Puchacze czuwają w mroku - Andrzej R. Janczak - ebook

Puchacze czuwają w mroku ebook

Andrzej R. Janczak

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Autor opisuje wojenne dzieje 307 Dywizjonu Myśliwskiego „Lwowskich Puchaczy”. Jego wkład do ogólnego bilansu osiągnięć bojowych Polskich Sił Powietrznych na obczyźnie jest znaczny, obejmuje samoloty wroga zestrzelone i uszkodzone w powietrzu, zniszczone na ziemi pociski balistyczne V-1 i V-2, lokomotywy, pociągi, pojazdy mechaniczne i wiele innych obiektów stacjonarnych (urządzeń lotniskowych, radiolokacyjnych, stanowisk artylerii przeciwlotniczej i przemysłowych). Bojowe zasługi trzysta siódmego przeszły do historii i są jeszcze jedną kartą zbrojnego wysiłku Polaków na wszystkich frontach koalicji antyhitlerowskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Buntownicy

W 1927 roku w Dębli­nie spo­tkało się dwóch żoł­nie­rzy. Pod­cho­rąży Sta­ni­sław Pie­trasz­kie­wicz stał wyprę­żony jak struna w dwu­sze­regu uczniów, zaś komen­dant Cen­trum Wyszko­le­nia Lot­ni­czego pod­puł­kow­nik obser­wa­tor Sta­ni­sław Ujej­ski bacz­nym wzro­kiem lustro­wał nie­po­zorną syl­wetkę przy­szłego pilota myśliw­skiego.

Trzy­na­ście lat póź­niej daleko od ojczy­stego kraju spo­tkali się znowu. Pod­cho­rąży był już kapi­ta­nem i w nie­daw­nej prze­szło­ści dowo­dził 112 eska­drą myśliw­ską „Kogu­tów”, pod­puł­kow­nik zaś awan­so­wał do stop­nia gene­rała bry­gady i spra­wo­wał funk­cję inspek­tora Pol­skich Sił Powietrz­nych w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Poza, w któ­rej pro­wa­dzili roz­mowę, była także inna od tej pierw­szej – nie stali na bacz­ność naprze­ciw sie­bie, lecz sie­dzieli w głę­bo­kich wygod­nych fote­lach i palili papie­rosy. Był cie­pły, wrze­śniowy pora­nek pierw­szego roku wojny na pod­lon­dyń­skim lot­ni­sku Nor­tholt.

Gene­rał Ujej­ski przy­je­chał na krótką inspek­cję do 303 Dywi­zjonu Myśliw­skiego im. Tade­usza Kościuszki i przy oka­zji zała­twił drugą sprawę.

– Jest pan sta­rym, doświad­czo­nym dowódcą – mówił do „Petra”, jak nazy­wali kapi­tana Pie­trasz­kie­wi­cza Anglicy – więc pomy­śla­łem sobie, że warto pana wyróż­nić, powie­rza­jąc mu sta­no­wi­sko dowódcy nowego dywi­zjonu. Będzie to pierw­szy i kto wie czy nie jedyny pol­ski nocny dywi­zjon myśliw­ski. Pro­po­zy­cje obsady per­so­nal­nej już są, Anglicy przy­dzie­lili też spe­cjalne maszyny, szyb­kie i dys­po­nu­jące dużą siłą ognia. Pew­nie pan sły­szał, jak pod Dun­kierką urzą­dziły Szwa­bów. Są to wła­śnie owe Defianty.

– Ow­szem, sły­sza­łem – potwier­dził bez entu­zja­zmu kapi­tan Pie­trasz­kie­wicz – ale pozwolę sobie zauwa­żyć, że Defiant jest maszyną dwu­miej­scową. Ja nato­miast lata­łem dotąd tylko na samo­lo­tach myśliw­skich jed­no­miej­sco­wych, a poza tym nie umiem latać w nocy. Nie sądzę więc, abym był przy­datny w nowym dywi­zjo­nie, panie gene­rale.

– Niech się pan nie zraża począt­ko­wymi trud­no­ściami – pocie­szał inspek­tor. – Przy odro­bi­nie dobrej woli wszyst­kiego się można nauczyć. Ale na mnie już czas – spoj­rzał na zega­rek wsta­jąc z fotela. – Muszę wra­cać do sztabu. Niech pan pakuje manatki, bo lada dzień otrzyma pan ofi­cjalny przy­dział służ­bowy na sta­no­wi­sko dowódcy trzy­sta siód­mego noc­nego dywi­zjonu myśliw­skiego.

Po wyj­ściu gene­rała Ujej­skiego do pokoju speł­nia­ją­cego rolę „gabi­netu” dowódcy dywi­zjonu 303 wszedł major pilot Zdzi­sław Kra­sno­dęb­ski, znany braci lot­ni­czej pod przy­dom­kiem „Knot”.

– Widzę, że nie jesteś jakoś zbyt­nio zado­wo­lony z audien­cji u naszego szefa. No, mów, o co mu cho­dziło?

– Widzisz – odpo­wie­dział nie­chęt­nie kapi­tan Pie­trasz­kie­wicz – Ujej­ski wyzna­czył mnie na sta­no­wi­sko dowódcy „noc­ni­ków” na Dewian­tach.

– A toś, bra­cie, tra­fił jak śliwka w kom­pot. – Major zaśmiał się gło­śno.

– Łatwo ci się śmiać – ,,Petro” był roz­ża­lony. – Cie­bie to nie dotknęło. Masz pod sobą chło­pa­ków, któ­rymi dowo­dzi­łeś we wrze­śniu, latasz na myśliw­cach jed­no­miej­sco­wych. A ja? Będę szu­kał czar­nego kota w ciem­nym pokoju, zmie­nię się w tak­sów­ka­rza, który wozi strzelca na polo­wa­nie i słu­cha jego pole­ceń: ,,W dół, w górę, tro­chę w lewo, w prawo, o tak, trzy­maj ten kurs!”. I wszystko, dopóty, dopóki któ­rejś nocy jakiś szwab, mający lep­sze oczy, mnie z kolei nie pośle na zie­mię. E tam, do kitu taka robota. – Wes­tchnął ciężko.

– Rze­czy­wi­ście, zna­la­złeś się w nie­we­so­łej sytu­acji – spo­waż­niał major Kra­sno­dęb­ski – ale nie martw się. Roz­kaz jest roz­ka­zem i musisz go wyko­nać. Jedź więc do Black­pool i rób na razie to, co do cie­bie należy. Miej jed­nak oczy i uszy otwarte i przy pierw­szej oka­zji spró­buj się stam­tąd wyrwać. To wszystko, co mogę ci dora­dzić jako twój stary przy­ja­ciel…

Dwie­ście trzy­dzie­ści mil na pół­nocny zachód od Nor­tholt, w Black­pool nad Morzem Irlandz­kim, przy ulicy Lytham, stała nie­wielka cie­plar­nia. Przed wojną jej wła­ści­ciel hodo­wał tu nowa­lijki: kwiaty, warzywa, a teraz budy­nek zajęły wła­dze woj­skowe. Oddano go Pola­kom – ot, niech sobie urzą­dzą pro­wi­zo­ryczne biuro per­so­nalne, a póź­niej znaj­dzie się coś zastęp­czego. I urzą­dzili, a nazy­wało się szum­nie – Biuro Uzu­peł­nień Inspek­to­ratu Pol­skich Sił Powietrz­nych.

W gorą­cym i dusz­nym powie­trzu cie­plarni, na cem­bro­wi­nach grzą­dek, sie­działo kilku ofi­ce­rów i z dłu­gich wyka­zów per­so­nal­nych wyłu­ski­wało zna­jome nazwi­ska:

– Wiśniew­ski, Zadro­ziń­ski, Koc, Kor­nicki – syla­bi­zo­wał mozol­nie kapi­tan Szczę­śniew­ski, były dowódca 161 eska­dry myśliw­skiej. – Kto jesz­cze bił się w naszym dywi­zjo­nie we wrze­śniu trzy­dzie­ści dzie­więć?

– Mala­row­ski, Pręt­kie­wicz – pod­po­wia­dał porucz­nik Gro­szew­ski, były dowódca 162 eska­dry myśliw­skiej. – Nie, Głów­czyń­skiego nie pisz, już go zabrali do trzy­sta dru­giego.

– Szkoda, cho­lera – wes­tchnął dowódca 161 eska­dry – to jest „pisto­let”.

Na sąsied­niej grządce sie­dział kapi­tan Kosiń­ski i klął w duchu zło­śliwy los.

– Nie dość, że zabrali mnie z dywi­zjonu bojo­wego, to jesz­cze każą wybie­rać ludzi z pułku lidz­kiego. A bo to ja pamię­tam? Prze­cież ostat­nio byłem w Dębli­nie i nie wiem, kto tam słu­żył.

– Nie narze­kaj, Kazik, tylko pisz – prze­rwał mu porucz­nik Mic­kie­wicz. – Łuka­sze­wicz, Bury-Burzym­ski, Wasz­kie­wicz, Brze­ski, Joda, Lew­czyń­ski…

Dwu­dzie­stego czwar­tego sierp­nia 1940 roku z sie­dziby Dowódz­twa Lot­nic­twa Myśliw­skiego RAF w Stan­more wysłano tajny tele­gram. Adre­sa­tem był wing com­man­der1 S.H. Hardy komen­dant Sta­cji Kir­ton-in-Lind­sey, lot­ni­ska poło­żo­nego 16 mil na pół­nocny zachód od mia­sta Lin­coln, sto­licy hrab­stwa Lin­colnshire. Tele­gram powia­da­miał, że 5 wrze­śnia 1940 roku na tutej­szym lot­ni­sku naro­dzi się pol­ski 307 Dywi­zjon Myśliw­ski, wypo­sa­żony w samo­loty Haw­ker „Hur­ri­cane” Mk I.

Tydzień póź­niej, 30 sierp­nia 1940 roku, ser­ge­ant2 E.F. Por­ter, peł­niący służbę przy dale­ko­pi­sie w Dowódz­twie Lot­nic­twa Myśliw­skiego, nadał mel­du­nek opa­trzony datą: 29 sierp­nia 1940 roku. Adre­sa­tem był air vice mar­shal3 Traf­ford Leigh-Mal­lory, dowódca 12 Grupy Myśliw­skiej. Treść doku­mentu przy­no­siła poprawkę – 307 Dywi­zjon miał być noc­nym dywi­zjo­nem myśliw­skim, wypo­sa­żo­nym w samo­loty Boul­ton Paul „Defiant” Mk I. Tak roz­po­częła się histo­ria 307 Dywi­zjonu Myśliw­skiego Noc­nego „Lwow­skich Pucha­czy”.

Do Kir­ton zaczął zjeż­dżać per­so­nel bry­tyj­ski. Trzy­dzie­stego pierw­szego sierp­nia przy­był pilot offi­cer4 J.M. Rit­chie, szef wyszko­le­nia strzel­ców pokła­do­wych dywi­zjonu, oraz strzelcy: ser­ge­ant J.E. Wood­gate i ser­ge­ant F.W. Lit­son. Dru­giego wrze­śnia na miej­scu był już pilot offi­cer W.A. Proc­tor, ofi­cer tech­niczny; czwar­tego – pilot offi­cer C.A. Male, adiu­tant dywi­zjonu, i fli­ght ser­ge­ant5 R.J. Nash, a szó­stego – squ­adron leader6 G.C. Tom­lin­son, wyzna­czony dzień wcze­śniej na sta­no­wi­sko bry­tyj­skiego dowódcy dywi­zjonu.

Geo­rge Char­lie Tom­lin­son, praw­nik z wykształ­ce­nia, był Połu­dnio­wo­afry­kań­czy­kiem. Gdy wybu­chła wojna, peł­nił obo­wiązki już jako ofi­cer RAF w szta­bie 22 Grupy Myśliw­skiej, skąd prze­nie­siono go wkrótce do lot­nic­twa ope­ra­cyj­nego. Został dowódcą 17 Dywi­zjonu Myśliw­skiego, który sta­cjo­no­wał w Deb­den. W maju 1940 roku po roz­po­czę­ciu ofen­sywy nie­miec­kiej na zachod­nim fron­cie – do tej pory mil­czą­cym mimo ofi­cjal­nego stanu wojny – został tra­fiony pod­czas lotu bojo­wego i zdo­łał wylą­do­wać we Fran­cji po stro­nie alian­tów. Ewa­ku­ował się do Anglii wraz z roz­bi­tym bry­tyj­skim kor­pu­sem eks­pe­dy­cyj­nym na plaży pod Dun­kierką. Powie­rzono mu póź­niej funk­cję instruk­tora w szkole lot­ni­czej, a 5 wrze­śnia 1940 roku objął sta­no­wi­sko dowódcy 307 Dywi­zjonu, który dopiero orga­ni­zo­wał się jako kolejna jed­nostka Pol­skich Sił Powietrz­nych.

Zaczęło się kom­ple­to­wa­nie sprzętu lata­ją­cego. Siód­mego wrze­śnia squ­adron leader Tom­lin­son poje­chał do Shaw­bury po pierw­szy samo­lot. Był to Fairey „Bat­tle” numer 7411. Dzie­wią­tego wrze­śnia na lot­ni­sko w Kir­ton przy­była z Lytham druga maszyna Miles „Master” numer 8009.

Dzie­sią­tego wrze­śnia 1940 roku o godzi­nie 14.35 na pero­nie dworca kole­jo­wego w Black­pool pano­wał oży­wiony ruch. Do odjazdu szy­ko­wał się esze­lon nowo utwo­rzo­nego 307 Dywi­zjonu Myśliw­skiego.

– Mam nadzieję, „Petro” – zastępca inspek­tora Pol­skich Sił Powietrz­nych, puł­kow­nik pilot Wacław Iwasz­kie­wicz, zwró­cił się do kapi­tana Pie­trasz­kie­wi­cza – że nie pogu­bił pan ludzi w dro­dze na sta­cję?

Kapi­tan zer­k­nął na listę dywi­zjonu: dowódca – kapi­tan pilot Sta­ni­sław Pie­trasz­kie­wicz, dowódca eska­dry „A” – kapi­tan pilot Kazi­mierz Kosiń­ski, dowódca eska­dry „B” – kapi­tan pilot Wła­dy­sław Szczę­śniew­ski, adiu­tant – pod­po­rucz­nik inży­nier Jan Reutt, ofi­cer łącz­no­ści i tak­tyczny – kapi­tan pilot Zbi­gniew Gołoń­ski, ofi­cer uzbro­je­nia – pod­po­rucz­nik Mie­czy­sław Murzyń­ski, ofi­cer tech­niczny – porucz­nik Wil­helm Gie­ra­si­mo­wicz, lekarz – kapi­tan Jan Szlą­zak, szef mecha­ni­ków eska­dry „A” – star­szy sier­żant Edward Skier­czyń­ski, szef mecha­ni­ków eska­dry „B” – star­szy sier­żant Wła­dy­sław Jaki­mo­wicz, szef mecha­ni­ków eska­dry „M” – – star­szy sier­żant Jan Drost, szef dys­cy­pli­narny – star­szy sier­żant Michał Paster­ski… piloci… strzelcy samo­lo­towi… mecha­nicy… per­so­nel pomoc­ni­czy…

– Raczej nie, panie puł­kow­niku – zamel­do­wał „Petro”. – Powinno być sto osiem­dzie­siąt chłopa, ale część „Szwej­ków” z porucz­ni­kiem Wiśniew­skim na czele pozo­stała w obo­zie kwa­ran­tanny. Mają dobić za kilka dni.

– To dobrze. Tym­cza­sem w Kir­ton ocze­kuje was per­so­nel bry­tyj­ski z dwu­ste­rem Fairey „Bat­tle”. Po prze­szko­le­niu na nim prze­sią­dzie­cie się na myśliwce. Na pewno polu­bi­cie nowy rodzaj służby.

– Jakoś to będzie. Poży­jemy, zoba­czymy – pocie­szał się kapi­tan Pie­trasz­kie­wicz.

– I pro­szę pamię­tać, „Petro” – były dowódca 5 pułku wycią­gnął dłoń – o tym, co mówi­łem wam na zbiórce. Jeste­ście kon­ty­nu­ato­rami chlub­nej tra­dy­cji dywi­zjo­nów myśliw­skich 5 i 6 pułku lot­ni­czego. Nie może­cie nas zawieść i mówię to nie tylko przez lokalny patrio­tyzm, jako były dowódca pią­tego pułku, ale rów­nież jako Polak, któ­remu dobre imię pol­skich skrzy­deł leży na sercu.

– Tak jest, panie puł­kow­niku – zapew­nił dowódca trzy­sta siód­mego. – Ale mówiąc mię­dzy nami, to „szó­stacy” pana ubie­gli. Dywi­zjon otrzy­mał imię lot­ni­czego pułku nie pią­tego, lecz szó­stego.

– No cóż, spi­sali się lepiej w kam­pa­nii wrze­śnio­wej – przy­znał Wacław Iwasz­kie­wicz.

Od godziny po pero­nie małej sta­cyjki kole­jo­wej Kir­ton-in-Lind­sey spa­ce­ro­wał sil­nie zbu­do­wany ofi­cer. Widać było wyraź­nie, że jest pod­eks­cy­to­wany. Teraz przy­sta­nął na chwilę, aby zapa­lić papie­rosa, chyba już czwar­tego w ciągu godziny. Aż strach pomy­śleć, co będzie, jak się pociąg opóźni…

Pilot offi­cer7 C.A. Male otrzy­mał sta­no­wi­sko adiu­tanta dywi­zjonu. Miał być duble­rem jakie­goś Polaka. Wszy­scy jego kole­dzy dostali przy­działy do dywi­zjo­nów bry­tyj­skich, tylko jemu się nie udało. Polacy… Kto o nich sły­szał? Pew­nie nie potra­fią roz­ma­wiać żad­nym języ­kiem prócz ojczy­stego. Jak ja się z nimi poro­zu­miem?

W pocze­kalni sta­cyj­nej sie­dzi dwóch innych ofi­ce­rów RAF: wing com­man­der Hardy i squ­adron leader Tom­lin­son. Adiu­tant podzię­ko­wał im za towa­rzy­stwo. Był stre­mo­wany, więc wolał się prze­wie­trzyć. O godzi­nie dwu­dzie­stej wyrywa go z zadumy ostry gwizd wjeż­dża­ją­cej na sta­cję loko­mo­tywy. Naresz­cie są…

– Par­lez vous français? – pyta go Polak z naszyw­kami fli­ght lieu­te­nanta.

– Oui – odpo­wiada.

– Jestem… dowódcą dywi­zjonu trzy­sta sie­dem…

Dobry Boże, jakie straszne to nazwi­sko. Piet­zaz-kowiz… Kto to zdoła wymó­wić?

Było już zupeł­nie ciemno, kiedy cię­ża­rówki minęły bramę lot­ni­ska, toteż żaden z Pola­ków nie zauwa­żył flagi, która powie­wała na masz­cie sta­cyj­nym. Ale naza­jutrz…

– Zobacz, Wła­dek, co to za flaga na masz­cie – kapi­tan Kosiń­ski zwraca się do Szczę­śniew­skiego. – Chyba nie należy do żad­nego z państw euro­pej­skich?

– Chyba nie… Czarny orzeł na bia­łym polu. Nie, raczej nie z Europy.

– Jak to, nie wie­cie? – wtrąca się prze­cho­dzący pod­po­rucz­nik Reutt. – Prze­cież nasz bry­tyj­ski dowódca jest z Pie­ter­ma­rit­zburga. Pew­nie przy­wiózł ze sobą chło­pa­ków z Afryki Połu­dnio­wej i stąd ta dziwna flaga.

W kilka godzin póź­niej…

– Panie puł­kow­niku – ,,Petro” zwraca się do wing com­man­dera Hardy’ego – moi pod­władni przy­szli do mnie z pyta­niem, dla­czego na masz­cie bra­kuje flagi pol­skiej i jaki dywi­zjon, obok bry­tyj­skiego, tu sta­cjo­nuje. Przy­kro mi, ale nie umia­łem im odpo­wie­dzieć. Nie znam tej bia­łej flagi.

– Nie­moż­liwe. Prze­cież to flaga pol­ska? Orzeł jest waszym sym­bo­lem, nie­praw­daż?

– Przy­kro mi, ale nasza flaga jest biało-czer­wona, a godłem Pol­ski jest biały orzeł. Skąd macie ten wzór?

– Sorry… Prawdę powie­dziaw­szy wzoru nie mie­li­śmy. Nikt z nas Polaka na oczy nie widział. Jeden z ofi­ce­rów był w Lon­dy­nie i zoba­czył, że nosi­cie na czap­kach bia­łego orła na ciem­nym tle, więc pomy­śle­li­śmy, że na fla­dze będzie odwrot­nie. Sami wyko­na­li­śmy. Szkoda, tyle pracy…

Pie­trasz­kie­wicz nic nie odpo­wie­dział. Wydało mu się dziwne, że bry­tyj­scy sojusz­nicy – ci, któ­rzy udzie­lili Pol­sce gwa­ran­cji przed napa­ścią Nie­miec, nie czy­niąc w isto­cie nic, co mogłoby nazy­wać się pomocą w dniach wrze­śnio­wej kata­strofy – nie znają nawet pol­skiego godła i barw naro­do­wych.

Roz­po­częło się inten­sywne szko­le­nie. Jede­na­stego wrze­śnia squ­adron leader Tom­lin­son zabrał do kabiny Faireya „Bat­tle’a” kapi­tana Pie­trasz­kie­wi­cza, aby się zapo­znał z bry­tyj­ską maszyną. Potem się roz­dzie­lili i każdy na wła­sną rękę szko­lił swoją grupkę pilo­tów.

Osiem­na­sty wrze­śnia. Szczy­towy dzień szko­le­nia. Dowódca eska­dry „B” wyko­nuje kolejno loty z sied­mioma pilo­tami. Czter­na­stego wrze­śnia dywi­zjon otrzy­muje dzie­więć samo­lo­tów bojo­wych typu Defiant.

Myśli­wiec Boul­ton Paul „Defiant” Mk I skon­stru­owano dwa lata przed wybu­chem wojny. Był to jed­no­sil­ni­kowy dol­no­płat o kon­struk­cji meta­lo­wej, kabi­nach zakry­tych i pod­wo­ziu cho­wa­nym w locie, któ­remu 12-cylin­drowy sil­nik tło­kowy marki Rolls-Royce Mer­lin III o mocy 1030 KM pozwa­lał roz­wi­jać pręd­kość 485 kilo­me­trów na godzinę. Atu­tem Defianta, oto­czo­nego począt­kowo naj­skryt­szą tajem­nicą, była wie­życzka strzelca pokła­do­wego z czte­rema sprzę­żo­nymi kara­bi­nami maszy­no­wymi typu Brow­ning, kali­bru 7,6 mm, obra­cana elek­trycz­nie.

Dwu­dzie­stego dzie­wią­tego maja 1940 roku bry­tyj­ski 264 Dywi­zjon Myśliw­ski, lata­jący na tych wła­śnie maszy­nach, z syl­wetki bar­dzo podob­nych do Hur­ri­cane’a, urzą­dził Niem­com gorącą łaź­nię pod­czas jed­nego z lotów patro­lo­wych. Liczna grupa Mes­ser­sch­mit­tów, bio­rąc samo­loty za nor­malne myśliwce, zaata­ko­wała je śmiało od tyłu z mar­twej pół­strefy. Strzelcy Defian­tów cier­pli­wie odcze­kali, aż Niemcy podejdą bli­żej, i ku zdu­mie­niu pilo­tów Luft­waffe otwo­rzyli nie­zwy­kle skon­cen­tro­wany i celny ogień z czte­ro­lu­fo­wych kara­bi­nów maszy­no­wych. Zasko­cze­nie było kom­pletne. Wiele Mes­ser­sch­mit­tów poszło w pło­mie­niach do ziemi, reszta rato­wała się ucieczką, ale ta jedna walka – uznana za wyjąt­kowy wyczyn załóg Defian­tów – ujaw­niła tajem­nicę uzbro­je­nia rze­ko­mych Hur­ri­cane’ów. Od tej pory Niemcy byli ostroż­niejsi, zmie­nili tak­tykę ata­ków, pod­cho­dząc do prze­ciw­nika od czoła. Na wyniki nie trzeba było długo cze­kać, dywi­zjony Defian­tów zaczęły pono­sić dotkliwe straty. Zanie­po­ko­jone Dowódz­two Lot­nic­twa Myśliw­skiego RAF musiało w końcu zmie­nić zada­nia dla tego typu samo­lo­tów, prze­no­sząc je z dzia­łań dzien­nych do noc­nych.

Osiem­na­stego wrze­śnia 1940 roku sie­dzący za sto­łem w pokoju dowódcy 307 Dywi­zjonu ofi­cer pod­niósł słu­chawkę:

– Porucz­niku Reutt, pro­szę do mnie na chwilę.

– Słu­cham, panie kapi­ta­nie – zamel­do­wał się po chwili adiu­tant.

– Jak pan wie, zło­ży­łem raport o prze­nie­sie­niu mnie do dzien­nego lot­nic­twa myśliw­skiego. Wysy­łał pan to pismo drogą służ­bową do Lon­dynu. W odpo­wie­dzi Mini­ster­stwo Lot­nic­twa przy­słało nam do Kir­ton dowódcę 9 Grupy Myśliw­skiej…

– Ale pan kapi­tan mu wygar­nął! „W imie­niu wła­snym i pod­le­głych mi pilo­tów, pro­szę o prze­nie­sie­nie do dzien­nego lot­nic­twa myśliw­skiego, a jeśli to nie­moż­liwe, pro­szę o skie­ro­wa­nie do… pie­choty”. To mi się naj­bar­dziej podo­bało. Widział pan minę gene­rała McC­lo­ughry’ego?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Pod­puł­kow­nik. [wróć]

2. Sier­żant. [wróć]

3. Gene­rał bry­gady. [wróć]

4. Pod­po­rucz­nik. [wróć]

5. Star­szy sier­żant. [wróć]

6. Major. [wróć]

7. Fly­ing offi­cer – porucz­nik. [wróć]