Polskie Imperium - Morys-Twarowski Michael - ebook + książka

Polskie Imperium ebook

Morys-Twarowski Michael

0,0
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Połowa Europy pod naszymi rządami. Polski językiem światowej dyplomacji. Biało-czerwone sztandary, przed którymi drżą obce wojska.

Był czas, gdy Polska stanowiła największe państwo Europy. Polaka, jadącego nad morze pytano: nad które? Byliśmy pierwszymi władcami Berlina, zasiadaliśmy na moskiewskim tronie, posiadaliśmy Krym i forty na Karaibach. Przez długi czas nasz kraj rozpychał się na cztery strony świata. Dlaczego o tym nie pamiętamy?

Kaffa, Kurlandia, Gambia, Tobago… nie kojarzą się z Polską. A jednak wszystkie wchodziły w skład polskiego mocarstwa. Od średniowiecza po XVIII wiek Polacy wojowali o Inflanty, Spisz, Krym, Mołdawię, Szwecję, Ukrainę. Mimo to pojęcie „polskie imperium” jest nieobecne w naszej historii. Aż do teraz.

Michael Morys – Twarowski udowadnia, że nie powinniśmy skupiać się na wizji naszej historii pełnej klęsk i niepowodzeń. Teksty o zgubnym położeniu geopolitycznym i groźnych sąsiadach powinny nareszcie pójść w odstawkę. Autor brawurowo i ze swadą opisuje czasy, gdy Polska naprawdę była supermocarstwem. Najwyższa pora to przyznać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 364

Data ważności licencji: 2/2/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prolog / Z siekierą na Moskwę

Odśpiewali Bogurodzicę, a potem ruszyli z siekierami zdobywać Moskwę. Brzmi to jak średniowieczna historyjka, bo i wtedy rycerze z frazą Bogiem sławiena Maryja… na ustach ruszali do boju i w rękach mieli nieraz siekiery, ale działo się to w nocy z 10 na 11 października 1618 roku.

Bogurodzica była fanaberią ich dowódcy. Nazywał się Bartłomiej Nowodworski, ale wszyscy mówili na niego Kawaler. Miał sześćdziesiąt sześć lat, siwe włosy i wojnę we krwi. Smak zabijania poznał już jako nastolatek, gdy uganiał się za Tatarami po Dzikich Polach. Pewnego dnia jego dowódca zasnął ze strzelbą w ręce i przypadkowo się zastrzelił, a Nowodworski musiał ruszyć dalej w świat. Walczył z Moskalami za panowania Stefana Batorego, siedemnaście lat przelewał krew we Francji, a później jako kawaler maltański (stąd przezwisko) ze swoimi współbraćmi krążył po Morzu Śródziemnym, zwalczając muzułmanów, pchających się zewsząd do Europy. Dlaczego upodobał sobie Bogurodzicę, ulubioną pieśń wędrownych żebraków – nikt nie wiedział. Powtarzał często, że to testament świętego Wojciecha, że śpiewali ją przodkowie pod Grunwaldem i pod Warną… W XVII wieku przed bitwami jego rodacy wydawali okrzyki bojowe, bezsensowne zbitki sylab. Jeden z kapelanów mawiał, że Polacy „jako wilcy hukali na nieprzyjaciela”1. Skoro jednak Kawaler chciał, aby śpiewać Bogurodzicę, to jego podkomendni śpiewali.

Specjalnością Kawalera były wybuchy. Gdzieś podejrzał – może w Siedmiogrodzie – jak się wysadza twierdze, i bardzo mu się to spodobało. W 1601 roku wysadził bramę tureckiej twierdzy Lepanto (po wiekach stanie się częścią greckiego miasta Nafpaktos), a w lipcu 1611 roku mury Smoleńska. Tej nocy chciał skompletować „wybuchowy hat-trick” i otworzyć wojskom Rzeczpospolitej wrota Moskwy.

Wszystko było zaplanowane od A do Z. Każdy żołnierz wiedział dokładnie, co ma robić. Plan był taki: pięć tysięcy Kozaków zajedzie Moskwę od innej strony i zrobi wrzawę, aby odwrócić uwagę obrońców. Jednocześnie ludzie z siekierami ruszą pod bramę Karwacką i rozwalą palisady i niewielki gródek, ustawiony przed murami. Będzie ich osłaniać piechota, która w razie potrzeby da ognia z rusznic w Moskali.

Następnie pomaszeruje dwudziestu ludzi z petardami Kawalera. Pod niewinną nazwą „petarda” krył się stożkowy pojemnik, w środku którego znajdowało się kilka kilogramów prochu, z lontem. Kawalerowi miało towarzyszyć kilku dworzan królewskich, w tym wojewodzic sandomierski Jerzy Ossoliński i wojewodzic lubelski Jakub Sobieski, oraz kilkudziesięciu ochotników z innych oddziałów. Planowano, że po wyrąbaniu palisady Kawaler podłoży petardy i podpali lonty: zasyczą ogniste żmije i chwilę później brama Karwacka wyleci w powietrze, a Moskwa stanie otworem.

Ludzie z siekierami i piechota mieli wpaść do środka i wybić pierwszą linię obrońców. Przez rozwaloną bramę wleją się do Moskwy następne jednostki – kolejny oddział piechoty, później jeżdżący konno i walczący pieszo dragoni, wreszcie rajtarzy, czyli jeźdźcy uzbrojeni w pistolety, a na koniec osławieni lisowczycy, lekka jazda. Będą zdobywać ulicę po ulicy…

Plan musiał się udać. Po pierwsze, dlatego, że Kozacy odwrócą uwagę obrońców Moskwy. Po drugie – podobny atak zostanie przeprowadzony z przeciwnej strony miasta – na bramę Twerską. Zaskoczenie będzie zupełne. Przewidywano, że rankiem 11 października 1618 roku Moskwa powinna być w polskich rękach.

Humory dopisywały żołnierzom w służbie Rzeczpospolitej, gdyż zbliżał się koniec dwuletniej kampanii, a i wino robiło swoje. Przecież żaden z nich na trzeźwo nie poszedłby w październikową noc na mury Moskwy z siekierą w dłoni…

______

Po drugiej stronie muru nikt nie spał. Rosyjscy żołnierze tylko czekali na sygnał do ataku. Pod osłoną nocy jeden z moskiewskich oddziałów obsadził gródek przed bramą Karwacką. Nieświadomi niczego Polacy zaczęli rozwalać palisady, gdy nagle Rosjanie otworzyli ogień.

Tysiące wystrzałów, od których robiło się jasno, jakby świtało. Gdy się patrzyło z daleka, można było odnieść wrażenie, że Moskwę odgradzała ściana ognia.

Tymczasem ludzie Nowodworskiego z siekierami rąbali uparcie – nieważne, że byli na linii ognia, kule świszczały im koło uszu, a kamienie przelatywały nad głowami… Hałas zwabił kostuchę, która w tę październikową noc przyszła zbierać ponure żniwo. Kilku rębaczy padło martwych na zmarznięte błoto, reszta uciekła…

______

Tej nocy kostucha zgarnęła setkę. Po stronie Rzeczpospolitej Obojga Narodów zginęło ponad trzydziestu, może nawet pięćdziesięciu żołnierzy. Po stronie moskiewskiej straty były większe, ale oni nigdy nie przywiązywali wagi do liczby zabitych – żywych zawsze mieli pod dostatkiem. Mało brakowało, a do lepszego świata przeniósłby się sam Kawaler.

Kiedy okazało się, że nie ma szans na rozwalenie gródka za pomocą siekier, Nowodworski postanowił go wysadzić. Piechota Rzeczpospolitej strzelała jak szalona, Kawaler zdołał zamontować petardę. I bum! Wejście do gródka stało otworem.

Wpadli tam polscy żołnierze i walczyli wręcz z pozostałymi przy życiu Moskalami. Trupami wyścielili drogę do samej bramy Karwackiej, zatarasowanej dużymi belkami. Gdy udało się je odsunąć, Kawaler podłożył ładunki i już miał podpalić lont, kiedy dostał kulę w prawą rękę – w tę samą, w którą został zraniony cztery tygodnie wcześniej. Z miasta wypadli Moskale, odpychając naszych od bramy. Kawalera udało się wyciągnąć z bitewnego zgiełku, załadować na wóz i odesłać do obozu, ale nikt już nie zdołał zapalić petardy. Wprawdzie towarzyszący Nowodworskiemu ochotnicy walczyli do świtu, lecz pozbawieni wsparcia lisowczyków, którzy nie ruszyli do boju, musieli się wycofać.

O ile pod bramą Karwacką do celu brakowało niewiele, to pod bramą Twerską rozgrywał się dramat. Moskale poszerzyli rowy i fosy, a Polacy mieli za krótkie drabiny – i drugi atak spełzł na niczym.

______

Nie tak zaplanowano ranek 11 października 1618 roku. Moskwa miała być w polskich rękach, ale tak się nie stało z winy dowództwa Rzeczpospolitej. Przede wszystkim nie utrzymano szczegółów planu w tajemnicy. Wystarczyło, by w wielotysięcznej armii znalazł się jeden zdrajca. A pojawiło się nawet dwóch – obaj byli niemieckimi minerami, czyli kimś w rodzaju „górnika bojowego”. Kilka godzin przed szturmem uciekli do Moskwy i opowiedzieli o wszystkim. Inni mieli pretensje do Kawalera, który koniecznie chciał wysadzić bramę Karwacką i odradzał szturm. „Jak będziemy robić drabiny, to wróg zorientuje się, że planujemy atak”2 – argumentował. Jerzy Ossoliński, wojewodzic sandomierski, twierdził, że nie chodziło tu o względy wojskowe. Po prostu stary żołnierz uparł się, aby to na niego spłynęła cała sława za zdobycie Moskwy. W efekcie pod bramę Karwacką poszli bez drabin, pod bramę Twerską wprawdzie z drabinami, ale za krótkimi. Nowodworski został ciężko ranny, więc wojska Rzeczpospolitej nadal stały pod rosyjską stolicą.

A pora już była najwyższa kończyć tę kampanię, ciągnącą się od kwietnia 1617 roku! Zwano ją wyprawą królewicza Władysława, bo została oficjalnie podjęta w jego interesie. Siedem lat wcześniej, w 1610 roku, część bojarów rosyjskich uznało najstarszego syna polskiego króla Zygmunta III Wazy – Władysława – za cara. Był to bardziej wybieg taktyczny z ich strony niż przejaw woli osadzenia polskiego królewicza na moskiewskim tronie, ale słowo się rzekło i Władysław oficjalnie uważał się za władcę Rosji. Wierzył on nawet, że może sięgnąć po koronę carów, zresztą przez całe życie potrafił snuć fantastyczne plany. Sam będąc katolikiem, przed wyprawą załatwił sobie u papieża Pawła V zgodę na koronację w obrządku prawosławnym. A w roku 1617 miał dwadzieścia dwa lata i przekonanie, że wszystko jest możliwe.

Inni nie podzielali entuzjazmu królewicza. Wprawdzie stany Rzeczpospolitej oficjalnie popierały pretensje Władysława do korony, ale już jego ojciec, Zygmunt III, widział w tym tylko instrument nacisku na Moskwę. Należało postraszyć Rosjan, wymusić na nich ustępstwa i szybko zawrzeć pokój. Długa kampania nie wchodziła w grę, bo w Rzeczpospolitej wiecznie brakowało pieniędzy na żołd dla żołnierzy. Szlachta nigdy przesadnie nie garnęła się do uchwalania podatków na ten cel, a w końcu i tak ciężar świadczeń przerzucała na warstwę społeczną, która już nie miała skąd brać pieniędzy, czyli chłopów.

Problem dowództwa rozwiązano w kiepski sposób. Nikt nie chciał zostawić go w ręku dwudziestodwulatka. Pilnować Władysława miało ośmiu królewskich komisarzy. Jeden z nich, kasztelan sochaczewski Konstanty Plichta, został dowódcą armii koronnej. Przy granicy z Rosją zamierzali połączyć się z siłami litewskimi, a wtedy na czele wojsk Rzeczpospolitej miał stanąć hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz.

Źle zaczęło się dziać już od momentu wymarszu. Zamiast od razu połączyć się z Litwinami, koroniarze musieli skręcić ku południowym granicom Rzeczpospolitej, aby postraszyć Turków, którzy przymierzali się do najazdu. Muzułmanie rzeczywiście zrezygnowali z ataku. Przez moment wydawało się też, że armia koronna nie dotrze na miejsce, gdyż sama się powybija. Wśród uczestników wyprawy znalazł się Marcin Kazanowski, doświadczony wojskowy, który był zdolny do spektakularnych akcji – tyle że wszystkie swoje zalety przekreślał pieniactwem. Nie chciał iść pod komendę Plichty, a ten nie miał zamiaru tolerować niesubordynacji. Pozostał tylko jeden sposób rozwiązania tego sporu. 10 lipca 1617 roku pod Jampolem żołnierze Plichty i Kazanowskiego stanęli naprzeciw siebie, gotowi się pozabijać. Królewicz Władysław wyleciał z namiotu „bez pasa i czapki, ze strachem patrzał na żałosną tragedyję”3. Tylko interwencja dominikanina Fabiana Birkowskiego, który wpadł z krucyfiksem między skłóconych, zapobiegła bitwie.

Pół roku zajęło armii koronnej połączenie się z armią litewską i dopiero w październiku 1617 roku zaczęły się prawdziwe działania wojenne. Najpierw zajęto położoną niedaleko granicy twierdzę Drohobuż. Rosjanie poddali się na sam widok armii Rzeczpospolitej, a miejscowi wojewodowie bili czołem przed królewiczem Władysławem, błagając o przebaczenie. Z takiego obrotu sprawy niezadowolony był król Zygmunt III. W liście do komisarzy narzekał, że to przedłuży wojnę, na którą nie ma pieniędzy. W polskim obozie debatowano, czy atakować kolejną wrogą fortyfikację – Wiaźmę. Tymczasem problem rozwiązał się sam: Rosjanie poddali się bez walki. Kolejne miasteczka uznawały władzę królewicza Władysława. Z Możajska, ważnej twierdzy, znajdującej się sto kilometrów od Moskwy, uciekła rosyjska załoga. Droga do stolicy carów stała otworem. Chodkiewicz chciał wykorzystać sytuację, nakazując wymarsz wojsk, ale żaden żołnierz się nie ruszył. Skończyły się pieniądze, a za darmo nikt nie miał zamiaru ryzykować życiem. Trzeba było przezimować w Wiaźmie. Działania miały zostać wznowione wiosną.

Przyszedł nowy rok, zostały stare problemy. Szlachta przeznaczyła niewielkie pieniądze na wojsko. Królewscy komisarze robili dobrą minę do złej gry: mamili żołnierzy gigantycznymi sumami, które sejm Rzeczpospolitej wysupłał na żołd, a w celu uwiarygodnienia całej sprawy zarządzili uroczyste odśpiewanie Te Deum laudamus…

Przypomniał się wtedy Marcin Kazanowski, który odmówił podporządkowania swoich jednostek Chodkiewiczowi. Krnąbrny szlachcic tym razem się przeliczył. Nie zdawał sobie sprawy, z kim zadziera. Hetman wielki litewski dbał o swoich żołnierzy, często obdarowywał biednych lub rannych wojaków, dopominał się o żołd dla podkomendnych. Jednocześnie utrzymywał dyscyplinę żelazną ręką. Dobiegający sześćdziesiątki Chodkiewicz połowę życia spędził na wojnie, był jednym z najlepszych wodzów w historii świata i nie pozwolił, by ktoś podważał jego autorytet.

2 lipca 1618 roku Kazanowski wjechał do głównego obozu pod buńczukiem. Był to drzewiec zakończony kulą z grotem i zwisającymi pękami końskiego włosia, który noszono jedynie przed hetmanami. Tego było za wiele Chodkiewiczowi.

– Wasza królewiczowska mość, ostrzeż go, aby schował buńczuk do torby, bo inaczej każę go stłuc na jego głowie – zapowiedział królewiczowi.

Trzy dni później, kiedy wojsko Rzeczpospolitej ruszało w dalszą drogę, Chodkiewicz spostrzegł, że kilka oddziałów Kazanowskiego nie dość, że nie ustawiło się w przypisanym porządku, to odłączyło się od głównej armii. Wściekły hetman zaczął gonić niesfornego dowódcę na oczach całego wojska.

– Ty skurwysynie! – wrzeszczał, rzucając buzdyganem w Kazanowskiego4.

Niesubordynowane oddziały wolały nie ryzykować i natychmiast podporządkowały się hetmanowi.

______

Były też inne strony kampanii. Krwawe i zwycięskie karty zapisali lisowczycy, pustoszący państwo moskiewskie. Latem 1618 roku w Rosji zjawiło się dwadzieścia tysięcy Kozaków zaporoskich, na czele których stał hetman Piotr Konaszewicz Sahajdaczny. Ich znak rozpoznawczy to pożogi, grabież i mordy.

W Moskwie wybuchła panika. Od zachodu nadchodziła armia Rzeczpospolitej, a od południa Kozacy, poddani króla polskiego. Jednak im bliżej było zimy, tym bardziej wzrastała pewność siebie moskiewskich bojarów. Po nieudanej próbie zdobycia Możajska, gdzie ranny w rękę został Bartłomiej Nowodworski, polska armia ruszyła prosto na Moskwę.

Niestety, szturm w nocy z 10 na 11 października 1618 roku zakończył się fiaskiem. Planu B nie było. Pozbyto się z obozu Kozaków zaporoskich i lisowczyków, którzy ruszyli na łupieskie rajdy w głąb państwa moskiewskiego, a następnie przystąpiono do negocjacji z Rosjanami.

Człowiek-legenda, jeden z najlepszych dowódców w historii – hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz. W 1617 roku został wodzem naczelnym wyprawy królewicza Władysława, która zamierzała podbić Moskwę.

______

Dziwne to były rozmowy. Zaczęły się 31 października 1618 roku nad rzeką Presnią, ćwierć mili od Moskwy. Zjawiło się po pięciu przedstawicieli Rzeczpospolitej i Rosji, ale pierwszym towarzyszyło pięciuset żołnierzy, a drugim dwa tysiące. Po przywitaniu ze strony polsko-litewskiej padła propozycja:

– Rozbijmy namiot, w którym będziemy prowadzić negocjacje.

– Nie, będziemy rozmawiać, tak jak jesteśmy – odparli Rosjanie.

Wszyscy zostali więc w siodłach. Zaczął bojar Fiodor Szeremietiew od litanii tytułów cara Michała Romanowa.

– Jeżeli będziecie nazywać królewicza Władysława carem, zrywamy rozmowy – zapowiedział.

W odpowiedzi Lew Sapieha, kanclerz litewski i komisarz królewski, przypomniał, że Władysław osiem lat temu, w 1610 roku, został wybrany carem. Snuł też wizję wspaniałego chrześcijańskiego sojuszu polsko-moskiewskiego, który byłby w stanie oprzeć się wyznawcom islamu i przyniósłby korzyści handlowe obu państwom, wypominał też Michałowi Romanowowi niskie pochodzenie.

– Może car Michał Romanow jest niskiego pochodzenia, ale Bóg uczynił go równym wszystkim monarchom – odparował Szeremietiew. Zgadzał się, że Władysław został wybrany carem, ale zaznaczył, że wcale się nie fatygował, by objąć moskiewski tron.

Wrzeszczeli tak jakiś czas, siedząc na koniach. Wiele osób ziewało, bo przecież wypominanie, co robili Rosjanie Polakom, a co Polacy Rosjanom przez ostatnie kilka lat do niczego nie prowadziło. Wreszcie ze strony rosyjskiej padła propozycja:

– Zgodzimy się na dwudziestoletni rozejm, jeżeli odstąpicie nam Smoleńsk, Rosław, Drohobuż, Wiaźmę, Kozielsk i Białą.

Komisarze tak się z niej śmiali, że omal nie pospadali z koni5.

Scenariusz taki powtarzał się wiele razy. Najpierw kłótnie o to, co kto robił kilka lat wcześniej, potem stawianie niemożliwych żądań, grożenie zerwaniem rozmów, krzyki, a na końcu jednak powrót przedstawicieli obu stron do negocjacji. Królewscy komisarze byli skłonni do zakończenia wojny. Rosyjscy bojarzy zajmowali twarde stanowisko. Zbliżała się zima, a nigdy żadnej obcej armii spędzenie tej pory roku pod murami Moskwy nie wyszło na dobre. Bojarzy wiedzieli też, że w armii Rzeczpospolitej nie ma pieniędzy na żołd.

Pewnego dnia rosyjska załoga Możajska zgarnęła jeźdźca, który wiózł list z Warszawy od podkanclerzego koronnego Andrzeja Lipskiego do komisarzy królewskich. Nadawca kazał zawrzeć rozejm z Rosjanami za wszelką cenę, gdyż Rzeczpospolitej groziła od południa inwazja Turków i Tatarów.

Bojarzy wierzyli, że mogą przeciągać rozmowy w nieskończoność, bo wrogów wykończą zima, głód i brak pieniędzy. Ich scenariusz się sprawdzał, a dla pewności spalili podmoskiewskie wioski. Żołnierze Rzeczpospolitej nie mieli gdzie zaopatrywać się w żywność. Zaczynało być coraz zimniej i Polacy zdążyli już wyciąć wszystkie lasy w pobliżu swojego obozowiska. Nie mieli żołdu i grozili buntem. Jednak pojawiła się pewna zmienna, której rosyjskie elity polityczne nie przewidziały.

O ile komisarze rzeczywiście dążyli do zawarcia rozejmu za wszelką cenę, to królewicz Władysław już nie. Kiedy podał listę swoich warunków, bojarzy kazali mu iść precz do Polski. W odpowiedzi królewicz ze swoim wojskiem ruszył na północ od Moskwy, szukać terenów, które nie byłyby ogołocone z jedzenia, drzew i trawy. Planował wejść w głąb Rosji i nawiedzić ją ogniem i mieczem. Zwolennikiem kontynuowania działań wojennych był też hetman Jan Karol Chodkiewicz, a i części żołnierzy uśmiechał się taki pomysł. Pamiętać trzeba, że po Rosji cały czas krążyli lisowczycy i Kozacy zaporoscy, parający się niszczeniem, paleniem, grabieżą, gwałceniem i zabijaniem.

Wyglądało to jak zabawa w dobrego i złego policjanta: dobrym byli królewscy komisarze, a w złego wcielali się królewicz z lisowczykami i Zaporożcami. Bojarzy uświadomili sobie, że ich wrogowie wcale nie umrą z głodu i chłodu, prędzej zniszczą resztę kraju. W efekcie zaczęli żwawiej prowadzić rozmowy z komisarzami. Oczywiście próbowali ugrać jak najwięcej. Zaoferowali przykładowo wymianę Briańska (miasto położone trzysta siedemdziesiąt dziewięć kilometrów na południowy wschód od Moskwy) za Popową Górę, Krasny i Sierpiejsk. O mieście takim jak Popowa Góra żaden z komisarzy nie słyszał, z kolei Krasny kiedyś istniał, ale swego czasu został puszczony z dymem i trudno było nawet wskazać, gdzie się znajdował.

11 grudnia 1618 roku w Dywilinie, malutkiej wiosce położonej ponad siedemdziesiąt kilometrów na północ od Moskwy, niedaleko miejsca, gdzie zimowała armia Rzeczpospolitej, podpisano rozejm, który miał obowiązywać od 4 stycznia 1619 do 5 lipca 1633 roku. Jeden z komisarzy królewskich, starosta wieliski Aleksander Gosiewski, rozpłakał się, gdy okazało się, że Moskwie przyznano część jego starostwa.

„Ja swoich granic zawsze bronić będę, ja je wysłużyłem u króla krwią swoją” – mówił ze łzami w oczach6.

O najważniejszych postanowieniach rozejmu dywilińskiego można przeczytać w każdej książce o historii Polski. W granicach Rzeczpospolitej znalazły się ziemie: smoleńska, siewierska i czernihowska. To wtedy Rzeczpospolita osiągnęła apogeum rozwoju terytorialnego – liczyła prawie milion kilometrów kwadratowych. Co pięćdziesiąty mieszkaniec Ziemi był poddanym króla Zygmunta III Wazy! Historycy są zgodni co do tego, że było to porozumienie korzystne dla państwa polskiego.

Co innego współcześni króla. Armia Rzeczpospolitej zgodnie z postanowieniami rozejmu miała prawie natychmiast opuścić terytorium rosyjskie. Zima z roku 1618 na 1619 była wyjątkowa mroźna, a droga powrotna wiodła przez tereny wyniszczone przez wojnę. Maruderzy nie mieli problemu z odnalezieniem armii, bo jej szlak znaczyły odpadłe z zimna kończyny, martwe konie i ciała zamarzniętych żołnierzy. Bartłomiej Nowodworski, niedoszły zdobywca Moskwy, nie miał złudzeń, że straty z tego marszu są porównywalne do przegrania dużej bitwy.

W marcu 1619 roku podkanclerzy Andrzej Lipski – ten sam, który naciskał komisarzy na szybkie zawarcie rozejmu – na forum sejmu łajał ich w imieniu króla za pośpiech przy negocjacjach z Moskalami. W tym samym czasie do Warszawy wrócił królewicz Władysław, witany przez ojca i młodszych przyrodnich braci. Jeden z nich, dziesięcioletni Jan Kazimierz, oświadczył bratu:

– „Radziśmy przyjechaniu Waszmości, ale ja wolałbym tam zostać, niżeli z taką hańbą wracać się”7.

______

Ocena, czy rozejm w Dywilinie był korzystny dla Rzeczpospolitej Obojga Narodów, ujawnia różnice w podejściu. Badacze uznają go zazwyczaj za osiągnięcie, pewnie podświadomie porównując do wydarzeń z dwóch ostatnich stuleci, kiedy to historia przeczołgała Polskę i samo istnienie takiego państwa na mapie poczytywane było za sukces. Tymczasem w 1619 roku wiele osób patrzyło na Rzeczpospolitą w kategoriach mocarstwa. Co tam Smoleńsk, co tam Nowogród Siewierski czy Czernihów! Wysłaliśmy w 1617 roku armię na Wschód z zadaniem zgniecenia Rosji, zdobycia Moskwy, rozdeptania kolejnej przeszkody na naszej drodze… Nie udało się, to jest klęska! Takie było myślenie obywateli imperium. Polskiego Imperium.

I o nim będzie ta książka – o Polskim Imperium.

______

Tytuł na pierwszy rzut oka wydaje się zbyt efekciarski. Jednak z każdą przewróconą stroną książki będzie stawał się coraz bardziej uzasadniony. Każda bowiem strona ukazywać będzie Polaków wkraczających do Kijowa, Sztokholmu, Moskwy i Bukaresztu, do różnych państw – od południowej Italii po granicę Finlandii – uznających zwierzchność polskich monarchów… To był kraj, w którego granicach mieściły się terytoria aż osiemnastu współczesnych państw!

Ten obraz koliduje z typowym spojrzeniem na polską historię, w której dominują straceńcze zrywy, czasami z lekką nutką efektownych, lecz niewykorzystanych zwycięstw, i nade wszystko przekonanie, że największym przekleństwem naszego kraju jest położenie geograficzne między Niemcami a Rosją. Nic bardziej mylnego! To położeniem na mapie próbuje się wyjaśniać skutki głupiej polityki zagranicznej – i wiele osób to kupuje. Dawniej nie było problemem, z kim graniczyła Polska, bo… graniczyła, z kim chciała.

Uznani zagraniczni naukowcy od lat używają określenia „Polskie Imperium”. Nie chodzi mi o dziewiętnastowieczne publikacje w języku angielskim, gdzie the Polish Empire często jest tłumaczeniem z niemieckiego das Polnische Reich, które w zależności od kontekstu i tak może oznaczać jedynie państwo polskie. Na przykład John P. Le Donne, historyk związany z Uniwersytetem Harvarda, używa określenia the Polish Empire w pełni świadomie. „Zazwyczaj się nie mówi o Polskim Imperium […], ale nie widzę powodu, dlaczego Szwecja, z Wielkim Księstwem Finlandii i innymi posiadłościami na północy Niemiec jest imperium, a Polska nie”8 – stwierdza.

A mimo wszystko takie pojęcie jak „Polskie Imperium” jest nieobecne w polskiej literaturze naukowej. Zresztą nie trzeba sięgać do akademickich opracowań. Przed trzema laty ukazał się niezły reportaż z Tyraspolu, stolicy Naddniestrza. Autorzy, dwaj polscy doktoranci, zamieścili tam kapitalny fragment, w którym piją z akademikami i rozmawiają z Michaiłem, miejscowym, poznanym tego dnia na bazarze.

Nasz nowy znajomy pociągnął z półtoralitrowej butli solidny łyk i podając piwo, dalej ciągnął.

– No bo popatrz, mamy XVII wiek, w centrum Europy Imperium Rosyjskie i Imperium Polskie. Dochodzi między nimi do nieuniknionej konfrontacji…

Spojrzeliśmy po sobie z Piotrem i z pokpiwającym uśmieszkiem przerwaliśmy wywód Michaiła.

– Misza, jakie Polskie Imperium, przecież coś takiego nie istniało!9

A właśnie, że istniało.

______

Jakkolwiek banalnie to zabrzmi: pisząc książkę, musiałem dokonać selekcji materiału. Dzieje polskiego imperium obfitowały w plastyczne wydarzenia, a zwycięstw nad liczniejszym wrogiem chyba nie sposób zliczyć. Z dużym żalem wykreślałem kolejne informacje, żegnałem się z dzielnymi dowódcami i opuszczałem miejscowości rządzone przez polskich monarchów, ale myślę, że koniec końców dobrze się stało. Nie chciałem stworzyć kolejnego kompendium, napęczniałego od faktów, nazwisk, dat i opinii historyków. Ta książka to opowieść o najbardziej spektakularnych osiągnięciach polskiego imperium, ale także o tych, pogrążonych w zupełnym zapomnieniu.

Wrzesień 1018 roku, Konstantynopol. Bazyli II, najpotężniejszy władca Cesarstwa Bizantyńskiego od czasów słynnego Justyniana, bawił się swoją gęstą brodą. Robił tak zawsze, gdy nad czymś rozmyślał lub był zły10. Tym razem trudno było ocenić, w jakim jest nastroju – pewnie sam cesarz miałby z tym problem. Oto wysłuchał wiadomości przekazanej mu przez wysłanników polskiego księcia Bolesława Chrobrego, który oferował sojusz bizantyńskiemu cesarzowi, a gdyby ten nie był zainteresowany – groził wojną.

Propozycja była groteskowa, biorąc pod uwagę adresata. Cesarz Bazyli II na Wschodzie z powodzeniem walczył z muzułmanami, na Północy niedawno zmiótł państwo Chazarów i zainstalował się na południu Krymu, a na Zachodzie rozniósł w pył imperium bułgarskie. Przy okazji wykazał się niesłychanym okrucieństwem, oślepiając kilkanaście tysięcy wziętych do niewoli Bułgarów, stąd zwano go Bułgarobójcą. I takiemu człowiekowi Bolesław Chrobry groził wojną.

Gdyby poselstwo od buńczucznego Piasta zjawiło się kilka tygodni wcześniej, jego propozycja zostałaby uznana za nieśmieszny żart. Co najwyżej cesarz kazałby sprawdzić mapy, by ustalić, gdzie dokładnie leży Polska. Jednak wszystko zmieniło się 14 sierpnia 1018 roku, kiedy Bolesław Chrobry wkroczył do Kijowa, dosłownie zasiadł na tamtejszym tronie i mógł w każdej chwili runąć ze swoją armią na Konstantynopol. W przeszłości wikingowie władający Rusią Kijowską nieraz atakowali stolicę Cesarstwa Bizantyńskiego. Zuchwalstwo oferty Bolesława świadczyło, że i on może pokusić się o przeprowadzenie takich działań…

Ruska gra o tron

I w Konstantynopolu, i w Gnieźnie z zainteresowaniem obserwowano grę o tron, która trwała na Rusi od lipca 1015 roku. Wtedy to zmarł wielki książę kijowski Włodzimierz, a jego liczni potomkowie ruszyli do walki o ojcowskie dziedzictwo. Nie cofali się przed niczym. Już na początku pierwszego sezonu zginęło trzech synów Włodzimierza: jednego z nich zarżnął jego własny kucharz. Największym wygranym okazał się ich brat, mocodawca zabójców – Świętopełk – który opanował stołeczny Kijów. Jakiś czas potem z północy na czele drużyny wikingów nadciągnął kolejny z braci, Jarosław Mądry. Przez trzy miesiące wojska obu stały naprzeciw siebie nad Dnieprem. Gdy nadeszły przymrozki, postanowiono wreszcie rozstrzygnąć sprawę w boju. Ludzie Świętopełka zostali zepchnięci na zamarznięte jezioro, lód się pod nimi załamał i się potopili. Sam książę zdołał uciec do Polski, gdzie panował jego teść, Bolesław Chrobry.

Nasz władca z chęcią przygarniał książęcych wygnańców, gdyż metoda „na pretendenta” była najpopularniejsza, jeśli chodzi o najazdy na sąsiednie kraje. Chrobry chciał jednak załatwić sprawę pokojowo, w grę bowiem wchodziła jego córka, żona Świętopełka. Książę tak szybko uciekał, że pozostawił na Rusi żonę, która wpadła w ręce Jarosława. Na wschód ruszyło polskie poselstwo, oferując w imieniu Bolesława sojusz i prosząc ruskiego władcę o rękę jego siostry Przedsławy. Jarosław odmówił.

Po takim afroncie w Gnieźnie musiano miotać przekleństwami i przedmiotami codziennego użytku. Z polskim księciem było tak, że po napadach gniewu uspokajał się i działał bardzo racjonalnie. Racjonalnym posunięciem było zawarcie po latach wojen pokoju z Niemcami, co nastąpiło w styczniu 1018 roku. Mając bezpieczną sytuację na Zachodzie, mógł zorganizować wyprawę na Wschód. Oprócz zaprawionej w bojach drużyny miał do dyspozycji posiłki z Węgier i Niemiec. Nawiązał też kontakty, zapewne za pośrednictwem Świętopełka, z tureckim plemieniem Pieczyngów, które od lat żyło w nieprzyjaźni z Rusią Kijowską.

Odmowa ręki Przedsławy była dla Bolesława wystarczającym powodem do wojny, ale nie jedynym. W wersji oficjalnej mówiło się o restauracji rządów Świętopełka – czyli sięgano po metodę „na pretendenta”. Był też jednak jeszcze inny powód: Polska musiała się rozrastać. Na zachodzie, północy i południu granic nie dało się bardziej przesunąć, pojawiła się natomiast okazja na wschodzie i nie można było jej zmarnować.

„Spasiony wieprz! Tłusta świnia!”

Kilka miesięcy później, w lipcu 1018 roku, armie Bolesława Chrobrego i Jarosława Mądrego spotkały się nad Bugiem. Nikt nie chciał ryzykować przeprawy przez rzekę. Obrzucano się więc mięsem – dosłownie – bo rzucano wnętrznościami zwierząt – i w przenośni – bo obsypywano się przekleństwami. Szczególnym powodem do szyderstw była tusza Bolesława Chrobrego. Wyzwiska nie były pozbawione podstaw, książę Polski był bowiem grubasem po pięćdziesiątce, który ledwo utrzymywał się na koniu. „Spasiony wieprz! Tłusta świnia!” – wrzeszczeli wojownicy Jarosława.

Według jednej z relacji Bolesław wpadł w furię niczym filmowi bohaterowie grani przez Mela Gibsona. „Jeżeli was ta obelga nie rusza – zwrócił się do swoich żołnierzy – to polegnę sam”. Wdrapał się na konia, wjechał do rzeki i ruszył sam na armię Jarosława. Chwilę potem wojownicy Chrobrego poszli w jego ślady. Sforsowali rzekę i zaatakowali przeciwnika.

Zaskoczenie było ogromne. Ruscy żołnierze i wspierający ich wikingowie prędzej spodziewaliby się hiszpańskiej inkwizycji. Dość powiedzieć, że książę Jarosław Mądry w najlepsze moczył kij w wodzie  – dla urozmaicenia czasu albo diety – gdy dostał wiadomość o klęsce swoich wojsk. Natychmiast rzucił się do ucieczki. W jego przypadku było to szczęście w nieszczęściu, gdyż zdążył w porę uciec ze swoimi ludźmi. Kierował się na północ, do Nowogrodu, skąd chciał udać się do Skandynawii11.

Tymczasem Polacy wspólnie z Niemcami i Węgrami wyłapali niedobitków z armii Jarosława Mądrego. Potem ruszyli w dalszą drogę. W ruskich osadach Bolesława witano jak władcę. Marsz przebiegał bez przeszkód i już trzy tygodnie po zwycięskiej bitwie wojska dotarły pod Kijów. Istniało niebezpieczeństwo, że tutaj szczęście opuści polskiego władcę. Wszak był to potężny, świetnie umocniony gród, a zarazem stolica najbardziej rozległego państwa w Europie. Pod wrażeniem opowieści o Kijowie pozostawał nawet niemiecki kronikarz Thietmar, który pisał: „W tym wielkim mieście […] jest więcej niż 400 kościołów i osiem rynków, mieszkańców zaś liczba niedająca się wyrazić”12. Z liczbą kościołów przeszarżował, zresztą matematyk z niego żaden (nie był pewny nawet swojego wieku), ale i tak ruska stolica była ogromna. Sama cerkiew Dziesięcinna Bogurodzicy miała ściany sięgające czterdziestu pięciu metrów. Inaczej mówiąc, była to świątynia o wysokości piętnastopiętrowego budynku, przy czym pamiętajmy, że cały czas jesteśmy w romańskim średniowieczu.

Kiedy Bolesław Chrobry na czele armii Polaków, Niemców i Węgrów zameldował się pod Kijowem, czekali tam na niego sojusznicy – wojownicy z tureckiego plemienia Pieczyngów, którzy od jakiegoś czasu prowadzili oblężenie miasta i spalili już część jego zabudowań. Kijowianie trzeźwo ocenili sytuację: książę Jarosław uciekł i szybko – o ile w ogóle – nie zjawi się z odsieczą, a jest sierpień, Chrobry może prowadzić oblężenie do późnej jesieni, a gdy zdobędzie miasto, nie będzie miał litości.

Tak więc się poddali.

14 sierpnia 1018 roku Bolesław Chrobry, książę Polski, wkroczył do Kijowa. Nie było to „zwykłe” wejście zwycięskiej armii, ale uroczystość dopracowana w każdym szczególe. Prawdopodobnie wyglądała następująco: najpierw z miasta wychodzi procesja mieszkańców świeckich i duchownych na czele z arcybiskupem Jonaszem, by powitać zbliżającego się do grodu Bolesława Chrobrego i jego świtę. Kijowska delegacja niesie krzyże, chorągwie, zapalone świece. Wkraczającemu do Kijowa polskiemu księciu towarzyszy muzyka, śpiewy, wiwaty, okrzyki radości…

Nie znaczy to jednak, że mieszkańcy ruskiej stolicy czekali z utęsknieniem na rządy Chrobrego. Bardziej cieszyli się z zakończenia działań wojennych. Chodziło też o grę rytuałów, typową dla tamtej epoki: ludzie przyjaźnie witali władcę-zdobywcę, oczekując, że ten odpłaci im się dobrocią i łagodnością.

A wracając do ceremoniału powitania: Bolesław rusza konno do kościoła św. Zofii. Przed świątynią czeka na niego grupa kobiet z dynastii panującej – żona księcia Jarosława, jego teściowa (albo macocha) oraz dziewięć sióstr, w tym Przedsława, ta, której ręki odmówiono polskiemu księciu. Na koniec uroczystości zmęczony, spocony Bolesław zasiada na książęcym tronie. Przepełnia go poczucie sukcesu. Jest panem Kijowa.

Kilka godzin później zdobywa jeszcze księżniczkę, której ręki mu odmówiono13.

Granica za Dnieprem

Można tylko gdybać o tym, czy Bolesław od samego początku nie traktował instrumentalnie pretensji Świętopełka, czy zmienił zdanie dopiero w trakcie wyprawy. W każdym razie od 14 sierpnia 1018 roku poczynał sobie jak faktyczny władca Rusi Kijowskiej. Dosłowne usadowienie się na tronie książęcym było jedynie początkiem.

Związek z Przedsławą, siostrą książąt Świętopełka i Jarosława, mógł legitymować przejęcie dziedzictwa po ich ojcu, Włodzimierzu. Sprawa była dość skomplikowana. Bolesław jeszcze przed wyjazdem do Kijowa znalazł sobie żonę numer cztery i z punktu widzenia prawa kościelnego Przedsława była tylko konkubiną polskiego władcy. Jednak nierozerwalność małżeństwa w średniowieczu nie była taka oczywista (sam Bolesław porzucił żony numer jeden i dwa). Tak więc ruska księżniczka mogła awansować na żonę numer pięć, mimo że jej poprzedniczka wciąż żyła. Nawet ślub nie był potrzebny, bo w XI wieku małżeństwo zawierano przez faktyczne współżycie. Zapominają o tym najwybitniejsi polscy genealodzy, którzy chyba zbyt pochopnie skreślili Przedsławę z listy żon Bolesława14.

Wejście Bolesława Chrobrego do Kijowa nie było zwyczajnym wkroczeniem zwycięskiej armii, przypominało raczej fiestę dopracowaną w każdym szczególe. Na ilustracji: przejście Chrobrego przez Złotą Bramę.

W takich okolicznościach Bolesław, jako pan Kijowa, wysłał wspomniane już poselstwo do cesarza bizantyńskiego Bazylego. Oprócz tego wyekspediował do Jarosława Mądrego arcybiskupa kijowskiego Jonasza. W zamian za uwolnienie córki oferował cały książęcy babiniec z Kijowa – czyli żonę Jarosława, jego siostry oraz macochę (albo teściową).

Chrobry długo nie wracał do Polski po zdobyciu ruskiej stolicy. Albo inaczej: on wcale nie musiał nigdzie wracać, bo Polska przesunęła się wraz z jego wojskami. Kijów znalazł się w granicach polskiego państwa. Bolesław obsadził miasto polską załogą, resztę swoich wojów wysłał do innych ruskich grodów, aby tam spędzili zimę. Co więcej, nasz Piast wybijał denary, naśladujące styl rusko-bizantyński, a imię „Bolesław” było na nich wypisane cyrylicą.

Jak daleko na wschód sięgała Polska Bolesława Chrobrego, nie wiadomo. Co najmniej do Kijowa. Kronikarz Jan Długosz, urodzony cztery wieki po tych wydarzeniach, każe polskiemu księciu wbijać słupy graniczne na Dnieprze, około trzystu kilometrów na południowy wschód od ruskiej stolicy. Wygląda to na zmyślenie, chociaż przypadkowo mógł dobrze trafić z wytyczeniem wschodnich granic monarchii Chrobrego.

Po efekciarskim początku polskich rządów w Kijowie szybko nad głową Chrobrego zebrały się ciemne chmury. Jarosław Mądry otrząsnął się z szoku po porażce i zebrał w Nowogrodzie Wielkim nowych wojowników. Nie wiadomo, jak zakończyły się jego negocjacje z Chrobrym w sprawie wymiany zakładniczek. W każdym razie zaniepokoiły one Świętopełka, który liczył, że teść pomoże mu odzyskać tron, a nie zagarnie go dla siebie. Gdy Chrobry siedział w Kijowie ciesząc się zdobytym bogactwem i ruską księżniczką, jego zięć organizował spisek. „Zabijcie wszystkich Polaków w swoich grodach”15 – apelował do rodaków.

Spiskowcy nie mieli litości, Ruś spłynęła polską krwią. Gdy nieliczni uciekinierzy dotarli do Kijowa, Bolesław stwierdził (albo został przekonany), że nie będzie w stanie obronić ruskiej stolicy. Nie uciekł, ale po wielkopańsku się wycofał: zabrał wozy pełne złota, rzeszę niewolników i – co najważniejsze dla niego – księżniczkę Przedsławę. Zatrzymał się dopiero w Grodach Czerwińskich, wzmacniając tamtejsze załogi towarzyszącymi mu wojami. Wiedział, że tutaj Rusini nie odważą się go zaatakować.

Przez resztę 1019 roku Bolesław Chrobry mógł już tylko obserwować kolejny sezon ruskiej gry o tron. Świętopełk wszedł do Kijowa, ale wkrótce zjawił się Jarosław ze swoimi wojownikami. Starli się w bitwie nad rzeką Altą, a „była [to] walka okrutna, jakiej nie było na Rusi”16 – jak notował miejscowy kronikarz. Wygrał Jarosław.

Zdobycie ruskiej stolicy nie stanowiło końca działań Chrobrego na tych terenach. Wkrótce polski książę rozpoczął wybijanie monet z własnym imieniem pisanym cyrylicą.

Świętopełk ratował się ucieczką. Po drodze tak osłabł, że nie był w stanie usiedzieć na koniu. Transportowano go więc na noszach aż do Brześcia, gdzie stacjonowała wierna mu załoga. „Uciekajcie ze mną, gonią za nami”17 – powtarzał zięć Chrobrego. Nikt go już jednak nie ścigał. To były symptomy obłędu. Często zrywał się nagle na równe nogi, wystraszony, że ktoś podąża jego śladem. Nie był w stanie wytrzymać na jednym miejscu. Któregoś dnia uciekł z Brześcia i jakiś czas potem zmarł na pustkowiu między Polską a Czechami.

Syn efekciarsko, ojciec efektywnie

Podbój Rusi Kijowskiej przez Bolesława Chrobrego został przeoczony przez prawie wszystkich polskich historyków, jakby nie wierzyli w rozmach działań wojowniczego Piasta. Tymczasem zimą z roku 1018 na 1019 jego państwo sięgało od Łaby do Dniepru. Niewiele brakowało, by po raz pierwszy ziścił się wariant Polski „od morza do morza”, czyli od Bałtyku do Morza Czarnego. Propozycje dla cesarza bizantyńskiego Bazylego II i grożenie mu wojną nie były przejawem megalomanii Chrobrego… Dobra, może i były, ale atak na Konstantynopol już leżał w granicach możliwości władcy Kijowa, którym – pamiętajmy – był w tym czasie polski książę. Wystarczy przypomnieć, że w 1043 roku Jarosław Mądry – ten, który wojował z Bolesławem – zorganizował wyprawę na Cesarstwo Bizantyńskie, a ruska flota skutecznie blokowała cieśninę Bosfor.

Problem z podbojami Bolesława Chrobrego leżał w tym, że choć były niezwykle efekciarskie, pełne plastycznych gestów, okazywały się nietrwałe. Prawie wszystkie ziemie, które podbił, czyli Łużyce, Czechy, Morawy, Słowację i Ruś Kijowską, najpóźniej w ciągu dziesięciu lat po jego śmierci znalazły się poza granicami Polski. Zupełnie inaczej wyglądają zdobycze jego ojca, Mieszka I – wszystko, co zajął, poskładał w jedno państwo, które w takim kształcie przetrwało do połowy XIV wieku (to, że granice dzisiejszej Polski przypominają te z czasów Mieszkowych, jest kwestią przypadku).

Kijów ponownie w granicach państwa polskiego znalazł się dopiero czterysta pięćdziesiąt lat po wyjeździe Chrobrego. Była to zasługa jego potomka – króla Zygmunta II Augusta. Ale to już zupełnie inna historia.

Kontrola w Kijowie

Czterysta pięćdziesiąt jeden lat później… Kijów, rok 1570.

Jerzy Podbielski pewnie kilka razy głośno zaklął na myśl o kłopotach, w jakie się wpakował. Rok wcześniej pojawiła się szansa na świetną posadę – horodniczego w Kijowie. Inaczej mówiąc, miał zajmować się zaopatrzeniem miasta i czuwać nad stanem fortyfikacji. Trzeba było ją brać, bo po raz drugi taka szansa mogła się nie pojawić. Horodniczy w hierarchii urzędów ziemskich zajmował miejsce ostatnie, ale dla przedstawiciela drobnej szlachty uchwycenie się nawet ostatniego szczebla urzędniczej drabiny już było sukcesem.

W dodatku nie można było liczyć na ponowny wysyp nowych urzędów, który związany był ze zwiększeniem przez Polskę w 1569 roku stanu posiadania. Tym razem obeszło się bez zbrojnych walk, bardziej przypominało to fuzję w świecie wielkiego biznesu. W Lublinie zawarto unię polsko-litewską. Litwini szukali pomocy w związku z naciskającymi od północy i wschodu Rosjanami, dlatego koniec końców zdecydowali się na oddanie Koronie południowych połaci swojego państwa: Wołynia, Podola, ziemi bracławskiej i kijowskiej. Korona zdobyła nowe terytoria, ale w zamian była zobligowana do ich obrony.

Podbielski musiał wiedzieć co nieco o Kijowie. Wspaniała stolica Rusi Kijowskiej została w 1240 roku zniszczona przez Mongołów. Najeźdźców było mnóstwo, a hałas, który czynili, powodował, że stojący na murach obok siebie obrońcy nie słyszeli się nawzajem. Gdy Azjaci wypuszczali strzały z łuków, niebo dosłownie ciemniało. Ale to były stare dzieje… Później Kijów zajęli i odbudowali jeszcze Litwini, którzy wznieśli tu zamek, spalony w 1482 roku przez Tatarów, zresztą w krótkim czasie odbudowany. Znane miasto, stolica województwa, ważny punkt na szlakach handlowych – nie mogło być źle, myślał Podbielski.

Na miejscu horodniczy mocno się rozczarował. Zamek chylił się ku upadkowi, i to dosłownie, bo góra, na której stał, niebezpiecznie się osuwała. Baszty były krzywe. Do obrony wprawdzie służyły dwadzieścia trzy działa, ale brakowało prochu. Z kilkudziesięciu siekier żadna nie była dobra. Spichlerze świeciły pustkami. Jeszcze niedawno były pełne zboża i mięsa, ale poprzednik Podbielskiego – ostatni horodniczy z czasów litewskich – przed odjazdem wszystkiego się pozbył. Widać chciał wycisnąć ze swojego urzędu każdy grosz. Do tego kuchnia zgniła. Piwnica też zgniła. Wszystkie cztery studnie były zniszczone, więc wodę dowożono z miasta. Za całą załogę miał Podbielski kilku miejscowych bojarów, a jedyne źródło dochodu zamku stanowiły dwie nędzne wioski. Dostarczały trochę miodu, siana i drewna. Starczało ledwie, aby przeżyć od pierwszego do pierwszego.

Miasto nie miało porządnego rynku ani ulic, wszystko tonęło w błocie, domki były rozrzucone jak gnój po polu, a cerkwie prawie wszystkie zniszczone. Kijów ożywiał się jedynie wtedy, gdy odprawiano uroczyste nabożeństwa w soborze Sofijskim, czyli kościele św. Zofii. Celebrowali je wszyscy kijowscy popi, a zjeżdżali się na nie tłumnie prawosławni z okolicy. Był to właściwie gigantyczny wiejski festyn, i to z całą paletą negatywnych elementów. Pal licho, że wszyscy byli pijani – gorzej, że ciągle wszczynali burdy i na potęgę kradli.

A jakby tych problemów było mało, w 1570 roku przyjechali królewscy lustratorzy, czyli kontrolerzy ze stolicy. Mądre władze koronne uznały, że po powiększeniu państwa o tak znaczny obszar należy przeprowadzić swoisty spis inwentarza. Wszyscy zgadzali się, że pomysł takiej kontroli jest zasadny, ale nikt nie chciał doświadczyć jej na własnej skórze. Podbielski wytłumaczył się jakoś z braków w spichlerzach, winiąc za nie swojego poprzednika. Miejscowi tymczasem nic sobie nie robili z kontroli. Wasil Raj, przedstawiciel wojewody kijowskiego, nie udostępnił lustratorom żadnych dokumentów (możliwe, że żadnej dokumentacji nie prowadził). Osoby zobligowane do służby na kijowskim zamku albo pokazywały przywileje królewskie zwalniające ich od tego obowiązku, albo kazały sobie wierzyć na słowo. „Na zamku w Kijowie nie ma nikogo, kogo można byłoby na wypadek zagrożenia ze strony Tatarów posłać do innych zamków z ostrzeżeniem!”18 – alarmowali w swoich raportach lustratorzy.

W innych miejscach wcale nie było lepiej. Po lustracji z 1570 roku wyglądało na to, że Polska dostała wielki kawał niczego, który jeszcze trzeba było bronić przed Tatarami. Był to jednak też wielki kawał możliwości.

Województwo mlekiem i miodem płynące

Czytając relacje z Ukrainy sporządzone na przełomie wieków XVI i XVII, odnosi się wrażenie, że ziemie te doskonale charakteryzuje biblijna fraza: „kraj mlekiem i miodem płynący”. Zboża było tyle, że nie wiedziano, co z nim robić. Wystarczyło ponoć zasiać raz w roku, by po żniwach ze spadających ziaren uzyskać kolejny zasiew. Najmniejsze ryby miały po dwadzieścia centymetrów. Były miejsca, gdzie po zarzuceniu sieci wyławiało się ich po dwa tysiące. Dzikie pszczoły dzieliły się przepysznym miodem, a na wiosnę ruszano nad rzeki, by łodzie wypełniać po brzegi jajami dzikich kaczek, gęsi, żurawi i łabędzi. Z dziczyzny jadano tylko polędwicę, resztę wyrzucano. Mocne kije wystarczały do zabijania wilków, by z ich futer robić buty i ubrania.

Polska szlachta nie musiała szukać szczęścia w zamorskich koloniach, ona miała teren do zasiedlenia tuż pod nosem. Województwa bracławskie i kijowskie, dotychczas praktycznie niezasiedlone, od 1590 roku zaczęły pokrywać się nową siecią osad. Ktoś musiał zamieszkać na tych ziemiach, więc oferowano długie zwolnienia od wszelkich powinności: na pięć, dziesięć, piętnaście lat, bywały przypadki, że i na trzydzieści. W ciągu kilkudziesięciu lat ten dotychczas dziki teren zaludnił się, zmieniając się nie do poznania. W samym Kijowie w latach 1552–1622 liczba ludności wzrosła 3,6 razy.

Po prostu bajka, która miała się jednak zamienić w koszmar.

Okazało się, że chłopom na terenach ruskich przyłączonych do Korony życie zdawało się zbyt ciężkie. Skarżyli się na ucisk ekonomiczny i prześladowania religijne. Okresy zwolnień od pańszczyzny kończyły się i musieli zacząć ją odrabiać. W dobrach szlacheckich był to tydzień w ciągu roku, w dobrach królewskich dwa dni w tygodniu latem, a jeden dzień zimą19. Z perspektywy obciążeń fiskalnych mieszkańca dzisiejszej Polski był to raj podatkowy. W XVII wieku chłopi z innych części Rzeczpospolitej stwierdziliby, że całkiem fajnie żyje się na Ukrainie – niektórzy nawet uciekali ze swoich rodzinnych wiosek, by osiedlić się w województwach kijowskim lub bracławskim.

Jednak z czasem obciążenia chłopów na Ukrainie rosły i rosły. Problemem było też to, że większość województw bracławskiego i kijowskiego (odpowiednio 89 i 68 proc.) znajdowała się w rękach magnatów. Taki właściciel, powiedzmy hetman wielki koronny Stanisław Koniecpolski czy książę Jeremi Wiśniowiecki, mający ponad  sto tysięcy poddanych, nie egzekwował powinności pańszczyźnianych osobiście – albo oddawał wioski w dzierżawę, albo miał do tego specjalnych ludzi. Na wyszynk wszelakiego rodzaju alkoholu monopol otrzymywali zwykle Żydzi. Skończyły się wesołe czasy bimbrownictwa. I też z tego powodu różnego rodzaju magnaccy urzędnicy do spółki z Żydami-karczmarzami byli otoczeni szczerą nienawiścią ukraińskich chłopów. W 1619 roku na osobistą prośbę kozackiego hetmana Piotra Konaszewicza Sahajdacznego król Zygmunt III zakazał Żydom osiedlania się w Kijowie, ale w innych miasteczkach i miejscowościach było ich zatrzęsienie.

Oprócz tego chłopi w województwach kijowskim i bracławskim bardziej wierzyli w to, że są prześladowani na tle religijnym, aniżeli faktycznie dotykały ich represje z tego powodu. W 1569 roku teren ten zamieszkiwali praktycznie wyłącznie prawosławni. Konwersji nikt nie wymuszał, była ona w pewnym sensie wypadkową integracji z polską kulturą. Im wyższa warstwa społeczna, tym szybciej przebiegała polonizacja i katolicyzacja. Góra stała się polska i katolicka, doły pozostały ruskie i prawosławne.

W niektórych dużych państwach, jak chociażby w imperium Habsburgów, próbowano zunifikować społeczeństwo, robiąc ze wszystkich katolików. W polskim imperium katolicyzm był wyznaniem dominującym, ale kraj ten odznaczał się niezwykłą tolerancją w tej materii. Z prawosławiem jednak wiązał się pewien problem. Jedynym niezależnym prawosławnym krajem była Rosja, wyciągająca ręce po wszystkie ruskie ziemie, także te, które znajdowały się w granicach Rzeczpospolitej. W 1589 roku w Moskwie powstał patriarchat; mieli mu podlegać wszyscy prawosławni z ziem ruskich. Biorąc pod uwagę to, że patriarcha był carską marionetką, należało temu jakoś przeciwdziałać.

Habsburgowie zmusiliby wszystkich do przejścia na katolicyzm, w Polsce próbowano jedynie wyjąć prawosławnych spod zwierzchnictwa moskiewskiego patriarchy. W latach 1595–1596 zawarto tzw. unię brzeską, która zamiast rozwiązać problem, przyczyniła się do jego eskalacji. Większość wolała zachować wierność patriarsze w Moskwie, ale została bez hierarchii, którą zdelegalizowano. Z kolei unici (zwolennicy unii) mieli hierarchię, ale tylko garstkę wiernych. Opór dyzunitów (przeciwników unii) nie miał żadnych racjonalnych podstaw. Przeciętny chłop nie był w stanie określić poza wymianą Moskwy na Rzym żadnej innej różnicy – ale to wystarczyło. W 1633 roku Rzeczpospolita zrezygnowała, uznając na powrót prawosławną (dyzunicką) hierarchię.

W normalnych warunkach chłopi w wolnym czasie piliby w żydowskich karczmach, narzekając na pańszczyznę, a następnego dnia skacowani modliliby się w prawosławnej cerkwi, użalając się nad wyimaginowanymi religijnymi prześladowaniami. W 1648 roku doszło jednak do anormalnej sytuacji. Za sprawą zbuntowanych Kozaków mogli zemścić się za prawdziwe i zmyślone krzywdy. I zemścili się straszliwie.

Rzeczpospolita bez pomysłu

Polska wiedziała, jak połączyć wszystkie swoje części w jedną całość. Litwę przekonano unią realną. W praktyce tamtejsze elity uległy polonizacji i ich litewskość stała się bardziej odrębnością regionalną niż narodową w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Prusy Książęce i Kurlandia pozostały lennami – protestanckie księstwa z dominującym językiem niemieckim, których mieszkańcy dobrze się czuli w granicach Rzeczpospolitej. Oprócz tego składała się z wielu mniejszych obszarów, mających swoją specyfikę. Spisz był formalnie zastawem uzyskanym od Węgier. Księstwo siewierskie należało do biskupów krakowskich. Księstwa oświęcimskie i zatorskie aż do 1564 roku cieszyły się odrębnymi prawami. Podobnie wyjątkowa była sytuacja prawno-ustrojowa największych miast Rzeczpospolitej – Gdańska i Rygi.

Tymczasem na ruskie kresy, województwa kijowskie i bracławskie, zabrakło pomysłu. Narzekający chłopi to standard jak Rzeczpospolita długa i szeroka. I nie oni stanowili problem. Problemem byli Kozacy, których siedziba znajdowała się na kresach kresów, czyli Sicz Zaporoska. Ściągali tam różnej maści awanturnicy, ale w XVI wieku dominowała w tym gronie szlachta z Rzeczpospolitej, szukająca przygody, pieniędzy, a czasami schronienia przed wyrokami sądowymi. Hetmanami kozackimi byli etniczni Polacy, chociażby Samuel Zborowski, syn kasztelana krakowskiego, czyli najważniejszego świeckiego urzędnika w Rzeczpospolitej.

W 1590 roku zakazano szlachcie zaciągania się w kozackie szeregi i z upływem lat zmienił się społeczny przekrój zabijaków z rubieży Rzeczpospolitej. Stali się swojego rodzaju antyszlachtą, „rycerstwem, pozbawionym praw politycznych”20. Prawdziwym paliwem napędowym kozaczyzny okazali się przedstawiciele rodzin bojarskich, wypychanych poza granice stanu szlacheckiego. Gdy ruscy magnaci polonizowali się, przyjmowali katolicyzm i rozbudowywali swoje włości, oni pozostali ruscy, prawosławni i popadali w coraz większą biedę. Nawet w drugiej połowie XVII wieku wielu kozackich przywódców wywodziło się z rodzin szlacheckich. Sam Bohdan Chmielnicki, który w 1648 roku stanął na czele buntu, pieczętował się herbem Abdank – trochę na wyrost, bo jego ojciec został ukarany utratą szlachectwa. Jego następca, Jan Wyhowski, był szlachcicem, w dodatku zięciem kasztelana nowogródzkiego, czyli senatora Rzeczpospolitej!

Z czasem Kozacy w oczach chłopów i mieszczan urośli do rangi obrońców prawosławia. W swoim stylu włączali się w spory religijne na linii unici – dyzunici. Przykładowo, pewnej nocy w 1618 roku z monasteru położonego milę od Kijowa wywlekli z łóżka mnicha Antoniego Grekowicza, unitę, zaprowadzili nad Dniepr, wyrąbali siekierami lód i utopili go. „Brzydkiej sprawie służył on, bo unita jest i wiarę naszą wywraca”21 – mówili, topiąc bezbronnego zakonnika. Sześć lat później znowu dali o sobie znać w Kijowie. Zamordowali miejscowego wójta Fiodora Chodykę, sprzyjającego unii.

Kozacy zamieszkujący dalekie rubieże ziem ruskich, jakimi było Zaporoże, z bandy awanturników przeistoczyli się w „antyszlachtę” i obrońców prawosławia, stanowiąc jeden z największych problemów Rzeczpospolitej w XVII wieku. Na ilustracji: Kozacy pędzla Józefa Brandta, Obóz zaporożców, ok. 1880 r.

Przyznać trzeba, że dzielni Kozacy nieraz przelewali krew za ojczyznę, walcząc w Inflantach, Rosji czy w bitwie pod Chocimiem w 1621 roku. Było jednak z nimi więcej problemów niż pożytku. Ich najazdy na tureckie ziemie często owocowały konfliktami na linii Polska – imperium osmańskie. Od czasu do czasu buntowali się, domagając się większych przywilejów, ale za każdym razem zbierali cięgi od wojsk Rzeczpospolitej.

W 1648 roku zbuntowali się po raz kolejny, ale tym razem na ich czele stanął niezwykle utalentowany polityk. Hetman kozacki Bohdan Chmielnicki zapewnił sobie pomoc Tatarów i rozpętał piekło. Województwa ukraińskie dosłownie utonęły we krwi.

„Mój Kijów”

Sama rebelia kozacka nie stanowiłaby dla Rzeczpospolitej takiego problemu, z którym nie byłaby w stanie sobie poradzić. Jednak Chmielnicki ściągnął na województwa ukraińskie Tatarów. Na dodatek wybuchło powstanie chłopskie, krwawe jak wszystkie powstania chłopskie, które zyskało cechy ludobójstwa na tle wyznaniowym i etnicznym, bo polowano na Żydów i Polaków.

O losach swoich współwyznawców tak pisał żydowski kronikarz Natan Hanower:

Z jednych zdarto skórę, a ciała rzucono psom na żer, innym obcięto ręce i nogi, a tułów rzucano na drogę; przez ich ciała przejeżdżały wozy i tratowały ich konie. Innym zadano tyle ran, że byli bliscy śmierci, i rzucano ich na ulice; nie mogąc rychło umrzeć, tarzali się we krwi, aż uszła im dusza; innych grzebano żywcem. Dzieci zarzynano na łonie matek; wiele dzieci pocięto w kawały jak ryby. Kobietom ciężarnym rozpruwano brzuchy i wsadzano żywego kota do wnętrza i tak zostawiano przy życiu, zaszywając brzuchy. Następnie obcinano im ręce, by nie mogły wyjąć tego kota. I wieszali niemowlęta na piersiach matek, inne dzieci nabijano na rożen, pieczono przy ogniu i przynoszono matkom, by jadły ich mięso. […] Wszystko to czynili, wszędzie dokąd dotarli, nie inaczej postępowali też z Polakami, a szczególnie z księżmi22.

Polskie wojska mściły się na zbuntowanych chłopach i w ten sposób nakręcała się spirala przemocy. Jak pisał Henryk Sienkiewicz, „nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”. Kijów też wpadł w ręce zbuntowanych Kozaków. Tam za czystki etniczne zabrał się Daniło Neczaj, pułkownik bracławski, mordując Polaków bez względu na wiek i płeć. W lutym 1649 roku polscy komisarze zwracali na to uwagę Chmielnickiemu. „Nie kazałem niewinnych zabijać. Ale który do nas przystać nie chce albo na wiaru naszu chrestiti się. Wolno mi tam rządzić! Mój Kijów, jam jest panem i wojewodą kijowskim! Dał mi to Boh – i co więcej – przez szable moje!”23 – chełpił się kozacki hetman.

Bóg dał, Bóg wziął.

2 sierpnia 1651 roku pod Kijowem zjawiła się armia pod wodzą hetmana polnego litewskiego Janusza Radziwiłła (późniejszy sojusznik Szwedów, opisany przez Sienkiewicza w Potopie) i po dwudniowej walce zdobyła miasto. Rzeczpospolitej nie udało się jednak utrzymać Kijowa, bo Chmielnicki, zdecydowany walczyć do końca, szukał pomocy za granicą. Kiedy polskiej dyplomacji udało się odciągnąć od niego Tatarów, Chmielnicki zintensyfikował rozmowy z Moskwą.

Zwieńczeniem negocjacji było spotkanie kozackich przywódców i rosyjskiej delegacji w Perejasławiu, dziewięćdziesiąt kilometrów na południowy wschód od Kijowa. Tam 18 stycznia 1654 roku hetman Chmielnicki i starszyzna kozacka uznali władzę rosyjskiego cara Aleksego. Mieli złożyć przysięgę w soborze Uśpieńskim (Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny), ale – już w trakcie uroczystości – wywołany Chmielnicki zażądał, by najpierw przedstawiciele cara w imieniu swojego monarchy zapewnili nienaruszalność kozackich „swobód”. Oburzony Wasyl Buturlin, stojący na czele rosyjskiej delegacji, przypomniał, że w państwie moskiewskim „poddani powinni składać przysięgę swojemu władcy, a nie władca im”24. Chciałoby się dodać: to nie była Rzeczpospolita, gdzie król podpisywał pacta conventa! Chmielnicki i starszyzna kozacka opuścili katedrę, ale po naradzie wrócili i złożyli przysięgę.

Wkrótce potem w Kijowie zameldował się Fiodor Kurakin, pierwszy wojewoda kijowski przysłany przez Moskwę. Owocem perejasławskiego spotkania była rosyjska inwazja na Rzeczpospolitą. W 1655 roku zaatakowali jeszcze Szwedzi, później na dodatek Siedmiogród. Inne państwo nie przetrwałoby takiej kumulacji klęsk. To jednak nie było państwo jak każde inne. Polacy wypchnęli Szwedów ze swoich granic, pobili Siedmiogrodzian, wreszcie ruszyli na front wschodni, by odzyskać tereny zajęte przez Rosjan. Przewaga liczebna wroga dla wojsk Rzeczpospolitej nie była problemem. Przykładowo, w czerwcu 1660 roku w bitwie pod Połonką wojewoda ruski Stefan Czarniecki i hetman polny litewski Paweł Sapieha, dysponując około trzynastoma tysiącami żołnierzy, dosłownie roznieśli rosyjską armię, liczącą dwadzieścia dwa tysiące ludzi. Czas samego starcia to dwie godziny i piętnaście minut, ale mając husarię i zdolnych dowódców, okazał się wystarczający. Po stronie Rzeczpospolitej poległo trzystu żołnierzy, Rosjanie stracili łącznie osiem tysięcy – tylu było zabitych i wziętych do niewoli, reszta szukała ratunku w ucieczce.

Niestety, pustki w skarbie po kilkunastu latach wojen nie pozwoliły w pełni wykorzystać świetnych zwycięstw nad Rosjanami. Skończyło się na podziale Ukrainy wzdłuż Dniepru: prawy brzeg pozostał przy Polsce, lewy zagarnęła Moskwa. Kijowa nie udało się odzyskać. Wprawdzie na mocy rozejmu andruszowskiego zawartego w 1667 roku Rosjanie po upływie dwóch lat mieli go oddać Polakom, ale nigdy nie dotrzymali zobowiązań.

Bohdan Chmielnicki – hetman kozacki, przywódca rebelii i człowiek odpowiedzialny za piekło, które rozpętało się w województwach ukraińskich za sprawą sprowadzonych przez niego Tatarów. Na ilustracji: miedzioryt z 1651 roku przedstawiający Chmielnickiego autorstwa Wilhelma Hondiusa.

„I wasi księża, i nasi popi”

Nie miejsce to, by rozpisywać się o buncie nazwanym – w zależności od optyki – powstaniem Chmielnickiego, wojną narodowo-wyzwoleńczą albo rewolucją. Nie ulega wątpliwości, że kozackie wystąpienie przeciwko Rzeczpospolitej ściągnęło zagładę na województwa bracławskie i kijowskie. Miejscowości znikły z mapy, tysiące ludzi straciło życie, kraina mlekiem i miodem płynąca stała się piekłem. Władze Rzeczpospolitej gotowe były pójść na ustępstwa, zrozumiawszy wreszcie, że trzeba w polskim imperium znaleźć lepszą formułę dla obecności Kozaków. Wynegocjowano ją w 1658 roku w ramach ugody hadziackiej, a jej owocem miała być Rzeczpospolita Trojga Narodów, składająca się z Korony, Litwy i Rusi. Jednak projekt ten nigdy nie wszedł w życie. Po obu stronach ludzie byli już zaślepieni nienawiścią.

Największym zaskoczeniem okazał się fanatyzm religijny prawosławnych mieszkańców ukraińskich województw, cieszących się przecież tolerancją religijną. Prawosławni robili kariery w Rzeczpospolitej, nawet zasiadali w senacie. Ale Chmielnicki niemal przy każdej okazji przypominał, że broni prawdziwej wiary, nawet przy zawieraniu umowy w Perejasławiu w 1654 roku kozaccy liderzy podkreślali, że oddali się pod władzę cara dlatego, że jest prawosławny.

Była to w pewnym sensie naturalna kolej rzeczy. Ze wszystkich wyznań występujących na terenie polskiego imperium właśnie prawosławie było najściślej powiązane z ościennym ośrodkiem politycznym, a patriarchat moskiewski stanowił swojego rodzaju magnes dla wszystkich prawosławnych na ziemiach ruskich. Unia brzeska była próbą „odmoskwienia” prawosławia, próbą nieudaną, bo zakończoną utratą wschodnich terenów Rzeczpospolitej na rzecz Rosji.

Prawdę powiedziawszy, mimo tych wszystkich frazesów o prawosławiu, Kozacy nie oddawali się przesadnie praktykom religijnym i mieli kiepskie mniemanie o swoim klerze. W styczniu 1649 roku w Kijowie pijany pułkownik czerkaski Fiodor Weszniak nawet oświadczył polskim posłom: „I wasi księża, i nasi popi, wszyscy z kurwy synowie!”25.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Nota od autora

Dostępne w wersji pełnej

Przypisy

1 F. Birkowski, Kazania obozowe, Kraków 1858, s. 5.
2 Por. J. Ossoliński, Pamiętnik (1595–1621), opr. J. Kolasa, J. Maciszewski, red. W. Czapliński, Wrocław 2004, s. 95.
3 W. Czapliński, Władysław IV i jego czasy, Warszawa 1972, s. 40.
4 Por. J. Ossoliński, Pamiętnik…, dz. cyt., s. 87, 91.
5 Por. A.A. Majewski, Moskwa 1617–1618, Warszawa 2006, s. 160–164.
6 Tamże, s. 184.
7Pamiętniki Samuela i Bogusława Maskiewiczów (wiek XVII), opr. A. Sajkowski, wstęp W. Czapliński, Wrocław 1961, s. 213.
8 J.P. Le Donne, The Russian Empire and the World 1700–1917, New York 1997, s. 371, cyt. za: H.J. Bömelburg, Czy Rzeczpospolita była imperium? Imperial turn w historiografii, struktury państwowe w Europie środkowowschodniej i „imperialna” warstwa pojęciowa w XVI–XVII wieku, w: Rzeczpospolita w XVI–XVIII wieku. Państwo czy wspólnota?, red. B. Dybaś, P. Hanczewski, T. Kempa, Toruń 2007, s. 50. Krytycznie wobec podejścia Le Donne’a: A. Nowak, Between Imperial Temptation and Anti-Imperial Function in Eastern European Politics. Poland from the Eighteenth to Twenty-First Century, w: Emerging Meso-Areas in the Former Socialist Countries. Histories Revived or Improvised?, red. K. Matsuzato, Sapporo 2005, s. 247–253; R.I. Frost, rec.: John P. Le Donne, The Grand Strategy of the Russian Empire, 1650–1831, „The English Historical Review” 2006, t. 121, nr 492, s. 851.
9 K. Całus, P. Oleksy, Spotkania, w: Spotkania polsko-mołdawskie, red. M. Kosienkowski, Lublin 2013, s. 116.
10 Opis zachowania Bazylego zob. M. Psellos, Kronika, czyli Historia jednego stulecia Bizancjum (976–1077), tłum. i opr. O. Jurewicz, Wrocław 2005, t. 26, ks. I, rozdz. 36.
11 Opis bitwy, łącznie z wyzwiskami, za: Anonim tzw. Gall, Kronika polska, tłum. R. Grodecki, Wrocław 2003, ks. I, rozdz. 10; Powieść minionych lat, tłum. i opr. F. Sielicki, Wrocław 1999, rodz. 48.
12Kronika Thietmara, opr. i tłum. M.Z. Jedlicki, Poznań 1953, ks. VIII, rozdz. 32.
13 Rekonstrukcja wjazdu Chrobrego za: J. Banaszkiewicz, Bolesław i Peredsława. Uwagi o uroczystości stanowienia władcy w związku z wejściem Chrobrego do Kijowa, „Kwartalnik Historyczny” 1990, t. 97, nr 3–4, s. 7–24. Należy zaznaczyć, że ujęcie Banaszkiewicza nie jest dominujące w literaturze naukowej.
14 O. Balzer, Genealogia Piastów, Kraków 1895, s. 43–44; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, Wrocław–Warszawa 1992.
15Powieść minionych lat, dz. cyt., rozdz. 48.
16 Tamże, rozdz. 49.
17 Tamże.
18Województwo kijowskie 1570, w: Polska XVI wieku pod względem geograficzno-statystycznym, t. 9: Ziemie ruskie. Ukraina (Kijów – Bracław), dział I, opr. A. Jabłonkowski, Warszawa 1894 („Źródła Dziejowe”, t. 20), s. 8.
19 P. Kroll, Kozaczyzna i społeczeństwo ziem południowo-wschodnich Rzeczypospolitej, w: Społeczeństwo a wojsko, red. I.M. Dacka-Górzyńska, A. Karpiński, M. Nagielski, Warszawa 2015 („Społeczeństwo Staropolskie. Seria Nowa”, t. 4), s. 77.
20 W. Tomkiewicz, O składzie społecznym i etnicznym Kozaczyzny Ukrainnej na przełomie XVI–XVII wieku, t. 27, s. 254.
21Akta męczeńskie unii, cz. 2, „Rocznik Towarzystwa Historyczno-Literackiego w Paryżu” 1868, [Paryż 1869], s. 53.
22 Cyt. za: W.A. Serczyk, Na płonącej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny 1648–1651, Warszawa 1998, s. 84.
23 Tamże, s. 188.
24 N. Jakowenko, Historia Ukrainy od czasów najdawniejszych do końca XVIII wieku, tłum. O. Hnatiuk, K. Kotyńska, Lublin 2000, s. 241.
25 J. Michałowski, Księga pamiętnicza, wyd. A. Z. Helcel, Kraków 1864, s. 373.

Indeks osobowy

Dostępne w wersji pełnej

Wybrana bibliografia

Dostępne w wersji pełnej

Źródła ilustracji

Dostępne w wersji pełnej

Projekt okładki Mariusz Banachowicz

Ilustracja na okładce Kamil Piotr Jadczak

Opiekun serii Kamil Janicki

Opieka redakcyjna Norbert Nowotnik Ewelina Olaszek

Wybór ilustracji Ewelina Olaszek

Opracowanie map Krzysztof Usakiewicz

Projekty map Adam Pietrzyk

Opracowanie ilustracji MELES-DESIGN

Korekta Aleksandra Ptasznik Grażyna Rompel

Indeks Krzysztof Usakiewicz

Copyright © by Michael Morys-Twarowski © Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o.o., 2016

ISBN 978-83-240-3074-3

Seria wydawnicza CiekawostkiHistoryczne.pl

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com