Pomogę ci - Monika Czarnowska - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Pomogę ci ebook i audiobook

Czarnowska Monika

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

58 osób interesuje się tą książką

Opis

Perfekcyjnie zaplanowane życie. Zakazana relacja. Zbrodnie doskonałe.

Anita Jankowska – ceniona psychoterapeutka i wykładowczyni – od zawsze wierzy w porządek, dobrą organizację i działania zgodne z harmonogramem. Nie ma czasu na przelotne znajomości, a tym bardziej na miłość.

Do momentu, gdy poznaje Norberta.

Ich związek od początku jest trudny – on tkwi w nieudanym małżeństwie, ona coraz częściej czuje, że traci grunt pod nogami. Kiedy w jej gabinecie zjawia się Karolina, żona Norberta, wszystko wymyka się spod kontroli.

To jednak nie koniec problemów…

W tym thrillerze psychologicznym krok po kroku odkrywamy misterne manipulacje, składające się na okrutny plan zrodzony w głowie pozornie miłej osoby.

Błyskotliwy debiut Moniki Czarnowskiej, który wciąga bez reszty, pozwalając zatopić się w gęstej atmosferze niepokoju. Prawda czai się tam, gdzie najmniej się jej spodziewasz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 2 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Paulina Holtz

Oceny
4,2 (38 ocen)
19
12
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
izakaz14

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!!
00
dominikanous

Z braku laku…

nuda
00
Progressive

Całkiem niezła

Dobrze napisana, ale historia do bólu, od pierwszych stron przewidywalna. Zero zaskoczeń czy zwrotów akcji, tym samym zero napięcia.
00
xdbfxj

Dobrze spędzony czas

Nie dokończona Nie da się
00
Lewan86

Nie oderwiesz się od lektury

świetna! trzymajaca w napięciu, zakończenie także świetne! Na 6tke
00



Co­py­ri­ght © by Grupa Wy­daw­ni­cza Li­te­ra­tura In­spi­ruje Sp. z o.o., 2025 Co­py­ri­ght © by Mo­nika Czar­now­ska
Wszel­kie prawa za­strze­żoneAll ri­ghts re­se­rved Książka ani żadna jej część nie mogą być pu­bli­ko­wane ani w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób po­wie­lane w for­mie elek­tro­nicz­nej oraz me­cha­nicz­nej bez zgody wy­dawcy.
Re­dak­cja: Ilona Drobna
Ko­rekta: Pau­lina Sto­pa­rek
Pro­jekt gra­ficzny okładki: Iza­bela Sur­dy­kow­ska-Ju­rek
Gra­fiki na okładce: Co­py­ri­ght © by na­ra­k0rn (ko­bieta); In­tach (krze­sła); Al­fa­Smart (szkło) (Stock.adobe.com)
Zdję­cie au­torce na okładce: Aneta Łem­picka
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
ISBN 978-83-68249-30-9
War­szawa 2025
Wy­daw­nic­two Pro­zamiza­mo­wie­nia@li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.plwww.pro­zami.plwww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Tom­kowi. Spra­wiasz,że wszystko wy­daje się prost­sze.

Tylko tyle

Jedna chwila – tylko tyle,

By ska­le­czyć ko­goś sło­wem,

Żeby zdep­tać ko­ni­czynę,

By za­wró­cić ko­muś w gło­wie.

Żeby znowu za­cząć wal­czyć,

Aby praw­dzie w oczy spoj­rzeć,

Jedna chwila – to wy­star­czy,

Żeby zmą­drzeć, żeby doj­rzeć.

Mi­chał Ma­tej­czuk, Świeżo ma­lo­wane

PRO­LOG

Po raz pierw­szy to po­czu­łam, gdy zo­ba­czy­łam upa­da­jące wieże World Trade Cen­ter. To nie był strach ani współ­czu­cie. Tego dnia wszy­scy mó­wili o za­wa­lo­nych bu­dyn­kach oraz śmierci ty­sięcy osób tylko w kon­tek­ście ich cier­pie­nia i dra­matu. A mnie za­chwy­cił ten chaos i wszech­obecna de­struk­cja. By­łam pełna po­dziwu dla osoby, która to wszystko wy­my­śliła i wpro­wa­dziła w ży­cie.

Gdy emo­cje opa­dły, na ja­kiś czas za­po­mnia­łam o my­śli, która tego dnia za­kieł­ko­wała w mo­jej gło­wie. Ale jak się oka­zało, to nie był ko­niec. WTC prze­mó­wiło do mnie znowu po kilku la­tach. Ska­cząc z nu­dów po ka­na­łach te­le­wi­zyj­nych, tra­fi­łam na film do­ku­men­talny o za­ma­chu z 11 wrze­śnia i zo­ba­czy­łam nie­znane mi wcze­śniej uję­cia. Za­hip­no­ty­zo­wał mnie wi­dok gru­zo­wi­ska po dwóch wie­żach, sfil­mo­wany kilka dni po ich za­wa­le­niu. Pył cią­gle uno­sił się w po­wie­trzu, wiatr pod­ry­wał wszystko, co zdo­łał unieść. Stra­żacy cho­dzili po tej ogrom­nej ster­cie ni­czego, z na­dzieją szu­ka­jąc oca­la­łych. Nie mo­głam się na­pa­trzeć. Nie­gdyś ogromne, wy­da­wa­łoby się nie­znisz­czalne, bu­dowle stały się górą śmieci. I wtedy to do mnie do­tarło z całą mocą, na za­wsze wgry­zło się w każdą ko­mórkę mo­jego umy­słu: nikt nie bę­dzie pa­mię­tał kon­struk­to­rów wież WTC, tylko tych, co je znisz­czyli. By­łam tego pewna i nie po­my­li­łam się.

Dziś, po tylu la­tach, kto przy­cho­dzi ci do głowy na myśl o WTC? Ro­zu­miesz już? Nikt nie pa­mięta po­my­sło­daw­ców, ar­chi­tek­tów, kon­struk­to­rów. W pa­mięci lu­dzi cią­gle żyje ten, który to wszystko znisz­czył. Więc kto ma więk­szą moc: twórca czy nisz­czy­ciel?

Wy­daje ci się, że two­rze­nie to wła­dza, bo po­sia­dasz to, co stwo­rzy­łeś. Ale jest zu­peł­nie ina­czej. Gdy coś stwo­rzysz, już za­wsze bę­dziesz się bać, że ktoś może ci to ode­brać, znisz­czyć. W tym mo­men­cie koń­czy się twoja wol­ność. Sta­jesz się za­kład­ni­kiem swo­jego przy­zwy­cza­je­nia, przy­wią­za­nia, po­sia­da­nia. To nie ty roz­da­jesz karty.

A prze­cież znisz­czyć można wszystko. Każdą rzecz można ob­ró­cić w ni­cość. Wszystko! Po­trzeba czasu i ener­gii wielu osób, aby zbu­do­wać dom, a wy­star­czy chwila – zwar­cie elek­tryczne, wy­buch gazu, bomba czy jedna za­pałka – by ze­trzeć wszystko w pył.

Po­wiesz pew­nie „też mi od­kry­cie”, bo wi­dzia­łeś, co zo­stało po dwóch wie­żach. Ale te­raz wy­obraź so­bie, że mia­łeś coś, co było dla cie­bie cenne, na przy­kład ob­raz, który był w two­jej ro­dzi­nie od lat. Wi­dzisz, jak w jed­nej se­kun­dzie ktoś roz­bija go młot­kiem albo no­żem rani płótno, ła­mie ramy. To, co zo­stało, rzuca na zie­mię i dep­cze, roz­gniata bu­tami. Co po­wstało? Sterta śmieci. Bez­u­ży­tecz­nych śmieci, z któ­rych nikt nie jest w sta­nie wy­krze­sać już ży­cia, użyć do cze­go­kol­wiek. Jesz­cze przed chwilą ob­raz wi­siał na ścia­nie, lu­bi­łeś na niego pa­trzeć, w przy­szło­ści mia­łeś prze­ka­zać go na­stęp­nemu po­ko­le­niu. Ale ktoś go znisz­czył. Miał na tyle od­wagi, siły i na­rzę­dzi, by to zro­bić. To on ma wła­dzę. To on wy­grał.

Nisz­czy­łam więc i czu­łam się cu­dow­nie. To da­wało mi sa­tys­fak­cję. Ale cała za­bawa za­częła się, gdy zro­zu­mia­łam, że to samo można zro­bić z czło­wie­kiem. Naj­przy­jem­niej­sze oka­zało się drą­że­nie, za­sia­nie w sercu i du­szy ziarna, stop­niowe pod­le­wa­nie tru­ci­zną, ogrze­wa­nie go nie­po­ko­jem, nie­pew­no­ścią i stra­chem. Wy­drą­że­nie ma­łej szcze­linki w mu­rze i stop­niowe dłu­ba­nie śru­bo­krę­tem. Ob­raz roz­kładu roz­wle­czony w cza­sie. Niby ob­ser­wu­jesz coś no­wego, coś, co się do­piero ro­dzi, ale wiesz, że to po­czą­tek końca, że nie bę­dzie happy endu. I wła­śnie to jest piękne. Nie po­sia­dam nic poza tymi chwi­lami triumfu, kiedy czuję, że mam wła­dzę. To one na­pę­dzają mnie do dzia­ła­nia. Są na­grodą i obiet­nicą za­ra­zem. Obiet­nicą ko­lej­nych pięk­nych chwil, kiedy znowu będę pa­nią wszyst­kiego. Bo skoro tyle razy mi się udało, to czemu mia­łoby się nie udać znowu? Prze­cież każ­dego można znisz­czyć.

I TE­RAZ

Mi­jała zna­jome miej­sca. Nie­wielki skwe­rek z fon­tanną, cu­kier­nię, do któ­rej wpa­dała na kawę albo po coś słod­kiego, sta­cję ben­zy­nową. Tak na­prawdę nie wie­działa, do­kąd idzie. Niby do domu, ale prze­cież nie chciała się w nim zna­leźć. Nie znio­słaby te­raz tylko swo­jego to­wa­rzy­stwa. Wiatr sma­gał jej i tak już czer­woną od pła­czu twarz. Było zimno, jak na ko­niec paź­dzier­nika przy­stało. Jesz­cze dwa ty­go­dnie temu cie­szyła się złotą, cie­płą je­sie­nią. Jed­nak w ciągu kilku dni po­goda przy­po­mniała so­bie, że lato dawno się skoń­czyło. Zro­biło się chłodno, a dziś na­wet spadł śnieg. Biały, lekki i czy­sty, jakby chciał ukryć to, co miała na su­mie­niu.

Czuła, że to ko­niec. Wszystko za­trzy­mało się w tej jed­nej chwili. Od te­raz nic już nie bę­dzie ta­kie samo. „Jak mam da­lej żyć, jak pa­trzeć tym wszyst­kim lu­dziom w oczy? Jak szybko do­wie­dzą się, co zro­bi­łam? A może już wie­dzą?” My­śli kłuły ją ni­czym igły, pró­bu­jąc wy­do­stać się na ze­wnątrz.

– Może uda­wać, że nic nie wiem, że nic się nie stało? Może nie sko­ja­rzą, że to wszystko przeze mnie? – usły­szała swój ci­chy, za­chryp­nięty głos i na­tych­miast ro­zej­rzała się, czy nikt jej nie pod­słu­chuje.

Usia­dła na ławce na przy­stanku. Sre­brzy­ste płatki śniegu na­dal tań­czyły przed jej oczami. Miała mę­tlik w gło­wie. Przez wiele mie­sięcy pro­wa­dziła nie­bez­pieczną grę. Kła­mała, ma­ni­pu­lo­wała i nie umiała pod­jąć wła­ści­wej de­cy­zji. Przy­ja­ciółka znała tylko część tej hi­sto­rii. Tę nie­wy­godną prze­mil­czała, bo nie chciała bu­rzyć swo­jego ide­al­nego wi­ze­runku. Zo­stała z tym wszyst­kim sama.

W za­sa­dzie za­wsze była, bo nikt tak na­prawdę jej nie znał. Nikt nie wie­dział, do czego jest zdolna, co nosi ukryte głę­boko w gło­wie i w sercu. „Czy tak wy­gląda ko­niec?” Pa­trzyła na wi­ru­jące przed jej oczami płatki śniegu i znów za­częła pła­kać.

– Dzień do­bry! Wszystko w po­rządku? – usły­szała nie­śmiały głos.

Pod­nio­sła głowę i uj­rzała uśmiech­niętą ko­bietę. Skądś ją znała, tego była pewna. Prze­ciętna uroda, kilka zbęd­nych ki­lo­gra­mów. Co­dzien­nie mija się mnó­stwo ta­kich osób. Ale ona miała coś w so­bie, ja­kieś cie­pło. Na­tu­ralny, wzbu­dza­jący za­ufa­nie urok.

– Nie... to zna­czy tak... długo by opo­wia­dać... Dzię­kuję za tro­skę. Już wszystko w po­rządku – pró­bo­wała tłu­ma­czyć.

Łzy da­lej cie­kły jej po po­licz­kach, ale nie miała ochoty spo­wia­dać się z wła­snych uczuć ob­cej ko­bie­cie.

– Prze­pra­szam, że się wtrą­cam. – Nie­zna­joma nie da­wała za wy­graną. – W za­sa­dzie nie znamy się... To zna­czy mi­jamy się na ulicy pra­wie co­dzien­nie i kiedy dziś zo­ba­czy­łam pa­nią w tym sta­nie, po­my­śla­łam, że coś się stało. Zmar­twi­łam się i po­sta­no­wi­łam po­dejść...

Mil­czała na­dal. Za­my­śliła się i nie sły­szała ostat­nich zdań. Nie wie­działa, co po­wie­dzieć, od czego za­cząć, czy w ogóle za­czy­nać.

– Nie... Dzię­kuję, że się pani in­te­re­suje, ale za­raz mi przej­dzie – po­wie­działa, wciąż nie­pewna, jak to ro­ze­grać.

Stado my­śli prze­ta­czało się przez jej głowę. „Jesz­cze mam szansę nie cią­gnąć tej ko­biety za sobą w prze­paść. Bo prze­cież to tylko przy­pa­dek, że się po­ja­wiła w moim ży­ciu...”

– Je­stem Ju­lia, może jed­nak mogę pani ja­koś po­móc? – Py­ta­nie za­wi­sło w po­wie­trzu.

Ko­biety spoj­rzały so­bie w oczy. Ju­lia zro­biła krok do przodu, po­pra­wiła ko­lo­rową czapkę i usia­dła obok. Na­dal się uśmie­chała i cze­kała na od­po­wiedź. Gdy ta nie na­de­szła, pró­bo­wała da­lej po­cie­szać, rzu­ca­jąc wy­tar­tymi slo­ga­nami typu „po każ­dej bu­rzy przy­cho­dzi słońce” czy „nie ma sy­tu­acji bez wyj­ścia”. Och, jak bar­dzo się my­liła. Gdy znowu od­po­wie­działa jej ci­sza, oznaj­miła:

– Wiem, że się nie znamy, ale cza­sem ła­twiej roz­ma­wia się z ob­cym. Tu nie­da­leko jest ka­wiar­nia, Ma­linka. Za­pra­szam na her­batę, bo ra­czej nie chcemy pod­no­sić ci ci­śnie­nia kawą. – Za­chi­cho­tała uro­czo i kon­ty­nu­owała: – Prze­pra­szam, że się tak spo­ufa­lam, ale mam na­dzieję, że nie masz nic prze­ciwko, aby­śmy mó­wiły so­bie na „ty”?

„Czyli za­de­cy­do­wała sama. Nie ma po­ję­cia, w co się pa­kuje”.

– Oczy­wi­ście, że nie. Je­stem Anita. – Wy­cią­gnęła do niej rękę.

Dłoń Ju­lii była cie­pła, a oczy za­chę­cały do roz­mowy. Ko­biety wstały z ławki i ru­szyły w stronę ka­wiarni.

Po­goda z każdą chwilą sta­wała się co­raz gor­sza, bo do mo­krego śniegu do­łą­czył za­ci­na­jący deszcz. Trudno uwie­rzyć, że rano na uli­cach było biało. Te­raz chod­niki po­kry­wała brą­zowo-biała breja. Szły w mil­cze­niu, osła­nia­jąc twa­rze przed wia­trem. Po chwili Anita zde­cy­do­wała się ode­zwać:

– Masz nie­zwy­kły dar prze­ko­ny­wa­nia. Nie wie­rzę, że mnie na­mó­wi­łaś. I mia­łaś ra­cję, po­trze­buję po­mocy. Nie wiem, jak to po­wie­dzieć... Nie chcę być dziś sama, wszystko stra­ci­łam.

Anita czuła, że nie jest sobą. Miała wra­że­nie, że ktoś obcy wkłada do jej ust zda­nia, któ­rych wcale nie miała ochoty wy­po­wia­dać.

– Za­raz wszystko mi opo­wiesz. – Nie­zna­joma nie­spo­dzie­wa­nie wzięła ją pod rękę i przy­spie­szyła kroku. – Ale leje. Nie mogę się do­cze­kać, kiedy zdejmę ten mo­kry płaszcz.

Na szczę­ście ich spa­cer nie trwał długo. Wkrótce we­szły do ka­wiarni i za­jęły sto­lik przy oknie.

– Znam to miej­sce. Czę­sto tu za­glą­dam, pra­cuję nie­da­leko – stwier­dziła Anita, roz­cie­ra­jąc ręce. Do­piero w cie­płym wnę­trzu po­czuła, jak bar­dzo zmar­zła.

– A ja tu­taj pra­cuję. Wła­śnie wy­szłam z pracy, gdy zo­ba­czy­łam cię sie­dzącą na przy­stanku.

Anita po­czuła się nie­swojo na myśl, że obcy lu­dzie wi­dzieli ją w chwili sła­bo­ści.

– Wiesz... może tro­chę prze­sa­dzam. Tak na­prawdę nie stało się nic nad­zwy­czaj­nego... My­ślę, że dziś za­koń­czył się mój zwią­zek, choć nie usły­sza­łam tego wprost. I tyle, cała hi­sto­ria. Ale je­stem do­ro­sła, świat się nie koń­czy. Może nie­po­trzeb­nie za­wra­cam ci głowę – po­wie­działa, bo na­gle do­tarło do niej, że po­peł­niła błąd. Wy­le­wać swoje żale w ka­wiarni ob­cej ko­bie­cie... To było do niej nie­po­dobne.

Ju­lia chwilę przy­glą­dała się jej w mil­cze­niu, po czym od­parła:

– Jesz­cze kilka mi­nut temu mó­wi­łaś, że dziś stra­ci­łaś wszystko. Je­żeli wtedy tak czu­łaś, to zna­czy, że tak było. A mnie ni­g­dzie się nie spie­szy. Nikt nie czeka na mnie w domu. Po­sie­dzimy chwilę, uspo­ko­isz się, na­pi­jemy się her­baty i po­ga­damy, je­śli ze­chcesz.

Anita spoj­rzała w jej piękne brą­zowe oczy. Zo­ba­czyła w nich szczere za­in­te­re­so­wa­nie. Po­czuła, że nie­zna­joma na­prawdę chce jej wy­słu­chać.

– Ja we­zmę ma­li­nową, to na­sza spe­cjal­ność. Szcze­gól­nie w taką po­godę jak dziś. Ale jak chcesz coś in­nego, to tu masz kartę.

– Może być ma­li­nowa. – W tym mo­men­cie było jej wszystko jedno.

Ju­lia po­de­szła do baru i za­częła roz­ma­wiać z ko­le­żanką. Ko­biety za­cho­wy­wały się swo­bod­nie, wi­dać było, że się lu­bią. Za­nim nie­zna­joma wró­ciła do sto­lika, przy­wi­tała się jesz­cze z klientką sie­dzącą sa­mot­nie. Roz­ma­wiały jak do­bre zna­jome. Gdy Ju­lia za­uwa­żyła, że Anita się jej przy­gląda, uśmiech­nęła się i ru­szyła w jej stronę. Nie zdą­żyła usiąść, a już za­częła mó­wić:

– To Syl­wia. – Wska­zała głową kel­nerkę za ba­rem. – Pra­cuję tu od dwóch lat i chyba lu­bię tę pracę. Co­dzien­nie spo­ty­kam wiele osób i dzięki temu nie ma mo­no­to­nii. Jak już mó­wi­łam, ko­ja­rzę cię z wi­dze­nia. Za­glą­dasz cza­sem do Ma­linki po śnia­da­nie, prawda? – Anita po­ki­wała głową, a Ju­lia nie prze­sta­wała szcze­bio­tać: – I cza­sem mi­jamy się na ulicy. Zwra­casz na sie­bie uwagę, wiesz? Przy­cią­gasz wzrok, bo za­wsze do­brze wy­glą­dasz.

– Daj spo­kój. Wi­dzę, że chcesz mi po­pra­wić hu­mor. – Anita była za­sko­czona tym wy­zna­niem.

Kel­nerka przy­nio­sła ich za­mó­wie­nie. Dwa piękne im­bryki w nie­bie­skie kwiatki oraz dwa ka­wałki ser­nika sta­nęły na stole, a w po­wie­trzu uno­sił się za­pach ma­lin.

Ju­lia kon­ty­nu­owała:

– Na­prawdę. Nie za­uwa­ży­łaś, że lu­dzie się za tobą oglą­dają? Wy­róż­niasz się wśród sza­rego tłumu. Je­steś piękna i ele­gancka. Czym się zaj­mu­jesz?

– Je­stem psy­cho­te­ra­peutką, pro­wa­dzę ga­bi­net z przy­ja­ciółką.

– Wow! To robi wra­że­nie. Wie­dzia­łam, że masz ja­kąś ważną pracę.

– Jak wi­dzisz „szewc bez bu­tów cho­dzi”. Cie­kawe, co by po­wie­dzieli moi pa­cjenci, gdyby zo­ba­czyli mnie taką za­pła­kaną na przy­stanku. – Ukryła twarz w dło­niach i do­dała: – Co się ze mną dzieje?

Ju­lia do­tknęła de­li­kat­nie jej przed­ra­mie­nia.

– Psy­cho­log też czło­wiek – za­uwa­żyła. – To chyba ja­sne, że wy też prze­ży­wa­cie swoje stresy i dra­maty. Ja bym się tym nie przej­mo­wała. Wiesz, po la­tach pracy za ba­rem i ob­ser­wo­wa­nia lu­dzi zwy­kle roz­po­znaję, ja­kie uczu­cia ma­lują im się na twa­rzy. Wiem też, że uśmiech nie za­wsze ozna­cza ra­dość. Cza­sem jest ma­ską, dzięki któ­rej je­steś w sta­nie prze­trwać dzień. Miło, je­śli ktoś do­strzeże, że nie jest tak fan­ta­stycz­nie, jak można po­my­śleć na pierw­szy rzut oka.

Urwała i się za­czer­wie­niła. Nie wie­dzieć czemu jej pew­ność sie­bie gdzieś prze­pa­dła. Za­częła ner­wowo dzio­bać wi­del­czy­kiem w ser­niku.

– Pew­nie plotę bez sensu, prze­pra­szam – po­wie­działa po chwili. – To ty je­steś psy­cho­lo­giem, a ja ci tu bzdury opo­wia­dam. Po pro­stu opo­wiedz, co się stało. Jak on ma na imię i co ci zro­bił?

– Nie ple­ciesz głupstw. Bar­dzo trafne spo­strze­że­nia. Dzię­kuję, że po­świę­casz mi swój czas. – Te­raz to Anita za­częła grze­bać w cie­ście. – Nor­bert... Ma na imię Nor­bert.

Ju­lia pa­trzyła jej w oczy i cze­kała na dal­szy ciąg. Na­lała so­bie her­baty do fi­li­żanki. Na­par zdą­żył się już za­pa­rzyć, był mocny, miał czer­wony, głę­boki ko­lor. Sko­ja­rze­nie po­ja­wiło się w gło­wie Anity z pręd­ko­ścią bły­ska­wicy. Czer­wona plama. Włosy lep­kie od krwi. Po­czuła skurcz żo­łądka i pró­bo­wała od­go­nić ten ob­raz. Znowu sku­piła się na ser­niku. Nowa zna­joma na­dal mil­czała, da­wała jej czas, nie na­ci­skała. Te­ra­peutka zdą­żyła za­uwa­żyć, że Ju­lia gada jak na­jęta, więc te­raz pew­nie mu­siała się strasz­nie mę­czyć. Czuła sym­pa­tię do tej ko­biety, ale nie wie­działa dla­czego. Co Ju­lia miała w so­bie? Anita tak bar­dzo chciała zrzu­cić z sie­bie ten cię­żar i po­wie­dzieć jej o wszyst­kim. Ale prze­cież nie mo­gła. Zde­cy­do­wała, że opo­wie jej tylko część hi­sto­rii, tę o za­ko­cha­nej ko­bie­cie. A tę mroczną za­chowa dla sie­bie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Wy­daw­nic­two Pro­zami po­leca:

Ewa Bauer

Na zbo­czu góry

Magda i Mi­chał wy­jeż­dżają w po­dróż przed­ślubną. Skromny bu­dżet spra­wia, że mu­szą współ­dzie­lić apar­ta­ment z in­nym tu­ry­stą. Mło­dzi, chcąc unik­nąć to­wa­rzy­stwa na­tręta, jadą w góry, by eks­plo­ro­wać ja­ski­nie. Nie­do­świad­czeni, gu­bią orien­ta­cję w te­re­nie. Po­moc obie­cuje im młody męż­czy­zna miesz­ka­jący w gór­skiej cha­cie. Ma tylko je­den nie­ty­powy wa­ru­nek...

Gdy Magda i Mi­chał nie wra­cają na noc do ho­telu i przez ko­lejne dni nie ma z nimi kon­taktu, bli­scy zgła­szają za­gi­nię­cie. Oka­zuje się, że nie są oni pierw­szymi tu­ry­stami, któ­rzy znik­nęli w tych oko­li­cach. Za­czyna się in­try­gu­jące, za­wiłe śledz­two wspo­ma­gane przez pry­wat­nego de­tek­tywa i zde­ter­mi­no­waną przy­ja­ciółkę dziew­czyny. Czy uda się do­trzeć do czło­wieka z gór i jego chaty na od­lu­dziu? Ja­kie mroczne se­krety skrywa to miej­sce?

Wzbu­dza­jąca dreszcz at­mos­fera, nie­ocze­ki­wane zwroty ak­cji. Ewa Bauer mi­strzow­sko wciąga w la­bi­rynt na­pię­cia i ser­wuje emo­cjo­nu­jącą po­dróż przez mroczne za­ka­marki ludz­kiej psy­chiki.

.

Vera Buck

Wil­cze dzieci

Szes­na­sto­let­nia Re­bekka gi­nie bez śladu. Tuż po niej znika rów­nież miej­scowa na­uczy­cielka, Laura. To nie pierw­sze ko­biety, które za­gi­nęły w re­gio­nie gór­skiej wio­ski Ja­kob­sle­iter. Miesz­kańcy tej osady od­dzie­lo­nej od współ­cze­snego świata od dawna bu­dzą po­dejrz­li­wość wśród lu­dzi z do­liny. Dzien­ni­karka Smilla do­strzega po­do­bień­stwa mię­dzy ostat­nimi wy­da­rze­niami a znik­nię­ciem przed laty jej przy­ja­ciółki Juli. Po­sta­na­wia zgłę­bić te­mat. Stare rany otwie­rają się na nowo, kiedy za­nie­dbana dziew­czynka, która jest ude­rza­jąco po­dobna do daw­nej ko­le­żanki, wbiega przed jej sa­mo­chód. W Smilli na­ra­sta na­dzieja, że wresz­cie od­kryje, co stało się z Juli.

.

Po­wie­ści oby­cza­jowe, kry­mi­nały, thril­leryWcią­ga­jące i nie­ba­nalneZa­czy­taj się!

www.pro­zami.pl

Księ­gar­nia wy­sył­kowawww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl