Powrót fatum - Tomasz Stawiszyński - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Powrót fatum ebook i audiobook

Tomasz Stawiszyński

5,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Podobno każdy jest kowalem własnego losu. Ale czy na pewno?

Wbrew temu, co sugerują wszechobecne samorozwojowe narracje, część ludzkiego doświadczenia zawsze pozostanie poza naszą kontrolą. Czy jednak jesteśmy zdani tylko na siebie? Czy raczej coś lub ktoś dyskretnie nad nami czuwa? A może wszystko, co wydarza się w naszym życiu, zostało z góry przesądzone?

Tomasz Stawiszyński – filozof i eseista, autor m.in. bestsellerowych Reguł na czas chaosu i Ucieczki od bezradności – w swojej najnowszej książce skupia się na zagadnieniu losu i pokazuje, jak współcześnie się z nim mierzymy.

Biorąc na warsztat obrazy świata ukształtowane przez racjonalizm, chrześcijaństwo i ezoterykę, zastanawia się, czy w obliczu wyzwań naszych czasów, na które nauka i religia nie potrafią udzielić już satysfakcjonujących odpowiedzi, powrót fatum jest czymś nieuchronnym. Z rzadko spotykaną śmiałością zachęca do podważania tego, co uchodzi za pewnik, szuka nieoczywistych ścieżek i – jak zwykle – nie unika niewygodnych pytań.

Brawurowa podróż przez opowieści, ku którym zwracamy się, chcąc uporządkować naszą rzeczywistość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 288

Data ważności licencji: 11/13/2029

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 27 min

Lektor: Tomasz Stawiszyński

Data ważności licencji: 11/13/2029

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tak więc im bardziej to, co się dzieje, nam się narzuca, tym bardziej nie przyjmujemy tego do wiadomości.

René Girard

Podziękowania

Podziękowania

Dziękuję wszystkim, bez których tej książki by nie było.

Dominice Kardaś i Bognie Rosińskiej za uwagi, sugestie, krytyki i propozycje, dzięki którym końcowa wersja tekstu jest znacznie lepsza od pierwszej.

Magdzie Kuc za wybitne obrazowe interpretacje, które zawsze wzbogacają słowo pisane o zupełnie nową jakość.

Zosi Koteckiej za czułą, troskliwą, ale też energiczną opiekę nad życiem moich książek w świecie.

Dominiko, Bogno, Magdo, Zosiu – praca z Wami to przywilej i wielka przyjemność!

Pawłowi Cieślarkowi za wnikliwą lekturę i precyzyjną korektę.

Przyjaciołom i znajomym, z którymi dyskusje, czasem spory, stały się impulsami oraz inspiracjami do różnych myśli, z których ta książka się narodziła. Pawłowi Boguszewskiemu, Janowi Chwedeńczukowi, Bohdanowi Chwedeńczukowi, Dariuszowi Misiunie, Piotrowi Piotrowskiemu, Janinie Sonik-Włodarczyk, Lucjanowi Włodarczykowi, Lilianie Sonik, Michałowi Okońskiemu, Tomaszowi Terlikowskiemu, Mirze Marcinów, Bartoszowi Ziółkowskiemu, Katarzynie Murawskiej, Markowi Bonczarowi, Krzysztofowi Wróblowi, Romanowi Bieleckiemu OP, a także zmarłemu w kwietniu 2024 roku Zbigniewowi Mikołejce.

Mojej żonie, Cvecie Dimitrovej, za długie rozmowy, pierwsze lektury, uwagi entuzjastyczne i krytyczne. I za nieustające inspiracje. A także – po prostu – za wszystko.

Bertiemu – za międzygatunkową przyjaźń i codzienne lekcje radosnej afirmacji istnienia.

A także wielu innym, których lista jest zbyt długa, żeby ją tutaj przytoczyć.

Rzecz jasna za wszystkie tezy, ale i niedociągnięcia, pomyłki oraz ślepe zaułki w tej książce odpowiedzialność ponosi wyłącznie jej autor.

Wstęp

Wstęp

Let me show you the world in my eyes

Depeche Mode, World in My Eyes

W pewnej telewizji, do której zostałem kiedyś zaproszony, spotkały się w poczekalni trzy – wyłączając piszącego te słowa – osoby. Popijając kawę i prowadząc niespieszną konwersację, oczekiwały, każda z osobna, na swoją antenową porę. Najswobodniej zachowywała się popularna astrolożka, która już za chwilę ­miała przedstawić widzom cotygodniową prognozę dla poszczególnych znaków zodiaku. Co i rusz zagadywała raczej nieśmiałego katolickiego zakonnika, zaproszonego do rozmowy o zbliżającej się Wielkiej Nocy. „Astrologia – zapewniała – daje się bez problemu pogodzić z religią. Wszechświat, kosmos, gwiazdy, wielka tajemnica!”. Zakonnik koncyliacyjnie kiwał głową, nie wdawał się w polemikę (choć zaznaczał zdanie odmien­ne), uśmiechał się dobrodusznie. Podobnie jak siedzący obok niego naukowiec, ekspert w zakresie sztucznej inteligencji. Istotnym momentem programu miała być opowieść o wprowadzonym niedawno do powszechnego użytku chatbocie, od którego zaczęła się wielka technologiczna rewolucja. Ekspert z życzliwym, ale wyraźnym rozbawieniem przysłuchiwał się pogawędce astrolożki i księdza. Jego mina zdradzała głębokie przekonanie, że – w odróżnieniu od tych dwojga – on zajmuje się sprawami rzetelnymi i poważnymi.

* * *

Chyba właśnie wtedy po raz pierwszy zaświtała mi w głowie idea tej książki. Pomyślałem bowiem, że tych troje gości popularnego programu reprezentuje trzy dominujące dzisiaj – i radykalnie różne – obrazy świata. Przenikające się, oddziałujące na siebie nawzajem, wchodzące ze sobą w mniej lub bardziej świadome inter­akcje. Obrazy świata – zatem fundamentalne, bazowe wyobrażenia co do tego, jaki świat jest i jak się w nim układa nasze życie. Co te obrazy określa? Co je determinuje? Jaki sens mają zdarzenia, które się nań składają? I jeszcze – ku czemu zmierza moje, twoje, nasze życie? Skąd wychodzi, z jakiego źródła? I do jakiej zmierza stacji końcowej? Czy jest z góry określone, czy raczej pozbawione jakichkolwiek nieuchronności? Czy mamy na nie pełny czy tylko częściowy – a może żaden – wpływ? Czy – wreszcie – ktoś lub coś za tym wszystkim stoi? Jakieś wyższe – lub niższe – siły? A może Siła czuwająca nad nami niczym troskliwy rodzic? Czy też jesteśmy tu całkiem sami, wydani na pastwę żywiołów, zdani wyłącznie na siebie? I czy w zdarzeniach, zaskakujących koincydencjach, spotkaniach z ludźmi, ruchach planet, symbolach na kartach kładzionych przez wróżkę „coś jest”? Czy może to tylko czcze iluzje biorące się z naszej niezdolności do stanięcia twarzą w twarz ze światem, który jest taki, jak nam to dzisiaj mówi nauka: złożony z materii, powodowany jedynie prawami fizyki i ewolucji? Poczęty z przypadku, a nie z intencji, podobnie jak poczę­te z przypadku jest życie?

Zgadza się, są to pytania z gatunku absolutnie podstawowych, obecne rdzennie w filozofii i religii. Pytania, na które udzielano w historii wielu odpowiedzi i które – wydawałoby się – są już do cna wyświechtane. A jednak ciągle je sobie zadajemy, ciągle szukamy nowych odpowiedzi, wracamy do starych albo je porzucamy. Pytania te zaś wciąż uporczywie wracają.

Od dawna mam wrażenie – a zintensyfikowało się ono w trakcie pisania tej książki – że kwestie te wyjątkowo nas dzisiaj nurtują i trapią. Wyprowadzają na ulice, wpędzają w depresję, lęki i niepokoje, napawają wściekłością, budzą agresję i resentymenty, wiodą w objęcia fundamentalizmów i ideologii politycznych, pseudonaukowych albo spiskowych kuglarzy. Dzieje się tak również dlatego, że rozmaite kulturowe sposoby udzielania na nie odpowiedzi znalazły się w poważnym kryzysie. Na gruncie cywilizacji zachodniej odpowiadały na nie przez długi czas filozofia i religia. Przestały nam one jednak wystarczać, z różnych skądinąd powodów, o których tutaj to i owo będzie jeszcze powiedziane.

* * *

W pewnym momencie uwierzyliśmy – mniej więcej na początku lat dwutysięcznych, kiedy runęły wieże World Trade Center, a świat zachodni ogarnął lęk przed islamskim fundamentalizmem – że uzyskamy odpowiedzi na te pytania od nauki i oświeceniowego rozumu. Tak zwani nowi ateiści, z Samem Harrisem, Richardem Dawkinsem, Christopherem Hitchensem i Danielem Dennettem na czele, przekonywali, że naszym podstawowym problemem – jako ludzkości, jako kultury – jest zabobon religijny. Jeśli się go pozbędziemy, w szczególności jeśli wyzwolimy się spod jarzma wciąż jeszcze żywego, choć systematycznie słabnącego chrześcijaństwa, w miejscu przez nie zajmowanym wreszcie zapanuje oświeceniowy rozum.

Tak się jednak nie stało, dziś możemy to powiedzieć z całą odpowiedzialnością. Ba, stało się coś dokładnie przeciwnego. Miejsce opustoszałe po chrześcijaństwie – w ostatniej dekadzie słabnącym jeszcze bardziej, także z uwagi na liczne afery i skandale – nie zostało wcale zaanektowane przez rozum, lecz przez myślenie magiczne, astrologię, wróżbiarstwo oraz polityczne i tożsamościowe fundamentalizmy (tymi ostatnimi nie będziemy się w tej książce zanadto zajmować, pisałem o nich sporo w Ucieczce od bezradności i Regułach na czas chaosu). Wraz z pandemią, wojną, perturbacjami politycznymi, rosnącym poczuciem wielopoziomowego zagrożenia tworzy to mieszankę wyjątkowo skomplikowaną i – mam wrażenie – wybuchową. Z całą zaś pewnością pogłębiającą ogólne poczucie dezorientacji, niepokoju i zagubienia, które odzywa się w zarówno zbiorowym, jak i jednostkowym życiu; w natrętnie powracających pytaniach: co robić, za czym się opowiedzieć, w czym upatrywać sensu, gdzie szukać wytchnienia i nadziei?

W tej niepewności chwytamy się rozmaitych kół ratunkowych. Sprawiają one jednak – oto paradoks – że nasza sytuacja staje się jeszcze mniej stabilna. Rosnący popyt na ezoterykę – w najróżniejszych jej wcieleniach: od wróżbiarstwa po specjalistyczne i drogie usługi „programowania przeznaczenia”, od gazetowych horo­skopów po „aktywację kundalini” za pośrednictwem Instagrama – jest tego najlepszym przykładem. Szukamy dziś ukojenia w gwiazdach, tarocie oraz innych opowieściach i rytuałach, dzięki którym nasz los zaczyna się nam zdawać, choćby przez chwilę, możliwy do okiełznania, zrozumienia i ustrukturowania. Nie dostrzegamy jednak, że wizja kosmosu, w którym jednostkowe życie zestrojone jest tak ściśle z rytmiką gwiazd albo żywiołów, okazuje się w ostatecznym rachunku wizją ponurą i deterministyczną. Pragnąc wolności – także od przytłaczającej presji sukcesu albo poczucia nadodpowiedzialności – osuwamy się w nowe formy zniewolenia.

Nauka i technologia z kolei wkraczają dzisiaj w fazę całkiem bezprecedensową. 30 maja 2024 roku, podczas wielkiej konferencji poświęconej sztucznej inteligencji, dobitnie wyraził to Sam Altman, szef firmy OpenAI, która wprowadziła na rynek ChatGPT (to właśnie o tej technologii, jak się zapewne domyśliliście, opowiadać miał w programie wspomniany ekspert). Otóż Altman nie ukrywał, że twórcy dużych modeli językowych – choć wprowadzają je do powszechnego użytku i przygotowują do rozlicznych zastosowań w nauce, biznesie, medycynie oraz wszelkich innych obszarach życia społecznego – tak naprawdę nie rozumieją, jak te struktury właściwie działają. Zarazem to na chatbotach i algorytmach AI opierać zaczyna się coraz więcej mechanizmów i praktyk rynkowych. Sztuczna inteligencja już dziś decyduje o przyznawaniu kredytów1. Komunikuje się z nami w zastępstwie sprzedawców, konsultantów, asystentów czy ekspedientów. Wreszcie – spełnia marzenia, występując jako projekcja idealnego kochanka czy kochanki w rozwijającym się intensywnie segmencie wirtualnych usług erotycznych.

Wszystko to – w tym katastrofa klimatyczna i kolejne wojny na horyzoncie – sprawia, że świat, w którym żyjemy, coraz bardziej zaczyna przypominać świat rządzony przez fatum. Kosmiczną, społeczną, genetyczną albo algorytmiczną – a przez to być może jeszcze bardziej tajemniczą – konieczność, która bezwzględnie zawiaduje losem jednostki. Czy nie stąd właśnie biorą się polityczne poruszenia, zwroty ku takim czy innym populizmom? Właśnie z poczucia przytłoczenia, braku wpływu, postępującego ubezwłasnowolnienia?

Nakłada się na to postępujący w kręgu cywilizacji zachodniej zanik chrześcijaństwa, a więc tej siły kulturowej, tej opowieści, która ponad dwa tysiące lat temu wyzwoliła ówczesnego człowieka z podległości żywiołom i kosmicznym determinizmom. I zapoczątkowała nowy rozdział w ludzkiej historii. Dziś ta opowieść gaśnie, przestaje tłumaczyć rzeczywistość, a instytucje, które były dotąd jej szafarzami, pogrążają się w kolejnych kryzysach. Czy jednak koniec chrześcijaństwa – przynajmniej jako zakrojonego na szeroką skalę projektu kulturowego – jest nieuchronny, jak twierdzi choćby francuska filozofka Chantal Delsol? Czy chrześcijaństwo nie ma współczesnemu człowiekowi już nic do zaoferowania? Także nad tymi pytaniami zastanawiam się w tej książce, szukając dróg wyjścia z objęć nowego fatum.

* * *

A jak się skończyło to przypadkowe (właśnie – czy aby na pewno?) spotkanie w poczekalni pewnego popularnego kanału telewizyjnego? No cóż, po wymianie konwencjonalnych uprzejmości każdy poszedł w swoją stronę. Ja natomiast zostałem z poczuciem straty i żalu, że nie wywiązała się jednak pomiędzy tym trojgiem ludzi żadna głębsza dyskusja. Że nikt nie podjął próby zrozumienia, co myślą pozostali, jak widzą świat, jak go doświadczają.

Książka, którą trzymasz w rękach, jest także próbą odtworzenia możliwej rozmowy, jaka się wtedy nie odbyła. A że się nie odbyła – to również jest bardzo symptomatyczne. Mam wrażenie, że nasze współczes­ne widzenie rzeczywistości staje się coraz bardziej rozparcelowane. Nie rozumiemy siebie nawzajem i nie chcemy rozumieć. A przepaście pomiędzy naszymi obrazami świata – a zatem: naszymi światami – stają się coraz większe. I coraz trudniejsze do przekroczenia.

Nie chodzi tu jednak o to, żeby się ze sobą koniecznie zgodzić, a jedynie o to, by widzieć, że inny myśli w sobie właściwy sposób, i wiedzieć, dlaczego tak robi. Jak postrzega rzeczywistość? Jakie wartości są dla niego istotne? Czym się kieruje? Czego pragnie? Czego się lęka? Przyglądam się więc tutaj tym trzem modelowym gościom pewnej stacji telewizyjnej czy raczej trzem modelowym postawom obecnym we współczesnej kulturze – nauce, ezoteryce i chrześcijaństwu – i staram się każdego, każdą z osobna zrozumieć i opisać. Szukam zarówno tego, co wspólne, jak i tego, co stanowi niemożliwą do przekroczenia barierę. Zastanawiam się na przykład, czy da się pogodzić ezoterykę z chrześcijaństwem. Pytam, czy konflikt pomiędzy religią a nauką wciąż jeszcze istnieje, a jeśli tak – gdzie wypadają jego najintensywniejsze ogniska i jakie są jego źródła.

Robię to – jak zawsze – w przekonaniu, że rozumienie jest lepsze od nierozumienia. A właśnie nierozumienie – siebie oraz innych – najbardziej nam dzisiaj zagraża.

Warszawa, 28 VII 2024

Część I Przypadek

Death is everywhere

There are flies on the windscreen

For a start

Reminding us

We could be torn apart

Tonight

Depeche Mode, Fly on the Windscreen

Rozdział 1 W zupie pierwotnej

Spodziewałem się czegoś innego. Na przykład gigantycznego akwarium wypełnionego delikatnie falującą wodą. Oświetlanego przesuwającym się po imitacji nieboskłonu sztucznym słońcem, które wstaje na sztucznym wschodzie, zachodzi na sztucznym zachodzie, a kiedy zajdzie już całkiem, wyłania się sztuczny księżyc. Taki oczywiście, który ma wszystkie funkcje prawdziwego księżyca. Oddziałuje na przypływy i odpływy, prądy głębinowe, wyznacza rytmikę całego akwenu. Czy raczej mikrokosmosu, bo przecież – czegóż w nim nie ma! W każdej sekundzie pod powierzchnią wydarzają się sprawy nieodgadnione, ale poddawane permanentnej obserwacji. Za pomocą poukrywanych gdzieś w odmętach przyrządów na bieżąco analizowane są wszystkie stężenia, rejestrowane najdrobniejsze nawet poruszenia materii – od poziomu cząstek elementarnych aż do makroskali. Nic tu nie może umknąć uwadze kontrolerów. Stawka jest przecież gigantyczna. Na dobrą sprawę – najwyższa z możliwych.

A mianowicie… stworzenie życia.

* * *

Owszem, nie mamy pojęcia, co się właściwie wydarzyło, gdy na świecie pojawiła się pierwsza żywa komórka. Mamy natomiast do dyspozycji – jak to bywa w nauce i jak to bywa z przeszłością, zwłaszcza zamierzchłą – wyłącznie hipotezy, rekonstrukcje i spekulacje. Hipotezy, rekonstrukcje i spekulacje w nauce tym się jednak cechują, że – o ile oczywiście spełniają stosowne warunki – można je w praktyce testować, a następnie odrzucać te, które się okażą fałszywe, przyjmować te, które się okażą prawdziwe, te natomiast, które się powyższej waloryzacji wymykają, przenosić na półkę z napisem „nie wiadomo”. Wbrew stereotypom nauka jest dziedziną bardzo pluralistyczną. Najważniejsze ograniczenie odnosi się po prostu do tego, żeby nie mylić porządków i nie nazywać czegoś, co jest nieuzasadnione, uzasadnionym. I na odwrót.

Jedną z najpoważniej dzisiaj traktowanych hipotez dotyczących powstania życia jest ta o zupie pierwotnej, czyli po prostu oceanie, w którym przez niewyobrażalnie długi czas wchodziły ze sobą w interakcje różne związki organiczne i nieorganiczne. Aż coś się w końcu wydarzyło.

Co dokładnie, tego nie sposób zrekonstruować, dość powiedzieć, że wskutek tych interakcji doszło w pewnym momencie do jakościowego skoku. Tak właśnie powstało życie, czyli pierwsza komórka zdolna do reprodukcji. A kiedy już powstało, zaraz zaczęło podlegać fundamentalnemu prawu rządzącemu wszystkim, co żyje, czyli prawu ewolucji. Niekończącej się ekspansji, adaptacji, zmianie, rozmnażaniu. Dzięki temu doczekało – stopniowo – do momentu, w którym wyszło na ląd, a potem rozwijało się i rozwijało, na lądzie i w wodzie, do postaci, którą mamy dzisiaj. Bardzo skądinąd specyficznej, ponieważ dysponującej środkami własnej produkcji, które umożliwiają, po raz pierwszy w historii, faktyczne tej historii zakończenie. Ot, paradoks – życie, a w szczególności homo sapiens, wytworzyło potężne narzędzia zdolne do anihilacji życia. I jeszcze wydaje się gotowe, żeby tych narzędzi użyć.

Pytanie brzmi tylko: dlaczego właściwie miałoby tego nie zrobić?

Zanim jednak życie stało się zdolne do zadawania sobie takich i innych ważkich pytań, nastąpił ów tajemniczy moment zapłonu w zupie pierwotnej. Od tego wszystko się zaczęło. Od impulsu, który pojawił się miliardy lat temu, sam z siebie. Impulsu będącego efektem losowania, niewykonanego żadną ręką rzutu. Czystego przypadku, pozbawionego wszelkich znamion intencjonalności.

Skąd się jednak wzięły zupa pierwotna, Ziemia i cała reszta? Odpowiedź – przynajmniej w ramach współczesnego stanu wiedzy naukowej – brzmi: znikąd. A dokładniej rzecz biorąc, z Wielkiego Wybuchu, jak głosi inna, najszerzej dziś przyjmowana i najlepiej – tak się wydaje – uzasadniona hipoteza.

A co było wcześniej, przed Wielkim Wybuchem?

To pytanie – podobno – jest zupełnie bez sensu.

No ale jak to – wskutek Wielkiego Wybuchu coś zaistniało, a wcześniej nie było niczego? Czy to możliwe? I dlaczego właściwie pytanie, co się działo przed Wielkim Wybuchem, miałoby być bez sensu?

Otóż dlatego, że dopiero wraz z Wielkim Wybuchem pojawił się czas. Nie można więc zasadnie pytać o to, co było wcześniej. Taka kategoria jest tutaj nieprawomocna. Oczywiście nie da się przy użyciu znanych nam pojęć odpowiedzieć na kolejne nasuwające się pytanie: co to znaczy, że wcześniej nie było czasu?1 Wielki Wybuch to granica, od której nasz język w ogóle zaczyna funkcjonować. Tak czy inaczej, pierwotny impuls w oceanicznej zupie zapoczątkował życie, które na drodze ewolucji rozrosło się niebotycznie i przybrało nieskończoną różnorodność form. Zachwycających, przerażających, skomplikowanych, prostych, pięknych i brzydkich. Nade wszystko jednak zapalczywie łaknących samego życia, zdolnych do przetrwania i przystosowania się do najbardziej nawet – z naszego punktu widzenia – niesprzyjających warunków.

To życie – mówi dzisiaj nauka – nie ma żadnego innego nadrzędnego celu poza samym życiem. Nie służy niczemu prócz siebie. Nie kieruje się ku niczemu innemu niż ono samo. Nie zmierza też w żadną ściśle określoną stronę, jego trajektorię wyznaczają kolejne poruszenia wielkiej, kosmicznej maszyny losującej.

* * *

Otóż właśnie model takiej maszyny losującej – ocean, nad nim na sztucznym nieboskłonie sztuczne słońce i sztuczny księżyc, pod powierzchnią zaś tajemnicza mieszanina aminokwasów – wyobrażałem sobie, jadąc przed kilkoma laty na spotkanie z Jackiem Szostakiem2. Ten wybitny kanadyjski biolog o polskich korzeniach został w 2009 roku laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii za odkrycia dotyczące procesów starzenia się. Jak mi powiedział na samym początku, od zawsze lubił różnorodność, także w nauce, dlatego po Noblu radykalnie zmienił swoje zainteresowania zawodowe. Postanowił stworzyć życie. Tak właśnie, jak to się wydarzyło u zarania dziejów. A w każdym razie tak, jak to nam sugestywnie i ze stosownie wysokim prawdopodobieństwem odmalowuje współczesna biologia.

Szostak wcale nie przypomina nieszczęsnego doktora Viktora Frankensteina, wpisuje się raczej w klasyczny wzorzec rzutkiego naukowca z Harvardu. Sympatyczny, energiczny, ubrany elegancko, choć z charakterystycznym niewymuszonym luzem. Nieustannie żartuje, dużo się śmieje, a na każde pytanie odpowiada klarownie, z oczywistością i prostotą, które cechują ludzi naprawdę rozumiejących, o czym mówią, i dlatego nigdy nieosuwających się w uproszczenie albo trywialność.

Rozglądając się po jego nowoczesnym laboratorium, nie dostrzegłem jednak najmniejszych nawet śladów sztucznego oceanu, sztucznego słońca, sztucznego księżyca. Tylko supernowoczesne komputery, mnóstwo szalek i fiolek. W uszach nie zaszumiały mi wcale morskie fale, lecz jedynie dyskretnie pracująca klimatyzacja. Przy ustawionych równo biurkach sie­dzieli naukowcy z kierowanego przez Szostaka zespołu. Pogrążeni w laboratoryjnej rutynie, przypatrywali się preparatom pod mikroskopem, notowali wyniki, analizowali pracę algorytmów, rozmawiali, żartowali. Na pytanie, jak dużo czasu tu spędzają, odpowiadali, że tyle, ile zwykle siedzi się w pracy. Po ośmiu godzinach – no chyba że dzieje się coś naprawdę niezwykłego, ale tu, z pewnego punktu widzenia, niezwykłe rzeczy dzieją się cały czas – wychodzą do domów, odpo­czywają, zajmują się życiem towarzyskim i rodzinnym. Nazajutrz, ściskając w dłoniach zakupioną po drodze kawę i papierową torebkę ze słodkim rogalikiem albo kanapką, przyjeżdżają do swego miejsca pracy przy ruchliwej ulicy, nieopodal mostu łączącego Boston z Cambridge, zasiadają przed komputerami, pogrążają się w notatkach… ich rutynowy dzień roboczy zaczyna się od nowa.

Dla Szostaka w przedmiocie jego badań nie ma absolutnie niczego niezwykłego, a już z całą pewnością metafizycznego. Jest co najwyżej ciekawy problem do rozwiązania. Jak to się wszystko zaczęło? Z ­czego powsta­ło? I czy w warunkach laboratoryjnych da się to dokładnie odtworzyć? Czy odtworzy się także pradawny proces ewolucyjny? Czy to zaistniałe na szalce życie, w szczególności pojedyncza komórka, będzie podlegać tym samym mechanizmom, którym podlegało w pradawnym, pierwotnym oceanie? A jeśli tak, to do którego momentu ta ekipa świetnie wykształconych, modnie ubranych, wysportowanych i elokwentnych naukowców z jednego z najlepszych uniwersytetów na świecie będzie się temu wszystkiemu biernie przyglądać? W którym momencie zainterweniuje? Wedle jakiego systemu wartości i reguł etycznych wyznaczy ten moment? Czy będzie wobec życia wywołanego z nicości, poczętego z kontrolowanego przypadku do czegokolwiek moralnie zobligowana? Czy może w żadnym razie nie będą jej obowiązywały te same zasady, które się stosują do życia powstającego innymi sposobami?

Oczywiście masowa produkcja żywych organizmów nie jest niczym nowym, wydarza się codziennie na całym świecie i najczęściej wiąże z przerażającym, niepojętym cierpieniem. Przemysł żywnościowy, wytwarzanie preparatów laboratoryjnych – to tylko wierzchołek góry lodowej wystający tuż nad powierzchnią bezbrzeżnego oceanu życia, które człowiek fabrykuje wyłącznie po to, żeby je zaraz unicestwić. A przed unicestwieniem udręczyć nieraz do granic wytrzymałości i wyobraźni. Ta taśmowa, codzienna eksterminacja, wydobywanie z nicości i unicestwianie, wydaje się tym bardziej upiorna, że napędza globalną machinę, w którą wszyscy jesteśmy wprzęgnięci. Wytwarza paliwo, dzięki któremu działa ten świat. Niekiedy w paroksyzmach, niekiedy w naprzemiennie po sobie następujących regresjach i przyspieszeniach, niekiedy w stagnacji, zazwyczaj zaś, zwłaszcza w pewnych obszarach, w szaleńczym, maniakalnym pędzie.

Życie – wiadomo, przecież nie ma w tej myśli niczego odkrywczego – trwa i reprodukuje się wyłącznie kosztem życia. Upiorny cykl rodzenia się i umierania, powstawania i mordowania trwa nieprzerwanie od momentu, kiedy coś się w tej zupie pierwotnej poruszyło, coś się w niej „zagotowało”. Ale powtórzmy to pytanie, choć wynika ono zapewne z jakiegoś poznawczego zakrzywienia: czy wytworzenie życia na szalce, całkiem od zera, nakłada na stwórcę specjalne zobowiązania moralne?

* * *

Niezależnie od tego, jak odpowiemy, z pewnością mamy do czynienia z przekroczeniem jakiegoś tabu. Jeszcze nie tyle moralnego – wydaje się bowiem, że przynajmniej do momentu, w którym nie pojawi się świadoma, czująca istota, problem moralny nie zaistnieje – ile, nazwijmy to, imaginatywnego. Inaczej mówiąc, w tej chwili to przekroczenie tabu pozostaje eksperymentem myślowym, a stanie się rzeczywistym problemem dopiero z chwilą, gdy projekt tych rzutkich ekspertów z Harvardu (będący skądinąd częścią przedsięwzięcia szerzej zakrojonego, badającego początki życia we wszechświecie) faktycznie się powiedzie. Na razie pozostają spekulacje i czysto teoretyczne rozważania, które wszakże z ogromną intensywnością oddziałują na wyobraźnię.

Sam Szostak wcale jednak nie uważa, aby się miały za jego sprawą dokonywać jakieś wielkie przełomy – takie czy inne. Być może z wrodzonej skromności, a być może – znowu – z uwagi na specyficzny anglosaski luz podkreśla na każdym kroku, że choć, owszem, zrealizowanie tego osobliwego zadania może być inspirujące i ciekawe, to raczej nie przyniesie rewolucji. Więcej, nie będzie miało w zasadzie żadnego praktycznego znaczenia, bo wiedzy o samych początkach, o tych najprostszych, a zarazem najbardziej doniosłych reakcjach – dzięki którym, między innymi, ja piszę, a wy czytacie te słowa – nie da się zastosować do organizmów złożonych i skomplikowanych. Jest to więc, jak często w nauce bywa, poniekąd przedsięwzięcie całkiem bezinteresowne, mające na celu jedynie pogłębienie naszego rozumienia procesów życiowych, nie zaś stworzenie jakiegoś kolejnego cudownego rozwiązania do użycia w branży farmaceutycznej czy innych biznesach. No ale z drugiej strony historia nauki pełna jest takich odkryć, po których niczego spektakularnego albo wysoce praktycznego się nie spodziewano, a stawały się one zaczynem ogromnych zmian. Kto mógłby, dajmy na to, przypuszczać, że odkrycie fenomenów kwantowych – a zatem zdarzeń zachodzących w mikroskali – zaowocuje stworzeniem smartfonów? Stworzenie smartfonów zaś pociągnie za sobą cały łańcuch zjawisk technicznych, społecznych, kulturowych i innych. Dlatego też zapewnienia o niepraktyczności ewentualnych odkryć Szostaka należy zdecydowanie wziąć w duży nawias.

Szostak przyznaje zarazem, że pomyślne domknięcie tego projektu może w bardzo gruntowny sposób wpłynąć na religijne rozumienie początków życia, a zatem także – czy może przede wszystkim – źródeł istnienia. „Jestem absolutnie przekonany – mówił mi w 2017 roku, podczas opisywanej tutaj wizyty – że życie  jest zjawiskiem naturalnym, które można precyzyjnie opisać i zrozumieć w sposób naukowy. Bez żadnej meta­fizyki. Jeśli uda się nam to naocznie udowodnić, jeśli uda się nam zrekonstruować ten naturalny proces i powołać do istnienia organizm żywy tu, w naszym laboratorium, być może wyeliminuje to zupełnie ten ostatni obszar ludzkiej wiary w magię”3. Zaraz potem jednak odżegnywał się od wszelkich okołometafizycznych intencji, od jakiegokolwiek kontekstu swojej pracy, który w najdrobniejszym choćby stopniu zahaczałby o te kwestie: „Mamy mnóstwo znacznie bardziej prozaicznych problemów do rozwiązania. Na przykład: dlaczego nie udało się nam przeprowadzić jakiejś reakcji i co zrobić, żeby w kolejnym podejściu się udało. Gdybyśmy ciągle koncentrowali się na takich [metafizycznych – T.S.] sprawach, do niczego byśmy nie doszli”4.

Słowem: samego Szostaka to nie interesuje, nie odczuwa żadnego metafizycznego ciężaru swojej pracy, ba, uważa wręcz, że gdyby się zanadto na tych wątkach skupiał, raczej by mu to przeszkadzało. Niemniej ­jeśli cel jego badań – bezprecedensowe powołanie do istnienia zupełnie nowej linii organizmów żywych (co się dotąd w dziejach nigdy nie wydarzyło) – uda się zrealizować, to ostatnie fundamenty religijnego, magicznego obrazu świata zostaną skruszone.

Czy aby jednak na pewno? Czy nie jest to po prostu kolejna scjentystyczna nadzieja ostatecznego pogrzebania religii, których w dziejach nauki było już wiele?

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Część II Konieczność

Dostępne w wersji pełnej

Część III Wolność

Dostępne w wersji pełnej

Zakończenie

Zakończenie

Dostępne w wersji pełnej

Przypisy

Przypisy

Wstęp

1 Zob. A. Kremer i in., Embracing generative AI in credit risk, 1.07.2024, mckinsey.com, online: https://www.mckinsey.com/capabilities/risk-and-resilience/our-insights/embracing-generative-ai-in-credit-risk [dostęp: 24.08.2024].

Rozdział 1. W zupie pierwotnej

1 No chyba że rację ma profesor Roger Penrose, który uważa, że Wielki Wybuch to zjawisko cykliczne. Wedle jego hipotezy wszechświaty powstają, znikają, powstają i znikają, zupełnie jak w niektórych wschodnich doktrynach kosmologicznych.

2 Do Jacka Szostaka pojechałem jesienią 2017 roku, żeby przeprowadzić z nim wywiad dla kwartalnika „Przekrój”. Rozmowa – wraz z krótkim opisem moich wrażeń z tej podróży – ukazała się w numerze 1/2018, wydanie elektroniczne zob. J. Szostak, Szostak: Nie jestem nowym Frankensteinem, rozm. przepr. T. Stawiszyński, 7.12.2017, przekroj.org, online: https://przekroj.org/swiat-ludzie/szostak-nie-jestem-nowym-frankensteinem/ [dostęp: 24.08.2024].

3 Tamże.

4 Tamże.

Bibliografia

Bibliografia

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © by Tomasz Stawiszyński

Projekt okładki Magda Kuc

Redaktorka nabywająca Bogna Rosińska

Redaktorka prowadząca Dominika Kardaś

Redakcja Dominika Kardaś

Adiustacja Paweł Cieślarek

Korekta Anna Smutkiewicz Justyna Kurs

Opieka produkcyjna Maria Gromek Maria Nowak

Opieka promocyjna Zofia Kotecka

ISBN 978-83-8367-795-8

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska