Przygoda życia - Caitlin Crews - ebook + książka

Przygoda życia ebook

Caitlin Crews

3,7

Opis

Na rodzinną farmę Delaney Clark przybywa niespodziewany gość, Cayetano Arcieri, przedstawiciel zamorskiego kraju. Informuje Delaney, że jest córką królowej tego państwa, zamienioną w szpitalu zaraz po urodzeniu. Proponuje jej wyjazd, by poznała swoją rodzinę. Delaney nie wyobraża sobie życia w pałacu, w obcym miejscu, ponieważ jednak Cayetano bardzo ją pociąga, decyduje się pojechać z nim i przeżyć niezwykłą przygodę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 136

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
1
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarzenaCM

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna bajkowa historia miłosna, polecam serdecznie :)
00

Popularność




Caitlin Crews

Przygoda życia

Tłumaczenie:

Monika Łesyszak

Tytuł oryginału: Crowning His Lost Princess

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2022 by Caitlin Crews

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9496-6

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Delaney Clark potarła grzbietem dłoni rozgrzane czoło, marszcząc brwi na widok tumanu kurzu w oddali.

Ktoś nadjeżdżał długim ziemnym podjazdem w kierunku pochylonego wiejskiego domu, starych stodół i zabudowań gospodarczych. W środku przedpołudnia, co ją zaskoczyło, bo nikogo nie oczekiwała.

Zerknęła na stary dom, w którym jej matka wychowała ją tak samo, jak wychowywano ją i wszystkie dzieci od czasów pierwszych osadników.

Delaney nie musiała wchodzić do środka z warzywnika, żeby spytać, czy Catherine Clark spodziewa się gości. Matka już rzadko wychodziła na zewnątrz. Wszelkie wizyty planowała z wyprzedzeniem sama Delaney. Na ten tydzień nie zaplanowała żadnej.

Widok głośnej kawalkady czarnych lśniących SUV-ów do reszty zbił ją z tropu.

W Kansas, w środku prerii, furgonetki stanowiły powszechny środek transportu wśród farmerów. Pewnie zdziwiłaby ją większa ich ilość, ale potrafiłaby sobie wyobrazić powody, dla których sąsiedzi postanowili odwiedzić ją razem.

Nie potrafiła natomiast odgadnąć, co luksusowe SUV-y robią na farmie, kto je prowadzi ani skąd właściciele je wzięli na kompletnym pustkowiu. Najbliższy sąsiad mieszkał piętnaście minut drogi samochodem od jej domu. Do najbliższego miasta, Independence, trzeba było jechać pół dnia na południe.

„Wystarczy poczekać i zobaczyć” – zabrzmiał jej w głowie schrypnięty głos ukochanej babci Mabel. Pięć lat po jej śmierci Delaney nadal nie przebolała straty.

Przemierzyła podwórko, ocierając brudne ręce o znoszony, podarty kombinezon. Nieodpowiedni strój na przyjęcie gości, ale chyba nie oczekiwali tu elegancji.

Zmarszczyła brwi, gdy auta przystanęły tuż przed nią, wzbijając kurz na wszystkie strony. Naliczyła ich pięć.

W pierwszej chwili pomyślała, że przyjezdni uświadomili sobie swój błąd. Pewnie patrząc przez dramatycznie przyciemnione szyby, doszli do wniosku, że pomylili drogę, bo nic się nie wydarzyło.

Jak okiem sięgnąć, wszędzie rosła kukurydza. Delaney stała samotnie na własnym podwórku, zadowolona, że przybyli w pogodny dzień, a nie podczas ulewy czy tornada.

Dziękuję, babciu Mabel – wyszeptała w myślach.

Nadal się uśmiechała, gdy ktoś otworzył drzwi środkowego wozu. Kierowca! Zdumiewające! Kto tu zatrudniał szofera?

Wprawdzie sama w ostatnich latach woziła wszędzie matkę, której artretyzm i dolegliwości sercowe odebrały siły, ale nie umieszczała jej na tylnym siedzeniu ani nie zakładała liberii.

Fakt, że tajemniczy goście przyjechali w najzwyklejszy wtorek, jeszcze podsycił jej ciekawość. Zaskoczyło ją, że kierowca powitał ją skinieniem głowy, jakby właśnie do niej przyjechał, po czym otworzył tylne drzwi.

W tym momencie niemal spodziewała się fanfar, ale żaden nietypowy dźwięk nie zakłócił szumu wiatru na polach, który cieszył jej matkę. Za to z auta wysiadł człowiek, jaki z pewnością od wieków nie zawitał na starą farmę. Niemal przesłonił jej słońce.

Nie pamiętała, żeby w ciągu dwudziestu czterech lat życia tak silnie zareagowała na jakiegokolwiek mężczyznę.

Dorastała razem z sympatycznymi chłopakami. Przypuszczała, że gdyby tylko zechciała, mogłaby wyjść za któregoś z nich jak jej koleżanki z klasy.

Nigdy jednak taka myśl nie przyszła jej do głowy. Najbardziej zależało jej bowiem na farmie. Mieszkała tylko z mamą, wcześniej również z babcią. Była ostatnią z rodziny Clarków. Ziemia będzie kiedyś należeć wyłącznie do niej. Praktycznie już należała. Nie planowała uprawiać jej sama jak matka od chwili śmierci ojca przed jej urodzeniem, ale traktowała ją poważnie. Dlatego zdawała sobie sprawę, że musi starannie wybrać przyszłego życiowego partnera. Jeszcze takiego nie znalazła w okolicy.

Nawet nie przemknęło jej przez głowę, że w żadnym ze znajomych nie widziała mężczyzny.

Z pewnością żaden z nich nie dorównywał niespodziewanemu gościowi.

Delaney zawsze stała mocno na ziemi, a jednak jego powierzchowność przyprawiła ją o zawrót głowy, choć nie zrobił nic szczególnego. Stanął tylko przed luksusowym autem, tak lśniącym, jakby nawet kurz wiejskich dróg nie śmiał do niego przylgnąć.

Oczywiście nie zobaczyła w nim idealnego kandydata na męża, niezależnie od tego, jak jej ciało reagowało na jego nieprawdopodobną męską urodę. Wątpiła, żeby znał się na rolnictwie. Kiedy patrzył na ziemię z wysokości swego słusznego wzrostu, pewnie widział tylko brud. Nie miałaby z niego żadnego pożytku na polu.

Choć powtarzała to sobie w kółko, wciąż nie mogła oderwać od niego wzroku.

W czarnym garniturze powinien wyglądać jak uczestnik pogrzebu, ale z niewiadomych powodów nie wyglądał dziwacznie. Emanował tłumioną energią, niczym byk sąsiada. Choć nosił taki strój jak modele w magazynach, był znacznie lepiej zbudowany, wyższy i bardziej muskularny niż drobni chłopcy, którzy je prezentowali. Nie ulegało wątpliwości, że przywykł do zachwyconych spojrzeń.

Kiedy tak stała, pożerając go wzrokiem, zdjął okulary słoneczne. Nie zsunął ich jednak na czubek lub tył głowy jak miejscowi, lecz złożył i wsunął do kieszeni marynarki jak wyrafinowany światowiec.

Wyglądał jak wyrzeźbiony pewną ręką śmiałego rzeźbiarza w szale twórczej pasji. I nasuwał skojarzenia z drapieżnikiem. Albo nawet z sokołem, groźnym i dominującym.

– Kim pan jest? – spytała bez zastanowienia. – Zgubił pan drogę?

Inny powód jego przybycia nie przyszedł jej do głowy. Przypuszczała, że wysiadł, żeby spytać o drogę, choć robił wrażenie człowieka, który zawsze wie, gdzie jest.

Wpatrzona w niezwykłego przybysza, ledwie zauważyła ludzi wysiadających z pozostałych samochodów. Choć nie określiłaby jego spojrzenia mianem gorącego czy nawet ciepłego, oblała ją fala gorąca, a równocześnie od karku w dół pleców przeszedł zimny dreszcz.

– Nazywa się pani Delaney Clark.

– Tak – potwierdziła natychmiast.

Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie usłyszała pytania, lecz stwierdzenie, jakby znał jej tożsamość, podczas gdy ona nadal nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia.

W jej głowie w tym momencie powinien zadzwonić dzwonek alarmowy, ale jej uwagę przykuł obcy akcent i sposób, w jaki wypowiedział jej imię…

Przerażona tokiem własnych myśli, stanowczo nakazała sobie zachować zimną krew, ale nie odstąpiła do tyłu.

– To widać. Te kości policzkowe, te usta… i oczywiście oczy, zupełnie jak u Montaigne’ów.

Jego towarzysze, przypuszczalnie ochrona, zareagowali przyciszonymi pomrukami, jakby jego deklaracja coś dla nich znaczyła.

Delaney nie wiedziała, jak zareagować, żeby nie wyjść na głupiutką prowincjuszkę, choć nigdy dotąd nie kwestionowała własnej bystrości.

– A kim pan jest? – spytała w końcu ponownie.

– Cayetano Arcieri.

Nic więcej nie dodał, tylko patrzył na nią wyniośle, jakby nazwisko mówiło samo za siebie.

– Wygląda na to, że pańskim zdaniem powinnam skojarzyć to nazwisko – stwierdziła po chwili milczenia.

– A nie kojarzy pani?

– Nie. Gdybym je kiedykolwiek usłyszała, zapamiętałabym. Przypuszczam, że nie jest pan wędrownym sprzedawcą. I raczej nie przyjechał pan naprawić traktor. A szkoda, bo ostatnio nie działa, jak należy – stwierdziła ze smutkiem.

Najbardziej żałowała, wbrew rozsądkowi, że ten zabójczo przystojny mężczyzna najprawdopodobniej nie jej poszukiwał.

– Z początku myślałam, że zgubił pan drogę, ale teraz podejrzewam, że otrzymał pan jakieś fałszywe informacje.

Przybysz nieznacznie się uśmiechnął.

– Jeżeli jest pani tą Delaney Clark, której szukam, a widzę, że tak, to przybyłem we właściwe miejsce, maleńka.

– Nie sądzę – odrzekła, żeby uniknąć dalszych nieporozumień.

Nikt do tej pory nie nazwał Delaney „maleńką”. Przypuszczalnie powinna czuć się urażona, ale w głębi duszy chciała być jego „maleńką”. Pomyślała, że później powinna zadać sobie parę zasadniczych pytań, ale najpierw należało wyjaśnić, co go sprowadza.

Im dłużej na nią patrzył, tym silniejsze wrażenie odnosiła, że złociste oczy przewiercają ją na wskroś. Jego spojrzenie rozpalało w niej ogień.

Nikt do tej pory tak na nią nie działał. Trudno ulegać emocjom na farmie. Nawał obowiązków nie zostawia na nie czasu.

– Pochodzę z kraju o nazwie Ile d’Montagne – oznajmił Cayetano. Przerwał na chwilę, jakby czekał na jej reakcję. Kiedy lekko skinęła głową, dokończył: – To mała wysepka na Morzu Śródziemnym na północny wschód od Korsyki. Przez wiele stuleci rządzili nią fałszywi królowie i królowe.

Delaney nie wierzyła własnym uszom. Mężczyzna o wyglądzie gwiazdora z Hollywood opowiadał o monarchach, jakby codziennie ich widywał.

– Mieszkańcy górskich regionów od początku kwestionowali ich prawo do sprawowania władzy, odkąd pierwszy fałszywy król spróbował objąć tron. Nie wystarczy ogłosić jakiegoś skrawka lądu własnym, żeby objąć go w posiadanie. Ze dwa razy wybuchły zamieszki. Pomiędzy nimi panowało napięcie. Przeciwnicy fałszywego króla po prostu czekali.

– Na co?

– Nie zna pani przysłowia: „Jeżeli zaczekasz wystarczająco długo nad rzeką, ciało twojego wroga w końcu przepłynie obok ciebie?”.

Mroczna historia popsuła Delaney nastrój. Wsunęła ręce do kieszeni, żeby jej nie zdradziły.

– Nie. My w Kansas nie przesiadujemy nad rzekami. Tu nawet nie ma gór, tylko kilka sporych skał.

Czy Cayetano podszedł bliżej, czy wyobraźnia płatała jej figle? W każdym razie zaczęła szybciej oddychać. Najdziwniejsze, że jego bliskość sprawiała jej przyjemność. Doszła do wniosku, że chyba coś z nią nie tak, a mimo to nie wykonała żadnego ruchu.

– Przez wieki moi ludzie czekali na okazję, żeby odzyskać to, co powinno do nich należeć – powiedział Cayetano znacznie ciszej, prawie półgłosem.

Delaney odniosła wrażenie, że wszystko dookoła ucichło, jakby nawet niebo chciało posłuchać.

– Mój dziadek wynegocjował obecnie trwający pokój. Trwa dłużej niż ktokolwiek przewidywał. Mimo to uważaliśmy, że jedyną szansę na odzyskanie tego, co nasze, możemy uzyskać tylko w walce.

Dopiero ostatnie zdanie zaniepokoiło Delaney. Co więcej, przeraziło.

– Jestem przeciwna rozlewowi krwi – oświadczyła.

– A ja jestem wojownikiem. Wywalczyłem sobie moją pozycję ogniem i krwią.

– W przenośni? – spytała z nerwowym śmiechem.

Nikt z obecnych jej nie zawtórował. Wszyscy łącznie z Cayetanem zachowali kamienną twarz.

– Znalazłem lepszy sposób odzyskania ziemi przodków niż wojna. Opracowałem niezawodny plan.

– To już brzmi znacznie lepiej – stwierdziła z ulgą Delaney.

Cayetano wyglądał na rozbawionego jej komentarzem, o ile cokolwiek mogło rozbawić takiego człowieka jak on. Natomiast stojący za nią ludzie otwarcie się roześmiali.

– To zależy, jak na to spojrzysz. Musimy wziąć ślub.

Nie wywołałby większego zdziwienia Delaney, gdyby postanowił pojechać do Independence i z powrotem na dinozaurze albo polecieć w kosmos.

– Co takiego? – wykrztusiła z niedowierzaniem.

– Jesteś kluczem do sukcesu, zaginioną spadkobierczynią korony Ile d’Montagne, maleńka. Przybyłem, żeby zabrać cię do domu – oświadczył z całą mocą.

Mimo kamiennej powagi, z jaką wypowiedział te słowa, Delaney nie potrafiła zareagować inaczej niż śmiechem.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY