Fundacja. Narodziny Fundacji - Isaac Asimov - ebook + audiobook

Fundacja. Narodziny Fundacji ebook i audiobook

Isaac Asimov

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Kolejny tom epokowego cyklu SF „Fundacja”.

Hari Seldon kieruje z powodzeniem Projektem Psychohistorii na Uniwersytecie Streelinga, a jednocześnie – po zniknięciu R. Daneela Olivawa – zostaje nieoczekiwanie Pierwszym Ministrem. Dzieląc czas pomiędzy badania nad psychohistorią a walkę ze spiskowcami i rządem wojskowych, usiłuje za wszelką cenę zapanować nad chaosem, w którym pogrąża się Trantor i Światy Zewnętrzne. Przenosi swe biuro do Biblioteki Imperialnej – największej składnicy wiedzy o ludzkiej cywilizacji. Wie już, że Imperium nie można uratować, ale robi wszystko, by położyć podwaliny pod nowy świat. Zakłada Pierwszą i Drugą Fundację…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 503

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 33 min

Lektor: Marcin Stec

Oceny
4,5 (85 ocen)
53
21
9
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Czekow

Całkiem niezła

Dość naiwna jak pierwszy tom. Jednak całkiem sympatyczna. Określił bym jako książkę dla nastolatków bardziej.
00
MariaK85

Całkiem niezła

Historia ciekawa choć przydługa, mogłaby śmiało zmieścić się w jednej trzeciej obecnej objętości, zbyt dużo powtórzeń tych samych wywodów w różnych miejscach opowieści - taki zapychacz, który osobiście mnie odpychał i nie pozwalał się w pełni cieszyć lekturą.
00
waltharius

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszająca.
00
Madziejka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo warto, już nie mogę doczekać się kolejnego tomu.
00
Mietonator

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne s-f, pełne logicznych rozważań
00

Popularność



Kolekcje



Wszyst­kim moim wier­nym czy­tel­ni­kom

Roz­dział I

Eto Deme­rzel

DEME­RZEL, ETO – (…) Mimo iż nie ma wąt­pli­wo­ści co do tego, że w cza­sach pano­wa­nia impe­ra­tora Cle­ona I przez wiele lat Eto Deme­rzel posia­dał wielką wła­dzę, histo­rycy nie są zgodni co do natury tejże wła­dzy. Według kla­sycz­nej inter­pre­ta­cji był jesz­cze jed­nym z bar­dzo wielu sil­nych i bez­li­to­snych cie­mię­ży­cieli ostat­niego stu­le­cia w zjed­no­czo­nym Impe­rium Galak­tycz­nym. Poja­wiły się jed­nak poglądy rewi­zjo­ni­stów, któ­rzy utrzy­my­wali, że pomimo despo­ty­zmu był czło­wie­kiem dobro­dusz­nym. Pewne świa­tło rzuca na to jego zwią­zek z Harim Sel­do­nem, choć jego natura pozo­sta­nie na zawsze nie­zbyt wyraź­nie okre­ślona, szcze­gól­nie w cza­sie nie­zwy­kłego epi­zodu z Laski­nem Jora­num, któ­rego gwał­towny, lecz krót­ko­trwały bunt (…)

Ency­klo­pe­dia Galak­tyczna1

1

– Powta­rzam ci, Hari – ode­zwał się Yugo Ama­ryl – że twój przy­ja­ciel Deme­rzel ma poważne kło­poty. – Pod­kre­ślił słowo „przy­ja­ciel” deli­kat­nie, a jed­nak z wyczu­walną nie­chę­cią.

Hari Sel­don wyczuł gorzką nutę, ale zigno­ro­wał ją. Spoj­rzał zza swego trój­kom­pu­tera i powie­dział:

– A ja ci powta­rzam, Yugo, że ple­ciesz bzdury. – Po czym ze śla­dami roz­draż­nie­nia w gło­sie dodał: – Dla­czego upar­łeś się, żeby zabie­rać mi czas?

– Bo sądzę, że to ważne.

Ama­ryl usiadł, pod­kre­śla­jąc, że nie będzie łatwo go stąd usu­nąć. Skoro się tu zna­lazł, miał zamiar zostać.

Przed ośmioma laty był tylko pala­czem w Dahlu – znaj­do­wał się tak nisko na dra­bi­nie spo­łecz­nej, jak tylko było to moż­liwe. To wła­śnie Sel­don pozwo­lił mu wyrwać się z nizin, zostać mate­ma­ty­kiem i inte­lek­tu­ali­stą, a nawet wię­cej – psy­cho­hi­sto­ry­kiem.

Ni­gdy ani na chwilę nie zapo­mniał, kim był kie­dyś, kim jest teraz i komu zawdzię­cza tę zmianę. To zaś ozna­czało, że jeśli musiał surowo zwra­cać się do Hariego Sel­dona – dla dobra samego Sel­dona – nie brał pod uwagę sza­cunku i miło­ści, któ­rymi darzył star­szego czło­wieka. Nie mógł go powstrzy­mać nawet wzgląd na wła­sną karierę. To surowe zacho­wa­nie – i jesz­cze znacz­nie wię­cej – zawdzię­czał wła­śnie Heli­koń­czy­kowi.

– Posłu­chaj, Hari – powie­dział, uno­sząc gwał­tow­nie lewą rękę – z jakie­goś powodu, któ­rego nie potra­fię pojąć, masz bar­dzo dobre zda­nie o Deme­rzelu. W prze­ci­wień­stwie do mnie. Nikt, kogo opi­nię sza­nuję – nikt oprócz cie­bie – nie wyraża się o nim pochleb­nie. Nie obcho­dzi mnie, co się z nim sta­nie, skoro jed­nak wiem, że cie­bie to obcho­dzi, nie mam wyboru i muszę ci na to zwró­cić uwagę.

Sel­don uśmiech­nął się nie tylko z powodu tak poważ­nie wypo­wie­dzia­nych słów, ale rów­nież dla­tego, że tro­skę Ama­ryla uwa­żał za zby­teczną. Szcze­rze go lubił – a nawet wię­cej. Yugo był jed­nym z czworga ludzi, któ­rych poznał pod­czas pobytu na Tran­to­rze. Poznał tam Eto Deme­rzela, Dors Vena­bili, Yugo Ama­ryla i Ray­cha – czworo ludzi, któ­rych polu­bił jak nikogo przed­tem.

W pewien szcze­gólny, w każ­dym wypadku inny spo­sób stali się dla niego nie­zbędni – Yugo Ama­ryl dla­tego, że tak szybko zro­zu­miał zasady psy­cho­hi­sto­rii i tak sku­tecz­nie pro­wa­dził bada­nia na nowych obsza­rach. Wielce pocie­sza­jąca była świa­do­mość, że cokol­wiek sta­łoby się Sel­do­nowi, nim zdo­łałby roz­wią­zać zada­nia mate­ma­tyczne, pozo­sta­nie przy­naj­mniej jeden uta­len­to­wany czło­wiek, który będzie kon­ty­nu­ował bada­nia.

– Prze­pra­szam cię, Yugo – ode­zwał się Hari. – Nie chcia­łem być nie­cier­pliwy ani odrzu­cać poda­wa­nej mi dłoni, szcze­gól­nie że tak bar­dzo pra­gniesz, bym zro­zu­miał twoje inten­cje. Cho­dzi jedy­nie o moją pracę; kiedy jest się dzie­ka­nem wydziału…

Teraz Ama­ryl uśmiech­nął się, nie­znacz­nie tłu­miąc cichy chi­chot.

– Prze­pra­szam, Hari. Wiem, że nie powi­nie­nem się śmiać, ale ty nie masz żad­nych pre­dys­po­zy­cji do tego sta­no­wi­ska.

– Sam o tym wiem, ale będę się musiał nauczyć. Chcia­łem robić coś nie­szko­dli­wego, a nie ma nic, doprawdy nic mniej szko­dli­wego niż pozy­cja dzie­kana Wydziału Mate­ma­tyki na Uni­wer­sy­te­cie Stre­elinga. Mogę wypeł­niać swój dzień nie­waż­nymi zada­niami, żeby nikt mnie nie pytał o kie­ru­nek naszych badań psy­cho­hi­sto­rycz­nych. Pro­blem jedy­nie w tym, że naprawdę wypeł­niam swój dzień nie­waż­nymi zaję­ciami i nie mam dość czasu na… – Rozej­rzał się po swym biu­rze, spoj­rzał na kom­pu­tery, do któ­rych tylko on i Ama­ryl mieli dostęp. Nawet gdyby ktoś inny chciał z nich sko­rzy­stać, pro­gram był napi­sany tak prze­myślną sym­bo­liką, że nikt obcy nie zdo­łałby go zro­zu­mieć.

– Kiedy już przy­zwy­cza­isz się do obo­wiąz­ków – ode­zwał się Ama­ryl – zaczniesz je prze­ka­zy­wać innym i wtedy będziesz miał wię­cej czasu.

– Mam nadzieję – rzu­cił Sel­don z powąt­pie­wa­niem. – Powiedz mi jed­nak o tej waż­nej spra­wie, która doty­czy Eto Deme­rzela.

– Po pro­stu Eto Deme­rzel, nasz wspa­niały Pierw­szy Mini­ster, gorącz­kowo przy­go­to­wuje prze­wrót.

Sel­don zmarsz­czył brwi.

– Dla­czego miałby to robić?

– Wcale nie powie­dzia­łem, że tego chce. On po pro­stu to robi, świa­do­mie czy nieświa­do­mie, z wielką pomocą ze strony nie­któ­rych swo­ich poli­tycz­nych wro­gów. Wiesz, że mi to nie prze­szka­dza. Myślę nawet, że w sprzy­ja­ją­cych warun­kach dobrze byłoby się go pozbyć z pałacu, z Tran­tora… a nawet z Impe­rium. Jak już jed­nak mówi­łem, ty go cenisz, dla­tego ostrze­gam cię, bo podej­rze­wam, że nie śle­dzisz wyda­rzeń poli­tycz­nych tak dokład­nie, jak powi­nie­neś.

– Są znacz­nie waż­niej­sze sprawy – odpo­wie­dział łagod­nie Sel­don.

– Na przy­kład psy­cho­hi­sto­ria. Zga­dzam się z tobą. Ale powiedz mi, jak roz­wi­niemy psy­cho­hi­sto­rię, jak osią­gniemy suk­ces, jeśli będziemy igno­ran­tami w spra­wie poli­tyki? Mam na myśli dzi­siej­szą poli­tykę. Teraz, wła­śnie teraz teraź­niej­szość prze­kształca się w przy­szłość. Nie możemy jedy­nie badać prze­szło­ści. Wiemy, co się w niej zda­rzyło. Tylko bada­jąc teraź­niej­szość i bli­ską przy­szłość, możemy spraw­dzać rezul­taty naszych prac.

– Wydaje mi się, że już sły­sza­łem ten argu­ment – powie­dział Sel­don.

– I znów go usły­szysz. Chyba nie byłoby dla mnie dobrze, gdy­bym ci to tłu­ma­czył.

Sel­don wes­tchnął, usiadł z powro­tem w swoim fotelu i obda­rzył Ama­ryla uśmie­chem. Ten mło­dzie­niec potra­fił być natrętny, ale poważ­nie trak­to­wał psy­cho­hi­sto­rię i to wyna­gra­dzało wszystko.

Ama­ryl wciąż nosił piętno, które wyci­snęła na nim pozy­cja pala­cza. Miał sze­ro­kie ramiona i musku­larną budowę, jak czło­wiek, który przy­wykł do cięż­kiej fizycz­nej pracy. Nie pozwo­lił, by jego ciało pod­upa­dło. Wyszło to na zdro­wie zarówno jemu, jak i Sel­do­nowi, inspi­ro­wało bowiem Heli­koń­czyka do tego, by nie spę­dzać całego czasu za biur­kiem. Sel­don nie był tak silny jak Ama­ryl, jed­nak w dal­szym ciągu odzna­czał się nie­zwy­kłą siłą. Nie­dawno prze­kro­czył czter­dziestkę, był w dobrej for­mie i zamie­rzał ją utrzy­mać. Dzięki codzien­nej gim­na­styce nie miał jesz­cze brzuszka, a jego ramiona i uda były umię­śnione.

– Chyba nie zaj­mu­jesz się Deme­rze­lem tylko dla­tego, że jest moim przy­ja­cie­lem. Musisz mieć jakiś inny powód.

– Nie ma w tym żad­nej zagadki. Tak długo jak jesteś przy­ja­cie­lem Deme­rzela, twoja pozy­cja tu, na uni­wer­sy­te­cie, jest bez­pieczna i możesz kon­ty­nu­ować bada­nia w dzie­dzi­nie psy­cho­hi­sto­rii.

– No pro­szę. A więc mam powód, by się z nim przy­jaź­nić. Przy­naj­mniej to rozu­miesz.

– Tobie opłaca się utrzy­my­wać z nim zna­jo­mość. To rozu­miem. Jeśli jed­nak cho­dzi o przy­jaźń, tego nie rozu­miem. Tak czy ina­czej, jeśli Deme­rzel straci wła­dzę, to pomi­ja­jąc już wpływ, jaki może to mieć na twoją pozy­cję, Cleon będzie oso­bi­ście kie­ro­wał Impe­rium, a to jesz­cze pogłębi jego roz­pad. Może zapa­no­wać anar­chia, i to zanim zdą­żymy opra­co­wać zało­że­nia prak­tyczne psy­cho­hi­sto­rii, które pomo­głyby nauce ura­to­wać ludz­kość.

– Rozu­miem. Ale uczci­wie mówiąc, nie sądzę, byśmy otrzy­mali wyniki w tak krót­kim cza­sie, żeby mogło to zapo­biec Upad­kowi.

– Jeśli nawet nie będziemy mogli zapo­biec Upad­kowi, to może zdo­łamy cho­ciaż zła­go­dzić jego efekty?

– Być może.

– A widzisz. Im dłu­żej będziemy mogli pra­co­wać w spo­koju, tym więk­szą będziemy mieli szansę zapo­biec Upad­kowi albo przy­naj­mniej zła­go­dzić jego skutki. A ponie­waż o to nam cho­dzi, w czym jeste­śmy zgodni, ura­to­wa­nie Deme­rzela może być konieczne, czy nam – albo też tylko mi – się to podoba czy nie.

– A przed chwilą powie­dzia­łeś, że chciał­byś się go pozbyć z pałacu, z Tran­tora, a nawet z Impe­rium.

– Tak, w ide­al­nych warun­kach. Tyle że nie żyjemy w ide­al­nych warun­kach i potrze­bu­jemy naszego Pierw­szego Mini­stra, nawet jeśli jest on narzę­dziem repre­sji i despo­ty­zmu.

– Rozu­miem. Dla­czego jed­nak sądzisz, że Impe­rium jest tak bli­skie destruk­cji, że do jego Upadku wystar­czy dymi­sja Pierw­szego Mini­stra?

– Pod­po­wiada mi to psy­cho­hi­sto­ria.

– Na jakiej więc pod­sta­wie for­mu­łu­jesz tego typu prze­po­wied­nie? Prze­cież nie mamy jesz­cze nawet ogól­nych zało­żeń.

– Ist­nieje jesz­cze intu­icja, Hari.

– Ona zawsze ist­niała. Jed­nak potrze­bu­jemy cze­goś wię­cej, zga­dzasz się? Musimy opra­co­wać zasady mate­ma­tyczne, które przy speł­nie­niu tych lub innych warun­ków pozwolą nam okre­ślić praw­do­po­do­bień­stwo spe­cy­ficz­nych dróg roz­woju przy­szło­ści. Gdyby do osią­gnię­cia celu wystar­czyła intu­icja, wcale nie potrze­bo­wa­li­by­śmy psy­cho­hi­sto­rii.

– Jedno nie musi wyklu­czać dru­giego, Hari. Mówię o obu dro­gach: o takiej kom­bi­na­cji, która może być lep­sza niż inne… przy­naj­mniej dopóki psy­cho­hi­sto­ria nie zosta­nie udo­sko­na­lona.

– Jeśli w ogóle tak się sta­nie – rzekł Sel­don. – Powiedz mi jed­nak, na czym polega nie­bez­pie­czeń­stwo doty­czące Deme­rzela? Kto może go zra­nić czy też oba­lić? Czy mówimy o oba­le­niu Deme­rzela?

– Tak – odpo­wie­dział Ama­ryl, a jego twarz przy­brała ponury wyraz.

– W takim razie powiedz mi. Zli­tuj się nad moją igno­ran­cją.

Ama­ryl zaru­mie­nił się.

– Nie drwij, Hari. Na pewno sły­sza­łeś o Jo-Jo Jora­num.

– Oczy­wi­ście. Jest dema­go­giem, który kreuje się na przy­wódcę ludo­wego… zaraz, zaraz, skąd on pocho­dzi? Z Nishaya, prawda? To naprawdę mało zna­czący świat. O ile dobrze pamię­tam, wypa­sają tam stada kóz i pro­du­kują dosko­nałe sery.

– Zga­dza się. Ale on nie jest ot jakimś tam zwy­kłym dema­go­giem. Ma wielu zwo­len­ni­ków i staje się coraz sil­niej­szy. Jego celem, jak sam mówi, jest spra­wie­dli­wość spo­łeczna oraz więk­sze zaan­ga­żo­wa­nie poli­tyczne ludu.

– Tak, dużo o tym sły­sza­łem – powie­dział Sel­don. – Jego hasło brzmi: „Wła­dza należy do ludu”.

– Tro­chę ina­czej. Powiada: „Wła­dza to lud”.

Sel­don poki­wał głową.

– Wiesz co, podoba mi się ta myśl.

– Mnie też, nawet bar­dzo… gdyby Jora­num naprawdę miał to na myśli. Ale tak nie jest. Dla niego to tylko jeden ze schod­ków, po któ­rych chce się wspiąć. To tylko droga wio­dąca do celu, a nie wyty­czony cel. Jora­num chce się pozbyć Deme­rzela, bo wtedy łatwo mu będzie mani­pu­lo­wać Cle­onem. Póź­niej sam obej­mie tron i to on sta­nie się ludem. Sam mi mówi­łeś, że w dzie­jach Impe­rium było wiele takich epi­zo­dów, a ostat­nio Impe­rium jest słab­sze i mniej sta­bilne niż kie­dyś. Cios, który w poprzed­nich stu­le­ciach spo­wo­do­wałby jedy­nie nie­wiel­kie zachwia­nie, teraz mógłby je znisz­czyć. Impe­rium pogrą­ży­łoby się w woj­nie domo­wej i ni­gdy już nie odzy­ska­łoby daw­nej formy, a my nie mamy psy­cho­hi­sto­rii, która pod­po­wie­dzia­łaby nam, co powin­ni­śmy zro­bić.

– Rozu­miem twój punkt widze­nia, ale z pew­no­ścią nie będzie tak łatwo pozbyć się Deme­rzela.

– Nie zda­jesz sobie sprawy, jak silny staje się Jora­num.

– To bez zna­cze­nia. – Nie­mal widać było kłę­biące się myśli Sel­dona. – Zasta­na­wia mnie nato­miast, że rodzice nazwali go Jo-Jo. W tym imie­niu jest coś mło­dzień­czego.

– Jego rodzice nie mieli z tym nic wspól­nego. Naprawdę ma na imię Laskin, to bar­dzo popu­larne imię na Nishaya. Sam wybrał imię Jo-Jo, praw­do­po­dob­nie od pierw­szej sylaby swego nazwi­ska.

– Nie sądzisz, że głu­pio zro­bił?

– Nie. Jego zwo­len­nicy skan­dują: Jo… Jo… Jo… Jo. Działa to hip­no­tycz­nie.

– No cóż – powie­dział Sel­don, odwra­ca­jąc się do swego trój­kom­pu­tera i porząd­ku­jąc wie­lo­wy­mia­rową symu­la­cję, którą stwo­rzył za jego pomocą – zoba­czymy, co się będzie działo.

– Jak możesz pod­cho­dzić do tego tak obo­jęt­nie? Mówię ci, że zawi­sło nad nami nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Wcale tak nie jest – rzekł Sel­don, a jego głos i wyraz oczu zdra­dzały sta­now­czość. – Nie znasz wszyst­kich fak­tów.

– A jakich to fak­tów nie znam?

– Poroz­ma­wiamy o tym innym razem, Yugo. Wolał­bym, żebyś zajął się teraz swoją pracą i pozwo­lił, bym to ja zajął się Deme­rze­lem i sta­nem Impe­rium.

Ama­ryl zaci­snął usta, ale nawyk posłu­szeń­stwa wobec Sel­dona był tak silny, że powie­dział jedy­nie:

– Tak, Hari.

Mimo to już w drzwiach odwró­cił się i dodał:

– Popeł­niasz błąd, Hari.

Sel­don uśmiech­nął się lekko.

– Nie sądzę, ale przy­ją­łem twoje ostrze­że­nie i będę o nim pamię­tał. Powta­rzam ci jed­nak, że wszystko będzie dobrze.

Kiedy Ama­ryl wyszedł, Sel­don prze­stał się uśmie­chać.

– Czy naprawdę wszystko będzie dobrze?

2

Choć Sel­don pamię­tał o prze­stro­gach Ama­ryla, nie przy­kła­dał do nich więk­szej wagi. Nade­szły i minęły jego czter­dzie­ste uro­dziny, co dla wielu bywa psy­cho­lo­gicz­nym cio­sem.

Czter­dziestka! Minęła już mło­dość. Życie nie roz­po­ście­rało się już przed nim jak olbrzy­mie pole, któ­rego hory­zont ginie gdzieś w oddali. Prze­by­wał na Tran­to­rze od ośmiu lat, a czas ten upły­nął bar­dzo szybko. Następne osiem lat i dobie­gnie nie­mal pięć­dzie­siątki. Będzie się zbli­żała sta­rość.

Co gor­sza, nie opra­co­wał jesz­cze nawet solid­nych pod­staw psy­cho­hi­sto­rii! Yugo Ama­ryl tak mądrze mówił o pra­wach i pra­co­wał nad swo­imi rów­na­niami, posłu­gu­jąc się śmia­łymi zało­że­niami opar­tymi na intu­icji. Ale jak można by prze­te­sto­wać takie zało­że­nia? Psy­cho­hi­sto­ria nie jest jesz­cze nauką eks­pe­ry­men­talną. Pełne bada­nie wyma­ga­łoby doświad­czeń, a te zaan­ga­żo­wa­nia całych świa­tów, mnó­stwa czasu i… cał­ko­wi­tego braku odpo­wie­dzial­no­ści etycz­nej.

Posta­wiony pro­blem wyda­wał się nie­moż­liwy do roz­wią­za­nia, toteż Sel­don, nie­chęt­nie spę­dza­jący czas na zaję­ciach admi­ni­stra­cyj­nych, udał się pod koniec dnia do domu w ponu­rym nastroju.

Zazwy­czaj spa­cer przez mia­steczko uni­wer­sy­tec­kie wpra­wiał go w lep­szy nastrój. Nad Uni­wer­sy­te­tem Stre­elinga wzno­siła się tak gigan­tyczna kopuła, że prze­by­wa­jąc w mia­steczku uni­wer­sy­tec­kim, miało się wra­że­nie, iż widzi się otwartą prze­strzeń. Nie trzeba też było zno­sić takich warun­ków mete­oro­lo­gicz­nych, jakich Sel­don doświad­czył pod­czas wizyty w Pałacu Impe­rial­nym. Rosły tu drzewa, roz­po­ście­rały się traw­niki i alejki, co spra­wiało, że czuł się jak w mia­steczku uni­wer­sy­tec­kim swo­jego sta­rego col­lege’u, na rodzin­nym Heli­ko­nie.

Złu­dze­nie zachmu­rze­nia zapla­no­wa­nego na ten dzień dawało sztuczne świa­tło sło­neczne poja­wia­jące się i zni­ka­jące w dość dziw­nych odstę­pach czasu. Było też nieco chłodno.

Sel­do­nowi wyda­wało się, że ostat­nio zimne dni poja­wiają się jakoś czę­ściej niż zazwy­czaj. Czyżby na Tran­to­rze oszczę­dzano ener­gię? A może pogłę­biał się jej nie­do­bór? A może to on (tu aż się skrzy­wił na samą myśl) sta­rzeje się i jego krew wol­niej krąży? Wsu­nął dło­nie do kie­szeni mary­narki i sku­lił się.

Zwy­kle nie musiał myśleć o tym, w którą stronę idzie. Dosko­nale znał trasę z biura do sali kom­pu­te­ro­wej, a stam­tąd do swego miesz­ka­nia i z powro­tem do biura. Prze­waż­nie całą drogę wypeł­niały mu roz­my­śla­nia, jed­nakże dziś do jego świa­do­mo­ści dotarł jakiś dźwięk. Dźwięk, który nic nie zna­czył.

Jo… Jo… Jo… Jo…

Był raczej cichy i odle­gły, ale przy­niósł wspo­mnie­nia. Tak, ostrze­że­nie Ama­ryla. Jo-Jo – dema­gog i przy­wódca ludowy. Czyżby był tu, w mia­steczku aka­de­mic­kim? Sel­don nie pod­jął świa­do­mej decy­zji: nogi same go ponio­sły i przy­wio­dły ku lek­kiemu wznie­sie­niu zwa­nemu pla­cem uni­wer­sy­tec­kim, gdzie stu­denci gim­na­sty­ko­wali się, upra­wiali sporty albo wygła­szali prze­mó­wie­nia.

Pośrodku placu znaj­do­wała się nie­zbyt liczna grupa stu­den­tów, któ­rzy entu­zja­stycz­nie śpie­wali. Na plat­for­mie stał ktoś, kogo Hari nie roz­po­znał, ktoś koły­szący się ryt­micz­nie, o dono­śnym gło­sie.

Nie był to jed­nak Jora­num. Sel­don wie­lo­krot­nie oglą­dał go w holo­wi­zji, a ostrze­żony przez Ama­ryla, przyj­rzał mu się uważ­nie. Jora­num był rosłym męż­czy­zną, uśmie­chał się jak fał­szywy przy­ja­ciel. Miał gęste jasne włosy i błę­kitne oczy.

Ten męż­czy­zna był niski, a poza tym szczu­pły, miał sze­ro­kie usta i ciemne włosy i zacho­wy­wał się bar­dzo gło­śno. Sel­don nie wsłu­chi­wał się w słowa, ale usły­szał zda­nie „prze­ka­zać wła­dzę jed­nostki wielu” oraz gło­śny aplauz stu­den­tów, któ­rym się to spodo­bało.

Dosko­nale, pomy­ślał, ale cie­kawe, jak ma zamiar to zro­bić… i czy mówi poważ­nie?

Zna­lazł się na skraju zgro­ma­dze­nia i roz­glą­dał dokoła, szu­ka­jąc kogoś zna­jo­mego. Wpadł na Finan­ge­losa, stu­denta Wydziału Mate­ma­tyki, cał­kiem przy­zwo­itego mło­dego czło­wieka o ciem­nych, kędzie­rza­wych wło­sach.

– Finan­ge­los! – zawo­łał.

– Pro­fe­sor Sel­don – odpo­wie­dział tam­ten dopiero po chwili, bo gapił się na niego tak, jakby nie potra­fił go roz­po­znać, gdy Hari nie trzy­mał rąk na kla­wia­tu­rze kom­pu­tera. Wresz­cie pod­biegł i zapy­tał: – Przy­szedł pan posłu­chać tego faceta?

– Nie. Przy­sze­dłem tu tylko po to, by dowie­dzieć się, co to za hałasy. Kto to?

– Nazywa się Namarti, pro­fe­so­rze. Prze­ma­wia w imie­niu Jo-Jo.

– To już sły­sza­łem – oznaj­mił Sel­don, znów słu­cha­jąc pie­śni. Wyraź­nie zaczy­nała się wtedy, gdy mówca chciał coś pod­kre­ślić. – Ale kim jest ten Namarti? Nie znam tego nazwi­ska. Z któ­rego jest wydziału?

– On nie jest człon­kiem spo­łecz­no­ści uni­wer­sy­tec­kiej, pro­fe­so­rze. To jeden z ludzi Jo-Jo.

– Jeśli nie jest człon­kiem spo­łecz­no­ści uni­wer­sy­tec­kiej, to nie ma prawa tu prze­ma­wiać bez zezwo­le­nia. Myślisz, że je posiada?

– Nie mam poję­cia, pro­fe­so­rze.

– W takim razie dowiedzmy się.

Sel­don zaczął się prze­dzie­rać przez tłum, ale Finan­ge­los zła­pał go za rękaw.

– Panie pro­fe­so­rze, niech pan niczego nie zaczyna. On ma ze sobą obstawę.

Za mówcą widać było sze­ściu mło­dych ludzi. Stali na sze­roko roz­sta­wio­nych nogach, ręce mieli sple­cione na pier­siach, a miny bar­dzo groźne.

– Obstawę?

– Na wypa­dek awan­tury. Gdyby ktoś chciał się powy­głu­piać.

– W takim razie na pewno nie jest człon­kiem spo­łecz­no­ści uni­wer­sy­tec­kiej i nawet zezwo­le­nie nie uspra­wie­dli­wi­łoby obec­no­ści tej, jak ją nazy­wasz, „obstawy”. Finan­ge­los, wezwij straż­ni­ków uni­wer­sy­tec­kich. Powinni tu już dawno być, i to bez wzy­wa­nia.

– Pew­nie nie chcą mieć kło­po­tów – wymam­ro­tał Finan­ge­los. – Pro­szę pana, pro­fe­so­rze, niech pan nic nie robi. Jeśli chce pan, żebym wezwał straż­ni­ków, zro­bię to, ale pro­szę, by się pan wstrzy­mał do ich przy­by­cia.

– Może mógł­bym prze­rwać to, zanim przy­będą.

Sel­don zaczął się prze­py­chać mię­dzy ludźmi, co nie było znowu takie trudne. Nie­któ­rzy z obec­nych roz­po­zna­wali go, a wszy­scy pozo­stali widzieli naszywkę pro­fe­sor­ską na jego ramie­niu. Doszedł do plat­formy, oparł na niej dło­nie i nieco sapiąc, wsko­czył na górę. Bole­śnie roz­cza­ro­wany pomy­ślał, że dzie­sięć lat temu potra­fiłby to zro­bić, poma­ga­jąc sobie tylko jedną dło­nią, i nie zasa­pałby się przy tym.

Wypro­sto­wał się. Mówca prze­rwał, a w jego wzroku poja­wiły się ostroż­ność i chłód.

– Pro­szę o zezwo­le­nie na prze­ma­wia­nie do stu­den­tów – zażą­dał spo­koj­nie Sel­don.

– Kim pan jest? – zapy­tał mówca. Wypo­wie­dział te słowa gło­śno i wyraź­nie.

– Jestem pro­fe­so­rem tego uni­wer­sy­tetu – odpo­wie­dział Sel­don rów­nie gło­śno. – Mogę zoba­czyć pań­skie zezwo­le­nie?

– Odma­wiam. Nie ma pan prawa zada­wać mi takich pytań ani żądać zezwo­le­nia.

Mło­dzi męż­czyźni oto­czyli szczel­niej mówcę.

– Jeśli nie ma pan zezwo­le­nia, to radzę natych­miast opu­ścić teren uni­wer­sy­tetu.

– A jeśli tego nie zro­bię?

– No cóż, tak czy ina­czej straż­nicy uni­wer­sy­teccy są już w dro­dze. – Sel­don odwró­cił się w stronę tłumu. – Stu­denci – zawo­łał – w naszym mia­steczku uni­wer­sy­tec­kim mamy prawo czuć się wolni, a i prze­ma­wiać możemy swo­bod­nie, jed­nakże prawo to może zostać nam ode­brane, jeśli pozwo­limy obcym, któ­rzy nie mają zezwo­le­nia, by…

Sel­don poczuł, że ktoś kła­dzie ciężką dłoń na jego ramie­niu, i zadrżał. Odwró­cił się i zoba­czył, że to jeden z ludzi, któ­rych Finan­ge­los nazwał obstawą.

– Zjeż­dżaj stąd, i to szybko! – rzu­cił męż­czy­zna. Mimo że mówił z cha­rak­te­ry­stycz­nym akcen­tem, Hari nie potra­fił od razu roz­po­znać, skąd pocho­dzi.

– To i tak nic nie da – powie­dział. – Straż­nicy będą tu za chwilę.

– W takim razie – ode­zwał się Namarti, wykrzy­wia­jąc usta – będą zamieszki. To nas nie prze­raża.

– Nic takiego nie nastąpi – stwier­dził Sel­don. – To byłoby wam na rękę, ale nie będzie żad­nych zamie­szek. Odej­dzie­cie stąd w spo­koju. – Znów odwró­cił się do stu­den­tów i strzą­snął rękę mło­dzieńca ze swego ramie­nia. – Dopil­nu­jemy tego, prawda?

– To pro­fe­sor Sel­don! – wrza­snął ktoś z tłumu. – Przy­zwo­ity czło­wiek! Zostaw­cie go!

Heli­koń­czyk wyczu­wał, że stu­denci mają mie­szane uczu­cia. Wie­dział, że nie­któ­rzy z nich chęt­nie wzię­liby udział w bójce ze straż­ni­kami uni­wer­sy­tec­kimi, ot tak, dla zasady. Z dru­giej strony, musieli się tu znaj­do­wać tacy, któ­rzy go lubili, a także inni, któ­rzy wpraw­dzie go nie znali, ale z pew­no­ścią nie pra­gnęli być świad­kami pobi­cia pro­fe­sora uni­wer­sy­tetu.

– Niech pan uważa, pro­fe­so­rze! – roz­legł się krzyk jakiejś kobiety.

Sel­don wes­tchnął i spoj­rzał na postaw­nego mło­dego czło­wieka, ku któ­remu zwró­cił się twa­rzą. Nie wie­dział, czy sobie z nim pora­dzi, czy wciąż ma dość dobry refleks, a muskuły wystar­cza­jąco krzep­kie, choć nie­raz popi­sy­wał się śmia­łymi wyczy­nami.

Jeden z kom­pa­nów Namar­tiego ruszył ku niemu, zacho­wu­jąc się wielce poufale. Szedł powoli, co dało Sel­do­nowi tyle czasu, ile potrze­bo­wało jego sta­rze­jące się ciało. Oprych wycią­gnął rękę, co tylko uła­twiło Heli­koń­czy­kowi zada­nie. Chwy­cił męż­czy­znę za ramię, wykrę­cił je i pochy­lił się, pocią­ga­jąc naj­pierw w górę, potem zaś w dół (stę­kał przy tym – dla­czego musiał stę­kać?), a napast­nik poszy­bo­wał w powie­trze, czę­ściowo popchnięty siłą wła­snego roz­pędu. Wylą­do­wał z hukiem na skraju plat­formy; widać było, że ma wykrę­cone ramię.

Zgro­ma­dzeni stu­denci zawyli dziko, widząc tak nie­ocze­ki­wany roz­wój akcji. Poczu­cie wspól­noty zaowo­co­wało wybu­chem dumy.

– Bierz ich, pro­fe­sorku! – krzyk­nął ktoś. Inni powtó­rzyli to za nim.

Sel­don wygła­dził włosy, sta­ra­jąc się nie sapać. Stopą strą­cił napast­nika z plat­formy.

– Ktoś jesz­cze? – spy­tał milutko. – Czy też spo­koj­nie opu­ści­cie teren?

Sta­nął przed Namar­tim i jego pię­cioma słu­gu­sami.

– Ostrze­gam was. Tłum jest teraz po mojej stro­nie. Jeśli zechce­cie mnie tknąć, roze­rwą was na strzępy… No dobra, który następny? Pro­szę bar­dzo. Byle poje­dyn­czo.

Pod­niósł głos, wyma­wia­jąc ostat­nie zda­nie, a prze­bie­ra­jąc pal­cami, poka­zał, że zapra­sza ich do sie­bie. Stu­denci krzy­kiem wyra­żali aplauz.

Namarti stał obo­jęt­nie na plat­for­mie. Sel­don pod­sko­czył ku niemu i zła­pał jego szyję w zgię­cie ręki. Teraz i stu­denci wdra­py­wali się na plat­formę, woła­jąc: „Byle poje­dyn­czo! Byle poje­dyn­czo!” Sta­nęli pomię­dzy ochro­nia­rzami a Sel­donem.

Sel­don wzmoc­nił nacisk na tcha­wicę swego prze­ciw­nika i szep­nął mu na ucho:

– Wiem, co powi­nie­nem zro­bić, Namarti. Znam się na tym. Przez lata zdo­by­łem prak­tykę. Jeśli poru­szysz się i spró­bu­jesz wyrwać, tak ci pod­re­pe­ruję tcha­wicę, że już ni­gdy nie wymó­wisz nic gło­śniej niż szep­tem. Jeśli cenisz sobie swój głos, to rób, co każę. Kiedy zwol­nię uścisk, roz­ka­żesz swo­jej zgrai bul­do­gów, by stąd ode­szli. Jeśli powiesz coś innego, będą to ostat­nie słowa, jakie nor­mal­nie powie­dzia­łeś w życiu. A gdyby ci przy­szło do głowy tu wró­cić, wykoń­czę cię, przy­stoj­niaczku.

Zwol­nił na chwilę uścisk, a wtedy Namarti powie­dział ochry­płym gło­sem:

– Wyno­ście się. Wszy­scy.

Wyco­fy­wali się w popło­chu, poma­ga­jąc potłu­czo­nemu kole­dze.

Kiedy po kilku chwi­lach przy­byli straż­nicy uni­wer­sy­teccy, Sel­don rzekł:

– Prze­pra­szam, pano­wie. To był fał­szywy alarm.

Opu­ścił plac uni­wer­sy­tecki. Szedł do domu bar­dziej niż bole­śnie roz­cza­ro­wany. Odsło­nił tę część swej natury, któ­rej nikomu nie chciał poka­zy­wać. Jest prze­cież Harim Sel­do­nem mate­ma­ty­kiem, a nie Harim Sel­do­nem – sady­stą. A poza tym, pomy­ślał ponuro, Dors dowie się o wszyst­kim. Prawdę mówiąc, powi­nien sam ją o tym poin­for­mo­wać, zanim usły­szy znacz­nie dra­ma­tycz­niej­szą wer­sję wyda­rzeń, gor­szą niż w rze­czy­wi­sto­ści.

Dors nie będzie zado­wo­lona.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wszyst­kie zamiesz­czone tutaj cytaty z Ency­klo­pe­dii Galak­tycz­nej zaczerp­nięte zostały za zgodą wydawcy z jej 116. wyda­nia opu­bli­ko­wa­nego w 1020 roku e.F. przez Encyc­lo­pe­dia Galac­tica Publi­shing Co. na Ter­mi­nu­sie. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: For­ward the Foun­da­tion

Copy­ri­ght © 1993 by Night­fall, Inc.

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2011, 2017, 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Piotr Her­ma­now­ski

Redak­tor II wyda­nia: Bła­żej Kem­nitz

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Jacek Pie­trzyń­ski

Ilu­stra­cja na okładce

© Fred Gam­bino

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Naro­dziny Fun­da­cji, wyd. II popra­wione, dodruk, Poznań 2013)

ISBN 978-83-7818-218-4

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer