Postromantyczność. Jak uratować miłość - Laurent-Mayard Aline - ebook + książka

Postromantyczność. Jak uratować miłość ebook

Laurent-Mayard Aline

0,0
47,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jako nastolatka Aline Laurent-Mayard czekała na ten moment, w którym poczuje motyle w brzuchu na myśl o innej osobie. Ona dorastała, jednak zakochanie nie przychodziło. Gdy w końcu zaakceptowała życie singielki, zdała sobie sprawę, że czuje się szczęśliwa i spełniona. Zaczęła więc zastanawiać się, dlaczego miłość romantyczną postrzega się jako naturalną i uniwersalną, gdy w rzeczywistości jest ona wynalazkiem XIX wieku.

W eseju Postromantyczność autorka sięga do genezy mitu romantycznej miłości, by zbadać społeczne oczekiwania dotyczące tworzenia związków. Rozmawia też z osobami, które z różnych powodów zdecydowały się nie organizować swojego życia wokół relacji miłosnej. Prezentuje zarówno pozytywne strony, jak i trudności związane z alternatywnymi sposobami funkcjonowania w świecie. Książka wychodzi poza krytykę miłości romantycznej i zachęca do przyjrzenia się wszystkim naszym relacjom, zwłaszcza przyjaźni, oraz dowartościowania innych, nowych sposobów tworzenia rodziny oraz wspólnoty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 252

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Aline Laurent-Mayard, Postromantyczność. Jak uratować miłość

Tytuł oryginału: Post-romantique. Comment moins de romance pourrait sauver l’amour (et la société)

Warszawa 2025

Copyright © by Éditions Jean-Claude Lattès, 2024

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2025

Copyright © for the translation by Juliette Solska, 2025

Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d’aide à la publication Boy-Żeleński, a bénéficié du soutien de l’Institut français de Pologne.

Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Instytutu Francuskiego w Polsce w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego Boy-Żeleński.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-68267-53-2

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Wstęp

Jakiś czas temu chłopak mojej siostry opuścił ich wspólne mieszkanie. Spakował walizkę i przeniósł się do przyjaciela.

Kiedy się dowiedziałam o tym rozstaniu, pomyślałam o ich pięknym, pełnym światła mieszkaniu z balkonem i widokiem na ogród, przestrzenną kuchnią i pokojem gościnnym. Czy moja siostra będzie zmuszona je opuścić i przenieść się do jednej z tych ciasnych kawalerek, tak niechętnie zamieszkiwanych przez paryskich singli? Czy będzie musiała znaleźć współlokatorkę albo zamieszkać z ludźmi, których nie zna i być może nawet nie polubi? Jako trzydziestolatka nie miała już na to ochoty. Dlatego złożyłam jej kuszącą propozycję – żebym to ja tymczasowo zajęła miejsce jej byłego.

Miałam wówczas 35 lat, byłam singielką – od zawsze nią byłam – i miałam już serdecznie dość swojego mieszkania. Było ciemne, mieściło się w dzielnicy, która z dnia na dzień coraz mniej mi odpowiadała, a co gorsza – było już za ciasne dla mnie… i mojego dzidziusia.

Tak, mam dziecko. Jo miało wtedy roczek. Odkąd pamiętam, widziałam się w roli niezależnej, samotnej matki. Marzyłam o przytulankach w łóżku, wycieczkach rowerowych z dzieckiem w foteliku, podróżach we dwoje, niekończących się wieczorach filmowych. Fantazjowałam o bliskości w rodzaju tej z Kochanych kłopotów (oryg. Gilmore Girls)1. I nie zawiodłam się. Gdy piszę ten wstęp, Jo ma półtora roku; uwielbiam koić jego płacz, czuję się szczęśliwa, widząc, jak stawia pierwsze kroki, jak śmieje się z własnych żartów. W naszym ówczesnym życiu nie lubiłam tylko tego, że położenie jego łóżeczka uniemożliwiało mi otwieranie szuflad i okna w moim pokoju, gdy wieczorem spuszczałam wodę (łazienka była połączona z sypialnią), płakało, a jego rzeczy zawalały całą przestrzeń. Tak więc było mi całkiem na rękę, że mogłabym pomóc mojej siostrze zachować mieszkanie. Widziałam w tym same zalety: ona nie musiałaby się przeprowadzać, a ja miałabym możliwość wprowadzić się do supermieszkania w superdzielnicy – z niańką w cenie. Pomijając logistykę, cieszyła mnie wizja wspólnie spędzanego czasu. Dla mnie oznaczało to koniec samotnego życia z dzieckiem i pieluchami, dla mojej siostry z kolei – bliskość z maluchem: idealne remedium na bolączki rozstania.

Niektóre nasze krewne patrzyły na to dość nieprzychylnie. Martwiły się, czy moja siostra nie straci szansy na samodzielne życie, a z powodu opieki nad dzieckiem – na ponowną relację romantyczną. Czy kiedy znajdzie partnera, będzie miała przestrzeń na intymność? Czy pyskówki nie zagrożą naszej relacji?

Nie spodziewałam się, że swoją decyzją wywołam tyle zmartwień. Byłam przekonana, że jedyną osobą, z którą mogłabym szczęśliwie żyć, jest właśnie moja siostra. W końcu mieszkałyśmy już razem przez 18 lat, miałyśmy ten sam gust, jeśli chodzi o dekorowanie mieszkania, większość wakacji spędzałyśmy wspólnie. Nasza więź wydawała mi się silniejsza od relacji mojej siostry i jej byłego, a przecież nikt nawet nie skomentował, kiedy razem zamieszkali. Co do ryzyka, że poświęci swoje szczęście… Z tego, co wiem, przebywanie z dzieckiem nie zabija libido ani chęci na romantyczne relacje (zwłaszcza jeśli zmienianie pieluch i przyrządzanie posiłków nie wchodzi w zakres obowiązków danej osoby). Mieszkanie ze współlokatorami jeszcze nikomu nie przeszkodziło w odnalezieniu prawdziwej miłości. Poza tym dlaczego mojej siostrze miałoby się spieszyć ze znalezieniem nowego faceta? Miałam wrażenie, że pod tymi obawami kryje się coś innego. Co leży u podstaw tych lęków? Nasz wiek? To, że jesteśmy siostrami? To, że mam dziecko? I co z tego?

Ludzie nie wiedzieli, co o nas myśleć, odstawałyśmy od znanej normy narzuconej trzydziestolatkom: związek, wspólne mieszkanie, dwoje dzieci. Po części to rozumiem. Żyjąc w takiej normie, trudno zaakceptować cokolwiek, co wykracza poza burżujską nuklearną rodzinę i wszystkie związane z nią stereotypy. Ludzie myślą, że jeśli siostry razem zamieszkają, to od razu przekreślą swoje życie, że rodzice młodych dzieci z nikim się nie przyjaźnią, że stare panny są nieszczęśliwe, a starzy kawalerowie – przygnębiający.

Od dawna kwestionowałam te założenia. Jako nastolatka marzyłam, by się zakochać: czekałam i czekałam, ale nigdy nie doczekałam się miłości. Jako dwudziestolatka napotykałam pełne litości i konsternacji spojrzenia osób będących już w związkach. Czułam się obca, bezwartościowa, jakby było ze mną coś nie tak. Zrobiłam sobie rundkę po aplikacjach randkowych i poprosiłam przyjaciół, żeby mnie z kimś poznali. Bywałam w krótkich związkach, ale nie zakochując się. Szybko zrozumiałam, że wolałabym prowadzić życie na uboczu, życie singielki, życie starej panny. Życie, które wyobrażałam sobie jako trochę smutne, być może niestabilne. Życie droższe, bo będę musiała polegać jedynie na sobie. Zrozumiałam, że aby kochać i być kochaną, będę zmuszona zejść z przetartych szlaków i odmienić swoje relacje z przyjaciółmi i rodziną. Aby mieć dziecko, będę musiała użyć sprytu, może nawet złamać jeden czy dwa przepisy (w tamtym czasie kobietom samotnym zabraniano korzystania z banków nasienia). Następnie uzmysłowiłam sobie, że jestem aseksualna i aromantyczna, co oznacza, że nie odczuwam ani pociągu seksualnego, ani pociągu romantycznego. To w tamtej chwili zrozumiałam, że życie w pojedynkę mnie uszczęśliwia, a gdy to do mnie dotarło, opuściło mnie wszelkie poczucie wstydu i porażki. To spojrzenia innych, presja bycia w związku i daremne poszukiwania romantycznej miłości sprawiały, że czułam się nieszczęśliwa, zestresowana, odmienna.

Mit romantyczności

W 2021 roku, wspierana przez Paradiso Media i moją producentkę Suzanne Colin, postanowiłam zrozumieć, dlaczego droga do tego, by przyznać przed sobą, że jestem aseksualna, była tak zawiła. Dlaczego związek dwóch zakochanych w sobie osób jest jedynym akceptowalnym sposobem na życie? Z tych pytań narodził się podcast Free from desire – comment l’aséxualité m’a libérée2 (Wolna od pożądania, czyli jak aseksualność mnie wyzwoliła). Rozpoczynając ten projekt, wiedziałam już, że za wszystko obwinię patriarchat. Jako dziennikarka, po latach spędzonych na przyglądaniu się seksizmowi, wiedziałam, że pary heteroseksualne stanowią serce systemu patriarchalnego i że jest on im niezbędny. To, że mężczyźni mają więcej przywilejów w naszym społeczeństwie – więcej pieniędzy, większą władzę, więcej czasu wolnego – jest po części związane z tym, że od tysięcy lat3 to kobiety obarczane były obowiązkami domowymi i rodzinnymi. Nie spodziewałam się odkryć, że w naszych czasach miłość romantyczna – jako podstawa do tworzenia związku – jest mitem. Nie oznacza to, że uczucie romantyczności nie istnieje, ale najzwyczajniej nie jest ono tak „naturalne”, jak nam się wmawia; nie jest też emocją, którą magicznie odczuwają wszystkie osoby na świecie między 15. a 25. rokiem życia. W tej książce udowodnię, że do XVIII wieku był to wręcz rzadki sentyment, który nie miał opinii ani szczególnie szlachetnego, ani ważnego. Idea, że aby być prawdziwie szczęśliwi, musimy odnaleźć swoją „drugą połówkę”, bratnią duszę albo przynajmniej osobę, z którą połączy nas romantyczna relacja, jest relatywnie niedawnym konstruktem społecznym.

To, że tak wiele i tak wielu z nas decyduje się na związek, wynika po części z tego, że sami tego chcemy. Ale ta potrzeba nie rodzi się w próżni, wszystko popycha nas w tym kierunku. Teksty piosenek, filmy i seriale, komentarze przyjaciół, żarty wujka, natarczywe pytania babci, prawo, rynek mieszkaniowy, branża weselna, aplikacje randkowe… Związki są wszechobecne. Oczywiście nie chodzi o związek „byle jaki”, tylko o parę kochającą się, monogamiczną, która po dwóch latach bycia razem decyduje się na wspólne zamieszkanie, potem wychowanie dwóch pociech i tak do końca, dopóki śmierć ich nie rozłączy. To para, która kocha się bezwarunkowo i godzi się cierpieć w imię utrzymania związku.

Mit miłości romantycznej jako źródło nieustającego szczęścia, miłości triumfującej nad wszystkim i godnej wszelkich poświęceń jest bardzo problematyczny. Stanowi on żyzny grunt dla pojawienia się w rodzinie nierówności władzy, przemocy domowej, cierpienia i paradoksalnie – izolacji społecznej. Gdy tak się dzieje, osoby w związkach lądują w pułapce. Robiąc ze związku jedyny dopuszczalny model życia, patriarchat sprawił, że alternatywne sposoby życia, takie jak życie w pojedynkę (zbyt drogie) czy mieszkanie w kolektywie (zbyt rzadkie), są prawie niemożliwe do zrealizowania. Jak uciec od niebezpiecznego związku, gdy nie mamy dokąd?

Pozbawiając nas alternatyw dla związku, mit romantyczności odbiera nam wolność wyboru takiego sposobu życia, który nam odpowiada. Narzuca jeden jedyny model i marginalizuje osoby, które nie chcą – albo nie mogą (z powodów psychicznych, finansowych lub właśnie emocjonalnych) – stworzyć pary. Tacy ludzie są wyśmiewani, izolowani, doświadczają dyskryminacji. Jest to szczególnie niepokojące, zważywszy na fakt, że we Francji jedna osoba na pięć w wieku od 26 do 65 lat jest singlem lub singielką, a połowa ludzi doświadczyła co najmniej rocznego okresu bez relacji romantycznej4.

Kiedy w końcu postanowiłam być szczęśliwa jako singielka i ułożyć sobie życie w pojedynkę, jedno pytanie nie dawało mi spokoju: jak to zrobić? Od lat obracałam się w środowisku LGBTQ+ i rozumiałam już, że związek heteroseksualny nie jest jedynym sposobem na satysfakcjonujące życie. Jednak nie potrafiłam się w nikim zakochać. Odczuwałam potrzebę intensywnej, poważnej, intymnej przyjaźni. Chciałam, by moje dziecko dorastało w otoczeniu wielu osób, chciałam wspólnie tworzyć naszą przyszłość, snułam plany o mieszkaniu razem z siostrą. Tylko jak wprowadzić ten pomysł w życie? Jak rozwinąć moje przyjaźnie? Jak odnaleźć ludzi nadających na tych samych falach? Jak zrealizować własne marzenia o wspólnocie?

Zauważyłam, że wokół mnie, w mediach społecznościowych, coraz więcej jest osób o różnej tożsamości płciowej, orientacji seksualnej i w różnym wieku, które zadają sobie podobne pytania. Zastanawiają się, jak się wyzwolić z tego modelu relacji i tworzyć życie zgodnie z własnymi potrzebami. Wydaje mi się, że już niechętnie godzimy się na to, aby upychano nas w szufladki norm, i nie chcemy grać według seksistowskich zasad, czyniąc konkretną osobę odpowiedzialną za nasze szczęście. Ta książka jest dla wszystkich tych, które i którzy chcą zostać singielkami i singlami, na kilka miesięcy albo na zawsze; dla tych, które i którzy zastanawiają się, jak kochać po śmierci ukochanej osoby; chcą inaczej tworzyć rodzinę; aspirują do życia we wspólnotach, lub odwrotnie – samej i samemu; dla tych, które i którzy pragną kochać bardziej albo inaczej.

Poprzez tę książkę chciałabym obalić mit romantycznej miłości i wstyd, który wiąże się z alternatywnymi sposobami życia. Pragnę przedstawić szczęście i wolność, które odczuwamy, wytyczając własną ścieżkę. Znajdziecie tutaj wyznania: matki, której córka po rozstaniu jest niezwykle zdeterminowana, by zostać singielką; par, które zamieszkały z przyjaciółmi, by prowadzić bardziej radosne i solidarne życie; dwóch przyjaciółek, które stawiają swoją przyjaźń ponad relacje romantyczne; samodzielnej matki żyjącej w kooperatywie mieszkaniowej; kilku osób, które postanowiły stworzyć własne rodziny z wyboru; pary, która nie chce razem zamieszkać; przyjaciół, którzy wzięli ze sobą ślub; osób, które otworzyły swój związek na innych; rodziców, którzy wychowują dzieci kolektywnie, i wiele, wiele innych.

Tą książką chciałabym udowodnić, że istnieje tyle typów relacji oraz modeli życia i kochania, ilu jest ludzi na świecie.

Jednak wyjście poza normę romantyczności bywa skomplikowane. Taka decyzja pociąga za sobą koszty społeczne i finansowe, a nierzadko wiąże się dla nas z utratą bezpieczeństwa, dlatego że nasze sposoby życia i tworzenia rodziny nie są uznawane prawnie. To właśnie z tego powodu musimy zabierać głos. Ujawnienie dyskryminacji i przemocy, których doświadczają osoby wybierające życie poza normą klasycznego związku lub do tego zmuszone, stworzy przestrzeń do namysłu nad tym, jak poprawić naszą sytuację i sformułować wspólne żądania. Kulturowa dominacja związków romantycznych jest kwestią polityczną. To od nas zależy, czy ją zakwestionujemy i stworzymy przestrzeń dla innych sposobów funkcjonowania w społeczeństwie.

I

W ucieczce przed samotnością

Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy usłyszałam o aseksualności; o tym, że pewne osoby nie odczuwają pociągu seksualnego – albo odczuwają go w niewielkim stopniu. To był moment, w którym zrozumiałam, że nie jestem gdzieś w tyle za rówieśnikami, nie jestem wybrakowana, oziębła czy straumatyzowana – tylko inna.

Wiele lat później, kiedy podjęłam pracę w obszarze aseksualności, pomyślałam, że chcę zapisać historię całej tej powolnej drogi, która sprawiła, że zaakceptowałam swoją orientację. Przejrzałam skrzynkę mailową i stare esemesy w poszukiwaniu tropów, które odświeżyłyby mi pamięć. Momentami było to krępujące, czasem wzruszające. Wróciły wspomnienia z wielu wydarzeń, ale trudno mi było uchwycić ten pierwszy kontakt z aseksualnością.

W końcu na podstawie odnalezionych wiadomości doszłam do wniosku, że musiało to być w 2012 roku. Miałam wtedy 25 lat i próbowałam odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego nie potrafię określić się jako lesbijka, osoba biseksualna czy choćby nawet jako dziwaczna osoba hetero. Martwiłam się, że nadal nie odczuwałam do nikogo pociągu seksualnego, że jako jedyna ze swojego otoczenia nigdy nie byłam zakochana. Zastanawiałam się: czy chodzi o jakiś problem, blokadę? Gdy tylko odkryłam koncept aseksualności – prawdopodobnie dzięki artykułowi w internecie – od razu zrozumiałam, że właśnie z tą orientacją się utożsamiałam. Poczułam ogromną ulgę. Kamień spadł mi z serca, gdy dowiedziałam się, że nie jestem w tym sama, nie jest to żadna nieuleczalna choroba, nie jestem skazana na wątpliwości i niezrozumienie ad vitam aeternam. Po chwili poczułam drugą silną emocję – zalała mnie fala paniki. Jak miałabym stworzyć związek, będąc osobą aseksualną?

Już w liceum jako cel obrałam sobie zawarcie związku. Wieczorami, leżąc w łóżku, wyobrażałam sobie tysiące scenariuszy, które mogły prowadzić do zakochania. Za dnia, w metrze, intensywnie rozmyślałam o idealnym spotkaniu, do tego stopnia, że zdarzało mi się przegapić przystanek. Gdy zaczęłam chodzić na zajęcia do szkoły handlowej, nuda pchnęła mnie do pisania. Stworzyłam postać, która przypominała mnie kropka w kropkę, i wymyślałam dla niej historie, godne moich ulubionych komedii romantycznych. W tym równoległym świecie przystojny, superpopularny facet, z którym byłam w zespole w pracy, ulegał mojemu czarowi. Wbrew wszelkim oczekiwaniom, nie bacząc na jakiekolwiek społeczne przeszkody, uwielbiany facet i dziwaczna dziewczyna przeżywali razem wielką historię miłosną.

Trudno jednak powiedzieć, bym w prawdziwym życiu robiła cokolwiek w tym kierunku. Ponadto nie napotykałam ludzi, którzy by mi się podobali, a zgodnie z francuskim powiedzeniem: lepiej być samej lub samemu niż w złym towarzystwie. Wmówiłam sobie, że miałam nietypowe gusta i to przez nie – a także przez wynikającą z nich statystykę – znalezienie odpowiedniej osoby zajmowało mi więcej czasu niż innym. Wiedziałam, że gdy już trafię na takiego człowieka, nasza romantyczna historia będzie znacznie intensywniejsza i bardziej epicka niż wszystkie pozostałe. Musiałam tylko być cierpliwa. Przyjaciele próbowali mi wyjaśnić, że rzeczywistość jest daleka od komedii romantycznej, książę z bajki nie istnieje, a ja nie żyję ani wPiosenkach o miłości; ani w Love Story; ani w Pamiętniku (oryg. The Notebook) – na szczęście, bo tam główni bohaterowie pod koniec filmu tracą pamięć. Jednak ja nie wydawałam się sobie szczególnie wybredna, nie miałam nierealistycznych oczekiwań. Mimo to po zakończeniu studiów zaczęłam się poważnie martwić, że jeszcze nigdy nie byłam zakochana. Czy było ze mną coś nie tak?

Tak więc gdy jakiś czas później zrozumiałam, że jestem aseksualna, potraktowałam to jako kolejną przeszkodę stojącą mi na drodze do zawarcia związku. Dla dziewczyny dorastającej w latach 90. i na początku XXI wieku sypianie z ludźmi było ważne. W tamtych czasach seks był wszechobecny, jeszcze bardziej niż dzisiaj. Na okładkach magazynów dla kobiet, w programach telewizyjnych, w filmach i serialach dla nastolatków, no i oczywiście w reklamach aut czy dezodorantów. Przekaz był jasny: wszyscy kochają seks, jest on spoiwem dobrego związku, jeżeli go zabraknie, to znaczy, że między partnerami dzieje się coś złego. Należało dbać o pikanterię w łóżku, kupować odpowiednią bieliznę, mieć kochanków czy nawet spróbować swingowania – tak na parę miesięcy, po to by na nowo wzniecić swoje pożądanie i pojąć, że w gruncie rzeczy wystarczamy sobie nawzajem. Zalecano również psychoterapię i wizyty u seksuologa. Udało mi się zinternalizować te wszystkie bzdury rodem z filmów i doszłam do wniosku, że para bez seksu nie może istnieć. Bałam się, że jeżeli nie będę chciała – albo nie będę umiała – sypiać z innymi, nigdy nie stworzę związku. To jednak nie wchodziło w rachubę, nie mogłam dopuścić do tego, by zostać starą panną mieszkającą z kotami.

Aby uniknąć realizacji tego katastroficznego scenariusza, tragicznego losu, śmiertelnie smutnej przyszłości, mój mózg zrobił jedyne, co potrafił: przeszedł w stan zaprzeczenia. Zamiotłam pod dywan całą tę swoją aseksualność i po raz pierwszy w życiu zaczęłam aktywnie szukać prawdziwej miłości. Prosiłam przyjaciół, by zapoznali mnie ze swoimi znajomymi, pytałam nowo poznanych ludzi o ich stan cywilny, no i oczywiście straciłam mnóstwo czasu na aplikacje randkowe. Do dziś to wszystko pamiętam. Niebieski ekran świecący mi prosto w oczy do północy, kiedy już dawno powinnam spać. Poniżające propozycje pieprzenia się. Moje staranne wysiłki, by wydawać się bardziej kobiecą i delikatną, niż faktycznie jestem. Te cholernie nudne randki, z których nie wiedziałam, jak uciec. I te fajne randki. Czekanie na odzew. Brak odpowiedzi. Niepewność, co oznacza dana interakcja, co powinnam powiedzieć, co zrobić… Randkowanie pożerało cały mój czas, myśli i kalendarz. Dawałam z siebie wszystko, a wciąż nie odczuwałam tej iskierki, o której tyle wcześniej słyszałam, pożądania, które czuje się w swoim ciele. Byłam wymęczona, smutna, sfrustrowana i zmartwiona.

Koniec końców po kilku latach doświadczyłam dwóch pięknych relacji – jednej z przyjaciółką, drugiej z osobą poznaną poprzez aplikację randkową. Obie te osoby okazały się niezwykłe: życzliwe, słuchające, konstruktywne. Przy nich nauczyłam się, że można tworzyć związek bez presji na seksualność1, a intymność budować na własnych zasadach, poprzez rozmowy. Dzięki tym osobom zaczęłam akceptować swoją orientację. Każdy z tych związków trwał zaledwie kilka miesięcy, kończył się, kiedy jedna ze stron czuła, że nie ma już między nami chemii. Po zakończeniu drugiego z nich postanowiłam zrobić sobie przerwę, żeby nacieszyć się moim odzyskanym życiem singielki i nowo zdobytymi pokładami wolnego czasu. Poza tym obawiałam się kolejnych poszukiwań tej właściwej dla mnie osoby. Spędziłam dużo czasu z moimi nieheteronormatywnymi i feministycznymi znajomymi, których życie nie kręciło się wyłącznie wokół związków. Zaangażowałam się w różne organizacje i poświęciłam trochę czasu samej sobie.

W którymś momencie poczułam, że ta przerwa pozwoliła mi na coś jeszcze: na akceptację. A dokładniej – na akceptację oczywistości. Dwóch oczywistości. Po pierwsze: jeżeli nie potrafiłam się zakochać nawet w osobach, które tak mi się podobały, a w wieku 30 lat nie miałam nawet crusha, to może to po prostu nie było dla mnie. Po drugie: byłam szczęśliwa. Kochałam swoje życie i to, kim jestem. I tak oto, krok po kroku, przestałam postrzegać bycie singielką jako porażkę i postanowiłam zaprzestać poszukiwania miłości.

A tak naprawdę w końcu dotarło do mnie, że nie musiałam szukać miłości, ponieważ już ją miałam. Miłość rodziny, siostry, przyjaciół. Zwrot „poszukiwanie miłości” sugeruje, że miłością wartą tej nazwy i samych poszukiwań jest wyłącznie miłość romantyczna, ta jedna jedyna. Pytano mnie często, czy miałam już „kogoś w swoim życiu”, tak jakbym bez partnera czy partnerki przez nikogo nie była kochana. Gdy wspominamy o przyjaźni, często jej nie doceniamy, porównujemy ją do uczuć romantycznych, „jesteśmy tylko przyjaciółmi, nikim więcej”. Przyjaźń jest na tyle nieobecna w naszym wyobrażeniu miłości, że z tego, co wiem, nie istnieje odrębne słowo określające miłość przyjacielską. Możemy być „zakochani”, czyli kochać kogoś wyłącznie w sposób romantyczny. Ja, nie będąc w związku, byłam zatem „samotna”, skazana na żywot starej panny, skazana na zniknięcie.

Stare panny (i starzy kawalerowie)

Singlom, zwłaszcza kobietom, nadaje się datę zdatności do użycia. Po trzydziestce uprzejmie proszone są o ustatkowanie się (spójrzmy na Bridget Jones). Po przekroczeniu tego wieku zostają wykluczone – jak to określiła Virginie Despentes – z „rynku superlasek”2 i skazane na wieczną samotność. „Singlatantki”3, wesołe i roześmiane, zostaną starymi pannami, od których wszyscy będą uciekać. Znikną z naszego pola widzenia. W książkach, filmach, programach telewizyjnych singielkom po trzydziestce przyglądamy się jedynie z daleka. Odgrywają rolę odstraszaczek, które wbrew swojej woli służą innym za życiową lekcję. Ich los motywuje główną bohaterkę do tego, żeby szybko weszła w związek. No bo kto chciałby skończyć jak one? „Stary sweter z kiepskiej jakości wełny, kapelusz catherinette4, zaniedbana figura i znoszone ubrania, złowrogi wzrok i/lub cięty język, wysuszone ciało”5 – taki opis pojawia się w książce Vieille fille (Stara panna) Marie Kock. To esej, który rozkłada ten termin na czynniki pierwsze. Autorka dodaje, że w ogólnym wyobrażeniu stare panny prowadzą samotne, nędzne życie i są wykluczane ze społeczeństwa. „To zdesperowane, zgorzkniałe wariatki”6. W języku angielskim często nadaje się im przezwisko crazy cat lady7. Niewykluczone, że są szalone od urodzenia, co tłumaczyłoby ich fascynację kotami i staropanieństwem, dodaje pisarka. Albo traciły rozum stopniowo, a pojawienie się kotów było tego ostatecznym dowodem. Od Eleanor Abernathy w Simpsonach przez Angelę Martin w serialu Biuro (oryg. The Office) po jedną z ofiar Alexa DeLarge’a z Mechanicznej pomarańczy, wszystkie są „tak nie do zniesienia. I faktycznie, nikt ich nie znosi”8. Bliscy z trudem je akceptują. Przedstawia się je jako nudne, egoistyczne i skąpe; żyją jak pasożyty na koszt rodziny i niecierpliwie czekają na spadek. W Pozłacanym wieku, serialu o nowojorskiej arystokracji z końca XIX stulecia, prosta Ada Brook jest wciąż upominana przez siostrę, że nie dokłada się do rodzinnych finansów. W filmie 8 kobiet skąpa mizantropka Augustine zostaje posądzona o zabójstwo brata, który przywłaszczył sobie jej część spadku. W powieści Małe kobietki zimna ciotka March w mgnieniu oka wydaje całą swoją (oczywiście odziedziczoną) fortunę, by skłócić i podzielić swoje siostrzenice. Wszystkie te postaci z całym swoim smutkiem idealnie nadają się do roli przyzwoitek. Zgorzkniałość i zazdrość, przypisywane im w fikcji literackiej, czynią z nich archetyp marudy, która z własnej frustracji i złośliwości zakazuje innym kobietom jakichkolwiek form zabawy.

W zbiorowym wyobrażeniu jedyne, co mogą zrobić, to zaakceptować samotne życie , które jest zazwyczaj wynikiem ich trudnego charakteru, braku szczęścia albo jakiegoś osobistego dramatu, tak jak w przypadku Céline, o której śpiewał Hugues Aufray, „która uszczęśliwiłaby wielu mężczyzn”9, a zostawia swojego narzeczonego, by zająć się rodzeństwem. Poświęcenie – oto dobry sposób na bycie starą panną. Nikt nie czepia się tej, która decyduje się zostać opiekunką, sprzątaczką, nauczycielką, wolontariuszką czy filantropką. Kobieta samotna może zyskać szacunek tylko pod warunkiem, że poświęci się służbie innym. Clara Barton jest tego najlepszym przykładem. Ta pionierka pomocy humanitarnej, urodzona w Stanach Zjednoczonych w 1821 roku, poświęciła swoje życie na rzecz ofiar wojen i katastrof naturalnych. Założyła Amerykański Czerwony Krzyż i przewodniczyła mu przez 23 lata. Tak więc stare panny muszą się poświęcać. I albo pogarszają tym swoją sytuację matrymonialną, albo przynajmniej jest to jej przykrą konsekwencją. To właśnie im przekazuje się pod opiekę starzejących się rodziców – bo niby co lepszego mają do roboty?

W przeciwieństwie do kobiety samotny mężczyzna nie musi się poświęcać, by zyskać szacunek innych. Wystarczy, że będzie seksowny i powie, że chce korzystać z życia, a wszyscy mu przytakną. Jeżeli pracuje w zawodzie cieszącym się uznaniem, zbierze oklaski. Mówią o nim: to takie piękne mieć pasję i cieszyć się wolnością. Nieraz z takich mężczyzn robi się ikony, jak w przypadku George’a Clooney’a (zanim się ożenił), Jamesa Bonda czy Tintina. Z drugiej strony singli, którzy nie mają prestiżowej pracy, którzy nie są ani bogaci, ani przystojni, postrzega się inaczej. Uznaje się, że podobnie jak ze starymi pannami, także z nimi coś jest nie tak, są odpychający, niegodni pokochania. W przeciwieństwie jednak do kobiet nie znikają z filmów i seriali, a wręcz stają się protagonistami wielu komedii romantycznych. Przykładami są choćby: Andy, główny bohater 40-letniego prawiczka, kolekcjoner figurek, równie naiwny i niedojrzały co ośmioletnie dziecko; Michael Scott, głupiutki i złośliwy szef z Biura; Barney Stinson, wiecznie goniący za spódniczkami mizogin z Jak poznałem waszą matkę; Percy, młody, aspołeczny mężczyzna z filmu Bez urazy, który odniósł ogromny sukces latem 2023 roku w Stanach Zjednoczonych. Odnajdziemy ich także w horrorach jako psychopatycznych morderców – weźmy za przykład przerażającego Anthony’ego Perkinsa w Psychozie Hitchcocka.

Pomyślicie pewnie: Hitchcock, to było wieki temu, sytuacja się zmieniła. Ja też tak myślałam, a potem natrafiłam na prace badaczki Belli DePaulo. Ta amerykańska psycholożka i socjolożka wykazała, że choć coraz dłużej pozostajemy singlami, stereotypy dotyczące starych panien i kawalerów mają się dobrze. W 2006 roku poprosiła prawie tysiąc studentek i studentów o wskazanie, jakie cechy kojarzą im się z osobami zamężnymi i żonatymi, a jakie z singlami i singielkami10. Pierwsza grupa była opisywana jako: dojrzała, stabilna, szczera, szczęśliwa, miła i kochająca, z kolei druga jako: niepewna siebie, egocentryczna, nieszczęśliwa i… brzydka.

Jej badania pozwoliły stwierdzić, że ludzie postrzegają singli i singielki jako niedojrzałych i niedojrzałe. Kilka lat temu media ukuły dla dwudziestoletnich singielek i singli określenie adulescents, co jest skrótem od adult (ang. osoba dorosła) i adolescent (ang. osoba nastoletnia), ponieważ były one krytykowane za odmowę podjęcia obowiązków typowych dla osób dorosłych. W rzeczywistości, niezależnie od wieku, osoby samotne, które nigdy nie były w związku, są postrzegane (i traktowane) jak dzieci. Nie bez powodu singielki nazywane są starymi pannami, a ja w wieku 35 lat wciąż otrzymuję pocztę adresowaną do Mademoiselle (fr. panna) Laurent-Mayard (co jest komiczne, gdy poczta dotyczy mojego kredytu hipotecznego lub mojego dziecka). Nie bez powodu podczas rodzinnych obiadów często siedzę na końcu stołu z dziećmi, a na wakacjach oferuje mi się pojedyncze łóżko w pokoju dzielonym z innymi osobami lub dostawkę.

Rytuał przejścia

W przeszłości osobą dorosłą zostawało się po rytuale przejścia. W starożytnym Rzymie chłopcy między 16. a 17. rokiem życia przechodzili z okresu dzieciństwa w dorosłość poprzez ceremonię o nazwie „podejmowanie męskiej togi”. Młody Rzymianin obnażał się przed całą rodziną, by swoją dziecięcą togę zamienić na togę białą – dorosłą. Następnie udawał się na forum, aby przedstawić się wspólnocie i rozpocząć życie publiczne11. Rytuał ten symbolizował zatem moment przejścia ze sfery prywatnej do publicznej. Wieki później w Europie Zachodniej to komunia symbolizowała kres dzieciństwa zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet. Do niedawna taką rolę odgrywała dla mężczyzn obowiązkowa służba wojskowa. Obecnie we Francji przejście w dorosłość jest kwestią bardziej stopniową i indywidualną – wychodzimy z dzieciństwa serią pierwszych razów. Wyłączając maturę i pierwsze chlanie, pierwsze razy są mocno związane z doświadczeniem związku heteroseksualnego: pierwszy pocałunek, pierwszy chłopak albo dziewczyna, pierwszy stosunek seksualny. Rytuał przejścia jest więc powiązany z naszymi sukcesami w sferze miłosnej.

Dzieci uczą się o znaczeniu zawierania związków już od pierwszych lat życia. Młodzi rodzice żartują ze swoimi przyjaciółmi i przyjaciółkami na temat prawdopodobieństwa tego, że ich dzieci w przyszłości stworzą wspólny związek. W żłobku dwoje bawiących się razem maluchów przeciwnej płci dorośli obwołują parą zakochanych. W przedszkolu zachęca się dziewczynki do wyobrażania się w roli księżniczki ratowanej przez walecznego rycerza na białym koniu. Są uczone, że ich priorytetem w przyszłości będą relacje romantyczne i mąż. Mówi się, że pięknie im w spódniczkach, że łamią kolegom serca. Daje się do zrozumienia, że ich wartość jest zależna od walidacji mężczyzny. W szkole podstawowej oczekuje się od dzieci, że będą przeżywać swoje pierwsze zakochanie i wzruszać się pierwszymi pocałunkami. Pamiętam, jak dorośli uwielbiali pytać, czy już się w kimś zakochaliśmy. Pewnego dnia zmęczyły mnie niewygodne pytania i chcąc być jak każdy inny, odpowiedziałam, że tak. Mając około dziesięciu lat, po raz pierwszy zmyśliłam sobie ukochanego. Wybrałam Adriana, ślicznego blondynka, w którym podkochiwała się moja koleżanka i wiele innych dziewczynek. Po wymyśleniu takiego kłamstwa musiałam zadbać o jego wiarygodność. W tym celu nadałam imię Adrian otrzymanemu od ojca pluszakowi, którego miałam od urodzenia.

Przez kolejnych 15 lat wymyślanie takich kochanków było u mnie na porządku dziennym. Z crushem w zanadrzu mogłam plotkować z rówieśniczkami o chłopakach na równych zasadach i liczyć na to, że kiedyś i ja będę mogła odhaczyć z listy pierwsze razy: pierwszy całus, pierwsza nieudana randka, pierwsze zerwanie. Do dzisiaj pamiętam złośliwe spojrzenia koleżanek z liceum, a później ze studiów, które wyśmiewały mnie, bo jeszcze nigdy nie miałam chłopaka ani dziewczyny i nigdy z nikim nie spałam. W ich oczach byłam zapóźniona, utknęłam w poprzednim etapie życia. Postanowiłam więc zacisnąć zęby.

W klubie dla nastolatków przelizałam się z kimś po raz pierwszy. Pocałunek był mokry, lepki i gorzki, a mój przygodnie poznany partner miał mnie kompletnie gdzieś. Wspomnienie tego doświadczenia do dziś wywołuje we mnie ból brzucha. Po pierwszym pocałunku przyszła pora na pierwszego chłopaka. Było całkiem fajnie, przynajmniej przez chwilę. Po trzech dniach naszego związku przestał odpisywać na moje wiadomości. Koleżanka mi przekazała, że według niego „nie umiałam się do niczego zabrać”. Parę lat później przeżyłam pierwszy raz nago w łóżku z chłopakiem, następnie pierwszy slut-shaming12, pierwsze tête-à-tête z penisem w erekcji i pierwszy stosunek z penetracją. Mam mieszane uczucia co do tych doświadczeń, niektóre z nich oceniam dobrze, inne wspominam jako bolesne, wręcz brutalne. Jeszcze innych najzwyczajniej żałuję. No ale przynajmniej były już za mną. Jaka to ulga mieć o czym opowiadać podczas imprez. Nie napotykać już spojrzeń pełnych niezrozumienia i litości, nie bać się, że do końca życia pozostanę dziewicą, której nikt nie chce. Ale gdy tylko udawało mi się dogonić ten pociąg oczekiwań, on już jechał dalej. Należało znowu odhaczyć z listy kolejne doświadczenia: wyjazd na romantyczne wakacje, zamieszkanie razem, adopcja kota, ślub, wieczór kawalerski lub panieński…

Single-shaming

W wieku 20 lat kwestia braku doświadczeń seksualnych i romantycznych zaczęła budzić zdziwienie. Jak to możliwe, że taka osoba jak ja – wesoła, inteligentna, życzliwa, mieszcząca się całkowicie w kanonie urody – znalazła się w takiej sytuacji. Nieznajomi, zarówno na wakacjach, jak i w pracy, zadawali mi wścibskie pytania o moje dzieciństwo (zapewne naznaczone traumą), mój pociąg seksualny, moje zwyczaje masturbacyjne. Single nie mają prawa do prywatności. Moi przyjaciele i przyjaciółki, martwiący się o moje szczęście, niepytani zaczęli mi radzić, jak się ustatkować. „Powinnaś zasięgnąć porady psychologa, zrozumiesz, co cię blokuje”, „bądź trochę mniej wymagająca”, „idź w to, nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, przynajmniej zdobędziesz jakieś doświadczenie”. Każde spotkanie wyglądało tak samo: „Jak tam twoje życie miłosne? Spotykasz się z kimś?”. Takie pytania padały na samym początku, jakby miały prymat nad innymi. Poza tym o czym innym mielibyśmy rozmawiać?

Gdy zbliżałam się do trzydziestki, rady zaczęły pojawiać się rzadziej. To mniej więcej w tym wieku single i singielki znikają z kręgów społecznych. Często czują się niezręcznie w obecności swoich przyjaciół i przyjaciółek będących już w związkach, zwłaszcza jeśli pojawiły się dzieci. Osobom samotnym daje się do zrozumienia, że ich życie jest mniej istotne, a gdy opowiadają o swoich wyjściach do kina czy na drinki, wskazuje się na bezcelowość tych działań. Wobec tego single i singielki milkną, zajmują mniej miejsca. Niektórzy znajomi wykluczają ich z kręgów towarzyskich, co tłumaczą troską o to, by nie krępować ich rozmowami o związkach i nie przynudzać tematem dzieci. Nie prosi się ich o radę, bo co oni tam wiedzą o tworzeniu udanego życia. Zresztą nie ma to znaczenia, osoby w związkach i tak nie mają czasu, żeby się spotykać. Ich priorytety rozkładają się następująco: najpierw rodzina (każdej ze stron), potem przyjaciele, a na końcu jeszcze trzeba znaleźć w grafiku czas na romantyczny wieczór we dwoje. W tamtym okresie tak często odmawiano mi spotkań, że zaczęłam się czuć jak ta uciążliwa koleżanka, której wszyscy starają się pozbyć. Zarówno moje ego, jak i moje plany towarzyskie nie miały się za dobrze. By zająć sobie czas, spotykałam się z innymi znajomymi, którzy nie byli w związkach, ale to mi nie wystarczało do prowadzenia życia towarzyskiego, o którym marzyłam. Myśl o przyszłości mnie przytłaczała…

Całe to wykluczenie, spojrzenia, komentarze, ale też pejoratywne pole semantyczne wokół życia w pojedynkę tworzą tak zwany single-shaming, czyli – świadome lub nie – poniżanie osób, które nie są w związku. W 2021 roku portal randkowy Match.com opublikował wyniki badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii na tysiącu dorosłych singlach i singielkach. Z raportu wynikało, że 52% ankietowanych doświadczyło single-shamingu, 35% usłyszało: „wkrótce na pewno kogoś znajdziesz”, 29%: „pewnie czujesz się samotnie…”, a 38% wyczuwało politowanie13. W swojej książce Nous qui n’existons pas (My, którzy nie istniejemy) autorka Mélanie Fazi, będąca osobą aseksualną i aromantyczną, pisze: „Chodzi o powtarzające się drobnostki. Nic na tyle brutalnego, bym poczuła się bezpośrednio urażona, ale przez to, jak często się to powtarzało, przekaz był jasny: coś było ze mną nie tak”14.

Single-shaming jest szeroko akceptowany, ponieważ funkcjonuje hipoteza, jakoby wszystkie normalne osoby chciały być w relacji romantycznej. Elizabeth Brake, filozofka ze Stanów Zjednoczonych, nazwała to zjawisko amatonormatywnością15, w nawiązaniu do heteronormatywności. Heteronormatywność odnosi się do systemu zachowań, przedstawień i dyskryminacji przedstawiających ją jako orientację naturalną i preferowaną. Z kolei amatonormatywność (z łac. amatus: kochany) odnosi się do systemu, w którym uznaje się, że każda osoba ma uczucia romantyczne, a związek jest bardziej preferowany od życia w pojedynkę. Wychodząc z tego założenia, możemy powiedzieć, że jeśli ktoś nie jest w związku, jest z nim lub z nią jakiś problem, albo, nawiązując do słów Mélanie Fazi, jest z nim lub z nią „coś nie tak”.

Gdy wypowiadam się w mediach na temat aromantyczności, internauci uwielbiają mi tłumaczyć, że to zapewne jedynie sprawa problemów hormonalnych albo moich traum; tego, że mam daddy issues16; tego, że jestem brzydka i nikt mnie nie chce albo że po prostu za mało się staram. Mamy w zwyczaju postrzegać miłość romantyczną jako nagrodę. Na związek trzeba zapracować: najpierw należy się przygotować, zaprezentować się od najlepszej strony na aplikacjach randkowych, dobrze wypaść na randce, mieć co zaoferować, chodzić na kompromis, pracować nad swoją relacją, w pełni się poświęcać. W tym kontekście życie w pojedynkę jest postrzegane jako porażka, na którą słusznie skazane są wszystkie osoby leniwe, niegodne pokochania; osoby, które naruszają normy społeczne; osoby warte mniej.

Dalsza część w wersji pełnej

Przypisy końcowe

Wstęp

1Kochane kłopoty to amerykański serial telewizyjny z 2000 roku opowiadający o relacji między samotną matką po trzydziestce a jej nastoletnią córką.

2Free from desire – comment l’aséxualité m’a libérée to sezon „The Journal”, podcastu Paradiso Media wyemitowanego po raz pierwszy w 2021 roku.

3 W 2010 roku według INSEE kobiety spędzały średnio 3 godziny 26 minut dziennie na pracach domowych (porządkidomowe, zakupy, opieka nad dziećmi itp.), w porównaniu do 2 godzin w przypadku mężczyzn.

4 Dane z badania Epic przeprowadzonego przez INED i INSEE we Francji kontynentalnej w latach 2013–2014, przeanalizowane przez Marie Bergström i Géraldine Vivier w Vivre célibataire: des idées reçues aux expériences vécues, „Population et Societes”, 2020, grudzień, nr 584, s. 1–4.

W ucieczce przed samotnością

1 Na temat radzenia sobie z aseksualnością pary można posłuchać w moim podkaście Free from desire.

2 Virginie Despentes, Teoria King Konga, przeł. Anastazja Dwulit i Magdalena Kowalska, Fundacja Feminoteka, Warszawa 2015, s. 13.

3 Połączenie słów „singielka” (fr. célibataire) i „kombatantka”. Singlatantka to mit lat 2000.; samotna kobieta, która wie, czego chce, i walczy o sukces.

4 Tradycja cathrinettes wywodzi się z Francji i dotyczyła niezamężnych kobiet, które w dniu świętej Katarzyny (25 listopada) kończyły 25 lat – tego dnia nosiły one ozdobne kapelusze w kolorach żółtym i zielonym, modląc się o męża. Z czasem zwyczaj nabrał bardziej żartobliwego charakteru i stał się symbolem kobiecej niezależności oraz świętowania bycia singielką – przyp. tłum.

5 Marie Kock, Vieille fille. Une proposition, La Découverte, Paris 2022, rozdział 1, epub.

6 Tamże.

7 Dosł. szalona kociara, samotna kobieta obdarzająca nadmiernym uczuciem swoje koty.

8 Marie Kock, Vieille fille…, rozdział 2.

9Céline, wykonanie: Hugues Aufray, słowa: Vline Buggy i Hugues Aufray, muzyka: Mort Shuman, 1966.

10 Bella M. DePaulo, Wendy L. Morris, The Unrecognized Stereotyping and Discrimination against Singles, „Current Directions in Psychological Science” 2006, Vol. 15, No. 5, s. 251–254.

11 Emmanuelle Valette-Cagnac, Être enfant à Rome, „Terrain” 2003, nr 40, s. 49–64.

12Slut-shaming polega na poniżaniu kobiet lub sprawianiu, że kobieta czuje się winna z powodu swoich zachowań seksualnych (niezależnie od tego, czy chodzi o jej praktyki, liczbę partnerów czy ubrania, które są uważane za „prowokujące”).

13 Jessica Klein, Single-shaming: why do people jump to judge the un-partnered, BBC, 6 kwietnia 2022, https://www.bbc.com/worklife/article/20220405-single-shaming-why-people-jump-to-judge-the-un-partnered, dostęp: 25 sierpnia 2025.

14 Mélanie Fazi, Nous qui n’existons pas, Editions Dystopia, Évry 2019, „Nous qui n’existons pas”, epub.

15 Elizabeth Brake, Minimizing Marriage: Marriage, Morality, and the Law, Oxford University Press, Oxford 2012.

16Daddy-issues – pol. „syndrom tatusia”; potoczne określenie problemów emocjonalnych wynikających z trudnych relacji z ojcem – przyp. tłum.

Przekład z języka francuskiego: Juliette Solska

Redakcja: Aleksandra Marczuk-Radoszek

Korekta: Joanna Kłos

Redaktorka prowadząca: Justyna Pelaska

Współpraca redakcyjna: Vendula Czabak

Projekt okładki: Krystyna Engelmayer-Urbańska

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

ul. Jasna 10, lok. 3, I p.

00-013 Warszawa

wydawnictwo.krytykapolityczna.pl

[email protected]

Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w kawiarni KP „Prześniona” (ul. Jasna 10, Warszawa), księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) i w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Spis treści

Wstęp

I

W ucieczce przed samotnością

Przypisy końcowe

Karta redakcyjna

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Spis treści

Meritum publikacji

Strona redakcyjna