery godziny wieczorne. Znamienne przecież, że nie ucierpiały na tym ani wyniki w nauce, ani aktywność społeczna. Prócz kontynuowania działań w obrębie „Strażnicy”, Dmowski rozpoczął pracę w czytelni bezpłatnej na Pradze, jednej z założonych przez Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności.

M. Kułakowski [Józef Zieliński], Roman Dmowski w świetle listów i wspomnień, t. I, Londyn 1968, s. 118. [wróć]

Notatki Ignacego Chrzanowskiego do biografii R. Dmowskiego. Ze zbioru rodziny Niklewiczów, udostępnione mi przez prof. Marka Czaplińskiego, k. 15–22. [wróć]

„Miłuj bliźniego swego donosząc na niego […]” — jak podsumował szkolny system wychowawczy Dmowski (ibid., s. 33). [wróć]

R. Skrzycki [R. Dmowski], Ze studiów nad szkołą rosyjską w Polsce, Lwów 1900, s. 32. [wróć]

Polski słownik biograficzny, t. V, Kraków 1939–1946, s. 213. [wróć]

R. Wapiński, Roman Dmowski, Lublin 1989, s. 20–21. [wróć]

Patrz: A. Micewski, Roman Dmowski, Warszawa 1971, s. 21, 23–24. [wróć]

Czasy „Zetu”

W 1886 r. Dmowski uzyskał maturę oraz rozpoczął studia na Wydziale Fizyczno-Matematycznym (sekcja nauk przyrodniczych) Uniwersytetu Warszawskiego. Motywów wyboru kierunku możemy się jedynie domyślać. Po latach utrzymywał, że pociągało go prawo, uszanował jednak opinię ojca, który prawników uważał za krętaczy i nie chciał, żeby mu się syn zdemoralizował. Inne motywacje sugerują jego biografowie. Roman Wapiński zwrócił uwagę, że na uczelni, silnie wówczas zaangażowanej w politykę rusyfikacyjną, był to kierunek politycznie neutralny. Natomiast zdaniem Ignacego Chrzanowskiego o wyborze przez Dmowskiego biologii przesądzić miało, że uważał ją za niezbędny element ogólnego wykształcenia. Przebieg studiów nie świadczyłby o ich niezgodności z zainteresowaniami. Nauka szła Dmowskiemu z wyraźną łatwością, mimo że obrany przezeń kierunek uchodził za jeden z najtrudniejszych, a i doskwierające kłopoty materialne na pewno nie ułatwiały skupiania się na należytym przygotowaniu do zajęć. W 1888 r. musiał się starać o zezwolenie rektora na udzielanie lekcji prywatnych. Potrafił jednak jakoś wszystko z sobą pogodzić, znajdując czas także na samodzielną lekturę i na pracę społeczną, która go pochłaniała w rosnącym stopniu. Mógł też sobie pozwolić na letnie wakacyjne wyprawy po kraju.

Studia Dmowskiego przypadły na okres ożywienia politycznego, związanego zarówno z przeobrażeniami generacyjnymi, jak i przeżywaniem się apolitycznej formuły pozytywizmu. Starsze pokolenie, które przeżyło klęskę powstania styczniowego bądź dorastało w jej cieniu, widziało ostro negatywy poczynań sprowadzających represje i ucisk. Młodsi mogli jednak ocenić także bilans popowstaniowej uległości. Zaostrzenie kursu, związane z objęciem urzędowania w Warszawie przez generała-gubernatora Iosifa W. Hurkę, przyszło dwadzieścia lat po powstaniu i już nie mogło być tłumaczone odwetem. W warunkach przedłużającego się stanu wojennego, szalejącej cenzury, represyjnego prawa, możliwości zalecanej przez pozytywistów pracy „u podstaw” przedstawiały się iluzorycznie.

Wszystko to sprzyjało odrodzeniu się nastrojów buntu. W zmienionej atmosferze ponownie dochodzili do głosu epigoni powstania 1863 r. Znakiem czasu był rezonans, jaki obudziła wydana w Paryżu w 1887 r. broszura Zygmunta Miłkowskiego (bardziej znanego pod swoim literackim pseudonimem Teodora Tomasza Jeża) pt. Rzecz o obronie czynnej i skarbie narodowym. Jej autor nawoływał do gromadzenia środków na przygotowywanie kolejnego powstania. Jeszcze kilka lat wcześniej podobny apel wywołałby co najwyżej wzruszenie ramion. Tym razem jednak zaowocował konkretną inicjatywą polityczną w postaci założonej w 1887 r. w Hilfikonie (w Szwajcarii, koło Zurychu) Ligi Polskiej — tajnej organizacji niepodległościowej, w założeniu jednolitej, działającej we wszystkich trzech zaborach. Miłkowski, będący inicjatorem całej akcji, już w pierwszym roku działalności mógł sobie gratulować poważnego sukcesu, jakim było nawiązanie kontaktów z założonym w Warszawie przez Zygmunta Balickiego tajnym Związkiem Młodzieży Polskiej, bardziej znanym potem pod nazwą „Zetu”.

Trzeba jednak zaznaczyć, że nastroje buntu kierowały się nie tylko przeciw zaborcy. Nie oszczędzały często także tego, co stanowiło dziedzictwo przeszłości, przede wszystkim dominacji ziemian oraz elitarności kultury. Oczywiście, te nastroje mogły zyskiwać rozmaity wyraz polityczny. Żywo odczuwane bolączki skłaniały do protestu, program naprawy — wcześniej zaś diagnoza — zależał już od politycznej ideologii. Pozytywizm przestał wystarczać także dlatego, że w latach osiemdziesiątych wyzbywał się ducha buntu, dryfując w kierunku trójlojalizmu i akceptacji społecznego status quo. Ilustracją tych procesów było w 1882 r. uzyskanie przez Erazma Piltza koncesji na wydawanie w Petersburgu polskiego tygodnika — „Kraju”. Stał się on wkrótce ośrodkiem konsolidacji obozu zachowawczego i ugodowego. Pojmowany tradycyjnie patriotyzm, bądź żyjący martyrologiczną przeszłością, bądź zredukowany do roli odświętnego gestu, także nie dostarczał motywacji do działania, odpowiadającej nowym czasom. W tej sytuacji po „rząd dusz” w środowisku „niepokornych” sięgał marksowski socjalizm. Miał wiele atutów. Jednym z nich była doktryna, skonstruowana z naukową precyzją, nie tylko wiążąca w spójną całość wszelkie zjawiska w społeczeństwie i w przyrodzie, ale i umożliwiająca zajęcie wobec nich jednoznacznego stanowiska. Wizja całkowitej przebudowy porządku społecznego kusiła zapowiedzią likwidacji wszelkiego ucisku, także narodowego. Reprezentujące pozytywistycznie pojmowany „postęp” redakcje warszawskich gazet, w imię tolerancji, a być może także w intencji swoistego „oswojenia” marksizmu1, chętnie udzielały miejsca popularyzatorom nowych koncepcji. Również cenzura rosyjska, zaabsorbowana tropieniem treści narodowych, nie wykazywała tu zwykłej wnikliwości i czujności.

Wpływ socjalistów zaznaczył się również w kręgu „Zetu”, w takich formach i takiej sile, że wywoływało to irytację także ludzi o poglądach skądinąd radykalnych. Stefan Żeromski w swoim dzienniku skarżył się w październiku 1887 r. na szczupłość garstki „[…] rzeczywistej Polski, czczącej naród i idee Ojczyzny […]” — ginącej w morzu organiczników, anarchistów, panslawistów (!), a przede wszystkim socjalistów2. Opinia Dmowskiego była zbieżna. Po latach, wspominając czasy „Zetu”, podkreślał, że socjaliści w jego obrębie stanowili grupę najbardziej wyrazistą, wnosząc doń, prócz fanatyzmu marksowskiego „[…] wstręt do tradycji polskiej, potępianie wszystkiego co polskie (łącznie z powstaniem), wreszcie rewolucyjne rusofilstwo, które się wyrażało w uwielbieniu dla literatury rosyjskiej […]; wczytaniu wyłącznie po rosyjsku, nawet w śpiewaniu na zebraniach pieśni wyłącznie rosyjskich […]”3.

Nie jest istotne w tym miejscu, czy Dmowski przekazywał swoje wrażenia ściśle, czy przesadzał. Odnotowane przez niego zachowania uderzały bowiem w jego czuły punkt. Bariery dzielącej go od socjalistów nie tworzył ani stosunek do kwestii społecznej — około 1890 r. Dmowski podjął współpracę z tygodnikiem „Głos”, uważanym przez opinię konserwatywną za organ skrajnie radykalny — ani nawet stosunek do tradycji narodowej, której sam też nie idealizował. Brzydził się jednak tym, co jego antagoniści nazywali „internacjonalizmem proletariackim”, a co się kłóciło nie tylko z jego pojmowaniem obowiązków społecznych, ale wręcz poczuciem przyzwoitości i smaku.

Współpraca z „Głosem”, powstałym jesienią 1886 r., oznaczała dla Dmowskiego wejście w obręb prężnego środowiska, o dużym wpływie na cały krąg „niepokornych”. Stanisław Grabski, w czasach „Głosu” jeszcze socjalista, podkreślał w swoich wspomnieniach atrakcyjność stworzonej przez redakcję platformy dyskusyjnej — otwartej, dalekiej od ideologicznych szablonów. „Było wśród ówczesnych współpracowników »Głosu« kilka ustalonych tez, a więc że praca organiczna sama przez się nie doprowadzi nas do wyzwolenia spod rządów państw zaborczych, że zgubna jest wszelka polityka ugodowa, zarówno propagowana przez wydawany w Petersburgu tygodnik »Kraj« […], jak i prowadzona w zaborze pruskim przez jednego z najwybitniejszych w owym czasie parlamentarzystów polskich, Kościelskiego, a w zaborze austriackim przez konserwatystów krakowskich, tzw. stańczyków; że nieodzownym warunkiem skutecznej walki o wyzwolenie Ojczyzny jest pozyskanie dla niej mas ludowych, szczególnie włościańskich. Poza tym jednak w redakcji »Głosu« ścierały się rozmaite poglądy: Bohusza, szukającego wraz z Hłaską syntezy patriotyzmu z socjalizmem, Więckowskiego i Herynga — bardziej społeczno-radykalne, Popławskiego — narodowo-ludowe, różne zarówno od socjalizmu, jak i zachowawczego patriotyzmu. Byli to wszystko ludzie nieprzeciętni”4. Atutem pisma była i atmosfera, która — głównie za sprawą Jana Ludwika Popławskiego — wytworzyła się wokół zespołu redakcyjnego. Socjalista „międzynarodowy”, Ludwik Krzywicki, po latach uszczypliwie komentował przyciąganie przez zespół do współpracy rozmaitych politycznie surowych (ale „z przesądami”) ludzi z prowincji, pozyskanych zarówno okazaniem zaufania, jak i widoczną troską o sprawy publiczne, traktowanych bez zbędnej emfazy. „Ale — konstatował z nutką mimowolnego podziwu — wszystko przychodziło samo z siebie, bez dyskusji, bez polowania na zwierzynę ludzką. Ktoś znalazł się u stołu z kruszonem, wzruszony tym zaszczytem przysłuchiwał się rozmowom o różnych zdarzeniach, od czasu do czasu śmiał się z jakiegoś dowcipu i smakował w anegdocie, w pikantnej atmosferze, wolnej przecież od podglądania kobietom pod spódnicę […], lecz podszytej dążnościami politycznymi. […] I koniec na tym! O przekonaniach, o konieczności jakiejś akcji ani słowem nie napomykano. Ale gość wychodził już dotknięty tym obcowaniem z jakąś ideą dlań jeszcze nie określoną, lecz sympatyczną — był niewyrobionym, ale pozyskanym członkiem wzrastającego zastępu ludowcowego i sam nie uświadamiał sobie, jak z biegiem czasu uczestniczył w zbiorowym pochodzie wszystkich ku przyszłej endecji”5.

Dmowski włączał się do tego „pochodu” jako osoba o ustalonej pozycji w podziemiu: rok wcześniej, w 1889, został „bratem zetowym” (co w trójstopniowej strukturze organizacyjnej „Zetu” oznaczało najwyższy stopień wtajemniczenia) oraz przyjęto go do Ligi Polskiej. Początki jego kariery politycznej przypadły na pogłębiający się rozłam w środowisku niepokornych, związany z rywalizacją między socjalistami a „patriotnikami”, jak ich uszczypliwie nazywano. Ci pierwsi dość długo wydawali się silniejsi; oni właśnie, zgodnie z ustaleniami Teresy Kulak, oddali pierwsze salwy w ideowej konfrontacji. Taki charakter miała seria artykułów zamieszczanych w „Prawdzie” przez Ludwika Krzywickiego, a kierowanych przeciw „złudzeniom demokratycznym” „Głosu”6. Dmowski związał się z „Głosem” akurat wtedy, gdy pismo zostało zaatakowane przez socjalistów, z zachowanych zaś wspomnień wynika, że spośród redakcyjnego grona najłatwiej przyszło mu znaleźć wspólny język z Janem Ludwikiem Popławskim, starszym od niego o dziesięć lat byłym zesłańcem, przedtem zaś uczestnikiem niepodległościowej konspiracji lat siedemdziesiątych.

Z socjalistami starł się Dmowski wówczas także i w „Zecie”, w okolicznościach bardzo szczególnych, udaremniając rozruchy na Uniwersytecie Warszawskim. W opinii socjalistów stanowić one miały ogniwo szerszego ruchu, zapoczątkowanego protestami, których terenem były wcześniej uczelnie rosyjskie; zdaniem Dmowskiego odruchy solidarnościowe były w istniejącej sytuacji niewskazane — przeciwnie, należało skorzystać z okazji do zaznaczenia odrębności ruchu polskiego7. Budząca oburzenie socjalistów argumentacja Dmowskiego zdołała jednak zyskać uznanie większości angażującej się politycznie młodzieży polskiej, i to na długo. Przyjęto zasadę odrębności ruchu polskiego: w końcu stulecia udało się młodzieży narodowej przeforsować swoje stanowisko w sprawie utworzenia koleżeńskiego sądu ogólnouniwersyteckiego, przyjmując, że w jego skład wchodzić mogą jedynie studenci-Polacy; podjęte zaś przez socjalistów w latach 1899 i 1901 próby rozruchów solidarnościowych wobec wystąpień na uczelniach rosyjskich zostały (podobnie jak w 1890 r.) zbojkotowane przez większość młodzieży. Skutki rozdziału, który wówczas nastąpił, okazały się więc trwałe, a początkowa przewaga socjalistów w ruchu nielegalnym szybko stopniała na rzecz młodzieży narodowej8. Był to proces w znacznej mierze żywiołowy i przesadą byłoby sprowadzać go do działalności Dmowskiego; także i wśród młodzieży studiującej na Uniwersytecie Warszawskim jego skutki ujawniły się w pełni dopiero kilka lat po zakończeniu studiów przez Dmowskiego. Ale nie można nie doceniać jego energii i determinacji. Można powiedzieć, że popchnął swoich kolegów w kierunku, z którego już nie zeszli.

Istotą podjętych przez Dmowskiego działań było akcentowanie odrębności ruchu polskiego, podkreślanie nienormalności sytuacji, w której znalazły się ziemie polskie, a także dążenie do pogłębienia podziałów dzielących społeczeństwo polskie od rosyjskiego. Tam, gdzie zdążyły się już wytworzyć pewne więzy, należało je przeciąć. Łączyło się z tym piętnowanie wszelkich przejawów zbliżenia i współpracy, także na tle kulturalnym, a nawet ściśle prywatnym. Nie przypadkiem serię inaugurowanych przez Dmowskiego, a kontynuowanych przez „Zet” i Ligę manifestacji narodowych otworzył bojkot rosyjskiego teatru. Był to marzec 1891 r.: mniej więcej w tym samym czasie obiegł Warszawę satyryczny wierszyk, ułożony przez Dmowskiego z okazji jakiegoś arystokratycznego ślubu, na który byli zaproszeni także goście rosyjscy. Wiersz kończył się strofami:

Każdy młody czy też stary

Bawił się jak ryba w wodzie,

I moskiewsko-polskie pary

Szły w tan przy najlepszej zgodzie.

O sielance takiej boskiej

W żadnym domu nie ma mowy,

Chyba że u Ślimakowskiej

Przy ulicy Towarowej.

Pod podanym adresem mieścił się dom publiczny. Niewinny z pozoru żart Dmowskiego w rzeczywistości stanowił formę nacisku; bardziej zdecydowane środki towarzyszyły obchodom żałoby narodowej, ogłoszonej w końcu 1891 r. W kilku domach, które lekceważąc apele, hucznie bawiły się w karnawale, wybite zostały szyby… Opinia ugodowa z oburzeniem użalała się na „terror”9 — z perspektywy doświadczeń ruchów wyzwoleńczych naszego stulecia dążenie do dyscyplinowania własnej społeczności narodowej wydaje się jednak dość naturalne, a i akcentowanie drastyczności poczynań Ligi trąci przesadą.

Całość tych poczynań kierowała się przeciw Rosji. Na inne konflikty patrzył Dmowski przez pryzmat sporu polsko-rosyjskiego. W świetle jednej z relacji odmówić miał wprawdzie, mimo nalegań, wygłoszenia w imieniu „Zetu” powitania jako sprzymierzeńca ruchu ukraińskiego10 — kilka lat później przecież firmował odezwę podobnej treści11. Ta prawidłowość odnosiła się i do jego stosunku do Żydów: z dostępnych świadectw nie wynika, by na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych eksponował kwestię żydowską. Jest to tym bardziej godne uwagi, że właśnie wtedy doszło do jej wydatnego zaostrzenia. Decyzja cara Aleksandra III, ograniczająca prawo osiedlania się Żydów do piętnastu zachodnich guberni państwa, spowodowała napływ Żydów rosyjskich na ziemie polskie, co stanowiło moment zwrotny dla polskiej opinii publicznej — budząc zaniepokojenie także i jej lewicowej części. Niepodejrzany o antysemityzm L. Krzywicki, przebywając w Wilnie na własnej skórze odczuł przejawy rosyjskiego patriotyzmu tamtejszych Żydów. Gdy wszedł do księgarni i odezwał się po polsku, nie został obsłużony. Podobne wrażenia odnotowywał Stanisław Wojciechowski12. Nasilenie się wypowiedzi o charakterze antyżydowskim na łamach „Głosu” — bardzo wyraźne na przykład w publicystyce Popławskiego — było częścią ogólniejszej atmosfery, gdy rozwiewały się pozytywistyczne złudzenia co do możliwości asymilacji oraz wiara w możliwość wspólnego frontu przeciw zaborcy. Z tego, co wiemy o środowisku domowym Dmowskiego i jego nastawieniu, ujawnianym także w szkole, nie mamy powodów sądzić, że nie podzielał opinii ujawnianych wówczas w „Głosie”, a bulwersujących środowiska „niepokornych”. Nie zaakcentował przecież swojej obecności w toczonej przez „Głos” kampanii13.

Podejmując na terenie „Zetu” walkę z socjalistami, Dmowski okazał determinację, konsekwencję i charakterystyczną dla siebie umiejętność występowania wbrew dominującym nastrojom. Rzucona przez socjalistów myśl wsparcia akcji protestacyjnej uczelni rosyjskich cieszyła się szerokim odzewem. Dmowski nie próbował tuszować swojej niechęci taktycznymi unikami. Podczas decydującej rozgrywki, licząc się z tym, że ma przeciw sobie większość sali, powiedział swoje, usiadł i czekał, czy go wyrzucą za drzwi. Był wówczas chory, na zebranie przyszedł z wysoką gorączką. Wygrał jednak, a wybrany na przewodniczącego zebrania nie omieszkał dopilnować usunięcia swoich oponentów z organizacji14. Rozruchom „międzynarodowym” przeciwstawił „narodowe”, inicjując serię manifestacji publicznych. Andrzej Micewski akcentuje instrumentalny, konkurencyjny wobec akcji inicjowanych przez socjalistów, aspekt tych wystąpień15. Motyw ów, chociaż zapewne istotny, nie decydował jednak; ważniejsza była walka z nastrojami rezygnacji, zniechęcenia, atmosferą paraliżującego strachu.

Opis demonstracji — spośród których najbardziej spektakularną (i ostatnią) była, odbyta w kwietniu 1894 r., słynna manifestacja ku czci Jana Kilińskiego16, zakończona serią aresztowań i zamknięciem „Głosu” — stanowiłby odrębne zagadnienie. Dmowski, poza sygnalizowanymi imprezami o charakterze bojkotowym, zaangażował się w obchody rocznicy Konstytucji 3 Maja, biorąc udział w przygotowaniu stosownej odezwy i uczestnicząc w pochodzie. Uniknąwszy szczęśliwie aresztowania, mógł finalizować formalności związane z ukończeniem studiów. Po zdaniu końcowych egzaminów oraz złożeniu pracy pt. Przyczynek do morfologii wymoczków włoskowatych (cilia), 10 maja 1891 r. uzyskał stosowny dyplom, wraz z tytułem „kandydata nauk przyrodniczych” (odpowiadającym doktoratowi). O przyjęciu rozprawy, mimo protestów rusycysty (pracę, napisaną w „języku państwowym”, Dmowski złośliwie naszpikował rażącymi polonizmami), zadecydowały bardzo pochlebne oceny specjalistów. Opiekun naukowy Dmowskiego, prof. August Wrześniowski, zachęcał go gorąco do habilitacji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pomógł też w uzyskaniu zapomogi z Kasy im. Mianowskiego, co miało umożliwić Dmowskiemu dalsze studia w Paryżu.

Po odebraniu dyplomu Dmowski udał się, jak co roku, w szerszym gronie na wakacje, tym razem zatrzymując się u rodziny swego kolegi Wacława Naake-Nakęskiego w Ojcowie. Jesienią, wykorzystując przyznane stypendium, wyjechał „dla osobistego kształcenia się” do Paryża.

Patrz: S. Grabski, Pamiętniki, t. 1, Warszawa 1989, s. 33. [wróć]

S. Żeromski, Dzienniki. Wybór, Wrocław–Kraków 1980, s. 367–368, 384–385. [wróć]

Cyt. za: S. Kozicki, Historia Ligi Narodowej (Okres 1887–1907), Londyn 1964, s. 42. [wróć]

S. Grabski, op. cit., s. 37–38. [wróć]

L. Krzywicki, Wspomnienia, t. III, Warszawa 1959, s. 63–64. [wróć]

T. Kulak, Jan Ludwik Popławski 1854–1908. Biografia polityczna, t. I, Wrocław 1989, s. 225. [wróć]

Notatki Ignacego Chrzanowskiego…, k. 37–51. [wróć]

Patrz charakterystyczny opis Erazma Piltza: Nasza Młodzież. Przez Scriptora, Kraków 1903, s. 21–39. [wróć]

Patrz charakterystyczny komentarz E. Piltza, op. cit., s. 96–99. [wróć]

R. Wapiński, op. cit., s. 36. [wróć]

„Zwracamy się […] do Was, jako wolni do wolnych, równi do równych, nawołując do wspólnej walki ze wspólnym wrogiem, za wspólną sprawę — wolności narodów” (Biblioteka PAN, Kraków, sygn. 7783. Odezwy Ligi Narodowej, bez paginacji). [wróć]

T. Kulak, op. cit., s. 235. Patrz też: L. Krzywicki, op. cit., s. 328. [wróć]

Dla porządku odnotować należy hipotezę Grzegorza Krzywca, że stosowne teksty Dmowski mógł pisać, używając pseudonimu lub kilku pseudonimów (G. Krzywiec, Szowinizm po polsku. Przypadek Romana Dmowskiego (1886–1905), Warszawa 2009, s. 104–118). Podejrzenia autora ogniskują się w sposób szczególny na postaci Witolda Ziemińskiego, autora sztandarowego dla wspomnianej kampanii „Głosu” cyklu artykułów. Brak jednak dowodów potwierdzających tę hipotezę, przeciw niej przemawia natomiast, prócz różnic stylu i sposobu argumentacji (w przypadku tekstów Ziemińskiego), także to, że Dmowski nie przyznał się do ich autorstwa. Nie przypisano mu ich także w sporządzanych po jego śmierci bibliografiach. Dotyczy to także pozostałych tekstów. [wróć]

Notatki Ignacego Chrzanowskiego…, k. 43–48, 51. [wróć]

A. Micewski, op. cit., s. 31. [wróć]

Szerzej na ten temat: B. Cywiński, Rodowody niepokornych, Warszawa 1984, s. 211–229. [wróć]

Paryż

Po drodze dwa tygodnie zatrzymał się w Galicji, załatwiając druk swojej pracy doktorskiej w języku polskim. Ukazała się ona w roku następnym, w „Pamiętniku Fizjograficznym”. Przede wszystkim jednak chłonął atmosferę bardzo odmienną od realiów rosyjskiego zaboru. „Byłem — wspominał — w Krakowie i we Lwowie, poznałem osobiście trochę ludzi, słuchałem w kościele kazania, w sali uniwersyteckiej wykładu, w sali sądowej rozprawy karnej, […] byłem na posiedzeniu kółka akademickiego, przesiadywałem w kawiarniach, piwiarniach, kuchniach studenckich, wszędzie gdzie mogłem na ludzi patrzeć”1. Dalsza droga wiodła przez Szwajcarię, gdzie poznał Zygmunta Balickiego, pozyskując go dla swego planu reorganizacji Ligi Polskiej.

W Paryżu wylądował Dmowski w końcu listopada, zasilając dość liczną wówczas kolonię polskiej młodzieży studiującej. Nie znał wówczas francuskiego, co stanowiło dlań istotny problem, utrudniający efektywne wyzyskanie stażu. Ucząc się języka, czytał książki różnej treści, nie zawsze biologicznej. Po uporaniu się z tą trudnością uczęszczał na wykłady zarówno do Szkoły Antropologii, jak i Collège de France, gdzie bawił się nieudolnym komentowaniem Pana Tadeusza podczas wykładu literatur słowiańskich. Więcej skorzystał z wykładów Ernesta Renana na temat dziejów Izraela; wędrując po Paryżu, oglądał liczne jego osobliwości i zwiedzał muzea, ze szczególną uwagą lustrując pomniki dawnych cywilizacji Wschodu2.

Poczynania paryskie Dmowskiego ilustrowały godną uwagi rozpiętość jego zainteresowań. Dość przypomnieć, że publicystyczny debiut Dmowskiego stanowiła nowela o uliczniku warszawskim, ogłoszona w 1890 r. w „Kurierze Lwowskim”. Działając w „Zecie”, pracował nad popularną historią Polski; będąc w Paryżu, chciał napisać podręcznik biologii. Skończyło się jednak na broszurze na temat gimnazjów rosyjskich w Polsce oraz artykule pt. Polskie partie robotnicze a sprawa narodowa, napisanym wspólnie z działaczami socjalistycznymi, Bolesławem Motzem i Kazimierzem Dłuskim. Artykuł, zakwalifikowany przez redakcję jako programowy, ukazał się w pierwszym numerze „Przeglądu Socjalistycznego”. Epizod ten tak dalece nie przystaje do obiegowej opinii na temat Dmowskiego, że zasługuje na komentarz. Stosunek młodego Dmowskiego do socjalizmu należy do kwestii kontrowersyjnych nie tylko w świetle jego późniejszej biografii, ale i z uwagi na rozbieżność dostępnych relacji. W czasie studiów miał podobno nie uchylać się od śpiewania Czerwonego Sztandaru, jego zaś poczynania w „Zecie” kierowały się nie tyle przeciw socjalizmowi w ogóle, ile przeciw socjalizmowi „międzynarodowemu”. Jego późniejsza publicystyka wskazywałaby na znajomość Marksa (a nie wszyscy socjaliści mogliby się nią wylegitymować). Opublikowany w „Głosie” w 1891 r. artykuł pt. Idea w poniewierce dokumentowałby jednak raczej sceptycyzm co do możliwości pozyskania socjalizmu w walce o cele narodowe. Władysław Jabłonowski, tłumacząc ów socjalistyczny epizod w biografii Dmowskiego, wskazywał, że jako polityk musiał on działać praktycznie, być „człowiekiem próbującym, czy mu się nie uda zrobić coś dobrego dla jakiegoś wyższego celu, nawet tam gdzie niewiele jest szans na to. W tym wypadku pisząc swój artykuł, redagował go zgrabnie z myślą, iż może przyczynić się do zwekslowania socjalizmu na drogi narodowe. Nie udało się, a poza tym drogi tych kierunków zaczęły w tym czasie coraz bardziej się rozchodzić”. Taka interpretacja brzmi całkiem prawdopodobnie. Swoje znaczenie miał także inny czynnik. Zażarte spory ideowe, dzielące środowisko „niepokornych”, toczyły się jak gdyby „w rodzinie”, w tym wypadku w obrębie grupy wypowiadającej się za zdecydowaną walką z zaborcami. Przynajmniej do 1905 r. różnice zdań, chociaż zasadnicze i pogłębiające się w miarę upływu czasu, nie groziły zasadzie solidarności wobec zaborcy ani nie przekreślały możliwości współpracy, na przykład przy szmuglowaniu bibuły czy jej druku3. Dziewiętnastowieczne normy obyczajowości politycznej były inne od nam współczesnych.

Być może zresztą tu właśnie tkwił klucz do wyjaśnienia zagadki. Bolesław Limanowski utrzymuje w swoich wspomnieniach, że Dmowski przyjechał do Paryża z misją utworzenia socjalistycznego miesięcznika. Nie jest to informacja bezwzględnie zasługująca na wiarę, z tego jednak, co wiemy o pobycie Dmowskiego w stolicy Francji, możemy uznać za bezsporne, że się do powstania takiego pisma przyczynił. Niewykluczone więc, że mimo dystansu wobec socjalizmu uznał, iż może swoim ideowym przeciwnikom tego rodzaju dżentelmeńską przysługę wyświadczyć, oni zaś mieli w tym względzie do niego zaufanie.

Kończąc relację o pobycie Dmowskiego w Paryżu, poruszyć wypadnie jeden jeszcze wątek — osobisty. W Paryżu skończył 28 rok życia. Nie był ascetą. W liście do Stefana Żeromskiego, pisanym w końcu kwietnia 1892 r., bez żenady uskarżał się na „obstrukcję umysłową”, zawinioną jego zdaniem przez wymuszoną abstynencję seksualną: „kobiety bowiem tu w Paryżu okropnie są drogie”. W Paryżu przeżyć miał wielką miłość; po latach opowiadał, że zanim podjął decyzję o nieangażowaniu się, spędzić miał całą noc, chodząc nad Sekwaną4. U podstaw trudnej decyzji tkwić miało przekonanie o niemożności pogodzenia działalności politycznej z normalnym życiem rodzinnym. Tę motywację, przekazaną przez samego Dmowskiego, potwierdzają wszyscy jego biografowie. Trudno nie widzieć, że korespondowała ona ściśle z poglądami wyniesionymi przez niego ze środowiska rodzinnego. Były one w kwestiach obyczajowych bardzo sztywne, wiążąc założenie rodziny z osiągnięciem stabilizacji materialnej. Wojciech Wasiutyński był kiedyś jako dziecko świadkiem rozmowy, w której Dmowski, zapytany, dlaczego się nie ożenił, odrzekł, „że większą część życia spędził jakby na linie, nie mając ani stałego zajęcia, ani nawet stałego domu i zawsze licząc się z możliwością aresztowania”5. Ten motyw w różnych wariantach powtarzał się w wielu relacjach. „Nie przywiązywał — wspominała Maria Niklewiczowa — zbyt wielkiej wagi do miłości, twierdził, że małżeństwo zawiera się dlatego, aby stworzyć rodzinę, wychować dzieci, a wzajemny szacunek, wspólne zamiłowania, ten sam poziom kulturalny i moralny — ważniejszymi są od miłości. Kiedy ja wychodziłam za mąż, tłumaczył mi, że miłość nie trwa wiecznie, co ja oczywiście przyjmowałam z gorącym protestem”6. Sam nie widział się w roli ojca rodziny, zapewniającego jej godziwe warunki.

Przy silnie — zapewne ponad miarę — rozwiniętym poczuciu odpowiedzialności (wielu „niepokornych” pozakładało przecież rodziny), pewne znaczenie mógł mieć również inny czynnik. Dwoje spośród rodzeństwa Dmowskiego zdradzało zaburzenia umysłowe. Druga jego siostra, Jadwiga, cierpiała na silny rozstrój nerwowy; najstarszy zaś brat, Julian, dostał manii prześladowczej i w 1895 r. musiał się nawet leczyć w zakładzie psychiatrycznym w Tworkach. Dmowski nie czynił z tego sekretu, ale nie ma powodu sądzić, że się tym nie przejmował. Czy można wykluczyć, że obawiał się, by jego potomstwo nie było obciążone? Wiedza o prawach dziedziczności, jaką odebrał podczas studiów, mogła jedynie wspierać tego rodzaju obawy. Zbyt mało wiemy o rodzinie Dmowskiego, by móc pełniej zweryfikować te przypuszczenia — odnotujmy przecież, że rodziny nie założył także żaden z jego braci.

Opuszczając Paryż, wracał Dmowski do kraju przez Genewę. Tam ponownie spotkał się z Balickim, czego plonem był wspólny projekt reorganizacji Ligi Polskiej. Spisany przez Balickiego chemicznym atramentem na odwrocie albumu z widokami Wersalu, został niestety utracony po aresztowaniu Dmowskiego na granicy Królestwa.

M. Kułakowski, op. cit., t. I, s. 143. [wróć]

W. Jabłonowski, Z biegiem lat. Wspomnienia o Romanie Dmowskim, Częstochowa 1939, s. 10–12. [wróć]

R. Wapiński, Pokolenia Drugiej Rzeczypospolitej, Wrocław 1991, s. 89. [wróć]

M. Kułakowski, op. cit., s. 151, 410. [wróć]

Ibid., s. 11. [wróć]

M. Niklewiczowa, Wspomnienie o Romanie Dmowskim, Biblioteka PAN, Kraków, sygn. 7810, k. 24–25. [wróć]

Proklamowanie Ligi Narodowej

Podobno o aresztowaniu Dmowskiego zadecydował donos policji krakowskiej, współpracującej z rosyjską. O grożącym mu niebezpieczeństwie Dmowski był ostrzeżony m.in. przez Stanisława Wojciechowskiego, byłego „brata” zetowego, współcześnie zaś uczestniczącego w tworzeniu założonej niebawem Polskiej Partii Socjalistycznej. Te ostrzeżenia zlekceważył, być może rzeczywiście — jak utrzymuje R. Wapiński — liczył, że sprawa jego udziału w demonstracji trzeciomajowej „przyschnie” jakoś i śledztwo zostanie umorzone1. Ta kalkulacja potwierdziła się jedynie częściowo. Dmowski miał wiele szczęścia, gdyż w toku śledztwa policja nie zorientowała się w stopniu jego zaangażowania w działalność nielegalną. Liczenie jednak na pobłażliwość państwa okazało się błędem.

Zatrzymany przy przekraczaniu granicy 12 sierpnia 1892 r., pięć miesięcy przebywał w więzieniu śledczym pierwszego pawilonu Cytadeli warszawskiej. Zamknięcie i przymusowa bezczynność z pewnością stanowiły wstrząs dla człowieka młodego i bardzo aktywnego, zwłaszcza w połączeniu z perspektywą odbycia kary. Mówienie o ruinie planów życiowych trąciłoby przesadą, ale czy kryteria, wedle których dokonywał wyborów, pozostały takie same? Na tle wielu innych polskich życiorysów końca XIX stulecia losy Dmowskiego nie ułożyły się wyjątkowo. Raczej ilustrowały szerszą prawidłowość, zawartą w związku między represjami, wytrącającymi z normalnego życia, a decyzją poświęcenia się działalności politycznej. Taka metamorfoza następowała relatywnie łatwiej, gdy z różnych względów bohater nie widział dla siebie miejsca w „normalnym” społeczeństwie lub sobie w nim po prostu nie radził: w takim wypadku represje, o ile nie łamały człowieka, aktywizowały nieczynne dotąd pokłady energii i aktywności życiowej. Zgodnie z opinią Andrzeja Garlickiego, tak właśnie rzecz się miała w wypadku Józefa Piłsudskiego2. Przypadek Dmowskiego był odmienny o tyle, że radził on sobie dotąd w życiu znakomicie i problem mogła dlań wówczas stanowić raczej rozmaitość otwierających się przed nim możliwości wraz z koniecznością dokonania wyboru. Aresztowanie, wyrok, później zsyłka ułatwiły mu podjęcie decyzji. Poniekąd ilustruje to bibliografia jego prac, gdzie pozycje zahaczające o biologię urwały się na roku 1893.

Po wyjściu z więzienia za kaucją (3 stycznia 1893 r.) Dmowski skrócił sobie czas oczekiwania na wyrok, rzucając się w wir działań związanych z planowaną wcześniej reorganizacją Ligi Polskiej. Potrzebę takowej uzasadniał bezczynnością całej organizacji; przesady w tej opinii chyba nie było, skoro ją potwierdzał stojący na politycznych antypodach Wilhelm Feldman. Trójzaborowość była fikcją. Nie udało się zawiązać konspiracji w zaborze pruskim, w zaborze austriackim zaś zaznaczył się zabójczy — z punktu widzenia dalej idących planów niepodległościowych — wpływ przyznanej dzielnicy autonomii. Po założeniu Ligi odbyły się cztery zjazdy, ostatni w roku 1890. „Obrady na nich ograniczały się do wysłuchiwania delegatów krajowych z postępów organizacyjnych, z omawiań sprawy skarbowej i z uwag zasadniczych. Te ostatnie stanowiły specjalność delegata z zaboru austriackiego”, który poza tym „nie zobowiązywał się do agitowania na Skarb Narodowy i zarywał z tonu austrofilizmu”. W 1890 r. na zjazd już nie przybył, rok później zamiast zjazdu odbył się w Zurychu obchód trzeciomajowy3. Najlepiej przedstawiała się praca w zaborze rosyjskim, gdzie komisarzem Ligi był Popławski. Pod jego kierownictwem Liga sterowała serią obchodów narodowych, przybierających formę manifestacji ulicznych, dysponowała oparciem w konspiracji młodzieżowej oraz liczącym się pismem w postaci „Głosu”. Organizowane manifestacje ściągnęły jednak na środowisko zainteresowanie policji, a w konsekwencji aresztowania. Pozycją Ligi zachwiały także zmiany, jakie zaszły w obrębie ruchu socjalistycznego. Ukonstytuowanie się dwóch zwartych, ostro ze sobą konkurujących środowisk socjalistycznych — PPS (1892) oraz „międzynarodowego”, skupionego w SDKP (później SDKPiL) — postawiło pod znakiem zapytania walory luźnej struktury, jaką była Liga Polska. Mogła ona, również dzięki dość mgławicowemu programowi, docierać do zróżnicowanych środowisk, a także ludzi dopiero precyzujących swoje poglądy, ale i narażona była na penetrację konkurentów, dysponujących wyrazistym programem i nieporównywanie sprawniejszych w działaniu. Publicystyka środowisk konserwatywnych, w tym i pamflety Piltza4, sugerowała, że w dalszej konsekwencji środowisko zdryfuje nieuchronnie na lewo, ku socjalizmowi. Argumenty tego rodzaju, chociaż stronnicze, nie były jednak pozbawione podstaw; ich zasadność potwierdzały także relacje postaci związanych z Narodową Demokracją, jak Władysława Jabłonowskiego czy Zdzisława Dębickiego. Młodzi ludzie wzdragali się przed narzucanym przez system konformizmem, jak i jałową kontemplacją martyrologicznej tradycji, co wcale nie przesądzało wyboru drogi życiowej. Problem dojrzał jeszcze przed wyjazdem Dmowskiego do Paryża; po powrocie i wyjściu z więzienia podjął jedynie to, co wcześniej przerwał.

Trudniej wymierzyć wpływ ambicji przywódczych Dmowskiego. Jeszcze w czasie studiów, działając wśród „braci” zetowych, doprowadził do rozluźnienia formalnej zależności „Zetu” od Ligi — w jakiejś mierze pod wpływem irytacji, którą budziła osoba ówczesnego komisarza Ligi, Erazma Kobylańskiego. Był on — jak twierdził Dmowski — „człowiekiem niedużej inteligencji, przy tym niezwykle nudny, skutek czego powaga jego wśród »braci« związkowych coraz bardziej słabła i wytwarzał się wśród nich antagonizm względem Ligi”5. Równie irytująca, a przy tym negatywnie rzutująca na dobro sprawy, mogła się wydawać zależność od ciała tak nieruchawego, jak Liga, a w szczególności jej zagraniczna Centralizacja.

Nie jest w pełni jasne, kiedy udało się Dmowskiemu pozyskać poparcie komisarza Ligi na Królestwo Polskie, Jana Ludwika Popławskiego. Jabłonowski podaje, że miał je już jesienią 1891 r., podczas wstępnych rozmów z Balickim, bardziej prawdopodobna jednak wydaje się wersja zawarta w relacji Dmowskiego, iż uzyskał je dopiero w początkach 1893 r., po wyjściu z więzienia6. W lutym, działając w porozumieniu z Popławskim, zwrócić się miał doń z inicjatywą ujawnienia się krajowego kierownictwa Ligi przed członkami i wspólnej narady. Wobec braku reakcji ze strony zagranicznego kierownictwa inicjatywę ponowiono, wyznaczając datę zebrania na 1 kwietnia. W tym dniu zebrani przez Dmowskiego członkowie Ligi, przy aprobacie Popławskiego jako jej komisarza na Królestwo Polskie, podjęli decyzję o wypowiedzeniu posłuszeństwa Centralizacji i o utworzeniu nowej organizacji pod nazwą Ligi Narodowej. Zniesiono organizację „Łączność”, grupującą byłych „braci” zetowych, wcielając ją do Ligi. Odbywało się to na podstawie rozmów indywidualnych, w sumie kilkudziesięciu, i zostało dokonane przez Dmowskiego w czasie około pół roku. Drugim środowiskiem, na którym oparła się nowa organizacja, był krąg warszawskiego „Głosu”.

Zainicjowane zmiany szły daleko. W sferze organizacyjnej utworzona struktura była o wiele bardziej zwarta. Zwierzchnią władzę sprawowała w niej Rada Tajna, obdarzona prawem uzupełniania swego składu przez kooptację. Powoływała ona Komitet Centralny, będący organem wykonawczym, ten zaś stanowił hierarchiczne zwieńczenie złożonej struktury, podzielonej na „kraje” — w zależności od rejonu działania — oraz „wydziały”, stosownie do kompetencji (administracyjny, prasy, skarbu, komunikacji itp.). Tak kierowana Liga przestawała pełnić funkcję instancji zwierzchniej nad podporządkowanymi jej, ale zachowującymi znaczny zakres samodzielności organizacjami, lecz podjęła działalność bezpośrednią bądź — poprzez swoich członków — starała się infiltrować poszczególne, formalnie niezależne, stowarzyszenia społeczne. Podobnie jak Liga Polska, także Liga Narodowa pozostawała organizacją elitarną. Jeszcze w pierwszych latach XX wieku liczba jej członków oscylowała wokół setki. Byli to jednak ludzie nie tylko cieszący się autorytetem w swoim środowisku, ale też zdolni do działania, operatywni i zdyscyplinowani. Równie istotne zmiany dokonały się w sferze ideologii. Chociaż przesadą byłoby mówić o ujednoliceniu doktryny politycznej, z pewnością uczyniony został poważny krok w tym kierunku. Nadto, o ile ewolucja wypowiedzi programowych Ligi Polskiej nie szła w kierunku nacjonalistycznym7, o tyle dalsze dzieje koncepcji wypracowywanych przez Ligę przedstawiały obraz odmienny. Ewolucję programu ułatwił przewrót personalny: oprócz Zygmunta Balickiego, grono twórców obozu narodowego nie zajmowało eksponowanego miejsca w strukturach Ligi Polskiej.

Opór dawnej struktury przeciw wprowadzanym zmianom był słaby, co potwierdzałoby słabą jej żywotność. Urzędujący we Lwowie Komitet na Galicję podał się do dymisji, szwajcarska Centralizacja istniała jedynie formalnie; podjęte zaś próby przeciwdziałania zostać miały, jeśli wierzyć relacji Dmowskiego, sparaliżowane przez samego twórcę Ligi Polskiej, Zygmunta Miłkowskiego.

Pierwszą enuncjacją programową nowej Ligi była opublikowana w kwietniu 1893 r. broszura pt. Nasz patriotyzm, napisana przez Dmowskiego, oczywiście anonimowo. Był to tekst interesujący z wielu względów, przede wszystkim jednak uderzała w nim silnie eksponowana zasada prymatu interesów narodowych, przeciwstawiona partykularyzmom dzielnicowym i klasowym. „Odpowiednio do położenia politycznego każdej dzielnicy — pisał Dmowski — musimy uznawać rozmaity stosunek do rządów zaborczych, musimy się godzić na rozmaite odpowiadające warunkom miejscowym środki działania, ale nie zmienia to w niczym tej ogólnej zasady, według której każdy czyn polityczny Polaka, bez względu na to, gdzie jest dokonywany i przeciw komu skierowany, musi mieć na widoku interesy całego narodu”8.

W ujęciu konserwatystów prymat interesu narodowego był równoznaczny z solidaryzmem. Stanowisko Dmowskiego było inne, bardziej finezyjne. Jakkolwiek nie budował swojej koncepcji politycznej na istnieniu antagonizmów społecznych, przyjmował je za fakt. Nie ubolewał wówczas nad zagrożeniem warstwy ziemiańskiej — i kultywowanego w jej obrębie tradycyjnego modelu kultury polskiej — przez procesy modernizacyjne. Raczej już (w zgodzie ze stanowiskiem „Głosu”) cieszył się z awansu cywilizacyjnego ludności chłopskiej. Nie gorszył się, że „warunki ekonomiczne wymagają od wielkiego kapitalisty nie patriotyzmu, ale umiejętności bronienia swoich interesów”, ani że w reakcji pojawił się ruch socjalistyczny, „pomimo całej zewnętrznej frazeologii” uzasadniony, gdyż wyrażający „dążenia wstępującej na widownię polityczną klasy robotniczej”9. Ostrze wywodów Dmowskiego kierowało się przeciw ugodzie. Sugestywny i plastyczny opis polityki rosyjskiej wobec żywiołu polskiego eksponował jej ciągłość i logikę, wykazując brak podstaw do oczekiwania na zmianę sytuacji przez bierny opór czy postawę ugodową. Narzucony system uniemożliwia narodowi normalne warunki egzystencji i musi być zmieniony. Z braku możliwości legalnego działania „obrona czynna” sięgnąć musi po środki nielegalne. „Środki tej polityki są niezliczone. Nie uważając za potrzebne wyszczególniać ich na tym miejscu, ograniczymy się do zaznaczenia, że […] polegają na stawianiu działalności rządu możliwych przeszkód, lub noszą wprost charakter odwetu i kary. Pojedyncze i zbiorowe manifestacje i obchody, różne formy biernego protestu, bezrobocia [tzn. strajki — K.K.] lub choćby odmowa płacenia podatków, tępienie wszelkich zewnętrznych form rusyfikacji, niszczenie materialnych zasobów rządu, wreszcie kary wymierzane na gorliwych agentów władzy lub na zdrajców sprawy narodowej — oto sposoby działania, za pomocą których utrudnia się wrogowi egzystencję w podbitym i gnębionym kraju, wprowadza się rozkład do jego systemu i rzuca strach na ośmielonych bezkarnością jego służalców”10.

Program ten z założenia miał charakter długofalowy. Dmowski nie wykluczał zaistnienia sytuacji, w której potrzebne mogą okazać się działania powstańcze, aktualnie jednak podnosił znaczenie poczynań organicznikowskich, to znaczy oświatowych, ale i czysto społecznych, nakierowanych głównie na rozszerzanie świadomości narodowej, a wyzyskującej wszelkie środki działania, łącznie z nielegalnymi. Brak akcentu na program powstańczy wiązał się z przekonaniem, że w istniejącej sytuacji mógłby on prowadzić do pozbawionych szans sukcesu buntów, „w których naród masowo będzie się pozbawiał najlepszych sit swoich […]. Z drugiej strony — dowodził Dmowski — program powstaniowy wyrządza wielką szkodę, wskazując ludziom walkę w dalszej przyszłości i sprawiając, że oczekują oni, aż wybije godzina — kiedy tymczasem dziś trzeba walkę prowadzić. Iluż jest ludzi, którzy czekają na rewolucję jutra, zamiast robić dzisiaj rewolucję nieustającą”11.

W opinii związanego z obozem Piłsudskiego dziejopisa, Władysława Pobóg-Malinowskiego, zarysowany program „rewolucji nieustającej” stanowił zbiór ogólników, maskujących brak woli walki12. W świetle ustaleń współczesnej historiografii trudno upierać się przy tej opinii13, a gorzej jeszcze wygląda ona na tle pojęć nam współczesnych — gdzie raziłyby raczej rachuby na możliwości posłużenia się metodami małej irredenty, ze wskazaniem działań terrorystów irlandzkich jako pozytywnego wzorca. Sugestie, zawarte w Naszym patriotyzmie, powielane w kierowanych do ludu odezwach Ligi Narodowej, formułowane w formie drastycznie jednoznacznej, odzwierciedlały intencję szukania możliwości kontynuowania walki, umożliwiającej realne szkodzenie przeciwnikowi mimo miażdżącej dysproporcji sił. Dzisiaj taki konflikt nazywa się asymetrycznym. „Nie pójdziemy dziś na wroga z kosami — głosiła jedna z odezw — […] bo by nas zmógł i pobił. Ale jak przed laty Kiliński, w imię Boga, z czym kto może — z nożem czy siekierą, ze strzelbą czy pałką tępmy to robactwo, co nam kraj zapaskudza, tych urzędników, nauczycieli moskiewskich, popów, żandarmów, strażników i wszystkich kacapów, którzy się tu do nas przywlekli i ostatni kęs chleba nam wydzierają. Brońmy się prawem, a jak prawo nie pomoże — to siłą, a jak siła nic nie zrobi — to chytrością i zdradą”. Inna odezwa informowała, że w Irlandii ucisk angielski zelżał, gdy gnębiona ludność zamiast powstań zaczęła potajemnie zabijać najbardziej dokuczliwych dręczycieli, a przy okazji „i swoich łotrów i zdrajców, co z wrogiem trzymali”. Płyną stąd wnioski i dla Polski: „Niech w każdym mieście, w każdym powiecie choćby po dwóch, po trzech łajdaków zginie, zaraz inni zmiękną”14.

R. Wapiński, Roman Dmowski, s. 51. [wróć]

A. Garlicki, Józef Piłsudski 1867–1935, Warszawa 1990, s. 17, 27, 32–33. [wróć]

W. Feldman, Dzieje polskiej myśli politycznej 1864–1914, wyd. II, Warszawa 1933, s. 252. [wróć]

E. Piltz, Nasza Młodzież…, s. 103; tenże, Nasze stronnictwa skrajne, Kraków 1903, s. 347–348. [wróć]

M. Kułakowski, op. cit., s. 141. [wróć]

S. Kozicki, op. cit., s. 80. [wróć]

R. Wapiński, Narodowa Demokracja 1893–1939. Ze studiów nad dziejami myśli nacjonalistycznej, Wrocław 1980, s. 26. [wróć]

R. Dmowski, Pisma, t. III, Częstochowa 1938, s. 247. [wróć]

Ibid., s. 262, 266. W tym kontekście za charakterystyczne uznać można odnotowane przez niego z aprobatą „pojawienie się w programach socjalistycznych postulatu odbudowy niepodległego państwa polskiego” (s. 267). [wróć]

Ibid., s. 270–271. [wróć]

Ibid., s. 265–266. [wróć]

W. Pobóg-Malinowski, Narodowa Demokracja 1887–1918. Fakty i dokumenty, wyd. II, Londyn 1998, s. 61. [wróć]

Patrz m.in. interesujące analizy dalekiego od sympatii wobec Dmowskiego i Ligi Grzegorza Krzywca (G. Krzywiec, op. cit., s.174, 203–208, 211–214, 380–382). Por.: A.M. Fountain II, Roman Dmowski: Party, tactics, ideology 1895–1907, New York 1980, s. 39–40, 88–89. [wróć]

Bibl. PAN, Kraków, sygn. 7783, bez paginacji. [wróć]

Wyrok i zesłanie

Ogłoszenie wyroku, podpisanego przez cara w listopadzie 1893 r., przerwało gorączkową aktywność związaną z tworzeniem Ligi. Dmowskiemu zaliczono w poczet kary pobyt w Cytadeli; dodatkową jednak karą, szczególnie dotkliwą w jego sytuacji, był zakaz pobytu na obszarze całego zaboru rosyjskiego przez okres pięciu lat, z których pierwsze trzy spędzone być miały pod dozorem policji. W tym momencie bezpośrednie kierowanie pracami Ligi w Królestwie stawało się dlań niemożliwe; dążąc do bliskiego kontaktu z Warszawą, próbował osiąść w Libawie (dzisiaj Lipawa) — na co jednak nie zgodziły się władze, jako że Libawa była portem wojennym. Ostatecznie więc znalazł się w niedalekiej Mitawie (dziś Jełgawa), nieco na południe od Rygi.

Wyjechał z siostrą, licząc zapewne, że zmiana otoczenia korzystnie wpłynie na jej zdrowie. Czas też jakiś gościła u niego. Zagospodarował się dość prędko, szybko też włączył się w życie małej kolonii polskiej w Mitawie. Polecony przez Józefa Hłaskę, bywał częstym gościem u rodziny Stanisławy Studnickiej. „Widzę go jak dzisiaj — wspominała — stojącego u nas przed lustrem i zafarbującego atramentem zrudziałe szwy codziennego surduta czarnego”. Z jej wspomnień wyłania się obraz człowieka tryskającego humorem (niekiedy sarkastycznym), zwracającego uwagę erudycją i umysłową sprawnością. Dyskusji politycznych się nie prowadziło: „[…] czasem tylko dla dokuczenia mnie lub siostrze mojej zaczynał Dmowski zachwycać się carem Aleksandrem III, twierdząc, że Polska niepodległa takiego powinna mieć króla: nacjonalistę, on zaś Dmowski wówczas będzie ministrem spraw wewnętrznych”1.

Nadzór policyjny w praktyce okazał się niezbyt dokuczliwy — Dmowski często odwiedzał objęte dlań zakazem pobytu Wilno. Jeśli wierzyć informacji Władysława Pobóg-Malinowskiego, powód owych wizyt był natury czysto osobistej, miał się bowiem Dmowski zakochać, bez wzajemności, w „pięknej pani” — Marii z Koplewskich Juszkiewiczowej, która w kilka lat później została żoną Piłsudskiego2.

Podczas pobytu w Mitawie Dmowski napisał dwie broszury polityczne, wydane anonimowo w serii Z dzisiejszej doby. Miały one charakter polemiczny i wiązały się ze zmasowaną kampanią propagandową prasy ugodowej, krytykującej manifestacje narodowe jako bezcelowe i szkodliwe, narażające społeczeństwo na odwet władz. Dmowski z dużą zręcznością zbijał tego typu zarzuty. Broniąc manifestacji, wykazywał, że źródłem ucisku nie były buntownicze nastroje, lecz właśnie pokora i słabość uciskanych. W takiej sytuacji publiczne wystąpienia były właśnie potrzebne. Dodatkową ich korzyścią jest przypomnienie opinii europejskiej sprawy polskiej oraz popsucie wizerunku Rosji na Zachodzie: podejmowane przez władze represje są bowiem niezrozumiałe z punktu widzenia obyczajów przyjętych w państwach cywilizowanych. Najważniejsze jednak, zdaniem Dmowskiego, było wewnętrzne oddziaływanie manifestacji. Gotowość publicznego manifestowania przekonań oraz podjęcie związanego z tym ryzyka, demonstrowana przez jednostki, osłabia nastrój wszechobecnego, paraliżującego strachu, wprowadzając ruch do zakisłej atmosfery, kształtowanej dotąd przez bezmyślne plotki3.

Druga z broszur, zatytułowana Ugoda czy walka, zawierała swego rodzaju uogólnienie wniosków, wypływających z oceny manifestacji narodowych. Dmowski wskazywał, że ucisk rosyjski „[…] to nie kara za brak lojalności, ale naturalny zupełnie proces zużytkowania potęgi państwowej przez naród ku rozszerzeniu swej wiary, języka, kultury”. Rosjanie gnębią nas dlatego, że chcą połknąć, a nie ukarać. Jest oczywiste, że uległość nie może być właściwym środkiem do zahamowania podobnej polityki; równie niecelowa zdaniem Dmowskiego była polityka „budowania mostów” ku rosyjskiej opinii liberalnej. Zwracał on uwagę, że opinia ta nie kwapiła się specjalnie do deklaracji poparcia sprawy polskiej, a gdyby nawet było inaczej, to w istniejącej sytuacji podobne deklaracje nie miałyby wartości. Po zjednoczeniu Niemiec większość demokratyczno-liberalnych entuzjastów sprawy polskiej przyłączyła się do akcji tępienia polskości w zaborze pruskim; „Inaczej się zachowuje stronnictwo, stojące w opozycji, a inaczej przyszedłszy do władzy”4. Ostrze tych wywodów, zasługujących na odnotowanie, gdyż zapowiadających kierunek ewolucji koncepcji politycznej środowiska w przyszłości, kierowało się przeciw ugodzie, zarówno konserwatywnej, jak i liberalnej, reprezentowanej przez środowisko petersburskiego „Kraju”. Pośrednio wszakże uderzały one także i w złudzenia demokratycznej emigracji, wiernej hasłu: „za wolność waszą i naszą”. Dmowski wykazywał, że walczący o zrzucenie obcego jarzma naród liczyć może jedynie na siebie.

Wracając z Paryża, Dmowski — jak pamiętamy — zlekceważył ostrzeżenia o grożącym mu aresztowaniu. Jak później utrzymywał, wolał ryzyko uwięzienia i procesu niż los emigranta. Jeśli nawet tak było, to w trakcie pobytu na zesłaniu dość szybko zmienił zdanie. Władysław Jabłonowski wspominał, że podczas wizyty u Dmowskiego w Mitawie w lutym 1894 r. usłyszał od niego o postanowieniu wyemigrowania do Lwowa i podjęciu tam pracy nad miesięcznikiem teoretycznym, poświęconym rozwojowi koncepcji trójzaborowej polityki narodowej. Dwa miesiące później, gdy po aresztowaniach wywołanych kilińszczyzną zamknięty został „Głos”, działalność zaś organizacyjna Ligi Narodowej i „Zetu” zaczęła zamierać, potrzeba działań obliczonych na dalszą metę stała się jeszcze bardziej oczywista. Na to nakładało się poczucie impasu, małego wpływu na wypadki oraz irytacja spowodowana przymusową bezczynnością. Jak sam po latach wspominał, „zdjęła go […] obawa, że może zmarnować najlepsze lata na wygnaniu”5. Dowodem rozterek Dmowskiego mogą być także fragmenty cytowanej już relacji Studnickiej, w których mowa, że w początkach znajomości — wiosną 1894 r. — Dmowski sprawiał wrażenie człowieka wyczerpanego nerwowo. Studnicka przypisywała to pobytowi w Cytadeli, skończył się on przecież z górą rok wcześniej, równolegle natomiast działały inne stresujące czynniki, przede wszystkim wiadomości o utracie punktów oparcia w działalności organizacyjnej oraz poczucie bezsilności. Czas tracony w Mitawie musiał się wówczas bardzo dłużyć. Inna rzecz, że dla kogoś, kto chciałby wycofać się z działalności społecznej, otwierała się właśnie wymarzona po temu okazja.

Postępowanie Dmowskiego świadczyło jednak o tym, że decyzję o wyborze drogi życiowej miał już poza sobą. W końcu 1894 r. wystosował memoriał do Komitetu Centralnego Ligi Narodowej z propozycją ucieczki za kordon i zorganizowania w Galicji pisma, poświęconego polityce trójzaborowej i zdolnego kształtować opinię. Po uzyskaniu aprobaty zwrócił się do władz policyjnych z prośbą o przeniesienie się do Kremienczuga w guberni połtawskiej z prawem odwiedzenia na trzy dni Warszawy w sprawach rodzinnych. Prośba została uwzględniona. W początkach lutego 1895 r. Dmowski zjawił się w Warszawie, gdzie odwiedził matkę. Po trzech dniach wyjechał, tyle że nie w głąb Rosji, lecz w Świętokrzyskie, do Pokrzywnicy, majątku rodzinnego Kiniorskich, położonego w pobliżu granicy austriackiej. Mieszkańcy pasa przygranicznego mieli prawo przekraczania granicy za specjalnymi przepustkami, a procedura ustalania tożsamości była niezbyt rygorystyczna. Pokrzywnica co prawda nie cieszyła się prawami miejscowości przygranicznej, ale goszczący Dmowskiego Marian Kiniorski skorzystał z pomocy swego kuzyna, też członka Ligi, którego majątek, Sobótka, znajdował się bliżej granicy i który mógł zdobyć potrzebną przepustkę bez wzbudzania podejrzeń. Po kilku dniach spędzonych w Sobótce Dmowski przekroczył granicę pod Sandomierzem, posługując się przepustką wystawioną na nazwisko wiozącego go stangreta. Nie obyło się zresztą bez emocji: gdy urzędnik na punkcie granicznym wyczytał nazwisko stangreta, ten zerwał się, i tylko przytomność umysłu Dmowskiego, który w porę chwycił go za płaszcz i przytrzymał, zapobiegła wpadce6.

M. Kułakowski, op. cit., s. 162. [wróć]

Biografowie Dmowskiego, zarówno R. Wapiński, jak i A.M. Fountain II, zwracają uwagę, że w Wilnie mieściło się wówczas centrum działalności Polskiej Partii Socjalistycznej (R. Wapiński, Roman Dmowski, s. 64; A.M. Fountain II, op. cit., s. 25). [wróć]

B. Cywiński, op. cit., s. 228–229. [wróć]

Patrz: R. Wapiński, Roman Dmowski, s. 68. [wróć]

A. Garlicki, Relacja Romana Dmowskiego o Lidze Narodowej, „Przegląd Historyczny” 1966, nr 3, s. 427. [wróć]

M. Kiniorski, Z czterdziestu pięciu lat wspomnień o Romanie Dmowskim, Warszawa 1939, s. 6–7. [wróć]

Za kordonem