Roboty. Ja, robot - Isaac Asimov - ebook + audiobook

Roboty. Ja, robot ebook i audiobook

Isaac Asimov

4,6
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Ponadczasowa kolekcja absolutnie klasycznych opowieści sf napisanych przez mistrza gatunku. W ich centrum znajdują się roboty związane Trzema Prawami Robotyki, w myśl których nie mogą wyrządzić krzywdy człowiekowi, muszą słuchać wydawanych przez ludzi poleceń i starać się zachować własne istnienie. W dużym stopniu to dzięki maszynom ludzkość wciąż istnieje i zaczyna kolonizować Galaktykę. Ale same roboty przechodzą ewolucję od zaprogramowanych pomocników przez świadomych towarzyszy ludzi do ich – czy im się to podoba czy nie – przywódców.

To niezwykłe historie robotów popadających w obłęd, miewających zdolności telepatyczne i poczucie humoru, tworzących własnych bogów, i w końcu – świadomych własnej inteligencji i siły – prowokujących najważniejsze pytanie: o istotę człowieczeństwa.

Isaac Asimov (1920– 1992) to bodaj najwybitniejszy, najpłodniejszy i najpoczytniejszy autor science fiction wszech czasów, siedmiokrotny zdobywca prestiżowej nagrody Hugo. Zasłynął głównie epokowym cyklem „Fundacja”, sagą o Imperium Galaktycznym, które – choć wydaje się wieczne - chyli się ku upadkowi. Dom Wydawniczy REBIS opublikował siedmiotomowy cykl „Fundacja” Asimova oraz trzy uzupełniające go tomy autorstwa Gregory'ego Benforda, Grega Beara i Davida Brina, a ponadto cykl „Roboty”, zbiór opowiadań Złoto i magia i tom esejów Magia i złoto.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 296

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 9 min

Lektor: Waldemar Barwiński

Oceny
4,6 (98 ocen)
69
24
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sanka_

Nie oderwiesz się od lektury

Twórczość Asimova to coś, co każdy fan sci-fi nie tylko powinien znać, ale też BARDZO WARTO je znać. Jest to klasyka gatunku, ale też po prostu bardzo dobry zbiór opowiadań, który pozostawia po sobie mieszaninę emocji oraz fascynację gatunkiem. Nie wiem, czy wkręciłabym się w sci-fi, gdyby nie cykl o robotach.
00
mysilicielka

Nie oderwiesz się od lektury

Mistrzowskie opowiadania, nic dodać nic ująć. Trzeba czytać je po kolei, bo tworzą spójną całość i pokazują proces ewolucji robotów. W krótkich historiach autor ujął tak dużo treści i błyskotliwych pomysłów, że jest to niesamowite. Nie przepadam za science fiction tak bardzo jak za fantasy, zawsze boję się, że książka będzie dla mnie zbyt sucha i trudna, ale „Ja, robot” trafiło do mnie totalnie. Zrozumieją ją laicy, bo tekst jest wyjątkowo lekki i przystępny, mimo naukowej tematyki. Z każdym rozdziałem robi się coraz bardziej niepokojąco - bałam się czytać dalej, ale tak się wciągnęłam, że nie mogłam przestać. Czuć powiew klasyki i roku 1950, w którym ukazało się pierwsze wydanie, jednak mimo upływu czasu, wątki są wściekle aktualne. Dla mnie 10/10, czytajcie i zachwycajcie się wszyscy.
00
opperau

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja! Nie do wiary, że została napisana ponad 70 lat temu! Polecam!
00
maciejTro

Nie oderwiesz się od lektury

Pięknie spędzony i naprawdę ponadczasowe treści
00
BartJak

Nie oderwiesz się od lektury

świetne i jak aktualne w dobie AI
00

Popularność




Cykl „ROBOTY”:

JA, ROBOT

POZY­TO­NOWY DETEK­TYW

NAGIE SŁOŃCE

ROBOTY Z PLA­NETY ŚWITU

ROBOTY I IMPE­RIUM

Dedykacja

Joh­nowi W. Camp­bel­lowi jr.

ojcu chrzest­nemu robo­tów

Wstęp

Przej­rza­łem moje notatki i nie spodo­bały mi się. Spę­dzi­łem trzy dni w U.S. Robots, a rów­nie dobrze mogłem zostać w domu i wer­to­wać Encyc­lo­pe­dia Tel­lu­rica.

Powie­dziano mi, że Susan Calvin uro­dziła się w 1982 roku, tak więc teraz ma sie­dem­dzie­siąt pięć lat. Każdy to wie. Firma U.S. Robots & Mecha­ni­cal Men Inc. rów­nież ma tyle lat, ponie­waż w tym samym roku, w któ­rym uro­dziła się dok­tor Calvin, Law­rence Robert­son stwo­rzył kor­po­ra­cję, która z cza­sem stała się naj­dziw­niej­szym gigan­tem prze­my­sło­wym w histo­rii ludz­ko­ści. No cóż, o tym też każdy wie.

Mając dwa­dzie­ścia lat, Susan Calvin wzięła udział w semi­na­rium psy­cho­ma­te­ma­tycz­nym, pod­czas któ­rego dok­tor Alfred Lan­ning z U.S. Robots zapre­zen­to­wał pierw­szego mobil­nego robota umie­ją­cego mówić. Robot był duży, nie­zgrabny i brzydki, śmier­dzący ole­jem i prze­zna­czony do prac gór­ni­czych na Mer­ku­rym. Jed­nak potra­fił mówić, i to z sen­sem.

Pod­czas całego semi­na­rium Susan nie powie­działa ani słowa, nie wzięła także udziału w oży­wio­nej dys­ku­sji, jaka się potem roz­pę­tała. Była zimną, bez­barwną dziew­czyną, bro­niącą się przed ota­cza­ją­cym ją świa­tem, któ­rego nie lubiła, maską nie­przy­stęp­no­ści i inte­lek­tu­al­nej wyż­szo­ści. A jed­nak obser­wu­jąc i słu­cha­jąc, po raz pierw­szy poczuła przy­pływ chłod­nego entu­zja­zmu.

Dyplom magi­ster­ski uzy­skała na Uni­wer­sy­te­cie Colum­bia w 2003 roku, po czym roz­po­częła spe­cja­li­za­cję w dzie­dzi­nie cyber­ne­tyki.

Robert­son ze swymi pozy­to­no­wymi ścież­kami mózgo­wymi prze­kre­ślił wszystko, co w poło­wie dwu­dzie­stego wieku osią­gnięto w dzie­dzi­nie budowy „maszyn liczą­cych”. Mile prze­kaź­ni­ków i foto­ko­mó­rek zostały zastą­pione pla­ty­nowo-iry­dową gąb­cza­stą kulą zbli­żoną wiel­ko­ścią do ludz­kiego mózgu.

Susan Calvin nauczyła się obli­czać para­me­try nie­zbędne do usta­le­nia wszyst­kich moż­li­wych zmien­nych w obrę­bie „pozy­to­no­wego mózgu” i kon­stru­ować te „mózgi” na papie­rze w spo­sób pozwa­la­jący dokład­nie prze­wi­dzieć reak­cje na dane bodźce.

W 2008 roku uzy­skała sto­pień dok­tora i pod­jęła pracę w U.S. Robots jako „robop­sy­cho­log”, sta­jąc się pierw­szym wiel­kim eks­per­tem nowej dzie­dziny nauki. Law­rence Robert­son wciąż był sze­fem kor­po­ra­cji, a Alfred Lan­ning został dyrek­to­rem naukowo-badaw­czym.

Przez pięć­dzie­siąt lat obser­wo­wała zmiany i gwał­towne przy­spie­sze­nie roz­woju ludz­ko­ści.

Teraz prze­szła już na eme­ry­turę – w takim stop­niu, w jakim to było moż­liwe. W każ­dym razie pozwo­liła, aby na drzwiach jej gabi­netu umiesz­czono inne nazwi­sko.

To było wła­ści­wie wszystko, czego zdo­ła­łem się dowie­dzieć. Mia­łem długą listę jej prac nauko­wych i paten­tów, mia­łem chro­no­lo­giczną listę jej awan­sów. Krótko mówiąc, wszyst­kie szcze­góły jej kariery.

Jed­nak nie tego chcia­łem.

Potrze­bo­wa­łem cze­goś wię­cej do cyklu moich repor­taży dla „Gazety Mię­dzy­pla­ne­tar­nej”. Dużo wię­cej. Powie­dzia­łem jej to.

– Dok­tor Calvin – roz­po­czą­łem tak uro­czy­ście, jak tylko potra­fi­łem – opi­nia publiczna utoż­sa­mia panią z U.S. Robots. Pani przej­ście na eme­ry­turę zakoń­czy pewną erę i…

– Chce pan oceny sytu­acji z punktu widze­nia ludz­kich inte­re­sów?

Nie uśmiech­nęła się do mnie. Nie sądzę, żeby kie­dy­kol­wiek się śmiała. Jej spoj­rze­nie było prze­ni­kliwe, ale nie gniewne. Poczu­łem, jak prze­szywa mnie na wylot, i zro­zu­mia­łem, że jestem dla niej zupeł­nie przej­rzy­sty – jak każdy czło­wiek. Jed­nak powie­dzia­łem tylko:

– Wła­śnie.

– Z punktu widze­nia ludzi i robo­tów? Są sprzeczne.

– Nie, pani dok­tor. Z pani punktu widze­nia.

– No cóż, mnie też nazy­wano robo­tem. Na pewno powie­dziano panu, że jestem nie­ludzka.

Ow­szem, mówiono mi to, ale nie było sensu tego powta­rzać.

Pod­nio­sła się z krze­sła. Nie była wysoka i spra­wiała wra­że­nie kru­chej. Pod­sze­dłem za nią do okna i wyj­rze­li­śmy na zewnątrz. Biura i hale U.S. Robots two­rzyły małe mia­sto, sta­ran­nie zapro­jek­to­wane i roz­miesz­czone. Roz­po­ście­rało się pod nami jak na lot­ni­czej foto­gra­fii.

– Kiedy zaczę­łam tu pra­co­wać – powie­działa – mia­łam nie­wielki pokoik w budynku sto­ją­cym tam, gdzie teraz znaj­duje się straż pożarna. – Wska­zała pal­cem. – Został roze­brany, zanim się pan uro­dził. Dzie­li­łam ten pokój z trzema innymi dziew­czę­tami. Mia­łam połowę biurka. Wszyst­kie nasze roboty budo­wa­li­śmy w jed­nym budynku. Pro­du­ko­wa­li­śmy trzy tygo­dniowo. A dzi­siaj, niech pan tylko spoj­rzy.

– Pięć­dzie­siąt lat – rzu­ci­łem banal­nie – to długi okres.

– Nie wtedy, gdy spo­gląda się wstecz – powie­działa. – Wtedy zaczy­namy się zasta­na­wiać, jak to się stało, że prze­mi­nął tak szybko.

Ponow­nie usia­dła za biur­kiem. Nie wie­dzieć czemu, cho­ciaż nie zmie­niła wyrazu twa­rzy, wyglą­dała na zasmu­coną.

– Ile pan ma lat? – zapy­tała.

– Trzy­dzie­ści dwa – odpar­łem.

– Zatem nie pamięta pan świata bez robo­tów. Był taki czas, gdy ludz­kość sta­wiała czoło wszech­świa­towi samot­nie, bez przy­ja­ciela. Teraz czło­wiek ma stwo­rze­nia, które mu poma­gają, są od niego sil­niej­sze, wytrwal­sze, uży­tecz­niej­sze i abso­lut­nie mu oddane. Nie jest już samotny. Czy kie­dy­kol­wiek myślał pan o tym w taki spo­sób?

– Oba­wiam się, że nie. Mogę panią zacy­to­wać?

– Może pan. Dla pana robot jest tylko robo­tem. Prze­kład­nie i metal, elek­trycz­ność i pozy­tony. Umysł i żelazo! Stwo­rzony przez czło­wieka! I w razie potrzeby przez czło­wieka nisz­czony! Jed­nak nie pra­co­wał pan z nimi, a więc ich pan nie zna. Są lep­szymi isto­tami niż my.

Spró­bo­wa­łem deli­kat­nie pokie­ro­wać roz­mową.

– Chcie­li­by­śmy otrzy­mać od pani kilka infor­ma­cji, któ­rych może nam pani udzie­lić. Poznać pani poglądy na temat robo­tów. „Gazeta Mię­dzy­pla­ne­tarna” obej­muje swoim zasię­giem cały Układ Sło­neczny. Mamy trzy miliardy poten­cjal­nych czy­tel­ni­ków, dok­tor Calvin. Oni chcie­liby wie­dzieć, co może im pani powie­dzieć o robo­tach.

Nie musia­łem jej tak zachę­cać. Nie słu­chała mnie, ale sama zmie­rzała we wła­ści­wym kie­runku.

– Pań­scy czy­tel­nicy powinni poznać tę histo­rię od samego początku. W tam­tych cza­sach sprze­da­wa­li­śmy roboty do użytku wyłącz­nie na Ziemi… nawet zanim zaczę­łam pra­co­wać w kor­po­ra­cji. Oczy­wi­ście wtedy roboty nie potra­fiły jesz­cze mówić. Dopiero póź­niej stały się bar­dziej podobne do czło­wieka, co wywo­łało sprze­ciwy. Związki zawo­dowe, rzecz jasna, pierw­sze zapro­te­sto­wały prze­ciwko zatrud­nia­niu robo­tów na sta­no­wi­skach zare­zer­wo­wa­nych dotych­czas dla ludzi, a różne ugru­po­wa­nia reli­gijne zgła­szały prze­sądne sprze­ciwy. Wszystko to było śmieszne i naj­zu­peł­niej nie­po­trzebne. Jed­nak tak było.

Ukrad­kiem zare­je­stro­wa­łem to na moim kie­szon­ko­wym magne­to­fo­nie, sta­ra­jąc się jak naj­mniej poru­szać pal­cami. Przy odro­bi­nie prak­tyki można dojść do wprawy i nagry­wać roz­mowę, nie wyj­mu­jąc małego gadżetu z kie­szeni.

– Weźmy przy­pa­dek Rob­biego – mówiła dalej. – Ni­gdy go nie spo­tka­łam. Rok przed moim przyj­ściem do kor­po­ra­cji został roze­brany na czę­ści jako bez­na­dziej­nie prze­sta­rzały. Widzia­łam jed­nak tę małą dziew­czynkę w muzeum…

Prze­rwała, a ja się nie odzy­wa­łem. Pozwo­li­łem, by jej oczy zasnuły się mgłą, gdy się­gała myślami wstecz. Musiała ogar­nąć szmat czasu.

– Usły­sza­łam tę histo­rię póź­niej, kiedy nazy­wano nas bluź­nier­cami i stwór­cami demo­nów. Zawsze o nim myśla­łam. Rob­bie był nie­mym robo­tem. Nie potra­fił mówić. Został wypro­du­ko­wany i sprze­dany w 1996 roku. Wów­czas roboty nie były jesz­cze tak wąsko wyspe­cja­li­zo­wane jak teraz, został więc sprze­dany jako opie­kun do dziecka…

– Jako kto?

– Jako opie­kun do dziecka…

Robbie

– Dzie­więć­dzie­siąt osiem, dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć, sto! – Glo­ria ode­rwała pulch­niut­kie przed­ra­mię od twa­rzy i mru­żąc oczy w słońcu, zasty­gła na chwilę. Potem, roz­glą­da­jąc się na wszyst­kie strony, ostroż­nie odsu­nęła się od pnia drzewa, o które była oparta, i zro­biła kilka kro­ków.

Wycią­gnęła szyję, aby uważ­nie obej­rzeć kępę krze­wów po pra­wej, a następ­nie cof­nęła się nieco, żeby pod innym kątem popa­trzeć na ich ciemny gąszcz. Wokół pano­wała głę­boka cisza, prze­ry­wana jedy­nie mono­ton­nym brzę­cze­niem owa­dów lub spo­ra­dycz­nym świer­go­tem jakie­goś ptaka rzu­ca­ją­cego wyzwa­nie skwa­rowi połu­dnia.

Glo­ria wydęła usteczka.

– Założę się, że wszedł do domu, a tyle razy mu mówi­łam, że tak się nie robi.

Z zaci­śnię­tymi war­gami i mar­so­wym czo­łem ruszyła zde­cy­do­wa­nie w kie­runku pię­tro­wego domku na końcu pod­jazdu.

Za późno usły­szała sze­lest za ple­cami, a potem ryt­miczne postu­ki­wa­nie meta­lo­wych stóp Rob­biego. Odwró­ciła się gwał­tow­nie i zoba­czyła, jak jej trium­fu­jący towa­rzysz wyła­nia się wła­śnie z kry­jówki i co sił w nogach bie­gnie w kie­runku drzewa.

– Zacze­kaj, Rob­bie! – pisnęła skon­ster­no­wana Glo­ria. – To nie było fair, Rob­bie! Obie­ca­łeś, że nie będziesz biegł, dopóki cię nie znajdę!

Jej krót­kie nóżki nie były w sta­nie dotrzy­mać tempa olbrzy­mim kro­kom Rob­biego. Nagle trzy metry od celu Rob­bie zwol­nił do naj­wol­niej­szego z truch­ci­ków, a Glo­ria, zebraw­szy resztki sił, ciężko dysząc, prze­mknęła obok niego i dotknęła kory drzewa odgry­wa­ją­cego rolę „domu”.

Ura­do­wana odwró­ciła się do niego i wyka­zała potworną nie­wdzięcz­ność, odpła­ca­jąc mu za jego poświę­ce­nie okrut­nymi drwi­nami.

– Rob­bie nie umie bie­gać! – wykrzyk­nęła swoim cien­kim gło­si­kiem ośmio­latki. – Mogę go prze­ści­gnąć, kiedy zechcę! Mogę go prze­ści­gnąć, kiedy zechcę!

Rob­bie nie odpo­wie­dział… a przy­naj­mniej nie sło­wami. Zaczął uda­wać, że chce uciec, powoli się cofa­jąc, aż Glo­ria zaczęła go gonić, a wtedy raz po raz wymy­kał się jej, ona zaś bez­rad­nie krą­żyła, wyma­chu­jąc rękami w powie­trzu.

– Rob­bie, stój spo­koj­nie! – pisnęła zdy­szana, zano­sząc się śmie­chem, aż nagle się zatrzy­mał, pod­niósł ją i zakrę­cił się w miej­scu, tak że jej świat na moment wpadł w błę­kitną pustkę. Potem znów stała bez­piecz­nie na tra­wie, opie­ra­jąc się o nogę robota i wciąż ści­ska­jąc jego twardy meta­lowy palec.

Po chwili zła­pała oddech. Bez­sku­tecz­nie przy­gła­dziła roz­czo­chrane włosy ruchem naśla­du­ją­cym jeden z gestów matki i wykrę­ciła szyję, spraw­dza­jąc, czy nie ma roz­dar­tej sukienki.

Klep­nęła dło­nią w tors Rob­biego.

– Nie­grzeczny chło­piec! Dam ci klapsa!

Robot sku­lił się i zasło­nił rękami twarz, tak że musiała szybko dodać:

– Nie bój się, Rob­bie. Nie dam ci klapsa. Ale teraz ja się cho­wam, bo ty masz dłuż­sze nogi i obie­ca­łeś, że nie będziesz biegł, dopóki cię nie znajdę.

Rob­bie ski­nął głową – nie­wiel­kim rów­no­le­gło­ścia­nem o zaokrą­glo­nych kra­wę­dziach i naro­żach, przy­mo­co­wa­nym krót­kim i ela­stycz­nym łącz­ni­kiem do podob­nego, lecz znacz­nie więk­szego rów­no­le­gło­ścianu peł­nią­cego funk­cję torsu – i posłusz­nie sta­nął twa­rzą do drzewa. Cien­kie meta­lowe osłonki opa­dły na jego jarzące się oczy, a z wnę­trza wydo­było się mia­rowe, dono­śne tyka­nie.

– Tylko nie pod­glą­daj! I nie pomiń żad­nej liczby! – ostrze­gła go Glo­ria i czmych­nęła, by poszu­kać jakiejś kry­jówki.

Sekundy zostały odmie­rzone z ide­alną pre­cy­zją, a po set­nej meta­lowe powieki pod­nio­sły się i robot popa­trzył jarzą­cymi się czer­wono oczami. Te na moment przy­warły do kawałka kolo­ro­wego kra­cia­stego mate­riału wysta­ją­cego zza głazu. Prze­szedł kilka kro­ków i upew­nił się, że przy­cup­nęła tam ukry­wa­jąca się Glo­ria.

Powoli, cały czas trzy­ma­jąc się mię­dzy drze­wem a Glo­rią, pod­cho­dził do jej kry­jówki, a gdy dziew­czynka była już zupeł­nie widoczna i nie mogła dłu­żej wma­wiać sobie, że on jej nie widzi, wycią­gnął w jej kie­runku jedną rękę, a drugą ude­rzył w swoją nogę, aż zabrzę­czała. Nadą­sana Glo­ria wyszła zza głazu.

– Pod­glą­da­łeś! – wykrzyk­nęła oskar­ży­ciel­sko. – Poza tym jestem już zmę­czona zabawą w cho­wa­nego. Chcę się prze­je­chać.

Jed­nak Rob­bie był ura­żony tym bez­pod­staw­nym zarzu­tem, więc ostroż­nie usiadł, sta­now­czo krę­cąc głową.

Glo­ria natych­miast zmie­niła ton.

– Och, daj spo­kój, Rob­bie – zagru­chała. – Nie mówi­łam poważ­nie o tym pod­glą­da­niu. Weź mnie na barana.

Ale Rob­bie nie dał się tak łatwo udo­bru­chać. Upar­cie zapa­trzył się w niebo i jesz­cze ener­gicz­niej pokrę­cił głową.

– Pro­szę, Rob­bie, pro­szę, weź mnie na barana. – Dziew­czynka objęła rącz­kami jego szyję i mocno go uści­skała. Potem, uda­jąc zasmu­coną, odsu­nęła się. – Jeśli tego nie zro­bisz, to się roz­pła­czę. – Wykrzy­wiła buzię w płacz­li­wym gry­ma­sie, szy­ku­jąc się do wpro­wa­dze­nia słów w czyn.

Robot o twar­dym sercu naj­wy­raź­niej nie prze­jął się tą strasz­liwą groźbą i po raz trzeci pokrę­cił głową. Glo­ria uznała za konieczne zagra­nie atu­tową kartą:

– Jeśli nie – zawo­łała z prze­ję­ciem – to nie opo­wiem ci już żad­nej bajki, Rob­bie. Ni­gdy!

Wobec takiego ulti­ma­tum Rob­bie musiał pod­dać się natych­miast i bez­wa­run­kowo, ener­gicz­nie kiwa­jąc głową, aż zazgrzy­tała jego meta­lowa szyja. Ostroż­nie pod­niósł dziew­czynkę i umie­ścił na swych sze­ro­kich, pła­skich ramio­nach.

Glo­ria natych­miast zapo­mniała o łzach i zapisz­czała z rado­ści. Meta­lowa powłoka Rob­biego, utrzy­my­wana przez wewnętrzne uzwo­je­nie w sta­łej tem­pe­ra­tu­rze 21 stopni, była miła w dotyku, a cudow­nie dono­śne odgłosy ryt­micz­nych ude­rzeń pię­tami o pierś robota brzmiały cza­ru­jąco.

– Jesteś szy­bow­cem, Rob­bie, wiel­kim, srebr­nym szy­bow­cem.

Wycią­gnij ramiona. Musisz to zro­bić, Rob­bie, jeżeli masz być szy­bow­cem.

Jej logika była nie do odpar­cia. Ramiona Rob­biego stały się skrzy­dłami łapią­cymi prądy powietrzne, a on sam wiel­kim, srebr­nym szy­bow­cem.

Glo­ria wykrę­ciła głowę robota i prze­chy­liła się w prawo. Rob­bie ostro skrę­cił. Dziew­czynka wypo­sa­żyła szy­bo­wiec w sil­nik robiący „wrrr”, a potem uzbro­iła w działka strze­la­jące „bum” i „wiii”. Ści­gali ich piraci, więc otwo­rzyła ogień z bla­ste­rów. Piraci padali jak muchy.

– Zała­twi­łam jesz­cze jed­nego. I następ­nego! – zawo­łała. – Szyb­ciej, załoga! – roz­ka­zała. – Koń­czy nam się amu­ni­cja.

Nie tra­cąc ducha, strze­lała na­dal przez ramię, a Rob­bie stał się kan­cia­stym kosmo­lo­tem pędzą­cym z mak­sy­malną szyb­ko­ścią przez pustkę.

Na peł­nej pręd­ko­ści prze­mknął przez ogród aż do pasa wyso­kiej, nie­sko­szo­nej trawy, gdzie zatrzy­mał się gwał­tow­nie, wywo­łu­jąc piskliwy krzyk zaru­mie­nio­nego jeźdźca, po czym zrzu­cił Glo­rię na miękki zie­lony dywan.

Zdy­szana i zasa­pana dziew­czynka odzy­skała mowę na tyle, by kil­ka­krot­nie wyszep­tać:

– To było wspa­niałe!

Rob­bie zacze­kał, aż Glo­ria zła­pie oddech, a potem deli­kat­nie pocią­gnął ją za loczek.

– Chcesz cze­goś? – zapy­tała, spo­glą­da­jąc sze­roko otwar­tymi oczami z uda­wa­nym zdzi­wie­niem, które wcale nie zwio­dło jej olbrzy­miego opie­kuna. Moc­niej pocią­gnął ją za kosmyk. – Och, już wiem. Chcesz usły­szeć jakąś bajkę.

Rob­bie ener­gicz­nie ski­nął głową.

– Którą?

Wska­zu­ją­cym pal­cem nakre­ślił w powie­trzu pół­kole.

– Znowu? – zapro­te­sto­wała dziew­czynka. – Już milion razy opo­wia­da­łam ci bajkę o Kop­ciuszku. Jesz­cze ci się nie znu­dziła? To dobre dla dzieci.

Kolejne pół­kole.

– No dobrze. – Glo­ria sku­piła się, odtwo­rzyła w myślach treść bajki (wraz z kil­koma wła­snymi uzu­peł­nie­niami) i zaczęła: – Jesteś gotowy? No cóż, pew­nego razu żyła sobie śliczna mała Ella, która miała strasz­nie okrutną maco­chę oraz dwie bar­dzo brzyd­kie i okrutne przy­rod­nie sio­stry, a…

Doszła wła­śnie do kul­mi­na­cyj­nego momentu opo­wie­ści – wybiła pół­noc i wszy­scy ponow­nie przy­bie­rali swoje praw­dziwe, okrop­nie przy­ziemne posta­cie, czego Rob­bie słu­chał zawsze z pło­ną­cymi oczyma – gdy nagle jej prze­rwano.

– Glo­ria! – dobiegł ich z oddali dono­śny głos kobiety, która wołała już nie raz, ale kilka razy, i w któ­rym rosnący nie­po­kój zaczy­nał brać górę nad znie­cier­pli­wie­niem.

– Mama mnie woła – powie­działa nie­zbyt ura­do­wana dziew­czynka. – Lepiej odpro­wadź mnie do domu, Rob­bie.

Rob­bie posłu­chał jej skwa­pli­wie, ponie­waż jakiś tajem­ni­czy impuls pod­po­wia­dał mu, że lepiej wyko­nać pole­ce­nie pani Weston natych­miast i bez waha­nia. Ojciec Glo­rii rzadko bywał w domu za dnia – chyba że była nie­dziela, tak jak dziś – a kiedy był, oka­zy­wał się sym­pa­tyczną i wyro­zu­miałą osobą. Matka Glo­rii jed­nak dziw­nie depry­mu­jąco wpły­wała na Rob­biego, który zawsze miał ochotę zejść jej z oczu.

Pani Weston dostrze­gła ich, gdy tylko wynu­rzyli się z wyso­kiej trawy, i wró­ciła do domu, żeby tam na nich zacze­kać.

– Glo­ria, woła­łam cię, aż pra­wie ochry­płam – powie­działa surowo. – Gdzie byłaś?

– Byłam z Rob­biem – uspra­wie­dli­wiała się dziew­czynka. – Opo­wia­da­łam mu wła­śnie bajkę o Kop­ciuszku i zapo­mnia­łam, że już pora na obiad.

– No cóż, szkoda, że Rob­bie też o tym zapo­mniał. – Nagle, jakby dopiero teraz przy­po­mniała sobie o jego obec­no­ści, odwró­ciła się do niego: – Możesz odejść, Rob­bie. Glo­ria już cię nie potrze­buje. – Po czym dodała bru­tal­nie: – I nie wra­caj, dopóki cię nie zawo­łam.

Rob­bie odwró­cił się, żeby odejść, ale zawa­hał się, gdy Glo­ria sta­nęła w jego obro­nie.

– Mamo, musisz pozwo­lić mu zostać. Nie skoń­czy­łam jesz­cze opo­wia­dać mu bajki. Obie­ca­łam mu, że opo­wiem Kop­ciuszka, i nie skoń­czy­łam.

– Glo­ria!

– Naprawdę, mamu­siu. On będzie tak cicho, że nawet nie będziesz wie­działa, że tu jest. Może usiąść na krze­śle w kącie i nie będzie się odzy­wał. Chcia­łam powie­dzieć, że nie będzie się ruszał. Prawda, Rob­bie?

Ośmie­lony Rob­bie ski­nął swą masywną głową.

– Glo­ria, jeżeli natych­miast nie prze­sta­niesz, to nie zoba­czysz Rob­biego przez cały następny tydzień.

Dziew­czynka spo­chmur­niała.

– No dobrze. Jed­nak Kop­ciu­szek to jego ulu­biona bajka, a ja mu jej nie skoń­czy­łam. On tak ją lubi.

Robot odszedł, smęt­nie powłó­cząc nogami, a Glo­ria w mil­cze­niu prze­łknęła łzy.

Geo­rge Weston czuł się zna­ko­mi­cie. W nie­dzielne popo­łu­dnie zawsze był w zna­ko­mi­tym nastroju. Dobry i obfity obiad; wygodna, miękka, wysie­dziana kanapa, na któ­rej można się swo­bod­nie roz­cią­gnąć; egzem­plarz „Timesa” i mięk­kie kap­cie – cze­góż wię­cej wyma­gać od nie­dzielnego popo­łu­dnia?

Dla­tego wcale nie był zado­wo­lony, gdy do pokoju weszła jego żona. Po dzie­się­ciu latach poży­cia był na tyle głupi, że wciąż ją kochał, i nie­wąt­pli­wie jej widok zawsze spra­wiał mu przy­jem­ność… ale nie­dzielne popo­łu­dnia były dla niego święte, a jego kon­cep­cja solid­nego wypo­czynku wyma­gała dwóch lub trzech godzin samot­no­ści. Tak więc wbił wzrok w naj­now­sze donie­sie­nia o pla­no­wa­nej eks­pe­dy­cji Lefe­bre’a-Yoshidy na Marsa (która miała wystar­to­wać z bazy na Księ­życu i mogła się powieść) i uda­wał, że nie zauwa­żył mał­żonki.

Pani Weston cier­pli­wie cze­kała przez dwie minuty, mniej cier­pli­wie przez kolejne dwie i w końcu prze­rwała mil­cze­nie.

– Geo­rge!

– Hmm?

– Geo­rge, mówię do cie­bie! Może byś tak odło­żył tę gazetę i popa­trzył na mnie?

Gazeta z sze­le­stem spa­dła na pod­łogę, a pan Weston zwró­cił znu­żoną twarz do żony.

– O co cho­dzi, moja droga?

– Dobrze wiesz, Geo­rge. Cho­dzi o Glo­rię i tę okropną maszynę.

– Jaką okropną maszynę?

– Tylko nie uda­waj, że nie wiesz, o czym mówię. Cho­dzi mi o tego robota, któ­rego Glo­ria nazywa Rob­bie. Nie odstę­puje jej ani na chwilę.

– A dla­czego miałby to robić? Nie powi­nien. I z całą pew­no­ścią nie jest okropną maszyną. To naj­lep­szy cho­lerny robot, jakiego można kupić, i niech mnie dia­bli, jeśli nie kosz­to­wał mnie połowy moich rocz­nych docho­dów. Jed­nak jest tego wart, bo na pewno jest o niebo mądrzej­szy od więk­szo­ści moich pra­cow­ni­ków.

Chciał znów wziąć gazetę, ale jego żona była szyb­sza i zabrała mu ją.

– Posłu­chaj mnie, Geo­rge. Nie chcę powie­rzać mojej córki maszy­nie… choćby nie wia­domo jak była mądra. Ona nie ma duszy i nikt nie wie, co naprawdę myśli. Dziecko po pro­stu nie może być pil­no­wane przez rzecz z metalu.

Pan Weston zmarsz­czył brwi.

– Kiedy doszłaś do takiego wnio­sku? Jest z Glo­rią od dwóch lat i dotych­czas nie widzia­łem, żebyś się tym nie­po­ko­iła.

– Z początku było ina­czej. To była nowość, ta maszyna bar­dzo mnie odcią­żyła i… było modne mieć taką rzecz w domu. Teraz jed­nak już sama nie wiem. A sąsie­dzi…

– A co do tego mają sąsie­dzi? Posłu­chaj mnie. Robo­towi można zaufać bar­dziej niż jakiej­kol­wiek ludz­kiej opie­kunce. Rob­bie został skon­stru­owany tylko w jed­nym celu: aby być dosko­na­łym towa­rzy­szem dla małego dziecka. Cała jego „men­tal­ność” została stwo­rzona z myślą o tym. On po pro­stu nie może nie być oddany, kocha­jący i tro­skliwy. Tak został zro­biony. To wię­cej, niż można powie­dzieć o ludziach.

– Jed­nak coś może się zepsuć. Jakiś… jakiś… – Pani Weston miała dość mgli­ste poję­cie o budo­wie robo­tów. – Jakiś dzyngs może mu się oblu­zo­wać i ta okropna rzecz kom­plet­nie zwa­riuje, a wtedy…

Nie była w sta­nie dokoń­czyć tej naj­zu­peł­niej oczy­wi­stej myśli.

– Non­sens – zaprze­czył pan Weston, mimo to czu­jąc prze­cho­dzący go ner­wowy dreszcz. – To po pro­stu śmieszne. Zanim kupi­li­śmy Rob­biego, długo roz­ma­wia­li­śmy o Pierw­szym Pra­wie Robo­tyki. Wiesz, że żaden robot nie może skrzyw­dzić ludz­kiej istoty i w przy­padku jakiej­kol­wiek awa­rii gro­żą­cej naru­sze­niem Pierw­szego Prawa robot staje się kom­plet­nie nie­ope­ra­tywny. To mate­ma­tycz­nie nie­moż­liwe. Ponadto dwa razy w roku spro­wa­dzam inży­niera z U.S. Robots, który robi bied­nemu Rob­biemu kom­pletny prze­gląd. Praw­do­po­do­bień­stwo tego, że nagle coś mu się sta­nie, jest rów­nie zni­kome jak tego, że nagle oboje postra­damy zmy­sły. A nawet jesz­cze mniej­sze. Poza tym, jak zamie­rzasz odizo­lo­wać go od Glo­rii?

Spró­bo­wał zabrać gazetę żonie, ta jed­nak gniew­nie cisnęła ją do sąsied­niego pokoju.

– No wła­śnie, Geo­rge! Ona nie chce się bawić z nikim innym. Prze­cież są tu tuziny dzieci, z któ­rymi mogłaby się zaprzy­jaź­nić, ale ona nie chce! Nawet się do nich nie zbliża, chyba że ją zmu­szę. To nie jest spo­sób, w jaki dziecko powinno się roz­wi­jać. Prze­cież chcesz, żeby była nor­malna, prawda? Chcesz, żeby mogła zająć swoje miej­sce w spo­łe­czeń­stwie.

– Prze­sa­dzasz, kocha­nie. Wyobraź sobie, że Rob­bie to po pro­stu pies. Widzia­łem setki dzieci, które wolały bawić się z psami niż ze swo­imi ojcami.

– Pies to co innego, Geo­rge. Musimy pozbyć się tej okrop­nej rze­czy. Możesz go odsprze­dać fir­mie. Już ich o to pyta­łam.

– Pyta­łaś? Posłu­chaj, Grace, nie dajmy się ponieść emo­cjom. Zatrzy­mamy robota, dopóki Glo­ria nie będzie star­sza i nie zade­cy­duje sama. I nie życzę sobie wię­cej roz­mów na ten temat.

Po tych sło­wach wstał i wyma­sze­ro­wał z pokoju.

Dwa dni póź­niej pani Weston cze­kała na męża przy drzwiach.

– Musisz mnie wysłu­chać, Geo­rge. Po mia­steczku krążą nie­po­ko­jące pogło­ski.

– O czym? – zapy­tał pan Weston. Wszedł do łazienki i zagłu­szył ewen­tu­alną odpo­wiedź plu­skiem wody.

Pani Weston cze­kała, aż ją zakręci.

– O Rob­biem – powie­działa.

Geo­rge Weston z ręcz­ni­kiem w dłoni wysko­czył z łazienki, czer­wony z gniewu.

– O czym ty mówisz?

– Och, to już nara­stało od pew­nego czasu. Pró­bo­wa­łam przy­my­kać na to oko, ale już nie zamie­rzam tego robić. Więk­szość miesz­kań­ców uważa, że Rob­bie jest nie­bez­pieczny. Nie pozwa­lają dzie­ciom zbli­żać się wie­czo­rami do naszego domu.

– Prze­cież powie­rzy­li­śmy temu robo­towi nasze dziecko.

– Oni nie potra­fią tak trzeźwo o tym myśleć.

– No to do dia­bła z nimi!

– Mówiąc tak, nie roz­wią­żesz tego pro­blemu, Geo­rge. Ja muszę codzien­nie robić zakupy. Muszę codzien­nie się z nimi spo­ty­kać. A w dużych mia­stach jest jesz­cze gorzej, jeśli cho­dzi o roboty. Wła­dze Nowego Jorku wydały wła­śnie zarzą­dze­nie, że robo­tom nie wolno się poja­wiać na uli­cach od zachodu słońca do świtu.

– W porządku, ale nie mogą nam zabro­nić trzy­ma­nia robota w naszym domu. Grace, widzę, że to po pro­stu jesz­cze jeden twój wymysł. Jed­nak nie uda ci się. Moja odpo­wiedź wciąż brzmi: Nie! Zatrzy­mamy Rob­biego!

Jed­nak kochał swą żonę… a co gor­sza, ona o tym wie­działa. Geo­rge Weston był w końcu tylko czło­wie­kiem – bie­da­czek – jego żona zaś w pełni wyko­rzy­sty­wała cały arse­nał środ­ków, któ­rych brzyd­sza i logicz­niej myśląca płeć nauczyła się, nie bez powodu, oba­wiać.

W ciągu następ­nego tygo­dnia jesz­cze z dzie­sięć razy wykrzy­ki­wał: „Rob­bie zostaje i to moje ostat­nie słowo!”, ale za każ­dym razem było to coraz mniej prze­ko­nu­jące i zakoń­czone coraz gło­śniej­szym i bar­dziej udrę­czo­nym wes­tchnie­niem.

Wresz­cie nad­szedł dzień, w któ­rym pan Weston z poczu­ciem winy pod­szedł do córki i zapro­po­no­wał „piękny” spek­takl audio­wi­zu­alny w mia­steczku.

Uszczę­śli­wiona Glo­ria kla­snęła.

– Czy Rob­bie też może pójść?

– Nie, kocha­nie – powie­dział pan Weston i skrzy­wił się na dźwięk swego głosu. – Robo­tom nie wolno wcho­dzić na seanse audio-wideo, ale możesz opo­wie­dzieć mu wszystko po powro­cie do domu.

Przy ostat­nich sło­wach zająk­nął się i odwró­cił wzrok.

Glo­ria wró­ciła z mia­steczka, kipiąc z pod­nie­ce­nia, gdyż spek­takl audio-wideo rze­czy­wi­ście był wspa­niały.

Cze­kała, aż ojciec wpro­wa­dzi samo­chód odrzu­towy do pod­ziem­nego garażu.

– Pocze­kaj tylko, aż opo­wiem to Rob­biemu, tatu­siu. Spodo­ba­łoby mu się to jak nie wiem co. Szcze­gól­nie, jak Fran­cis Fran wyco­fy­wał się tak cichutko i wpadł pro­sto na jed­nego czło­wieka-lam­parta, i musiał ucie­kać. – Znów się zaśmiała. – Tatu­siu, czy na Księ­życu naprawdę są ludzie-lam­party?

– Zapewne nie – z roz­tar­gnie­niem odparł Geo­rge Weston. – To wymy­ślone stwory. – Nie mógł już dłu­żej manew­ro­wać samo­cho­dem. Musiał sta­wić temu czoło.

Glo­ria prze­bie­gła przez traw­nik.

– Rob­bie! Rob­bie!

Nagle zatrzy­mała się gwał­tow­nie na widok leżą­cego na weran­dzie pięk­nego owczarka col­lie wpa­tru­ją­cego się w nią poważ­nymi, brą­zo­wymi oczami i macha­ją­cego ogo­nem.

– Och, jaki piękny pies! – Weszła po schod­kach, ostroż­nie pode­szła do zwie­rzę­cia i pokle­pała je. – Dla mnie, tatu­siu?

Matka dołą­czyła do nich.

– Tak, Glo­rio, dla cie­bie. Jest taki piękny… miękki i puszy­sty. I bar­dzo łagodny. Lubi małe dziew­czynki.

– A umie się bawić?

– Z pew­no­ścią. Zna bar­dzo wiele sztu­czek. Chcia­ła­byś je zoba­czyć?

– Za chwilkę. Chcia­ła­bym, aby Rob­bie też go zoba­czył. Rob­bie! – Znie­ru­cho­miała nie­pew­nie i zmarsz­czyła brwi. – Założę się, że został w swoim pokoju, ponie­waż jest na mnie zły, że nie zabra­łam go na audio-wideo. Będziesz musiał mu to wytłu­ma­czyć, tatu­siu. Mnie mógłby nie uwie­rzyć, ale wie, że jak ty coś powiesz, to tak jest.

Weston zaci­snął wargi. Spoj­rzał na żonę, ale ta uni­kała jego wzroku.

Glo­ria z impe­tem odwró­ciła się i zbie­gła po scho­dach do piw­nicy, woła­jąc:

– Rob­bie! Chodź, zobacz, co tata i mama mi kupili! Kupili mi psa, Rob­bie!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: I, Robot

Copy­ri­ght © 1950, 1977 by the Estate of Isaak Asi­mov

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2013, 2018, 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Bła­żej Kem­nitz

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Jacek Pie­trzyń­ski

Ilu­stra­cja na okładce

© yuce­ly­il­maz/iStock­photo

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Ja, robot, I w nowym tłu­ma­cze­niu, Poznań)

ISBN 978-83-8338-876-2

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer