Przewodnik po Rekolekcjach Lectio Divina. Zeszyt 2 - ks. Krzysztof Wons SDS; o. Innocenzo Gargano OSB Cam - ebook

Przewodnik po Rekolekcjach Lectio Divina. Zeszyt 2 ebook

ks. Krzysztof Wons SDS; o. Innocenzo Gargano OSB Cam

5,0

Opis

Kolejny już zeszyt Przewodnika, tym razem składa się z kilku części.  W pierwszej części o. Innocenzo Gargano podkreśla, że sercem lectio divina jest  przede wszystkim słuchanie Słowa, które rozwija więź miłości między tajemniczą Osobą, która posługuje się księgą, a czytającym. Aby czytać Biblię, nie trzeba być specjalistą od pracy z tekstem, ale trzeba „mieć serce” do czytania tekstu Biblii - Proste wprowadzenie w praktyke lectio divina.

Druga część autorstwa ks. Krzysztofa Wonsa poświęcona jest towarzyszeniu uczestnikom w przełomowych momentach rekolekcji ze św. Markiem, które są pierwszym etapem czteroletniej formacji: Cztery Ewangelie jako cztery etapy dojrzewania chrześcijańskiego.
 
Polecamy również Dodatek, w którym zamieszczona jest rozmowa z o. Gargano na temat praktykowania lectio divina we współczesnym świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 163

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tekst konferencji Innocenzo Gargano OSB Cam przełożyła

Danuta Piekarz

 

Redakcja

Zofia Smęda

 

Korekta

Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz

 

Projekt okładki

Artur Falkowski

 

Imprimi potest

ks. Piotr Filas SDS, prowincjał

l.dz. 562/P/2015

Kraków, 3 listopada 2015

© 2015 Wydawnictwo SALWATOR

 

ISBN 978-83-7580-705-9

 

Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. 12 260 60 80 e-mail: [email protected]

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com

 

Wstęp

Często wracam do wyznania Benedykta XVI, jakim podzielił się przed biblistami i teologami w Castel Gandolfo. Było to podczas kongresu z okazji 40. rocznicy ogłoszenia Konstytucji dogmatycznej o Objawieniu Bożym Dei verbum. Przypominając o prastarej tradycji lectio divina, papież powiedział, że jeśli będzie ona skutecznie propagowana i praktykowana, przyniesie Kościołowi „nową duchową wiosnę (…), jestem o tym przekonany”1. Znamienny jest zwłaszcza osobisty ton, z jakim papież wypowiedział te słowa.

Jednym ze znaków nowej duchowej wiosny w Kościele jest delikatny powiew nowej ewangelizacji.Warto przypomnieć, że lectio divina od zawsze stanowiła pulsujące serce Kościoła. W sposób naturalny była ona i jest miejscem ewangelizacji, ponieważ pozostawia dużo miejsca na słuchanie Słowa Bożego2. Ta prastara praktyka przypomina, że ewangelizacja rozpoczyna się od ewangelizacji ewangelizatora. Osoba taka, podobnie jak wiara, rodzi się ze słuchania Słowa (por. Rz 10, 17). Ma się stawać homo biblicus – cała otwarta na Słowo, jeśli chce pomagać innym na nie się otwierać.

Nowość ewangelizacji nie polega na głoszeniu nowych treści ani na posługiwaniu się nowymi środkami. Polega na „nowych osobach”, które przemienione przez Boże czytanie potrafią ukazywać sobą niezmienną nowość i piękno Dobrej Nowiny. To nie my czynimy Ewangelię nową. Dzieje się bowiem tak, że to Ewangelia czyni nas nowymi osobami. „Oto czynię wszystko nowe” – deklaruje Bóg w swoim Słowie (Ap 21, 5). Duch Boży, który tchnie w Słowie, zapewnia pismom wieczną młodość (św. Ireneusz z Lyonu). Gwarantuje ją także Kościołowi, który czyta Biblię. W Biblii panuje wiosna. Kiedy Kościół jest zakorzeniony w Bożym czytaniu pism, unosi się w nim zapach wiosny. Jest on roznoszony nie przez struktury czy środki duszpasterskie, ale przez osoby rozkochane w Słowie Boga. Przekonują one sobą, że Bóg przez swoje Słowo czyni wszystko nowe: daje nowe oczy, nowe uczy, nowe myśli, nowe serce. Spotykając z bliska takie osoby, można się nasycać wiosną Kościoła i uczyć się od nich smakowania Ewangelii i świeżości w przeżywaniu wiary.

Rok temu ukazał się pierwszy zeszyt „Przewodnika po Rekolekcjach Lectio Divina”. Był on owocem sesji formacyjnej poświęconej prowadzeniu i towarzyszeniu w rekolekcjach lectio divina proponowanych przez Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie. Spotkania te gromadzą duchownych, konsekrowanych i świeckich, dla których droga wielowiekowej praktyki modlitwy Słowem Bożym stała się szczególnie bliska przez przeżyte rekolekcje i którzy pragną szerzyć kulturę rekolekcji lectio divina w Kościele w Polsce i poza jej granicami. Później odbyła się druga sesja. Zaproszono na nią ojca Innocenzo Gargano, współczesnego mistrza lectio divina, który regularnie prowadzi tygodnie lectio divina w Camaldoli i cotygodniowe spotkania w Rzymie na Awentynie. Kameduła z klasztoru San Gregorio al Celio, od dziecka rozkochany w Biblii, przybliżył uczestnikom sesji ducha lectio divina, z prostotą podzielił się osobistym doświadczeniem modlitwy zakorzenionej w Piśmie Świętym, a także wieloletnim doświadczeniem w prowadzeniu innych na tej drodze.Zaproponował także Boże czytanie do wybranych fragmentów Ewangelii św. Marka. Lectio divina – podkreślił ojciec Gargano – toprzede wszystkim słuchanie Słowa. Słuchać oznacza „dać się związać wewnętrznie przez Słowo”. Jest to związanie miłosne. Słuchanie rozwijawięź miłości między tajemniczą Osobą, która posługuje się księgą, a czytającym. Ojciec Gargano przypomniał myśl Orygenesa, że litery, które tworzą Pismo Święte, są słowami miłości, jakie wypowiada Oblubieniec i Oblubienica, Chrystus i Kościół. Dlatego, aby czytać Biblię, nie trzeba być specjalistą od rozumienia tekstu, ale trzeba „mieć serce”. Ktoś może nie mieć dużej wiedzy biblijnej, ale za to potrafi bardzo kochać. Wtedy bardziej poznaje, ponieważ – jak mówi św. Grzegorz Wielki: „Miłość sama w sobie jest poznaniem”. Trzeba mieć „głowę na tekście” (wł. testa sul testo), a serce przy tekście, by pozwolić mówić sercu, któremu tekst zadał pytania. „Jeśli tekst otworzył ci serce na miłość, nie gaś tego ognia – mówił z ojcowską troską ojciec Gargano. – Nie mów: «Jestem trochę bardziej wykształcony, chciałbym czegoś innego». Pozwól, by miłość zadawała ci pytania i odpowiedz miłością na miłość”. Przytoczyłem kilka myśli płynących wprost z serca ojca Gargano. Nietrudno zauważyć, że mówiąc o lectio divina, posługuje się on językiem miłości. Widać w jego słowach ogromną zażyłość ze świętym tekstem, językiem oblubienicy, która poszukuje swego Umiłowanego. Jest to ten sam język, którym posługiwali się ojcowie Kościoła. Trzeba go zachować i pielęgnować w Kościele. Kto miłuje Słowo, ten będzie przemawiał językiem miłości i zapalał serca. Warto się spotkać ze współczesnym mistrzem lectio divina, jakim jest niewątpliwie ojciec Gargano, i pozwolić mu rozkochać się w czytaniu i medytacji Słowa. W pierwszej części drugiego zeszytu „Przewodnika” publikujemy jego konferencje.

W formacji chrześcijańskiej potrzebujemy dziś powrotu do samego źródła, z którego na przestrzeni historii Kościoła i świata wytrysnęły różne kultury, charyzmaty i szkoły duchowości. Tym najczystszym źródłem jest Ewangelia. Mogą się przy nim spotkać i zbliżyć do siebie ludzie różnych pozycji i funkcji społecznych, charyzmatów, środowisk kościelnych, kapłańskich, zakonnych i ruchów odnowy. Zwłaszcza dzisiaj trzeba przypominać o tym, jak jednocząca i rozwijająca w historii naszego kontynentu była Ewangelia. Trzeba wracać do niej jak do źródła. „Europa ukształtowana przez Słowo Boga – przypomniał św. Jan Paweł II – odegrała w historii świata wyjątkową rolę i jej kultura miała mocny wkład w rozwój ludzkości. Dynamizm wiary chrześcijańskiej wzbudził w kulturze europejskiej nadzwyczajną twórczość. Historia świata jest bogata w cywilizacje, które zniknęły, we wspaniałe kultury, których blask po czasie wygasł, podczas gdy kultura europejska ciągle się odnawiała i ubogacała w dialogu z Ewangelią, czasem niewygodnym, często konfliktowym, ale zawsze płodnym. Ten dialog jest fundamentem kultury europejskiej”3.„Ewangelią żyli w Europie przez kolejne stulecia, aż po dzień dzisiejszy, nasi bracia i siostry. Powtarzały ją mury kościołów, opactw, szpitali i uniwersytetów. Głosiły ją foliały, rzeźby, obrazy, obwieszczały strofy poezji i dzieła kompozytorów. Na Ewangelii kładziono podwaliny duchowej jedności Europy (…). Tym, którzy zapomnieli o Chrystusie i Jego nauce, pomóżmy odkryć Go na nowo. Stanie się tak wtedy, kiedy zastępy wiernych świadków Ewangelii znów zaczną przemierzać nasz kontynent”4. Proponowana przez CFD formacja rekolekcyjna w dynamice lectio divina czerpie przede wszystkim z Ewangelii.

Druga część obecnego numeru „Przewodnika” poświęcona jest ukazaniu dynamiki rekolekcji z Ewangelią św. Marka. Rekolekcje te są pierwszym etapem czteroletniej formacji: Cztery Ewangelie jako cztery etapy dojrzewania chrześcijańskiego. W następnych numerach zostaną omówione kolejne etapy rekolekcji.Nie należy ich traktować jako instrukcji do prowadzenia rekolekcji, ale raczej wykorzystać jako materiał pomocny w pogłębionej refleksji bazującej na osobistych doświadczeniach. Aby móc służyć na tej drodze innym, najważniejsze jest osobiste doświadczenie drogi rekolekcji.Rekolekcje ze św. Markiem posiadają ważne momenty przełomowe, na które prowadzący – kierownik duchowy – musi być wyczulony. Z pewnością dużą pomocą będzie dla niego to wszystko, co sam wpierw przeżył jako uczestnik rekolekcji ze św. Markiem.Kto sam doświadczył modlitwy rekolekcyjnej jako uczestnik rekolekcji, ten wie, że trzeba być wrażliwym na modlitwę rekolektanta, jeśli chce mu się dobrze towarzyszyć i pomagać w rozwoju nie według własnego pomysłu, ale śledząc uważnie drogi, na jakie modlącego się kieruje Słowo Boże. Uczymy się w ten sposób pokornego towarzyszenia innym w rekolekcjach, tak aby nie przejmować inicjatywy, nie narzucać własnych programów, ale śledzić uważnie natchnienia Słowa Bożego. To samo Słowo, które prowadzi rekolektanta, prowadzi także rekolekcjonistę i kierownika duchowego. Dlatego kierownik duchowy musi być najpierw osobiście doświadczony na drogach Bożego prowadzenia, aby potem mógł towarzyszyć innym. W prowadzeniu rekolektanta pierwsze nie jest głoszenie czy mówienie, ale słuchanie. Przytoczone świadectwa uczestników rekolekcji przekonują, że decydujące znaczenie w rekolekcjach posiada sama modlitwa rekolektanta, a nie słowo prowadzącego, które ma naprowadzać i obiektywizować doświadczenia korzystającego z rekolekcji tak, aby miał on wewnętrzną pewność, że to, co się dzieje podczas słuchania Słowa Bożego, nie jest owocem jego sugestywnych przeżyć, ale natchnieniem Ducha, który przemawia w Słowie.

W Dodatku zamieszczono dwa teksty. Pierwszy to konferencja, którą ojciec Innocenzo Gargano wygłosił do uczestników seminarium poświęconego lectio divina w kamedulskiej Pustelni św. Jerzego w Rocca di Garda5.Pokazuje on, w jaki sposób lectio divina staje się drogą do pogłębionego odczytywania rzeczywistości i wydarzeń dokonujących się na naszych oczach. Lectio divina pomaga nam również – jak mówi ojciec Gargano – „w analizowaniu historii w taki sposób, aby nie pozwolić się uwarunkować chronologią wydarzeń, ale nadać sens znakom czasów, ponieważ punktem docelowym zarówno dla lectio divina, jak i lektury historii jest tajemnica Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. (…) Istnieje wzajemna odpowiedniość pomiędzy misterium Chrystusa, które odkrywamy w tekście biblijnym, a misterium Chrystusa ukrzyżowanego, które powinniśmy odkryć w realizującej się historii. (…) Im bardziej wyczulamy naszą uwagę na rozumienie tekstu biblijnego, tym bardziej odkrywamy odpowiednie narzędzie do tego, by wejść w głąb sensu wydarzeń historycznych”.

Drugi tekst to wywiad na temat praktyki lectio divina, przeprowadzony z ojcem Gargano przez Anetę Kanię. Rozmowa ta jest konkretnym przykładem współczesnej pasji ludzi świeckich, którzy w lectio divina odnajdują osobistą drogę i mają wielkie pragnienie nie tylko poznania, ale i praktykowania lectio divina w dzisiejszym świecie. Jest to wypełnianie nadziei Benedykta XVI oraz odpowiedź na apel biskupów, którzy przygotowując synod poświęcony Słowu Bożemu w życiu i misji Kościoła, podkreślili z mocą, że lectio divina nie jest „praktyką zarezerwowaną dla pewnych wiernych bardzo zaangażowanych czy grup specjalizujących się w modlitwie. Jest ona rzeczywistością, bez której nie możemy być prawdziwymi chrześcijanami w zsekularyzowanym świecie. Dzisiejszy świat wymaga osobowości kontemplatywnych, czujnych, krytycznych, odważnych. Wymaga on niekiedy nowych i nieznanych dotąd wyborów. Będzie wymagał szczególnych interwencji, które nie wypływają z przyzwyczajenia czy obiegowych opinii, lecz ze słuchania Słowa Pańskiego i tajemniczego dostrzegania Ducha Świętego w sercach”6.Temu służy między innymi dzieło rekolekcji lectio divina. Zapraszamy do lektury drugiego zeszytu „Przewodnika”.

Krzysztof Wons SDS

Innocenzo Gargano OSB Cam.Proste wprowadzenie w praktykę lectio divina

Na początku chciałbym wyjaśnić samo pojęcie lectio divina. Lectio to czytanie, ale tak naprawdę, przede wszystkim, jest to słuchanie. Kiedy dodaje się ten atrybut divina, chce się przez to podkreślić, że księga będąca przedmiotem naszej lektury nie jest w rzeczywistości księgą. To tajemnicza Osoba posługuje się nią, by móc się do nas zwracać. Tą tajemniczą Osobą jest oczywiście samo Słowo Boga. Orygenes mówił, że litery tworzące Pismo Święte w rzeczywistości są słowami miłości wypowiadanymi przez Oblubieńca i Oblubienicę, czyli Chrystusa i Kościół albo Chrystusa i człowieka wierzącego. Dlatego punktem wyjścia lectio divina jest owo głębokie przekonanie, że chodzi o spotkanie miłości pomiędzy Miłującym a umiłowaną. Podobnie jak w każdym spotkaniu miłości, sprawdzianem jej autentyczności jest punktualność. Kładę nacisk na ten punkt, ponieważ na spotkanie ze Słowem nie można zostawiać ostatnich chwil. Nie można mówić: „Jeżeli znajdę parę wolnych minut, to zajmę się Pismem Świętym”. Nie, nie, nie! Tu chodzi o określone spotkanie w ramach dwudziestu czterech godzin, które stanie się centralnym punktem dnia. Ważna jest nie tyle ilość czasu, jaką się poświęca, ile raczej wierność spotkaniu. Na początku nauczam, żeby mieć wielki szacunek do tego czasu, jaki każdy poświęca Słowu. Zaznaczam, że chodzi tu o własny czas, a nie o czas innych ludzi. To bywa trudne przede wszystkim dla księży, którzy byli wychowani, by zawsze być całkowicie do dyspozycji innych. Dlatego zdarza się, że na medytację, na rozważanie Słowa w lectio divina poświęcają tylko parę wolnych chwil.

Czas, o który proszą nas inni ludzie, nie jest nasz, to jest ich czas. Gdy zostajemy o coś poproszeni, wtedy Pan mówi do nas, abyśmy się wyrzekli naszego czasu i dali go innym. Kiedy ktoś nas prosi, byśmy poświęcili mu parę chwil, ten czas już nie jest nasz. Nawet gdy prosi nas neurotyk, który nie wie, gdzie ma iść, i przychodzi tylko po to, żebyśmy tracili z nim czas. On już nie jest nasz. To Pan pozwolił, aby go nam zabrała osoba mająca pewne zaburzenia. Trzeba więc znaleźć jakąś porę, która będzie całkowicie nasza, a to wymaga dobrej organizacji dnia. Musimy odkryć, jaki czas jest naprawdę tylko nasz. Często się zdarza, że jest to wyłącznie noc, późny wieczór albo wczesny ranek. To właśnie ten czas powinniśmy poświęcić na miłosne spotkanie ze Słowem, pamiętając o wierności temu wyborowi. Każdy określa długość tego spotkania według swoich konkretnych możliwości. Są tacy, którzy mogą medytować tylko wcześnie rano, muszą więc wstać pół godziny wcześniej, by poświęcić się wyłącznie Słowu. To pociąga za sobą zaangażowanie ciała. Zaangażowanie ciała w spotkaniu ze Słowem pisanym jest bardzo ważne, bo bez niego nie ma też zaangażowania ducha. Tradycja mówi, że powinniśmy osiągnąć stałość ciała, umysłu i serca. Stałość ciała oznacza, że jesteśmy właśnie tutaj. Podczas czytania nie chodzimy, mamy trwać w jednym miejscu, nawet jeśli będziemy mieć ochotę napić się wody. Ten czas jest tylko dla Słowa. W ramach tej stałości ciała staramy się osiągnąć stałość serca, z tym wszystkim, co ono pociąga za sobą, także świat uczuć. Następnie trzeba się troszczyć o stałość umysłu: myśli, fantazja, wyobraźnia – wszystko ma być skupione na tekście. Ojcowie mówili, że trzeba mieć zawsze głowę na tekście, nie pozwalać, by błąkała się gdzie indziej, wyobrażając sobie, że wygłasza nie wiadomo jakie przemówienia teologiczne czy duchowe. Głowa ma być na tekście. To oznacza, że tekst, jak tkanina złożona z wielu nici, staje się pierwszym koniecznym stopniem każdej lectio divina. Trzeba wciąż uwzględniać te różne nici tworzące tekst. Istnieją też techniki sprzyjające połączeniu głowy z tekstem. Starożytni nazywali to uwagą – prosoche. W liturgiach wschodnich pozostał zwyczaj wołania: Prosoche!, czyli: „Uważajcie, bo teraz coś ważnego dokona się w zgromadzeniu”. Zatem ty, który wybrałeś tę część dnia na spotkanie ze Słowem, pamiętaj, by przeżywać je z maksymalną uwagą. Istnieją techniki pomagające osiągnąć ten cel. Jedną z nich, znaną od czasów ojców, jest przepisywanie tekstu. Muszę mieć tę hojność serca, by przyjąć taką dyscyplinę na pewien czas, często długi, dopóki nie dojdę do momentu, gdy będę mógł powiedzieć, że teraz, gdy czytam tekst, naprawdę mam głowę na tekście. Przepisywanie ma być odręczne, nie w komputerze. To przepisywanie może się łączyć z tłumaczeniem tekstu, oczywiście jeśli ktoś zna jakiś język, najlepiej hebrajski czy grecki, ale też inny, bo wtedy może w ten sposób ćwiczyć uwagę. Jeśli tłumaczysz tekst, siłą rzeczy angażujesz swoją głowę, bo musisz zrozumieć, co on mówi w danym języku, a późnej musisz to wyrazić w twoim języku. Osobiste tłumaczenie tekstu może być bardzo ważne w lectio divina. Jest już tyle tłumaczeń polskich czy włoskich, ale tu chodzi o twoje (!) przepisanie tekstu i twoje tłumaczenie. Często, by dobrze przetłumaczyć tekst, trzeba go poddać elementarnej analizie: gramatycznej i logicznej. Tego uczyliśmy się w szkole. Ważna jest nie sama technika, ale owoc, jaki się zyskuje poprzez jej zastosowanie. A owocem ma być umiejętność trzymania głowy na tekście, by pozwolić mu mówić. Nie możemy wymuszać, by tekst mówił to, co my chcemy, ale trzeba pozwolić, żeby powiedział to, co naprawdę chce. Na początku pojawia się wiele pokus. Oczekujemy, by tekst mówił to, co my chcemy. Pozwól mówić tekstowi! Przez jaki czas? Zawsze. To musi stać się zwyczajem. Kiedy masz przed sobą tekst, nie myśl o uprzednim jego rozumieniu, o troskach, ale poddaj mu się w duchu posłuszeństwa. Oczywiście, są różne charyzmaty. Kto ma wykształcenie filologiczne, teologiczne, kto zna historię biblijną, ten ma większą sprawność, ale wszyscy mają możliwość spotkania z ukochaną Osobą poprzez tekst. To nie jest zarezerwowane dla specjalistów. Może się zdarzyć, że kto bardziej kocha, ten lepiej poznaje. Grzegorz Wielki mówił: Amor ipse notitia est („Miłość sama w sobie jest poznaniem”). Chodzi więc o to, by mieć głowę na tekście, by pozwolić mówić sercu, któremu tekst zadał pytania. Jeśli tekst otworzył ci serce na miłość, nie gaś tego ognia. Nie mów, że chciałbyś się dokształcić, dowiedzieć czegoś więcej. Pozwól, by miłość zadawała ci pytania i odpowiedz miłością na miłość. Oczywiście, czasem trzeba walki, by pokonać myśli i uporządkować uczucia. Ojcowie Kościoła nazywali ją walką z demonami. Także w tym przypadku warto wykorzystać pewne techniki. Nauczyłem się jednej z nich i przekazuję ją tym, którzy się poddają dyscyplinie przepisywania czy tłumaczenia tekstu: mianowicie trzeba zwracać uwagę na rozproszenia, myśli, pomysły, pragnienia, które przychodzą podczas pracy nad tekstem. Kiedy czujesz, że zaczynasz się rozpraszać, streść to w jednym lub dwóch słowach i napisz te dwa słowa nad linią, którą piszesz. Kiedy natomiast przepisujesz tekst i przychodzi roztargnienie, zapisz te słowa na przykład czerwonym pisakiem. Święty Romuald, założyciel wspólnoty w Camaldoli, już tysiąc lat temu używał obrazu rybaka zarzucającego wędkę, który zawsze patrzy na zanurzający się spławik, kiedy ryba złapie haczyk. Święty Romuald mówił: Kiedy tylko zauważysz, że coś złapało twój umysł i serce, zaraz to wyciągnij. Nie pytaj się, czy to jest dobre czy złe. Wyciągnij to i wrzuć do koszyka. To nie jest moment na rozeznanie. Teraz chodzi tylko o to, by uwolnić umysł i serce od rozproszenia i skupić się na tekście. Później można odczytać te wszystkie słowa, w których streściliśmy nasze rozproszenia. Jeśli sami potrafimy je wytłumaczyć, to dobrze, jeśli nie, niech nam pomoże kierownik duchowy, ktoś, kto je przeczyta. Dlaczego ta technika jest ważna? Ponieważ pewne słowa i roztargnienia się powtarzają. Także niektóre uczucia czy osoby pojawiają się częściej niż inne. Są to szczeliny, które pozwalają ci dostrzec, gdzie tak naprawdę jest twoje serce. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. Mogą to być odkrycia bardzo pozytywne, na przykład, że twoje serce jest naprawdę związane z Panem, ze Słowem Bożym, z życiem świętych. To jest możliwe. Ale może być tak, że twoje serce jest w innym miejscu i twój skarb znajduje się gdzie indziej. Wtedy serce jest odciągane w tamtą właśnie stronę. Pierwszą rzeczą jest zatem odnalezienie lidera tych nowych złych duchów, które nas rozpraszają. Jaki jest ten lider? Często łatwo to zrozumieć, bo lider lubi być profesorem. Wykorzystuję Pismo, żeby „bawić się w profesora”. W przypadku księży może się zdarzyć, że traktują oni Pismo jako narzędzie do przygotowania homilii. To złe nie jest, ale bywa niebezpieczne. To oznacza, że Pismo staje się dla ciebie narzędziem do osiągnięcia innego celu. Ponadto rozbijasz energię Słowa, która była skierowana na ciebie i na twoje serce, kierujesz ją w innym kierunku. Myślisz: „To Słowo muszę powiedzieć tej osobie, tamtej osobie i jeszcze tamtej…”, a sam ukrywasz się za tarczą, myśląc, że ciebie ono nie dotyczy. To są niezwykle subtelne kwestie, ale kiedy się pojawiają, to oznacza, że nasza lectio divina nie przynosi owoców. Wykorzystujemy ją, aby móc robić coś innego. Dlatego wykrycie tych małych demonów jest bardzo ważne. Ojcowie Kościoła mówią, że zazwyczaj podczas lectio divina nie pojawiają się pokusy dotyczące grzechów ciężkich. Bodźce, które na nas oddziałują, mają formę „anielską”, ale są niebezpieczne, bo jedynym celem, jaki mają, jest oderwanie uwagi od Słowa, od tekstu. Istnieje też inne niebezpieczeństwo. Jeśli ktoś od wielu lat jest księdzem, może mu się wydawać wręcz upokarzające, że ma zgłębiać to, co dosłownie mówi Pismo, bo on chciałby poznawać głębsze treści, wydaje mu się, że może już sięgać dalej, poza sam tekst. Jest to jednak kolejny sposób rozbijania energii Bożego Słowa. W ten sposób tekst cię nie uderzy. Jak widzimy, tych ucieczek, jakie stosujemy wobec samych siebie, jest niemało. Zostają one zdemaskowane, jeśli jesteśmy wierni codziennym spotkaniom w lectio divina, jeśli mamy odwagę zbierania tych małych słówek, które po paru miesiącach czy po roku ukazują nam, jaki problem nas dotyka. Są to więc rzeczy elementarne. Często słyszę pytanie: „Jaka jest różnica między lectio a collatio?”. Na razie zostaw collatio, myśl o lectio. Czy codziennie zatrzymujesz się nad tekstem? Czy pozwalasz, aby cię zranił? Czy dajesz się mu oświecić? A może to ty rzucasz światło na tekst i podporządkowujesz go twoim pojęciom? Jeśli dasz się zranić przez tekst, on przemieni twoje serce i umysł, i kiedy będzie się od ciebie oczekiwać, żebyś dał świadectwo, dasz je zgodnie z tym, co tekst pozwolił ci zrozumieć. Collatio to świadectwo. W innym wypadku staje się wspólnotowym studium tekstu biblijnego, a to nie jest to samo. Collatio to moment, w którym każdy, kto dał się zranić przez tekst i odkrył w nim tę kroplę miodu, oddaje to do dyspozycji innych. To mogą być przyjaciele, z którymi dzielimy się w collatio, albo cała grupa. Decydującym punktem jest przeprowadzenie dobrej lectio, nie troszcząc się o nic innego, jak tylko o słuchanie Słowa. Wszyscy na pewno pamiętacie tę bardzo krótką przypowieść z Ewangelii św. Marka o rolniku, który sieje ziarno, a potem idzie spać. To Słowo samo z siebie zakorzenia się, aż dojdzie do owocowania. Lectio divina jest też protestem przeciw szukaniu wydajności. Jest to wielkie niebezpieczeństwo. Szukanie wydajności moralnej to woluntaryzm, który wyraża się w haśle: „Żaden dzień bez postępu”. Jest on zaprzeczeniem lectio divina, ponieważ poddaje Słowo Boże naszej woli. To my sami chcemy dojść do szczytu. Natomiast lectio divina budzi ufność w wewnętrzną moc Słowa. Zatem: „Szukajcie wpierw królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam przydane”. Jeśli ktoś jest o tym przekonany, może iść dalej. Natomiast jeśli ktoś sprowadza lectio divina do tej czy innej techniki duszpasterskiej, oznacza to, że zszedł z właściwej drogi. Wybór lectio divina to obranie najlepszej cząstki. Nie oznacza to, że później nie pojawi się nic innego. Już starożytni mówili: „Staraj się być uważnym na to, co jest istotne, a reszta przyjdzie sama”. Niestety, jest to jedna z obiekcji, jaką czyni się wobec lectio divina. Również kapłani mówią, że tylko mnisi mogą się tym zajmować. Odpowiadam: Tak, masz rację, ale stań wobec dwóch sióstr: Marii i Marty. Wiemy, co robiła Maria. Siedziała u stóp Jezusa i po prostu Go słuchała. Natomiast Marta, która przecież też była bardzo zaprzyjaźniona z Jezusem, robiła wszystko, by Go dobrze ugościć. Święty Grzegorz Wielki mówił jednak, że robiła to ze wzburzonym sercem, tak iż Jezus musiał ją upomnieć: „Marto, dlaczego jesteś poruszona tyloma sprawami, ale przede wszystkim, dlaczego nie doceniasz postawy twojej siostry? Jestem Panem tego domu, zgodnie z twoim wyborem, więc pozwól Mi przeżywać w wolności także relację z Marią. Dlaczego nie? Niech cię nie ogarnia zazdrość. Nie myśl, że twój sposób bycia przyjaciółką jest lepszy od sposobu Marii. Ona wybrała pewną drogę, a Ja z pewnością ją uszanuję”. Powiedziałem wcześniej, że nie jest ważne, ile czasu poświęca się na lectio divina. Towarzyszę niektórym kapłanom i widzę, że kiedy zaproponuję im tylko pięć minut dziennie, nie potrafią znaleźć tego czasu. Widzę też u ludzi ciągłe szukanie relaksu. Można by im powiedzieć: Skoro szukasz spokoju, dlaczego nie szukasz go w kontakcie z Bogiem? Bardzo często nie robimy tego, bo prawdziwe doświadczenie zażyłości z Nim przemienia życie, a my nie mamy chęci niczego zmieniać. Często też, by pokazać, że wypełniamy to, czego wymaga od nas miłość miłosierna i bycie dyspozycyjnym dla wszystkich, co jest oczywiście całkowicie prawdziwe, robimy wiele rzeczy dla innych... Tymczasem, jeśli nie masz studni pełnej wody, to jak możesz się łudzić, że dasz ludziom się napić?

Czy w programie formacji permanentnej gwarantujemy ci osobiste spotkanie ze Słowem? Jeśli twoje serce nie jest rozpalone, nikogo nie rozgrzejesz. Jeżeli to najważniejsze miejsce w tobie płonie, wszystko inne przejmuje ciepło od ciebie. Jeśli panuje w nim chłód, zimno będzie także w domu. Tak naprawdę jedyną rzeczą, o którą proszę tych, którym towarzyszę, jest wierność codziennej lectio divina. Ten czas może być krótki, ale trzeba być systematycznym. Jeżeli ta praktyka jest codzienna, to wkrótce obejmie cały dzień i osoba będzie odczuwać wewnętrzną radość, widząc, że wszystko ogniskuje się wokół tego centrum. Ponadto coraz bardziej kocha to centrum i stopniowo zauważa, że trzeba więcej czasu, by lepiej przeżywać tę zażyłość z Panem.

Na przykład ktoś może się zobowiązać, że poświęci na lectio divina dwadzieścia minut, ale będzie to tylko lectio divina, z głową na tekście, a nie studium czy analiza teologiczna, psychologiczna lub duchowa. Tylko tekst. Wieczorem, zanim pójdzie spać, przeżyje jeszcze relację zażyłości z Panem. Co to oznacza? Po prostu opowie o swoim dniu Osobie, która jest obok niego, i zobaczy, że stopniowo będzie mu się przypominać to spotkanie z Jego słowem, które miał rano. W ten sposób odkryje w samym sobie, czy szedł drogą wierności i miłości, czy też zszedł z tej drogi. Nie chodzi o ściśle rozumiany rachunek sumienia, ale o odsłonięcie siebie przed Panem, stanięcie przed Nim w całej prawdzie. To może trwać dłuższy czas albo kilka chwil.

Jeśli dzień zaczyna się od spotkania z tekstem, a kończy weryfikacją zażyłości z Bogiem, to powoduje rozszerzenie serca. Święty Benedykt mówi w Regule, że gdy rozszerzy się serce, w którym zamieszka słodycz miłości, zacznie się biec drogą przykazań. Kapłani mają też inny przywilej (który zresztą może też być przywilejem wiernych świeckich) – każdego dnia mogą się karmić z chlebem Słowa i chlebem sakramentu. Dlatego przeżywają jedno spotkanie z Bogiem na początku, drugie w środku, a jeszcze inne na koniec dnia. Stopniowo nasze plany i marzenia siłą rzeczy ustawiają się wokół tego centrum, którym jest Jezus. Zanika w nas też wiele subtelnych form zarozumialstwa, które są związane z zasługami, z pragnieniem bycia kimś, na przykład z dążeniem do kariery w parafii, diecezji czy w Kościele. To wszystko rozpuści się jak śnieg na słońcu, jeśli dochowamy wierności Słowu. Cała reszta powinna przyjść sama. Tak to ułożyli ojcowie Kościoła, nie ja. Wtedy Kościół będzie ożywiony od wewnątrz, ale przede wszystkim my będziemy mieć kontemplacyjne spojrzenie na rzeczywistość, czyli nauczymy się patrzeć na siebie, na życie i na społeczeństwo w świetle Słowa Bożego. Odkryjemy, że to Słowo działa bardziej, niż sobie wyobrażamy. Działa w naszym życiu, bo je oczyszcza i przemienia, ale oddziałuje też na nasze otoczenie i na naszą wspólnotę, bo gdy widzi się kogoś wierzącego aż do końca, nie można nie postawić sobie pewnych pytań.

Ukażmy to na szczególnym przykładzie. Pomyślcie, kim był Jan Paweł II. Teraz jest świętym, co ma też znaczenie dla całego Kościoła katolickiego. Jego wiara aż do końca w Jezusa zmartwychwstałego wystarczyła, by obudzić miłość do Kościoła, by pociągać miliony. To samo dzieje się z papieżem Franciszkiem, tak działo się z Janem XXIII i z papieżem Benedyktem XVI, który żyje w ukryciu na Watykanie. Trzeba wierzyć do głębi, że tu stajemy wobec świadków Chrystusa ukrzyżowanego. Mówi się, że Jan Paweł II nawrócił więcej ludzi swoją chorobą niż przez wszystkie lata pontyfikatu. Wzruszył miliony, bo ludzie stwierdzili, że mają przed sobą autentycznego wierzącego. To nie oznacza, że trzeba być mnichem. Jan Paweł II nigdy nim nie był. Kiedy jednak wiara jest autentyczna, kiedy możemy powiedzieć, że nie ma w życiu niczego droższego od Chrystusa, wtedy dokonuje się wiele dzieł zewnętrznych. Kruszą się mury, łamią bariery, upada komunizm w Polsce, bo ktoś uwierzył. Są to więc sprawy należące do samej tajemnicy działania Boga w świecie. Kto idzie drogą lectio divina, ten ma tę zdolność kontemplatywną. Dlatego mówi się, że punktem docelowym lectio divina jest contemplatio. Nie oznacza to, że wyklucza się działanie. Sama kontemplacja jest już działaniem, które rozlewa się niczym rosa. Jezus mówił, że nie zapala się światła, żeby stało pod stołem. Zapalone umieszcza się na świeczniku, by oświetlało cały pokój, cicho, pokornie. Światło świecy jest tak słabe, że wystarczy lekki podmuch, żeby zgasło. Tajemnicza jest metafora użyta przez Jezusa: „Wy jesteście światłem świata”. Przecież to On jest światem świata. To przez Jego Słowo: „Niech się stanie światłość”, stała się światłość. A jednak Bóg pozwala się zamknąć w ramach tego płomyczka: „Wy jesteście światłem świata”. Dynamika lectio divina powinna prowadzić właśnie do tego, by mieć zdolność kontemplatywnego spojrzenia na świat, na historię, na życie osobiste. To spojrzenie wreszcie porządkuje życie i nadaje mu właściwą hierarchię wartości, pozwalając nam zrozumieć, kto ma być na pierwszym miejscu, kto na drugim i kolejnym. Ojcowie łączyli tę zdolność kontemplatywną z tak zwaną miłością uporządkowaną (caritas ordinata). W Pieśni nad Pieśniami znaleźli wyrażenie ordinate in me caritatem. To jest cel: dojść do tego, by mieć miłość uporządkowaną. Każdy rodzaj nieporządku pochodzi od Złego. Nie może on bowiem pochodzić od Tego, który jest Stwórcą harmonii w świecie. To zły duch na początku istnienia ludzkości zdołał przekonać Ewę do zła i tak dzieje się z wszystkimi, którzy ją w pewien sposób naśladują, jak na przykład sługa z przypowieści o minach czy talentach, nazwany złym sługą, bo więcej ufał w dzieła własnych rąk niż w działanie daru, który otrzymał. Myślę, że takie jest powołanie ucznia Jezusa w dzisiejszym świecie: być tak przemienionym przez Niego, by stać się przejawem Jego światła w świecie.

Tak właśnie rozumiem lectio divina. Potem wszystko staje się tak spontaniczne i naturalne, że nie potrafisz mówić o niczym innym tylko o Bogu. Nie potrafisz działać, jeśli nie działasz w Nim. Interesuje cię tylko to, by żyć z Nim w zgodzie. Kiedy wieczorem znajdziecie ten moment zażyłości z Panem, to opowiadając Mu o waszym życiu, zobaczycie, że w końcu powiecie: Dziękuję Ci, bo ja jestem nikim, nie jestem do niczego zdolny, ale Ty posłużyłeś się mną, by dotrzeć do tych, którzy tego pragną. Do tych, którzy przyjęli Cię ze wspaniałością serca.

Wprowadzenie do lectio divina

Zdecydowaliśmy się przeprowadzić lectio do tekstu z Ewangelii św. Marka 3, 7-19. W przypadku tego ewangelisty musimy zwracać szczególną uwagę na to, czego słuchamy. Marek przywiązuje wagę do treści słuchania, Łukasz natomiast integruje propozycję Marka i mówi o tym, jak słuchać. U Marka podkreśla się przede wszystkim przedmiot lectio, a u Łukasza kładzie się nacisk na podmiot, który prowadzi lectio. Te dwa ujęcia muszą się wzajemnie łączyć. W tradycji ojców to dwojakie połączenie, Marka i Łukasza, wyraziło się w formule ukazującej wiarę jako przedmiot (fides quae creditur) i jako sposób odpowiedzi na propozycję wiary (fides qua creditur). Wierzymy prawdziwie tylko wtedy, gdy te dwa wymiary występują razem. Jeśli nie zwraca się uwagi na to, w co się wierzy, istnieje ryzyko herezji. Kiedy natomiast nie zwraca się uwagi na sposób, w jaki się wierzy, wtedy grozi nam schizma. Musimy podążać drogą wiary tak, żeby nie wpaść ani w herezję, ani w schizmę. Herezja zaprowadziłaby nas poza autentyzm wiary, a schizma wyprowadziłaby nas z fundamentalnej pozycji miłości. Człowiek wierzący zwraca uwagę na obie te rzeczy, które można też określić mianem sprawiedliwości i miłosierdzia. Sprawiedliwość to wymaganie tego, co słuszne, co trzeba poznać obiektywnie, a miłosierdzie to wymaganie przylgnięcia do prawdy, co wyraża się w miłości do Boga i bliźniego. Te dwie rzeczy trzeba mieć na względzie, podobnie jak całą treść czterech Ewangelii. Święty Ireneusz mówił, że Ewangelia zawsze przedstawia się nam w czterech różnych kształtach, będących jakby kolumnami, które zapewniają jedność Kościoła i jego trwałość. Każdy z ewangelistów przyjmuje właściwą sobie perspektywę.

Zatrzymamy się teraz na Ewangelii św. Marka, przyjmując ją jako pewną podstawę, ale też mając na uwadze to, że trzeba ją zintegrować z pozostałymi trzema Ewangeliami. Poza tym jest oczywiste, że cały Nowy Testament, a nie tylko cztery Ewangelie, jest zjednoczony przez Słowo, czyli Jezusa.

Niełatwo jest utrzymać równowagę między tymi elementami. Pierwsze trudności możemy zauważyć już na początku istnienia wspólnoty chrześcijańskiej, o czym czytamy w szóstym rozdziale Dziejów Apostolskich. Otóż we wspólnocie jerozolimskiej zabrakło dostatecznej troski o wszystkie osoby potrzebujące. Wydawało się, że wdowy z Judei traktowano lepiej niż te pochodzące spoza Ziemi Świętej. Mamy tu więc konkretną trudność. Można pomyśleć, że powinni ją rozwiązać sami apostołowie. Osobiście także mogliby się zająć najbardziej praktycznymi posługami, również podziałem żywności. Pojawia się tu pewna pokusa, by kapłan czy biskup był menadżerem. Zapewne apostołowie długo rozmawiali o tym z całą wspólnotą, ale na koniec doszli do następującego wniosku: „Nie jest rzeczą słuszną, byśmy zaniedbywali Słowo Boże, a obsługiwali stoły”. Ustala się zatem pewną hierarchę wartości w oparciu o tę „miłość uporządkowaną”, o której mówiliśmy. Orygenes opracował to zagadnienie teoretycznie. Miłość uporządkowana polega na rozróżnieniu – choć jest to zawsze jedność – między miłością Boga a miłością bliźniego, w taki sposób, że miłość Boga jest pierwszym i najważniejszym przykazaniem, a to drugie jest pewnym wyszczególnieniem pierwszego. Ta wskazówka będzie też później obecna u ojców Kościoła. Prawdziwe jest to, o czym czytamy w Pierwszym Liście św. Jana: „Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4, 20). To wszystko dokonuje się w ramach miłości uporządkowanej. Orygenes przytacza słowa Jezusa o tym, że trzeba kochać Boga całym sercem, całą duszą, ze wszystkich sił, „a bliźniego swego jak siebie samego”. Jezus nie dodaje tu słów: „całym sercem, całą duszą, ze wszystkich sił”. Następnie Orygenes mówi o miłości rodziców: „Zobaczcie, jak Pan jest ostrożny już w Starym Testamencie. Nie mówi, że trzeba kochać rodziców jak siebie samego, ani też, tym bardziej, nie należy kochać ich bardziej niż Boga. Zmienia się nawet czasownik, bo mówi się o czci wobec ojca i matki”. Orygenes wysnuwa stąd wniosek, że tym bliźnim par excellence z przykazania jest osoba, o której Pan mówi, że „dwoje są jednym ciałem”, czyli współmałżonek. Zatem Orygenes pozwala ustalić stopnie: na pierwszym miejscu miłość Boga, następnie miłość bliźniego, czyli przede wszystkim małżonka, który jest bliźnim par excellence, a na kolejnych miejscach są wszystkie inne przejawy miłości, które osiągają najwyższy szczyt w miłości nieprzyjaciół.

To wprowadzenie pozwoli nam odczytać tekst św. Marka (3, 13) tak, aby zrozumieć, co ewangelista chce nam powiedzieć. Zanim jednak odczytamy ten tekst, chciałbym umieścić go w pewnym kontekście, dając pewną wskazówkę metodologiczną. Święty Grzegorz Wielki, papież z VI wieku, tak mówi w swojej homilii o Księdze Ezechiela: „Wiem, że wiele rzeczy z Pisma Świętego, których sam nie zdołałem pojąć, zrozumiałem wtedy, gdy stanąłem wobec moich braci. Poprzez to doświadczenie zrozumiałem także i uświadomiłem sobie, dzięki komu otrzymywałem takie zrozumienie Pism. Jest jasne bowiem, że to, co jest mi dane, jest mi dane poprzez tych, którzy są mi bliscy. W konsekwencji, Bóg daje mi ten dar, że sens Pisma wzrasta, a pycha się zmniejsza, kiedy dzięki wam uczę się tego, czego pośród was nauczam. Bo z wami słucham tego, co wam głoszę”. Święty Grzegorz miał nadzwyczajną świadomość doniosłości wspólnoty. Wszyscy możemy tego doświadczyć, kiedy na przykład przeżyliśmy bardzo osobistą lectio, a później przychodzimy na collatio i odkrywamy, że ktoś najbardziej ubogi intelektualnie ze wspólnoty pozwolił wszystkim zrozumieć to, czego nikt do tej pory nie mógł pojąć.

Podam wam tylko jeden przykład. Działo się to w Instytucie Biblijnym. Na spotkaniu osób zainteresowanych lectio divina był wśród naszych kolegów ojciec Mesters, Brazylijczyk, który pełnił swoją posługę duszpasterską w fawelach. Pojawił się też słynny ojciec de la Potterie oraz inni profesorowie Biblicum. Zastanawialiśmy się nad znaczeniem przypowieści o synu marnotrawnym. Każdy z nas miał za sobą osobiste doświadczenia. Ojciec Mesters tak powiedział: „Byliśmy w faweli, przeczytaliśmy przypowieść o synu marnotrawnym, a ja zapytałem: «Jaka jest według was najważniejsza część, najważniejsze orędzie tej przypowieści? Które słowa, waszym zdaniem, najlepiej wyrażają centrum tego orędzia?». Wszyscy się zastanawiali. Na koniec powstał rolnik, który nie umiał ani czytać, ani pisać, był ubogi pod każdym względem. Podniósł rękę i powiedział: «Dla mnie sercem przypowieści jest utuczone cielę». Wszyscy szeroko otworzyli oczy, a ojciec Mestres wyjaśnił, że mężczyzna miał rację, bo już w chwili odejścia syna ojciec z przypowieści był mocno przekonany, że jego miłość sprowadzi go z powrotem, więc zaczął przygotowywać ucztę. Widzicie, co się może zdarzyć, kiedy czyta się Słowo we wspólnocie”.

W tym tekście św. Marka Jezus kładzie nacisk właśnie na tę zasadę. Zobaczymy, jak to czyni, gdy będziemy czytać tekst.

Potem wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysłać ich na głoszenie nauki i by mieli władzę wypędzać złe duchy. Ustanowił więc Dwunastu: Szymona, któremu nadał imię Piotr; dalej Jakuba, syna Zebedeusza, i Jana, brata Jakuba, którym nadał przydomek Boanerges, to znaczy synowie gromu; dalej Andrzeja, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Tomasza, Jakuba, syna Alfeusza, Tadeusza, Szymona Gorliwego i Judasza Iskariotę, który właśnie Go wydał (Mk 3, 13-19).

Oto kilka wersetów, w których opisano osiem ruchów. Jezus wyszedł na górę, przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. Ustanowił Dwunastu, żeby Mu towarzyszyli, a także by mógł ich posłać na głoszenie nauki i aby mieli władzę wypędzać złe duchy. W tych kilku punktach zawiera się całe powołanie nie tylko Dwunastu, ale wszystkich uczniów Jezusa. Możemy bliżej przyjrzeć się każdemu z nich. Jezus wyszedł na górę po wcześniejszych dramatycznych momentach, bowiem w tym samym rozdziale ewangelista opowiedział nam, że uzdrawiając w dzień szabatu człowieka z uschłą ręką, ściągnął na siebie gniew swoich rozmówców. Marek zaznacza: „A faryzeusze wyszli z synagogi ze zwolennikami Heroda i zaraz naradzali się przeciw Niemu, w jaki sposób Go zgładzić”.

Jezus przyniósł dobro, a tymczasem faryzeusze postanowili skazać Go na śmierć. Dlatego musiał się oddalić od tego śmiertelnego zagrożenia. Udał się nad jezioro. Tłum ludzi, którzy przybyli z całego terytorium Izraela i także spoza Izraela, robił wszystko, by móc dotknąć Jezusa. Jednak ich fanatyzm również stanowił dla Niego zagrożenie. Musiał prosić uczniów o łódź, by nie stratował Go tłoczący się tłum. Zatem Jezusowi grozi śmierć zarówno ze strony faryzeuszów i zwolenników Heroda oraz lokalnych władz, jak i ze strony nadmiernego fanatyzmu ludzi. Ale to jeszcze nie wszystko. Jest też inna potęga, która stara się zabić Jezusa. Chodzi o moc duchów nieczystych, które na Jego widok padały Mu do stóp, wołając: „Ty jesteś Synem Bożym”. To bardzo niebezpieczne stwierdzenie, bo automatycznie pociąga za sobą wyrok śmierci. Jezus karci złe duchy, a na koniec widzi, że musi omówić wszystko z Ojcem. Wychodzi na górę. W paralelnym tekście u Łukasza jest dość jasno powiedziane, dlaczego Jezus wychodzi na górę. Góra to miejsce spotkania nieba z ziemią. W tym przypadku chodzi o specyficzną górę, bowiem ewangelista używa rodzajnika – to oros, co odsyła nas do góry Horeb, na której Mojżesz rozmawiał z Bogiem i otrzymał dziesięć przykazań, plan Boży względem ludu. Jezus wchodzi na górę, by zrozumieć także siebie. Chce zrozumieć powód, dla którego ci ludzie próbują Go zabić. Chce też znać siebie, swoją misję wobec Ojca. Prawdopodobnie dochodzi do wniosku, że skoro już wkrótce odejdzie z tego świata, to konieczne będzie zachowanie ciągłości Jego obecności w nowym ludzie Bożym, jakby nowych dwunastu pokoleniach Izraela. Decyduje się na wybór. Bardzo ważne jest podkreślenie, że chodzi o wybór dokonany osobiście przez Jezusa, który, jak mówi Marek, przywołał do siebie tych, których sam chciał. W innym miejscu, jak przekazuje Jan, Jezus podkreślił: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”. Ten wybór ma więc na względzie misję. Podobnie jak Syn był posłany przez Ojca, tak teraz, analogicznie, widząc, że zbliża się godzina śmierci, Syn wybiera tych, których chce posłać. To pierwsza cecha ucznia. To nie ty wybrałeś Pana, to Pan wybrał ciebie. Istnieje plan Boży względem twojego życia, misja do wypełnienia. Otrzymałeś wszystko, co konieczne do jej wypełnienia. Można tutaj powtórzyć słowa Jezusa, które czytamy w Liście do Hebrajczyków: „Utworzyłeś mi ciało... wtedy rzekłem: Oto przychodzę pełnić Twoją wolę”. Jezus przeżywał to w swoim życiu, a teraz stara się też przekazać tę rzeczywistość tym, których wybrał. Nie wiemy, dlaczego to zrobił. Kiedy czytamy Ewangelię Mateusza czy Łukasza, widzimy zdumienie Jezusa wobec owoców pracy uczniów, którzy zostali posłani, by ewangelizować. On sam nie potrafi dać sobie odpowiedzi i podsumowuje: „Ojcze, tak się Tobie podobało”. To życzliwość Ojca, grecka eudokia, była źródłem posłania Syna. Tą samą eudokia kieruje się Syn, aby powołać dwunastu apostołów. Jeszcze bardziej dziwi fakt, że wezwani przyszli do Niego. Nie zostali zmuszeni, zostali wybrani. Ewangelista Mateusz podkreśla, że natychmiast zostawiwszy wszystko, poszli za Nim. Nie zapominajmy, że Jezus zdecydował się pełnić wolę Ojca, co wiązało się ze śmiertelnym zagrożeniem. Zatem ci, którzy poszli za Nim, dostrzegali też, choć może nie w sposób całkiem jasny, co to mogło dla nich oznaczać. Wyraźniej widzimy to w Janowym opisie powołania dwóch pierwszych uczniów Jezusa, którzy dotąd byli uczniami Jana Chrzciciela. Po wskazówce Jana: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J 1, 29), dwóch jego uczniów – wiemy, że jednym z nich był Andrzej – wyruszyło za Jezusem. Jezus się zdziwił: „Czego szukacie?”. A oni zapytali: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”. I pozostali z Nim tego dnia, a była godzina dziesiąta. Godzina dziesiąta następuje po godzinie dziewiątej, która jest czasem ostatniego tchnienia Jezusa. To bardzo tajemnicze, ale pozwala nam zauważyć, choćby w sposób niezbyt jasny, że powołani przez Niego uczniowie musieli już wcześniej zrozumieć, z czym wiązało się pójście za Mistrzem. To prawda, że równocześnie trawiły ich inne pragnienia, te bardziej światowe. Pomyślmy o dyskusjach o tym, kto wśród nich jest pierwszy. Prawdą jest też jednak i to, że na przykład dwaj uczniowie nazwani przez Jezusa synami gromu, zapytani przez Niego: „Czy jesteście w stanie pić kielich ze Mną?”, natychmiast odpowiedzieli: „Tak”. Widzimy więc, że za odpowiedzią na powołanie kryje się coś tajemniczego, co odczuwa ten, kto jest powołany; czuje, że jest to wezwanie do wielkoduszności i nie zamyka się w sobie, ale idzie, choć nie ma jasnych idei ani nie widzi wszystkiego wyraźnie.

„A oni przyszli do Niego”. Możemy sobie wyobrazić wzruszenie Jezusa: przecież widzieli, że grozi Mu śmierć, a pomimo tego natychmiast odpowiadają na Jego zaproszenie. I wtedy ustanowił Dwunastu. Moglibyśmy powiedzieć, że uczynił ich dwunastoma kolumnami, tak aby związali się głęboko ze sobą i byli z Nim. Podkreślmy te dwa wymiary: zjednoczył ich ze sobą, uczynił ich Dwunastoma, jak dwanaście pokoleń Izraela, żeby stanowili nowy lud Boży, i złączył ich z samym sobą, żeby byli z Nim. Refleksje płynące z tego wyrażenia Marka moglibyśmy jeszcze ubogacić treścią mowy pożegnalnej z Ewangelii św. Jana, gdzie w rozdziale siedemnastym, w tak zwanej modlitwie arcykapłańskiej, Jezus prosi za swoich uczniów, aby stanowili jedno jak On z Ojcem. To jest bardzo ważne: „by stanowili jedno, jak My”. To oznacza, że apostołowie wzorują się na tej tajemniczej jedności, jaka łączy Ojca z Synem, a my dodamy: w Duchu Świętym. Jest to jedność, która absolutnie nie usuwa odrębności Osób, ale przeciwnie: podkreśla tożsamość osobową każdej z nich. Skoro więc Jezus mówi o jedności swoich apostołów na wzór obrazu jedności, jaka jest między Nim a Ojcem, to oznacza, że myśli o grupie, w której nie ma podziału ani zmieszania się osób ze sobą, a tym bardziej nie ma wchłonięcia jednej przez drugą, bowiem ta jedność respektuje całkowicie inność drugiego.

„I uczynił Dwunastu, aby byli z Nim”, jak On zawsze jest z Ojcem. Z jednej strony kładzie się tu nacisk na jedność, a z drugiej zwraca uwagę na odrębność, która nie należy ani do porządku społecznego, ani psychologicznego, ani jakiegokolwiek porządku czy kryterium ludzkiego, ale jest jednością, która gubi się i daje (a zarazem nie daje się) poznać w samej tajemnicy życia Osób Boskich. W pewien sposób Jezus przekazuje im tajemnicę swojej Osoby: jest On doskonale Bogiem, a jednocześnie doskonale człowiekiem. To stąd ojcowie czerpią myśl prowadzącą do wniosku, że także wspólnota Kościoła z jednej strony należy do świata Bożego, a z drugiej do świata ludzkiego. Kościół jest całkowicie Boży i całkowicie dla człowieka. To jest ta dwojaka natura Kościoła, którą podkreślił Sobór Watykański II, ale którą jasno widzieli już ojcowie Kościoła. Święty Grzegorz z Nyssy, żyjący w IV wieku, powiedział: „Kto widzi Kościół, widzi bezpośrednio Chrystusa”. Oto dlaczego Kościół, pomimo że składa się z ludzi, może przekazywać poprzez swoje sakramenty to, co my nazywamy udziałem w Boskiej naturze. Te proste wyrażenia: „Ustanowił ich Dwunastu, żeby byli z Nim”, kryją niewiarygodną głębię i odnoszą się nie tylko do Dwunastu, traktowanych pojedynczo, ale do ludu Bożego w całości, reprezentowanego przez Dwunastu.

Zatem pierwsza uwaga Ewangelisty jest skupiona na tej tajemniczej jedności między apostołami, jedności w Nauczycielu, w Chrystusie – Synu. Dzięki temu ukazuje się także tajemnica życia Bożego w historii ludzi, to, co nazwiemy Kościołem.

Po tych wyjaśnieniach ewangelista dodaje następny element – misję, „żeby ich posłać”. To bardzo ważne. Nie chodzi tu o przywilej dla Dwunastu czy dla Kościoła, ale właśnie o misję. To dotyczy nie tylko misji Kościoła jako całości, ale też tej misji, do której jesteśmy wezwani osobiście, każdy zgodnie ze swoim powołaniem. Jezus wybrał nas dla... tak jak On jest dla Ojca. Jak Kościół jest dla zbawienia świata, tak wszyscy członkowie, którzy są wezwani do tej wspólnoty, są dla zbawienia świata. To oznacza, że jesteśmy narzędziami. Jesteśmy kanałem, który On wybrał, żeby przez niego przepływała ta woda żywa, która ma dotrzeć do życia wiecznego. I to pozwala zrozumieć, dlaczego ostatni z apostołów, nie potrafiąc wejść w tę wizję Mistrza, dał się pochłonąć przez noc.

Idźmy dalej. Pierwszym przejawem otrzymanej misji jest głoszenie. Grecki czasownik keryssein, od którego powstał rzeczownik „kerygmat”, oznacza samą istotę propozycji chrześcijańskiej, która nazywa się Ewangelią. Marek jako pierwszy używa tego terminu. Nie chodzi mu jednak o księgę, ale o osobę – o Chrystusa, Syna Bożego, w którym jest zbawienie świata. Zatem pierwszeństwo należy do Niego, nie do nas. My nie głosimy Kościoła, ale Chrystusa, Syna Bożego. Świadomość, że jesteśmy dla Niego tylko narzędziami, ma zasadnicze znaczenie, byśmy nie ulegli pokusie, że na początku zostajemy wybrani do misji, a ostatecznie traktujemy ją jako przywilej, popadając w samouwielbienie. To misja, która wiąże się z hojnością; mamy oddać wszystko. Jest to też misja, którą można pełnić jedynie w oderwaniu od szukania afirmacji samego siebie. Jesteśmy wybrani, abyśmy mogli głosić Jezusa. I to jest wielka misja Kościoła. Ojcowie Kościoła przekazują coś bardzo ważnego. Mówią, że wraz z wcieleniem Chrystusa dokonało się tak zwane uzdrowienie u korzenia świata i ludzkości. W Nim i przez Jego działanie świat i ludzkość już została odkupiona. Grzegorz z Nyssy mówi: „To, co dokonało się tylko raz w łonie Maryi, dokonuje się ciągle dla całej ludzkości”. „Jeden jedyny raz” (wcielenie w łonie Maryi) przemieniło się w „zawsze”. Święty Jan Chryzostom podkreśla to, idąc za myślą Grzegorza z Nyssy, i mówi, że ludzie potrzebują kogoś, kto im otworzy oczy na tę piękną wiadomość. Stąd tak wielkie znaczenie misji. My, którzy jako pierwsi otrzymaliśmy dar dobrej nowiny i przyswoiliśmy ją sobie, odczuwamy pragnienie i przynaglenie, by nieść ją całemu światu, by otwierać ludziom oczy na tę rzeczywistość, wiedząc, że z tą świadomością człowiek wreszcie przechodzi z sytuacji niewolnika i sługi do wolności; od strachu przed bóstwem karzącym i miażdżącym, do radości, że możemy wszyscy razem zwrócić się do Boga, nazywając Go naszym Ojcem. Oto misja, jaką otrzymuje Dwunastu, którzy zjednoczeni w Chrystusie są nowym ludem Bożym, odrębni jako osoby, a jednak stanowiący z Nim jedno. To jest Dobra Nowina. Aby ta Dobra Nowina mogła się skonkretyzować, apostołowie otrzymują szczególną władzę nad demonami, duchami nazwanymi daimonia. W tradycji greckiej, która przeszła przez Nowy Testament i dotrwała aż do naszych czasów, daimonia to nie te obrazy trochę bajkowe, z rogami, ogonem, jakie znamy. Słowo to często określa geniuszy ludzkości. Sokrates miał szczególnego daimona, podobnie jak Platon. Również cesarze mieli szczególnego daimona, zresztą mają go wszystkie istoty ludzkie. Te daimonia pozostają jednak pod niebem, poniżej Boga. Tak więc władza, jaką otrzymuje Dwunastu, jest nadzwyczajna, bo jest to ta sama władza, do jakiej doszedł Syn poprzez swoje uniżenie i ogołocenie. Jak czytamy w drugim rozdziale Listu do Filipian, On istniał w postaci Bożej, w godności Bożej, ale ogołocił samego siebie, przyjmując w całości ludzką kondycję. Był sługą torturowanym, umęczonym, ukrzyżowanym i pogrzebanym. To oznacza, że udzielając apostołom tej władzy, by byli skuteczni przez swoje słowo, wskazuje On też pewną drogę, bo w cytowanym Liście do Filipian autor podkreśla, że właśnie dlatego, iż Jezus całkowicie się ogołocił, Bóg dał Mu tę chwałę, wywyższył Go, aby na Jego imię zgięło się każde kolano w niebie, na ziemi i pod ziemią i żeby każdy język ogłosił, że Jezus jest Panem ku chwale Boga Ojca. To właśnie otrzymali apostołowie. To jest to, co otrzymał Kościół – misja, do której jesteśmy wezwani, Dobra Nowina. Ale jest to Dobra Nowina, która nas angażuje w tej samej kondycji sługi, cierpiącego sługi, jak czytamy u Izajasza. Jezus ukazał nam w sobie tę postawę i bycie sługą stało się chlubą dla apostoła Pawła. Teraz zaczynamy lepiej rozumieć, że w tych trzech krótkich wersetach Marek przekazuje nam nadzwyczajną propozycję chrystologiczną.

Ewangelista powtarza to także w drugiej części, która zaczyna się od słów: „Ustanowił więc Dwunastu”. Teraz zobaczymy wyraźnie, że chodzi o Dwunastu, bo każdy zostanie nazwany po imieniu. Co więcej, w ramach tej grupy, stanowiącej jedno z Nim, Jezus dokonuje pewnych rozróżnień. Poza tym wspomnianym rozróżnieniem, dzięki któremu grono Dwunastu jest obrazem jedności trynitarnej w historii, zostaje wprowadzone inne rozróżnienie, związane z precyzyjną rolą każdego z nich. U Marka widzimy wyraźne podkreślenie roli Piotra, a także szczególne określenie Jakuba i Jana jako synów gromu, boanerges. Możemy też znaleźć kogoś, nazwanego po imieniu, kto odmawia trwania w wierności tym wskazaniom, jakie daje Jezus, a nawet wyraźnie im zaprzecza. To ten, który później zdradził Mistrza. Bardzo tajemnicza jest więc ta rzeczywistość Dwunastu. Można być obiektywnie solidną częścią wspólnoty, a jednak zachować pewną słabość i używać wolności nie do tego, by żyć w jeszcze większej zażyłości z Nim, ale wręcz po to, aby stanąć poza Jego planem. Ojcowie Kościoła dyskutowali nad tym przez długi czas. Trzeba było długich rozmów, soborów, by dojść do tego, że apostołowie posiadają władzę daną przez Jezusa, są nieomylni w wierze, choć nie są, jak aniołowie, utwierdzeni na zawsze w łasce. Pozostają ludźmi z krwi i kości. Mogą celebrować ważnie tajemnice Pańskie, a jednak nadal ponoszą osobistą odpowiedzialność, z której będą musieli zdać sprawę przed Bogiem. Ich grzech nie uniemożliwia działania łaski w sakramentalnym sensie tego słowa. Dlatego ojcowie mówili, że nawet niegodny biskup może prawowicie udzielić święceń kapłańskich. Fakt, że łaska przechodzi przez narzędzie, nie oznacza, niestety, że narzędzie jest zawsze subiektywnie odpowiednie, może ono bowiem wpływać na jakość odbioru łaski. Ten szczególny temat był różnie akcentowany w ramach refleksji teologiczno-duchowej. Zazwyczaj te rozważania wiążą się z kwestią władzy i autorytetu. Papież, biskup, kapłan – wszyscy oni posiadają władzę, ale ich autorytet zależy od wierności, szczerego i całkowitego oddania Panu, który wybrał daną osobę do określonej misji. To bardzo delikatna kwestia, bo niektórzy kładą nacisk na potrzebę autorytetu, ale inni mówią, że gdybyśmy mieli uwzględniać tylko autorytet, brakowałoby osób posiadających władzę. Kościół katolicki od czasów św. Cypriana podkreśla prymat władzy, natomiast kanonizuje osoby posiadające szczególny autorytet. Jest jednak prawdą, że jeśli ktoś, kto posiada władzę, jest też autorytetem, to obiektywnie, jak się wydaje, przynosi większy owoc. Powtarzam: wydaje się, że przynosi większy owoc. Jeżeli ktoś jest święty, pociąga za sobą wielu uczniów, natomiast jeżeli ktoś posiada tylko władzę, po jego śmierci nikt o nim nie pamięta. To, co Marek pozwolił nam zrozumieć, nie odnosi się jedynie do grupy Dwunastu, ale można to odnieść do całego ludu Bożego, do całego Kościoła.

Zacznijmy więc czytać listę apostołów: „Ustanowił Dwunastu: Szymona, któremu nadał imię Piotr”. Imię Piotr jest także bardzo delikatną kwestią. Egzegeci odwołują się bowiem do oryginału aramejskiego, do słowa kefas. Przeprowadzili wiele badań na temat znaczenia tego słowa i musieli przyznać, że przydomek kefas niekoniecznie oznacza mocną skałę, twardą jak stal. Wydaje się, że chodzi tu o pewien rodzaj kamienia owalnego, który się chwieje, albo o porowaty kamień, piaskowiec. Ewangeliści przekazali nam to, co odpowiada historycznej prawdzie o Szymonie, który mógł być impulsywny, wspaniałomyślny, ale równocześnie nieco chwiejny, pomimo swojej głębokiej szczerości. Jezus znał dobrze Szymona i właśnie dlatego go wybrał. Mateusz podaje, że po wyznaniu Piotra: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego”, Jezus ostrzegł go: „Szymonie, uważaj, to, co powiedziałeś teraz, nie przyszło ci z twojej ludzkiej natury (ciała i krwi), ale z wyboru Ojca”. I tu powracamy do poprzednich stwierdzeń: to nie my wybraliśmy Jego, to On wybrał nas. I to jest wielkie odkrycie. Wybrał nas z całą naszą ludzką kruchością. To On nadaje nam stałość, solidność, trwałość, utrzymując nas w ścisłym zjednoczeniu ze sobą. To On jest skałą. My jesteśmy mocni, ponieważ trzymamy się Boga.

Dalej Marek ukazuje nam postacie dwóch synów Zebedeusza, nazwanych synami gromu. To ludzie wspaniałomyślni i impulsywni, ale mogą być bliżsi Eliaszowi czy Elizeuszowi, aniżeli tej nowej propozycji prorockiej Jezusa. Eliasz musiał wędrować przez czterdzieści dni i nocy, żeby oczyścić swój sposób postrzegania Boga. Natomiast na temat Elizeusza przekazano nam mrożące krew w żyłach opowiadanie o dzieciach, które zostały pożarte przez dzikie zwierzęta, ponieważ wyśmiewały się z proroka, że jest łysy. W ramach nowego ludu Bożego mogą się zdarzać tacy boanerges. Fakt, że są oni obecni w Ewangelii, według mnie jest pewną wskazówką i ostrzeżeniem. Podobnie jak wybranie przez Jezusa nie odbiera nam odpowiedzialności za nasze wybory, czasem też grzeszne, tak też bycie wybranym nie eliminuje ryzyka fanatyzmu, który może spowodować dużo więcej zła, niż sobie wyobrażamy.

Na końcu listy jest to ostatnie imię, najbardziej niepokojące. Dzieje Apostolskie precyzują, że przez swój gest Judasz wybrał miejsce, które odpowiadało jego tożsamości. Bardzo tajemnicze jest to wyjaśnienie. Oznacza, że pomimo przynależności do grupy Dwunastu nie był on zdolny pozbyć się tego, co nazwalibyśmy dzisiaj własnym ego, by oddać się całkowicie misji otrzymanej od Jezusa.

Przypisy

1 Benedykt XVI, Słowo Boże źródłem odnowy Kościoła. Do uczestników kongresu z okazji 40. rocznicy ogłoszenia soborowej konstytucji „Dei verbum” 16 IX 2005, „L’Osservatore Romano” 26(2005) nr 11-12, s. 25.

2 XIII Zwyczajne Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów, Nowa ewangelizacja dla przekazu wiary chrześcijańskiej. Instrumentum laboris, Watykan 2012, nr 97.

3 Jan Paweł II, Przemówienie podczas sympozjum przed synodem Chrześcijaństwo i kultura w Europie: pamięć, świadomość, projekt, 31 października 1991.

4 Jan Paweł II, Homilia podczas Mszy Świętej z okazji tysiąclecia śmierci św. Wojciecha, Gniezno, 3 czerwca 1997.

5 Seminariaodbywają się każdego roku w Rocca di Garda. Uczestniczą w nich kierownicy duchowi odpowiedzialni za domy formacyjnei rekolekcyjne. Poświęcone są wspólnemu pogłębianiu dynamiki rekolekcji lectio divina w programie: Cztery Ewangelie jako cztery etapy dojrzewania chrześcijańskiego.Seminaria odbywają się od 2012 roku.

6 XII Zwyczajne Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów, Słowo Boże w życiu i misji Kościoła. Instrumentum laboris,Watykan 2008, nr 38.