Potrzask - Piotr Kościelny - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Potrzask ebook i audiobook

Piotr Kościelny

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

433 osoby interesują się tą książką

Opis

Piotr Kościelny – autor bestsellerowych thrillerów – powraca z nową książką!

 

Komisarz Sikora po zranieniu przez Cieślaka dochodzi do siebie. Michał Bielecki opiekuje się partnerem i jego synem. Wydział zabójstw nadal prowadzi śledztwo w sprawie napadów na emerytów. Zabójca kolejny raz atakuje. Aneta zastanawia się nad odejściem z policji. Zaczyna się bać o swoje życie i zdrowie. Za namową członków wydziału postanawia jednak zostać. Powoli z Łukaszem zaczynają przygotowania do ślubu. Sikora rozpoczyna batalię z rodzicami Moniki o Piotrusia. Zdaje sobie sprawę, że nie może dopuścić by trafił w ich ręce. W mieście pojawia się kolejny zabójca. Cały wydział wie, że z czymś takim nie mieli jeszcze do czynienia. Jest brutalny i wyjątkowo inteligentny…

Czy uda się złapać zabójcę emerytów? Czy nowy morderca rzeczywiście jest tak bardzo niebezpieczny? Pełen nagłych zwrotów akcji thriller, w którym zło czyha na każdym kroku…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 4 min

Lektor: Kamil Pruban
Oceny
4,5 (790 ocen)
546
146
57
31
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iss27

Całkiem niezła

Czwarta część przygód komisarza Sikory była dla mnie rozczarowaniem. Liczba wątków oraz wydarzeń, które spotykają bohaterów książki była tak duża, że aż nieprawdopodobna i przez to książka straciła dla mnie swój wcześniejszy urok. Po fenomenalnym Łowcy i Sidłach, spadek czuć było już w Pokocie, niemniej książka wciąż trzymała poziom. Potrzask niestety w mojej ocenie zalicza duży spadek wobec swoich poprzedniczek. Z plusów: - jak każdą książkę Pana Koscielnego, tę również czyta się bardzo szybko - dobrze rozwinięta postać mordercy „Młotkarza”, jesteśmy w stanie zrozumieć motywację sprawcy oraz poznać co się dzieje w jego głowie - wielowątkowość, która w miarę trzyma się całości Z minusów: - wielowątkowość głównych bohaterów byłaby w porządku, gdyby nie liczba przydarzających się im nieszczęść. Nie ma dnia, żeby nie wydarzyła się tragedia w życiu osobistym bohaterów, co zakrawa momentami już o absurd i przez to książka i bohaterowie tracą na autentyczności - porwanie Piotrusia przez Wa...
90
Mazaga29

Z braku laku…

Dobrnalem do konca bo wypada. Ale ilez razy można przeczytać ze teskni za Monika i Piotrus jest calym swiatem. Szczerze mówiąc nie polecam Ktos kto to redagowal chyba nie ma pojecia o swojej pracy
60
agata_han

Całkiem niezła

Liczyłam na trzęsienie ziemi, do jakiego w poprzednich częściach przyzwyczaił nas Pan Kościelny, a niestety dostałam rozczarowanie. Nie wiem czy to brak pomysłu, czy faktycznie poprzeczka została zawieszona tak wysoko. Mimo, że książka jes napisana lekkim językiem i czyta się ją szybko, nie byłam w stanie przeczytać jej jednym ciągiem. Tragedie bohaterów zakrawały o absurd, nie było dnia bez jakiegoś dramatu. Ciągłe obelgi Sikory skierowane do Bieleckiego po pewnym czasie były żenujące - do przyjaciela raczej się tak nie odnosi. Zakończenie - chyba już podobna sytuacja miała miejsce w przypadku Moniki.. Interesujący okazał się wątek kanibala, który zaczął kiełkować dopiero na ostatnich kartkach książki. Mam nadzieje, że w kolejnej części autor zaserwuje nam taką dawkę emocji do jakiej nas przyzwyczaił w Łowcy czy Sidłach, a oszczędzi nieco swoich bohaterów, bo przy takiej ilości nieszczęść niedługo ich zabraknie.
40
Robsky11
(edytowany)

Nie polecam

Najgorsza część. Dialogi durne i naiwne. Sikora się rozczula co 5 minut. To nie thriller, tylko melodramat.
30
nurwadi

Z braku laku…

najgorsza książka autora, sieczka w wątkach. irytujący lektor. rozczarowanie
20

Popularność




Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Piotr Ko­ścielny, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83296-97-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Cią­gle my­ślisz o moż­li­wo­ści by­cia zła­pa­nym,

ale ten przy­pływ emo­cji jest wart ry­zyka.

– Da­vid Alan Gore (se­ryjny mor­derca)

1.

Wro­cław, 30 marca 2012 r.

Stała na mostku i wy­cią­gała dło­nie w jego stronę. Mo­stek znaj­do­wał się nie nad zbior­ni­kiem wod­nym, jak to zwy­kle, ale po­nad łąką pełną pięk­nych czer­wo­nych ma­ków.

Moja Mo­nika, po­my­ślał.

Wy­glą­dała prze­pięk­nie. Ubrana była w długą białą suk­nię, a na gło­wie miała wia­nek z po­lnych kwia­tów. Uśmie­chała się do niego i po­ma­chała. Tak bar­dzo pra­gnął ją ob­jąć i po­ca­ło­wać. Chciał ją przy­tu­lić i po­wie­dzieć, jak jest dla niego ważna. Przez ten czas tę­sk­nił za nią ogrom­nie. Na­wet nie zda­wał so­bie sprawy, jak bar­dzo mu jej bra­kuje. Jej uśmie­chu, cie­pła i mi­ło­ści. Uwiel­biał jej cięte żarty, na­wet gdy mu do­gry­zała. Uwa­żał, że to oznaka jej po­nad­prze­cięt­nej in­te­li­gen­cji. Po jej śmierci chciał za­opie­ko­wać się Pio­tru­siem, stwo­rzyć mu praw­dziwy dom. Nie­stety był to dom bez matki. Pra­gnął mu ją za­stą­pić, cho­ciaż zda­wał so­bie sprawę, że bę­dzie to prak­tycz­nie nie­moż­liwe. Sta­rał się mimo wszystko. Chciał, aby jego syn był szczę­śliwy. Żeby stwo­rzyli praw­dziwą ro­dzinę, na­wet je­śli bez Mo­niki. Mi­chał obie­cał mu po­móc w wy­cho­wa­niu Pio­tru­sia. Si­kora za­wsze mógł po­le­gać na swoim part­ne­rze.

Tak jak on wspo­mógł Bie­lec­kiego po roz­sta­niu z Kubą, a po­tem po jego śmierci, tak Mi­siek był opar­ciem, gdy on po­niósł stratę. Był przy nim, kiedy umie­rała Mo­nika. Si­kora pa­trzył na swoją uko­chaną i my­ślał, że za­raz do niej do­łą­czy. Było mu z jed­nej strony źle, bo chciał żyć. Dla sie­bie, ale przede wszyst­kim dla syna. Miał ma­rze­nia, ale nóż bo­le­śnie je zwe­ry­fi­ko­wał. Chciał zo­ba­czyć, jak Pio­truś bę­dzie sta­wiał pierw­sze kroki. Chciał usły­szeć, jak po­wie pierw­sze słowo. Chciał za­pro­wa­dzić go do pierw­szej klasy. Chciał mu po­wie­dzieć, jak pod­rywa się dziew­czyny. Chciał po­pro­wa­dzić go do oł­ta­rza. Te­raz tego wszyst­kiego nie bę­dzie. Nie zo­ba­czy, jak jego sy­nek do­ra­sta. To było smutne i czuł się z tego po­wodu źle. Z dru­giej jed­nak strony za­raz miał do­łą­czyć do swo­jej uko­cha­nej. To było speł­nie­nie jego ma­rzeń. Od jej śmierci wiele razy śnił, że znowu są ra­zem. Że tam­ten pi­jak w au­cie był tylko kosz­ma­rem, z któ­rego się wy­bu­dzili. Nie­stety to wszystko po­zo­stało w sfe­rze sen­nych ma­ja­ków. Si­kora zda­wał so­bie sprawę, że umiera. Był pewny, że za chwilę przej­dzie na drugą stronę. Wie­dział, że mo­stek nie jest zwy­kłym most­kiem, ale bramą na drugą stronę.

Ru­szył w kie­runku Mo­niki.

***

– Od­suń się, do cho­lery – po­wie­dział ra­tow­nik, pa­trząc groź­nie na Bie­lec­kiego.

Mi­chał prze­su­nął się w bok. Pa­trzył, jak za­łoga ka­retki pró­buje re­ani­mo­wać jego przy­ja­ciela.

– Si­kora, nie od­chodź – szep­nął, się­ga­jąc do no­si­dełka. Wy­jął z niego Pio­tru­sia i mocno przy­tu­lił do swo­jej klatki pier­sio­wej.

Był te­raz dla tego dzie­ciaka wszyst­kim. Nie chciał wie­rzyć, że Si­kora zo­stawi ich sa­mych. Mi­chał wie­dział, że po śmierci Grześka opiekę nad chłop­cem przejmą ro­dzice Mo­niki. To byłby praw­dziwy dra­mat. Zro­bi­liby z dziec­kiem to samo, co zro­bili z wła­sną córką. Mi­chał zda­wał so­bie sprawę, że nie może im na to po­zwo­lić. Jesz­cze nie wie­dział, w jaki spo­sób ma im prze­szko­dzić, ale był pewny, że bę­dzie mu­siał.

Znów spoj­rzał na ra­tow­ni­ków. Je­den z nich ro­bił wła­śnie Si­ko­rze ma­saż serca, a drugi szy­ko­wał de­fi­bry­la­tor. Bie­lecki od­wró­cił się z Pio­tru­siem w ra­mio­nach i wy­szedł do przed­po­koju. Nie chciał tego oglą­dać. Śmierć przy­ja­ciela by­łaby dla niego praw­dziwą tra­ge­dią. Ostat­nio stra­cił kilka waż­nych osób i te­raz po ci­chu li­czył na to, że Grze­siek jed­nak prze­żyje. Pra­gnął tego jak chyba ni­czego w ży­ciu.

Do miesz­ka­nia wszedł Ja­siń­ski ze Stan­kie­wi­czem. Wi­dać było, że in­for­ma­cja o ataku na Si­korę mocno ich za­sko­czyła. Obaj byli bla­dzi.

– Co z nim? – spy­tał Igor.

– Re­ani­mują go – po­wie­dział Mi­chał i otarł łzę.

– Kurwa mać. Pier­do­lony Cie­ślak – stwier­dził Ja­siń­ski.

– Nie mogę w to uwie­rzyć. Naj­pierw Mo­nika, a te­raz on – po­wie­dział Stan­kie­wicz.

Mi­chał chciał wspo­mnieć o Ku­bie, ale się po­wstrzy­mał. Bu­rzyń­ski był ważny dla niego, ale dla nich był obcą osobą.

Bie­lecki spoj­rzał w stronę kuchni, gdzie na pod­ło­dze le­żał jego part­ner. Zo­ba­czył, jak ra­tow­nik uru­cha­mia de­fi­bry­la­tor. Chwilę póź­niej na­stą­pił pierw­szy strzał im­pulsu elek­trycz­nego.

– Pa­nie Boże, miej go w opiece – po­wie­dział ci­cho i za­mknął oczy.

***

Stał przed nią na mostku i się uśmie­chał. Mo­nika prze­chy­liła lekko głowę i po­wie­działa:

– Nie mo­żesz tu być.

– Ale chcę.

– Mu­sisz wra­cać do Pio­tru­sia. On sam so­bie nie po­ra­dzi.

– Ma Bie­lec­kiego. W końcu miał być chrzest­nym. Niech się wy­wiąże z za­da­nia.

Mo­nika po­krę­ciła głową. Za­pra­gnął ją ob­jąć. Wy­cią­gnął ręce, ale wtedy uko­chana cof­nęła się o krok. Nie spo­dzie­wał się ta­kiej re­ak­cji.

– Mo­nia... – za­czął.

– Grze­siu, nie mo­żesz tu być – po­wtó­rzyła. – Mu­sisz wró­cić.

– Ale ja nie chcę. Wiesz, jak bar­dzo mi cie­bie bra­ko­wało? Nie zda­jesz so­bie na­wet sprawy, jak za­bo­lała mnie twoja śmierć. Zro­bił­bym wszystko, aby cof­nąć czas i spra­wić, by ten pi­jak nie wsiadł do auta. Te­raz mo­żemy już być ra­zem na za­wsze.

Mo­nika po­smut­niała na twa­rzy.

– Twój czas jesz­cze nie nad­szedł. Pro­szę, wra­caj. Bła­gam cię, Grze­siu, wra­caj do na­szego syna.

Nie chciał jej znowu stra­cić. Pra­gnął zo­stać z nią już na za­wsze. Jesz­cze raz spró­bo­wał ją ob­jąć. Wtedy po­czuł silny ból w klatce pier­sio­wej. Chwilę póź­niej miał wra­że­nie, jakby ja­kieś mocne ręce chwy­ciły go w pa­sie i za­częły cią­gnąć do tyłu. Stra­cił rów­no­wagę i przy­klęk­nął.

– Mu­sisz wró­cić – po­wie­działa Mo­nika.

Ręce, które go cią­gnęły, lekko roz­luź­niły chwyt. Chciał wstać, ale wtedy znowu coś go szarp­nęło. Tym ra­zem moc­niej. Po­pa­trzył na Mo­nikę i stwier­dził, że jej ob­raz za­czyna się roz­pły­wać. Sta­wała się co­raz mniej wy­raźna. Chciał za­wo­łać, aby nie od­cho­dziła po­now­nie. Z jego ust jed­nak nie wy­do­był się ża­den dźwięk. Za­mknął oczy i po chwili po­czuł ko­lejne szarp­nię­cie. Było tak mocne, że za­bo­lało go całe ciało. Z oczu po­pły­nęły mu łzy.

– Wró­cił – usły­szał nad sobą.

Otwo­rzył oczy i zo­ba­czył bro­da­tego męż­czy­znę w czer­wo­nym stroju ra­tow­nika me­dycz­nego.

– Wiesz, chło­pie, gdzie je­steś? – spy­tał drugi ra­tow­nik.

Si­kora prze­łknął ślinę.

– Na pewno nie w nie­bie. Nie ma ta­kich brzyd­kich anio­łów – po­wie­dział i spró­bo­wał wstać.

Po­now­nie po­czuł ból w klatce pier­sio­wej. Je­den z męż­czyzn po­wstrzy­mał go ręką.

– Co ty wy­pra­wiasz? – spy­tał.

– Mu­szę do syna...

– Jest pod opieką.

Si­kora spoj­rzał w bok i zo­ba­czył Bie­lec­kiego z Pio­tru­siem na rę­kach. Za jego ple­cami do­strzegł Ja­siń­skiego i Stan­kie­wi­cza. Bra­ko­wało jesz­cze Anety z Łu­ka­szem, ale z tego, co pa­mię­tał, oni mieli na dzi­siaj ja­kieś plany. Sta­rał się uśmiech­nąć do part­nera, ale po­czuł na­gły ból.

– Leż spo­koj­nie. Te­raz po­je­dziemy do szpi­tala.

– Po co, skoro żyję?

– Ty se­rio je­steś głupi czy się zgry­wasz? – spy­tał bro­dacz. – Masz kilka ran kłu­tych. Chwilę wcze­śniej wró­ci­łeś z za­świa­tów i py­tasz po co?

Si­kora nie od­po­wie­dział. Zda­wał so­bie sprawę, że nie ma co dys­ku­to­wać.

***

Aneta była w szoku, wi­dząc le­żące na klatce scho­do­wej zwłoki daw­nej są­siadki. Ma­ria Gra­bek miała roz­bitą głowę, z któ­rej wą­ską strużką są­czyła się krew. Młot­karz do­ko­nał za­bój­stwa kil­ka­na­ście me­trów od miej­sca, gdzie Aneta stała z Ży­czyń­skim. Była na sie­bie zła, bo wi­działa mor­dercę, ale nie sko­ja­rzyła jego bu­tów ze ści­ga­nym przez nich za­bójcą eme­ry­tów. Za­uwa­żyła wpraw­dzie, jak wy­cią­gał zza pa­ska mło­tek, ale na­wet to nie spra­wiło, że włą­czyła się u niej czer­wona lampka. Była zbyt za­afe­ro­wana za­rę­czy­nami i pier­ścion­kiem. W chwili, gdy jej są­siadka umie­rała, ona była naj­szczę­śliw­szą osobą na ziemi. Na­wet nie do­strze­gła, kiedy młot­karz wy­szedł z bramy. Ru­szyli z Łu­ka­szem w stronę przy­stanku ob­jęci i ra­do­śni. Te­le­fon z ko­mendy z in­for­ma­cją o zna­le­zio­nych w jej klatce zwło­kach był dla niej praw­dzi­wym za­sko­cze­niem. Ko­lej­nym było to, że Cie­ślak za­ata­ko­wał Si­korę i Bie­lec­kiego.

Z tego, co prze­ka­zał jej dy­żurny, stan Grześka był kry­tyczny i wła­śnie trwała re­ani­ma­cja.

Ża­ło­wała, że nie mogą być z Łu­ka­szem przy Mi­chale. Do miesz­ka­nia Si­kory do­tarł już Ja­siń­ski i Stan­kie­wicz. Pal­czak i oni mu­sieli za­jąć się ko­lejną ofiarą młot­ka­rza.

– Mo­gli­śmy go mieć – po­wie­działa, pa­trząc na Łu­ka­sza.

– Nie myśl o tym.

Ży­czyń­ski ner­wowo po­ru­szał szczęką. Aneta zda­wała so­bie sprawę, że nie tak wy­obra­żał so­bie dzień oświad­czyn. Ona także chciała być te­raz w in­nym miej­scu z uko­cha­nym, a nie po­chy­lać się nad cia­łem za­mor­do­wa­nej są­siadki. Miało być przy­jem­nie i ro­man­tycz­nie, tym­cza­sem stali nad tru­pem. Zda­wała so­bie sprawę, że przez ja­kiś czas bę­dzie miała wy­rzuty su­mie­nia. Kil­ka­na­ście me­trów od niej za­bójca za­ata­ko­wał po raz ko­lejny. Gdyby włą­czył jej się in­stynkt po­li­cjanta, z miej­sca roz­po­zna­łaby za­gro­że­nie.

Pa­trzyła na wcho­dzą­cych do klatki tech­ni­ków. Po­ręba ski­nął im głową na przy­wi­ta­nie i po­chy­lił się nad zwło­kami.

– Ko­lejna ofiara młot­ka­rza – po­wie­dział, od­wra­ca­jąc lekko głowę Grab­ko­wej.

Aneta wi­działa frag­menty ko­ści czaszki i zle­pione przez krew ko­smyki wło­sów. Prze­łknęła gło­śno ślinę.

– Co jest? Prze­cież to nie twoje pierw­sze zwłoki – po­wie­dział szef tech­ni­ków.

– To jej są­siadka – wy­tłu­ma­czył Łu­kasz. – Kilka mi­nut przed jej śmier­cią roz­ma­wia­li­śmy z nią.

– O cho­ler­cia. To już się nie dzi­wię. Sam pew­nie po­dob­nie bym za­re­ago­wał, gdy­bym przy­je­chał do zwłok ko­goś, kogo zna­łem.

***

Bie­lecki pa­trzył, jak ra­tow­nicy kładą Si­korę na no­szach. W tym sa­mym mo­men­cie do miesz­ka­nia we­szli Be­re­szyń­ski i Kow­nacki z Biura Spraw We­wnętrz­nych. Na ich wi­dok Mi­chał po­czuł zde­ner­wo­wa­nie. Spo­dzie­wał się spo­rych pro­ble­mów.

– Sępy się zle­ciały – rzu­cił le­żący już na no­szach Si­kora.

Kow­nacki po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem głową.

– My­ślę, że jak­byś był pa­dliną, po­rów­na­nie by­łoby bar­dziej trafne – po­wie­dział z uśmie­chem.

– Prze­sa­dza­cie – mruk­nął Bie­lecki i po­ło­żył Pio­tru­sia w no­si­dełku.

– Tak? Po­wiem ci, ko­lego, że ja na twoim miej­scu sie­dział­bym ci­cho. Pa­mię­taj, za­wsze sprawa wy­mu­sze­nia ze­znań na Ma­ty­sie może z po­wro­tem ru­szyć z ko­pyta. A tego pew­nie byś nie chciał – po­wie­dział Be­re­szyń­ski.

Mi­chał wie­dział, że nie po­wi­nien im się sta­wiać. Zwol­nie­nie z po­li­cji było ostat­nią rze­czą, ja­kiej te­raz po­trze­bo­wał.

– A ty, Si­kora, wy­ku­ruj się, za­nim się za cie­bie weź­miemy – po­ra­dził Be­re­szyń­ski, pa­trząc na ko­mi­sa­rza

– Brzmi jak za­pro­sze­nie do ja­kie­goś pe­dal­skiego gang-bang. – Si­kora uśmiech­nął się sze­roko, ale za­raz jego twarz wy­krzy­wił gry­mas bólu.

– Do­bra, póź­niej bę­dzie­cie się uma­wiać. Pa­cjent je­dzie do szpi­tala – po­wie­dział bro­daty ra­tow­nik i pchnął wó­zek z no­szami.

Kow­nacki pod­szedł do zwłok Do­mi­nika Cie­ślaka. Przy­kuc­nął i przez chwilę oglą­dał ob­ra­że­nia. Wszy­scy byli tak za­afe­ro­wani Si­korą, że chory psy­chicz­nie na­cjo­na­li­sta zszedł na dal­szy plan.

– Ile razy Si­kora strze­lił? – spy­tał po­li­cjant z Biura Spraw We­wnętrz­nych, pod­no­sząc się z ku­cek.

– Nie pa­mię­tam. Sy­tu­acja była dy­na­miczna. Jak­by­ście nie wie­dzieli, psy­chol za­ata­ko­wał Grześka no­żem. Na do­da­tek wbił ostrze w no­si­dełko, w któ­rym znaj­do­wał się jego syn – po­wie­dział Bie­lecki, po czym po­ka­zał uszko­dze­nia i wy­sta­jącą z roz­dar­cia żółtą gąbkę.

– Gdzie jest broń Si­kory? – spy­tał Be­re­szyń­ski.

Mi­chał pod­szedł do szafki ku­chen­nej i wy­jął pi­sto­let part­nera.

– Tu­taj go scho­wa­łem, żeby w za­mie­sza­niu nie znik­nął – po­wie­dział i prze­ka­zał broń po­li­cjan­towi z BSW.

Be­re­szyń­ski wło­żył ją do wo­reczka stru­no­wego i opi­sał.

– Bę­dziesz mu­siał po­ja­wić się w ko­men­dzie i zło­żyć ze­zna­nia – po­wie­dział po chwili do Bie­lec­kiego.

– Mogę naj­pierw po­je­chać do szpi­tala zo­ba­czyć co z Grześ­kiem?

Po­li­cjanci z we­wnętrz­nego spoj­rzeli po so­bie. W końcu Kow­nacki ski­nął głową.

– Dzięki – po­wie­dział Mi­chał i wziął no­si­dełko.

Mu­siał po­je­chać za ka­retką i na miej­scu do­pil­no­wać, aby jego part­ner z tego wy­szedł.

***

Był zły na tę starą. Spo­dzie­wał się, że znaj­dzie w jej to­rebce sporą ilość go­tówki, a ta miała tylko ja­kieś drob­niaki. Na do­da­tek w mo­men­cie gdy prze­szu­ki­wał jej kie­sze­nie, ja­kiś kun­del na pię­trze za­czął szcze­kać. Po chwili otwo­rzyły się drzwi i na klatkę wy­szła ko­bieta w szla­froku. Mu­siał po­śpiesz­nie wyjść z bramy.

Sie­dział te­raz w swoim gol­fie i pił ener­ge­tyka. Mło­tek scho­wał do re­kla­mówki. W domu bę­dzie mu­siał go wy­czy­ścić. Do­pił na­pój i rzu­cił puszkę za fo­tel pa­sa­żera. Do­łą­czyła do kil­ku­na­stu wcze­śniej­szych. Bę­dzie mu­siał w końcu po­sprzą­tać w au­cie. Te­raz jed­nak nie miał do tego głowy. Uru­cho­mił sil­nik i po­woli ru­szył. Prze­je­chał w po­bliżu miej­sca swo­jego ostat­niego ataku. Wi­dział za­par­ko­waną przed wej­ściem do bu­dynku ka­retkę po­go­to­wia i kilka ra­dio­wo­zów. Po­czuł szyb­sze bi­cie serca.

Za­par­ko­wał na po­bo­czu i przez chwilę pa­trzył na dwójkę taj­nia­ków z od­zna­kami na szy­jach. Od razu roz­po­znał parę, z którą roz­ma­wiała ta eme­rytka. Z tym gli­nia­rzem na­wet się zde­rzył. Nie miał po­ję­cia, co o tym my­śleć. Je­śli byli tu wcze­śniej służ­bowo, to mo­gło ozna­czać, że spo­dzie­wali się, że tu za­ata­kuje. Był tylko zdzi­wiony, że nie zła­pali go na go­rą­cym uczynku ani nie prze­szko­dzili w ataku. Pa­trzył, jak krzą­tają się w po­bliżu wej­ścia do bu­dynku. Już miał za­miar od­je­chać, gdy usły­szał sy­gnał sy­reny po­li­cyj­nej. Od­wró­cił się i zo­ba­czył ra­dio­wóz oraz umun­du­ro­wa­nego po­li­cjanta. Biały pas i biała czapka jed­no­znacz­nie świad­czyły o tym, że to gli­niarz z dro­gówki.

Opu­ścił szybę i za­py­tał:

– Słu­cham?

– Tu nie wolno stać. Jest za­kaz.

Do­piero te­raz za­uwa­żył, że po­peł­nił wy­krocz­nie. Ten błąd mógł go wiele kosz­to­wać.

– Prze­pra­szam, nie za­uwa­ży­łem. Zo­ba­czy­łem ra­dio­wozy i mnie to za­cie­ka­wiło – wy­ja­śnił, li­cząc na to, że po­li­cjant da mu spo­kój.

– Pro­szę do­ku­menty – po­wie­dział jed­nak sier­żant, wy­sia­da­jąc z auta.

Ra­dio­wóz za­par­ko­wał przed jego gol­fem.

– A nie mo­żemy skoń­czyć na po­ucze­niu? Nie mam żad­nych man­da­tów na kon­cie – pró­bo­wał jesz­cze ne­go­cjo­wać.

– Prawo jazdy, do­wód re­je­stra­cyjny po­jazdu i ubez­pie­cze­nie od­po­wie­dzial­no­ści cy­wil­nej.

Się­gnął do kie­szeni kurtki i wy­cią­gnął port­fel. Wrę­czył po­li­cjan­towi prawo jazdy i do­wód re­je­stra­cyjny. Ten otwo­rzył do­ku­ment i zer­k­nął do środka.

– Pa­nie Mar­ci­nie, prze­gląd panu wy­szedł. Mie­siąc temu był ter­min.

– Oj, za­raz po­jadę i to ogarnę.

– Bę­dzie man­dat. Za­raz spraw­dzimy stan tech­niczny po­jazdu i je­śli się okaże, że coś jest nie­sprawne, za­trzy­mam panu do­wód re­je­stra­cyjny, a auto zo­sta­nie od­ho­lo­wane.

Po­li­cjant po­szedł w stronę ra­dio­wozu. Chwilę stał i roz­ma­wiał z dru­gim mun­du­ro­wym. Mar­cin spoj­rzał na fo­tel pa­sa­żera. Serce za­częło mu szyb­ciej bić. W re­kla­mówce znaj­do­wał się mło­tek, któ­rym za­bił eme­rytkę. Kil­ka­na­ście me­trów da­lej pra­co­wali po­li­cjanci, któ­rzy pew­nie by­liby wnie­bo­wzięci, gdyby pa­trol dro­gówki go za­trzy­mał. Nie mógł do tego do­pu­ścić. Prze­krę­cił klu­czyk i wrzu­cił bieg. Po­li­cjant, który wciąż miał w dłoni jego do­ku­menty, sta­rał się go za­trzy­mać. Omi­nął go jed­nak i do­dał moc­niej gazu. Po prze­je­cha­niu kil­ku­dzie­się­ciu me­trów w lu­sterku wstecz­nym zo­ba­czył, że ra­dio­wóz ru­sza za nim w po­goń.

***

Si­kora w dro­dze do szpi­tala dwa razy tra­cił przy­tom­ność. Z miej­sca prze­wie­ziono go na blok ope­ra­cyjny. Bie­lecki bał się o ży­cie przy­ja­ciela. Pio­truś wciąż był pod jego opieką. Z tego, co się do­wie­dział, Sęk i Ży­czyń­ski byli na miej­scu ataku młot­ka­rza. Stan­kie­wicz i Ja­siń­ski zor­ga­ni­zo­wali zbiórkę krwi dla Grześka. Ra­tow­nicy po­wie­dzieli wpraw­dzie, że za­gro­że­nie ży­cia mi­nęło, ale stan Si­kory na­dal był ciężki.

Mi­chał sie­dział te­raz przed salą i cze­kał na in­for­ma­cje. Przy­po­mniało mu się, jak jesz­cze nie tak dawno sie­dział tu z Grześ­kiem, wy­cze­ku­jąc wie­ści o Mo­nice. Miał na­dzieję, że dzi­siaj wia­do­mo­ści będą po­zy­tywne. Nie wy­obra­żał so­bie swo­jego ży­cia, gdyby jego naj­lep­szy przy­ja­ciel od­szedł. Si­kora był te­raz dla niego naj­waż­niej­szy. Miał co prawda ro­dzi­ców Kuby, ale z Grześ­kiem po­łą­czyła go praw­dziwa mę­ska przy­jaźń.

Przy­tu­lił śpią­cego Pio­tru­sia do piersi, po czym po­woli odło­żył go do no­si­dełka i wy­jął ko­mórkę. Chciał się do­wie­dzieć, co w śledz­twie, które pro­wa­dzi Aneta z Łu­ka­szem. Wy­brał nu­mer Sęk.

– Halo – po­wie­działa po chwili Aneta.

– Dzwo­nię, żeby spy­tać, jak wam idzie. I przy oka­zji po­wie­dzieć, że Grze­chu jest na bloku ope­ra­cyj­nym.

– Wyj­dzie z tego?

– Taką mam na­dzieję. Je­śli nic się nie zmieni to po­winno być do­brze.

– Ka­mień z serca – ode­tchnęła Sęk.

– To jak ten młot­karz?

– Fa­cet za­bił, w mo­men­cie gdy by­łam z Łu­ka­szem kil­ka­na­ście me­trów od niego.

– Co? – zdzi­wił się Bie­lecki.

– Za­bił moją są­siadkę. By­łam z Łu­ka­szem u mo­jej matki na obie­dzie. Gdy wy­cho­dzi­li­śmy z klatki, spo­tka­li­śmy Ma­rię Gra­bek. Po­ga­da­li­śmy chwilę, a po­tem ona po­szła do domu. W tym cza­sie mi­nął nas młody chło­pak. Nie sko­ja­rzy­łam jego bu­tów. Na­wet jak wyj­mo­wał mło­tek, to mi to umknęło. Mam te­raz wy­rzuty su­mie­nia, bo mo­gli­śmy oca­lić ko­bietę i zła­pać gnoja na go­rą­cym.

– Nie ob­wi­niaj się. Kto mógł wie­dzieć, że fa­cet ude­rzy aku­rat w tym miej­scu – po­wie­dział Mi­chał.

– Nikt.

– I dla­tego nie ma tu two­jej winy.

– Łu­kasz też tak mówi, ale ja wiem, że da­łam dupy... – Na­gle Aneta za­mil­kła, jakby coś zwró­ciło jej uwagę. – Oby cię, chuju, zła­pali – po­wie­działa ci­cho.

– Co? – za­py­tał skon­ster­no­wany Bie­lecki.

– A nie, to nie do cie­bie – wy­ja­śniła. – Pie­czarki wła­śnie kon­tro­lo­wały ja­kie­goś gol­fia­rza i ten po­sta­no­wił im na­wiać. Pew­nie na bani albo na pro­chach.

***

Ostro skrę­cił w boczną uliczkę, ude­rza­jąc bo­kiem w za­par­ko­wane sa­mo­chody. Dźwięk tar­cia me­talu o me­tal spra­wił, że po­czuł przy­pływ ad­re­na­liny. Sły­szał sy­gnały ra­dio­wozu. Wrzu­cił bieg i wci­snął gaz do pod­łogi. Auto wpa­dło w po­ślizg i za­ry­so­wało ko­lejne po­jazdy po prze­ciw­nej stro­nie drogi. Spoj­rzał w lu­sterko i zo­ba­czył, że w uliczkę wjeż­dżają dwa ozna­ko­wane ra­dio­wozy. Mu­siał im uciec. Do­dał gazu i ru­szył z pi­skiem opon. Skrę­cił w ko­lejną wą­ską drogę i za­ha­mo­wał przy kra­węż­niku. Wy­ska­ku­jąc z auta, chwy­cił re­kla­mówkę z młot­kiem. Prze­biegł przez po­bli­skie po­dwórko, a po­tem wpadł na ko­lejne. Zo­ba­czył śmiet­niki i po­sta­no­wił po­zbyć się na­rzę­dzia zbrodni. Wrzu­cił re­kla­mówkę do kon­te­nera i przy­krył ja­kimś kar­to­nem.

Wbiegł w tu­nel i obej­rzał się za sie­bie. Ści­gało go dwóch mun­du­ro­wych. Wie­dział, że oprócz tych dwóch są jesz­cze inni w sa­mo­cho­dach. Zda­wał so­bie sprawę, że nie ma szans na ucieczkę. Poza tym na­wet je­śli mu się te­raz uda zgu­bić po­goń, i tak gli­nia­rze wie­dzą już, kim jest. Po­sta­no­wił się pod­dać. Przy­sta­nął i pod­niósł ręce. Do­słow­nie trzy se­kundy póź­niej zo­stał po­wa­lony i je­den z po­li­cjan­tów za­czął go sku­wać.

– Po­pier­do­liło cię, go­ściu?

– Ba­łem się – po­wie­dział, z tru­dem ła­piąc po­wie­trze.

Po­li­cjant po­sta­wił go na nogi i po­pchnął w stronę ściany.

– Nogi sze­roko.

Mar­cin wy­ko­nał po­le­ce­nie. Po chwili po­czuł dło­nie na swoim ciele. Był prze­szu­ki­wany. Cie­szył się, że po­zbył się młotka. Gdyby gli­nia­rze go przy nim zna­leźli, pew­nie do­stałby do­ży­wo­cie.

– Czemu ucie­ka­łeś? – spy­tał funk­cjo­na­riusz, od­wra­ca­jąc go w swoją stronę. – Pi­łeś? Bra­łeś coś?

– Nie.

– To skąd ci przy­szedł taki głupi po­mysł do głowy? Prze­cież mamy twoje lejce.

– Ba­łem się, że za­bie­rze­cie mi sa­mo­chód. Nie mam te­raz kasy, żeby za­pła­cić za la­wetę i na­pra­wić auto.

– I dla­tego zwie­wa­łeś?

Mar­cin ski­nął głową.

– No to po­wiem ci, chło­pie, że prze­sa­dzi­łeś – mun­du­rowy wy­cią­gnął z kie­szeni bluzy jego do­ku­menty i przez chwilę pa­trzył na prawo jazdy. – Mar­ci­nie Choj­nacki, je­steś za­trzy­many.

Drugi z mun­du­ro­wych wziął go pod ra­mię i za­czął pro­wa­dzić w stronę za­trzy­mu­ją­cych się ka­wa­łek da­lej ra­dio­wo­zów.

***

Bie­lecki pa­trzył na drzwi do sali ope­ra­cyj­nej i za­sta­na­wiał się, jak długo jesz­cze po­trwa ope­ra­cja Si­kory. Im wię­cej czasu mi­jało, tym bar­dziej się nie­po­koił. Zda­wał so­bie sprawę, że serce jego przy­ja­ciela może w każ­dej chwili znowu się za­trzy­mać.

Po­pa­trzył na śpią­cego Pio­tru­sia. Po­wi­nien spraw­dzić, czy nie trzeba go prze­wi­nąć, ale nie chciał go bu­dzić. Im dłu­żej śpi, tym le­piej. Zwłasz­cza, że nie za­brał z miesz­ka­nia pie­luch. Bę­dzie mu­siał po­pro­sić ko­goś, żeby ku­pił i mu do­wiózł. Się­gnął do kie­szeni, żeby za­dzwo­nić do Ja­siń­skiego. Jemu zleci to za­da­nie. Już miał wy­bie­rać nu­mer, gdy otwo­rzyły się drzwi i z sali ope­ra­cyj­nej wy­szedł le­karz.

– Ope­ra­cja za­koń­czyła się suk­ce­sem – po­wie­dział, pod­cho­dząc do Biel­skiego. – Pań­ski ko­lega zo­stał prze­wie­ziony na salę po­ope­ra­cyjną i tro­chę tam zo­sta­nie.

– Uff... Ka­mień z serca.

– Nie­wiele bra­ko­wało. À pro­pos serca, nóż mi­nął je za­le­d­wie o mi­li­me­try. Pań­ski ko­lega miał wiele szczę­ścia.

Bie­lecki nie mógł uwie­rzyć, że tak mało bra­ko­wało, by jego przy­ja­ciel zgi­nął.

– Niech mi pan po­wie, dok­to­rze, co te­raz bę­dzie. Jak się nim opie­ko­wać? – spy­tał.

– Przede wszyst­kim pa­cjent musi dojść do sie­bie. Za kilka dni po­wi­nien opu­ścić szpi­tal.

Mi­chał wie­dział, że Grze­siek do­sta­nie cho­ro­bowe, ale w domu także bę­dzie po­trze­bo­wał opieki. Za­sta­na­wiał się, czy Pal­czak da mu wolne. Ktoś prze­cież mu­siał opie­ko­wać się Pio­tru­siem. Si­kora nie bę­dzie w sta­nie tego zro­bić.

Uści­snął dłoń le­ka­rzowi i pa­trzył, jak ten wraca na salę ope­ra­cyjną. Gdy dok­tor znik­nął za drzwiami, Mi­chał po­chy­lił się nad no­si­deł­kiem ze śpią­cym Pio­tru­siem.

– Nie­wiele bra­ko­wało, a zo­stał­byś sie­rotą – szep­nął, czu­jąc, jak po po­licz­kach płyną mu łzy.

***

Ra­dio­wóz za­par­ko­wał przy Hub­skiej i mun­du­rowi wy­sie­dli z auta. Po chwili wy­cią­gnęli Mar­cina na ze­wnątrz i za­pro­wa­dzili do ko­mi­sa­riatu. Choj­nacki wie­dział, że nie unik­nie kon­se­kwen­cji zwią­za­nych z ucieczką, a także z uszko­dze­niami, które spo­wo­do­wał au­tem. Uwa­żał jed­nak, że kara i tak bę­dzie ła­god­niej­sza, niż gdyby pod­czas kon­troli zna­le­ziono przy nim mło­tek z frag­men­tami ciała jego ofiary.

– Idziemy – usły­szał i skie­ro­wał się w stronę bu­dynku.

Sie­dzący przy okienku po­li­cjant na­ci­snął gu­zik. Za­mek ma­gne­tyczny za­brzę­czał i we­szli na te­ren ko­mi­sa­riatu. Za­pro­wa­dzono go do po­miesz­cze­nia, gdzie miał zo­stać prze­słu­chany. Sier­żant, który go za­trzy­mał, po­ka­zał mu miej­sce. Mar­cin spo­koj­nie je za­jął.

– Po­wiem ci, że mnie za­sko­czy­łeś – za­czął funk­cjo­na­riusz, sia­da­jąc na­prze­ciwko. – Pa­trol po­je­chał na miej­sce, gdzie po­rzu­ci­łeś auto, i do­ko­nał prze­szu­ka­nia.

– A po co?

– Bo ja­koś nie chce mi się wie­rzyć, że spie­prza­łeś, bo ba­łeś się od­ho­lo­wa­nia auta. Do­świad­cze­nie mi pod­po­wiada, że mia­łeś coś na po­kła­dzie i chcia­łeś unik­nąć kary. Co to było? Feta? Gan­dzia?

– Nic. Na­prawdę chcia­łem zwiać, bo ba­łem się, że za­bie­rze­cie sa­mo­chód na par­king.

Sier­żant przez chwilę mu się przy­glą­dał, w końcu uśmiech­nął się i po­wie­dział:

– Jak tam so­bie chcesz. Zo­ba­czymy, co znaj­dziemy w au­cie. A wtedy bę­dziemy ina­czej roz­ma­wiać.

Choj­nacki wie­dział, że w sa­mo­cho­dzie nie ma nic, co mo­głoby go ob­cią­żyć. Mło­tek był w re­kla­mówce, rę­ka­wiczki też. Je­dyne, do czego mo­gliby się przy­cze­pić, to brak ap­teczki. Uśmiech­nął się pod no­sem. Pa­trzył na mun­du­ro­wego, który przez chwilę coś pi­sał.

– Do­bra, mam tu pro­to­kół prze­słu­cha­nia. Zo­sta­łeś do­wie­ziony w cha­rak­te­rze po­dej­rza­nego. O twoim lo­sie zde­cy­duje pro­ku­ra­tor. Może się oka­zać, że zo­sta­niesz na dołku na noc, ale może się oka­zać, że pu­ścimy cię do domu. Wszystko te­raz za­leży od wy­ni­ków prze­szu­ka­nia po­jazdu.

Mar­cin po­pra­wił się na krze­śle.

– Do­bra. Imię i na­zwi­sko? – spy­tał po­li­cjant.

– Mar­cin Choj­nacki.

– Imiona ro­dzi­ców i pa­nień­skie na­zwi­sko matki?

– Jan i Syl­wia. Matka miała na na­zwi­sko Ka­miń­ska. Oboje już nie żyją. Zgi­nęli w wy­padku, jak mia­łem cztery lata.

– Przy­kro mi.

– Mnie bar­dziej. Wy­cho­wy­wała mnie bab­cia, ale w ze­szłym roku zo­stała za­mor­do­wana. Za­bójcy nie zna­le­ziono.

Sier­żant odło­żył dłu­go­pis.

– Cie­kawe... Gdzie to było?

– W Po­la­nicy-Zdroju. Była w sa­na­to­rium. Wra­cała ze spa­ceru i ktoś dźgnął ją no­żem. Zmarła na miej­scu.

Po­li­cjant ski­nął głową i się­gnął po dłu­go­pis. Przez chwilę w po­miesz­cze­niu pa­no­wała ci­sza. Mar­cin pa­trzył na swoje dło­nie i za­sta­na­wiał się, jak długo jesz­cze po­trwa prze­słu­cha­nie. Chciał jak naj­szyb­ciej stąd wyjść i od­szu­kać mło­tek, za­nim ktoś go znaj­dzie.

– Do­bra, wróćmy do prze­słu­cha­nia – stwier­dził sier­żant. – Data i miej­sce uro­dze­nia?

– Sie­dem­na­sty maja ty­siąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­siąty pierw­szy. We Wro­cła­wiu.

Mar­cin cze­kał na ko­lejne py­ta­nia, ale w tym mo­men­cie za­czął dzwo­nić sto­jący na biurku te­le­fon.

– Sier­żant Wierz­bicki – po­wie­dział po­li­cjant, od­bie­ra­jąc. Przez chwilę tylko słu­chał. W końcu odło­żył słu­chawkę i spoj­rzał na Mar­cina. Kilka se­kund bacz­nie go ob­ser­wo­wał, po czym uśmiech­nął się i po­wie­dział: – Mamy wy­niki prze­szu­ka­nia sa­mo­chodu. Do­dat­kowo ko­le­dzy prze­szli się po oko­licy. Po­dej­rze­wali, że mo­głeś coś wy­wa­lić pod­czas swo­jej pie­szej ucieczki.

Mar­cin po­czuł, że serce mu przy­spie­sza. Mina i za­cho­wa­nie po­li­cjanta świad­czyły o tym, że bę­dzie miał kło­poty.

– I masz szczę­ście, chło­pie, że nie zna­leźli ni­czego, co by cię ob­cią­żało bar­dziej niż ta głu­pia ucieczka. My­ślę, że po spi­sa­niu wy­ja­śnień wyj­dziesz do domu. Pro­ku­ra­tor ra­czej nie bę­dzie chciał cię trzy­mać na dołku ani kie­ro­wać wnio­sku o areszt. Za mały miki je­steś, chło­paku.

Mar­cin uśmiech­nął się na te słowa. Miał szczę­ście.

***

Si­kora sły­szał szum apa­ra­tury mo­ni­to­ru­ją­cej jego funk­cje ży­ciowe. Pa­trzył w su­fit i za­sta­na­wiał się, co sta­łoby się z Pio­tru­siem, gdyby nie wró­cił z za­świa­tów. Wi­zja Mo­niki spra­wiła, że zdał so­bie sprawę, jak bar­dzo za nią tę­sk­nił. Od jej tra­gicz­nej śmierci sta­rał się ja­koś trzy­mać. Nie roz­pa­czał, nie za­pi­jał ża­łoby. Miał Pio­tru­sia i dla niego mu­siał być silny. Ko­chał swo­jego synka i mu­siał dla niego żyć. Nie mógł po­zwo­lić, by ma­luch wpadł w łapy tok­sycz­nych ro­dzi­ców Mo­niki. Zgo­to­wa­liby mu praw­dziwe pie­kło. Do tego nie mógł do­pu­ścić.

Przy­po­mniał so­bie mo­ment, gdy na chwilę zna­lazł się po dru­giej stro­nie. Nie spo­dzie­wał się, że po śmierci jest ja­kiś świat. Oczy­wi­ście nie mógł wy­klu­czyć, że to był tylko ma­jak, ale mimo wszystko dało mu to do my­śle­nia. Jak go wy­pi­szą, bę­dzie mu­siał zgłę­bić ten te­mat.

Po­czuł par­cie na pę­cherz i po­sta­no­wił udać się do to­a­lety. Jed­nak gdy prze­krę­cił się na bok, silny ból prze­szył jego klatkę pier­siową. Spoj­rzał na opa­tru­nek i zdał so­bie sprawę, że przez ja­kiś czas nie bę­dzie w pełni sprawny. Uniósł koł­drę i zo­ba­czył, że ma za­ło­żoną pie­lu­chę. Do­ro­sły chłop, a nosi pie­lu­chy jak Pio­truś. Uśmiech­nął się na tę myśl. Miał na­dzieję, że nikt ni­gdy się o tym nie do­wie. Bie­lecki śmiałby się z niego chyba do końca ży­cia.

Się­gnął po le­żący przy łóżku przy­cisk. Chciał, żeby ktoś po­mógł mu do­stać się do to­a­lety. Nie za­mie­rzał si­kać w pam­persa.

– Co się dzieje, sło­neczko? – za­świer­go­tała pie­lę­gniarka, wcho­dząc do sali. Miała około czter­dzie­stu pię­ciu lat i ciemne włosy do ra­mion. Gdy się uśmiech­nęła, w jej twa­rzy po­ja­wiły się do­łeczki.

– Do to­a­lety chcia­łem – po­wie­dział Si­kora.

– A po co sło­neczko chce się for­so­wać? Prze­cież nie trzeba ni­g­dzie ła­zić.

Si­kora od­sło­nił pam­persa.

– Nie za­mie­rzam wa­lić w ga­cie jak mój syn – po­wie­dział i po­now­nie spró­bo­wał wstać. Ból jed­nak mu w tym prze­szko­dził. Zo­stał w pod­par­ciu na jed­nym łok­ciu.

– Spo­koj­nie, bo szwy pójdą. Jak nie chce w pie­lu­chę, to mogę dać ba­sen.

– Wolę wstać i sa­memu so­bie po­ra­dzić. Po­trze­buję tylko po­mocy, żeby zejść z łóżka. Do ki­bla ja­koś do­czła­pię. – Si­kora pa­trzył na ko­bietę, li­cząc, że ta się zgo­dzi.

Pie­lę­gniarka jed­nak po­krę­ciła głową.

– Nie mo­żesz, sło­neczko. Jakby le­karz się do­wie­dział, że szwen­dasz się po od­dziale tuż po ope­ra­cji i że ja ci po­mo­głam, do­sta­ła­bym ostrą burę. A tego wolę unik­nąć. Jak chcesz, dam ci ba­sen i po­mogę.

Si­kora wie­dział, że nie uda mu się jej prze­ko­nać do zmiany de­cy­zji.

– Do­brze, ale po­ra­dzę so­bie sam... – mruk­nął i opadł na łóżko.

***

Choj­nacki wró­cił do domu i po­szedł pro­sto do kuchni. Wy­jął z re­kla­mówki mło­tek i za­czął go myć pod kra­nem.

Po tym, jak wy­pu­ścili go z ko­mendy, po­je­chał na miej­sce, gdzie po­zbył się do­wodu zbrodni. Całą drogę miał na­dzieję, że ża­den bez­domny nie znaj­dzie młotka i nie po­wia­domi po­li­cji o od­kry­ciu. Śled­czy na pewno z miej­sca po­wią­za­liby jego ucieczkę z po­rzu­co­nym na­rzę­dziem. Za­sta­na­wiał się, czy nie po­wi­nien na ja­kiś czas prze­stać. Dzi­siaj o mały włos by wpadł. Tylko dzięki przy­tom­no­ści umy­słu i ry­zy­kow­nej pró­bie ucieczki unik­nął aresz­to­wa­nia.

Odło­żył mło­tek na su­szarkę do na­czyń i wy­tarł dło­nie w wi­szącą przy zle­wie szmatkę. Pod­szedł do lo­dówki i wy­jął z niej bu­telkę wody mi­ne­ral­nej. Wziął kilka szyb­kich ły­ków. Gdy spoj­rzał na swoje buty, do­strzegł, że są ubru­dzone krwią jego ostat­niej ofiary. Całe szczę­ście, że po­li­cjanci tego nie za­uwa­żyli. Wtedy nie wy­tłu­ma­czyłby się w tak ła­twy spo­sób.

Zdjął ulu­bione adi­dasy i po­szedł do ła­zienki. Z szafki pod umy­walką wy­jął szczo­teczkę do zę­bów, po czym wło­żył but pod kran. Pu­ścił wodę i za­czął go szo­ro­wać. Od­kąd pa­mię­tał, dbał o obu­wie. Na­uczyła go tego bab­cia. „Na­uczyła” to w su­mie za dużo po­wie­dziane. Biła go ka­blem, gdy miał za­bru­dzone buty. Cią­gle mu po­wta­rzała, że buty i pa­znok­cie świad­czą o czło­wieku. Uwa­żał, że to bzdura. O czło­wieku świad­czą jego czyny, a nie to, czy dba o buty. Zresztą nie tylko za to był bity. Wy­star­czył byle pre­tekst. Zjadł za dużo, do­sta­wał pa­sem w ty­łek. Zjadł za mało – z otwar­tej dłoni w twarz. Bab­cia była praw­dzi­wym po­two­rem. Lu­dzie jed­nak uwa­żali ją za wspa­nia­ło­myślną ko­bietę, która za­opie­ko­wała się wnu­kiem po śmierci jego ro­dzi­ców.

Pa­mię­tał tam­ten wy­pa­dek. Miał wtedy cztery lata i je­chał z ro­dzi­cami na wa­ka­cje. Oj­ciec dzień wcze­śniej źle się czuł, ale twier­dził, że da radę bez­piecz­nie do­wieźć ich do Dar­łówka. Wy­je­chali wcze­śnie rano i od­da­lili się za­le­d­wie trzy­dzie­ści ki­lo­me­trów od Wro­cła­wia, gdy oj­ciec do­stał za­wału. Gwał­tow­nie skrę­cił kie­row­nicą i wje­chał w drzewo. Zgi­nął na miej­scu, a matka zmarła dwie go­dziny póź­niej w szpi­talu. Jemu nie stało się nic po­waż­nego. Miał tylko pęk­niętą kość ra­mie­nia i zła­many oboj­czyk. Ze szpi­tala ode­brała go bab­cia Pe­la­gia i za­brała do sie­bie. Pierw­sze ty­go­dnie nie za bar­dzo wie­dział, co się stało. Nie ro­zu­miał tego, że już ni­gdy nie zo­ba­czy mamy i taty. Z cza­sem przy­wykł do my­śli, że śmierć za­biera osoby, które ko­chamy naj­moc­niej. Bab­cia po­cząt­kowo zaj­mo­wała się nim do­brze. Roz­piesz­czała go, tak jak to ro­bią bab­cie. Pierw­szy raz ude­rzyła go po mie­siącu, dla­tego że zmo­czył łóżko. Miał kosz­mar i po­pu­ścił. Do­sko­nale pa­mię­tał wy­raz jej twa­rzy, gdy zo­ba­czyła mo­kre prze­ście­ra­dło. Była wście­kła.

***

Bie­lecki po­ło­żył spać Pio­tru­sia i wró­cił do sa­lonu, w któ­rym sie­dzieli Aneta i Łu­kasz.

– Ciężki dzień – po­wie­dział, opa­da­jąc na ka­napę.

– Ja też bym chciała, żeby już było ju­tro – wes­tchnęła Aneta, otwie­ra­jąc piwo bez­al­ko­ho­lowe.

Bie­lecki się­gnął po puszkę żywca. Nie po­wi­nien pić, ma­jąc pod opieką nie­mow­laka, ale ostat­nie wy­da­rze­nia spra­wiły, że mu­siał tro­chę wy­lu­zo­wać.

– Mam do sie­bie żal, że nie po­wstrzy­ma­łam tego gnoja przed za­bi­ciem mo­jej są­siadki. Wiesz, jak się czu­łam, wi­dząc, że moja matka przez okno ob­ser­wuje na­szą pracę? Chwilę wcze­śniej u niej by­li­śmy i oznaj­mi­łam jej, że zo­sta­nie bab­cią...

– Współ­czuję – po­wie­dział Mi­chał, bio­rąc łyk piwa.

– Na do­da­tek Łu­kasz mi się oświad­czył tuż przed ata­kiem.

– Skąd mo­głem wie­dzieć, że go­stek za­biję tę babkę za­raz po tym? – wtrą­cił Ży­czyń­ski.

– No nie mo­głeś, ale nie tak so­bie ten mo­ment wy­obra­ża­łam. Je­śli przy za­rę­czy­nach coś ta­kiego miało miej­sce, to boję się ślubu.

Łu­kasz spoj­rzał na Anetę za­sko­czony.

– Jak mam to ro­zu­mieć?

– Żar­tuję prze­cież. Nie martw się. Hajt­niemy się i ra­zem wy­cho­wamy dziecko na po­rząd­nego oby­wa­tela. – Aneta pu­ściła do niego oko, a Łu­kasz po­słał jej ca­łusa.

Bie­lecki, pa­trząc na nich, po­czuł ukłu­cie za­zdro­ści. Sam wciąż tę­sk­nił za Kubą. Do­skwie­rała mu sa­mot­ność, ale nie za­mie­rzał szu­kać ni­kogo na siłę. Uwa­żał, że to by­łoby podłe. Zhań­biłby tym pa­mięć o Ku­bie.

– A Grze­chu jak długo bę­dzie w szpi­talu? – spy­tała Sęk.

– Kilka dni. Po­dej­rze­wam, że przy­naj­mniej do końca ty­go­dnia.

– No to masz ma­łego pod swoją opieką. Mam na­dzieję, że sta­rzy Mo­niki nie wy­ko­rzy­stają sy­tu­acji, żeby uwa­lić Si­korę i ode­brać mu prawa do opieki.

– O kurwa, fak­tycz­nie... Z tego wszyst­kiego cał­kiem o nich za­po­mnia­łem.

– Trzeba bę­dzie zro­bić wszystko, żeby Pio­truś zo­stał z Si­korą – po­wie­działa Aneta. – Jesz­cze nie wiem co, ale coś wy­my­ślimy.

***

Ko­lejne lata było jak nie­koń­czące się pa­smo prze­mocy. Bab­cia biła go, na­wet kiedy nic nie zro­bił. Po­tra­fiła po­dejść do niego i chwy­cić za ucho. Wy­krę­cała je tak mocno, że bał się, że mu je urwie. Naj­gor­sze jed­nak było to, że nie mógł krzyk­nąć z bólu. Kie­dyś za­strze­gła, że jak się ko­muś po­skarży lub za­cznie krzy­czeć, spo­tka go taka kara, ja­kiej jesz­cze nie za­znał. Bał się.

Wbrew temu, co ro­biła, Pe­la­gia uda­wała spo­kojną eme­rytkę, która co­dzien­nie cho­dzi do ko­ścioła. Była re­li­gijna, ale nie prze­szka­dzało jej to w ka­to­wa­niu wnuka. Pa­mię­tał, jak ka­zała mu się mo­dlić do Matki Bo­skiej o zdro­wie dla niej. Całą noc spę­dził, klę­cząc przed świę­tym ob­ra­zem. Skur­cze go ła­pały, ale nie mógł wstać. Ona sie­działa w swoim fo­telu i bacz­nie go ob­ser­wo­wała. Nie­na­wi­dził jej i tego fo­tela. Po jej śmierci od razu wy­wa­lił me­bel na śmiet­nik. Przy­po­mniał so­bie jej minę, kiedy zdała so­bie sprawę, że umiera. Po­je­chała do sa­na­to­rium, a on od­cze­kał dwa dni i ru­szył za nią. Ob­ser­wo­wał ją i cze­kał na sprzy­ja­jący mo­ment. W końcu ten nad­szedł. Pe­la­gia była na spa­ce­rze, gdy do­biegł do niej i ob­ró­cił w swoją stronę. Była za­sko­czona jego obec­no­ścią w Po­la­nicy-Zdroju. Chciała coś po­wie­dzieć, ale jej nie po­zwo­lił. Wbił jej nóż pro­sto w serce. Przez chwilę jesz­cze stał nad jej cia­łem i pa­trzył. Czuł sa­tys­fak­cję, że wresz­cie się jej po­zbył. Wresz­cie był wolny, mógł ro­bić, co chce. W końcu nikt mu nie bę­dzie ni­czego ka­zał ani za­bra­niał. Do­tych­czas o wszyst­kim za­wsze de­cy­do­wała bab­cia, po­cząw­szy od tego, ja­kie ubra­nie może za­ło­żyć, przez to, co może oglą­dać w te­le­wi­zji, a koń­cząc na wy­bo­rze szkoły śred­niej, a po­tem stu­diów.

Wró­cił do Wro­cła­wia i cze­kał na in­for­ma­cję z po­li­cji, że ktoś za­mor­do­wał jego bab­cię. Gdy funk­cjo­na­riu­sze sta­nęli w progu domu, uda­wał zroz­pa­czo­nego. Są­sie­dzi sta­rali się go pod­trzy­mać na du­chu. Sły­szał, jak za jego ple­cami szep­czą, że te­raz na pewno nie da so­bie rady. Nikt z nich nie miał po­ję­cia, co się działo za drzwiami miesz­ka­nia Pe­la­gii. Nikt nie wie­dział o kosz­ma­rze, jaki był jego udzia­łem. Nikt też nie zda­wał so­bie sprawy, że wresz­cie Mar­cin ode­tchnie i prze­sta­nie się bać.

Te­raz to jego będą się bali. Po­sta­no­wił wy­rów­nać ra­chunki za całe zło, ja­kiego do­świad­czył. Gdyby mógł za­bić bab­cię jesz­cze raz, chęt­nie by to zro­bił. Jed­nak jej już nie mógł uka­rać. Były za to inne osoby. Nie miał po­ję­cia, ile po­two­rów cho­dzi po świe­cie, uda­jąc po­rząd­nych eme­ry­tów. Wie­dział, że wszyst­kich nie za­bije, ale po­zbę­dzie się przy­naj­mniej paru. Nie dość, że od­pła­cał im za krzywdy, które go spo­tkały z rąk Pe­la­gii, to jesz­cze zdo­by­wał pie­nią­dze na ży­cie. Nie­stety ta ostat­nia nie miała go­tówki. Bę­dzie mu­siał za­po­lo­wać na ko­lejną.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki