Rewolucja niebieska. Powieść o Mikołaju Koperniku - Wojciech Wiercioch, Jolanta Szymska-Wiercioch - ebook

Rewolucja niebieska. Powieść o Mikołaju Koperniku ebook

Wojciech Wiercioch, Jolanta Szymska-Wiercioch

4,5

Opis

 

Rewolucja niebieska to nie biografia Mikołaja Kopernika, to powieść biograficzna. Ile w niej prawdy, a ile zmyślenia? Tyle prawdy, ile się da; tyle wyobraźni, ile trzeba.

 

Prawda historyczna staje się tu wciągającą narracją dzięki kilku fikcyjnym postaciom drugoplanowym, ale kamieniem filozoficznym tej opowieści są relacje Kopernika z najwybitniejszymi postaciami europejskiego renesansu. W dramacie udział biorą: Michał Anioł, Leonardo da Vinci, Albrecht Dürer, Erazm z Rotterdamu, Marcin Luter, Machiavelli, Savonarola, Paracelsus, Faust, Stańczyk, królowa Bona, król Zygmunt I Stary i jego bracia oraz wielki mistrz krzyżacki Albrecht Hohenzollern.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 947

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Powieść tę dedykujemy naszym Rodzicom

Stań się dla innych niczym słońce – dzięki wiedzy, jaką posiądziesz, niczym księżyc – dzięki twej szlachetnej postawie, niczym wiatr – dzięki nauczaniu innych z mocą, niczym powietrze – dzięki twej łagodności i niczym ogień – dzięki sile i pięknu słów, które do nich kierujesz.

ŚW. HILDEGARDA Z BINGEN

Astronom po to wyrusza w otchłań kosmosu, aby rozprawić się z własną duszą.

JEREMI WASIUTYŃSKI

Nie wątpię, że wpatrywanie się w gwiazdy jest szlachetnym zajęciem, gdyż wprowadza człowieka w dziedzinę nieosiągalnego.

JOSEPH CONRAD

Najpierw trzeba zrozumieć korzenie problemu. Nie można ulegać pokusie ślizgania się po powierzchni.

MICHAŁ HELLER

Nie cofa się, kto się związał z gwiazdą.

LEONARDO DA VINCI

Gwiazdy mogą uwieść każdego.

ROCKY KOLB

Nie jest sprawą małej wagi uczynić jasnym to, co z racji swych właściwości pozostaje zasłonięte grubą mgłą niewiedzy.

MIKOŁAJ KOPERNIK

WPROWADZENIE DO KOPERNIKOLOGII

WSTRZYMAĆ SŁOŃCE, PORUSZYĆ CZYTELNIKÓW

„Przedmowa do książki jest co sień do domu, z tą jednak różnicą, iż domowi bez sieni trudno, a książka się bez przedmowy obejdzie” – napisał Ignacy Krasicki w przedmowie do swojej powieści Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki.

Nie zawsze jest winą autorów, że obraz epoki czy bohatera powstaje nieostry, bowiem materiały źródłowe związane z przedstawianą osobą bywają dość skąpe. Tak właśnie rzecz się ma ze słynnym kanonikiem fromborskim (trochę dokumentów, nieco listów, jakieś zapiski astronoma na marginesach czytanych przez niego foliałów). Do dziś historycy nie wiedzą, czy Mikołaj Kopernik był starszy, czy młodszy od swego brata Andrzeja, gdzie chodził do szkoły (Toruń, Włocławek, Chełmno), a jedyną posiadaną przez nas informacją dotyczącą jego studiów w Krakowie jest to, że opłatę za naukę uiścił z góry – w całości (w przeciwieństwie do swego brata, który najprawdopodobniej pieniądze postanowił przeznaczyć też na „inne rozkosze”). Ponieważ jednak genialny astronom sam później wyznał, że Kraków ukształtował jego umysł, biografowie czują się zobowiązani, by krakowskiemu okresowi jego życia poświęcić przynajmniej jeden rozdział, snując różne przypuszczenia. A przecież nie wiadomo nawet, gdzie wtedy i u kogo torunianin mieszkał. Nie zraża to jednak biografów i przytaczają oni – bez dowodu – wiele przeróżnych adresów. Czytelnik czyta – i jak nic nie wiedział wcześniej, tak dalej nie wie nic.

Co Mikołaj studiował pod Wawelem? Tego nie wie nikt. Wiadomo tylko: artes liberales, sztuki wyzwolone. Dlaczego w Akademii Krakowskiej nie uzyskał dyplomu bakałarza? Nikt nie ma pojęcia. Kogo wtedy podziwiał, z kim się przyjaźnił? Nie wiadomo. Trzeba tylko wnioskować (i wróżyć z gwiazd albo z fusów) na podstawie późniejszej korespondencji, która zresztą też nie zawsze odwołuje się do okresu krakowskiego.

Wniosek? Choćbyśmy przeczytali biografie Kopernika we wszystkich językach świata – to i tak niewiele pewnych informacji o tym geniuszu uda się nam zdobyć.

Mieć jakieś dane to jeszcze nic; sprawdzone i uporządkowane informacje to coś więcej – zaś prawdziwa wiedza wymaga dużo większego zaangażowania, wiadomości oraz inteligencji (zdolności weryfikowania, hierarchizowania i kojarzenia faktów oraz odszukiwania ukrytych powiązań między nimi).

Wiedza to jeszcze nie wszystko, celem jest mądrość.

A co to jest mądrość? Definicji tej arcyludzkiej cechy podaje się od tysiącleci wiele, zbyt wiele, ale czy to w ogóle jest ważne? Sądzę, że tak. Dlaczego? Bo Mikołaj Kopernik był nie tylko genialnym uczonym i twórcą rewolucji naukowej, która na zawsze zmieniła postrzeganie świata – był także mędrcem. Dlatego trzeba trochę mądrości, by zrozumieć jego życie i twórczość. A z tego wynika, że nie można być głupcem, a tym bardziej zaś głupcem fundamentalnym. Kosmolog Michał Heller, założyciel Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie, autor Moralności myślenia, twierdzi (żartobliwie, może nawet dobrotliwie), że głupiec fundamentalny jest tak głupi, iż gdyby nawet Pan Bóg dał mu rozum, nie wiedziałby, co z nim zrobić.

Stanisław Lem, który o kosmosie wiedział wszystko (a może nawet więcej), rzucił kiedyś w świat dwa takie aforyzmy:

„Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, nie rozumie; jeśli zrozumie, natychmiast zapomina”.

„Dopóki nie zajrzałem do internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów”.

Żyjemy w świecie bogatym w biblioteki, księgarnie, antykwariaty, archiwa, muzea, istnieje przeobfita literatura naukowa, uniwersytety przyjmują coraz większą liczbę studentów, analfabetyzm podobno został wytrzebiony – co cieszy. Naiwnych. Gdy się jednak odpali komputer i wejdzie do sieci, objawia się nam fundamentalna głupota cyberidiotów. Media społecznościowe aż roją się od „młodych, wykształconych, z wielkich ośrodków”, od ludzi pełnych zapału, od poczciwych rewolucjonistów, którzy za pomocą jednej formułki ideowej pragną zbawić świat. Propagują wizję Nowego Wspaniałego Świata, rzeczywistości racjonalnej, bez przesądów i zabobonów, zdążającej w stronę świetlanej przyszłości. Jednak po bliższym zbadaniu terenu tych ideologicznych wojen okazuje się, że ci – nawet z tytułami uniwersyteckimi – są po prostu dyplomowanymi, patentowanymi durniami.

Błyskotliwy i dowcipny Stefan Kisielewski zapisał taką oto maksymę: „Gdyby dureń zrozumiał, że jest durniem, automatycznie przestałby być durniem. Z tego wniosek, że durnie rekrutują się jedynie spośród ludzi pewnych, że nie są durniami”. Niestety, głupców nie sieją, sami się rodzą. Tak rodzi się „bunt mas” (vide: José Ortega y Gasset). W ten sposób kształtuje się opinia publiczna. I oto zaczynają królować stereotypy, schematy myślowe; świadomość społeczna opanowywana jest przez przekłamania propagandowe i destrukcyjne mity. „Wykształceni”, czyli ci, którzy wierzą, że wyzbyli się niepotrzebnych wierzeń oraz całego tego zbędnego balastu tradycji, zaczynają wierzyć (sic!) w naukę i w tym swoim zacietrzewionym wyznaniu wiary trwają niczym jacyś nawiedzeni sekciarze, a nawet nowocześni inkwizytorzy.

Nic to, że książek nie brakuje, że Internet pęcznieje od wspaniałych filmów dokumentalnych, wykładów, prelekcji, rozmów w serwisie YouTube, pęka od audiobooków, blogów tworzonych przez inteligentnych i utalentowanych pasjonatów – to na nic. Generalnie: ludzkość idzie na łatwiznę i wciela w życie osobliwie pojętą strategię ekonomii myślenia (vide: Bronisław Malinowski): Myśl jak najmniej; po co myśleć, kiedy wystarczą proste regułki, głupie memy, idiotyczne slogany.

Sieć aż kipi od zaangażowania, od polemik, kłótni, walk ideologicznych, argumentów prostych jak słynna konstrukcja cepa. Dyskutuje się, nie mając podstawowej wiedzy, na przykład historycznej, nie potrafiąc logicznie argumentować i zachowywać się kulturalnie wobec oponenta. Rośnie w siłę nowoczesny potwór – nowotwór hejtu. Czyli głupota fundamentalna w swej najbardziej zdehumanizowanej formie.

MIĘDZY HISTORIĄ A LITERATURĄ PIĘKNĄ

W antykwariatach i bibliotekach jest sporo książek o Mikołaju Koperniku, i co z tego? Po co mamy wiedzieć, czy ten „sarmacki astrolog” (określenie Marcina Lutra) urodził się przy ulicy Świętej Anny, czy raczej w kamienicy przy Rynku Staromiejskim w Toruniu? Co da nam wiedza, że student Mikołaj wygłosił w Rzymie pasjonujący referat, albo że doktoryzował się z prawa kanonicznego akurat w Ferrarze (nie zaś w Bolonii lub Padwie)? Jak spożytkowalibyśmy wiedzę, gdyby jakimś cudem udało się dotrzeć do zapisu rozmowy Kopernika z wielkim mistrzem zakonu krzyżackiego, z papieżem albo z królem Zygmuntem I Starym?

Może to ważne, pewno dla kogoś istotne, przecież historia jest nauczycielką życia. Jednak grzebanie się w detalach (bez próby ogarnięcia kontekstu i bez prób wyciągnięcia z całości jakichś sensownych i mądrych wniosków) jest zajęciem dość jałowym. Dlatego sądzę, że choć biografie Kopernika są niezwykle pouczające, nie potrafią oddać tego, co najciekawsze i najbardziej inspirujące – osobowości geniusza. Jaki naprawdę był ten mędrzec z Fromborka? Oto jest pytanie! Nie potrafi na nie udzielić odpowiedzi żaden poczciwy historyk, operujący faktami, posługujący się bezbłędną logiką w kojarzeniu faktów. Tu trzeba czegoś więcej. Czego? Wyobraźni, a nawet fantazji. Stąd konieczność istnienia powieści historycznej, biograficznej, co nie znaczy, że historyk może egzystować, separując się od ożywczego powiewu wyobraźni.

Idealnego badacza dziejów przedstawił – w swojej monografii o Joachimie Lelewelu – znakomity historyk literatury Ignacy Chrzanowski:

„Niektórzy historycy europejscy pierwszej połowy XIX wieku, obdarzeni talentem pisarskim, bujną wyobraźnią i wrażliwym sercem, usiłowali pogodzić naukę ze sztuką, a to nie tylko w tym znaczeniu, że dbali o piękny styl, ale i w tym jeszcze, że pragnęli przemówić do uczucia i wyobraźni czytelników: Więc z jednej strony nie poprzestawali na dawaniu im pojęcia o przeszłości, ale nadto pokazywali im ją za pomocą obrazowej opowieści o zdarzeniach i żywej charakterystyki ludzi, a z drugiej opowiadali o przeszłości tak, że się czytelnik opowieścią przejmował, że go ona bądź wzruszała, bądź zachwycała, bądź odpychała. Zwłaszcza we Francji i Anglii byli tacy historycy, i to wielkiego talentu”.

A w Polsce? Byli Lelewel i Kraszewski oraz ich następcy. I wybitni historycy, i znakomici twórcy powieści historycznych mieli świadomość, że dokumenty z epoki, materiały źródłowe, katalogi bibliotek i archiwów, wytrwałe badania naukowe – to jeszcze nie wszystko, gdyż dane trzeba uporządkować, informacje uogólnić, dokonując różnych operacji umysłowych, pożytkując się wyobraźnią. Należy wytrwale pracować nie dla wydumanych celów – nie wystarczy dążyć tylko do sztuki dla sztuki, do nauki dla samej tylko uczoności. Teoretyczna erudycja (choćby nawet najbardziej elokwentnie wyłożona) jest tylko wstępem do walki z głupotą i niegodziwością. Subtelność artystyczna i pasja poznawcza to cel sam w sobie, ale też element działalności edukacyjnej i wychowawczej. Taka działalność jest czynem obywatelskim, patriotycznym, zwłaszcza gdy poszukuje tego, co ponadnarodowe, uniwersalne. Lelewel pisał:

„Naród, żyjący dla siebie, sam jeden, pojedynczo, nie jest: żyje wśród innych, z innymi i dla innych. Tak chciała Opatrzność i włożyła w każdy lud obowiązki względem ludzkości, której jest cząstką, do której postępu przyczyniać się musi pod karą wykreślenia z pocztu narodów i zamarcia w sobie, zamarcia wiecznego, na kształt Asyrii, Babilonii, cezarskiego Rzymu”.

Stąd wniosek, że odrębne byty narodowe są darem dla całej ludzkości:

„Zapamiętali głosiciele kosmopolityzmu nie baczą, że przygotowują czasy imperium rzymskiego; a naprzód nastanie zobojętnienie na to, co swoje, i obcy przewodzić zaczną, a potem oziębłość na to, co się dzieje, i źli ludzie panować i uciskać zaczną; a nareszcie barbarzyniec przyjdzie, znikczemnionych, złych i dobrych kosmopolitów pochłonie”.

To nie są jakieś abstrakcyjne dywagacje czy niepotrzebne dygresje – myśli te są integralnie związane nie tylko z Mikołajem Kopernikiem, ale też z setkami, tysiącami naukowców, propagatorów i propagandystów, którzy zajmują się jego postacią i próbują ją przeciągnąć na swoją stronę. Jedni twierdzą, że Kopernik był Niemcem, inni, że Polakiem, jeszcze inni zaś przekonują, że jego narodowość nie ma dla nikogo żadnego znaczenia. Niektórzy sądzą, że odrodzeniowa teoria heliocentryczna obaliła hegemonię Kościoła katolickiego, udowadniając, że jego dogmaty są absurdalne; niektórzy zaś stają na głowie, by udowodnić, iż Kopernik to reprezentant ciemnego kleru, stąd nie warto sobie zawracać głowy jego konserwatywnymi poglądami (zwłaszcza tymi społecznymi, ideologicznymi i filozoficznymi). Są tacy, którzy głoszą, że polski astronom popełnił tak wiele błędów metodologicznych i matematycznych, że dopiero kolejne pokolenia oświeconych badaczy zdołały się uporać z tym składowiskiem hipotez; są także owacy, którzy ze skromnego kanonika warmińskiego robią jakiegoś herosa, nadczłowieka, tworząc narrację o legendarnym inżynierze, konstruktorze, architekcie, wynalazcy, strategu, muzyku, mistrzu wiedzy tajemnej.

Prawda leży pośrodku? Nie zawsze. Prawda nie istnieje? Jest złożona, trudna do wydobycia, niekiedy nieuchwytna. Ale jest. W to wierzył Mikołaj Kopernik. Wbrew swoim krytykom i dzisiejszym zapędom postmodernistów.

Po co napisaliśmy tę książkę? Przecież tyle jest biografii Kopernika.

Rewolucja niebieska to nie biografia, to powieść biograficzna. Ile w niej prawdy, a ile zmyślenia? Tyle prawdy, ile się da; tyle wyobraźni, ile trzeba. Można zadać pytanie: jakie są właściwe proporcje między faktografią a fikcją?

Karafka La Fontaine’a Melchiora Wańkowicza – traktat o sztuce pisania (reportażu, eseju, powieści historycznej) – zawiera tak dużo błyskotliwych wyjaśnień, że właściwie wystarczyłoby poprzestać na tej rekomendacji. Ale ponieważ takie sztuczki nie działają, pozwolę sobie zacytować autora tej biblii pisarstwa:

„Flaubert, żeby opisać agonię pani Bovary, przez pół roku studiował toksykologię, dla Éducation przeczytał komplety dzienników od 1835 do 1856 roku. Intuicja dopiero wówczas olśniewa, kiedy jest na fundamencie wiedzy. A wiedza – to jest dociekliwa wytrwałość. Przychodzi ona ze zrozumieniem, że nigdy się nie wie dosyć; z doświadczeń niezmordowanych poszukiwań; z nieustannego ich wysprawdzania przez najskuteczniejsze odczynniki, na jakie może się zdobyć umysł pisarza”.

Fakty to podstawa – ale to jeszcze nie wszystko. Fakty są kamyczkami przeznaczonymi do stworzenia mozaiki. Reszta jest milczeniem, kontemplowaniem, kompozycją, konstruowaniem, syntezą.

„Zlepianie kamyczków faktologicznych odbywające się nie na polu obserwacji pisarza, ale w zaciszu jego pracowni, daje niespodziewanie rentę dodatkową. Jest to wartość syntezy, na którą nie stać obserwatorów relacjonujących kilka oderwanych faktów, każdy z osobna” (M. Wańkowicz).

Reszta jest wyobraźnią. A nawet fantazją. Pamięć i fantazja – oto recepta na książkę fiction i non-fiction, ale to nie znaczy, że fikcja ma być pogrążaniem się w amnezji i konfabulacji. Zdarza się, że autor pisze powieść o jakiejś historycznej postaci, zmyśleniem albo ukrytą tendencją zastępując i zakłamując prawdę historyczną. Ale o tym innym razem…

Istnieją biografie niezwykle dokładne, rzetelne, obszerne, niestety, nieraz trochę nudne, nabite faktami, fakcikami, rojące się od nazw i dat. Dlatego o wiele przyjemniej czyta się eseje historyczne, o których tak pisał Paweł Jasienica w Polsce Jagiellonów:

„Książki, które piszę, nie roszczą sobie żadnych pretensji do rangi dzieł naukowych, nie są podręcznikami ani popularyzacją nauki. To są zwyczajne eseje. Cóż może być jeszcze powszedniejszego od literatury obierającej sobie za temat historię, lecz stroniącej od zmyśleń i fikcji? Przecież wiek tego gatunku pisarskiego liczy się na tysiąclecia. Esejowi przysługują te same prawa, którym się cieszy dramat, poezja czy powieść.

Ze wszystkich literatów eseista przybliża się najbardziej do pogranicza nauki, ale nie traci przez to uprawnień artysty i nie staje się popularyzatorem. Kardynalną cechą eseju nie jest naukowa beznamiętność, lecz jej przeciwieństwo – ton osobisty, bezpośrednie, jak najmocniejsze zaangażowanie się autora, przemawiającego wprost i na własną odpowiedzialność.

Wolno chyba ryzykować tezę, że eseiści urzeczywistniają w praktyce ewangeliczny nakaz o chlebie i kamieniu. Niechęć, jaką uczeni historycy darzą esej (oraz publicystykę), jest zjawiskiem normalnym, występującym zarówno u nas, jak i we Francji na przykład. Lecz przede wszystkim literatura potrafi przekonać ogół, że historia jest ciekawa i piękna, a przez to zachęcić do czytania wszelkich książek historycznych, naukowych także. Sprawdźmy wyniki ankiet urządzanych u nas przez prasę co roku. Okaże się, że ogół żąda literatury faktu. Zwróćmy uwagę i na to, że w krajach, które uznają esej historyczny poniekąd za narodową specjalność, historiografia naukowa rozwija się wspaniale. Jedno drugiemu wcale widać nie przeszkadza”.

A gdy kogoś i esej męczy, nudzi, wtedy powieść historyczna jest jak znalazł. Ale to nie znaczy, że powieść historyczna adresowana musi być wyłącznie do osób z niechęcią spoglądających w stronę biografii czy monografii historycznych. Powieść – zwłaszcza gdy zawiera partie eseistyczne – posiada zarówno wartości estetyczne, jak i wartości poznawcze. A w przeciwieństwie do rozpraw naukowych czy referatów z różnych konferencji dla specjalistów – może sobie pozwolić na szerszy zakres podejmowanych spraw, problemów, dylematów, nie musi przecież unikać nierozwiązanych zagadek czy tajemnicy osobowości bohaterów. Na tym polu – na płaszczyźnie wzruszającego przedstawienia przeżyć i przemyśleń różnych postaci historycznych – powieść nie ma wśród innych gatunków literackich żadnego poważniejszego konkurenta. I posiada jeszcze jedną przewagę – może zostać przerobiona na scenariusz filmowy, co ma niebagatelne znaczenie dla popularyzacji historii.

Nie wystarczy wiedzieć, gdzie i kiedy Kopernik obserwował zaćmienie Księżyca czy Słońca, dobrze jest także wczuwać się w jego uczucia i myśli, próbując rekonstruować jego słowa i czyny. Tylko tak można zrozumieć człowieka i tylko tak da się pojąć geniusz rewolucjonisty ducha.

Zofia Kossak – autorka wspaniałych powieści historycznych – we wprowadzeniu do powieści Błogosławiona wina pisze, iż tego typu twórczość musi być autentyczna, oparta na licznych współczesnych dokumentach. Może być barwna, nawet sensacyjna, dysząca żywotnością dawnych czasów, których duch tylko częściowo utrwalił się w tradycji oraz świadomości narodu. Nie jest łatwo tak pisać, żeby czytelnik mógł podróżować w książce ponad wiekami, jakby w jakimś czarodziejskim wehikule czasu. By uzyskać taki efekt, literat musi przestrzegać pewnych zasad, które autorka Krzyżowców przedstawia tymi słowy:

„W technice powieściowej obowiązują pewne reguły, które pisarz winien obserwować, o ile pragnie przekonać czytelnika o słuszności swego założenia. Najważniejszą z tych reguł jest logika w przedstawieniu danego wycinka życia. Zależnie od światopoglądu autora logika ta bywa wysnuta bądź z łańcucha ślepych faktów niezależnych od woli człowieka, bądź z jego świadomych czynów; z cech biologiczno-atawistycznych, z wpływów środowiska, bądź z nieubłaganych procesów socjalnych. Pisarza o światopoglądzie spirytualistycznym obowiązuje, niezależnie od wyznania, logika Prawa Bożego. Prawo Boże, zgwałcone lub zachowane, odbija się karząco albo pozytywnie na losach i rozwoju bohaterów powieści”.

Powyższe postulaty są szczególnie istotne, jeśli idzie o powieść traktującą o losach Kopernika, który należał przecież do stanu duchownego (choć księdzem nie był), całe swoje dojrzałe życie spędził albo w otoczeniu biskupa warmińskiego, albo w gronie kanoników z kapituły fromborskiej – a jako katolik zmuszony był podejmować poważne decyzje ideowe i w zgodzie z własnym sumieniem reagować w taki czy inny sposób. Wierność Polsce zmuszała go do walki z katolickim (z nazwy) zakonem krzyżackim; a potem niezależność myślenia i umiłowanie wolności słowa sprawiały, że nie mógł przymykać oczu na powikłania społeczne będące konsekwencją szerzącego się ruchu luterańskiej reformacji; ten okres był dla genialnego astronoma wyjątkowo trudny, bolesny, bowiem dwóch jego przyjaciół obrało przeciwstawne drogi – Tiedemann Giese został biskupem i w duchu Erazma z Rotterdamu próbował bronić katolicyzmu, zaś Aleksander Sculteti zrzucił z siebie brzemię celibatu, ożenił się, przeszedł na protestantyzm i ostentacyjnie zaczął szerzyć „nową wiarę”, wchodząc przy tym w konflikt z biskupem, papieżem i królem Zygmuntem Starym. Dla astronoma – twardy orzech do zgryzienia. Jak z tej sytuacji wybrnął Kopernik? Z tym pytaniem musieliśmy się zmierzyć w naszej opowieści i udzielić jakiejś odpowiedzi. Pisaliśmy bowiem o tym, czy w imię przyjaźni można się zaprzeć swojej wiary. Albo czy dla wiary można zrezygnować z przyjaźni.

Tak czy siak – warto przed lekturą powieści o Koperniku przeczytać takie wyznanie Zofii Kossak:

„W literaturze światowej znajdujemy mistrzowskie analizy naruszenia Prawa Bożego, czyli skutków grzechu. W wielu z nich jednak uderza czytelnika nieubłagana atmosfera danej książki. Katolik, przyzwyczajony żyć w promieniach Łaski, z mimowolnym dreszczem grozy i niedowierzania śledzi dzieje bohaterów walczących rozpaczliwie a beznadziejnie z własnymi błędami i kończy książkę z przekonaniem, że te zapasy nie zostały przedstawione po katolicku, gdyż potęga zła wydaje się w nich nieomal równa potędze dobra. Wrażenie to pochodzi i stąd, że w owych świetnych analizach i skrupulatnych przewodach sądowych uwypuklona zostaje sprawiedliwość, a brakuje w nich miejsca na miłosierdzie. Sprawiedliwość zaś bez miłosierdzia jest z konieczności okrutna. (Jak miłosierdzie bez sprawiedliwości jest niemoralnym pobłażaniem złu)”.

Przyczyny zaś tego braku tkwią we wzmiankowanej wyżej logice. Miłosierdzie wydaje się wtedy nielogiczne, niekonsekwentne, a nawet gorszące – jak w owej ewangelicznej przypowieści o talentach.

My – jako czytelnicy – domagamy się sprawiedliwości, chcemy, by winowajca poniósł zasłużoną karę.

„Szanujemy również i od pisarza wymagamy, by szanował rzeczywiste, naturalne prawo niezniszczalności wszystkiego, co istnieje. Ta niezniszczalność powoduje niekończące się następstwo skutków, dławiące swoim ciężarem. Złamać to prawo, unicestwić taki lub inny zły czyn wraz z całym ewentualnym dziedzictwem – może tylko Bóg. On to praktykuje codziennie w tysiącach konfesjonałów, w dialogach sam na sam ze skruszonym sercem. Ale co wolno Bogu, nie wolno pisarzowi. Operowanie elementami tak odmiennymi od zwykłego rozumowania ludzkiego, tak wyłącznie Bogu przynależnymi i właściwymi, jakimi są miłosierdzie i zgładzenie winy – kończy się często sztucznością, łatwizną i utraceniem zaufania czytelnika.

Zastrzeżenia te dotyczą, rzecz prosta, fabuły powieściowej będącej tworem artystycznej wyobraźni pisarza. Nie dotyczą dziejów prawdziwych, gdzie autor usiłuje być tylko wiernym kronikarzem, i stąd głębokie wrażenie wywierane na czytelników przez Żywoty Świętych” (Z. Kossak).

Mikołaj Kopernik święty nie był (choć kto go tam wie) – lecz jako postać conradowska był wierny swoim obowiązkom, tak na powierzchni doczesności, jak i w głębi swego genialnego ducha. Sumienie wiodło go właściwymi (krętymi, stromymi) ścieżkami, choć uczestniczenie w Bożym Igrzysku było wyzwaniem nie lada. Czasy bowiem, w których żył – ścieranie się średniowiecza z renesansem, Polaków z Niemcami, katolików z protestantami, wyznawców heliocentryzmu z głosicielami geocentryzmu, geniuszy z ludzikami małej wiary i jeszcze mniejszego rozumu – owe czasy były tak powikłane, chaotyczne, niezrozumiałe, że opisanie ich jest rzeczą nieomal niewykonalną.

Wgłębiając się w labirynt historii i próbując zrozumieć jego logikę, ułatwimy sobie zadanie, korzystając z teorii chaosu (tudzież teorii katastrof) – której znaczenie w historii ciekawie przedstawia autor Serca Europy:

„Można się zastanawiać, czy teoria katastrof, która znajduje zastosowanie w wielu dziedzinach nauk ścisłych, daje się zastosować także w odniesieniu do długotrwałych prawidłowości w życiu społeczności ludzkich. Nasuwa się myśl, że matematyczna teoria chaosu mogłaby może w jakiś sposób wyjaśnić, dlaczego długie, spokojne okresy rozwoju i wzrostu przedzielają interwały zamętu i chaosu. Czy jest do pomyślenia, że wybuch Thery spowodował machaniem skrzydełek jakiś prehistoryczny motyl?” (Norman Davies).

Obyś żył w ciekawych czasach! – brzmi życzenie będące przekleństwem. Prusy i Warmia w XVI wieku – to były miejsca i czasy! Wpłynęły one na historię Polski, Europy i świata. Te czasy można uznać za raj… dla fanatyków… historii alternatywnej. Gdyby Kopernik przegrał bitwę o Olsztyn, gdyby Zygmunt Stary nie był tak łaskawy dla wielkiego mistrza krzyżackiego (a później księcia) Albrechta Hohenzollerna, gdyby autor De revolutionibus przeszedł na protestantyzm, gdyby w Królewcu nie studiował Jan Kochanowski, a w Lidzbarku biskupem nie został Ignacy Krasicki – dzisiejszy świat wyglądałby całkiem inaczej.

KOPERNIK – NUDZIARZ CZY HEROS?

Edward O. Wilson twierdzi, że najwybitniejsze umysły w dziejach „żyły swoimi obsesjami; spalały się w środku. Umiały jednak także intuicyjnie korzystać z tego, co jest wrodzonym ludzkim darem, i wybierać istotne spostrzeżenia ze strumienia przyziemnych myśli, które wszystkim nam przepływają przez głowę. Mogły być obdarzone tylko trochę większym talentem, lecz ich twórcze dokonania wydawały się innym czymś jakościowo nowym. Wywarły na ludzkość trwały wpływ, który przyniósł im wiekopomną sławę, nie na skutek czarów czy Bożej łaski, ale dzięki przewadze w wykorzystywaniu umiejętności, które mniej utalentowani opanowali trochę gorzej. Nabrały dostatecznie dużej prędkości nośnej, by wzbić się ponad innymi”.

By określić kogoś geniuszem, trzeba uwzględnić właściwe kryteria. Ważna jest uniwersalność wpływu na losy nauki czy sztuki oraz oryginalność, rewolucyjność dokonań, które można zasadnie przypisać danej osobie. Istotna jest również użyteczność teorii naukowej czy koncepcji artystycznej. Thomas Jefferson pisał:

„Wiedza ma niewielką wartość, jeśli ogranicza się tylko do spekulacji. Gdy jednak spekulatywne prawdy są sprowadzone do praktyki, gdy teorie osadzone w doświadczeniu są stosowane do zwykłych sytuacji życiowych, jeśli dzięki temu […] sztuka życia staje się łatwiejsza i wygodniejsza i jeśli, oczywiście, promuje się rozwój ludzkości i zwiększa powszechną szczęśliwość, to taka wiedza staje się prawdziwie użyteczna”.

Ci, którzy przysporzyli tej wiedzy najwięcej, nazywani są geniuszami.

A kto był największym geniuszem w historii ludzkości: Pitagoras, Platon, Arystoteles, Hipokrates, Homer, Dante, Szekspir, Goethe, Proust, Dostojewski, Conrad, Napoleon, Michał Anioł, Leonardo da Vinci, Brunelleschi, Picasso, Bach, Mozart, Beethoven, Chopin, Kopernik, Galileusz, Newton, Leibniz, Pascal, Kartezjusz, Kant, Swedenborg, Pasteur, Skłodowska-Curie, Einstein, Darwin, Freud, Jung, Franklin, Edison, Tesla?

Można być autorem przełomowego odkrycia naukowego lub rewolucyjnego przełomu w sztuce – a zarazem umysłem jednowymiarowym ograniczającym się wyłącznie do jednej dziedziny sztuki bądź nauki, osobą żyjącą dość monotonnie w swojej pracowni, w swoim laboratorium… Można być też osobowością renesansową, wszechstronną, o zainteresowaniach interdyscyplinarnych, osobą przyczyniającą się do rozwoju różnych dyscyplin ludzkiej aktywności, a do tego idącą przez życie w tak spektakularny sposób, iż taki żywot nadaje się – bez zbędnych upiększeń – na scenariusz filmu czy serialu.

Zawsze fascynowały mnie osobowości renesansowe i przez wiele lat zadawałem sobie pytanie: Kto był najwszechstronniejszym geniuszem w dziejach świata – Mikołaj Kopernik czy Leonardo da Vinci? Warto porównać życie i twórczość tych dwóch gigantów ducha.

Kim był Mikołaj Kopernik?

1. ASTRONOM. Wiadomo, każde dziecko to wie. Nie każdy jednak wie, że autor De revolutionibus nigdy nie studiował astronomii, przez całe życie zajmował się nią jako amator (od łacińskiego słowa amo, co znaczy kocham), czyli miłośnik; dziedzina ta była dla niego czymś więcej niż zwykłym hobby, poświęcał jej czas nawet w nawale różnorakich obowiązków (również podczas wojny z Krzyżakami). Trzeba też wiedzieć, że w tamtych czasach astronomia była integralnie związana z astrologią i innymi naukami tajemnymi, a Kraków był wiodącym europejskim ośrodkiem uniwersyteckim, w którym na poważnie zajmowano się magią, alchemią (to dlatego studia podjął tam słynny Johannes Faust) i właśnie astrologią, ta ostatnia zaś stanowiła naukę pomocniczą dla medycyny. Można się oczywiście wyśmiewać z tego obskuranckiego ciemnogrodu, warto jednak wiedzieć, że astrologia nie była prymitywną astronomią, alchemia nie była tylko prekursorką chemii, tak jak metafizyka nie jest ubogą krewną fizyki.

Porównując Mikołaja z Leonardem da Vinci, należy szczerze przyznać, że w tej dziedzinie ten drugi miał zdecydowanie mniejsze osiągnięcia. Trzeba jednak nadmienić, że dzięki niemu wiemy, dlaczego niebo jest niebieskie.

2. LEKARZ. Genialny Polak studiował medycynę w Padwie, a potem przez całe życie leczył biskupów, członków kapituły, mieszkańców Warmii, a nawet Prus Królewskich i Książęcych, gdyż jego sława lekarza praktyka dotarła nawet do uszu księcia Albrechta Hohenzollerna. Kopernik nie zostawił po sobie pism z zakresu medycyny (a jedynie zapiski na marginesach czytanych przez siebie książek), nie był teoretykiem, interesowała go medycyna praktyczna, ale o jego chęci stałego wzbogacania wiedzy i umiejętności świadczą zażyłe kontakty z Janem Benedyktem Solfą, nadwornym lekarzem króla Zygmunta I Starego, jednym z najwybitniejszych medyków ówczesnej Europy.

Mistrz Mikołaj był także aptekarzem, gdyż w tamtych czasach lekarz musiał być osobą posiadającą umiejętności sporządzania leków recepturowych. W dziedzinie farmacji pokazał swój twórczy umysł. Już Jan Brożek – matematyk, lekarz, astronom, zbieracz dokumentów i pamiątek po Koperniku – pisał, że nieprzeciętnego trzeba talentu, by wyliczyć dokładnie współczynnik ustalający stosunek między chorobą, wagą pacjenta a dawką medykamentu (w tym zakresie Mikołaj wykorzystał teorię Archimedesa). Owa idea o podstawowej roli nauk matematycznych w medycynie była płodna naukowo i jest stosowana do dziś.

Kopernik opierał swoją praktykę lekarską na dziełach autorytetów o nieprzemijającej aktualności, jak Hipokrates, Galen, Celsus i Awicenna, jednak nie podchodził do nich bezkrytycznie. Ma więc swój wkład w rozwój nauki o leczeniu i sztuki leczenia – o czym pisze Henryk Barycz:

„Najstarsza polska tradycja kopernikańska, zdumiewająco wiarygodna, wskazuje na formowanie przez Kopernika nowej, samodzielnej teorii opartej na założeniach fizyki i mechaniki archimedejskiej, wedle której wszystkie zjawiska życia sprowadzałyby się do ruchów fizycznych. W ten sposób Kopernik urósłby na protoplastę wielkiej fizjologicznej szkoły jatromechanicznej, której rozkwit wiąże się z nazwiskami: Borellego i profesora Sapienzy rzymskiej Bagliviego, z końca wieku XVII, stając się w tej dziedzinie prekursorem koncepcji naukowych”.

Leonarda da Vinci możemy uznać za wybitnego anatoma o dość głębokich zainteresowaniach z zakresu fizjologii.

3. BOTANIK. Kopernik nie tylko leczył, nie tylko sporządzał leki, ale musiał też dobrze znać produkty, z których były wyrabiane, a więc rośliny, gdyż w owych czasach jedną z głównych dziedzin medycyny było ziołolecznictwo. Doktor Mikołaj wypisywał oczywiście recepty, czyli zlecał wykonanie leków komuś innemu, ale często wędrując (w orszaku biskupa przemierzył niemal pół Polski), nie zawsze mógł liczyć na jakiegoś aptekarza, nie mógł też wozić ze sobą całej apteki, był więc zmuszony umieć rozpoznawać rośliny lecznicze, by poddawać je stosownym procesom: sporządzanie odwarów, nalewek, naparów, maceratów, syropów, soków itd. Niektóre rośliny były zbierane w lasach i na łąkach, niektóre zaś były hodowane w warunkach przydomowych, w tzw. herbariach, zwłaszcza te pochodzenia śródziemnomorskiego, sprowadzone do Polski przez zakony cystersów, benedyktynów i augustianów. W zastosowaniu były również rośliny importowane (np. imbir, korzeń fiołkowy, jalapa, pieprz holenderski, cynamon, szafran, kubeba, kapary), dla nich portem przeładunkowym był Gdańsk.

W czasach Kopernika zaczęto w dużych nakładach drukować różne herbarze (np. słynny zielnik Stefana Falimirza z 1534 roku). Warto też dodać, że zioła miały wówczas zastosowanie również pozamedyczne – w kosmetyce, farbiarstwie, garbarstwie, browarnictwie, piekarnictwie i ogólnie w gospodarstwie domowym. I tę stronę praktyki gospodarczej musiał znać Kopernik jako zarządca dóbr, nadzorca browarni, piekarni, młynów, garbarni. Nic, co ludzkie, nie było mu obce.

Również Leonardo był wnikliwym obserwatorem roślin (i zwierząt).

4. PRAWNIK. Kopernik studiował prawo w Bolonii, a potem doktoryzował się w Ferrarze. Wiedzę prawniczą wykorzystywał, pełniąc różne funkcje jako sekretarz i doradca biskupa Łukasza Watzenrode oraz członek kapituły warmińskiej (był m.in. wizytatorem, kanclerzem, administratorem dóbr kapitulnych). W związku z tym, że dominium warmińskie zachowywało pewną autonomię w strukturach państwa polskiego, prowadziło też swoją częściowo niezależną politykę zagraniczną; w tym zakresie Kopernik także musiał wykazał się znajomością prawa międzynarodowego (a raczej pewnych zwyczajów międzypaństwowych, które w tamtej epoce obowiązywały).

Leonardo da Vinci był synem prawnika, ale to nie jedyny jego kontakt z wymiarem sprawiedliwości. Oskarżony o sodomię, był więziony i musiał uciekać z Florencji do Mediolanu.

5. POLITYK. I dyplomata. Członkowie kapituły (ciała doradczego biskupa, które zarządzało także trzema jednostkami terytorialnymi Warmii) byli prawodawcami uchwał lokalnych i wykonawcami prawa polskiego, częściowo zmodyfikowanego w taki sposób, by określić reguły rządzące dominium warmińskim (czymś w rodzaju państwa kościelnego), co wiązało się z pewnymi zależnościami wobec papieskiego Rzymu. Kanonicy fromborscy uczestniczyli też w posiedzeniach (sejmiki, zjazdy) władz samorządowych Prus Królewskich. Musieli prowadzić politykę, uwzględniając stan aktualnych napięć pomiędzy Krakowem a Królewcem (najpierw stolica państwa krzyżackiego, potem stolica Prus Książęcych, polskiego lenna).

Współpraca biskupa Łukasza Watzenrode z królem Kazimierzem Jagiellończykiem była niełatwa (mało powiedziane), kwitła zaś za czasów Jana Olbrachta, Aleksandra Jagiellończyka i Zygmunta I Starego, czego sztandarowym przykładem jest próba realizacji pomysłu biskupa Łukasza i Filipa Buonaccorsiego zwanego Kallimachem, by Krzyżaków przenieść na Podole, na pogranicze polsko-tatarskie.

Kopernik był w polityce lojalistą, stąd jego nieufność, a nawet niechęć wobec osób, które próbowały prowadzić własne gierki dyplomatyczne. Tym należy tłumaczyć konflikt między mędrcem z Fromborka a biskupem Janem Dantyszkiem, wcześniej wspólnikiem królowej Bony w jej pozakulisowych rozgrywkach. Dantyszek był pierwszym w historii polskiej dyplomacji ambasadorem oraz twórcą szyfrowanej korespondencji, niezwykle inteligentnym graczem na scenie politycznej, co musiało się przekładać na jego relacje z podwładnymi, w tym z kanonikiem Mikołajem.

Artysta da Vinci w zakresie polityki umiał się tylko przymilnie łasić do różnych władców w celu pozyskania mecenatu.

6. EKONOMISTA. Choć w czasach Kopernika ekonomia nie była jeszcze osobną dyscypliną naukową, jej elementy bez trudu znaleźć można było w systemie prawa świeckiego i kościelnego. W historii doktryn ekonomicznych zajmuje Kopernik ważne miejsce, jest kontynuatorem myśli Arystotelesa i Tomasza z Akwinu. Tomasz był profesorem filozofii i teologii, stworzył monumentalne dzieło, Summa theologiae, którego zasadniczą ideą jest harmonia pomiędzy wiarą a rozumem, treścią zaś nie tylko sprawy boskie, ale i ludzkie, ziemskie, nawet bardzo przyziemne. Kopernik – jako osoba stanu duchownego – musiał kierować się filozofią pieniądza obowiązującą w Kościele katolickim, a więc musiał myśleć kategoriami prawdy, dobra, sprawiedliwości (to teoria, praktyka różnych kościelnych hierarchów była nieraz gorsząca); nie mógł zatem pozostawać bierny wobec szerzącego się w owym czasie procederu fałszowania pieniędzy. Wówczas panował pieniądz metalowy – złoty, srebrny – jego wartość zależała od wagi i zawartości w nim szlachetnego kruszcu. Dodawano do złota pewną ilość miedzi i cyny (stosunek ilości czystego złota do ilości innych dodatków nazywa się próbą). Zdarzało się, i to nierzadko, że niektóre mennice dodawały więcej dodatków niż ich formalnie pieniądz miał zawierać; był to ulubiony przez Krzyżaków sposób prowadzenia wojny hybrydowej (obok propagandy i tworzenia własnej narracji historycznej). Z tej samej ilości złota można więc było wybić więcej monet. Pieniądz krążył, ludzie zaczynali się orientować, że pewne monety są mniej warte od innych – i byli skłonni chować monety pełnowartościowe, a w dalszy obieg puszczać te podwartościowane. Badając pewne niepokojące zjawiska na rynku, Kopernik stworzył prawo ekonomiczne, które głosi, że zły pieniądz wypiera z rynku pieniądz dobry. Mechanizm tego zjawiska opisał w Monetae cudendae ratio (Rozprawa o biciu monety). Tę samą zależność odkrył po Polaku Thomas Gresham, kanclerz skarbu Anglii, założyciel giełdy londyńskiej, i tak do historii weszło prawo Greshama, które już w XX wieku zaczęło być określane jako prawo Kopernika-Greshama (dla niekomplikowania sprawy pomijam wkład Mikołaja Oresme).

Kopernik przejął od Tomasza z Akwinu ideę ceny sprawiedliwej, która uwzględnia fakt, że na skutek podziału własności oraz podziału pracy odbywa się wymiana dóbr, pracy i usług.

Traktat o monecie

„Podział pracy powoduje, że jeden człowiek pracuje dla zaspokojenia potrzeb drugiego. Stąd powstaje konieczność sprawiedliwej wymiany, to jest wymiany ekwiwalentów. Jeżeli każdy daje tyle, ile otrzymuje, wówczas mamy do czynienia z ceną sprawiedliwą, chodzi tu o wymianę równej ilości sumy: płaca + nakłady + ryzyko. Rzemieślnik, który nie otrzymałby za swój produkt ekwiwalentu, przestałby wytwarzać. Stanowisko św. Tomasza jest tu inne niż Arystotelesa. Ten ostatni bowiem pracy niewolnika nie zaliczał do kosztów. Cena sprawiedliwa wyraża wewnętrzną wartość dóbr. Jeżeli jednak potrzeby, czyli popyt, przewyższają produkcję, wówczas powstaje cena rynkowa – pretium impositum. Dalszy rozwój nauki kanonistów przykładał coraz większą wagę do roli popytu w ustalaniu ceny” (Bronisław Oyrzanowski).

Olsztyńska taksa chlebowa

Na bazie tego powstała praca Kopernika, zarządzenie o tytule Olsztyńska taksa chlebowa – tekst o konieczności interwencjonizmu państwowego (ograniczonego do produktów niezbędnych do życia i przeżycia) w sytuacjach kryzysowych, ekstremalnych.

Leonardo da Vinci w zakresie ekonomii miał dokonania nie tyle teoretyczne, ile praktyczne. Umiejętnie bowiem zabiegał o zasobność swego mieszka i skarbczyka.

7. MATEMATYK. Kopernik pisał o astronomii, ale sam uważał się raczej za filozofa i matematyka. W starożytności i średniowieczu liczby miały znaczenie praktyczne (stosowane były np. w handlu i architekturze) oraz mistyczne (jako wzorzec kosmicznego ładu i harmonii w mikrokosmosie). Okres odrodzenia był czasem, gdy człowiek odkrył, że abstrakcyjne formuły matematyki stanowią ludzki język ojczysty, dzięki któremu można prowadzić twórczy dialog z przyrodą. W niesamowicie niezrozumiały sposób wzory matematyczne i struktury geometryczne korespondują z budową świata. Kosmologia XX i XXI wieku potwierdza, że rozwój nauk ścisłych i badań przyrodniczych prowadzi jednocześnie do odkrywania głębokich związków człowieka z naturą.

O bokach i kątach trójkąta

U początku ciągu rewolucji naukowych – opierających swój impet rozwojowy na logice i matematyce – stoi Mikołaj Kopernik.

„Sama, podstawowa dla niego, wiedza astronomiczna ileż wymagała scjencji ubocznych, jak np. trygonometrii (w tym względzie musiał opracować nawet własny systemat oryginalny i drukiem go ogłosił: De lateribus et angulis triangulorum), dalej fizyki, mechaniki, miernictwa, geodezji itd. We wszystkich tych dziedzinach przejawia wybitną samodzielność, oryginalność i inwencję twórczą. Przy tym zgoła ubocznie godzi się zauważyć, iż u Kopernika elementy teoretyczne brały górę nad praktycznymi, co tym więcej zasługę jego podnosi” (Kazimierz Hartleb).

Leonardo był matematykiem na tyle dobrym, że świetnie radził sobie z liczeniem zarobionych pieniędzy, ale na tyle słabym, że nie mógł zostać wybitnym architektem, a jako pomysłodawca, konstruktor, inżynier kierował się bardziej swoją genialną wyobraźnią i cudowną fantazją oraz ponadprzeciętną intuicją – niż wiedzą matematyczną. Jego ograniczenia w tym zakresie podkreśla fakt, że włoski geniusz miał problemy z pisemnym dzieleniem.

8. INŻYNIER. W zakresie talentów i prac Kopernika na tym terenie aktywności istnieje w tradycji wiele przekazów budujących legendę wszechstronnego geniusza; da się je zweryfikować bądź sfalsyfikować tylko w wąskim zakresie. Jan Brożek, zbieracz kopernikanów, pierwszy biograf Kopernika, uchodzi za twórcę mitu kopernikańskiego: przypisuje astronomowi np. zbudowanie wodociągu i skonstruowanie koła podnoszącego wodę na szczyt wzgórza katedralnego. Brożek ułożył też napis na „wodociąg zbudowany przez Kopernika we Fraeunburgu”. Jeremi Wasiutyński, biograf geniusza, próbował odkryć źródło prawdy tkwiące w tej opowiastce. Przesłanki były, konkluzje okazały się wątpliwej jakości. W bibliotece kapitulnej znajdowało się dzieło z XVI wieku pt. O wodociągach Juliusza Frontinusa, mógł więc znać je Kopernik i na nim oprzeć swoje projekty architektoniczno-inżynierskie. Niestety, dokładniejsze badania wykazały, że kanał od rzeki Baudy do Grodu Pani istniał już w 1427 roku, zaś nowoczesna instalacja pompująca wodę powstała dopiero w 1572 roku. Tak więc Kopernik mógł tylko być konserwatorem istniejącego już kanału i związanej z nim infrastruktury oraz pomysłodawcą i autorem koncepcji przetłaczania wody, jednak nie nadzorował prac budowlanych.

W przeszłości wiele miast zwabiało turystów informacjami o inwestycjach hydrotechnicznych będących dziełem Kopernika. Motywy i mechanizm tych działań autopromocyjnych przekonująco wyjaśnia Wasiutyński:

„Podanie o robotach inżynierskich Kopernika przemawiało silniej do wyobraźni ogółu, niż jego harmonijny system świata. Przyjemniej jest pochwalić się genialnym rodakiem, ale trzeba przecież mieć coś rozsądnego do powiedzenia o jego zasługach. Toteż wątek mitu został rozsnuty w sieć, która pokryła znaczną część Prus”.

Do innowacyjnych rozwiązań techniczno-inżynierskich Kopernika można na pewno zaliczyć olsztyńską tablicę słoneczną z systemem naprowadzania promieni słonecznych.

Natomiast Leonardo da Vinci wykazywał wielką kreatywność techniczną, wykraczającą znacznie poza wyobraźnię i wiedzę ówczesnego świata, więc praktycznie wszystkie jego pomysły i projekty pozostały w formie niezrealizowanej; liczne zaś zrealizowane projekty należały do sfery konstrukcji efemerycznych, służących zabawianiu dworaków i władców, i te ulegały anihilacji wkrótce po różnych uroczystościach czy karnawałach. Do największych grzechów Włocha zaliczyć należy nie tyle niepublikowanie swoich odkryć, ile fałszowanie swoich zapisków i planów technicznych; Leonardo umyślnie wprowadzał do nich błędne dane, by ewentualny złodziej nie mógł z tych opracowań skorzystać (utrudniło to znacznie pracę późniejszym badaczom jego twórczości wynalazczej).

9. STRATEG. Kopernik wykazał się wiedzą militarną, zdolnościami i odwagą podczas wojny w latach 1519-1521, gdy dowodził obroną Olsztyna. Wiadomo, że interesował się zastosowaniem matematyki w balistyce, zaś z zachowanych dokumentów wynika, iż dobrze orientował się, jakie zasoby ludzkie i techniczne są potrzebne do prowadzenia wojny. Miał świadomość, że najlepszym sposobem walki jest unikanie walki (a więc inteligentna dyplomacja). Gdy wróg jest nieskory do działań pokojowych, rozjemczych – trzeba być dobrze przygotowanym do prowadzenia działań defensywnych i ofensywnych. Jeśli chce się uniknąć najgorszego, trzeba pokazać, że jest się gotowym na wszystko. Si vis pacem, para bellum (Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny). Kopernik lubił spokój, ale wiedział też, że pokój za wszelką cenę nie jest dobrym rozwiązaniem, gdyż postawa naiwnie pacyfistyczna nie zniechęca, lecz wręcz zachęca przeciwnika do działań agresywnych. Jeśli chce się mieć święty spokój – trzeba nieraz prowadzić świętą wojnę, wojnę sprawiedliwą.

Da Vinci był dużo lepszym od Kopernika znawcą technicznych problemów militarnych. Obmyślił wiele różnych machin wojennych. Niestety, jego geniusz techniczny w tym zakresie nie był powiązany z wrażliwością etyczną, toteż włoski artysta i uczony nie wahał się służyć swoją radą różnym krwawym dyktatorom i bezwzględnym satrapom.

10. GEOGRAF. (Wykorzystanie zasad kosmografii). Kopernik doskonale znał Warmię i Prusy od strony teoretycznej i praktycznej. Sporządził mapy tych terenów, korzystając z wiedzy matematycznej, fizycznej (przyrządy pomiarowe, metody pracy, rysunek techniczny). Był cenionym współpracownikiem tak wybitnych kartografów, jak Bernard Wapowski, Aleksander Sculteti, Jerzy Joachim Retyk czy Henryk Zell. Mapy Kopernika musiały być bardzo precyzyjne, skoro na ich zdobyciu zależało nawet wielkiemu mistrzowi krzyżackiemu.

Dokonania Leonarda w tym zakresie są niewielkie. Pozostały w sferze fantazji albo polegały na chęci dokonania zmian topograficznych (przykładem może być współpraca z Machiavellim w zakresie wytyczania nowego koryta rzeki Arno).

11. MALARZ. Kopernik wykonywał rysunki techniczne, ubogacał też graficznie swoje mapy i dzieła naukowe. Historycy dowodzą, że jego zainteresowania plastyczne były głębsze i szersze:

„Zdolności malarskie musiał posiadać wrodzone, uzupełniał je nauką w czasie młodości. Zainteresowanie do malarstwa żywił silne, stąd poza innymi momentami już podniesionymi, stosunki bliskie z malarzem Francią. Sprawdzianem tych uzdolnień pozostał autoportret, który w przerysie zdobił jedną ze ścian katedry strassburskiej. Nauka rysunku wiązała się ściśle z przedmiotem najważniejszym. Wszak uzupełnieniem tego tekstu były rozliczne tablice i rysunki. Tutaj na plan pierwszy wysuwała się precyzyjność wykonania – polot artystyczny w innych mógł się ujawnić dziedzinach. Możemy ponadto stwierdzić jego wybitne umiłowanie pięknych książek: w dobranej bibliotece znajdujemy bogate rękopisy i foliały, zdobne w przepyszne miniatury o kolorach złotych i żywych” (K. Hartleb).

Leonardo da Vinci genialnym malarzem był – i basta.

12. BIBLIOTEKARZ. Kopernik w różnych okresach swojego życia nadzorował bogate zbiory książek w Lidzbarku, Olsztynie i we Fromborku oraz przygotowywał się do urządzenia biblioteki uniwersyteckiej w Elblągu. Był także zapalonym bibliofilem i szalonym czytelnikiem, co tak przedstawia Hartleb:

„Od szeregu dziesiątków lat prowadzone poszukiwania badaczy Kopernika z nieodżałowanym Birkenmajerem na czele, dały wcale obfity wykaz książek, które stanowiły własność astronoma. Inne, ze zbiorów kapitulnych, w jego częstym były użyciu. Zaopatrywał je przy czytaniu swymi zakreśleniami, poprawkami, uzupełnieniami i uwagami. Taki ich jest bogaty zespół, iż daje faktyczny materiał do osobistych rozważań i odpowiednich wniosków, co już nawet w dużej mierze wykonano. I one nas muszą zainteresować. Wszak te suche na pozór zapiski, jakże doskonale pozwalają poznać człowieka, kiedy kładzie się bezpośrednie, szczere obrazy myśli, zapatrywań, sądów i krytyki; są dowodem jego niesłychanej systematyki, kiedy poprawia błędy drukarskie, dla ułatwienia pracy następnych czytelników, liczbuje strony, lub karty oznacza literami alfabetu – tak z drugiej – o co głównie nam chodzi – pozwalają poznać, niejako uchwycić na gorąco, jego niezwykle szerokie zainteresowania poza umiłowaną nauką. Więc: filozofia, historia starożytności, chronologia, szeroko pojęta przyroda, estetyka i tyle innych. Wszędzie ma coś do powiedzenia”.

Biblioteką fromborską opiekował się kustosz; przez długie lata był nim Tiedemann Giese, przyjaciel Kopernika, więc ich współpraca w tym zakresie musiała być owocna.

Kopernik był niezrównanym erudytą, na tym polu zdecydowanie przewyższa Leonarda da Vinci, który wiele swoich odkryć zawdzięcza nie tyle książkom, ile obserwacjom, eksperymentom, logicznym operacjom dedukcji, indukcji, ekstrapolacji, interpolacji, analogii itp.

13. PISARZ. Kopernik próbował swoich sił w liryce, jednak jako poeta łaciński nie dokonał niczego szczególnego (w tym zakresie biskup Jan Dantyszek przeszedł do historii). Można jednak doktora Mikołaja nazwać poetą ze zmysłem satyrycznym, bowiem lubił kalambury i inne gry słów. Próbował swoich sił w epigramacie i fraszce. Niestety, zachowane jego liryczne próbki są bardzo skąpe.

Kopernika można nazwać epistolografem – jego listy (dość konwencjonalne, w stylu tamtej epoki) mogą wiele powiedzieć o nim jako o człowieku z krwi i kości, pokazują osobę sprawnie władającą logiką, terminologią prawniczą i rozlicznymi figurami retorycznymi. Na pewno można fromborskiego geniusza nazwać eseistą – jego dzieła astronomiczne i ekonomiczne (pomijając ich wymiar naukowy i fragmenty wypełnione cyframi, wzorami, surowymi danymi, suchymi wyliczeniami) to ciekawe narracje o Słońcu i pieniądzu, opowieści o historii odkryć naukowych oraz piękne autobiograficzne wyznania człowieka zakochanego w mistycznej tajemnicy świata, urzeczonego pięknem i ładem na Ziemi oraz harmonią nieba. Niestety, Kopernik nie mógł swoich myśli wyrażać w języku polskim, który dopiero kwilił w kolebce, a łacina narzucała mu wiele schematycznych reguł poetyki, obrazowania i wyrażania uczuć. Michel Montaigne i Francis Bacon – prekursorzy eseju – nie pokazali jeszcze światu, co i jak pisać można o najważniejszych sprawach ludzkiej egzystencji. Gdyby doktor Mikołaj żył sto lat później, może zostałby zaliczony w poczet najwybitniejszych polskich pisarzy – ale wówczas rewolucja w nauce mogłaby się dokonać już za sprawą kogoś innego. Można tylko bezpłodnie żałować i się zastanawiać: co by to było, gdyby Kopernik, genialny melancholik, mógł przeczytać genialną Anatomię melancholii Roberta Burtona.

O talencie literackim Kopernika świadczą nie tyle szczątkowo zachowane jego wiersze (uwaga, nie jest jego autorstwa przypisywany mu kiedyś poemat Septem sidera), ile raczej zastosowane w dziełach naukowych literackie środki wyrazu, jak porównania czy przenośnie. Na tym polu wykazywał interesującą kreatywność, ożywczą, sugestywną, oddziałującą na emocje i dającą do myślenia.

Z kolei Leonardo zostawił po sobie bardzo ciekawe zapiski. Był jednak raczej filozofem niż poetą. Do jego ciekawych eksperymentów literackich można też zaliczyć bajki.

14. TŁUMACZ. Kopernik pisał po łacinie – która była wtedy językiem międzynarodowym – a ponieważ w swoich badaniach musiał docierać do źródeł greckich, nauczył się i greki. Z tego języka na łacinę przełożył – jako pierwszy polski tłumacz z ateńskiego na rzymskie – książkę Teofilakta scholastyka Symokatty listy obyczajowe, sielskie i miłosne w przekładzie łacińskim (piękne tłumaczenie na język polski jest dziełem Jana Parandowskiego). Wykazał się jako autor tej translacji wyjątkową subtelnością językową (choć niektórzy znawcy tematu twierdzą, że tłumacz był z niego nieco niechlujny). Kopernik tłumaczył także z języka łacińskiego na język niemiecki (vide: traktat o monecie). Większość historyków i biografów podaje, iż znał również język włoski. Zaś co do języka polskiego – istnieją zastraszająco rozbieżne stanowiska, aż do zupełnie absurdalnego, dowodzącego, że Kopernik nie umiał mówić po polsku. Warto w tym miejscu pokrótce zrelacjonować bitwę o przynależność narodową genialnego naukowca.

Polskość Kopernika nie budziła zastrzeżeń profesora uniwersytetu Jana Brożka, który w XVII wieku pisał pierwszą biografię Mikołaja z Torunia (i w tej sprawie korespondował nawet z Galileuszem). Pojedynek polsko-niemiecki rozpoczął się dopiero w okresie oświecenia. Naprzeciw siebie stanęli wybitni przyrodnicy, łączący niepoślednią erudycję i znajomość przedmiotu z wdziękiem i przystępnością formy. Jednym z nich był Niemiec, chemik, a zarazem genialny eseista i aforysta, Georg Christoph Lichtenberg (1742-1799), drugim Polak Jan Śniadecki (1756-1830), wybitny matematyk i astronom, krytyk literacki, językoznawca i niebanalny stylista. Lichtenberg podkreślał misję cywilizacyjną i pasję kulturotwórczą zakonu krzyżackiego, zaś Śniadecki – wprost przeciwnie, zwracał uwagę na związki formacji duchowej swego wielkiego rodaka z uczelnią krakowską, wówczas jedną z najznamienitszych w Europie, oraz z kulturą włoską (a pośrednio i grecką).

Z walką o tożsamość narodową genialnego astronoma wiąże się też symboliczna manifestacja uczuć patriotycznych podczas odsłonięcia pomnika Mikołaja Kopernika dłuta Bertela Thorvaldsena w Warszawie. Była to kontynuacja ratowania polskości poprzez działania naukowe, artystyczne i publicystyczne, które podjęli intelektualiści z kręgu króla Zygmunta Augusta Poniatowskiego, w tym Ignacy Krasicki, biskup warmiński. W onym symbolicznym wydarzeniu, które miało miejsce przed Pałacem Staszica 11 maja 1830 roku, istotną rolę odegrali Stanisław Staszic, Julian Ursyn Niemcewicz i Fryderyk Chopin.  

Próby aneksji Kopernika do kultury niemieckiej podejmowane były w XIX wieku tym skuteczniej, że państwo polskie nie istniało; zaś apogeum działań propagandowych przypadło na połowę XX wieku. Punktem kulminacyjnym była czterechsetna rocznica śmierci Kopernika: w 1943 roku wznowiono (w bardzo dużym nakładzie) dzieło Lichtenberga oraz podjęto inne działania w ramach „misji kolonizatorskiej Wschodu” – co stało się pożywką dla szeregu generacji niemieckich uczonych, literatów i publicystów. Akcją dowodził Joseph Goebbels, minister propagandy III Rzeszy.

Ponieważ język niemiecki jest popularniejszy niż polski, zachodni badacze częściej sięgali po źródła opracowane przez badaczy i antybadaczy z Berlina, Frankfurtu, Hamburga czy Monachium. Sprawą tą zajmował się przez wiele lat Antoni Lenkiewicz. Przewertował m.in. encyklopedie w kilkudziesięciu językach, zbadał źródła cytowań, zasoby bibliograficzne, drogi wpływów oraz nazwiska najbardziej poważanych badaczy – i doszedł do wniosku, że na autorów niemieckich różni historycy i biografowie Kopernika powołują się o wiele częściej niż na naukowców i pisarzy polskich. Tak to się kręci.

Czy zatem Kopernik mówił i pisał po polsku? Pisać raczej nie mógł, gdyż w tym czasie polski język literacki dopiero raczkował (Biernat z Lublina już wydawał swoje bajki, zaś Mikołaj Rej dopiero zaczynał pisać, a jego Rozprawa między panem, wójtem a plebanem ukazała się dopiero w 1543, a więc w roku śmierci Kopernika). To może nawet Nicolaus Copernicus nie mówił po polsku? Nie! To niemożliwe. Istnieje wiele dowodów na to, że sprawnie władał językiem ojczystym. Podam tylko niektóre: w miastach o ludności mieszanej, polsko-niemieckiej (Gdańsk, Toruń, Poznań, Kraków), rodziny należące do lokalnej elity wychowywały dzieci bardzo aktywnie, nieraz już w wieku trzech lat Polacy zaczynali naukę języka niemieckiego, a Niemcy polskiego, gdyż młodzi patrycjusze byli przygotowywani do fachu kupieckiego i do zajmowania się karierą samorządową i polityczną, co nie było możliwe dla osób niepotrafiących nawiązać kontaktu z przedstawicielami tej drugiej narodowości. Wprawdzie członkowie plebsu czy pospólstwa tkwili zazwyczaj w obszarze jednego języka, rody tak wpływowe jak Watzenrodów, Allenów, Gertnerów czy Koperników, mające wysokie ambicje i aspiracje, nie mogły sobie pozwolić na jakąś formę „upośledzonej edukacji”. Dziadek, ojciec i wuj Mikołaja w swych decyzjach politycznych i ideowych postawili na polskość, aktywnie walcząc z potopem krzyżackim, więc także swoich potomków musieli wychowywać w takim duchu. Poglądy i postawy Mikołaja i Andrzeja Koperników w znacznej mierze ukształtował Łukasz Watzenrode, który mierzył bardzo wysoko, w skali nie tylko regionalnej, ale i ogólnopolskiej. Mikołaj, jako sekretarz swojego wuja, biskupa warmińskiego, uczestniczył w różnych wydarzeniach politycznych oraz uroczystościach państwowych i kościelnych (sejmiki, sejmy, zjazdy, śluby, koronacje, pogrzeby, audiencje). Musiał więc – by być skutecznym – dobrze porozumiewać się np. z przedstawicielami szlachty, która w znacznej mierze posługiwała się wyłącznie językiem polskim (ewentualnie także litewskim czy ruskim).

W trakcie debat dotyczących reformy systemu monetarnego istniała wyraźna polaryzacja stanowisk (prusko-polska), Kopernik zaś referował stanowisko swojej kapituły i był tłumaczem. Musiał być więc przygotowany na takie sytuacje, gdy bogaci niemieccy rzemieślnicy nie znajdowali wspólnego języka z polskimi ziemianami.

Notatki Kopernika prowadzone po łacinie, a dotyczące spraw gospodarczych, jak np. osiedlania chłopów (głównie z Mazowsza) na Warmii, sugerują, że miał dobrą orientację co do polskich nazw i nazwisk, poprawnie zapisywał je alfabetem łacińskim.

Był także duchownym katolickim i choć liturgię odprawiano wówczas po łacinie, niektóre jej elementy (np. homilie) wygłaszane były w języku narodowym. Dziwić by więc mogło, gdyby kazania w obecności króla (np. Aleksandra Jagiellończyka, który nie znał ani łaciny, ani niemieckiego) nie były wygłaszane po polsku. Kopernik musiał być świadomym uczestnikiem takich uroczystości.

Podczas wojny z Krzyżakami do Olsztyna przybył do pomocy Polakom oddział czeskich najemników; jego dowódca Peryk nie znał żadnego języka obcego, tak więc z Kopernikiem, dowódcą twierdzy, porozumiewał się po czesku, rozumiejąc polską mowę (języki czeski i polski były w owych czasach bardziej do siebie podobne, niż to ma miejsce dzisiaj). Współpraca i komunikacja Polaka z Czechem była nie tylko bardzo sprawna, ale i przerodziła się w podziw i sympatię. Kopernik i Peryk mogli wejść w tak głęboką i osobistą relację tylko pod warunkiem, że astronom nieźle władał językiem polskim. Był więc Polakiem.

Co do kompetencji językowych Leonarda da Vinci, można stwierdzić tylko tyle, że próbował się uczyć łaciny, co szło mu bardzo opornie.

15. PEDAGOG. Niestety, Kopernik nie był nauczycielem akademickim, zdarzyło się jednak, że wykładał swoją rodzącą się teorię podczas pobytu w Rzymie. Genialny astronom posiadał zmysł pedagogiczny, o czym zaświadcza książka Narratio prima Retyka, który jako dwudziestokilkulatek przybył z Wittenbergi do Fromborka, aby studiować u „sarmackiego astrologa” (tak go nazywał Luter). Młody matematyk przez dwa lata był nieformalnym studentem i asystentem doktora Mikołaja, któremu bardzo wiele zawdzięczał i potem przez wiele lat wychwalał jego talenty nauczycielskie. Kopernik podejmował trud uczenia i wychowywania także w swojej korespondencji, zaś swoje główne dzieło napisał tak, by czytelnik mógł krok po kroku śledzić jego wywody-wykłady.

Niestety, fromborskiemu mędrcowi nie dane było zostać wykładowcą w Elblągu (uniwersytet w tym mieście nie powstał z powodu krótkowzroczności i skąpstwa włodarzy tego miasta) ani w Królewcu (akademia Albertyna powstała już po śmierci astronoma). Przypuszczalnie miał za to wpływ na program i tok nauki w officium scholarium, urzędzie szkolnym przy fromborskiej katedrze.

Leonarda da Vinci można nazwać antypedagogiem, gdyż nie stworzył własnej pracowni, nie kształcił uczniów, a swoje najgenialniejsze odkrycia ukrywał przed światem i szyfrował (jego wspaniałe notatniki zostały odkryte dopiero po śmierci artysty). Postawę taką można nazwać przykładem skrajnego egoizmu, bowiem etyka każdego uczonego nakłada nań obowiązek dzielenia się swoimi odkryciami z innymi naukowcami.

16. PSYCHOLOG. W owych czasach to, co obecnie nazywamy psychologią, tkwiło jeszcze w obrębie teologii, filozofii i medycyny. Teologia życia wewnętrznego obejmowała ćwiczenia duchowe, poradnictwo duszpasterskie i naukę radzenia sobie z różnymi problemami psychicznymi. Związki materii z duchem są zaś odwiecznym tematem filozofii, a niektóre szkoły filozoficzne, jak np. stoicy, wprost uważały, że ich powołaniem jest nauczać ludzi, jak radzić sobie z trudnościami życia i z lękiem przed śmiercią, z problemami teoretycznymi i kłopotami praktycznymi (vide: Pierre Hadot, Filozofia jako ćwiczenie duchowe). Także medycyna, i to już od starożytności, miała świadomość związków zachodzących między ciałem a duszą i zawsze starała się być jednocześnie sztuką i nauką. Lekarze wiedzieli, że choroby duszy mogą wywoływać choroby ciała, zaś niedomagania ciała muszą się odbijać na stanie duszy. Znano więc już choroby psychosomatyczne i starano się je leczyć różnymi zabiegami psychoterapeutycznymi (muzykoterapia, leczenie snem, słowem).

Sztuka medyczna stawia przed lekarzem nakaz jak najlepszego przygotowania się do zawodu i stałego wzbogacania wiedzy medycznej i filozoficznej oraz obowiązek indywidualnego podejścia do pacjenta (diagnoza musi być tak samo zindywidualizowana jak interpretacja dzieła sztuki). Historia medycyny przekonuje, że od najdawniejszych czasów lekarz musiał ciągle doskonalić umysł, emocje i wolę, miał więc być osobowością bogatą, wszechstronną – o czym świadczy taki aforyzm Hipokratesa: Iatros philosophos isotheos – lekarz-filozof jest równy bogom. Mówiąc językiem współczesnym, ma być mędrcem. Czyli powinien wiedzieć, że mądrość nie jest sumą wiadomości, tylko czymś więcej. Do tego „czegoś więcej” dochodzi się dzięki wrodzonym predyspozycjom i wytrwałej pracy. Zdawał sobie z tego sprawę Hipokrates:

„Kto pragnie dokładnie zbadać arkana sztuki lekarskiej, powinien posiadać następujące właściwości: wrodzoną skłonność, nabytą umiejętność, stosowne miejsce do studiów, odpowiednie wychowanie, pilność i cierpliwość na długi czas. Na pierwszym miejscu stoi wrodzona skłonność, gdy bowiem natura sama stawia opór, wszystko jest próżne; gdy jednak natura prawdziwą wskazuje drogę, studiowanie sztuki prowadzi do najlepszych wyników”.

Zaś Galen pisał tak:

„Znajduję więc, że wszystkie osiągnięcia istotne udają się ludziom dzięki zdolności i woli – komu zaś jedno z tego dwojga nie dopisze, ten w sposób nieunikniony celu swego nie osiąga”.

By być w medycynie nie tylko erudytą, ale także skutecznym praktykiem, potrzebne są jeszcze inne, duchowe, predyspozycje, jak empatia i etyka (deontologia lekarska). Zgłębiając sposób uprawiania zawodu przez Kopernika, można dojść do wniosku, że był nie tylko rzetelnym lekarzem, uzdrowicielem ciała, ale i terapeutą, lekarzem duszy. Gdy cierpienia cielesne jego pacjentów łączyły się z problemami duchowymi czy zaburzeniami psychicznymi – doktor Mikołaj potrafił nawiązać z pacjentem duchową więź i dawał mu stosowne porady. Dlatego nie powinno dziwić, że nieraz podziwiany był jako ten, który przynosi ulgę w melancholii, depresji. Istotne jest jeszcze jedno: siła sugestii plus efekt placebo. Ówczesna wiedza medyczna ściśle powiązania była z duchowym i psychicznym wymiarem astrologii, więc sława astronoma przynosiła tu dodatkowy bonus. Dłonie mędrca Kopernika – ręce, które leczą.

Da Vinci chyba nikogo nie uleczył, jedynie pokroił pewną liczbę nieboszczyków. A co do jego wpływu na stan psychiczny innych, pewne jest, że do szału doprowadzał Michała Anioła Buonarrotiego.

17. SOCJOLOG. Za twórcę socjologii uchodzi August Comte (1798-1857), ale to nie znaczy, że przed nim nie zajmowano się wpływem różnych czynników na funkcjonowanie mniejszych i większych grup społecznych. Z pewnością Kopernika możemy zaliczyć do tych myślicieli, których interesowała tematyka społeczna. W swoim traktacie ekonomicznym doktor Mikołaj pisze, że są rozliczne czynniki wpływające na rozwój bądź regres, a nawet upadek narodów, państw, imperiów. Pomijając mniej znaczące, wylicza cztery główne przyczyny powodujące destrukcyjne skutki – są to: niezgoda, śmiertelność, niepłodność ziemi i spodlenie monety.

Zgoda (niezgoda) to coś, co dziś określamy pojęciem „kapitał społeczny”, czyli element życia międzyludzkiego, którego wartość opiera się na konstruktywnych relacjach społecznych i zaufaniu jednostek. Gdy ów kapitał jest wysoki, korzyść społeczna wynika z tego wieloraka, od wymiaru ekonomicznego aż po kulturalny. Takie podejście uwzględnia w rozwoju narodu i państwa czynniki wykraczające poza redukcjonistyczne myślenie o gospodarce jako o głównym napędzie życia społecznego – i uwzględnia w rozwoju społeczeństw także etykę oraz inne zdolności i umiejętności poszczególnych uczestników życia gospodarczego, naukowego i kulturalnego (vide: kompetencje miękkie, jak np. kreatywność, myślenie krytyczne, elastyczność poznawcza, umiejętność podejmowania trafnych decyzji, tolerancja i szacunek dla drugiego człowieka). W czasach Kopernika owa złowroga niezgoda przejawiała się i na poziomie międzynarodowym, i w polityce wewnętrznej (konflikt interesów pomiędzy mieszczaństwem a szlachtą, ze szkodą i dla stanu włościańskiego, i dla funkcjonowania całej Rzeczypospolitej).

Śmiertelność, drugi czynnik, to skutek wojen, konfliktów zewnętrznych, przestępczości, chorób, złej opieki medycznej i głodu. W tym wymiarze Kopernik robił, co mógł: jako funkcjonariusz dominium warmińskiego dbał o pokojowe rozstrzyganie konfliktów i dobry stan gospodarki swojego rejonu, a jako lekarz (również dla uboższych mieszkańców) rzetelnie wykonywał swoje obowiązki, bez wahania podejmując walkę z epidemiami.

Niepłodność ziemi. Warmia bardziej rolnictwem stała niż handlem czy rzemiosłem (omijały ją główne szlaki handlowe, nie miała większych ośrodków miejskich). Prowadzenie racjonalnej gospodarki rolnej było źródłem jej bogactwa. Urzędnicy kapituły i dworu biskupiego z powodzeniem dbali o jakość środków produkcji, warunki pracy, skuteczne sposoby zarządzania i sprawiedliwy – jak na tamte czasy – podział dóbr. Kopernik miał w tym znaczny udział.

Spodlenie monety – kwestia roli pieniądza w rzemiośle, handlu, usługach. „Zepsuta moneta” to jakby przyczyna i jednocześnie skutek kryzysu gospodarczego; w tym pojęciu-metaforze mieszczą się różne niekorzystne czynniki ekonomiczne: inflacja, niejasne reguły gry rynkowej, niesprawiedliwość, zbyt skomplikowane prawo, bardziej lub mniej sprzyjający klimat dla przestępstw gospodarczych, wysokie podatki itd. Niestety, nie wszyscy – zauważa Kopernik – zdają sobie sprawę z podstępnych wpływów całej tej machiny polityczno-prawno-ekonomicznej, która „z wolna i ukrytymi niejako drogami przyprawia państwa o upadek”. Na regres i klęskę jakiejś krainy ci, którzy nią władają, nieraz „spoglądają obojętnie i najmilszej każdemu ojczyźnie (dla której po Bogu nie mają świętszych obowiązków i nawet życie winni poświęcić) przez gnuśną opieszałość nikczemnieć i całkiem upaść pozwalają”.

Rozważania Kopernika są aktualne nawet dziś, dla nas, którzy przeszliśmy przez niedawny globalny kryzys ekonomiczny wywołany spekulacjami kasty gangsterów-banksterów. Mechanizm ten opisuje w swych mądrych w treści i lekkich w formie książkach mędrzec naszych czasów Nassim Nicholas Taleb (vide: Czarny łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń; Antykruchość. O rzeczach, którym służą wstrząsy; Zwiedzeni przez przypadek. Tajemnicza rola losowości w życiu i w rynkowej grze).

Stosunek Kopernika do rzeczywistości społecznej był zaprzeczeniem postawy redukcjonistycznej, cechowało go holistyczne podejście do człowieka (vide: Julian Aleksandrowicz, Antoni Kępiński). Myślał systemowo, rozumiejąc, że całość jakiegoś zjawiska czy procesu zależy od części, z których ta całość jest złożona, zaś części uzależnione są od kształtu całości (prawo to obowiązuje i w filozofii, i w socjologii, i w literaturze). Całość musi być spójna, nie może być bezładnym składem przypadkowych części. Części muszą się składać w harmonijną całość – o czym czytamy w De revolutionibus. Jest tam zawarta karykatura tworzenia jakiegoś bytu (materialnego lub duchowego) z przypadkowych składników:

„Lecz wydarzyło się im tak, jak gdyby ktoś pozbierał z różnych miejsc ramiona, nogi, głowę i inne członki, wyrysowane wprawdzie bardzo dobrze, ale nie ustosunkowane do jednego i tego samego ciała i sobie wzajem nie odpowiadające, a tak z nich wyobrażenie raczej potwora aniżeli człowieka wytworzył. Staje się więc widoczne, że w pochodzie swoich wywodów (zwanym metodą) musieli oni albo pominąć coś potrzebnego, albo też niepotrzebnie wprowadzić coś obcego, nienależącego do rzeczy, to zaś nie przytrafiłoby się im wcale, gdyby się byli na bezpiecznych oparli zasadach” (M. Kopernik).

W innych wywodach polityczno-prawno-ekonomicznych astronom daje nam obraz państwa jako systemu, który działa sprawnie, dynamicznie się rozwija i może konkurować na rynkach międzynarodowych – pod warunkiem że wszystkie jego elementy dobrze współgrają. Wylicza tu niektóre czynniki, które muszą ze sobą współpracować: system monetarny i gospodarczy, pracowitość, jasna wizja rozwoju, edukacja i kapitał intelektualny, dbałość o sztukę i kulturę. Niestety, w życiu często bywa inaczej, a skutki są opłakane, gdyż „w państwach, gdzie jest zła moneta, przez nieczynność i gnuśność uprawa pięknych sztuk i wykształcenie władz duszy jest zaniedbane i we wszystkim daje się niedostatek uczuwać”.

Leonardo da Vinci był egocentrykiem, indywidualistą i sprawy natury społecznej go raczej nie interesowały. Skoncentrowany był bardziej na naturze – niż na naturze ludzkiej koegzystencji.

18. HISTORYK. Kopernik uchodzi za pierwszego polskiego historyka nauki. W swoim wytrwałym, heroicznym poszukiwaniu prawdy opierał się nie tylko na aktualnych obserwacjach i obliczeniach, ale inspiracji szukał też w dziełach autorytetów naukowych sprzed kilku lat, wieków, tysiącleci. Miał świadomość, że każdy jest omylny – nie robił wyjątków nawet dla podziwianych przez siebie mistrzów – i wiedział, że nawet w systemach filozoficznych, których konkluzje są fałszywe, można znaleźć przesłanki bardzo obiecujące, płodne. Dlatego też twórca nowożytnej nauki (oraz rewolucjonista ducha) w swoim genialnym dziele dość dokładnie prześledził drogi co bardziej inspirujących koncepcji. Napisał o tym wprost:

„Dlatego to zadałem sobie trud przeczytania dzieł wszystkich filozofów, jakie zdołałem zebrać, ażeby wyśledzić, czy też który z nich kiedyś co do ruchów sfer innego może był zdania, aniżeli ci, którzy po szkołach nauki matematyczne wykładali”.

Piękny to przykład niezależnego, krytycznego myślenia. To ważne w czasach obecnych, gdy królują i balują różne mody artystyczne i intelektualne.

W XXI wieku za bardzo wierzy się w postęp, a przecież by przeskoczyć przepaść, należy się nieraz cofnąć, zrobić kilka kroków do tyłu, by rozbieg przed skokiem był dłuższy. Rzeczywistość historyczna jest ciągłą zmianą (vide: Heraklit), ale ma w sobie jądra ciemności, niezmienności. Już Kohelet pisał, że to, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie, więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem. Wszechświat to kosmiczny proces, jak to ujmował Alfred North Whitehead.

Historia to nie tylko nauka o tym, co było, gdyż „przeszłość jest. «Jest» w jednym z analogicznych znaczeń tego słowa, jest inaczej niż teraźniejszość i przyszłość, ale należy w jakiś sposób do chwili bieżącej, współkonstytuując ją i przyczyniając się do tego, że lepiej wiemy, co znaczy aktualne jest” (Władysław Stróżewski).

Niestety, niektórzy pisarze historyczni i biografowie polują na egzotykę epoki, popadają w kolizję z historyczną rzeczywistością, posługują się kontrastowymi ujęciami i lubują w operowaniu przeciwstawieniami, stąd np. Hermann Kesten nie omieszkał podkreślić, że Kopernik, ten geniusz wszech czasów i przełomowy nowator w nauce, był miernotą jako lekarz wykształcony na wzorach medycyny średniowiecznej. Taka konstatacja prowadzi autora Kopernika i jego czasów do następującej generalizacji: „Zwykle rewolucjonista jest nowatorem jedynie na własnym odcinku, na innych zaś bywa równie wsteczny jak współczesna mu epoka”. A jakież to były czasy, jaka to era? Niemiecki eseista pozwala sobie na sarkazm typowy dla mieszkańca Nowego Wspaniałego Świata: „W epoce Kopernika nauka miała trzech wielkich wrogów – wiarę, brak wiary i zabobon”.

Czy Kopernik – jako lekarz i historyk nauki – był tylko zbieraczem staroci i śmieci? Niech do myślenia da nam taka uwaga Władysława Szumowskiego, autora Historii medycyny filozoficznie ujętej:

„Wydziały lekarskie podają swoim wychowankom medycynę według ostatniego słowa nauki. Ale ostatnie słowo nauki zmienia się co kilka lat. Natomiast są w medycynie nauki niezmienne, które są znane od dawna, o których jednak zwykle się zapomina. Dlatego jest wskazane, aby młody lekarz umiał spojrzeć na medycynę, której się nauczył, także – z odległości. Tego uczy historia medycyny”.

Z pism doktora Mikołaja w sposób dość oczywisty wynika, że zdawał sobie doskonale sprawę z dość nieoczywistej prawidłowości: historia nauki to nie tylko zbiór faktów z przeszłości; jest ona także obrazem stałego jej rozwoju; przez to przeciwstawia się kostnieniu myśli i trwaniu w pseudonaukowych dogmatach. Człowiek bowiem ma predylekcję do kierowania się specyficznie pojętą ekonomią myślenia (vide: Bronisław Malinowski). Bywa gnuśny, leniwy, lubi iść po najlżejszej linii oporu.

„Umysł ludzki nie jest wcale z samej swej natury skłonny do naukowego wysiłku, naukowej inwencji i naukowej dyscypliny. Trzeba przezwyciężyć silne skłonności wiodące do lenistwa intelektualnego, do fantazjowania, do wygodnego dogmatyzmu, do myślenia werbalnego, do rutyny” (Bogdan Suchodolski).

Żeby zrozumieć ogólną koncepcję obrazu, nie można przyglądać mu się z nosem przy płótnie, trzeba się odsunąć, rzucić okiem na całość, nie tylko na fragment. Tak samo jest z nauką, potrzebuje ona dystansu, o czym może nas przekonać kontakt z jej historią. „Historia, nawet wtedy, gdy ukazuje to, co w nauce przebrzmiałe (w matematyce, inżynierii, fizyce), uczy szacunku dla wysiłku ludzkiego umysłu. Uczy zarazem krytycyzmu” (Zdzisław Gajda).

Leonardo był przenikliwym historykiem sztuki (jednak lepiej zdawał się rozumieć malarstwo niż rzeźbę).

19. FILOZOF. Kopernik czuł się filozofem, jego nazwisko widnieje w opracowaniach historyków filozofii, bez niego filozofia nowożytna wyglądałaby zupełnie inaczej, a rewolucja naukowa przyszłaby znacznie później. Dlaczego? Bo był gigantem i męczennikiem myśli. Jan Śniadecki tak o nim pisał: „W człowieku tak śmiało prawdę opowiadającym jak Kopernik nigdy fałsz nie jest językiem ani ubiorem skromności”.

Można się ograniczyć do dziejów praw i prawd naukowych, ale to jedynie wycinek szerszej rzeczywistości; by zrozumieć, czym jest nauka, trzeba umieścić ją w kontekście historycznym, kulturowym, metodologicznym, filozoficznym itd. Jak dochodzi do odkryć i przełomów naukowych? Które czynniki wpływają na pojawianie się wyjątkowo kreatywnych jednostek? Na czym polega w ogóle fenomen rozwoju nauki?

„Rozwija się ona według «własnych praw» tylko w ograniczonym znaczeniu i w ograniczonych okresach historycznych, potem podlega «niespodziewanym» przemianom i rozwija się dalej już na inny sposób. Aby te przemiany zrozumieć, trzeba sięgnąć z jednej strony w dziedzinę filozofii, a z drugiej – techniki. Gdy idzie się, obie te drogi doprowadzą do wspólnego źródła: do procesów ekonomiczno-społecznych, których wszelkie te zjawiska z zakresu budownictwa, sztuki, techniki, nauki i filozofii są tylko wytworem, skutkiem i wyrazem. Zrozumienie i poznanie tych związków przyczynowych pozwala na racjonalne kierowanie i planowanie dalszego rozwoju, czyli na znalezienie skutecznych metod pracy”.

Tak pisze Roman Ingarden w pracy pt. Mikołaj Kopernik i zagadnienie obiektywności praw naukowych. Wybitny polski filozof dowodzi w niej, że poznanie mechanizmu przyczyn i skutków oraz dynamiczne ujęcie historii nauki może być tym samym w ręku naukowca, czym jest znajomość praw naukowych w ręku technika lub znajomość techniki w ręku ekonomisty.

Ingarden krytykuje wielu autorów biografii Kopernika (tak samo Henryk Barycz twierdzi, że o kimś, o kim tak niewiele wiemy, lepiej pisać powieści biograficzne, nie zaś biografie opierające się na domysłach). Dlaczego? Kopernik wielkim filozofem był. I kto tego nie wie, niech się nie sili na pseudonaukowe dyskusje. „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć” (Ludwig Wittgenstein).

Profesor Ingarden w swojej książeczce o człowieku z Torunia nie próbuje analizować całego systemu myśli heliocentrycznej, tylko poprzestaje na zgłębieniu zagadnienia obiektywności praw naukowych. Wychodzi w swoim rozumowaniu od paradoksu: „Często znacznie jaśniej można zrozumieć pewne stanowisko filozoficzne, gdy pozna się stanowisko przeciwne. Przez kontrast uwydatniają się bowiem istotne cechy danego poglądu”. Na dalszych stronach tej rozprawki obserwujemy krwawy pojedynek: Mikołaj Kopernik kontra Andrzej Osiander. Nie będę tu przytaczał nawet zarysów tego sporu, żeby nie zanudzić czytelników na śmierć, zaznaczę tylko, że wybitny polski fenomenolog uważa, iż genialność polega na wyborze właściwej metody.

„Metoda Kopernika i Galileusza to programowe i świadome przeciwstawienie się fenomenalizmowi, szukanie treści świata poza jego zewnętrznymi oznakami zawartymi we wrażeniach zmysłowych, jednak bez odrywania się od nich, gdyż tylko te wrażenia mogą nam dać znać o świecie. Tą samą drogą szedł Maxwell, tworząc swą elektromagnetyczną teorię światła. Wychodził z faktów doświadczalnych i dążył do faktów, nie zraził się jednak tak, zdawałoby się, zasadniczą niezgodnością z doświadczeniem” – tako rzecze rzeczoznawca Ingarden.

Natomiast Osiander – przeciwnik Kopernika – uważał, że prawda naukowa jest względna i nie ma znaczenia obiektywnego. Krakowski filozof tak przedstawia ten pogląd i tok rozumowania:

„Teoria naukowa ma za zadanie jedynie względne uporządkowanie faktów doświadczalnych. Podobnie jak książki można w bibliotece ustawić w takim czy innym porządku i ten system ustawienia jest lepszy, który jest pod jakimś względem wygodniejszy, ale żaden nie ma absolutnego i obiektywnego znaczenia, tak samo się rzeczy mają z faktami naukowymi. Osiander nie chce jednak przez to powiedzieć, że obiektywnej prawdy o świecie nie ma, że zjawiska nie mają swych przyczyn i że poza wrażeniami zmysłowymi nie istnieje niezależny od nich świat. Nie twierdzi również, że świat ten jest niepoznawalny. Uważa tylko, że jedynym sposobem poznania tego świata i jego praw jest objawienie boskie. Religijna wiedza o świecie jest więc według niego absolutna i obiektywna w przeciwstawieniu do wiedzy naukowej, względnej i subiektywnej. Zadaniem naukowca jest nie szukanie prawdy, lecz wynajdywanie wygodnych mnemotechnicznych sposobów zapamiętania bogactwa doświadczenia zmysłowego. Co się za tym doświadczeniem kryje, może nam odkryć tylko bezpośrednio Bóg znający wszystko, co istnieje, i sam będący tego twórcą”.

Kopernik nie zgadzał się, by filozofia i nauka miały być służkami teologii. Co nie znaczy, że odmawiał teologii statusu racjonalnej nauki. Po prostu – wykorzystując myśl Tomasza z Akwinu – dowodził, że prawda naukowa i prawda religijna mogą koegzystować, ale właściwy obraz świata przyrody ożywionej i nieożywionej może dać tylko nauka, zaś Pismo Święte mówi językiem duchowości, moralności, jest to język obrazowy, poetycki, mityczny, nie można więc biblijnych stwierdzeń odczytywać literalnie, dosłownie. Egzegeza (vide: hermeneutyka) już od wieków przedstawia stopnie interpretacji tekstów: poziom literalny, analogiczny, moralny i anagogiczny (mistyczny). Natomiast Marcin Luter wierzył i myślał bardzo prostodusznie, może nawet prymitywnie. Pisał:

„Mam na myśli nowego astrologa, który chce udowodnić, że Ziemia porusza się i obraca, a nie niebo, czyli firmament, Słońce i Księżyc, tak jak gdyby ktoś siedział na wozie lub na okręcie i poruszał się, myśląc, że siedzi nieruchomo i spoczywa, a Ziemia i drzewa biegną i poruszają się. Ale sprawa ma się tak: kto chce być mądry, ten musi coś własnego zrobić i to musi być coś bardzo dobrego, gdy to robi. Ten głupiec chce odwrócić całą sztukę astronomii. Jednak, jak wskazuje Pismo św., Jozue nakazał stać Słońcu, a nie Ziemi”.

Co na to sarmacki astrolog? W przedmowie do ksiąg o obrotach sfer niebieskich (w formie listu do papieża Pawła III) napisał:

„Nie do tego bowiem stopnia upodobałem sobie ten mój utwór, iżbym miał nie dbać, jaki sąd inni o nim wydadzą. A lubo wiem, że rozmyślania człowieka oddającego się filozofii dalekie bywają od mniemań ludzi pospolitych, gdyż jego zadaniem jest dochodzić prawdy we wszystkich rzeczach, o ile Bóg na to zezwoli rozumowi ludzkiemu, to jednak sądzę, że należy unikać mniemań odbiegających od rzeczywistości”.