Psiarnia Agaty - Ewa Lenarczyk - ebook

Psiarnia Agaty ebook

Ewa Lenarczyk

4,0

Opis

"Zadowolony profesor zawrócił i na czworakach poszedł do przedpokoju. Długo nie wracał, więc Agata wzięła obrożę z łóżka i poszła zobaczyć, co się dzieje. Kolejna scena znów ją rozbawiła, bo profesor właśnie rozbierał się z garniturowych spodni i ukazał się w cielistych, ale męskich rajstopach z rozporkiem. Jego chude nóżki w obcisłych rajstopach wyglądały przekomicznie przy dość sporym brzuchu. Do tego zmierzwione, przerzedzone i sterczące włosy na prawie łysej głowie rozbawiłyby chyba każdego. Agata usiłowała mimo wszystko zachować powagę, ale wytrzymała do czasu, kiedy zapięła na szyi profesora obrożę. Parsknęła wtedy głośno śmiechem i trzymając smycz w dłoniach, pociągnęła profesora na środek pokoju. Usiadła na kanapie i zaczęła się śmiać."
Fragment

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 369

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ewa Lenarczyk

Psiarnia Agaty

© Ewa Lenarczyk, 2017

Powieść, zapewne trochę kontrowersyjną napisałam dzięki moim dawnym znajomym, którzy przy dobrej kawie mieli odwagę opowiedzieć o sobie i swoich perypetiach życiowych. Każde z osobna, bo w życiu nawet się nie znają i nie są z Trójmiasta.

Oboje są jak większość naszego społeczeństwa heteroseksualni, to jednak inni, co budzi mieszane uczucia. Stworzyłam bohaterkę niezależną, żeby pokazać czytelnikom, że każdy chce kochać, a miłość w innej wersji też jest piękna, mimo że nie zrozumiała dla innych.

ISBN 978-83-8104-977-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Tę frywolną powieść dedykuję wszystkim „innym” ludziom różniącym się od pozostałych, ale także tym mało tolerancyjnym, którzy „innych”, czasem trochę dziwnych nie akceptują.

W poczekalni u ginekologa siedziały dwie młode pary i radośnie rozmawiały. Obie kobiety głaskały się po małych brzuszkach. Najwidoczniej cieszyły się z przyszłego macierzyństwa. Obok nich nerwowo kręciła się na niewygodnym krześle poczekalni starsza pani z czerwonymi oczami od płaczu. Siedziała tam również Agata. Jasna blondynka, szczupła, bardzo zadbana, w wieku nie przekraczającym jeszcze czterdziestki. Bezmyślnie patrzyła na młode pary, ale zerkała też na starszą kobietę. „Każdy ma swoje problemy” — wyszeptała w myślach i popatrzyła na zegarek. „Ale wolno idzie ta cholerna kolejka”. Po czym przełożyła nogę z kolana na kolano i poprawiła spódniczkę, wygładzając ozdobną fałdę. „Z czego one się cieszą, że brzuchy będą miały jak balony, a potem bachory będą mordy darły pół nocy?”–westchnęła i zagłębiła się w myślach o swojej przeszłość, o czasach dzieciństwa.

Agata urodziła się w małej wsi pod Kartuzami. Była piątym i ostatnim — przynajmniej z tego, co wiedziała –dzieckiem pijackiej pary, która robiła dzieci miedzy flaszkami alkoholu. Robiła, ale nie wychowywała, bo nie miała na to, ani chęci, ani siły, ani możliwości. Jedynie babcia ze strony ojca pomagała dzieciakom w miarę możliwości. Pieluchy zmieniała, chleba w rękę wsadziła i na pole ją, najmniejszą, zabierała, kiedy jej własny syn grzmocił czym popadło żonę oraz starsze dzieciaki. W końcu babcia zabrała ją do siebie na stałe, kiedy tylko Agata zaczęła dreptać przy jej nodze. Tam w biedzie i spokoju dorosła do czasów szkolnych. Wtedy odkryła swój cudowny świat, bo nauczyła się czytać i poznała książki. Te z biblioteki, podręczników właściwie nigdy nie miała własnych, bo babci nie było stać. Czasem na przerwie coś przeczytała od koleżanek, jeśli któraś nie schowała od razu książek do tornistra. Żeby specjalnie pożyczały, raczej się nie zdarzało. Nie lubiły Agaty, bo biedna była, zawsze w za małym i pocerowanym ubraniu. Uczesana na gładko w koński ogon, siorbiąca głośno herbatę i pociągająca nosem, do tego wiecznie głodna. Za to z najlepszymi ocenami w klasie, bo wiedzę z połykanych książek miała ponadprzeciętną.

Krótko po pierwszej komunii świętej została całkiem sama na tym świecie, bo babcia raz w pole wyszła i już żywa nie wróciła. Agata nawet na pogrzebie nie była, bo ją policja zabrała do Izby Dziecka w Gdańsku. Po trzech dniach znalazła się jakaś ciotka ze strony ojca i zabrała ją do domu, na wieś pod Kościerzynę. Dali jej osobne łóżko w pokoju na strychu, ale zabrali wszystkie książki i kazali pracować ponad miarę, bo ciągle wrzeszczące bliźniaki absorbowały wszystkich domowników. Wtedy Agata nauczyła się przewijać i karmić maleństwa, choć sama była przecież jeszcze małym dzieckiem. Po miesiącu ze zmęczenia zrobiła się wychudzona jeszcze bardziej i przewrażliwiona na płacz niemowląt. Czasem, kiedy zostawała z nimi sama w domu, zatykała sobie uszy, żeby nie słyszeć płaczu, a czasem wrzeszczała razem z nimi. Któregoś sobotniego wieczoru ciotka z mężem poszli do sąsiadów na imieniny, a ona została sama z bliźniakami. Na szczęście były wykąpane i nakarmione. Ułożone jedno obok drugiego na plecach w łóżeczku przy samym piecu, żeby miały ciepło, więc Agata mogła na chwilę usiąść przy stole i zjeść kolację. Kiedy się przebudziły i zaczęły wrzeszczeć, ze złością rzuciła w nie poduszką i zadowolona rozsiadła się na wersalce. Włączyła telewizor i w niezakłóconej płaczem ciszy oglądała film pełen grozy. Co chwilę zakrywała się cała z głową, bo ją strach łapał, i nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła pod kocem.

Obudził ją wrzask wuja i płacz ciotki. Ktoś ją szarpał, bił po twarzy, a kiedy upadła, kopał po plecach. Biednej zdawało się, że wpadła nie wiedzieć w jaki sposób prosto w akcje okropnego, oglądanego przed zaśnięciem filmu. Potem wyły syreny policyjne i Agata wystraszona wczołgała się pod stół. Dopiero jakaś nieznajoma pani w mundurze wyciągnęła ją stamtąd na siłę, wzięła na kolana i mocno przytuliła. Głaskała po głowie i szeptała jakieś wierszyki. Kiedy Agata się uspokoiła, pani w mundurze zawinęła ją w koc z wersalki i wyniosła do jednego z policyjnych samochodów. Tam na chwilę Agata odetchnęła, ale z przerażeniem patrzyła na biegających ludzi po podwórku. Co kilka oddechów jej małym dziecięcym ciałem szarpały jeszcze konwulsje, a kiedy ciotka podeszła do samochodu i walnęła pięścią w szybę, skulona wtuliła się w policjantkę, która znów głaskała ją po głowie i szeptała:

— Ci, ci, dziecinko, ci, dziecinko.

Pani policjantka poklepała kierowcę po ramieniu i samochód natychmiast ruszył. Agata nigdy więcej nie zobaczyła ciotki ani bliźniaków. Ponownie wróciła do Izby Dziecka, a za dwa dni znalazła się w gdańskim bidulu. Nigdy nie wracała wspomnieniami do tamtych chwil, nie pytała, co z bliźniakami. Teraz pamiętała tamte czasy jak przez mgłę, ale zawsze źle reagowała na piskliwe kwilenie małych dzieci. Domyślała się, co się stało, poduszka musiała wylądować na buziach niemowlaków, które pod nią po prostu się udusiły i dlatego zapanowała cisza. Nie miała jednak wyrzutów sumienia, bo jako dziecko wiecznie poniewierane nie czuła się winną tamtego dawnego incydentu, a nikt z dorosłych nigdy jej tego nie wypominał.

W bidulu prawie w spokoju, we własnym łóżku, zawsze z książką w ręku, doczekała końca podstawówki i dostała się do liceum. Pewnego roku w ciepły lipcowy dzień przeżyła chwilę wielkich emocji. Łudziła się, że znajdzie dla siebie normalny dom, bo jakaś zwariowana para wzięła ją niby pod opiekę na wakacje. Niby pod opiekę, bo tak naprawdę ona robiła za bezpłatną opiekunkę do małego ich brzdąca, który nie miał kto się zajmować. Wakacje się skończyły i łaskawa opieka również, więc wróciła, gdzie jej miejsce.

W liceum zaczęły się spore problemy, jak to z bidulowymi dzieciakami. Nikt ich nie szanował, słowa dobrego nie powiedział, a wszyscy odpychali, szykanowali i naśmiewali się właściwie ze wszystkiego i bez powodu. Chłopaki ciągnęli ją za warkocz, a rozwydrzone dziewczyny jeszcze ich podpuszczały. Wszyscy wytykali palcami jej skromne ubrania, a nauczyciele jakby na przekór chwalili ją za postępy w nauce, co tylko dolewało oliwy do ognia.

Któregoś dnia Mateusz, taki piękniś klasowy, przysiadł się do niej na stołówce. Na początku nic nie mówił, tylko ostentacyjnie mielił ustami, przedrzeźniając gesty Agaty. Nie reagowała, więc wyjął z kieszeni foliowy woreczek i wytrzepał zawartość przypominającą piasek na jej jedzenie. Popatrzyła na niego z politowaniem, ale jeszcze nie zareagowała, więc wkurzony jej stoickim spokojem podniósł się z krzesła, oparł dłońmi na stole, nachylił się nad jej talerzem i napluł na środek piaskowej górki. Wtedy nie wytrzymała, jednym gwałtownym ruchem dźgnęła widelcem w dłoń Mateusza. Chłopak zawył z bólu i przewrócił się razem z krzesłem. Widelec wciąż sterczał w jego dłoni. Kumpel chciał mu go natychmiast wyciągnąć, ale zęby widelca zakrzywione na śliskim balacie stołu wygięły się w rożne strony, blokując go w dłoni. Agata drugą ręką machnęła talerzem i jedzenie z piaskiem rozsypało się na kilka osób nachylających się nad Mateuszem. Na stołówce podniósł się wrzask i zrobił się harmider. Kilku chłopaków złapało ją od tyłu, a kolejny walnął Agatę pięścią w brzuch. Wtedy nogi jej się ugięły, a jedzenie, które ledwie zdążyła przełknąć, niczym fontanna wyleciało na szykującego się do ponownego ataku chłopaka. Niespodziewanie pojawił się nauczyciel, potem pielęgniarka i wreszcie policja. Mateusza zabrało pogotowie, ona wylądowała na komisariacie, a miesiąc później w poprawczaku.

Pierwszy rok był katorgą nie do wytrzymania, więc któregoś razu najadła się tabletek zbieranych przez kilka miesięcy. Nie wiedziała jakie i na co, ale zbierała wszystkie i trzymała w woreczku między majtkami. Niektóre się rozpadły, inne zmieniły kolor, ale Agacie było wszystko jedno, jaki skutek przyniosą, byle odizolować się chociaż na kilka dni od koleżanek z pokoju. Zrozpaczona łyknęła dwie garście i popiła dla wzmocnienia kieliszkiem kwaśnego wina przyniesionym przez chłopaka z miasteczka. W efekcie spędziła pół nocy w ubikacji, jęcząc z bólu brzucha, a drugie pół w szpitalu na płukaniu żołądka. Potem był jeszcze karcer w poprawczaku i pośmiewisko przez tydzień. Na tym skończył się jej zamach na własne życie.

Z całej sprawy był tylko taki pożytek, że wreszcie wszystkie dziewczyny odsunęły się od niej i miała znów święty spokój oraz czas na książki i naukę. Dobrnęła wreszcie do matury, dwa dni później wychowawca –opiekun zaprowadził ją do dyrektora. Tam dowiedziała się, że w nagrodę za dobre zachowanie może wyjść, że załatwili jej nawet pracę pomocy kuchennej w szpitalnej kuchni na gdańskiej Zaspie i łóżko w pokoju dla pielęgniarek. Miała być jednak przez rok pod opieką kuratora pomimo pełnoletniości i dobrych wyników w nauce. Dyrektor tłumaczył swoją decyzje nie tyle brakiem zaufania do Agaty, co pomocą w trudnym życiu na zewnątrz. Dostała wyciąg z jej własnego, indywidualnego konta PKO z wkładem dziesięciu tysięcy złotych na zagospodarowanie się i kupno rzeczy niezbędnych do życia w tym niby normalnym świecie.

Wyszła z gabinetu trochę oszołomiona tą wiadomością. Zamknęła drzwi za sobą i oparła się plecami o nie, łapiąc powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. W dłoni ściskała kartkę z numerem konta i niewyobrażalną jak dla niej sumą. Przewracała oczami, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, żeby się opanować i nie krzyczeć z radości. Odczekała kilka chwil i schowała kartkę w majtki. Wyszła do ogrodu i podświadomie skierowała się w stronę bramy, na którą nieraz patrzyła i marzyła o tym, jaki świat będzie piękny, kiedy stanie po jej drugiej stronie. „Przepustka” — pomyślała –„przecież bez niej nie wyjdę”. Zawróciła do gabinetu dyrektora i natychmiast poprosiła o wypisanie dokumentów umożliwiających jej opuszczenie ośrodka. Spakowała się w piętnaście minut w starą tekturową walizkę oraz karton przewiązany sznurkiem. Podeszła do drzwi, odwróciła się, zerknęła na pokój i zanim współlokatorki wróciły ze szkoły, wyszła z budynku. Postawiła walizkę przed bramą, podała przepustkę strażnikowi i czekała grzecznie, aż ten wypełni stosowne dokumenty.

— Agata Kalkowska –usłyszała i wydawało jej się, że tamten strażnik sprawdza jej dane personalne.

— Pani Kalkowska jest?

Głos mężczyzny wychylającego się z gabinetu sprowadził ją na ziemię, a szczególnie słowo „pani”, bo od kilku lat dziwnym zrządzeniem losu wszyscy panowie z jej otoczenia tylko tak się do niej zwracali. Podniosła się i podeszła do drzwi.

— Przepraszam, zamyśliłam się.

Mężczyzna wszedł do gabinetu, a Agata podążyła za nim. Zdjęła płaszcz, powiesiła na wieszaku i siadła na wskazanym krześle.

— Z czym pani do mnie przychodzi? –zapytał ginekolog.

— Coś mi się z okresem porobiło, tylko poplamiłam, brzuch mnie boli i mam skurcze w podbrzuszu.

Ostatnia miesiączka kiedy była?

— Dwudziestego ósmego marca i całkiem normalna.

Lekarz w międzyczasie przejrzał kartę Agaty, po czym na nią spojrzał.

— Pani ma założoną wkładkę wewnątrz maciczną?

— Tak. Chyba dwa lata temu, tutaj u pana.

— Widzę, ale może się obluzowała. Proszę się tam przygotować –wskazał ręką pomieszczenie obok i jeszcze zapytał:

— Pani prowadzi normalne, regularne współżycie seksualne?

— Tak –odparła krótko, ale zamykając drzwi do przebieralni, uśmiechnęła się do swoich myśli. „Regularnie na pewno, ale czy to jest normalne, co ja robię i jak żyję?” –pokręciła głową i szybko się rozebrała, zdejmując buty, rajstopy i majtki. Wyjęła z torebki basenowe klapki, podmyła się i wróciła do pokoju badań. Westchnęła ciężko i położyła się na fotelu ginekologicznym. Podniosła nogi i ułożyła je szeroko rozstawione na specjalnych podpórkach. Zamknęła oczy i czekała na badanie. Nie znosiła takich wizyt, ale dość sumiennie kontrolowała swój stan zdrowia. Była spięta i nawet nie czuła, co doktor z nią wyprawia, co wkłada, gdzie naciska, ale kiedy usłyszała diagnozę, natychmiast otworzyła oczy i wrzasnęła na cały głos:

— Co!?

— Gratuluję. Jest pani w ciąży.

— Co? — szepnęła teraz już cicho całkiem wystraszona i gwałtownie zdjęła nogę z podpórki. Chciała ją opuścić i niechcący kopnęła doktora w ramię.

— Spokojnie, moja droga mateńko, bez takich gwałtownych ruchów. Pomogę pani wstać. Zrobimy USG i zobaczymy, czy można wyjąć wkładkę — pomasował się po ramieniu i podał Agacie rękę.

— Jak to jestem w ciąży? Przecież mam wkładkę, przecież ja mam prawie czterdzieści lat. Ja miałam w zeszłą sobotę dostać okres, więc tak szybko i już jestem w ciąży?

— Myślę, że nie tak szybko, że to jakiś koniec trzeciego, a może nawet czwarty miesiąc. USG więcej nam powie. Zapraszam panią tam na kozetkę — przytrzymał Agatę, bo widział, że z wrażenie ledwie stoi na nogach.

— Ja nie mogę być w ciąży. Ja nie chcę.

— Pani Agato, ale pani jest już w ciąży. Teraz zobaczymy, co tak pięknie rośnie.

Doprowadził ją do kozetki i pomógł się położyć. Zgasił światło i włączył aparat. Polał brzuch Agaty szklistą, zimną galaretką, po czym przyłożył głowicę aparatu. Przesunął ją na bok i nacisnął coś na klawiaturze. Znów przesunął i uśmiechnął się.

— Gratuluję. Będzie chłopczyk. Pięknie się nam wystawił. Zaraz zmierzymy wielkość płodu, ale już mogę pani powiedzieć, że mamy minimum szesnasty tydzień ciąży — przesunął jeszcze głowicą na bok i znów przycisnął coś na klawiaturze. –Powiedziałbym, że to nawet dwudziesty tydzień, ale w karcie ciąży wpiszę pośrednio, że szacunkowo mamy dzisiaj osiemnasty tydzień.

— Osiemnasty — powtórzyła jak echo.

***

Agata po wyjściu od ginekologa usiadła w poczekalni i całkiem zdezorientowana patrzyła na przeciwległą ścianę. W myślach powtarzała jak magnetofon: „Osiemnasty tydzień, osiemnasty tydzień…”

Nagle powiedziała na głos:

— Tomasz.

Wystraszona zakryła sobie usta, popatrzyła po ludziach i natychmiast wstała. Kiwnęła głową pozostałym pacjentom na pożegnanie i wybiegła z budynku na świeże powietrze. Głęboko westchnęła i zapięła płaszcz, bo wiatr dmuchnął kwietniowy chłodem. Wyprostowała się i ruszyła na przystanek tramwajowy. W głowie cały czas kłębiły się jej myśli. Rozważała i wymyślała przeróżne wersje, czy powiedzieć tatusiowi, czy zrobić z tym porządek. „To niemożliwe. Doktor musiał się pomylić. Tomek jest przecież bezpłodny, ja zabezpieczona spiralą, przez ponad rok się kochaliśmy i nagle ciąża. Skąd? Jak? Nie, muszę iść do innego ginekologa. Może mi się tam coś zalęgło, a ten już ciążę zobaczył i to jeszcze chłopczyk z ogonkiem. Pieprzona pijawka” — myślała, próbując dostosować się do nowej sytuacji.

W domu, w swoim ślicznym gniazdku na ostatnim piętrze słynnego kiedyś dolarowego wieżowca na Przymorzu, usiadła w głębokim, miękkim fotelu z kubkiem ciepłej herbaty malinowej. Uwielbiała to miejsce: swój fotel oraz widok na całe osiedle i Zatokę Gdańską. O tej porze dnia i roku robiło się już szarawo, a za chwilę liczne światła w falowcach wyznaczą drogę w kierunku wody. Lubiła ten widok tak latem, jak i w zimowych ciemnościach. Czytała jak zawsze i co chwilę zerkała daleko na świat, ale teraz po kilku łykach herbaty odleciała do swoich myśli, do wspomnień. „Boże, jak ja się w to wszystko wkręciłam” –zapytała się w duchu i powróciła do czasów swojej pierwszej pracy.

Po przyjeździe do Gdańska, mimo późnej pory, najpierw zgłosiła się do swojego opiekuna. Z nim pojechała bezpośrednio do hotelu pielęgniarskiego, gdzie dostała łóżko w pokoju dwuosobowym. Szybko przedstawiła się koleżance i poszła spać. Następnego dnia około południa również z opiekunem załatwiła wszelkie formalności związane z pracą. Popołudnie miała wolne, więc poszła nad morze, bo nigdy nie widziała takiego ogromu wody, piasku i nie słyszała szumiących morskich fal. W drodze powrotnej kupiła cztery piwa i w ten sposób wkupiła się do wspólnego mieszkania z pielęgniarką Basią. Dziewczyna była też ze wsi, ale spod Elbląga. Pracowała na internie, a w wolnym czasie hasała po dyskotekach. Kilka razy zabrała na nie Agatę, ale ta nigdy nie gustowała w hałaśliwej muzyce, wolała raczej spędzać czas w ciszy z dobrą książką.

Do pracy Agata wstawała przed piątą i ubierała się po cichu, żeby nie budzić koleżanki, chyba że ta akurat była na nocnym dyżurze lub gdzieś balowała na zewnątrz. W pracy miała dobre warunki, więc zanim się przebrała, zwykle trochę się obmyła nad umywalką. Śniadanie podjadała z produktów, które przygotowywała. Czasem tylko oskrobane surowe marchewki, a czasem zwykły chleb albo kubek rozwodnionego mleka. Przy obiedzie było dużo lepiej, bo szefowa zawsze z kotła nalała talerz zupy, a czasem dała kawałek mięsa, jak udało jej się cieniej pokroić. Tylko kolację musiała sobie zapewnić, więc z głodu nie przymierała, a pieniądze z bidulowej wyprawki mogła zaoszczędzić na poważniejsze wydatki. Przede wszystkim kupiła sobie własne radyjko. Takie malutkie z budzikiem i zegarem. Wieczorem przykładała je do ucha przed zaśnięciem. Słuchała muzyki i marzyła o kolejnych własnych przedmiotach, o własnym malutkim pokoju zamykanym na klucz, w którym nikt nie będzie dotykał jej rzeczy.

W pracy na Agatę nie narzekali, bo lata spędzone w bidulu i poprawczaku nauczyły ją solidności. Pewnie dlatego na początku grudnia opiekun zaproponował jej dodatkowe zajęcie.

— Agata, szefowa cię chwali, w hotelu nie ma na ciebie skarg, więc pomyślałem, że może byś chciała sobie dorobić na Święta.

— Co mi tam Święta, komercyjne naciąganie naiwnych, ale dorobić bardzo chętnie. Tylko co i gdzie, bo ja na żadne, wie pan, nielegalne się nie pisze. Wolna jestem, choć życiorys mam zafajdany.

— Wiem i nigdy w życiu bym ci nie zaproponował czegoś nieodpowiedniego. Spokojnie, nie wolno mi. Pracę bym stracił.

— Więc co to za robota?

— Trzeba posprzątać dom pewnego profesora z Akademii Medycznej. Jak się postarasz, to będziesz miała fuchę na stałe.

— No nie wiem. Ja się narobię, a oni mnie pogonią albo oskarżą, że coś ukradłam, bo tak nas, bidulowe śmiecie, zawsze traktują.

— Myślę, że dobrze cię tutaj ludzie traktują. Nikt oprócz kadrowej i szefowej kuchni nie wie o poprawczaku, a profesorowi powiedziałem, że pomoc kuchenna przyjdzie.

— Za ile mam sprzątać cały dom?

— Pięćset złotych, ale okna też myjesz.

— O kurczę, pewnie, że umyję. To prawie moja pensja w kuchni.

— Ale zejdzie ci dwa, a pewnie i trzy dni. Pani profesorowa jest dokładna.

— Postaram się. Pan pójdzie ze mną czy sama mam się zgłosić?

— Nie mogę iść z tobą i nawet się nie przyznawaj — wyjął z kieszeni kartkę z adresem i podał Agacie. –Juro zadzwonię i podam twoje dane profesorowej. Postaraj się, bo to babcia mojej dziewczyny, więc głupio by było zawieść.

— Nie zawiodę, za taką kasę!

Agata była podekscytowana, ale zaraz dodała:

— Może pan być spokojny.

Już następnego popołudnia Agata pucowała ogromną willę na starym Wrzeszczu. Przez pierwszą godzinę, starsza kobieta, elegancko, na czarno ubrana chodziła za Agatą, nie odstępując jej na krok. Patrzyła na jej ręce, na sprzątane powierzchnie i nic nie mówiła. Około osiemnastej poszła do kuchni i za kilka minut wróciła z tacą. Postawiła na stole i zdjęła z niej dwie filiżanki z herbatą, cukierniczkę, dwie łyżeczki i talerzyk z ciasteczkami. Popukała Agatę po ramieniu i gestem ręki zaprosiła do stołu.

— Usiądź i odpocznij, dziecko, ale umyj najpierw ręce.

Agata położyła szmatę na podłodze, zdjęła gumowe rękawiczki, dygnęła i poszła do łazienki. Obmyła ręce i przyjrzała się, w jakim jest stanie. „Trochę mnie tu czeka, ale za taką kasę wypucuję profesorom chałupkę, tylko niech mi ciasteczkami nie przeszkadzają”. Rozejrzała się po łazience za czymś do wycierania rąk, w końcu wzięła trochę papieru toaletowego i osuszyła dłonie.

Kiedy wróciła do pokoju, profesorowa siedziała za stołem i czekała na nią nie rozpoczynając konsumpcji.

— Usiądź, proszę.

Agata posłusznie wykonała polecenie. Podsunęła krzesło, a ręce złożyła na kolanach.

— Widzę, że dokładna jesteś. Nie będę cię kontrolowała, ale zatrzymam twoją siatkę i oddam przy wyjściu. Przepraszam, ale sama rozumiesz. Jeszcze cię nie znam, nie mam zaufania i nie wiem, czy czegoś nie wyniesiesz. Rozumiesz?

— Tak, oczywiście.

Agata była przyzwyczajona do braku zaufania i do szyderstw, więc takie traktowanie z herbatką oraz przepraszaniem i tak uznała za wielką kurtuazję. Odsiedziała spokojnie chwilę, upiła dwa łyki mocnej herbaty, zjadł ciasteczko i czym prędzej wzięła się ponownie do pracy. Wysprzątała salon, w którym siedziały, umyła okna, wyprała firany, przetarła kurze we wszystkich zakamarkach, a potem na mokro umyła całą podłogę w salonie i korytarzu. Chciała jeszcze wziąć się za łazienkę, ale profesorowa przerwała jej pracę, bo właśnie wszedł gospodarz domu. Od razu, od progu zmierzył ją ponurym wzrokiem ponad okularami nisko spoczywającymi na nosie, a potem szeptem zapytał małżonkę:

— Co to za dziewucha?

— Polecona sprzątaczka ze szpitala na Zaspie.

Profesor odwrócił się i ponownie zmierzył Agatę od czubka głowy po koniuszki palców u stóp.

— Ze wsi? –zwrócił się do żony.

— Skąd jesteś, dziewczyno? — zapytała profesorowa.

— Grzybno koło Kartuz –Agata odparła rzeczowo.

— Pełnoletnia? Pokaż dowód — zarządził profesor i podszedł do Agaty.

— Pani profesorowa zabrała moją siatkę z torebką. Tam mam dokumenty– szepnęła wystraszona dziewczyna.

Profesor kiwnął na żonę, a ta natychmiast poszła do pomieszczenia obok po wspomniane rzeczy. Kiedy przyniosła siatkę z torebką, profesor wziął wszystko od żony i podał Agacie.

— Pokaż, bo grzebać po twoich rzeczach nie mogę, choć ty nasze przejrzysz na wylot.

Spłoszona dygnęła i wyjęła torebkę z siatki, odsunęła zamek i wyciągnęła plastikowy portfelik, a z niego dowód osobisty. Podała profesorowi i dygnęła z uniżeniem.

— Agata Kalkowska, lat… — profesor na chwilę zawiesił głos — dziewiętnaście masz, czyli pełnoletnia. W porządku. Jutro posprzątasz mój gabinet, tutaj w domu, ale pamiętaj, co podniesiesz, musisz odłożyć dokładnie na miejscu. Niczego nie możesz przekładać ani zmieniać.

— Oczywiście — przytaknęła i ponownie dygnęła.

— Teraz już idź. Muszę odpocząć i w domu ma być cisza. Zrozumiano?! –profesor warknął na żonę, która dziwnie się skuliła w sobie, a pan gospodarz odwrócił się i poszedł do swojego gabinetu. Profesorowa zaś szeptem nakazała Agacie, żeby wyszła.

— Dość, idź już, słyszałaś. Jutro przyjdź zaraz po pracy.

Podała Agacie siatkę z podłogi i odprowadziła do wyjścia. Wyglądała, jakby się bała zmącić ciszę panującą w domu.

Następnego dnia Agata była u profesorostwa już kilka minut po piętnastej i od razu zajęła się gabinetem. Była tam całkiem sama, bardzo uważnie pilnowała rzeczy, które podnosiła w czasie wycierania kurzy na regałach i biurku, żeby odłożyć je dokładnie na to samo miejsce. Ostrożnie jeździła też odkurzaczem po podłodze, bo w różnych miejscach leżały na kupkach poukładane w wieżyczki przeróżne książki. Kiedy jedną zaczepiła i rozwaliła cały stos, miała potem dylemat, czy aby na pewno ułożyła książki w odpowiedniej kolejności, bo wzrokowo pamiętała tylko wierzchnią.

Wymyła okna, powiesiła nowe firany, a na koniec chciała wnieść profesorowi bukiet świeżych kwiatów, ale profesorowa w porę ją zatrzymała.

— Nie, broń Boże –wyjęła jej wazon z rąk. –Nic tam nie można zmieniać. Mąż nie lubi i złości się. Tylko jego książki i nic nie zmieniaj według swojego gustu, bo nas obie pogoni.

Agata słuchała przerażonej profesorowej i nie rozumiała jej zachowania. Uważała kobietę za prawowitą panią domu, więc na równi decyzyjną w małżeństwie. Zupełnie inaczej profesorowa zachowywała się, kiedy Agata przeniosła się do kuchni. Tam mogła już szastać szmatą po szafkach i nikt jej nie kontrolował. Wystawiała talerze, miseczki oraz szklanki, przecierała wszystko i ustawiała według uznania, a profesorowa obserwowała jej poczynania w milczeniu. Około dziewiętnastej znów zrobiła herbatę i zaprosiła Agatę na krótki odpoczynek. Po chwili ciszy spokojnie ją zagadnęła:

— Jutro nie możemy, bo mąż przyjmuje pacjentów w domu, ale pojutrze przyjdź, a na razie proszę — wyjęła z kieszeni dwa banknoty stuzłotowe. –Pewnie się przydadzą. Resztę dostaniesz, jak skoczysz całość.

— Dziękuję.

— Dzisiaj musisz jeszcze posprzątać łazienkę na dole, tę dla pacjentów, i to będzie wszystko, bo profesor może za chwilę wrócić. Wtedy w domu musi być cisza. Rozumiesz. On jest bardzo zmęczony.

— Oczywiście. -Agata potaknęła i schowała pieniądze do kieszeni w spodniach. Dopiła herbatę i dokończyła porządki w kuchni. Potem, choć była już zmęczona, szybko poszła do łazienki. Kiedy z niej wychodziła po sprzątaniu, natknęła się na profesora, który właśnie otwierał drzwi do swojego gabinetu. Na chwilę, ze strachu o efekty sprzątania ścierpła jej skóra, więc stanęła jak posąg i nawet nie mrugnęła okiem. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała, ale profesor nie wychodził. Za to następnego dnia około dziewiątej szefowa kuchni zawołała ją do telefonu u siebie w kanciapie.

— Agata Kalkowska? –usłyszała głos w słuchawce.

— Tak, a kto mówi?

— Profesor Tadżycki. Zapisz sobie adres i dzisiaj po pracy masz przyjść posprzątać mój gabinet. Żabianka, ulica Krzywoustego 15B mieszkania 7. Klucze przyniesie ci dzisiaj goniec do pracy i z nikim o tym nie rozmawiaj.

Chciała coś powiedzieć, ale po tych słowach rozmowa została rozłączona, więc Agata stała przez chwilę zaskoczona władczym tonem profesora. Ochłonęła i wyszła do obieralni, gdzie oczkowała ziemniaki. Podkasała rękawy i usiadła na stołeczku przed wielką miską piegowatych ziemniaków. Mechanicznie, niemal jak automat, ostrym czubkiem wycinała wszystkie oczka, ale w głowie kotłowały jej się przeróżne myśli związane z władczym profesorem. Naprawdę bała się przy nim nawet oddychać. Tuż przed wyjściem z pracy wzięła drżącymi rękami kopertę, którą przyniósł jej posłaniec. Pożyczyła ukradkiem biały fartuch, bo jak inaczej sprzątać w lekarskim gabinecie, i wyszła ze szpitalnej kuchni. Skulona w sobie jak profesorowa pojechała tramwajem na Żabiankę i odszukała podany wcześniej adres. Stojąc przed drzwiami klatki schodowej, otworzyła kopertę i wyjęła z niej dwa klucze spięte mosiężnym kółkiem z małym breloczkiem w kształcie pantofelka. Mniejszym kluczem otworzyła drzwi do klatki i weszła na półpiętro. Policzyła drzwi wejściowe do mieszkań i zamiast do windy, bo budynek był wysoki, poszła schodami na pierwsze piętro. Tam stanęła przed środkowymi drzwiami i otworzyła je drugim, dużo większym kluczem. Właściwie najpierw tylko je uchyliła i wsadziła głowę przez szparę. Rozejrzała się po wnętrzu, a słysząc kroki na wyższym piętrze, szybko weszła do środka.

Ku wielkiemu zaskoczeniu mieszkanie wcale nie przypominało gabinetu lekarskiego. Nie było tam klasycznej poczekalni ani pokoju z kozetką lekarską czy biurkiem. Nie było gabloty z lekami ani żadnych przedmiotów kojarzących się z lekarzem. Ostrożnie, jakby na palcach, weszła do dużego pokoju, a tam ponowne zaskoczenie, bo wszystko sprawiało wrażenie zadbanego, wytwornego, ale nowoczesnego salonu z dużym panoramicznym telewizorem na ścianie. W domu profesorostwa wystrój był bardzo wytworny, ale staromodny, ciemny, z licznymi antykami. W tym dziwnym niby -gabinecie wszystko było jasne, gładkie i nowoczesne. Naprzeciwko telewizora stała biała skórzana kanapa, a przed nią szklany stolik. Na nim leżała koperta z nazwiskiem Agaty. Wzięła ją do ręki, pomacała ostrożnie, a potem otworzyła całkiem zaskoczona. W środku oprócz dwustu złotych był mały telefon komórkowy i zapakowana nowa karta SIM do niego. „Żadnego słowa” –pomyślała, ale od razu schowała wszystko do torebki, a potem już znacznie spokojniejsza rozejrzała się po mieszkaniu składającym się z osobnej sypialni z wielkim łóżkiem, przy którym stała duża kuweta z kocim piaskiem i dwie miski jakby dla wielkiego kocura lub psa. Wystraszona cofnęła się do pierwszego pokoju i z lękiem rozejrzała po mieszkaniu, nasłuchując zwierzęcych odgłosów. Było pusto, więc już odważniej zajrzała do przyległej, ale otwartej i w pełni wyposażonej kuchni. Otworzyła lodówkę i jeszcze bardziej zaskoczona jej zawartością kilku luksusowych produktów macała wędliny oraz sery. Odwróciła butelki stojące na drzwiczkach i przeczytała etykiety.

— Olmeca Gold, Bacardi Oakheart, Nemiroff Original. Łał, ale bateria –Sapnęła, szepnęła i zamknęła lodówkę. Jeszcze większą kolekcję alkoholi znalazła na szklanym stoliku przy telewizorze. Podnosiła butelki i czytała na głos nazwy:

— Chivas, Jack Daniel’s, Johnnie Walker Double Black, The Macallan Amber. Niezłe zaopatrzenie. Niezła garsoniera pana profesora.

Pokiwała głową i ostrożnie odstawiała butelki na miejsce. Potem na chwilę usiadła na kanapie i przyglądała się obrazkom na ścianie wiszącym wokół telewizora. „Nieźle się pan profesor tutaj zadekował” –pomyślała i zerknęła na półki. Znów się zdziwiła, bo poza kilkoma czasopismami i płytami CD oraz różnorakimi szklankami nie było tam ani jednej książki. „Cóż za odmiana? Może to nie jego mieszkanie, bo chyba się nie pomyliłam? Nie, przecież otworzyłam normalnie kluczem i jeszcze ta koperta dla mnie. Jakieś dziwy. E, nie moja sprawa” –podsumowała rozważania, podniosła się z kanapy i poszła do łazienki w poszukiwaniu narzędzi do pracy oraz środków czystości. W białej, wysokiej szafce znalazła wiaderko z mopem i kilka butelek z chemią gospodarczą. Przejrzała jeszcze drugą szafkę i tam z kolei zachwyciła się kolekcją wód toaletowych. Tym razem odkręciła kilka i wąchała po kolei. Pomacała też słoiczki z kremami, ale nie otwierała żadnego. Przy okazji oglądania wystawiała wszystko i wycierała wilgotną szmatką każdą półkę. Najbardziej zaskoczyła ją dolna szuflada z dziwną biżuterią. Skórzane paski różnej długości i szerokości nabijane napami oraz metalowymi guzami właściwie bardziej przypominały psie czy kocie obroże niż biżuterię. Do tego w szufladzie były różne metalowe klamerki i małe obręcze skręcane na śrubkę. Wszystko wydawało jej się dziwne, ale Agata nie zastanawiała się specjalnie nad ich przeznaczeniem. Wysypała wszystko na pralkę, przetarła szufladę, włożyła przedmioty i wzięła się za mycie szklanej kabiny prysznicowej. Rozpędzona przeleciała do sypialni i przez chwilę zastanowiła się nad pościelą: „Prać czy tylko zasłać i wygładzić?”. Podniosła brzeg kołdry i zdębiała, bo na prześcieradle zobaczyła szeroką, czerwoną wstążkę, właściwie szarfę, zakręconą wokół rękojeści szpicruty. Puściła kołdrę i dłońmi zakryła sobie usta. „O, panie profesorze, to jakaś speluna pańskich perwersji i ja mam to sprzątać?”

— W życiu — wrzasnęła i natychmiast wyszła z sypialni.

Złapała torebkę i wybiegła z mieszkania. Zatrzymała się na parterze przed wyjściowymi drzwiami i wróciła do mieszkania. Wyjęła z torebki telefon i zapakowaną kartę SIM, położyła na stoliku i usiadła na kanapie. „Boże, co ja mam zrobić? Kasa potrzebna, a sprzątania niewiele. Nic mnie nie ugryzie, nie zje” –pokręciła głową, nabrała powietrza i rozejrzała się po pokoju, ale już całkiem inaczej oceniając wnętrze. „Burdel, jak nic prywatny burdel pana profesora”. Wyciągnęła nogi na stoliku i zadarła głowę, wypatrując na suficie jakiejś porady.

— Pecunia non olet. Nie śmierdzą, oj nie śmierdzą, więc niech profesor płaci za milczenie, a co. Skro takie zabawy sobie tu urządza — wypowiedziała głośno, co pomyślała i ponownie poszła do sypialni.

— Następnym razem wezmę rękawiczki, bo jeszcze jakiegoś syfa załapię od medycznego profesora –parsknęła śmiechem.

Poklepała łóżko po wierzchu, wygładzając wszelakie zmarszczki na narzucie, przetarła szafki i półki, ustawiła psie miski równo pod ścianą i na koniec całe mieszkanie przetarła mopem na mokro. Jeszcze na chwilę usiadła na kanapie i uśmiechnęła się do scenek, które tworzyła jej wyobraźnia.

Wzrokiem natrafiła leżący na stole telefon. Wstała i schowała go do torebki. „Chyba wszystko?”–wzruszyła ramionami i ogarnęła spojrzeniem mieszkanie, sprawdzając swoje porządki. Wzięła siatkę napełnioną śmieciami, swoją torebkę i wyszła, zamykając drzwi za dziwnym światem despotycznego profesora.

***

Po powrocie do hotelu pielęgniarskiego miała ochotę opowiedzieć wszystko Basi, ale przypomniało jej się ostrzeżenie, żeby z nikim nie rozmawiać. Napomknęła tylko koleżance, że jest zmęczona nawałem sprzątania u profesorostwa i poszła do łazienki, żeby się wykąpać się. Właściwie zmyć z siebie niedobre myśli i emocje, które ją dręczyły. Stała długo pod prysznicem, a woda spływała po jej włosach, ramionach i niżej, uciekając gdzieś do ciemnej rury kanalizacyjnej, wypłukując z głowy Agaty wynaturzone obrazy figli grubego, łysawego profesora. Nawet w nocy, we śnie plątały jej się po głowie obroże i szpicruty, które widziała w tym niby -gabinecie. Rano ledwie wstała na czas do pracy. Nawet się nie myła, tylko zęby machnęła kilka razy szczoteczką i pognała do szpitalnej kuchni. Tam intensywna praca pozwoliła jej na chwilę o wszystkim zapomnieć. Niestety myśli i odczucia wróciły, kiedy weszła do willi profesorostwa. Ciemne antyki i ponura twarz profesorowej napełniały ją strachem, ale kiedy weszła do gabinetu profesora, kiedy zamknęła za sobą drzwi, parsknęła śmiechem. Jej wyobraźnia rozbudzona przez czytanie książek od razu roztoczyła przed jej oczami obraz grubasa przyjmującego pacjentów w obroży i białym fartuchu. „Jakiej on jest specjalności? Psycholog czy seksuolog?” –zastanowiła się, po czym popukała się w czoło. „Interna przecież, ale profesurę to nie wiem, z czego zrobił” –pokręciła głową i wzięła się za sprzątanie. Tym razem było trudniej, bo na biurku leżało znacznie więcej porozkładanych dokumentów, a między nimi walały się okruchy z ciasta albo chleba. Pozgarniała wszystko na podłogę, a potem wciągnęła wszystko odkurzaczem. Kiedy skończyła sprzątać w gabinecie, przeleciała jak burza łazienkę na dole i zaszyła się na piętrze w sypialniach. Profesorostwo miało osobne pokoje połączone wspólną łazienką, ale ich ręczniki i szlafroki wisiały odrębnie, na przeciwległych ścianach. Każde z nich miało też swoją umywalkę i mnóstwo kosmetyków, które trzeba było przestawić, żeby domyć zaklejony, marmurowy blat. „Chyba nikt im dawno nie sprzątał” — skrytykowała w myślach panujący w łazience bałagan.

Zanim skończyła sprzątać, usłyszała kroki na schodach i domyśliła się, że profesorowa zaprasza ją znów na herbatę. Wystawiła głowę z łazienki na korytarz i zamarła w bezruchu, bo gruby profesor właśnie wszedł na piętro. Zrobił dwa kroki i zniknął w swojej sypialni, a stamtąd wszedł do łazienki, w której Agata stała bez ruchu. Podszedł, złapał ją za łokieć i mocno przytrzymał.

— Dlaczego nie uruchomiłaś telefonu? –syknął jej do ucha.

— O rany. Przepraszam, zapomniałam. Czy coś się stało, źle posprzątałam?

— Cicho. Nic nie mów. Masz uruchomić telefon i natychmiast odbierać, kiedy dzwonię.

Agata kiwnęła głową, cofnęła się o krok, uwalniając łokieć i natychmiast obróciła się do wyjścia. Profesor podszedł jeszcze do niej i szepnął.

— W sobotę wieczorem o osiemnastej masz tam przyjechać. O nic nie pytaj. Opłaci ci się na pewno. Tysiąc wystarczy?

— Za sprzątanie? –Agata wybałuszyła oczy ze zdziwienia.

— Cicho. Nic nie mów. Idź już do domu. Tu już swoje zrobiłaś.

Popchnął Agatę lekko w stronę drzwi, więc wyszła przestraszona. Na dole dygnęła profesorowej, poprosiła o siatkę z torebką i już miała wyjść, ale kobieta zatrzymała ją na chwilę.

— Naraziłaś się mojemu mężowi? Przepraszam. Dziwny jest, ale to mądry, dobry człowiek –szepnęła i podała Agacie trzysta złotych. W drzwiach dodała jeszcze: –Wesołych Świąt!

Na tym zakończyła się praca Agaty jako sprzątaczki. Myślała, że nigdy więcej nie spotka profesorowej, ale w życiu różnie bywa, więc ich drogi miały się jeszcze zejść, tyle że w całkiem innej sytuacji i w odległym czasie. W obecnym, czekał Agatę dziwny, sobotni wieczór w mieszkaniu na Żabiance. Coś przeczuwała, choć bała się, ale poszła. Obiecany tysiąc złotych przewyższał jej miesięczną pensję, więc zaryzykowała i punktualnie stawiła się przed drzwiami mieszkania numer siedem. Zastanawiała się tylko, czy zadzwonić do drzwi, czy otworzyć własnym kluczem i co ją spotka w środku. „Przecież mnie nie zgwałci, za stary, za gruby, nie da rady, ucieknę mu, a jeszcze wstydu narobię, wrzeszcząc na klatce” –myślała, wkładając klucz do zamka. Kiedy jednak weszła do środka zamarła ze strachu na widok profesora, choć ten wyglądał całkiem normalnie i był ubrany w garnitur. Mimo wszystko bała się go, więc zatrzymała się blisko wyjścia. Wtedy profesor podał jej pudełko, które leżało na szklanym stoliku.

— Mam nadzieję, że twój rozmiar. Załóż i tutaj przy mnie masz w nich chodzić.

Agata podniosła wieko i zaskoczona zerknęła na czarne, wysokie szpilki z czerwoną wyściółką. Postawiła buty na podłodze, zdjęła swoje pantofle, zdjęła skarpetki, podwinęła wysoko nogawki od spodni i włożyła szpilki. Wyprostowała się, łapiąc równowagę, bo nigdy wcześniej takich butów nie miała na nogach. Zerknęła na swoje stopy i wtedy aż nią zatrzęsło, ale z wrażenia, bo gruby profesor raptownie padł na kolana tuż przed jej stopami. Nachylił głowę do samych czubków pantofli i zaczął je lizać. Potem stopy Agaty aż do samych kostek. Nie wiedziała, co ma zrobić, jak się zachować. Stała całkiem skamieniała i ściskała z nerwów palce. Oczami najpierw przewracała w poszukiwaniu nieznanego wybawienia, a potem jakby dla bezpieczeństwa zamknęła je do czasu póki nie poczuła mokrego języka na swoich kolanach. Otworzyła oczy i wrzasnęła:

— Nie! Ja nie jestem dziwką.

Profesor opanowała się na chwilę, ale nie podniósł z klęczek. Trzymał dłońmi za jej kostki, patrzył błagalnie i sapał dziwnie podniecony. Oczy miał nabiegnięte krwią jak u chłopaków z poprawczaka po wielkim przepiciu.

— Nic ci nie zrobię. Nie dotknę twojej kuciapki. Daj mi tylko stopy twoje lizać, ssać palce i spać z paluchem w ustach.

Agata zamilkła. Jedną ręką przytrzymała się ściany, bo nogi jej się trzęsły z wrażenia, a drugą dłonią zakryła sobie usta, żeby nie krzyknąć. „Boże, zboczeniec, jak teraz uciec?”

— Nic ci nie zrobię. Wyliżę tylko stopy i zarobisz tysiąc złotych, jak obiecałem.

W głowie Agaty rozpętała się burza sprzecznych myśli „Wiać czy ryzykować? Boże, tysiąc złotych za lizanie stóp. Idiota, brudne, śmierdzące stopy lizać, bo przecież buty stare miałam. Fuj” — pomyślała i głośniej jęknęła:

— Fuj.

— Błagam. Dam ci dwa tysiące. Wyliżę też twoje stare buty.

Agata czuła, jak żołądek zaczyna jej się obkurczać, więc zrobiła kilka głębokich oddechów. „Opanuj się, dziewczyno, opanuj” –tłumaczyła sobie i głęboko oddychała, żeby nie zwymiotować.

— Niech mnie pan puści –warknęła.

— Mów do mnie Reksiu. Łauuu! — zaskomlał i zaczął ponownie lizać nowe szpilki.

Ostatnie słowa o dziwo rozbawiły Agatę, dlatego parsknęła śmiechem.

— O, tak, pani moja, tak, chcę, żebyś się śmiała ze swojego Reksia — zaskomlał radośnie i niezdarnie usiadł na piętach. Puścił kostki Agaty, a dłonie podciągnął pod swoją brodę i trzymał jak psie łapki przy służeniu.

— Pan zwariował.

— Reksio chce służyć swojej pani. Wiernie służyć. Tylko służyć. Nic więcej nie zrobię, chyba że moja pani rozkaże.

— Reksio –Agata roześmiała się, a potem spojrzała na profesora. –Leżeć, Reksio! — krzyknęła.

Na te słowa profesor przekręcił się na bok i położył na podłodze tuż pod nogami Agaty, a potem przeturlał na plecy. Podkurczył nogi, a stopami pomachał niby w drgawkach. Nogawki spodni trochę się osunęły i widać było chude, prawie białe, patykowate łydki profesora. Mogła wtedy uciec i na pewno by jej nie dogonił, ale ogarnęło ją jakieś niezrozumiałe współczucie dla tego dziwnego starego człowieka. Nieporadnego w obecnej chwili, choć na co dzień groźnego mądrego i wszechwiedzącego profesora. Przykucnęła i pogłaskała profesora po łysinie. W nagrodę zaskomlał i przekręcił się do jej stóp.

— Niech pan wstanie, profesorze. Chce porozmawiać albo wychodzę i na pewno pan mnie nie dogoni– podniosła się i ruszyła w stronę wyjścia.

— Nie! Proszę, nie! — krzyknął, a później znacznie ciszej, klęcząc, wyszeptał: –Nie, błagam.

— Dobrze, ale niech pan wstanie. To poniżające, co pan robi.

Agata przeszła kilka kroków, omijając klęczącego profesora i usiadła na kanapie.

— Tak właśnie ma być. Moja pani ma poniżać swojego kundla, za ucho wytarmosić, futro przetrzepać batożkiem. Ja niczego więcej nie chcę –profesor na kolanach podszedł bliżej siedzącej Agaty. Położył obie ręce na jej kolanach. –Chcę tylko służyć pani mojej jak wierny pies przy nodze.

— Ale tak nie można. Pan jest wielkim profesorem, mądrym człowiekiem, mężem. Ma pan dom, żonę, rodzinę.

Profesor podniósł się z trudem, z kolan. Podszedł do stolika z alkoholami i nalał pół szklanki miodowego trunku z butelki, z czarną naklejką.

— Z lodem, wodą czy colą, bo wy kobiety wolicie rozcieńczać?

— Nie wiem. Raz w życiu piłam alkohol i kiepsko się potem czułam, a takich dziwnych wcale nie próbowałam.

— To ci rozcieńczę mocniej.

Poszedł do kuchni i za chwilę wrócił ze szklanką pełną ciemnego płynu. Podał Agacie, a potem podsunął sobie pufę i usiadł naprzeciwko. Upił kilka łyków i odstawił szklankę. Złożył ręce jak do pacierza, odchrząknął i zaczął mówić ostrym tonem wcześniejszego profesora.

— Dziecko drogie. Ludziom różnie się w życiu układa. Ty widzę prosta dziewczyna, oj, przepraszam, kobieta jesteś i chyba uboga?

Agata przytaknęła głową.

— Ja też z nędzy wyszedłem. Jako małolat, dzieciak właściwie, jeszcze w podstawówce na grobie matki przysiągłem, że będę wielkim człowiekiem, choć sama widzisz, że wzrostu niedużego jestem. Ojciec lał mnie pasem za każdą bzdurę. Do pracy gonił w polu, do gnoju, a ja się uczyłem i sama widzisz, co osiągnąłem. Hardy byłem w każdej minucie i wobec każdego nieugięty przez lata. Jednak tam w środku już dawno coś pękło. Klika lat temu zrozumiałem, że to właśnie ja potrzebuję bata, potrzebuję zginać kark, być poniżany jak za dzieciaka, a tak naprawdę kochany jak dziecko. Może inaczej, ale kochany. Żona się mnie boi, córka podziwia, a ja chcę, żeby mnie ktoś tak całkiem zwyczajnie przytulił. Wiesz, jak zazdrościłem kundlowi żony i córki pupilowi? Leżał na ich kolanach, lizał ich stopy, a one go głaskały, drapały za uchem. Ode mnie się odsuwały, jak bym zarazą jakąś straszył. Dlatego chcę być psem. Tak, takim zwykłym kundlem u twoich nóg, nic więcej –przerwał na chwilę i zamyślił się. -Nie, trochę jednak chcę –popatrzył na twarz Agaty. –Chcę, żebyś mnie za uchem podrapała albo pogłaskała. Zapłacę ci za każdą sobotę po tysiąc złotych i żebyś nie miała skrupułów albo wyrzutów sumienia, to w ramach zapłaty posprzątasz w tym mieszkaniu, czasem zrobisz zakupy albo ugotujesz swojemu kundlowi zupkę. Na to dam dodatkowe pieniądze. Jeszcze na odzienie dam dodatkowo, bo powinnaś się ubierać ładnie, jak kobieta, bo piękna jesteś –odwrócił się i sięgnął po szklankę alkoholu. Upił trochę, westchnął i mówił dalej. –Chcę, żeby moja pani była piękna i wspaniała.

Agata milczała, bo nie wiedziała, co ma powiedzieć, nie wiedziała jak się zachować, ale również przytoczona historia profesora budziła w niej olbrzymie współczucie. Sama nie miała nikogo na świecie, nikt jej nie kochał, więc poniekąd rozumiała potrzeby profesora. W życiu przeczytała tysiące książę, nieraz kochała się w najdziwniejszych bohaterach, ale zaistniałe wydarzenia odbiegały od wszystkiego, co mogła sobie wyobrazić. Nie umiała się przełamać do tak dziwnej sytuacji, więc wypiła prawie duszkiem całą zawartość szklanki. Spuściła głowę i szepnęła:

— Współczuję, wiem, jak to jest bez miłości, ale nie mogę. Chciałabym naprawdę kogoś pokochać, ułożyć sobie życie jak wszyscy.

— Nie wymagam od ciebie miłości. Chcę tylko spędzać sobotnie popołudnia u twoich stóp drapany za uchem. W pozostałe dni robisz, co chcesz i kochaj sobie jakiegoś palanta, który narobi ci dzieciaków, a potem zostawi.

— Dlaczego zaraz zostawi?

— Mam prawie siedemdziesiąt lat i widzę, jak ten świat jest poukładany. Mężczyźni prędzej czy później szukają wrażeń. Tylko pies jest wierny i waruje u stóp swojej pani.

Profesor odstawił szklankę i padł na kolana przed Agatą.

— Jak Reksio? –uśmiechnęła się.

— Tak, dokładnie jak Reksio.

— I żadnego seksu? Obmacywania mnie po intymnych miejscach? — pytała zdziwiona.

— Chyba że sama zechcesz albo oboje tak zdecydujemy, wiesz? Ja stary jestem i raczej nie mogę.

— Muszę się zastanowić. Przepraszam, ja, ja… — dukała. –Ja już i tak mam popaprane życie. Chciałam tak normalnie. Praca, mąż, mieszkanie, dzieci, wakacje na Krecie.

— Mieszkanie za te grosze, co zarabiasz? Dziecko, rzuć to, idź na studia. Pieniądze na życie będziesz miała. Możesz się tutaj przeprowadzić albo sobie coś wynajmij.

— Panie profesorze, zastanowię się — wstała i ruszyła do wyjścia.

— Błagam. Przyjdź za tydzień — profesor podniósł się z kolan i na chwilę zniknął w sypialni. Agata w tym czasie zdjęła szpili i założyła swoje stare, rozczłapane półbuty. Szpileczki schowała z powrotem do pudełka i postawiła na niskiej szafce w przedpokoju. Wzięła torebkę i wtedy podszedł do niej profesor. Podał jej plik banknotów.

— Dwa tysiące, jak obiecałem.

— Nie zasłużyłam. Nie mogę przyjąć — pokręciła głową.

— Bierz, dziewczyno. Zasłużyłaś, nawet bardzo. Kup sobie coś i uruchom telefon. Czekam w sobotę, a teraz idź. Prześpię się i wracam do posępnej, zalęknionej, zimnej żony. Wracam do swojego panowania. Do szpanowania tytułem profesorskim, a Reksio jest tylko dla ciebie.

— Reks, jeśli już — wyciągnęła rękę i zaskoczona tym, co robi, pogłaskała profesora po policzku. Uśmiechnęła się i dodała: –Dobrze, będę.

Wzięła pieniądze, schowała do torebki i wyszła, nie oglądając się za siebie. Nie poszła do tramwaju, chociaż na dworze zrobiło się już ciemno, ruszyła w drugą stronę na deptak, a potem kawałek ulicą Chłopską. Przy najdłuższym falowcu skręciła w stronę morza i szła między budynkami aż do samej Zaspy. Do samego hotelowca. Nie weszła jednak do budynku, bo z daleka widziała, że w ich oknie świeci się światło, więc Basia była w pokoju. Siedziała albo z kimś się zabawiała, a ona właściwie nie miała ochoty z nikim rozmawiać, a nawet tylko przebywać w jednym pomieszczeniu. Musiała poukładać sobie w głowie myśli, oswoić się z propozycją, z całą tą dziwną sytuacją. Zawróciła w stronę morza, a przechodząc obok kościoła, weszła do środka. Wewnątrz było niewielu ludzi, więc usiadła z boku w ławce i bezmyślnie patrzyła na bardzo nowoczesny ołtarz ze stylizowanym złotym sercem wysadzanym bursztynami i kamieniami.

Nie była nauczona modlenia się, nie chodziła w niedzielę na mszę i nie czuła takiej potrzeby, ale dzisiaj kościół wydał się jej dziwną ostoją spokoju. Siedziała więc i patrzyła na detale budowli, na ludzi, na to, jak się modlą lub szepczą miedzy sobą. Niektórzy ruszali ustami w cichej modlitwie albo rozmowie ze świętymi. Ona nie umiała, nie wiedziała jak, ale złożyła ręce, równo, dokładnie stykając dłonie i cicho, właściwie tylko w myślach, wyszeptała: „Panie Boże, gdzie ty jesteś? Posłuchaj mnie. Boje się, bo ciągle w życiu mi nie wychodzi. Teraz mam pracę, chciałabym być bezpieczna i czuć się swobodnie. Panie Boże, żebym tylko do pierdla nie trafiła przez takiego zboczeńca. Co ja mam zrobić? Takie pieniądze? Za dwa, trzy miesiące zarobię u profesora za głaskanie Reksa i będę mogła sobie wynająć mieszkanie. Sama. Kupię sobie swoje własne łóżko. Tylko moje. Będę miała swoje rzeczy, których nikt nie będzie dotykał. Tylko ja” — zastanawiała się i ściskała dłonie, aż zrobiły się prawie białe. „Profesor ma rację. Uczyć bym się mogła. Studia, tylko jakie?”. Poczuła mrowienie w palcach, więc poluźniła dłonie, rozluźniła uścisk. „Skoro studia, to powinnam u niego dłużej pracować? Tak. Tak trzeba profesora traktować jak pracę. Pieska nakarmić, pogłaskać, poczochrać za uchem. Ugotować zupkę i nakarmić. Wystarczy”. -Przeżegnała się. „Panie Boże, chyba nie będę grzeszną ladacznicą? Ciała mu przecież nie oddaje?” -Po takich myślach obejrzała się za siebie, jakby się bała, że ktoś odczyta jej intencje. Jeszcze raz się przeżegnała i wstała. Podeszła bliżej do ołtarza, żeby obejrzeć złote serce, ale nie klękała jak większość podchodzących osób. Postała chwilę, przeżegnała się bez klękania i znacznie spokojniejsza, jakby zawczasu rozgrzeszona, wyszła z kościoła.

***

Cały tydzień w pracy Agata rozważała minione zajście. Przytaczała słowa profesora o minionym życiu, o jego zalęknionej żonie, o władczej osobowości i poddańczym zachowaniu. Oczkując ziemniaki, co chwilę odlatywała myślami do mieszkania na Żabiance. „Co on jeszcze może wymyślić? Chyba racja, że jest za stary, to kutasa nie będzie we mnie wpychał, ale jak mi go każe lizać, to ucieknę” — otrząchnęła się na samą myśl i mocniej pociągnęła nożem po ziemniaku. Ręka jej się osunęła i zobaczyła czerwoną plamę na fartuchu. Odłożyła lekko zakrwawiony ziemniak, a palec włożyła do ust. „Szlag by trafił profesora, ale kasa się przyda” — znów się otrząchnęła. „Brr, zimno już. Płaszcz muszę sobie na zimę kupić i ciepłe buty, bo zamarznę. Nie ma co się pieścić, tylko trzeba u profesora zapierdzielać. To tylko praca jak tu przy ziemniakach, chociaż inna” -wyjęła palec z ust i popatrzyła na rankę. „E, do wesela się zagoi. Boże jakie wesele? Gdyby się ktoś dowiedział, jakie ja bezeceństwa wyprawiam, to z piekła nawet nosa nie wyściubię powsze czasy”. Wyjęła z kieszeni kawałek ligniny, zawinęła wokół palca i ponownie zajęła się oczkowaniem ziemniaków. Odganiała ciągle nasuwające się myśli, w końcu zaczęła sobie podśpiewywać, aż zaciekawiła szefową.

— Wreszcie się rozchmurzyłaś, dziewczyno. Trapi cię coś?

— Płaszcz muszę sobie kupić, a nie wiem gdzie, żeby kasy za dużo nie wydać.

— Kup sobie, kup, bo widzę, że w tej kurteczce rano aż zębami dzwonisz. Najlepiej idź na Bazar Chrobrego. Wiesz, gdzie to jest?

Agata pokręciła głową.

— A wiesz, gdzie jest cmentarz na Zaspie? To naprzeciwko. Tam nasi kupcy sprzedają nasze towary, bo w marketach same chińskie buble. Sezon ponosisz i fason straci albo po praniu się całkiem rozlezie, bo to modne jednorazówki. Ty musisz sobie solidne rzeczy kupować, to na dużej ci wystarczą. Na modę nie patrz, bo teraz wszystko noszą jak z młodszej siostry. Obcisłe aż za bardzo. Patrz, żeby ci ciepło było, żeby sweter w razie czego jeszcze pod spód założyć i żeby wygodnie było.

Szefowa przestała mówić i złapała Agatę za rękę. Zdjęła ligninę i obejrzała skaleczenie. Poszła do apteczki po opatrunek i zakleiła ranę na palcu Agaty wodoodpornym plastrem.

— Przed wyjściem zmień opatrunek, a jak będziesz miała jakiś problem, to możesz do mnie jak do mamy przyjść, pogadać.

— Dziękuje –Agata kiwnęła głową i wzięła się za oczkowanie.

Po skończeniu pracy wstąpiła na chwilę do hotelu po pieniądze i poszła na bazar w poszukiwaniu płaszcza. Nie wiedziała dokładnie jak trafić, ale przechodnie wskazali jej drogę bezbłędnie. Najpierw przeszła po całej hali bazarowej, przejrzała całość wystawionego towaru, a dopiero potem podchodziła do konkretnych stoisk. Przymierzyła dwie kurtki dłuższe, aż za pupę i kupiła sobie granatową, pikowaną z szerokim ściągającym pasem w tali oraz kapturem odpinanym. Cena nie była zbyt wysoka, więc zafundowała sobie jeszcze kremową wełnianą czapkę i szalik, a do tego skórzane rękawiczki ze wszystkimi palcami. W bidulu nosiła zawsze dziecięce rękawiczki z jednym palcem, więc teraz taka wytworna palczatka wydawała jej się szczytem elegancji dorosłej kobiety. Starą, właściwie letnią, kurteczkę i sweter włożyła do siatki i wystrojona przeszła się jeszcze raz po hali bazaru tym razem w poszukiwaniu butów, ale nic jej nie wpadło w oko. Postanowiła następnego dnia wypytać szefową o inne sklepy i w piątek wybrała się na Przymorze do dużego marketu z kompleksem sklepów w galerii. Znów najpierw przeszła się po wszystkich pawilonach, a dopiero potem weszła do największego i tam przymierzyła kilka par sięgających aż do kolana czarnych skórzanych kozaków na niskim obcasie. Tym razem wybrała chyba najdroższe, jakie jej pasowały, ale nie założyła ich od razu na nogi, bo na dworze była breja z topniejącego śniegu i piasku z solą. Zapakowane w karton wzięła pod pachę jak największy skarb i wyszła dumna z marketu. Mocniej ścisnęła pakunek i ruszyła w stronę tramwaju. Najpierw podjechał tramwaj jadący w stronę Żabianki, więc na moment się zawahała. Natychmiast uświadomiła sobie, że już jutro jest sobota, a w związku z tym musi pojechać do mieszkania profesora. „Muszę, czy ja naprawdę muszę?”–zawahała się, zadając sobie w myśli pytanie. Ścisnęła karton z butami pod pachą i poruszała palcami w eleganckich rękawiczkach. „Przecież on mi nic nie zrobi. Taki profesor. Powaga, stanowisko” — parsknęła śmiechem. „Jaka powaga? Kurde, profesor na kolanach? To jest chore, ale pieniądze są potrzebne”. Pogłaskała się po kurtce i naciągnęła czapkę bardziej na czoło. Objęła karton drugą ręką i przytuliła go do piersi jak bezcenny skarb. „Z pensji na pewno bym sobie nie kupiła takich butów, więc nie mam wyjścia, a jak zacznie mnie macać, to będę wrzeszczała na cały blok. Narobię mu takiego wstydu, że się światu na oczy nie pokaże” — wymyślała wszelakie zabezpieczenia, a zarazem sama się usprawiedliwiała.

Zadowolona ze swojego postanowienia wsiadła do najeżdżającego tramwaju w kierunku osiedla Zaspa i pojechała do hotelu pielęgniarek. Po wejściu do pokoju koleżanka natychmiast ją obejrzała pogwizdując co chwilę.

— Chyba całą pensję wydałaś, ale taka pikowana puchówka nie jest teraz cool.

— Ale ciepła. Mnie pasuje.

— Trzeba było powiedzieć, że chcesz lecieć na ciuchy, to bym ci doradziła.

— Mnie się podoba — obruszyła się Agata.

— No tak. Wsiowa baba, to słoma z butów zawsze wyjdzie — palnęła niby żartem, dobijając Agatę, która wyjęła nowe kozaki z kartonu i pomachała nimi Baśce przed nosem.

— Widzisz tu jakąś słomę?

— Jasne, choć niedosłownie. Teraz but ma być na grubej podeszwie i szpilce, ale nie na futrze jak na Antarktydę. Oj, dziewczyno, musisz pochodzić ze mną na dyskoteki, tam zobaczysz, jak dziewczyny wyglądają.

Basia sięgnęła do szafy po swoje nowe czarne, lakierowane kozaczki na grubej platformie ze szpiczastym noskiem i wysoką szpilką. Prawie jak jej szpileczki u profesora, tylko że z cholewką dłuższą z przodu aż za kolano.

— Takie powinnaś sobie kupić, jak chcesz faceta złapać, i ściągnij w końcu te portki z tyłka.

— Coś się mnie uczepiła? Ja nie szukam faceta.

— Ty chyba jeszcze cnotka jesteś, co? Wianek do ślubu będziesz chowała? Zabezpiecz się i korzystaj z życia jak ja. Bawić się trzeba, póki młoda jesteś.

— Daj mi spokój –Agata warknęła na współlokatorkę i schowała buty do kartonu.

— Nie chcesz, to nie. Wiesz, że ja nikogo nie przymuszam. Chciałam pomóc takiej wsiowej biedzie wejść do świata, ale sorry. Twoja sprawa. O! Co ze Świętami? Siedzisz czy gdzieś wybywasz?

— W Wigilię pracuję i w pierwszy dzień Świąt też.

— Dobra, a na Sylwka możesz się gdzieś zabrać, bo wiesz, kumasz. Chce przyjść z moim na bara bara. Wiesz, jaki Nowy Rok, taki cały rok.

— Ale ja, ja… –Agata zaczęła dukać, bo nie miała absolutnie