Pora na przyszłość - Ewelina Miśkiewicz - ebook + książka

Pora na przyszłość ebook

Miśkiewicz Ewelina

3,7

Opis

By ruszyć w dalszą drogę, trzeba najpierw uporać się z przeszłością.

 

Anka jest najbardziej zwariowaną z czterech przyjaciółek. Prowadzi długie dyskusje ze swoim kotem, jest królową parkietu i wyznawczynią kultu wysokich szpilek. Praca w salonie urody wydaje się tylko dodatkiem do jej szalonego życia. Pośpiesznie wchodzi w relacje z kolejnymi partnerami, bojąc się samotności, w której do głosu dojdzie trudna przeszłość. Toksyczny związek rodziców i własną nieszczęśliwą historię miłosną odreagowuje, podejmując ryzykowne decyzje. Swoje kompleksy stara się ukryć pod maską cynizmu i nonszalanckiego stosunku do mężczyzn.

 

Aż do momentu, kiedy w jej życiu pojawia się Filip – nowy kolega z pracy. Dość spora różnica wieku między nimi początkowo jest dla kobiety problemem, ale za namową przyjaciółek postanawia dać szansę nowemu związkowi.

 

Czy Anka rozprawi się z przeszłością i pozwoli sobie na bycie szczęśliwą? Czy dzieci powinny ponosić konsekwencje życiowych wyborów swoich rodziców? I czy kobieca przyjaźń przezwycięży wszystko?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 270

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (14 ocen)
2
7
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Ewelina Miśkiewicz, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

Redaktorka inicjująca: Agata Ługowska

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Andżelika Stasiłowicz

Redakcja: Joanna Pawłowska

Korekta: Marta Akuszewska, Anna Nowak

Projekt typograficzny i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Konwersja do e-booka: Wojciech Bryda / WB Design

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Galina Zhigalova | iStock

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Książkę wydrukowano na papierze Creamy 70 g/m2 vol. 2,0

dostarczonym przez Sp. z o.o.

ISBN 978-83-67176-15-6

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Nigdy cię nie zostawię

– Nie patrz tak na mnie, rozmawialiśmy o tym wiele razy. Moja cierpliwość ma granice i odnoszę wrażenie, że ciągle próbujesz wybadać, dokąd sięgają.

Odwróciłam wzrok od jego spojrzenia i skierowałam twarz w stronę okna, gdzie za szybą płatki śniegu wirowały w szaleńczym tempie, unoszone przez wiatr. Egzystencję kończyły albo na okiennym szkle, albo na parapecie. Inne spadały na sam dół; z perspektywy dziesiątego piętra trudno mi było dostrzec, jak dokonywały żywota. Pewnie topniały na bruku, bo mimo że mieliśmy styczeń, temperatura nie schodziła poniżej zera.

– Na przykład telefon. Czy naprawdę muszę chować go do szuflady, abyś w nocy go nie ruszał? Żebyś chociaż robił to po cichu, ale nie! Ty zawsze musisz zrzucić go na podłogę – mówiłam do niego, wciąż patrząc w okno. Lubiłam swoje mieszkanie właśnie dlatego, że znajdowało się w wieżowcu i mogłam spoglądać na miasto z góry. Wieczorem trudy codziennego dnia wydawały się odleglejsze, zyskiwały inną perspektywę, znikały jak płatki śniegu. Nocą starałam się otulać jedynie dobrymi wspomnieniami, choć ta część doby czasami przywoływała również rzeczy, o których wolałabym nie pamiętać.

Odwróciłam się i podniosłam telefon leżący przy komodzie. Prawie pod nią wpadł i w myślach wyrzuciłam sobie, że tym razem zapomniałam schować go do szuflady. Przecież jak tak dalej pójdzie, w końcu stłucze mi ten wyświetlacz, który na razie się tylko zarysował.

– Albo to. – Wyciągnęłam z szafki szklany wazon, który już raz też wylądował na podłodze, chyba tylko cudem się nie potłukł. – W czym ci to w ogóle przeszkadza? Idźmy dalej. – Przemierzyłam salon. Na podłodze wciąż leżały kettle, moja niedawna pasja, której ostatecznie przestałam się poświęcać. Muszę wreszcie pozbyć się także tych żeliwnych kul. – Gazety? Mój kalendarz, w którym zapisuję wizyty klientów? Ich też dotykasz?

Podniosłam czasopisma z dywanu, a kalendarz wyjęłam z dolnej szuflady komody. Tak, jego również przezornie wcześniej schowałam.

– Przeorganizowałam dla ciebie przestrzeń w mieszkaniu, o moim życiu nie wspominając, a ty tak mi się odpłacasz? Chyba naprawdę pora się rozstać.

Moje słowa nie zrobiły na nim wrażenia, a przecież rozstania to moja specjalność. Metodycznie śledził każdy ruch, jaki wykonywałam, nic więcej. Z Szymonem zerwałam po kilku miesiącach, kiedy do naszego związku częściej zaglądała nuda niż ekscytacja. Przemek… Z Przemkiem to obszerna historia, mimo że czas jej trwania, jak to u mnie, też nie był długi. Wbrew pozorom wiele mnie ta znajomość kosztowała, choć ostatecznie nie dałam tego po sobie poznać. Pech chciał, że wmieszała się w nią Ewa, moja przyjaciółka, która, jak na ironię, poznała mnie z Przemkiem.

A ilu było Tomków, Michałów, Mateuszów… I tych, których nawet nie pamiętam z imienia.

– Naprawdę powinieneś się obawiać. – Pogroziłam mu, przytrzymując telefon, wazon, gazety oraz kalendarz jedną ręką, ale on tylko wbił w mój palec te swoje mądre oczy. – Milczysz, zawsze milczysz! – Udałam złość, bo w rzeczywistości nigdy nie potrafiłam się na niego gniewać, bez względu na to, jak bardzo musiałam dostosowywać do niego swoje życie i przestrzeń w mieszkaniu.

Wieczorne chowanie przedmiotów, które w nocy mógłby zrzucić, regularne karmienie najlepszymi karmami, przekładanie wyjazdów, gdy nie miał kto się nim zaopiekować, wizyty u weterynarza… Leon, rudy kot, jedyny mężczyzna, którego nigdy nie zostawię i który nie zostawi mnie. Mimo że miał za sobą kastrację, pod pewnymi względami był lepszy niż niejeden facet. Przede wszystkim kochał mnie, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że gdy tylko siadam wygodnie w fotelu, on jakby tylko na to czekał, wskakuje mi na kolana, mrucząc przy tym z zadowolenia? Nieraz już tak siedział i przytulał się do mojej piersi, a łapkę wyciągał wysoko do góry, aż do mojej szyi, jakby chciał zbadać puls.

I ja go kochałam. Nigdy, nigdy w życiu nie oddałabym Leona do schroniska ani nawet innej osobie, choćby zadeklarowała, że pokocha go dozgonną miłością i tak jak ja będzie przymykać oko na te jego nocne dziwactwa.

W gruncie rzeczy nie były to dziwactwa. Sama się do nich przyczyniłam, gdy dokarmiałam Leona również w nocy, jakby nie wiedząc, że kot przyzwyczaja się do rytuałów. Leon sam mi to uświadomił, kiedy przyszła pierwsza noc ignorancji z mojej strony i postanowiłam do niego nie wstać.

Najpierw o podłogę uderzył telefon, potem usłyszałam szuranie podstawy wazonu o komodę. Gdy myślałam, że zaraz zleci i się stłucze, zaszeleściły gazety. To mój Leon robił hałas, chcąc mnie zbudzić, abym wywiązała się z conocnego obowiązku. Wstałam, nakarmiłam zwierza, a potem aż do rana panowała błoga cisza.

Od tamtej pory na wszelki wypadek chowam wszystkie hałaśliwe przedmioty, licząc, że z ich braku Leon odpuści i da mi przespać całą noc.

Niedoczekanie moje! Kocur zawsze coś znajdzie, choćby i przedłużacz przy telewizorze, który – odpowiednio przesuwany – również zahałasuje! Nie złoszczę się jednak na niego. Leon jest jak człowiek, który z pozoru wydaje się nieracjonalny w wyborach, ale gdy głębiej do niego dotrzeć, okazuje się, że wszystko ma swoją przyczynę. Leon jest jak ja, ciągle popełniająca te same błędy, ale jednocześnie niepragnąca powrotu do przeszłości w celu poszukiwania przyczyn własnego zachowania.

– W porządku, już mi przeszło – zwróciłam się do kota i pogłaskałam go pod brodą. – Chodź, zjesz coś, a ja zrobię sobie kawę. – Powiedziawszy to, wybuchłam śmiechem, i nie wiem, czy bardziej śmiałam się z miny Leona, jaką miał podczas mojej tyrady na temat jego nocnego zachowania, czy ten wybuch był po prostu przejawem auto­refleksji. Aż tak już zwariowałam, że urządzam sobie pogaduszki z kotem?

Uwolniłam rękę od nagromadzonych przedmiotów i przeszłam do kuchni, a Leon podreptał za mną cicho, jakby w ogóle nie dotykał łapkami podłogi. Ogon mu sterczał do góry – znak, że perspektywa pełnej miski wprawiała go w dobry nastrój.

– Ty się spóźniła, wiesz? – przywitała mnie Złata, nasza ukraińska recepcjonistka, która przyjechała do Polski się uczyć, bo uznała, że w swoim kraju nie ma perspektyw. Studiuje zaocznie w Rzeszowie, jakiś kierunek związany z językiem angielskim, nigdy nie potrafiłam zapamiętać, co dokładnie. Pobyt w Polsce traktuje całkiem poważnie, choć na początku myślała o pozostaniu tutaj tymczasowo. Nasz kraj miał być przystankiem, pragnęła po studiach wyruszyć dalej na zachód, coś ostatnio się jednak zmieniło. W każdym razie obecnie mieszka w Tarnobrzegu u rodziny i pracuje w naszym salonie piękności, jest dobrze zorganizowana, świetnie radzi sobie z prowadzeniem recepcji i jestem pewna, że znakomicie godzi pracę z nauką. Języka polskiego uczyła się od podstaw, odkąd przyjechała. Wciąż robi niewielkie błędy, głównie te dotyczące odmiany czasowników, ale poza tym włada nim świetnie. Oczywiście nie pozbyła się swoistego akcentu, ale to tylko dodaje jej charakteru. Swoją drogą, uwielbiam jej słuchać, gdy mówi.

– Wiem, przepraszam. Jakimś cudem na Zwierzynieckiej zrobił się korek, akurat gdy postanowiłam podjechać do pracy autem.

– W porządku, mnie nie musisz się tłumaczyć, ale dziś wpadł szef. No i twój ulubiony klient, pan Ksawery, czeka na masaż.

– Za chwilę pana zaproszę do gabinetu, tylko się przebiorę – zwróciłam się do pana Ksawerego, gdy ujrzałam jego pogodną twarz w poczekalni.

– Proszę się nie spieszyć, pani Aniu, ja wszystko rozumiem. – Mrugnął do mnie.

Szybko zniknęłam w gabinecie, raczej nie dlatego, że bardzo mi się spieszyło do zrobienia masażu podstarzałemu casanovie, ale po prostu nie chciałam natknąć się na szefa.

Za późno. Ledwo ściągnęłam kurtkę, Witold Romski, właściciel salonu, już wszedł do środka i lustrował mnie wzrokiem. Nie znosiłam tego spojrzenia, jakby oceniał moją figurę i w myślach przyznawał punkty w jakiejś tylko jemu wiadomej skali, według której klasyfikował kobiecą atrakcyjność.

– Anka, możemy pogadać?

– Teraz? Właśnie mam klienta, czeka w poczekalni.

Witold zastanowił się przez chwilę.

– Okej, obsłuż go i wpadnij do mnie.

Wyciągnęłam terminarz i sprawdziłam aktualny dzień. Wprawdzie wszystkie wizyty umawiała Złata, ale ja również wolałam mieć swój osobisty kalendarz, po prostu chciałam wiedzieć, kto danego dnia do mnie przyjdzie.

– Potem mam od razu dwie klientki, krótka przerwa, znów dwóch klientów…

– Dobra, dziś jestem cały dzień, pogadamy, jak skończysz pracę.

Już miałam wspomnieć, że po pracy jestem umówiona, ale dałam spokój. Spotkanie może chwilę poczekać. Im szybciej wysłucham Witka, tym lepiej. Odparłam więc, że nie ma sprawy, i przebrawszy się w pracowniczy strój, zaprosiłam pana Ksawerego do środka.

– Panie Ksawery, niech pan leży prosto. Twarz proszę ułożyć w zagłębieniu łóżka – pouczyłam mojego stałego klienta, kiedy zauważyłam, że znów przekrzywił głowę i gapi się na moje ciało na wysokości jego wzroku. – Zawsze to panu mówię, a pan jak dziecko, ciągle to samo.

– Pani Aniu, niech się pani nie gniewa, ja już stary dziad jestem, a że trochę na panią popatrzę…

– Niech mnie pan na litość nie bierze tą swoją starością. No już, odwracamy głowę w stronę zagłębienia.

– Ostra pani jak brzytwa, takie lubię. – Pan Ksawery posłusznie schował twarz tam, gdzie prosiłam. Aby nie przyszło mu na myśl ponowne podniesienie głowy, masując mięśnie przy łopatkach, nacisnęłam mocniej. Mój emeryt jęknął, choć nie wiem, czy z bólu, czy z rozkoszy.

Pan Ksawery to mój stały klient, przynajmniej raz w miesiącu przychodzi na tygodniową sesję masażu klasycznego; to dzięki niemu moja premia jest odrobinę wyższa, ale poza tym chętnie wymieniłabym go na kogoś młodszego, o lepszych manierach. Choć w swoim mniemaniu Ksawery z pewnością jest nadzwyczaj dobrze wychowany. „Dzień dobry, pani Aniu, całuję rączki, jak się pani miewa, jak samopoczucie, pięknie pani wygląda…” – zawsze rozkładał przede mną ten swój barwny wachlarz komplementów i co ja, biedna, miałam niby zrobić? Najgorsze było to ślinienie dłoni, kiedy po sesji całował mnie w rękę i dziękował za masaż. Może bałam się, że go urażę? Nie, to nie to. Po prostu obawiałam się, że przestanie przychodzić, stracę stałego klienta, te dodatkowe pieniądze do premii, na pewno o to chodziło. W trakcie masażu byłam ostra, na niektóre rzeczy Ksaweremu nie pozwalałam, ale przy pożegnaniu przymykałam oko, mimo że nie wszystko mi się podobało.

– Może się pan ubrać – powiedziałam po skończonym masażu i poszłam umyć ręce. Ksawery jak zwykle odsuwał moment wyjścia, więc zaczęłam wertować kalendarz, dając mu do zrozumienia, że jestem bardzo zajęta.

– Ale pani wie, że ja tak nie na poważnie, to są tylko niewinne żarty.

– Tak, wiem, panie Ksawery – odparłam lekko zdziwiona. Mój stały klient nigdy w ten sposób nie tłumaczył się ze swojego zachowania. Choć, szczerze mówiąc, i żart nie był żadnym usprawiedliwieniem.

– Ogólnie dobrze tu pani?

– Nie narzekam.

– Dobrze płacą?

– Mogliby lepiej, jak wszędzie. Panie Ksawery, do czego pan zmierza? Proszę jaśniej, w pewnych sprawach się pan nie krępuje. – Nie mogłam darować sobie tej złośliwości.

– A nic, nic. Tak tylko jestem ciekaw. Całuję rączki. – I pan Ksawery jak zwykle złożył na mojej dłoni soczysty pocałunek.

– Kawy? – spytała Złata, gdy po całym dniu pracy przyszłam do niej do recepcji.

– Sama nie wiem, już prawie wieczór, nie będę mogła zasnąć i jutro zjawię się w robocie niczym zombie.

– Mogę zrobić ci cappuccino. I tak uruchamiam ekspres.

– Okej, może być cappuccino. Albo nie, zrób latte. Przecież po pracy nie idę od razu do domu i przyda mi się jakieś lekkie pobudzenie. Szef jeszcze jest? – spytałam z nadzieją. Wiele bym dała, żeby nie pamiętał o naszej rozmowie i już poszedł sobie do domu.

– Jest. A tak, kazał przekazać, żebyś ty nie zapomniała wpaść do niego, gdy skończysz na dziś. – Złata rozwiała moją nadzieję. Zresztą gdzieżby Witek zapomniał! Jak coś zamierzył, nigdy nie odpuszczał.

Odsuwając moment pójścia do Witka, piłam kawę ze Złatą, plotkując przy tym o naszych klientach i klientkach.

– No, tu jesteś – usłyszałam poirytowany głos szefa tuż za sobą. – Kawka, ploteczki. Może jeszcze papieroska zapalicie?

– Ja nie palę – odgryzłam się.

– Serdecznie zapraszam do siebie. Mam jeszcze paść na kolana? Bo mam wrażenie, że się dziś ciebie nie doczekam.

– Po co ta ironia? Już idę. – Odstawiłam kubek po kawie na blat recepcji. – Jak skończę, to umyję – dodałam, zwracając się do Złaty.

– W porządku, ja już umyję. Szefie, a ja mogę uciekać? Mama ma dzwonić i skazać, co w Ukrainie, to jest co u nich słychać.

– Leć. Ty nie jesteś do niczego potrzebna – odparł Witek. Może jestem przewrażliwiona, ale odniosłam wrażenie, że szefowi nie chodziło tylko o to, że Złata nie jest już potrzebna tu, w recepcji. Wyczułam brak szacunku i wyższość. Witek kiedyś wspominał, że nie znosi, jak Złata kaleczy język polski. „Ponoć się uczy, ale chyba niezbyt gorliwie. Jak już chce być u nas, to niech chociaż mówi poprawnie” – takie było jego zdanie w tej kwestii. Ja miałam inne. Dziewczynie naprawdę dobrze szło. Ale może faktycznie przesadzam? Przecież wciąż tu pracuje, gdyby szef chciał, mógłby ją zwolnić zaraz, Złata w końcu ma jedynie umowę zlecenie.

– Siadaj. – Witek wskazał mi krzesło przed sobą, sam zaś zasiadł za biurkiem i wbił we mnie wzrok. Akurat w tym momencie zawibrował mój telefon i sięgnęłam ręką do plecaka. Szef niecierpliwie zabębnił palcami o poręcz krzesła, na którym dosyć swobodnie się rozsiadł.

– Przecież jestem już po robocie – usprawiedliwiłam się i chciałam odebrać.

– No ja myślę, że w robocie nie urządzasz sobie pogaduszek.

– Muszę chociaż odpisać, to ważne.

Witek pokiwał ze zrezygnowaniem głową.

– Odpisz i schowaj go z powrotem. A najlepiej wyłącz, nie lubię, jak mi coś przerywa.

Wystukałam kilka słów odpowiedzi i zamieniłam się w słuch.

– Będą małe zmiany kadrowe…

– Chcesz mnie zwolnić? Mów wprost.

– Wiesz, że nie mogę.

Dobrze o tym wiedziałam. Tak naprawdę, gdyby Witek mnie wyrzucił, skakałabym z radości, wybiegłabym z jego gabinetu jako najszczęśliwsza osoba pod słońcem. Tylko że w rzeczywistości nie oznaczałoby to niczego dobrego. Właściwie szef mógł mnie wywalić, ale chyba wcale tego nie chciał, w dodatku miałoby to bardzo przykre konsekwencje. Poza tym coś komuś obiecał.

– Zamierzam kogoś przyjąć. To masażysta, po studiach. Będzie to jego pierwsza robota. Chciałbym, żebyś przez pierwsze dni się nim zaopiekowała, pokazała co i jak, rozumiesz?

– Jak dotąd każde słowo – odparłam spokojnie, mimo że w głosie Witka wyczułam protekcjonalizm. Miałam wrażenie, że on naprawdę uważa, że kobiety rozumieją mniej od mężczyzn.

– Ty masz sporo klientów. Trochę cię odciąży, przyciągnie nowych.

– Widać dobrze prosperujemy, skoro zatrudniasz nowego pracownika – stwierdziłam nie bez żalu; moja pensja nie podniosła się już od dawna.

– To inwestycja, zwróci się, jak chłopak zacznie generować dochody.

– Ale że taki młodziak? Bez doświadczenia? To jakiś twój znajomy? – Nie mogłam się powstrzymać od tej uwagi.

– Nie. Z ogłoszenia o pracę, dałem na portalu internetowym, potem była rozmowa. Przeszedł ją pomyślnie.

– Od razu po studiach… Jak ja musiałam się po swoich naszukać, żeby znaleźć coś w ogóle, nawet nie w moim zawodzie.

– Facet. Konkretny.

– A ja to co? Nie jestem konkretna? – Skrzyżowałam ramiona na piersi, po czym nieco zadziornie dodałam: – Facet. Ale w trochę niemęskim zawodzie, co?

– Nie rozumiem, o co ci chodzi. Wy, baby, nawet jak nie histeryzujecie, to nie wiadomo, co macie na myśli.

– Tak, jasne. Widziałeś, żebym kiedykolwiek histeryzowała?

– Zaczyna się.

– Sam mnie sprowokowałeś.

– To nie daj się prowokować. Tu leży przewaga facetów nad babami: nie powstrzymujecie emocji.

Prychnęłam, wiedząc, że dalsza dyskusja z szefem nie ma sensu. Należał do tych, którzy uważają, że między kobietą a mężczyzną przebiega wyraźna granica, różnimy się niemal wszystkim. Wierzył w podział ról, „tradycyjne” wartości, a wszelkie nowoczesne sposoby myślenia traktował jak przemijające trendy. „Zawsze są jakieś mody, nie wszystkim musimy ulegać”. Dlatego to on prowadził nasze studio urody, mimo że to było marzenie jego żony. Spełnił je, bo było go na to stać, ale ona wcale nie musiała tu pracować, nie musiała pracować w ogóle, przecież Witek zapewniał jej wszystko. Lidia Romska nie miała własnych pieniędzy, ale kupić mogła wszystko.

Postanowiłam spotkanie z szefem wykorzystać w innym celu.

– A moja sprawa? Pracuję już tyle lat, mógłbyś mi darować.

– Wiesz dobrze, że nie mogę.

Tak, upór, kolejna cecha Witka.

– Możesz, przecież możesz wszystko.

– Ludzie muszą ponosić konsekwencje swoich wyborów. Wiesz, jak wyglądałby świat, gdyby wszystko uchodziło im płazem?

– Wiem, że świat byłby lepszy, gdyby ludzie byli dla siebie bardziej wyrozumiali.

– Anka, nic nie ugrasz.

– Zobaczysz, kiedyś od ciebie ucieknę.

Witek się zaśmiał.

– Nigdy mnie nie zostawisz. Tak właśnie. A przed snem powinnaś zawsze pomyśleć o mnie i gdy przyjdzie ci ochota na ucieczkę, powtarzać do skutku: „Nigdy cię nie zostawię”.

Tym razem ja się zaśmiałam.

– Nie mów tak, bo pomyślę, że jesteś jakimś gangsterem.

– Aniu… – Witek zniżył głos. – Wiesz dobrze, że idę ci na rękę. Dogadaliśmy się. I nawet cię podziwiam. Możesz odejść w każdej chwili, ale wiesz, co się potem stanie.

To prawda, Witek w pewnym sensie okazał się dobro­duszny, a właściwie jego żona Lidia, bo to ona wpadła na ten pomysł. To również ona zlitowała się nad Złatą i wymogła zatrudnienie jej w recepcji. W tym kraju wciąż uważa się, że cudzoziemcy zabierają pracę „naszym”, a jeszcze jak ktoś jest z Ukrainy, to już w ogóle… Ech, gdyby jednak Lidia tu całkowicie szefowała, byłoby pewnie zupełnie inaczej.

– Nie odejdę. Przynajmniej dopóki nie zamkniemy tamtej sprawy – odparłam i wstałam. – Uciekam, jestem umówiona.

– Nawet nie pytam z kim. Pewnie za tydzień już o nim zapomnisz.

– Ha, ha, ha…

– Leć, baw się dobrze. Tylko nie zaśpij do pracy. I może wreszcie znajdź sobie kogoś na stałe.

– Bo?

– Bo ludzie gadają.

– Nie obchodzą mnie ludzie – odparłam i dodałam na pożegnanie: – Cześć!

Nawet mój szef uważał, że nie traktuję związków poważnie, ale to nieprawda. Po prostu nie natrafiłam jeszcze na właściwego faceta.

Mamy tylko siebie

Zanim dotarłam na umówione spotkanie, zajrzałam jeszcze do domu, aby się przebrać i nakarmić Leona. Trochę czasu mi to zajęło, bo ostatecznie zrezygnowałam z wcześ­niej zaplanowanej kreacji i traciłam cenne minuty, jeszcze raz zastanawiając się, co mam na siebie włożyć.

Teraz, w mini i na niebotycznych obcasach, przedzierałam się przez tłum, aby dotrzeć do zarezerwowanego stolika. Podczas rozmowy z Witkiem nieco minęłam się z prawdą; miałam dziś spotkanie, ale wcale nie musiałam trzymać się wyznaczonej godziny. Przynajmniej ja tak uważałam.

– Wreeeszcie! – Pierwsza odezwała się Karolina, nienaturalnie przeciągając powitanie.

– No wreszcie, wreszcie. Ale z drugiej strony mamy całą noc, prawda? – odparłam usprawiedliwiająco.

– Ja nie. Wyjeżdżam na weekend z Konradem i dzieciakami – powiedziała Ewa. – Wolałabym nie wracać za późno.

Ewa… Teoretycznie wszystko sobie wyjaśniłyśmy, przeprosiła mnie, próbowałyśmy zachowywać się wobec siebie poprawnie, ale… No właśnie, na poprawności się kończyło. Wciąż między nami było tamto zdarzenie. Moja przyjaciółka miała dobre chęci, starała się, czasem aż przesadnie, ale problem tkwił we mnie. Było za wcześnie. Ale czy to kiedykolwiek minie? Czy będę wreszcie całkowicie potrafiła wybaczyć Ewie i między nami wszystko ułoży się jak dawniej? Czas, czas i jeszcze więcej czasu. Chyba tylko to nam może pomóc. Skoro on leczy rany, to może wreszcie uleczy moje rozczarowanie i znów będę mogła całkiem zaufać Ewce.

– Ja też wolę się nie rozsiadywać. Jutro jestem sama w kawiarni, więc lepiej, jak się chociaż trochę wyśpię – dodała Lena. W tej chwili była chyba jedyną z nas, której dobrze się wiodło. Idealny mąż, wymarzona praca, fajne mieszkanie, zagraniczne wycieczki. Od dawna nie narzekała, wszystkie cieszyłyśmy się jej szczęściem, bo wiedziałyśmy, że kiedyś, jako żona Pawła, nie bywała tak permanentnie radosna.

– W zasadzie ja mogę zostać dłużej. Mama znów jest z Różą, a jutro mam wolne.

– Och, przynajmniej Karolina mnie pocieszyła. A wy już się chyba zestarzałyście. Też mam pracę, ale jak będzie dobra zabawa, to dlaczego mam uciekać?

– Bo nie masz już dwudziestu lat, tylko trzydzieści plus? To nie ten wiek, kiedy balowało się do rana, a potem jak gdyby nigdy nic biegło się na wykłady lub seminaria.

– Tak, zestarzałyście się – skomentowałam wypowiedź Leny i siadłam na wolnym kawałku kanapy.

– A co ty taka skora do zabawy? – Lena tym razem skierowała się w stronę Karoliny. – Myślałam, że wtedy, w Lublinie, to był tylko taki jednorazowy wyskok. Jesteś pewna, że nie zabrałaś ze sobą żadnej książki?

Wszystkie rzuciłyśmy okiem na pokaźną torbę przyjaciółki. Była wypchana, jakby zawierała kilka tomów encyklopedii.

– Oj, już się nie wyzłośliwiaj. Tak, są tu książki, ale tylko dlatego, że przyszłam tu od razu z pracy. Wypożyczyłam kilka na weekend. Róża rośnie, coraz częściej mam trochę czasu dla siebie.

– Przepraszam, kochana, wiesz, że nie chciałam ci dopiec. – Lena objęła Karolę prawym przedramieniem i uścisnęła. Niemal stuknęły się głowami.

– W porządku. Następną kolejkę drinków stawiasz ty i będzie po sprawie. Poza tym muszę odreagować spięcia z Łukaszem.

Ostatnio Karolina i Łukasz coraz częściej się sprzeczali. Jakoś nie miałam okazji spotkać się z przyjaciółką sam na sam, żeby ją dokładnie wypytać, choć oczywiście niebawem zamierzałam to uczynić. Tymczasem zadowalałam się jedynie zdawkowymi wyjaśnieniami rzucanymi przez Karolinę, gdy byłyśmy wszystkie w grupie. Za dużo nie chciała mówić, ale generalnie chyba chodziło o to, że nie zgadzają się w niektórych kwestiach światopoglądowych.

– Tylko pamiętaj, że ja nie piję. – Ewa uniosła swoją szklankę z sokiem.

– Boże, Ewa, my w ogóle nie powinnyśmy tu przychodzić… – zreflektowała się Lena, ale Ewa szybko jej przerwała:

– Przestań, nie możecie rezygnować z rzeczy, które sprawiają wam przyjemność, tylko dlatego, że ja mam z nimi problem. Poza tym chodzę na terapię, radzę sobie.

– Wszystko jedno, to jednak nie w porządku wobec ciebie – kontynuowała Lena.

– Obiecuję, że jeśli będzie to dla mnie niekomfortowe, powiem wam. Nie będę ukrywać, nie jest łatwo, alkoholikiem jest się już do końca życia, ale bywam z siebie cholernie dumna. Cieszę się każdym trzeźwym dniem.

– Ale serio, mogłyśmy jednak wybrać spokojniejszy lokal. – Lena tym razem popatrzyła na mnie. – Nie wiem, czemu uparłaś się na dyskotekę.

– Jak zwykle wina Anki. – Przewróciłam oczami, udając znużenie. – Przecież mamy świetne miejsce, w boksie, nawet nie jest tak głośno. – Oparłam się wygodnie na miękkiej kanapie. Fakt, musiałyśmy nieco podnosić głos, aby się usłyszeć, ale było zdecydowanie ciszej niż wtedy, gdy poszłyśmy na męski striptiz i okazało się, że na scenie jest Łukasz, facet Karoliny, z którym wówczas dopiero zaczynała się spotykać.

– Może zatańczymy? – wyszła z propozycją Karola.

– Ja nie mam zamiaru wariować – odparła Lena.

– Mnie się w ogóle nie chce ruszać – zawtórowała Ewka.

– A ja jestem jeszcze za trzeźwa. To co? Lena, idziesz po tę kolejkę?

Nasza przyjaciółka wstała i poszła do baru.

Dlaczego uparłam się na tę dyskotekę? Z samotności. Już od dawna z nikim się nie spotykałam, właściwie od czasu skończenia znajomości z Przemkiem. Nie chodzi o to, że nie miałam okazji, bo miałam, na Tinderze wciąż ktoś się do mnie odzywał, chciał się umówić, ale chyba doszłam do momentu, w którym poczułam przesyt tym wszystkim. Znudziłam się relacjami nawiązywanymi w sieci, zwłaszcza że niemal zawsze towarzyszył im ten sam scenariusz: najpierw spotkanie i albo od razu stwierdzałam, że nie ma chemii, albo umawiałam się na kolejne, następnie na pójście do łóżka, potem może jeszcze parę randek i koniec. Właściwie nie chodziło mi znów o stałą relację, po prostu miałam ochotę poznać kogoś w trochę inny sposób. Może właśnie na dyskotece?

Trzy kolorowe drinki wylądowały na naszym stoliku. Plus sok dla Ewy.

– Przecież teraz jest taki wybór piw bezalkoholowych. Nie wolałabyś napić się czegoś takiego? Zero alkoholu, ale smak ten sam. – Przysunęłam się do przyjaciółki i stuknęłam drinkiem o jej szklankę.

– Wolę nie próbować. O ten smak chodzi. Nie chcę, żeby mi za bardzo podpasował, rozumiesz?

– Szczerze? Nie, ale ty wiesz lepiej.

Poczułam kopnięcie pod stołem. To Lena dawała mi do zrozumienia, że przeginam. Wiem, dobrze o tym wiem, ale jakoś czasem nie potrafiłam zachowywać się poprawnie. To uraza do Ewy jednak dawała o sobie znać i z moich ust wypływały wtedy złośliwości.

– Przepraszam. Jestem jak słoń w składzie porcelany. Obiecuję, już nie będę – powiedziałam i przyjaźnie pomasowałam Ewę po ramieniu.

Mijały minuty, kwadranse, godziny. Ewka z Leną, tak jak wcześniej informowały, wymknęły się do domu po kilku drinkach i sokach, a ja zostałam z Karoliną.

– To co? Potańczymy? – Uznałam, że już najwyższa pora wbić na parkiet, alkohol szumiał w żyłach, na sali pojawiło się kilku ciekawych mężczyzn.

– Jasne. Mam ochotę wytańczyć te wszystkie złe emocje! – Karola wstała i od razu wysunęła się na środek sali.

Ale się dobrze bawiłyśmy! Właściwie zapomniałam, po co tu przyszłam. Karolina pozbywała się negatywnych emocji, a ja? Chyba też odreagowywałam coś, czego tak naprawdę sobie nie uświadamiałam. Wiem tylko, że na parkiecie było mi lekko i dobrze. W tańcu czułam wolność, wędrowała wzdłuż moich palców u stóp, mrowiła w łydkach, oplatała uda, przemykała przez tułów i szalała w moich ognistych włosach, prawie zapomniałam, jaki był ich naturalny kolor. Ale czy w takim momencie było to ważne?

– Możemy dołączyć?

– Co?! – próbowałam przekrzyczeć muzykę. Mężczyzna z brodą i tatuażami zbliżył usta do mojego ucha i powtórzył:

– Możemy się dołączyć?! – Wskazał na kumpla, również wytatuowanego brodacza, ale w przeciwieństwie do kolegi zupełnie pozbawionego włosów na głowie.

– Jasne! – odparłam, chyba trochę automatycznie, bo właściwie już się pogodziłam z tym, że noc przetańczę z Karoliną.

Utworzyliśmy kółko.

– Sylwek! – Ten z włosami, który pierwszy zagadał, znów zbliżył się do mnie i wyciągnął dłoń.

– Anka! – odkrzyknęłam.

– Fajnie tańczysz!

– Dzięki!

Niby mimochodem ocierał się o mnie i lustrował moją sylwetkę. Zabawne, przecież go do niczego nie zachęcałam, po prostu się bawiłam. Czy faceci zawsze muszą sobie coś dopowiadać? To prawda, przyszłam tu kogoś poznać, ale jednocześnie poczułam, że facet jest chyba zbyt nachalny. Odsunęłam się i zaczęłam tańczyć bliżej Karoliny, Sylwek znów na mnie naparł.

– Uważaj, okej?! – krzyknęłam mu prosto w twarz.

– Co jest?! Nie podoba ci się!? Myślałem, że masz ochotę się trochę zabawić.

Odwróciłam się do Karoliny:

– Wracamy do stolika?!

Przyjaciółka skinęła głową, po czym, ku niezadowoleniu naszych przypadkowych partnerów, zeszłyśmy z parkietu.

– Co to za kolesie? – spytała Karola, odgarniając przepocone kosmyki z czoła i upijając łyk drinka.

– Nie wiem. Po prostu podeszli.

– Myślałam, że znasz tego, z którym gadałaś.

– Nie znam, to jakiś buc.

– Wracamy do domu? Trochę się zmęczyłam.

Spojrzałam na wyświetlacz w telefonie. Było późno, ale jeszcze przez godzinę mogłabym tu zostać. Karolina jednak miała taką minę, że nie potrafiłam jej odmówić.

– Okej, skoro nie dajesz rady, wracamy. – Wstałam z kanapy.

– Jeszcze chwilę. Skoczę tylko do toalety.

Opadłam znów na miękkie siedzisko. Gdy Karola zniknęła w toalecie, ktoś zajął jej miejsce. Podniosłam wzrok, mając nadzieję, że to nie ten koszmarny Sylwek, i dzięki Bogu moja nadzieja nie okazała się płonna.

– Tamten typ bardzo wam dokuczał? – zaczął przystojny brunet z oczami niebieskimi jak wody Lazurowego Wybrzeża. Wiem, banalne porównanie, ale inne nie przychodziło mi do głowy, w tym błękicie naprawdę można było utonąć.

– Nie, poradziłyśmy sobie – odparłam, nie potrafiąc spuścić wzroku. Dlaczego ten facet nie pojawił się wcześ­niej, tylko akurat teraz, kiedy Karolina chciała wracać do domu? Trochę byśmy potańczyli, postawiłby mi drinka… Wygląda nieźle z tą czarną brodą i tatuażem wyzierającym z rękawa podwiniętej koszuli. Mój typ, w dodatku wydaje się dobrze wychowany. Może zaprosiłabym go do mieszkania? Czy bałabym się? A czy pierwszy raz tak bym postąpiła? Ktoś może mógłby mnie osądzać, twierdzić, że zachowuję się lekkomyślnie. Ja jednak jestem zdania, że jako kobieta mam prawo do odrobiny przyjemności. Ostatecznie uważam też, że nie ma czegoś takiego jak proszenie się o gwałt, to nie ofiara jest winna, lecz gwałciciel, który nie potrafi zrozumieć słowa „nie”. Samo zaproszenie obcego mężczyzny do domu nie jest zachętą do gwałtu. Zrozumcie to wreszcie, drodzy mężczyźni. I drogie kobiety, które jako pierwsze gotowe jesteście osądzać inne dziewczyny.

– Cholera, myślałem, że przychodzę z odsieczą. – Tymczasem mój przypadkowy kompan kontynuował rozmowę.

– Serio, zadarłbyś z tamtym kolesiem? – Nie mogłam powstrzymać śmiechu.

– Jeśli byłoby trzeba.

– Masz poczucie humoru. – Poruszyłam słomką w pustej szklance po piwie.

– Jakoś trzeba sobie w życiu radzić.

– Już jestem, możemy wychodzić – wtrąciła się Karola. Dopóki się nie odezwała, nawet nie zauważyłam, że się pojawiła. – No chyba że chcesz zostać – zreflektowała się.

Czy chciałam? Pewnie! Uśmiech na twarzy bruneta sugerował, że ten wieczór, a właściwie noc nie byłaby stracona. Wyobraziłam sobie, jak nasze usta łączą się w namiętnym pocałunku, w głowie mi szumi, czuję smak nowości i tylko sekundy dzielą mnie od poznania niewiadomego, bo pomimo że nieobcy był mi posmak cielesnej miłości, gdy spotykałam się z nowym mężczyzną, za każdym razem odczuwałam go tak, jakby przydarzał mi się pierwszy raz. To nieprawda, że seks z czasem powszednieje. Nuda wkrada się w stałe związki, ale zawsze gdy dotykam kolejnego mężczyzny, czuję ekscytację. To trwa tylko przez jakiś czas i pewnie dlatego to lubię. Ktoś może powiedzieć, że zmieniam facetów jak rękawiczki, a ja po prostu szukam wciąż czegoś nowego, podekscytowania, które ta nowość powoduje. Czy nie o to chodzi w życiu? O poszukiwanie? O doświadczanie? W każdym razie inaczej nie potrafiłam tego sobie wytłumaczyć. Może był to tylko szczyt śnieżnej góry, biała pierzyna, pod którą znajdowała się jeszcze zimniejsza skała? Bałam się jej dotknąć, a co dopiero rozkruszyć. Ale czy ktokolwiek chętnie sięga w głębiny własnej psychiki?

Brunet się uśmiechał, za to Karolina nie wyglądała najlepiej.

– Jasne, idziemy – powiedziałam do przyjaciółki i wstałam.

– Na pewno nie zostaniesz? – Brunet znów wiódł mnie na pokuszenie.

– Przepraszam, ale musimy lecieć. Rano muszę wcześ­nie wstać.

– Szkoda… – W głosie przystojniaka wyczułam rozczarowanie. Wstał i odszedł, a mnie również zrobiło się żal. Takie ciało!

– Naprawdę mogłaś zostać – powiedziała Karolina, gdy znalazłyśmy się na zewnątrz. Płatki śniegu miękko opadały na kostkę brukową, skrzyły się jak iskry z zimnych ogni, temperatura spadła kilka stopni poniżej zera i była szansa, że cienka warstwa śniegu utrzyma się chociaż do rana. Ale kto tam wie? Dzisiejsze zimy zupełnie nie przypominają tych, które pamiętam z dzieciństwa.

– Przestań, nie ma tematu. Którędy wracamy?

– Koło urzędu miasta? Pięknie tam teraz.

– Może być – odparłam.

Naprawdę nie było o czym mówić. Pewnie nikt mnie o to nie podejrzewa, ale uważam, że czasem są ważniejsze sprawy niż upojna noc z zabójczym przystojniakiem, potrafię z niej zrezygnować. Brodacza dziś wypuściłam z rąk, ale Karoliny jakoś nie mogłam zostawić samej. Przyjaźń się dla mnie liczy, dlatego może nie potrafię wybaczyć Ewie, nie umiem zrozumieć tego, co zrobiła. Facet przyjaciółki to świętość, zawsze tak uważałam. Przecież nigdy nie flirtowałam z Karolem Leny, Łukasz Karoliny co najwyżej mógłby być moim kumplem, a o Konradzie Ewy nawet przez chwilę nie pomyślałam inaczej jak o jej mężu. Właściwie tak na dobrą sprawę nie spotykałam się z niczyim mężem, żadnej kobiecie nie odbiłam faceta. Mam swoje zasady i się ich trzymam.

– Jesteś w porządku, wiesz?

– Oho, będą jakieś poważne rozmowy? – zażartowałam. I muszę przyznać, to poniekąd była moja wada. Nawet jeśli chciałam poważnie pogadać, często nie potrafiłam, obracałam wszystko w żart, bagatelizowałam. Ludzie czasem nie traktowali mnie z tego powodu serio.

– Chyba muszę się w końcu wygadać. – Karola weszła w alejkę rozświetloną świątecznymi lampkami.

– Mów, z chęcią wysłucham – odparłam i przestałam wpatrywać się w świetlistego renifera, który z dumnie uniesioną głową stał na skwerze. Właściwie i tak chciałam się dowiedzieć, co gryzie Karolę, ale sama, mimo szczerych chęci, jakoś nie potrafiłam zacząć.

– Chodzi o Łukasza. Nie dogadujemy się.

– Może to tylko chwilowy kryzys.

– Nie sądzę. Właściwie wszystko jest w porządku, jest świetnym ojcem dla Róży, mimo że to nie jego dziecko, wciąż się kochamy, lubimy spędzać ze sobą czas…

– No to nie wiem, co może być nie tak. Może chodzi o seks? – spytałam i oczywiście nie powstrzymałam śmiechu.

– W tej sferze też się dogadujemy – odparła Karolina całkiem poważnie. – Po prostu jakiś czas temu poprosił mnie o rękę, a ja nie mam ochoty wychodzić za mąż. Tu nie chodzi o Łukasza, ja nie chcę być mężatką tak w ogóle. Nigdy nie marzyłam o małżeństwie ani o dziecku. Z Różą się po prostu stało, nie cofnę tego, nie wyobrażam sobie teraz życia bez niej, ale pewnie świadomie nigdy bym się nie zdecydowała na ciążę. Natomiast małżeństwo… W tej kwestii wciąż mam wybór, a ten, którego chcę dokonać, nie pasuje Łukaszowi.

Małżeństwo. Czy ja bym chciała być mężatką? Może i tak, ale ta wizja mnie przeraża. I chyba w inny sposób niż Karolinę. Czy życie nie może być tak proste i urocze jak te światełka oplatające drzewa w alejce?

– Rozmawialiście o tym szczerze?

– Rozmawialiśmy. Ja i on mamy swoje argumenty, ciężko przekonać się nawzajem.

– Co zrobisz?

– Nie mam pojęcia. I chyba to tak naprawdę mnie przybija, nie potrafię znaleźć rozwiązania. Jeśli ustąpię, będę się źle z tym czuła, nie będę wcale szczęśliwa, że wychodzę za mąż. To tak, jakbym zrobiła coś wbrew sobie, rozumiesz? – Już dziś to słyszałam, ale inaczej niż u Witka, w głosie Karoli nie było żadnego protekcjonalizmu, zwyczajnie chciała wiedzieć, czy ją rozumiem.

– Na razie tak – odparłam.

– A jeśli postawię na swoim, unieszczęśliwię Łukasza. Którąkolwiek z tych opcji wybiorę, będzie źle. Natomiast jeśli będziemy tkwić w zawieszeniu, to prędzej czy później coś innego między nami wybuchnie. Rozpocznie się od drobiazgów, szczególików, które zaczną nam w sobie przeszkadzać, aż wreszcie jedno z nas nie wytrzyma, pokłócimy się, nie wiem, na przykład o nieumyty kubek w zlewie, i się rozstaniemy.

– Chyba przesadzasz.

Zatrzymałyśmy się przy ławce, Karola odgarnęła rękawiczką warstewkę śniegu i usiadłyśmy.

– Boję się, że nie. Prędzej czy później na pewno to do tego doprowadzi.

– Spróbujcie wypracować jakiś kompromis.

– Nie wiem, co by to mogło być. Niby-ślub w Las Vegas?

Zaśmiałam się.

– Poczucia humoru jednak nie tracisz.

– Ty, Anka, to masz dobrze. Coś ci nie pasuje, odchodzisz. Nie zastanawiasz się, nie kombinujesz. Po prostu żyjesz.

– Tak, prawdziwa szczęściara ze mnie – powiedziałam z ironią, której Karola chyba nie wyłapała, bo dodała:

– I w dodatku masz tego świadomość.

– Chodź, zaraz przymarzniemy do tej ławki. – Chwyciłam przyjaciółkę pod ramię. Kilka chwil na zimnym podłożu i już czułam, jak mróz szczypie mnie w pośladki.

Pobliska fontanna, zamiast strug wody, prezentowała dumnie swoje świąteczne świecidełka. Całe centrum miasta było rozświetlone niczym w biały dzień, miło było wracać w tym blasku do domu, nawet jeśli nikt tam nie czekał.

O, przepraszam. Czekał! Leon już od progu wystawił swoją rudą łepetynkę, pewnie z chęcią wyskoczyłby w noc i poszukał jakiegoś kociego szczęścia, ale jak zwykle cofnęłam go stopą i weszłam do środka.

– Wiem, co poprawi ci humor.

Zdjęłam płaszcz i sięgnęłam po saszetkę z ulubionym przysmakiem Leona.

– Wprawdzie to nie pora karmienia, ale należy ci się coś od życia.

Zawartość przełożyłam do kociej miseczki i podałam kocurowi.

– Wiem, że byś mnie nie zostawił, co najwyżej wyszedłbyś na klatkę i wrócił, prawda?

Podrapałam kota po futrze nad ogonem. Zwykle to lubił, ale nie w czasie jedzenia, gdy liczyły się tylko kolejne kęsy.

– Nie zostawiłbyś mnie, bo przecież mamy tylko siebie – dodałam, a potem położyłam się spać.

Nowe i powroty

– Jestem! – Postawiłam butelkę wody mineralnej na blacie w recepcji. – I to nie spóźniona – dodałam, bo zauważyłam minę Złaty. Robiła ją zawsze, gdy przychodziłam choćby kilka minut po czasie. – Co jest? Znów mam pogawędkę z szefem? Witek ponownie czegoś chce… –