Przeklinam to miasto.Tom II - Ewa Lenarczyk - ebook

Przeklinam to miasto.Tom II ebook

Ewa Lenarczyk

4,7

Opis

Dwutomowa historyczna powieść z okresu wojen szwedzkich w stylu płaszcza i szpady

 

Historyczna powieść obyczajowa opowiadająca o wielkiej miłości polskiej patrycjuszki, córki elbląskiego mincerza i szwedzkiego żołnierza z czasów wojny ze Szwedami. W obu krajach jedno z nich zawsze byłoby wrogiem, więc postanowili szczęścia szukać w dalekich krajach. Przeżyli wiele, wiele się nauczyli, ale jednak Kordula powróciła do swojej ojczyzny, a małżonek za nią.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (7 ocen)
5
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Greg44

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka była taka prawdziwa, nie przesłodzona, jak inne tego typu powieści. Użycie specyficznego do epoki języka sprawiło, że książka nabrała realizmu, i czuć było klimat tamtych czasów. Jeśli lubicie wymagające książki historyczno – przygodowe z dużą dawką emocji i wartką akcją to serdecznie polecam przeczytać tą serię.
00

Popularność




Ewa Lenarczyk

 

 

„Przeklinam to miasto” 

 Tom II

Wersja demonstracyjna

 

Wydawnictwo Psychoskok

Ewa Lenarczyk

„Przeklinam to miasto” Tom II

 

Copyright © by Ewa Lenarczyk, 2021

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o., 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 Żadna część niniejszej publikacji

nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana

w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak

Korekta: Robert Olejnik, Marianna Umerle

Projekt graficzny i skład: „Dobry Duszek”

Projekt okładki: Adam Brychcy

Skład epub i mobi: Adam Brychcy

ISBN: 978-83-8119-903-2

 

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Drugą część tej zagmatwanej powieści dedykuję teściowej Pani Justyny Kończal,

mojej przyjaciółce – Łucji Kończal,z podziękowaniem, że jest obok, kiedy potrzeba.

Rozdział 1.

Kristina, śliczna, dwuletnia blondyneczka, z  o dwa lata starszym bratem Jacobą, jedynym spadkobiercą szwedzkiego rodu de la Gardie, oraz dwoma czarnymi dziewczynkami bawili się w  przecudnym ogrodzie. Plantacja Gardiegarden w  dawnych czasach nazywana Lentanhaus i  zamieszkiwana przez niemiecką rodzinę, w  której panował terror i  gwałt, teraz rozkwitała z  każdym dniem. Pani domu, zaledwie dwudziestotrzyletnia Kordula z  miasta Elbing w  dalekiej i  zimnej Polsce, po wielu przejściach wreszcie spokojna w  ustabilizowanym świecie oczekiwała kolejnego dziecka. Ingvar, mąż jej zacny i  już powszechnie lubiany w  Mogadorze, słusznej postury i  zawsze z  rudą kitką z  tyłu głowy związaną, po raz trzeci wszelakimi zakazami obwarował działanie aktywnej żony. Na szczęście nie było już buntów ani rebelii na plantacji, ani na fermie i  w karczmie, którą kamrat Justus z  czarną piękną żoną Lalką zarządzają. Trzech jeszcze innych z  kompanii, jaka z  nimi w  ten daleki świat wypłynęła, też rodziny założyli.

Gustaw ożenił się ze starszą od siebie wdową miejscową i  częściowo przejął jej majątek pod zarząd, więc współpracowali i  skórami zwierzęcymi handlowali. Sten ożenił się z  kuzynką gubernatora i  też osobno mieszkali, ale wzajemnie się odwiedzali.

Erlando z  córką kupca z  Sewilli od ponad roku mieszkali w  samym centrum. Z  teściem niezbyt lubianym przez Kordulę Bartolomeo Otelbachem dwa kolejne kantory otworzyli i  kupili starą barkantynę, która do Sewilli regularnie zaczęła pływać z  towarami. Natomiast ich dawna Blue Mary obecnie De Gardie systematycznie pływała z  czarnymi za wielką wodę do coraz bardziej okrzyczanej Ameryki. Właściwie za każdym razem zmieniali się na niej kamraci w  obsadzie, poza tymi, co rodziny założyli. Nowi uczyli się, jak pole orać, inni jak handlować płodami, a  Rune coraz częściej siedział w  urzędzie i  planował przy najbliższym sposobie zasiąść w  Radzie Mogadoru jako jeden z  nielicznych w  mieście szkolony w  piśmie i  rachunkach.

Wszystko wreszcie pięknie i  w spokoju działało, jedyny smutek, jaki ich spotkał, to choroba i  pożegnanie Matyldy. Kordula bardzo przeżyła jej odejście, bo starsza i  prawie jak jej matka była. Przede wszystkim jedyna biała w  jej tutejszym życiu. W  żałobie chodziła, płakała po kątach i  szukała jakiejkolwiek białej duszy, żeby z  nią zamieszkała. Prosiła, błagała, gadała i  truła ile mogła, ale nikt w  tym mieście na służbę, nawet dobrze płatną nie chciał reflektować. Na szczęście w  swoim otoczeniu miała bardzo oddaną Britę i  młodziutką Bobi, ale niewolnice to jednak nie powiernice. Zbliżyła się ponownie z  Lukrecją i  raz w  tygodniu odwiedzały się, ale na co dzień sami czarni ją otaczali i  swoimi problemami zawracali głowę. Z  początku błahe były ich prośby, z  czasem wzrosły, a  nawet żądania się pojawiły. Pierwszy problem powstał w  kwestii natury i  prokreacji. Kobiety gwałcone i  maltretowane przez Hermana i  zarządcę dzieci porodziły i  teraz miały swoje zajęcia oraz wstręt do zbliżeń z  mężczyznami, których było dużo więcej. Mężczyźni czarni wydobrzeli, ozdrowieli, co niektórzy się podpaśli, więc życie do nich wróciło. Sami usiłowali coś wskórać, skarżyli się też Ingvarowi, ale ich wyśmiał, że działać nie umieją. Wybrali zatem trzech najbardziej układnych oraz poprawnie mówiących w  języku francuskim i  poprzez Britę wprosili się do Korduli na rozmowę. Niechętna i  skrępowana była, bo Ingvar już ją uprzedził, ale postanowiła chociaż wysłuchać.

W pozycji półleżącej przyjęła czarnych niewolników płci męskiej na tarasie, w  obecności tyko Brity. Ona również, chociaż jako niewolnica była ciągle bez pary, nie chciała mężczyzny. Wiernie służyła swojej pani, która jej kiedyś skórę uratowała, a  może i  życie. Gdyby zapomniała, obolałe boki i  ciągnące blizny na plecach zawsze jej o  tym przypominały. Kordula jako pani i  właścicielka nie była wymagająca. Nie krzyczała, batów na plantacji nikt nie stosował, a  przede wszystkim pełny brzuch niewolnicy mieli, odzienie i  bezpieczny dach nad głową. „Pracować każdy musi” – uważała jak większość na plantacji, więc razu pewnego Brita sama stwierdziła:

– Ja nie potrzebuję kolejnych niepewnych obowiązków.

– Czemu niepewnych? Pary swój kąt dostają i  jeśli się kochają, to chyba im dobrze?

– Kąt, a  jako pani służka mieszkam tu, w  domu i  suknie mam, i  szacunek wśród swoich – tłumaczyła Brita.

– Szacunek?

– Jako służba domowa bardzo duży, bo w  pole nie chodzę i  ręce mam czyste.

– To prawda, ale co mam zrobić z  nimi? – Kordula była wyraźnie skrępowana.

– Ja mam pani mojej radzić? Proszę wybaczyć. Czarni niewolnicy to jednak normalne chłopy. Przecież tylko pani może wiedzieć, co i  jak, bo trzecie dziecko w  drodze.

Kordula roześmiała się, poduszki poprawiła, odpowiednio się ułożyła w  pozycji półleżącej i  kazała wprowadzić petentów, jak ich zabawnie nazwała. Trzech rosłych chłopów przed nią stanęło i  natychmiast zgięli się w  pokłonie. Wyprostowali się i  czekali na pozwolenie mówienia, ale Kordula potraktowała ich jako znamienitych gości i  najpierw kazała usiąść. Brita im lemoniadę w  szklankach podała i  ciastem poczęstowała. W  efekcie im chyba krzywdę zrobiły, bo czarni speszeni nie wiedzieli, jak się do tego zabrać. Jak szklanki trzymać, czy wszystko wypić jednym haustem, czy ciasto popijać łykami. Z  ciastem także problem, bo widelców w  ogóle nie znali, a  takie małe widelczyki w  dużych ich dłoniach całkiem ginęły, wypadały, więc łapami sobie do ust ciasto wkładali. Niewiadomym też było, co zrobić z  serwetką, bo jeden z  nich nawet próbował, czy kolorowa dekoracja nie jest przypadkiem zjadliwa.

Posileni, ośmieleni, wstali wszyscy i  pierwszy zaczął, jąkając się z  początku.

– My, jako... No, nas wysłali. Kazali powiedzieć…

– My potrzebujemy kobiet – przerwał mu drugi bardziej składnie.

– Teo, Kati, a  ciebie nie pamiętam – Kordula wymieniła imiona czarnych niewolników.

– Tex – trzeci z  czarnych przemówił.

– Kobiet mamy dosyć na plantacji, a  że was nie chcą, nie moja wina. Nikogo nie da się przymusić. Na pewno wiecie, że one swoje przeżyły i  dzieci dowodem są na to. Chciane, nie chciane, nieważne. Jedno tylko powiem. Ani mi się ważcie którąkolwiek na siłę brać jak Herman i  jego zarządca. Jeśli się taki odważy, wiadome wam jest, że na targ pojedzie i  za wodę.

– Państwo wodą straszą, a  nikt nie wie, jak tam jest – Teo się odważył wtrącić.

– Racja – Kordula potaknęła i  podchwyciła temat. – Nie ma sprawy. W  następny rejs na Blue Mary któryś z  was popłynie.

Wszyscy trzej padli na kolana i  Kordula nawet nie wiedziała dlaczego, dopiero Brita po namyśle kazała im powstać i  ponownie usiąść.

– Pani wybacz – Teo wstał i  spokojnie wyjaśnił. – Zostajemy. Nie chcemy.

– Już rozumiem. Nie ma obawy. Popłynie któryś jako załogant i  powróci, żeby relację zdać pozostałym.

Czarni popatrzyli po sobie i  równo głowami pokręcili przecząco.

– Czyli ta sprawa załatwiona – Kordula uśmiechnęła się.

– A  co z  kobietami? – Teo dalej pytał.

– Powiem tak. Ogólnie za dużo jest na plantacji robotników, bo zdrowi i  sprawni teraz wszyscy jesteście. Bardziej wydajni, ale i  jedzenia sporo trzeba. Sprzedawać nikogo nie będziemy. Małżonek mój już działa, żeby nową produkcję uruchomić i  wtedy może trzeba będzie kobiet. Na razie poradzę.

– Bardzo prosimy – cała trójka ponownie powstała.

– Każda kobieta czarna czy biała, wolna czy niewolnica lubi być adorowana. Nie macie pieniędzy, ale kwiatów na łąkach sporo, więc bukiet można zrobić. Młotkiem umiecie się posługiwać i  gwoździe wbijać, a  desek krótkich i  obrzynków w  szopie też sporo leży. Można pozbijać krzesła, stołki, czy kufry i  w prezencie darować.

– Ale po co? – zapytał Kati.

– A  po co wam kobiety? – Brita teraz zadała pytanie, bo już rozumiała i  często widziała, jak jej pan Ingvar żonę adorował.

Czarni po sobie popatrzyli, ramionami wzruszyli i  Teo odpowiedział:

– Normalnie. Do łóżka, do prania, może gotowania.

– Żeby izbę dostać – dodał Kati.

Kordula się roześmiała, odczekała, bo właściwie dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewała i  czarne kobiety rozumiała. Dla nich jako samców kobieta czarna czy jakakolwiek byłaby tylko jako przedmiot pożądania dla spełnienia chuci oraz do gaci prania. One miały dosyć swojej roboty na farmie i  przy dzieciach. Nic w  zamian nie dostając, żadna nie chciała mężczyzny, bo prawdziwego uczucia nie znała.

Nie znały kochania ani trosk, bo nowi państwo im zapewniali sporo. Jak każde matki i  one bały się o  swoje dzieci, chociaż często nie chciane, ale drżały o  każde ich potknięcie i  o zły krok. Bały się, że dzieci, kiedy dorosną, zostaną sprzedane, od matek oderwane, więc trzymały się w  kupie i  nie dopuszczały żadnego namolnego.

– Ja bym też nie chciała mężczyzny, który nic w  zamian nie daje – Kordula podsumowała i  myślała, że na tym się skończy, ale tym razem trzeci się odezwał.

– Dać nic nie możemy, bo my czarni, a  przecież jak im wsadzimy, to już dużo mają.

Kordula aż się cofnęła, wcisnęła w  poduszki i  z niesmakiem popatrzyła na rosłego, mało jej znanego Texa. Zrobiła kilka głębokich wdechów i  machnęła dłonią, odprawiając czarnych. Oni nie zrozumieli, ale Brita wiedziała i  natychmiast zareagowała.

– Pani źle się poczuła. Rozmowa skończona. Idźcie. Przypilnowała, żeby wyszli poza obręb domu i  ogrodu. Szybko wróciła do Korduli i  pomogła jej się podnieść, bo dalej leżała i  krzywiąc usta, głową kręciła zniesmaczona.

– Ingvar miał rację, ale skoro już się za to wzięłam, jutro chcę porozmawiać z  kobietami. Raczej nie doradzę i  na pewno nie nakażę, żeby chłopów brały. Nie takich jak ten ordynus.

– Dlatego ja nie chcę i  one tak samo – tłumaczyła Brita.

– Rozumiem. Mają dzieci i  spokojną głowę, a  po wcześniejszych gwałtach… – Otrząsnęła się, wzdrygnęła i  wody napiła. – Koszmarne. Trzeba mieć na niego uważanie, bo coś mi się nie podoba.

Wieczorem po kolacji opowiedziała Ingvarowi o  spotkaniu z  czarnymi, ale też wyraziła obawy odnośnie Texa. Poprosiła również, żeby zainteresował się czarną akuszerką Irwaną z  francuskiej farmy de Kordier, bo czas rozwiązania się zbliżał. Ingvar wszystkie jej kaprysy natychmiast spełniał i  już nazajutrz był odwiedzić wspomnianą farmę, tym bardziej, że miał tam interes. Wyprzedawali dwie klacze arabskie, a  on umiłował się w  koniach i  rozwijał ich hodowlę. Niestety tym razem obie sprawy stały się nierealne, bo Irwana zmarła, a  klacze w  stanie kiepskim były za zbyt wysoką cenę. Wiedział, że Kordula zmartwi się, albo nawet wystraszy brakiem tak wspaniałej akuszerki, więc nawet nie wspomniał. Pozwolił żonie dalej zajmować się sprawami parowania czarnych, ale i  tak z  daleka, albo poprzez kamratów obserwował i  kontrolował.

Przy najbliższej kolacji z  Rune i  rodziną Justusa nieopatrznie sprawa na jaw wyszła. Jak wszyscy przypuszczali, Kordula zaczęła snuć obawy. Na szczęście jej czarne niewolnice w  czasie rozmowy o  mężczyznach i  próbach połączenia par uspakajały ją, że skoro dwoje urodziła, z  trzecim całkiem gładko pójdzie. Kordula niby dała temu wiarę, ale przekonana nie była, bo z  czarnych tylko jedna miała dwoje dzieci, więc co mogły wiedzieć. Ważne było pocieszenie oraz uspokojenie i  w ogóle rozmowy, które najpierw bardzo poważne tematy poruszyły, a  w trakcie zamieniły się w  kabaret przeróżnych opowieści.

Kobiety, chociaż niewolnice, instynktownie nie chciały prostych i  rubasznych chłopów, nie chciały dodatkowej roboty i  dzieci stada. Kordula słuchała ich pochmurnych albo radosnych relacji, trochę się pośmiała, ale w  efekcie uznała, że w  tej kwestii nic planować nie można. „A czy oni też się tak miłują i  w sercu, i  w duszy?” – zastanawiała się, słuchając opowieści czarnych kobiet. Nie pytała, ale czasami stwierdzała, że poza kolorem skóry niczym się nie różną, a  jednak ona panią jest.

Z grona niewolnic po trzech dniach rozmowy tylko jedna się przyznała, że by chciała i  jest ktoś, z  kim miło jej się rozmawia. O  dziwo pozostałe kobiety prawie się na nią rzuciły i  argumenty najcięższe wytaczały przeciwko, nie znając nawet kandydata, więc dziewczyna zamilkła. Kordula przewidując jednak parowanie się niewolników, kazała wybudować dwa kolejne rodzinne domki i  tym samym zaogniła temat. Wszyscy snuli domysły, nawet były wśród mężczyzn rękoczyny, bo wygłodniali miłowania, niczym koguty skakali sobie do oczu. Krzywdy poważnej sobie nie robili, więc nikt z  nadzorców się tym nie przejmował. Ingvar za to po wielu naradach i  uzgodnieniach wymyślił kolejną inwestycje i  ciężką fizyczną pracą chciał męskie, czarne popędy przystopować. Podejrzał na jednej plantacji, popytał jednego, jedynego w  mieście znawcę od budowli tytułowanego przez wszystkich mistrzem Bernardem i  według jego planów, mniej więcej w  połowie plantacji na małym strumieniu postanowił zbiornik na wodę pobudować.

Czarni najpierw nie chcieli, ale przecież musieli, chociaż było słychać, że Tex marudził, ględził i  buntował. Zarządca go jednak szybko usadził, proponując zmianę właściciela i  podróż daleką. Najpierw nie zrozumiał, ale dwaj koledzy przełożyli mu aluzję na prosty język, więc przez jakiś czas pierwszy stawiał się do roboty.

Wytyczony staw kopali, ziemię na bok odwozili, a  z gliny wydobytej mistrz Bernard kazał klocki gliniane kleić. Z  czasem z  wysuszonych klocków wielką bramę w  formie zamkowych baszt rozpoczęli budować, z  czego sąsiedzi z  francuskiej farmy się podśmiewali. Dla Ingvara jednak ważne było, że niewolnicy pracę mieli, a  plantacja zabezpieczenie w  wodę.

Rozdział 2.

Nadszedł czas rozwiązania i  pomimo tego, że nic nadzwyczajnego, niespodziewanego czy groźnego się nie działo, Kordula wpadła w  panikę. Wszystkich po kątach rozstawiała, krzyczała i  poganiała. Nawet doktorowi się oberwało, że ją za mocno boli, że Irwana wiedziała, gdzie uciskać, jakie zioła zadymiały i  znieczulały. Krępowała się przed obcym mężczyzną nogi rozłożyć, ale kiedy ją całkiem przycisnęło, zamilkła i  poddała się naturze. Szybko zatem kolejna biała, dziewczęca główka na świat się pokazała i  w całym Gardiegarden zaczęło się świętowanie. Nawet czarni dostali po kubku piwa i  dodatkowej misce kaszy z  okrasą. Kamraci solidnie popili, że dwa dni po wszystkim jeszcze ledwie chodzili. Niestety powstał poważny problem, bo ani na farmie, ani na plantacji nie było w  tym czasie żadnej mamki. Kordula zatem, chociaż zmordowana porodem, musiała małą karmić w  dzień i  czasem w  nocy. Piersi ją bolały oraz głowa i  ogólnie czuła się całkiem nie do życia przez długi czas. Z  łóżka wstawać też nie chciała i  nawet na Ingvara przytulania nie reagowała.

Po miesiącu wreszcie wyszła na taras, wśród kwiatów usiadła, powietrzem rześkim odetchnęła i  zaczęła się zastanawiać nad swoim przygnębieniem. „Chyba za Elbingiem mi tęskno, za tatką, nianią, za swobodą”. Popatrzyła na Bobi bawiącą się ze starszymi dziećmi i  w myślach dodała: „Za beztroską tęsknię, ale to już nigdy nie wróci. Teraz mamą jestem, panią na majątku. Panią de la Gardie, a  nie panienką Kordulą i  trzeba się w  garść zbierać. Zobaczyć, co nowego się dzieje. Przede wszystkim mamki gdzieś poszukać”. Postanowiła i  dziarsko wstała, ale w  głowie jej się zakręciło, więc ponownie usiadła. „Powoli, powoli” – zaczęła sobie tłumaczyć, ale dopiero dwa dni później pod rękę z  Britą przeszła się kawałek po ogrodzie. Kolejnego dnia trochę dalej i  dalej, ale jeszcze sił nie miała. Dzieci starsze na kolana brała czasami, ale one częściej się bawiły z  dziećmi niewolników, bo tam wesoło i  gwarno było. Zawsze Bobi z  nimi była albo dawna mamka Hatit.

Poza tymi dwoma Kordula przysposobiła do domowych obowiązków jeszcze młodziutką, śliczną, ale utykającą Kiki. Dziewczyna z  matką mieszkała, ale do pracy w  polu się nie nadawała i  wolno chodziła. Kordula stwierdziła, że za to szyć i  haftować może. Najpierw wysłała ją do Lukrecji na szkolenie, a  potem razem z  Lalką jeszcze się ćwiczyła. Przede wszystkim szyła ubranka dla dzieci i  czasami zszywała odzienie domowej służby. Resztę zamawiali u  Lukrecji, bo Lalka coraz rzadziej szyła, gdyż miała swoje dzieci i  dużo pracy. Czasami tylko dopieszczała Korduli kreacje koronkami, cekinami i  koralikami, tak że jej stroje były zawsze niespotykane i  oryginalne. Czasami też małej Kristinie doszywały koroneczki, więc dziewczynka wyglądała jak mała księżniczka.

Najmłodsza dziecinka na chrzcie też miała strojną, białą koszulkę z  czepeczkiem i  chociaż się długo zastanawiali, dali jej na imię Magdalena. Wszyscy jednak na nią Megi mówili i  zazdrościli cudownie błękitnych oczek. Ogólnie Megi całkiem spokojna była, ale wiecznie głodna, więc Ingvar co raz na targ jeździł oraz po plantacjach i  szukał mamki.

Któregoś razu zamiast karmiącej niewolnicy przywieźli śliczną odaliskę. Greczynkę Heraklionę z  białą, alabastrową cerą i  czarnymi jak smoła włosami. Nie była już najmłodsza, ale gibka i  cienka w  pasie niczym osa. Ubrana w  typowy arabski strój z  prawie przezroczystego jedwabiu, z  rękami związanymi szarfą zamiast kajdan, stanęła przed Kordulą, a  za nią zadowoleni z  siebie i  zakupu Justus z  Ingvarem.

– Chciałaś, miła moja żono, białą, więc się nadarzyła. Nie najmłodsza, bo trzydzieści wiosen za nią, ale po francusku płynnie mówi, ładnie śpiewa i  tańczy – Ingvar zarekomendował towar.

Kordula aż się podniosła z  fotela, podeszła bliżej, obeszła kobietę wkoło i  z zaciekawieniem zapytała.

– Więc kto i  czemu cię sprzedał?

– Szejk Salinian Tustus Bardham przez jego nową zabawkę, czarną, ale prawie dziecinę.

– A  starsza już w  odstawkę, ale żeby sprzedawać zaraz? Musiałaś coś tam nabroić.

– Trochę, bo dobra byłam przez lata i  teraz czarna mnie zastępuje.

– A  dzieci?

– Nie miałam, to też problem dla mnie. Te z  haremu, które urodziły zdrowe potomstwo szejkowi, nawet już niekochane, żyją w  spokoju, a  mnie jako śmiecia sprzedali.

Kordula nie wyczuła w  jej głosie ani odrobiny skruchy, a  raczej hardą się wydawała ponad niewolniczy stan.

– Zrobiłaś tam komuś krzywdę? – zastanawiała się głośno, ale odaliska milczała. – Tej młodej nałożnicy coś zaszkodziłaś?

Odaliska słowa nie powiedziała, więc Kordula trochę wystraszona wróciła na swoje miejsce i  jeszcze raz zapytała:

– Co zrobiłaś, że cię sprzedali?

– Co ja mogłam zrobić? Nic specjalnego. Tylko ziołami poiłam czarną sukę i  ona ciągle spała, zamiast szejka zabawiać. Gdybym uszkodziła, albo okaleczyła jego laleczkę, głowę bym straciła.

Kordula zamilkła i  zastanowiła się, bo chociaż biała była, ale dziwnie jej nie pasowała do całego otoczenia. „Przecież nie wsadzę jej z  czarnymi kobietami do baraku? W  domu też nie bardzo, bo nieznana, jeszcze otruć może?” – rozważała i  z niechęcią na nią patrzyła.

– Co umiesz robić?

– Tańczyć, śpiewać, a  ostatnio kalfą byłam.

– Cóż to takiego?

– Starsza w  haremie, to znaczy pilnowałam kobiety, porządku i  mowy ich uczyłam.

– Czyli sprzątać umiesz?

– Ja nie sprzątałam, ale sprawdzałam, pilnowałam, żeby robiły i  się nie leniły.

– Sama nie sprzątałaś?

– Nie. Młodsza byłam, panu służyłam. Kiedy wziął sobie drugą, nawet dziecko im bawiłam. Przy kolejnych tylko czasami do łoża mnie brał, albo śpiewać musiałam, kiedy z  nałożnicą się kotłował. Wszystkie dzieci rodziły, więc nie miały czasu i  dlatego zostałam zarządczynią, starszą haremu.

– Wszystkie kobiety z  haremu łoże szejka musiały zaliczyć? – Kordula teraz z  zaciekawieniem słuchała.

– Nie, zazwyczaj jedna nałożnica była, do czasu aż wysoko brzemienną została. Wtedy albo kolejną brał, albo ja miałam swój czas.

– I  godziłaś się na takie ochłapy? – Korduli się przypomniało, jaka była urażona, kiedy padło podejrzenie na jej męża, że z  czarną Lalką się po Mogadorze woził i  obściskiwał. Usta skrzywiła z  niesmakiem, a  Herakliona, widząc taką minę, zaraz dodała wyjaśnienie.

– W  haremie kobieta nic nie ma swojego, jest nikim. Każda chce kochać i  być kochaną, bo wtedy wszystko i  wszyscy są dla niej, a  ona panią, więc chociaż pięć minut w  glorii jest ważne.

W tym momencie do Korduli dotarło, że nowa biała kobieta może być zagrożeniem dla niej. Może się do Ingvara zalecać i  ona, chociaż legalna małżonka, pójdzie w  zapomnienie. Rozzłoszczona groźną minę zrobiła i  podsumowując, zakończyła rozmowę.

– U  nas nie ma haremu. Zapamiętaj sobie, że mój mąż i  kilku jeszcze białych, co żony swoje mają, nie są dla ciebie i  nawet się nie waż w  oczy im spojrzeć. Na razie pójdziesz do baraku czarnych i  tam nauczysz się życia w  czarnym haremie, tyle że bez szejka. W  pole, do kuchni albo do koziarni będziesz z  nimi chodziła pracować i  nie w  tym stroju. Imię twoje za długie, więc Herą będę cię nazywała.

Machnęła ręką i  Bricie kazała nową zaprowadzić do baraków na plantacji. Odczekała trochę i  kiedy została sama tylko z  mężem, naskoczyła na niego z  pretensjami.

– Sobie zabawkę kupiłeś? Ile za nią zapłaciłeś?

– Tobie. Przecież po śmierci Matyldy ciągle mówiłaś, że chcesz jakąś białą kobietę w  swoim otoczeniu. Niedroga była, więc kupiłem.

– Niedroga i  nikt się nie targował o  nią.

– Boją się takiej. Wszyscy do roboty tylko szukają.

– I  ja ją roboty nauczę – podsumowała, podniosła dumnie głowę, wyminęła męża i  poszła do dzieci. Po drodze przypomniała jej się Marietta Lentorow, więc natychmiast głowę spuściła. „Tylko jeden gest. Tylko niech tyłkiem zakręci przed Ingvarem, a  sprzedam to białe cudactwo” – postanowiła w  duchu. Każdego dnia też zaglądała do baraków i  wypytywała o  białą.

– Słaba jest. Nic nie umie. Ręce sobie ubrudzi – komentowały szeptem zapytane czarne kobiety, ale Kordula nie miała do niej przekonania.

Pewnego wieczoru, zaraz po kolacji Brita poprosiła Kordulę do baraku czarnych. Niechętnie, ale poszła, bo czuła, że coś złego się dzieje i  niewiele się pomyliła. Nowa Hera została pobita przez dwie czarne, bo podobno za ich upatrzonymi chłopami się zbytnio oglądała.

– Przecież wam chłopy niepotrzebne? – Kordula najpierw się roześmiała, ale kiedy zobaczyła białą niewolnicę, aż zdębiała, bo dotychczas śnieżnobiała kobieta, była na twarzy od słońca dosłownie spalona. Do tego włosy rozczochrane i  czoło zakrwawione. Ręce brudne, czarne i  podrapane, a  ubranie chyba najgorsze, jakie mieli na plantacji, odziać jej kazali. Nic nie mówiła, nie skarżyła się, ale też na widok pani właścicielki nie wstała z  pryczy. Kordula wyprosiła wszystkie i  podeszła bliżej Hery. Wyciągnęła do niej rękę i  chciała pogłaskać po plecach. Nikłe światło w  pomieszczeniu było, ale zobaczyła na jej koszuli, na plecach krwawe smugi, więc w  złość wpadła. Zadarła jej koszulę do góry i  aż syknęła.

– Kto ci to zrobił?

– Nie wiem, już ciemno się zrobiło. Worek mi na głowę założyli, na ziemię rzucili i  najpierw mnie dwaj siłą wzięli, a  potem chyba kilka kobiet czymś otłukło. Na szczęście Brita przyszła, bo bym chyba tam ducha wyzionęła – wyszeptała, ale nie podniosła się z  pryczy.

– Gwałtem czarni cię wzięli? – Kordula z  przerażeniem zapytała.

– Tak, ale czy czarni, nie powiem, bo nic nie widziałam.

– Ale ja się dowiem.

Kordula, chociaż od początku jej nie lubiła, teraz kipiała z  wściekłości. Natychmiast zarządziła przeniesienie Hery do pokojów służby domowej. Wybrała do tego zadania dwóch najbardziej jej znanych czarnych i  pod nadzorem Brity na rękach ją tam przenieśli. Wezwała doktora, żeby Herę opatrzył, a  sama z  zarządcą i  dwoma kamratami, pomimo nocnej pory, zebrała wszystkich na placu pod pręgierzem. Kiedyś właśnie tam widziała biczowanie i  teraz chciała im przypomnieć, jak się na plantacji działo. Dodatkowo nakazała przynieść kilka sztuk oków metalowych na nogi i  rzucić przed czarnymi. Sama z  batem w  ręku stanęła przed zgrają i  chociaż nie miała zamiaru nikogo wychłostać, strzelała batem w  powietrzu.

– Zapomnieliście, jak było? Nogi macie poleczone? Może dla przypomnienia komuś założymy na tydzień? – cisza zapanowała, więc Kordula podeszła bliżej czarnych mężczyzn i  podtykając twardą końcówkę bata niektórym pod brodę pytała. – Ty czy ty? Który ją ruszył?

– Cisza zapanowała i  oczywiście nikt się nie przyznał, więc chodząc między nimi zastanawiała się, jak zmusić ich do wyjawienia.

– Spodnie kazałbym im spuścić i  sprawdzić, który zaklejony, bo nikt z  łaźni jeszcze nie korzystał – szepnął jej Rune od tyłu. Pomysł wydał się z  początku doskonały, ale jak sobie Kordula pomyślała, że miałaby wszystkie penisy niewolników oglądać, aż się cofnęła, za brzuch złapała, bo niedobrze jej się zrobiło. Kilka oddechów zrobiła i  się opanowała, ale przecząco głową odpowiedź dała.

– Ja tego nie zrobię.

– Ale ja tak i  jestem przekonany, że zanim portki ściągną tutaj przy wszystkich, kilku nie wytrzyma. Sami palcem wskażą winowajcę.

– Więc działaj – Kordula dała przyzwolenie.

Cofnęła się w  miejsce nieoświetlone i  stamtąd oglądała poczynania Rune. Tak jak przypuszczał, już trzeci się zbuntował, a  następny tuż obok stojący cicho szepnął imiona sprawców. Rune zatem minął sporą grupę czarnych i  podszedł dla niepoznaki do starszego, niepozornego chłopa. Ryknął na niego, żeby portki ściągnął. Ten wystraszony natychmiast je opuścił i  stał skamieniały. Natomiast dwóch dalej stojących najpierw się cofnęło i  zanim ktokolwiek zareagował, czmychnęli w  ciemność. Na placu zawrzało, ale Rune ryknął i  znów cisza zapanowała.

– To już rozwiązane. Prycze ich polikwidować, bo nie wrócą na plantację – wydał dyspozycję, odwrócił się w  stronę kobiet i  wolnym krokiem podchodził lustrując wszystkie twarze. – Teraz wy? Które?

Cisza zapanowała na placu i  nawet wiatr żadnym liściem nie zaszeleścił. Rune nie miał za bardzo pomysłu, jak sprawdzić, więc zaczął powoli każdą pojedynczo pytać, czy ma dziecko. Następnie kazał matkom wystąpić przed szereg i  wtedy zaczynały się już bać. Rune odczekał chwilę, pozwolił im nawet na dyskusję szemraną i  w końcu wydał prawie wyrok straszny.

– Wasze dzieci jutro jadą na targ do sprzedawcy. Wszystkie! Wrzask się zrobił i  jęki. Kilka kobiet padło na kolana. Jedna podbiegła do czarnego mężczyzny, inna do Rune i  za dłonie go łapała, kolejna klęczała przed nim, a  jeszcze jedna odwróciła się i  pokazując placem na trzy bezdzietne czarne, wyrecytowała ich imiona.

– Ich nie było w  baraku, widziałam jak wracały z  kijami w  dłoniach i  się śmiały.

Najpierw cisza zapadła, potem dwie spośród wskazanych rzuciły się na donosicielkę. Trzecia chciała uciec, ale pozostałe przyszły z  pomocą. Złapały rozbójczynię i  doprowadziły do Runego.

– Was już także nie ma. Podszedł po metalowe kajdany i  chociaż z  trudem, bo kopały i  wierzgały, ale z  pomocą kobiet matek założył im na nogi metalowe pęta. Skuł w  jedną całość i  dopiął łańcuchem do słupa. Reszcie kazał się rozejść i  zapamiętać.

– Chyba za dobrze się wam żyje, więc przypominam, gdzie wasze miejsce. Każdy jeśli się wychyli, albo bunt podniesie, tak samo będzie potraktowany i  sprzedany.

Kordula z  daleka obserwowała i  chociaż bała się, bat ściskała z  nerwów, ale nawet słowem nie pisnęła w  obronie winnych. Po powrocie do domu zajrzała do Hery, potem do dzieci i  wreszcie zmęczona, nie czekając na Ingvara, zniknęła w  sypialni. Nazajutrz, zanim oporządziła się z  Megi, z  łaźnią i  ubraniem, Ingvar miał już relację z  wieczornego zajścia. Oczywiście zganił Kordulę, że w  ogóle się tam wybrała, że gdyby się coś stało, to dzieci matki by nie miały. Na koniec jednak pochwalił działanie, ale przezornie nawet o  zdrowie białej Hery nie zapytał.

Przy popołudniowej herbacie jednak ukradkiem Britę wypytał i  chociaż z  lękiem, ale zaproponował Korduli, żeby ją do domu na służącą wzięła.

– I  słowo ci daję, droga moja żono, że żadna inna, ani czarna, ani biała mnie nie zainteresuje, bo z  moim honorem niezgodne jest takie działanie.

– Najpierw niech wydobrzeje – Kordula ucięła temat, bo dalej miała obawy. Pamiętała, jak na farmie nowych trzymali w  klatce na podwórzu i  najpierw ich obserwowali, a  potem do czegokolwiek dopuszczali. Teraz nieznaną kobietę miała wpuścić do domu, gdzie dzieci jej się bawiły, gdzie majątek był spory.

– Kosztowności, precjoza może ukradnie, dzieci, albo nas potruje – po namyśle wysunęła poważne argumenty.

– Więc może najpierw wyślij ją do pralni – Ingvar usiłował zagospodarować niewolnicę.

– Najpierw niech wydobrzeje – powtórzyła i  zmieniła temat, opowiadając o  poczynaniach małej Kristiny. – Pięknie dzisiaj w  kółko się kręciła i  śpiewała, klaskała. Taki biały aniołek między tymi czarnymi.

– A  Jacoba?

– Na kuca go wczoraj sadzali, ale chyba jeszcze za mały. Za to szablę dzielnie nosi za pasem – uśmiechnęła się do męża. – Jak tatuś.

Tym błahym, aczkolwiek sprytnym sposobem skierowała wszelkie działania Ingvara na dzieci i  temat Hery został na jakiś czas oddalony. Na czas jej kuracji, a  potem Kordula postanowiła przetestować ją w  pralni. „Przynajmniej ręce sobie odmoczy” – żartobliwie w  myślach podsumowała swoją decyzję, a  w rzeczywistości już po tygodniu Hera cały czas spędzała w  pralni. Nocowała razem z  podkuchenną w  jednym małym pokoju, ale w  wolnych chwilach obserwowała śliczną Kristinę. Obserwowała i  wzdychała, bo przecież swoich dzieci nigdy nie miała. Z  nikim nie rozmawiała, bo nie znała tutejszych czarnych, a  po ostatnim pobiciu bała się i  unikała każdego czarnego. Kiedyś w  haremie czuła się mocna, znała swoje powinności, miała swoje miejsce, a  tu w  Gardiegarden wszystko było nowe.

Starała się dorównać czarnym w  polu, ale nieprzyzwyczajona do takiej pracy i  słońca, odstawała. Podobnie w  koziarni. Nie dość, że wszystko tam śmierdziało, to jeszcze kozie rogi przerażenie w  niej budziły. Teraz w  pralni czuła się bezpieczna, a  praca nie była trudna, bo nawet bielizna państwa była czyściejsza niż świąteczne koszule wcześniejszych współmieszkańców z  baraków.

Minęły kolejne tygodnie i  Hera ciągle w  pralni siedziała, ale też do kuchni zaglądała, albo chyłkiem w  wielkiej tajemnicy po ogrodzie wędrowała. Kiedyś ją Kordula przyłapała, że za krzakiem siedziała i  obserwowała dzieci. Lęku nabrała, więc przez kilka dni malców nie odstępowała. Bobi upomniała, chociaż ona za dziećmi dosłownie szalała i  całe serce im oddawała. Jedynie z  karmieniem małej Megi ciągle był problem, bo nigdzie nie mogła się oddalać, a  wszystkie suknie wiecznie poplamione były.

Któregoś dnia na wyjeździe do plantacji państwa Kordier wreszcie trafili dwie karmiące, świeżo po rozwiązaniu czarne niewolnice i  Ingvar za słoną opłatą wypożyczył je na bliżej nieokreślony czas. Najpierw jednak doktor czarne zbadał, kwarantannę swoją odsiedziały w  jedynym jeszcze wolnym pokoju dla służby domowej i  dopiero, ale zawsze pod nadzorem Bobi, mamki zaczęły na zmianę karmić Megi. Kordula, chociaż mleko jej ciekło nawet przez podwójne podkładki, poczuła się wolna i  znikała z  domu. Najpierw pojechała na farmę, posiedziała z  Lalką, powędrowały po dawnym jej ogrodzie, który teraz zarósł niepilnowany i  niezadbany aż tak starannie. Miał za to niesamowicie naturalne zakątki, pełne kwiatów i  owadów, ale też niepodlewany w  wielu miejscach świecił pustkami i  wysuszoną, spękaną ziemią. „Jak się tylko czegoś nie dopilnuje osobiście, to niszczeje” – rozmyślała, ale też po powrocie kazała przenieść kilku czarnych mężczyzn do farmy i  doprowadzić ogród do dawnej świetności.

Odwiedziła Lukrecję w  szwalni i  wybrała kilka sukien, a  potem razem przesiedziały kilka godzin w  herbaciarni, obserwując plac i  ludzi. Oplotkowały wtedy wszystkich możliwych znajomych, ale też Kordula sporo się dowiedziała dobrych i  złych informacji o  otaczającym ich świecie. Ogólnie pogłoski dotyczyły przede wszystkim Niemców, że niezadługo władzę stracą, bo Francuzi chcą przywrócić dawne swoje rządy i  całe Maroko utrzymać jako kolonię. Że ich dobrze lubiany i  we wszystkich plantacjach dobrze przyjmowany gubernator straci stanowisko, że francuski fircyk, jakiś utytułowany markiz może jego miejsce zająć.

– Oby rozruchów albo wojny nie było – głośno martwiła się Kordula, a  w duchu pochwaliła siebie samą, że na plantacji po Lentorowych uczy wszystkich francuskiego.

Porozmawiały również o  problemach z  czarnymi, bo Lukrecja również w  szwalni takie zatrudniała, ale najwięcej dyskutowały o  spodziewanych narodzinach nowego członka rodziny, pierworodnego wnuka. Wieczorem dobre wieści Kordula szybko mężowi przekazała, ale też zapytała o  nastroje.

– Czy my znów nie będziemy uciekać gdzieś w  daleki świat?

– Tego nie wiem, ale zaczynam się zastanawiać, czy do naszej bramy murów solidnych wkoło plantacji nie dobudować, tak jak na farmie mieliśmy.

– Przynajmniej wkoło domostwa naszego – przytaknęła, bo nie zawsze czuła się tutaj całkiem bezpieczna. – I  niech się śmieją, że zamek albo twierdzę budujemy – dodała po chwili i  napiła się lemoniady, a  potem poszła zajrzeć do dzieci. Przytuliła małą Megi i  porozmawiała z  mamkami, które swoimi dziećmi się teraz zajmowały. Przed spaniem zajrzała jeszcze do kuchni i  wydała dyspozycje na kolejny dzień. Miała właśnie iść już do swojej sypialni, kiedy w  otwartych drzwiach z  daleka zobaczyła na tarasie jakiś poruszający się cień. Znieruchomiała wystraszona, ale zaraz zawołała Ingvara, który jeszcze siedział w  gabinecie i  uczepiona jego koszuli podeszła bliżej.

Ciemno było, więc dobrze nie widziała, ale wystarczył jej jęczący głos Kiki i  ciemne plamy na jasnej spódnicy. Ingvar natychmiast podbiegł bliżej i  wziął na ręce prawie nieprzytomną służącą. Była brudna i  zakrwawiona, miała też sporego sińca na twarzy oraz przeciętą wargę i  tylko mamrotała niewyraźnie.

– Ja nie chciałam, nie chciałam. To boli, boli mamusiu, boli. Kordula z  przerażeniem patrzyła na Kiki, bo ona jeszcze właściwie dzieckiem była, a  po tym co zobaczyła, pewność mieli oboje, że po raz kolejny jakiś niewyżyty samiec gwałt haniebny uczynił. Po cichu, nie robiąc zbędnego hałasu, zanieśli ją do pokoju służących, ale już tam na miejscu nie dało się ukryć, że krzywdę tej kalece zrobili. Wezwano doktora, a  Bobi ją delikatnie obmyła i  tylko prześcieradłem czystym przykryła. Kordula pić przyniosła i  obie zostały przy niej. Kiki nie spała, ciężko oddychała, więc obie usiadły przy niej i  zaraz zaczęły wypytywać.

– Kto ci to zrobił? – niby spokojnie pytała Kordula, ale po raz kolejny wszystko się w  niej aż gotowało w  środku.

Dziewczyna głowę odwróciła do ściany i  zaczęła płakać, więc Bobi ją głaskała po ramieniu, a  Kordula trzymała za dłoń.

– Boisz się powiedzieć? – Bobi cicho zapytała.

– Nie mogę, bo mnie sprzedadzą – jęknęła.

– Sprzedać cię może tylko mój mąż i  ja, ale takich planów nie mamy – spokojnie tłumaczyła Kordula.

W tym momencie drzwi się otworzyły i  do małego pokoiku wpadła czarna, gruba kobieta, która była matką Kiki. Krzyku narobiła, więc Kordula ją od razu uciszyła, ale do córki dopuściła, wychodząc z  pokoju. Na korytarzu stała jeszcze

Brita, a  za nią Hera z  bardzo groźną miną. Zastąpiła Korduli drogę do wyjścia i  wysyczała przez zaciśnięte zęby:

– Białego też pani ukarze?

– Białego? – Kordula cofnęła się i  ze strachem popatrzyła na Herę, która pięści ściskała.

– Nie widziałam, jak ją gwałcił, ale widziałam, jak ją wypchnął z  domu i  groził, że sprzeda, jeśli słowo piśnie.

– Kto?! – Kordula nie wytrzymała i  aż krzyknęła.

– Ona nie powiedziała, więc i  ja nie mogę, bo białego, wolnego nie sprzedacie, a  on nas zachłoszcze.

– Ach tak. Biały, wolny, wypchnął z  domu, wyrzucił… – Kordula powtarzała zasłyszane słowa i  zastanawiała się, kto aż takiego draństwa mógł się dopuścić. Ominęła czarne kobiety i  wyszła przed budynek. Odetchnęła świeżym powietrzem, uspokoiła się, rozejrzała po okolicy i  zawołała Britę.

– Słyszałaś, biały, wolny i  z domu wypchnął, więc kto? Tylko kamraci. Idziemy do ich pokoi.

– Pani, nie. Nie kamraci. Kiki w  rządcówce była, koszule zanieść poprane i  pozszywane – Brita wyszeptała. – Sama ją wysłałam – jęknęła z  przerażenia.

– Boże, jak w  rządcówce, tam tylko Rune mieszka? – Korduli nogi się ugięły, więc przytrzymała się służącej i  powoli przeszła kilka kroków dalej od budynków. Usiadła na drewnianej ławce, twarz dłońmi przykryła i  zaczęła płakać. W  końcu uspokoiła się, łzy rękawem obtarła i  szepnęła:

– Chodźmy tam. Muszę w  twarz mu spojrzeć, ale nic nie mówimy. Nic, słyszysz? Wymyśl tylko coś, dlaczego tam idziemy?

Brita potaknęła głową i  pomogła podnieść się Korduli, bo ta ciągle z  oburzenia drżała.

– Powiem, że na jutro z  rana potrzebne są dwie kobiety do mycia okiem w  bawialni.

– Dobry pomysł. Idziemy – ruszyła dziarsko, ale pod samą rządcówką przystanęła i  popatrzyła na rozświetlone okna. „Ale po co ja tam idę?” – zastanowiła się i  ciężko westchnęła.

Złapała za suknię i  bez pukania weszła do obszernej sieni. Już stamtąd widziała Rune śpiącego na fotelu w  salonie. Na moment jeszcze zatrzymała się przy drzwiach, przytrzymała się futryny, głęboko westchnęła i  z impetem wtargnęła do wnętrza. Stanęła przez Rune i  przyjrzała się jego rozchełstanej, zakrwawionej koszuli i  rozpiętym portkom. Kopnęła w  jego nogę i  wrzasnęła:

– Ty draniu!

Rozdział 3.

Rune nawet nie zareagował, ale obudził się, kiedy dwóch kamratów złapało go za ręce. Trzeci wiązał sznurem, a  Ingvar z  Kordulą stali przed nim i  z oburzeniem patrzyli na pijanego w  trupa kamrata. Właściwie już nie kolegę, a  nieodpowiedzialnego bandziora.

Związanego zamknęli w  piwnicy i  zajęli się biedną Kiki, która następnego dnia z  samego rana oddała ducha Bogu. Matka jej rozpaczała, Kordula z  Britą płakały, Bobi nawet słowem się nie odzywała, a  Hera z  daleka omijała domostwo. W  Gardiegarden zapanowała grobowa atmosfera i  do czasu pogrzebu małej Kiki nikt nawet nie chciał rozmawiać o  zarządcy. Knud, który chwilowo przejął jego rolę, donosił raz dziennie miskę kaszy do piwnicy, taką samą, jaką dostawali czarni na śniadanie i  nie zamieniał z  nim słowa, chociaż Rune się dopytywała o  różne sprawy. Po pogrzebie i  wspólnym posiłku w  namiocie przed barakami czarnych wszyscy kamraci się zebrali w  rządcówce i  nawet Korduli tam nie dopuścili. Obradowali do wieczora, kłócili się i  w końcu zadecydowali oddać Runego do namiestnikowskiego więzienia i  poczekać na sąd, który orzeknie. Przede wszystkim zdejmie z  ich sumienia decyzję, co zrobić z  takim kamratem.

Czas mijał, a  na plantacji nikt dalej słowem nie wspominał o  minionym zajściu. Dopiero po rozprawie Knud zebrał wszystkich czarnych i  kamratów na placu wkoło pala do biczowania i  spokojnie, ale poważnie, zniżając głos odczytał wyrok nałożony na byłego zarządcę. Odczekał trochę w  oczekiwaniu na dyskusję, ale nikt nie komentował, więc kazał się rozejść, co też uczyniono w  milczeniu. Za to w  domu Kordula głośno skomentowała wyrok w  obecności całej czarnej służby.

– Łagodnie sąd się obszedł z  takim niegodziwcem, ale w  przepisach mają, że tylko pan jest karany grzywną za zabicie czarnego niewolnika swojego. Inni biali albo do kolonii karnej mają być odwiezieni, albo skazani na banicję. Rune ma w  ciągu miesiąca być załadowany na statek i  nie wolno mu nigdy nogi postawić w  Mogadorze.

Nikt nie odpowiedział, wszystkie kobiety dygnęły i  zniknęły w  swoich pomieszczeniach, a  Ingvar dołożył wyjaśnienie już tylko swojej żonie.

– Wraca do Lind i  nie jest już naszym kamratem. Temat zakończony – dodał jakby całkiem zamykając wszystko, co dotyczyło byłego zarządcy. – I  zmień suknię. W  czarnym nie jest ci do twarzy.

Kordula czuła się urażona, więc uznała, że nie będzie dłużej przesiadywała z  mężem przy stole. Poszła do dzieci i  tam wreszcie zaczęła się uśmiechać, bo jej Jacoba i  Kristina szczebiotem rozpromieniali cały świat. Kristina w  kremowej sukieneczce z  kokardkami we włosach kręciła się w  kółko i  śpiewała coś pod nosem. Co kilka obrotów stawała, klaskała, nieudolnie podskakiwała, a  potem podbiegała raz do Bobi, raz do Korduli i  całowała je w  policzek. Jacoba natomiast dosiadał konia na biegunach i  machał swoją drewnianą szabelką, wykrzykując wiwaty. Najmniejsza, już półroczna Megi, mimo tych hałasów smacznie spała w  kołysce. Czasami zamlaskała, possała i  beztrosko, bezpiecznie rozłożyła rączki na boki. Kordula na nią patrzyła i  aż wzdychała z  radości. „Mój skarbek” – pomyślała i  delikatnie poruszała kołyską. Zamyśliła się, odleciała gdzieś do swojej przeszłości i  niani, jakże innej, niż te obecne, czarne kobiety. „One chyba są bardziej oddane, nie karcą, nie krzyczą. No tak, niewolnice. Inaczej poszły by na pole do roboty” – podsumowała swoje myśli, podeszła do Kristiny, wzięła ją pod paszki, podniosła do góry i  razem z  nią obróciła się kilka razy, a  dziewczynka aż piszczała z  radości. Kiedy ją postawiła, Kristina natychmiast podnosiła raczki i  wesoło piszczała.

– Jeście, jeście, opa fly, fli! – rozłożyła rączki i  zakręciła się w  kółko, a  potem klapnęła na pupę.

Kordula ponownie ją podniosła, raz się obróciła, bo także zakręciło się jej w  głowie, więc oddała córeczkę w  ręce Bobi, a  sama znów usiadła przy kołysce. Na moment powróciła historia Kiki, gwałt i  pijane mętne oczy Runego zamajaczyły w  świadomości Korduli. Z  przerażeniem popatrzyła na śpiącą Megi i  aż jęknęła w  duchu. „Boże, a  gdyby tak moje dziecko?”. Gwałtownie wstała i  wyszła z  pokoju dziecięcego, bo ponownie czuła w  sobie wściekłość na Runego, na człowieka, z  którym jadała przy stole i  śmiała się razem z  nim. Którego wszyscy uznawali za wzór cnót i  nawet popierali jego dążenia do zasiadania w  Radzie. Teraz, chociaż nikt się nie przyznał z  czarnych, ale zapewne wszystkie kobiety życzyły mu śmierci w  mękach, a  nie tylko wygnania. „A ja?” – zastanawiała się, idąc do ogrodu. Tam usiadła na ławce i  z daleka obserwowała dom i  rządcówkę. „To straszne. Ingvar czekał ponad rok, żeby mnie zabrać do sypialni, pomimo że żoną legalną byłam, a  ten siłą i  takie kalekie dziecko wziął”. Ocknęła się jakby z  odrętwienia i  teraz jej myśli wróciły do realnej ich obecnej sypialni. „Chyba już czas odwiedzić męża?” – Poprawiła kosmyk włosów na czole, pogłaskała się po dekolcie i  chociaż coś ponowie się w  niej budziło, zaraz sama się skarciła. „Taki był oschły dzisiaj, o  nie”. Znów wstała i  przeszła się jeszcze po ogrodzie. Cały czas się zastanawiała nad czułościami w  ich małżeństwie i  już przed kolacją była bardziej miła. Nawet kilka razy dotknęła dłoni męża, ale kiedy położyła ją na udzie, Ingvar badawczo zmierzył małżonkę. Nalał jej wina i  przybliżając się, zapytał szeptem:

– Czy już czas na wspólną sypialnię?

Nie odpowiedziała, ale wyciągnęła do niego dłoń i  pogłaskała po twarzy, a  on ją zaraz ujął i  ucałował. Dokończyli wina i  z uśmiechem na twarzach każde udało się do swoich pokoi, a  wieczorem połączyli się znów we wspaniałych uniesieniach. Kordula drżała cała z  doznań, ale nad ranem drżała na samą myśl, że ponownie będzie przy nadziei. „Może nie tak zaraz, może nie po jednym razie. A  jak robią te nasze czarne. Pary są, jedno dziecko mają, jedno wspólne łóżko i  więcej nic?” – zastanawiała się. – „Tylko jak je wypytać, bo sposoby na pewno są jakieś?”.

Cały dzień chodziła z  dobrym humorem, bawiła się z  dziećmi, karmiła Megi piersią dwa razy, bo coraz mniej pokarmu miała. Całowała ją w  czoło i  ciągle się zastanawiała. „Takie słodkie moje maleństwa, ale wystarczy, dość, ja nie chcę ponownie być gruba, pękata”. Po południu niby spacerem razem z  Britą zawędrowała pod baraki czarnych, ale do domków dla par nie weszła. Po następnej nocy pełnej rozkoszy ponownie dręczyła się myślami i  pod wieczór trochę jakby na podkurczonych nogach, chyłkiem w  wielkiej tajemnicy i  sama zawędrowała do domu najstarszej pary. Nawet zapukała i  poczekała na zaproszenie nie tyle z  kultury, ale cały czas się zastanawiała i  odwlekała. Nie wiedziała, czy w  ogóle zapytać, o  co, i  czy aby jej nie wyśmieją, nie oplotkują.

Posadzona usiadła na stołku przy stole i  rozejrzała się po małej izbie. Jedna szafa, duże łóżko, obok wąska ława do spania dla ich dorastającego syna i  komódka z  garnkami. Kobieta kręciła się przy nich, coś w  garnkach mieszała. Podała też Korduli kubek wody, wreszcie usiadła i  zapytała zaciekawiona, a  może nawet wystraszona milczeniem właścicielki:

– Czy coś pani się przydarzyło, jakaś bieda nastała? Jakiś problem z  nami?

– Nie, nie, wszystko w  porządku. Jak tak chciałam zobaczyć, jak nasi ludzie żyją.

– Dobrze, pani. Dziękować Bogu i  jaśnie państwu.

– Jednego syna tylko macie?

– Tak – odparła i  wystraszona popatrzyła na Kordulę. Podeszła bliżej i  klęknęła przed nią. Boże, pani nasza łaskawa, chcesz mi go odebrać, sprzedać? Zmiłuj się nade mną.

– Nie, nie, ale chciałabym wiedzieć... – Kordula zawiesiła głos, a  czarna kobieta w  tym czasie wstała i  ucałowała jej suknię. – Chciałabym wiedzieć, czemu nie macie więcej dzieci?

– Bo siły nie mam, czasu, przecież pracować musimy, a  wcześniej u  tamtych, obróciła głowę i  splunęła za siebie. – U  tamtych to niewiadome było, czy nam syna nie sprzedadzą.

– Ale kochacie się, razem śpicie i  nic wam Bóg nie zwiastował.

Czarna kobieta się podniosła ze stołka i  ponownie poszła do garnków coś niby pomieszać, ale najwyraźniej nie chciała odpowiedzieć, więc Kordula też wstała i  podeszła bliżej. Nawet głowę do jej twarzy przechyliła i  szeptem zapytała.

– Jak to robicie, że dzieci nie macie?

– Bo nie mamy – szeptem odpowiedziała i  truchcikiem, schylona poszła do drzwi. Otworzyła je, wyjrzała na zewnątrz, rozejrzała się i  zamknęła, po czym wróciła do stołu. Usiadła i  głowę zwiesiła.

– Pani, każesz nam się rozmnażać, ale my nie chcemy – wyszeptała wystraszona.

– Nie. Ja chcę wiedzieć, jak to robicie, że nie macie, bo ja mam już trojkę i  nie chcę kolejnych, a  męża miłuję, więc po radę przyszłam.

– A, więc o  to chodzi? No, sama jaśnie pani nie bardzo sobie z  tym poradzi. Zioła są, ale najważniejsze to mąż musi zadbać, żeby swego mleka do pani nie nalać.

Kordula na kobietę popatrzyła, parsknęła śmiechem, bo natychmiast jej się przypomniało, jak przy maleńkim Jacobie w  rozpacz wpadła, że czarnym mlekiem mamki jej dziecko nakarmiły i  czarnym się stanie. Jak go szorowała i  płakała z  przerażenia, więc teraz nie chciała znów się ośmieszyć.

– Co ty mi za głupoty opowiadasz. Od kiedy chłop czy jaki samiec ma mleko?

Czarna kobieta w  pierś się pięścią postukała i  zaczęła wyjaśniać ze zdziwieniem wielkim.

– Nasze czarne mają białe, ale czy wasze białe takie mają, to ja nie wiem. Ale każdy samiec, nawet kozioł jak mu się trykać zachce, to leje ze swego ogona białe mleko. Tego mleka nie może nalać do jaśnie pani.

– Kozioł? – Kordula aż usta rozdziawiła.

– A  gdzie kozioł do kobiety? To czasami nasze, czarne chłopy za kozy się biorą, bo kobity nie mają, ale pan Ingvar? Zmiłowania proszę, jaśnie pani.

– Co ty kręcisz? – Kordula nie rozumiała i  zaczynała się denerwować.

– Ja nie wiem, jak to trzeba mówić, ale niech pani posiedzi. Przyprowadzę naszą starsza. Ona nas wszystkie szkoli, wie co jak, pary dobiera i  śluby po naszemu daje.

Niewolnica nawet się nie obejrzała, tylko wybiegła z  domu i  dosłownie za moment przyszła ze starszą, czarną Kadi. Obie natychmiast się ukłoniły nisko i  Kadi usiadła przy Korduli. Na tą drugą machnęła ręką i  czarna opuściła izbę.

– Co pani nasza chce wiedzieć?

– Jak robicie, że kobiety dzieci nie mają? – teraz całkiem odważnie powiedziała, ale w  środku czuła, że cała płonie ze wstydu.

– Zioła parzymy i  trzeba pić od końca krwawienia.

– Skąd je brać?

– Mogę kazać parzyć i  przynosić, ale to jest mało.

– Tamta mówiła o  mleku od chłopa, ale ja nie rozumiem.

Chłop przecież mleka nie ma.

– Nie kobiece mleko, ale ma inne, od miłości. Pani męża ma i  wie, że na koniec miłowania chłopu leci z  ogona. To nazywamy mlekiem miłości.

Kordula oczy wytrzeszczyła, buzie rozdziawiła, bo nigdy nie widziała, żeby kiedyś Jacobie, a  teraz Ingvarowi coś leciało. Nic nie mówiła, ale czarna widziała jej minę, więc dalej wyjaśniała.

– Na sam koniec miłowania tak się dzieje i  to u  pani zostaje, a  chłop, to znaczy jaśnie pan, musi wyjąć swojego ogona i  na brzuch dla pani mleko miłowania oddać albo gdzie popadnie, ale nie do pani środka, gniazdka, czy jak w  waszych białych domach nazywacie. Kropla poleci i  dziecko będzie.

Można też specjalny napar dać, jak krwawienia miesiąc nie ma, ale boleści są. Można i  później, ale to bliskie śmierci i  ja nie robię. Bóg zabrania.

– Więc chcę zioła i  napar. – Kordula jednym tchem z  siebie wyrzuciła, wstała i  już miała wyjść, ale Kadi ją powstrzymała.

– Nie, pani. Zioła po krwawieniu. Napar za miesiąc jak krwawienia nie będzie, ale… – przeżegnała się. – Jak się pan Ingvar dowie, to nas chyba wychłoszcze batogiem.

– Nie powiem, ale… – zastanowiła się, cofnęła i  usiadła na stołku. To jak mam powiedzieć, żeby nie dawał mi mleka, a  nie powiedzieć. Nie rozumiem.

– O  ziołach można powiedzieć, o  mleku miłości można, ale o  naparze nie, bo to przeciwko naturze, przeciwko Bogu naszemu. Napar jest koniecznością, jak już wszystko zawiedzie, i  sama sporządzam na potrzebny dzień.

– Nic nie rozumiem. – Kordula za głowę się złapała.

– Kiedy miałaś, pani, krwawienie?

– Rano, na pogrzebie Kiki, chyba z  nerwów się zaczęło bardzo mocno.

– Dwadzieścia osiem dni, tyle co księżyc na niebie i  znów powinno być – czarna kobieta policzyła na palcach i  uśmiechnęła się. – Jak jutro nie będzie krwawienia, wiadomo, że Bóg panią znów naznaczył.

– Ja nie chcę! – Kordula właściwie krzyknęła, podniosła się i  wybiegła z  domu. Zatrzymała się dopiero w  ogrodzie i  zasapana usiadła na kamiennej ławce przy stawie. W  głowie miała mętlik, a  słowa czarnych kobiet dosłownie dudniły jej w  uszach niczym werble towarzyszące skazańcowi w  ostatniej drodze. „Znów wielki brzuch, znów nogi popuchnięte i  potem kolejne dziecko” – złożyła dłonie jak do pacierza i  szepnęła – Boże, nie, nie teraz, daj pożyć trochę swobodnie. Popatrzeć na świat, na moje trzy maluchy – przeżegnała się i  jeszcze chwilę pomyślała, patrząc na piękny ogród. Odpoczęła, opanowała myśli oraz drżenie serca i  wolno ruszyła do domu, a  tam Bobi z  maluchami już na nią czekały.

– Tata kupi mi kuca – piszczał Jacoba uczepiony ojca nogawki. Kristina na to klaskała rączkami i  się słodko uśmiechała, przestępując z  nogi na nogę.

– To jest niebezpieczne, on jeszcze taki mały? – zapytała Kordula, podchodząc do męża.

– Sam nie będzie jeździł, a  ja go będę trzymał, albo tylko konika za uzdę. Możesz być spokojna.

Pomimo zapewnień, Kordula była dziwnie niespokojna, a  może jeszcze wszystko jej się mieszało po rozmowach ze starszą czarną. Do tej pory nawet nie wiedziała, że oni mają wśród swoich jakąś hierarchię, jakiś kościół, wierzenia. Ich dziwny świat, nieznany i  zniewolony, a  jednak był usystematyzowany w  jakiś sposób, w  dodatku z  wiedzą dla niej tajemną i  nieznaną.

Zawsze miała do nich pewnego rodzaju dystans, ale teraz najwyraźniej się ich bała, bo wyczuła w  nich dziwną siłę przewyższającą jej wyobrażenia. Przewyższającą jej wiedzę i  pseudo-władzę. Była świadoma, że gdyby ruszyli całą zgrają, ona z  dziećmi a  nawet z  kilkoma kamratami nie mieliby szansy ujść z  życiem. „Roznieśli by mnie w  proch, udusili ziołami i  zniewolili gorzej niż swoje kobiety” – wystraszona przygarnęła dzieci do siebie, a  wieczorem, właściwie w  nocy, już w  łóżku, tuląc się do Ingvara, zapytała:

– Oni się nam nie zbuntują, nie poderżną nam gardeł?

– To tylko ludzie ze swoimi emocjami. Niewolnicy, ale ludzie.

– A  jeśli na nas ruszą? Gardła nam poderżną?

– Niemożliwe. Oni wiedzą, że gdzie indziej baty by dostawali za każdą głupotę.

– Skąd wiedzą, nigdzie nie bywają?

– Wiedzą, wiedzą. Czasami stangret z  nami jeździ, czasem ktoś do nas przyjeżdża i  rozmawiają, nawet na migi, ale wierz mi, kochanie. Oni wszystko wiedzą i  chyba masz rację. Zapewne też czują naszą bezsilność. Nasz lęk.

– Dlatego pani Marietta zawsze dumnie głowę wysoko nosiła?

– Oni, to była całkiem inna bajka. Może nie bajka, a  katorga dla wielu i  nasi niewolnicy dokładnie wiedzą, jaka jest różnica między Lentanhaus a  Gardiengarden i  myślę, że możesz być całkowicie spokojna.

– Nie wiem. Boje się, że zaraz znów będę w  błogosławionym stanie, że nie dam sobie rady ze wszystkim.

– Nie chcesz wspólnej sypialni? – niespodziewanie zapytał ją Ingvar. Uznała zatem, że nadszedł dobry moment, żeby porozmawiać o  wstrzemięźliwości. Z  drugiej strony tak bardzo potrzebowała czułości męża. Jego bezpiecznych ramion i  cudownych uniesień. Gwałtownie zaprzeczyła, ale po chwili, jąkając się, powiedziała o  wizycie u  starszej niewolnicy. Ingvar wysłuchał, uśmiechnął się i  przekazał jej podobne informacje od doktora.

– Pytałem, bo smutno mi samemu w  sypialni i  dziwną odpowiedź dostałem, tyle że mnie kazał wyskakiwać, a  tobie o  mleku opowiadały. Niezbyt rozumiem, ale chyba chodzi o  to, żebyśmy przerwali, a  nie miłowali się do samego końca.

– Więc z  tym męskim mlekiem jest prawda? – Kordula nie mogła uwierzyć w  tak dziwne opowieści, ale kiedy mąż jej pokazał, na czym sprawa stoi, kiedy popróbowała, usta skrzywiła z  niesmakiem i  natychmiast zabroniła mężowi mlecznego dokarmiania.

– Gorzkie, niczym trutka smakuje, więc już mnie nie dokarmiaj tym twoim mlekiem –zastanowiła się i  dodała. – Dlatego potem nogi mi puchną i  zwracam, i  zawsze tak źle się czuję, bo dziecię takim trującym mlekiem nakarmione chyba się buntuje.

– Nie wiem, żono moja, ale skoro jedni i  drudzy tak radzą, wstrzymamy się z  tą dietą mleczną. – Pocałował Kordulę i  położył się przy niej, ale za chwilę zaczął ją ponowienie całować i  pieścić. Nawet wszedł w  żonę z  impetem, ale po kilku ruchach dosłownie zsunął się z  niej, klęknął przy żonie i  zaraz odwrócił na bok, zawył niczym zwierz w  kniejach i  fontanną białego mleka oblał prześcieradło. Kordula całkiem wybita z  uniesień przez moment leżała nieruchomo, patrzyła w  sufit, potem na męża i  kiedy się podniosła na łokciu, przyjrzała się plamom na łóżku.

– Dziury ta twoja trutka nie wypali?

Koniec wersji demonstracyjnej

 

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok