Przewodnik po Rekolekcjach Lectio Divina. Zeszyt 3 - ks. Krzysztof Wons SDS,  Amedeo Cencini FdCC - ebook

Przewodnik po Rekolekcjach Lectio Divina. Zeszyt 3 ebook

ks. Krzysztof Wons SDS, Amedeo Cencini FdCC

5,0

Opis

Treści trzeciego zeszytu „Przewodnika” skupiają się wokół tematu indywidualnego towarzyszenia „maluczkim w wierze” w szczególnym czasie, jakim są rekolekcje lectio divina. Kluczowe znaczenie posiada w nich osobista modlitwa Słowem Bożym i kierownictwo duchowe. Tym razem zajmiemy się przede wszystkim dynamiką kierownictwa duchowego osób podążających drogą lectio divina w rekolekcjach ze św. Mateuszem.

Przewodnikiem będzie kanosjanin, o. Amedeo Cencini, który w swoich rozważaniach pomaga uchwycić to, jak w sposób właściwy towarzyszyć osobom zmagającym się z problemem małej wiary. - Miecz obosieczny: wymiar ludzki i duchowy w modlitwie Słowem.

 
 

W drugiej części Towarzyszenie w przełomowych momentach rekolekcji ze św. Mateuszem - ks. Krzysztof Wons SDS wskazuje i omawia przełomowe momenty w formacji do wiary na etapie rekolekcji ze św. Mateuszem. Stała refleksja nad dynamiką rekolekcji jest konieczna dla owocnego towarzyszenia rekolektantom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 121

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tekst konferencji A. Cenciniego przełożyła

Danuta Piekarz

 

Opracowanie tłumaczenia do publikacji

Kalina Kreczko

 

Redakcja

Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz

 

Korekta

Magdalena Mnikowska

 

Projekt okładki

Artur Falkowski

 

Imprimi potest

ks. Piotr Filas SDS, prowincjał

© 2016 Wydawnictwo SALWATOR

 

ISBN 978-83-7580-707-3

 

Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. 12 260 60 80 e-mail: [email protected]

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com

Wstęp

Jak pomagać osobom małej wiary? To jedno z najważniejszych pytań dla Mateusza zatroskanego o pierwotną wspólnotę, w której żył i posługiwał. Stawia je na różne sposoby od pierwszej do ostatniej stronicy Ewangelii. Zapisał poruszające zwierzenia Jezusa, których nie usłyszymy w pozostałych Ewangeliach: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię (11, 28); „Baczcie, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych” (18, 10); „Nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło [nawet] jedno z tych małych” (18, 14). Rekolekcje ze św. Mateuszem nie tylko pomagają zmierzyć się z małością własnej wiary, ale wychowują do dojrzewania w wierze. Mateusz pomaga dokonać ważnego przejścia w procesie wiary: od uwierzenia do powierzenia się Jezusowi. Jeśli na pierwszym etapie – w rekolekcjach z Markiem – cała formacja prowadziła do uwierzenia Jezusowi, to na drugim etapie Mateusz wychowuje do powierzeniasię Jemu. Daje jednocześnie do zrozumienia, że tylko ktoś, kto potrafi uznać swoją maluczkość, będzie potrafił powierzać się jak dziecko.

Rekolekcje lectio divina z Ewangelią św. Mateusza są drugim etapem formacji do wiary. Przypomnijmy, że rekolekcyjny program obejmuje cztery etapy dojrzewania w wierze wyznaczane kolejno przez Ewangelie Marka, Mateusza, Łukasza i Jana. Cztery Ewangelie są jak cztery ikony życia chrześcijańskiego w jego procesie dojrzewania; są jak cztery ikony Kościoła w kolejnych fazach rozwoju wiary. Na pierwszym etapie Ewangelista Marek prowadzi rekolektantów do usłyszenia kerygmatu, wyboru Jezusa i pójścia za Nim. Jest zatroskany o braci i siostry, którym z różnych powodów brakuje wiary. Pomaga im przeżyć na nowo drogę katechumena i chrzcielne wydarzenie: zanurzyć się w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, uczynić z ewangelicznego kerygmatu życiowy program. Wszystko zmierza do tego, aby uwierzyć Jezusowi i konsekwentnie stawać „po Jego stronie”. Taka decyzja nie gwarantuje bynajmniej dojrzałości w wierze ani jej z góry nie zakłada. Wiara jest procesem.

Czasem zbyt pochopnie zakładamy dojrzałą wiarę u osób z długim stażem życia chrześcijańskiego. Nie bierzemy pod uwagę, że nierzadko wierzący, którym służymy w duszpasterstwie, na katechezie, rekolekcjach – ochrzczeni i bierzmowani wiele lat temu – którzy sumiennie uczestniczą w niedzielę, a czasem i częściej we Mszy św., nawet duchowni i konsekrowani, z szacownymi jubileuszami kapłańskimi i zakonnymi, zmagają się z podstawowymi trudnościami w przeżywaniu wiary i moralności, z problemami w modlitwie, w słuchaniu Słowa, z wiernością Jezusowi i Kościołowi. Nie radzą sobie z niedobrymi przyzwyczajeniami, z rutyną, rytualizmem religijnym, z letniością czy połowicznością. Duch tego świata potrafi nawet w najsilniejszych osłabić ducha ewangelicznego życia. Wiara „wzorowych” katolików okazuje się mała, krótkotrwała (oligopistia). Wielu ochrzczonych, a nawet konsekrowanych i wyświęconych nosi w sobie silne przeświadczenie o małości i kruchości własnej wiary. Mają poczucie, jakby dopiero raczkowali. Nęka ich lęk, że pewnego dnia staną przed wyzwaniami, które kompletnie przerosną kondycję ich wiary, albo że Bóg się już zmęczył ich niedojrzałością. Badania przeprowadzone wśród księży i osób konsekrowanych wykazały, że aż 75% z nich cierpi na niską samoocenę. Czują się niepewni swojej wiary i powołania: „Nigdy nie uważałem, że Pan łatwo przebacza…” (osoba lat 60); „Wiem, że Pan nas kocha, ale co do siebie nie jestem wcale tego pewna…” (osoba lat 64); „Boję się, że Bóg już się mną zmęczył” (osoba lat 47). To tylko kilka głosów zebranych spośród badanych osób ochrzczonych, wyświęconych, konsekrowanych*. Potrzebują katechezy, umocowania w ewangelicznym kerygmacie. To właśnie oni jako pierwsi mają prawo poczuć się adresatami Ewangelii Mateusza.

Treści trzeciego zeszytu „Przewodnika” skupiają się głównie wokół tematu indywidualnego towarzyszenia „maluczkim w wierze” w szczególnym czasie, jakim są rekolekcje lectio divina. Kluczowe znaczenie posiada w nich osobista modlitwa słowem Bożym i kierownictwo duchowe. W poprzednim zeszycie, omawiając proces rozwoju wiary według Ewangelii św. Marka, więcej miejsca poświęciliśmy modlitwie słowem Bożym w dynamice lectio divina**, współautorem rozważań jest o. Innocenzo Gargano. Tym razem zajmiemy się przede wszystkim dynamiką kierownictwa duchowego osób podążających drogą lectio divina w rekolekcjach ze św. Mateuszem. Przewodnikiem będzie kanosjanin, o. Amedeo Cencini, który ma ogromne doświadczenie jako kierownik duchowy. Od blisko czterdziestu lat towarzyszy indywidualnie współbraciom przygotowującym się do radykalnego powierzenia się Jezusowi na całe życie. W swoich rozważaniach o. Cencini pomaga uchwycić najważniejsze wyzwania, przed jakimi staje kierownik duchowy podczas rekolekcji ze św. Mateuszem, czyli to, jak w sposób właściwy towarzyszyć osobom zmagającym się z problemem małej wiary. Rzecz jasna w centrum rekolekcyjnego towarzyszenia pozostaje niezmiennie słuchanie słowa Bożego. Wiara rodzi się przecież z tego, co się słyszy, a tym, co się słyszy, jest słowo Chrystusa (por. Rz 10, 17). Pierwsze jest słuchanie Słowa (por. Mk 12, 28). Uczestnik słucha słowa Bożego, podążając wiernie drogą lectio, meditatio, oratio i contemplatio. Kierownik duchowy natomiast, nie zaniedbując osobistej modlitwy Słowem, pamięta, że w kierowaniu rekolektantem główne światło otrzymuje od samego rekolektanta, który dzieli się tym, co usłyszał, i tym, co przeżył podczas lectio i meditatio. Staje się mądry mądrością lectio i meditatio rekolektanta. Kierownik duchowy przede wszystkim słucha. Jest oszczędny w mówieniu, aby swoimi słowami nie zagłuszać czy nie przysłaniać słowa Bożego. To ze słowa Bożego płynie mądrość i moc, a nie ze słowa ludzkiego. Ono samo – słowo Boga, dotyka człowieka we wszystkich sferach jego osobowości: ludzkiej, psychicznej i duchowej. Słowo jest mieczem obosiecznym (por. Hbr 4, 12): ludzkim i duchowym.

Ojciec Cencini wyjaśnia, że towarzyszenie osobiste ma być rodzajem pomocy, jakiej starszy brat w wierze udziela młodszemu, dzieląc z nim w czasie rekolekcji pewien odcinek drogi, aby mógł lepiej poznać samego siebie i własną historię, jej mocne i słabe strony, rozeznać głos i działanie Boga, który wzywa go w tym szczególnym momencie życia, i aby zdecydował się odpowiedzieć z wolnością i odpowiedzialnością na ewangeliczny projekt Jezusa. Kierownik duchowy uczestniczy w delikatnym procesie wychowywania człowieka wierzącego, tak aby w Słowie, które czyta, rozpoznał i usłyszał wołającego go Boga. Stwarza to warunki do autentycznego życia wiarą. Człowiek wierzący to nie tylko ten, który odpowiedział na powołanie, jakie zostało mu kiedyś objawione, ale to ktoś, kto każdego dnia czuje się wzywany przez Boga. Oto dlaczego – zwraca uwagę o. Cencini – należy promować lectio divina. Praktyka ta, wychodząc od czytania i słuchania słowa zapisanego w Biblii, wychowuje jednocześnie do Bożego czytania rzeczywistości. Droga lectio divina nie prowadzi do zwykłego estetyzmu duchowego, do zamykania się w medytowaniu Słowa dla samego medytowania. Rodzi w sercu modlącego się przekonanie, że jest ciągle wzywany. „Lectio każdego dnia mnie wzywa – podkreśla z mocą o. Cencini – potrząsa moim życiem, stwarza mi problemy, zawsze jest to nowe wezwanie i nieprzewidywalne”. Taką drogą potrafią podążać ludzie małej wiary. Czymże jest bowiem oligopistia według Mateusza? „To po prostu ubóstwo, maleńkość wiary. Kto idzie tą drogą, zawsze ma świadomość, że jego wiara jest mała, zawsze ma świadomość, że jest naprawdę bardzo uboga, ewentualne zarozumialstwo w tej kwestii powinno zostać zauważone przez przewodnika (…). Wiara wzrasta w miarę tego, jak ktoś doświadcza bezsilności. Doprowadzenie osoby do tego doświadczenia jest bolesne, ale jakże jest oczyszczające…”.

W drugiej części „Przewodnika” ks. Krzysztof Wons SDS wskazuje i omawia przełomowe momenty w formacji do wiary na etapie rekolekcji ze św. Mateuszem. Stała refleksja nad dynamiką rekolekcji jest konieczna dla owocnego towarzyszenia rekolektantom. Potrzebna jest jasność co do wyznaczonego celu drogi i właściwe wyczucie jej newralgicznych momentów, aby wiedzieć, do czego prowadzić i jak dobrze wczuwać się w proces dojrzewania w wierze, jaki pod wpływem słowa Bożego dokonuje się w uczestnikach. Poszczególne dni rekolekcji są ściśle powiązane z dynamiką Ewangelii Mateusza. Jej rozdziały i wersety proponowane w następujące po sobie dni rekolekcji nie są jakąś przypadkową kompilacją dowolnie wybranych tematów, ale łączy je dynamizm i pedagogia tego nurtu w Ewangelii Mateusza, który skupia uczestników na dojrzewaniu maluczkich w wierze. Istnieje silna analogia między sytuacją wiary nielicznej wspólnoty Mateusza, która najprawdopodobniej rodziła się do życia i rozwijała w kosmopolitycznym świecie gigantycznego pogańskiego miasta Antiochii Syryjskiej, a wspólnotą maluczkich w wierze dzisiaj, która w łodzi Kościoła stawia czoło falom laicyzującego się na naszych oczach świata, zachowującego się tak, jakby Bóg nie istniał.

Rekolekcje lectio divina dla maluczkich w wierze nie są bynajmniej upragnioną okazją do ucieczki na parę dni od tego świata, ale formowaniem się do życia wiarą w tym właśnie świecie, który potrzebuje pokornych świadków zmartwychwstałego Jezusa, żyjącego „tu i teraz”, który w ostatnim zdaniu Ewangelii Mateusza zapewnia: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20).

Krzysztof Wons SDS

Amedeo Cencini FdCC.Miecz obosieczny: wymiar ludzki i duchowy w modlitwie Słowem

Wymiar ludzki i duchowy w indywidualnym towarzyszeniu rekolektantom

Szkoła lectio divina to propozycja towarzyszenia duchowego w ramach rekolekcji, a więc w ramach ograniczonego czasu. Problem jest następujący: jak pełnić rolę kierownika, udzielając skutecznie istotnych wskazówek, aby doprowadzić w danej chwili, w czasie rzeczywistym do jakiejś refleksji i pewnego zrozumienia Bożego słowa, a przede wszystkim, aby pomóc komuś wypracować sposób kontaktu z samym Słowem? W tym przypadku okazują się pomocne nauki o człowieku, a szczególnie pedagogika i psychopedagogika. Z tej właśnie perspektywy postanowiłem podejść do zadanego mi tematu, mając nadzieję, że uda mi się odpowiedzieć na wasze oczekiwania.

Na początku zobaczymy, na razie w sposób dość ogólny, jaki ma sens Słowo Boże w naszym życiu. Następnie przyjrzymy się, co oznacza towarzyszenie duchowe mieszczące się w ramach pewnej drogi należącej do tradycji chrześcijańskiej, na której ważna jest praktyka ćwiczeń duchownych, czyli rekolekcji.

Miecz obosieczny – ludzki i duchowy. Takie jest słowo Boże, jak mówi autor Listu do Hebrajczyków, używając bardzo celnego wyrażenia także z punktu widzenia pedagogicznego i antropologicznego. Jest to, jeśli można tak powiedzieć, definicja bardzo precyzyjna i efektywna, jak również surowa, gdyż mowa o mieczu, i to mieczu obosiecznym. Pozwoliłem sobie odczytać w tej obosieczności z jednej strony ostrze ludzkie, a z drugiej duchowe.

Spróbujmy podać kolejną definicję. Indywidualne towarzyszenie duchowe to pomoc świadczona w danym czasie, instrumentalna, jakiej starszy brat w wierze i w byciu uczniem udziela młodszemu bratu (siostrze), dzieląc z nim pewien odcinek drogi, aby mógł on, po pierwsze, lepiej poznać samego siebie i własną historię, własne strony pozytywne i negatywne, mocne i słabe; po drugie, by mógł on rozpoznać głos Boży wzywający go w tym szczególnym momencie życia; po trzecie, aby mógł rozeznać działanie Boże względem niego, owo wezwanie w ramach ogólnego projektu życia; po czwarte, by mógł zdecydować się odpowiedzieć na to Boże działanie w wolności i odpowiedzialnie. Oto co oznacza osobiste towarzyszenie duchowe.

Jest to zatem pomoc, która zasadniczo ma określony czas, więc niekoniecznie wiąże te dwie osoby na całe życie. Uważajmy na matki czy ojców duchowych, chcących być przez całe życie punktem odniesienia dla osoby, której towarzyszą, usiłujących ją posiąść, zawrzeć pakt na śmierć i życie, stać się poniekąd jak ojciec chrzestny z mafii. Nie, tak nie może być. Towarzyszenie duchowe to jest pomoc tymczasowa na ten okres, kiedy mnie potrzebujesz, może nawet tylko na ten ograniczony czas rekolekcji.

Druga cecha charakterystyczna: towarzyszenie jest to pomoc instrumentalna, czyli należy do kategorii pośrednictwa. Uwaga więc, to nie jest cel, ale środek, którego nie należy nadmiernie akcentować. Na drodze wiary mogą być pomocne różne narzędzia, jednak to narzędzie ma uzasadnienie w pewnej tradycji.

Podmioty: starszy brat czy siostra, niekoniecznie starszy wiekiem, choć zazwyczaj tak jest, ale nie jest to konieczne. Starszy w wierze i w byciu uczniem. Co znaczy to starszeństwo? To znaczy, że starsza osoba przeszła już ten odcinek drogi, a zatem dojrzała w pewnym doświadczeniu Boga. Przede wszystkim zaś pozwoliła, aby jej towarzyszono i być może, choć sama już komuś towarzyszy, nadal korzysta z pomocy swojego kierownika. Przede wszystkim jednak jest to brat (czy siostra), który nauczył się czterech spraw: jak poznawać siebie, jak rozpoznawać wzywający głos Boży, jak rozeznawać działanie Boga, a także jak odróżnić ten głos Boży od innych głosów i działań, które nie pochodzą od Niego. Wie zatem, jak dojść do podjęcia decyzji o odpowiedzi na Boże wezwanie. To wszystko czyni danego człowieka starszym bratem (czy siostrą), który może towarzyszyć drugiemu, dzieląc z nim pewien odcinek drogi.

Nie jest to zatem kontekst dydaktyczny. Ojciec duchowny nie jest nauczycielem. Nie jest to też kontekst przyjacielski, że jesteśmy po prostu przyjaciółmi. Jeśli na pytanie: „Dlaczego idziesz do tego ojca duchownego?” pada odpowiedź: „Bo dobrze się z nim czuję, bo jest taki milutki, sympatyczny, bo przy nim czuję się swobodnie”, niekoniecznie są to właściwe motywacje. Kontekst tego działania nie jest ani dydaktyczny, ani przyjacielski. Nie mają to być również po prostu wskazówki w stylu: „Musisz być dobry, musisz być dzielny, musisz opierać się pokusom”, bo prawdopodobnie ta osoba sama już to wie. Towarzysz duchowy to nie jest też po prostu spowiednik, ale osoba wierząca, która oddaje do dyspozycji drugiego własne doświadczenie wiary, dzieli się drogą trudu odkrywania w wątpliwościach i niepewności. Szczególną cechą takiego kontekstu dzielenia jest zatem mądrość ojca duchownego, kogoś, kto przeszedł przez te trzy stopnie pedagogiczne: poznanie, doświadczenie i mądrość.

Dziś ciągle mówimy o doświadczeniu, o wielkich wydarzeniach, jak na przykład Światowe Dni Młodzieży, z którymi wiążą się ogromne przygotowania. Uwaga: doświadczenia nie są wystarczające, by dokonać wyboru w wierze, jeżeli nie stały się mądrością. Mądrość to zmiana własnego sposobu odczytywania życia, własnego stylu relacji, podejścia do ważnych spraw, rzeczy, bez których mogę się obejść. Mądrość oznacza, że dojrzały we mnie nowe smaki, że mam podniebienie błogosławieństw. Ojciec duchowny powinien być kimś, kto przeszedł przez te trzy stopnie: poznanie, doświadczenie, mądrość. Wtedy może się dzielić, gdyż zdobył pewną wiedzę, doświadczenie – i to stało się jego życiową mądrością, jego smakiem życia. Również tutaj powraca obraz pewnego odcinka drogi przemierzanego wspólnie. Nie chodzi tu znowu o całe życie, a jedynie o jakiś określony moment życia. Celem jest pomoc danej osobie, żeby wykonała właściwy krok.

Na koniec cele. Jaki cel stawia sobie indywidualne towarzyszenie duchowe? Stawia sobie cztery cele. Po pierwsze, żeby człowiek lepiej poznał siebie, żeby poznał własną historię, żeby nauczył się ją odczytywać, rozszyfrowywać, aby poznał ją w aspektach najsłabszych i najtrudniejszych, ale też w aspektach pozytywnych, dostrzegając otrzymane w życiu dobro. Następnie, dzięki znajomości swej historii, powinien on umieć określić, jakie są najbardziej obiecujące, mocne i wolne strony jego osobowości, ale też jakie są jego słabe strony, a zwłaszcza strona najsłabsza, nad którą musi pracować i która uzmysławia mu, że nie jest całkowicie wolny, że jest trochę kruchy, podatny na zranienia albo jeszcze infantylny czy przed okresem dojrzewania. Pierwszy cel to zatem głębsze poznanie siebie.

Drugi cel to nauczenie się rozpoznawania Bożego głosu, który wzywa nie tylko w sensie powołania, osobistego wyboru życiowego, ale to głos Boży, który woła tu i teraz, który mówi właśnie w Słowie – to jest proprium osobistego towarzyszenia duchowego podczas rekolekcji. Wychować człowieka wierzącego, by w Słowie, które czyta, uchwycił wołającego go Boga. Kiedy kierownikowi duchowemu naprawdę uda się tego dokonać, oznacza to, że utworzył w danej osobie warunki do autentycznego życia wiary, bo człowiek wierzący to nie tylko ten, który odpowiedział na powołanie, jakie mu kiedyś zostało objawione, ale to ktoś, kto każdego dnia czuje się wezwany. Nie dlatego, że fantazjuje w swoim umyśle, ale dlatego, że jest Słowo, konkretne Słowo, którego on sobie sam nie wybrał. Jest to Słowo, które Pan kieruje do niego w tym momencie i w którym jest ukryte pewne wezwanie. To jest sens codziennego lectio divina. Oto dlaczego mamy prowadzić lectio divina: ponieważ w każdym dniu jest pewne wezwanie. To nie jest zwykły estetyzm duchowy ani nie jest to tylko medytacja, ale jest to poczucie, że jest się wezwanym. Lectio divina jest bardzo niebezpieczna, jeśli ktoś chce żyć spokojnie. Jeżeli ktoś myśli, że już zrozumiał, czego Pan od niego chce, niech nie praktykuje lectio divina. Przez lectio divina Pan każdego dnia wzywa, potrząsa życiem, stwarza problemy. Zawsze niesie nowe i nieprzewidywalne wezwanie. Osobiste towarzyszenie duchowe wychowuje czytelnika do tego, żeby nie był tylko czytelnikiem, ale by dał się wezwać przez Tego, który jest wiecznie wzywający.

Trzeci cel towarzyszenia to rozeznać działanie Boże względem danego człowieka. Rozeznać to znaczy umieć je odróżnić od innych głosów, od innych hałasów, umieć odczytywać własne duchy, jak mówi Ignacy. Odróżniać te dobre od tych mniej dobrych. Jest to operacja wymagająca pracy, a Słowo może w tym bardzo pomóc (znowu powraca myśl o „mieczu obosiecznym”). Na koniec trzeba się zdecydować odpowiedzieć na nie w wolności i z odpowiedzialnością. Autentyczne towarzyszenie powoduje zatem przede wszystkim podjęcie jakiejś decyzji. Cel jest taki, aby dana osoba podjęła decyzję. Autentyczne towarzyszenie nie jest więc tylko dzieleniem się opiniami, duchowymi punktami widzenia. Towarzyszenie duchowe powoduje, że człowiek zajmuje jakąś pozycję. Zawsze musi się to dziać w wolności i z odpowiedzialnością. W wolności, bo Bóg mnie wzywa i niczego mi nie narzuca. To ja dokonuję dobrowolnego wyboru. Bóg nie narzuca mi nawet swojej miłości. Bóg naraża się na ryzyko, że powiem Mu „nie”. To ja muszę wziąć na siebie to zadanie jako coś, co mam wykonać w wolności. Prawdziwa wolność jest wtedy, gdy człowiek dostrzega w danym Słowie propozycję miłości i odpowiada z miłości. Jeżeli ktoś odpowiada tylko dlatego, żeby być posłusznym, żeby mieć pewność, że postępuje prawidłowo wobec Boga, wtedy w takiej odpowiedzi nie ma jeszcze wolności. Wolność jest wtedy, gdy ktoś potrafi odczuć miłość i propozycję płynącą z tej miłości. Odpowiedzialność zaś oznacza, że nikt mnie w tej odpowiedzi nie może zastąpić. Ojcze duchowny, uważaj, nie wkraczaj w przestrzeń drugiego, to nie ty masz podjąć decyzję; ty, jeśli już, masz ją tylko ułatwić, sprowokować, umożliwić drugiemu jej podjęcie w wolności i odpowiedzialnie.

Przejdźmy do kilku wskazówek teoretyczno-praktycznych. Nauczenie danej osoby, aby trwała przed Słowem i by weszła z nim w relację, jest pierwszym celem z pedagogicznego punktu widzenia (wcześniej mówiliśmy o stronie bardziej doktrynalnej), ponieważ – powtarzam – ważna jest jakość relacji pomiędzy osobą wierzącą a Słowem i nie można zakładać z góry, że ktoś już taką relację stworzył. To coś innego, jeśli ktoś czyta Słowo tylko dlatego, że musi każdego dnia odprawiać medytację albo że później musi głosić Słowo wiernym, czy też dlatego, że jest osobą pobożną. Pierwsza uwaga teoretyczno-praktyczna brzmi: moja modlitwa nie jest moją inicjatywą, ale pragnieniem Boga, który chce być ze mną i skierować do mnie swoje Słowo. Na pierwszy plan wysuwa się więc ta pewność. Nie jest to obowiązek czy zobowiązanie, ale jest to pragnienie Boga. Podmiotem modlitwy jest raczej Bóg niż człowiek, który się modli. To Bóg umiera z pragnienia bycia z tobą, a nie ty, który odprawiasz pobożne praktyki. Ty odpowiadasz na zaproszenie albo poddajesz się wobec Jego determinacji. To jest ważne, bo oznacza, że prymat należy do Boga, który podejmuje inicjatywę, wypowiada Słowo, zaczyna rozmowę. To nie ja wychodzę z inicjatywą i zaczynam Mu mówić o swoich sprawach, troskach, prośbach czy o swoich refleksjach. To Bóg interweniuje jako pierwszy, bo to On pragnie być ze mną. Moje pragnienie jest bladym przejawem Jego mocnego pragnienia. Moje pragnienie bycia z Nim jest darem Bożym. To On umieszcza je w moim sercu i o to pragnienie należy prosić na modlitwie. Zanim więc wskaże się metodologię lectio wraz z kolejnymi, poszczególnymi etapami, dobry ojciec duchowny zachęca, by modlić się o to pragnienie. „Panie, spraw, abym pragnął być z Tobą”. Bóg pragnie być ze mną, więc jeśli ja zbytnio tego nie pragnę, jest to dość mało eleganckie.

Druga uwaga teoretyczno-praktyczna. Trwać przed Słowem i odczytywać Słowo nie znaczy czytać starą, nawet bardzo starą książkę, może nawet ciekawą, bo ma Boże pochodzenie, ale to nie oznacza czytania książki. Należy na to zwrócić uwagę, bo tego też dostatecznie często się nie podkreśla. Chrześcijanin nie jest czytelnikiem książki. Kiedy trzymamy w ręku słowo Boże, stoimy wobec Osoby. Kiedy zatem czytasz słowo Boże, nie jesteś czytelnikiem, ale Bóg osobiście jest przed tobą. Nie wiem, ilu czytelników słowa Bożego ma jasne przekonanie, że jest to Osoba – i to żywa Osoba. Na podstawie czego mogę powiedzieć, że jest żywa? Ktoś mógłby pomyśleć, że stoi niejako wobec duchowego wyobrażenia Boga; wyobraża sobie, że w jakiś sposób stoi przed Odwiecznym. Istnieje pewna wskazówka bardzo ludzka, mówiąca nam, że ta Osoba jest żywa. Jaka to wskazówka? Fakt, że ta Osoba mówi do mnie. Umarły nie mówi, nawet jeśli to jest bliski zmarły. Bóg natomiast mówi do mnie, skoro więc do mnie mówi, to znaczy, że jest żywy, a ja, słysząc, że ta Osoba mówi do mnie, jeśli jestem uważny, czuję nawet Jej oddech. Oznacza to, że ta Osoba jest żywa. Sformułowanie, że Słowo jest natchnione, nie oznacza, że w momencie pisania hagiograf danego tekstu był pod natchnieniem Ducha Świętego, ale oznacza, że to Słowo jest nadal jeszcze pełne Boga, co więcej, to On je wypowiada. Pojęcie „natchnienie” jest zatem fundamentalne. To Bóg mówi do mnie przez to Słowo w tym momencie; co więcej, Bóg oddycha poprzez to Słowo, czyli przejawia swoje istnienie jako Osoba żyjąca, która teraz jest przede mną. To dlatego Sobór Watykański mówi, że obecność Pana podczas Ofiary Eucharystycznej jest dwojaką obecnością na tej samej płaszczyźnie: obecność w Najświętszej Eucharystii i obecność w Słowie. Nie wiem jednak, czy naprawdę mamy takie przekonanie. Bóg jest tu obecny i mówi do mnie, właśnie do mnie. To prawda, że jest to lektura, którą czytają wszyscy wierzący rozsiani po całym świecie, ale w tym momencie Pan wypowiada to Słowo dla mnie i wypowiada je w sposób, jakiego może użyć tylko wobec mnie, czyli jest to gest absolutnie osobisty. To prawda, że Słowo jest proklamowane dla wspólnoty, ale każdy wierzący jest wezwany przez Boga, by wziąć je ponownie do rąk, bo Bóg teraz chce to Słowo skierować do mnie osobiście. Tak jakbym to ja był w tym momencie Jego jedynym rozmówcą. Trwanie przed Słowem jest aktem relacji z tym, co boskie. Bóg w tym momencie jest obecny w moim życiu jako żyjąca Osoba, która do mnie mówi.

Trzecia uwaga teoretyczno-praktyczna. Trwanie przed Słowem nie oznacza czytania książki, jak powiedzieliśmy w punkcie drugim, ale słuchanie Osoby. Dodajmy teraz, że oznacza przede wszystkim: dać się odczytać. To Bóg jest czytelnikiem, to nie ja czytam. Bóg swoim Słowem odczytuje moje życie. Oto „miecz obosieczny”. Jest to Słowo, które przenika do mojego wnętrza. To Słowo odkrywa mój wewnętrzny świat, ukazuje moje uczucia, prowokuje moją reakcję. Reakcja ta nie od razu musi być wielkim przyjęciem tych treści; może to być reakcja odrzucenia albo trudu, niemożności zrozumienia. Tego jednak powinno dokonać Słowo, jeśli spotka autentyczne zaangażowanie tego, kto czyta. Widać, jak ważny jest pierwszy punkt, czyli to, że Bóg wychodzi z inicjatywą. Uważajmy więc, by nie czynić lectio aż zanadto skomplikowaną dynamiką złożoną z faz, z momentów, które mają następować po sobie w sposób uporządkowany, jednocześnie poniekąd ukrywając subtelne dążenie do tego, że ja będę wszystkim zarządzać, choć może sobie z tego nawet nie zdaję sprawy. Zrobiłem sobie plan metody lectio i jeśli będę przestrzegać tej metody, będę czuł się zadowolony i zaspokojony. Uwaga, nie wystarczy powiedzieć, jak mówił Guido II, kartuz, że dziś już nie odprawiamy medytacji, ale lectio – i twierdzić, że już nauczyliśmy się odczytywać słowo Boże. Autentyczna lektura dokonuje się w pozornie biernej postawie. To postawa człowieka, który daje się Bogu odczytywać. Już sama modlitwa to właśnie oznacza. Cóż znaczy bowiem modlić się? Zasadniczo modlić się to pozwolić, by Bóg na nas patrzył, i cieszyć się, trwając pod Jego spojrzeniem; być wolnym, by pozwolić się objąć przez to spojrzenie; w wolności pozwolić, by to spojrzenie dotarło do wszystkich zakątków mojego życia, niczego przed nim nie ukrywając. Może właśnie przede wszystkim odkryć przed tym spojrzeniem najsłabsze i najbardziej mroczne strony, te najbardziej męczące, najtrudniejsze, zimne, te, gdzie nie dochodzi ciepło Jego spojrzenia. Postawić przed Nim trud przebaczenia jakiejś osobie, która mnie obraziła, czy trud okazania uwagi komuś, kto wcale mnie nie pociąga. Pozwolić, żeby na modlitwie wszystkie aspekty mojego życia zostały otoczone tym spojrzeniem. W takim ujęciu modlitwy – czyli modlić się to pozwolić, żeby Bóg patrzył na mnie – szczególnego znaczenia nabiera także lectio: przede wszystkim dać się odczytać. Tak jak modlitwa zasadniczo polega na tym, aby pozwolić, by Bóg patrzył na mnie, tak lectio polega szczególnie na tym, aby Bóg mógł mnie odczytać, bo On jest jedynym, który może odczytać moje serce, jedynym, który może je odczytać na głos, w tym sensie, że mogę to usłyszeć. On jest jedynym, który może także odkryć to, co ja ukrywam. Może mi to wskazać, nie niszcząc mnie, nie budząc we mnie takiego poczucia winy, żebym pragnął swojego końca. Bóg jest jedynym, który może mi powiedzieć prawdę, nawet trudną prawdę, taką, którą najtrudniej jest mi zaakceptować – i czyni to poprzez swoje Słowo. Nazywamy je słowem Bożym i to jest prawda. Właśnie dlatego, że jest to słowo Boże, jest to też słowo człowieka, jest to Słowo, które odsłania czytelnikowi jego samego. Można powiedzieć, że zanim jeszcze Słowo z lectio stanie się teofanią, czyli objawieniem Boga, jest ono słowem człowieka w tym sensie, że objawia czytelnikowi jego samego.

Ważne, by wyjść z założenia, że Słowo jest moim przyjacielem, chce mojego dobra, jest światłem, które zapala się rano w naszym życiu i mogłoby być zapalone przez cały dzień. Dobre kierownictwo duchowe uczy także tego, jak sprawić, by Słowo pozostawało w nas przez cały dzień, świecąc. To jest niewiarygodne światło, niezwykle jaśniejące, którego nigdy nie zdołamy całkowicie przeniknąć. Światło tajemnicze. Jaka jest różnica między tajemnicą a zagadką? Tajemnica, misterium to coś, czego nie możemy pojąć. Dlaczego? Ponieważ w misterium jest zbyt wiele światła. Chodzi o mocne światło, które razi mnie w oczy, więc muszę wchodzić w to światło stopniowo. Jednak, jak mówił Newman, jest to światło przyjacielskie. Jest to światło, które objawia mi samego siebie. Światło, które chce mojego dobra. Natomiast zagadka też oznacza coś, co trudno zrozumieć, ale z innego powodu: ponieważ w zagadce jest mrok. Zagadka jest zimna. Zagadka nie oświeca twojego życia, bo jest w mroku. Nie pomaga ci poznać siebie. Jeśli za bardzo zbliżysz się do zagadki, odrzuci cię, odeśle cię wstecz. Dlaczego to rozróżnienie może być ważne? Ponieważ czasem w naszych relacjach z Bogiem chcemy, żeby Bóg był misterium, tajemnicą, bardzo świetlaną tajemnicą, w którą wchodzimy stopniowo. Lectio to codzienna metoda pomagająca nam stopniowo wchodzić w światło misterium, ale nie automatycznie, bo nawet jeśli pragniemy, żeby Bóg był misterium, czasem Bóg jest zagadką. Innymi słowy, trudno, żeby dla każdego z nas Bóg był w stu procentach misterium, bo zawsze będzie pewien procent zagadkowości w naszej relacji z Bogiem. Bóg zagadka. Bóg, z którym nie nauczyłem się przeżywać tej relacji. Bóg, którego Słowo nie stało się dostatecznie tym przyjacielskim światłem, które objawia mi mnie samego. Takie podejście ma konkretnie człowiek wierzący, który boi się Słowa, trzyma się od niego z daleka, czyta je, ale nie medytuje, głosi je, ale nie przyswaja, ogłasza je innym, ale tak, jakby to było jakiekolwiek inne nauczanie. W jakiś sposób to Słowo, czyli Bóg, jest jeszcze dla niego zagadką. Uwaga: Bóg jest zagadką w takim stopniu, w jakim enigmatyczne jest Jego Słowo, enigmatyczny jestem ja sam, czyli ja staję się zagadką dla samego siebie, a także inni stają się zagadką dla mnie. Wchodzę z nimi w enigmatyczne relacje, niejasne, nieoświecone światłem pochodzącym z wysoka, nieprzejrzyste. Żyję w zagadkowych wspólnotach, bo mam enigmatyczne relacje. Jeśli jestem na przykład proboszczem, żyję w zagadkowej parafii albo w zagadkowej diecezji itp. Może się to wydawać trochę naciąganym porównaniem. Dlaczego jednak mówimy, że Słowo jest misterium, które oświeca życie? Misterium w tym przypadku znaczy, że mam pewność, że jest to mój przyjaciel, który chce mojego dobra i okazuje to, bo objawia mi siebie samego oraz pozwala mi zrozumieć, gdzie jestem wezwany do nawrócenia.

Przypisy

* Por. A. Cencini, Będziesz miłował Pan Boga swego. Psychologia kontaktu z Bogiem, Wydawnictwo M, Kraków 1995, s. 11, 124.

** „Przewodnik po rekolekcjach lectio divina”, zeszyt 2: I. Gargano, Proste wprowadzenie w praktykę lectio divina; K. Wons, Towarzyszenie w przełomowych momentach rekolekcji ze św. Markiem, Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2015.