Polki w Stanach, czyli Husaria Made in China - Bogusław Szabliński - ebook

Polki w Stanach, czyli Husaria Made in China ebook

Szabliński Bogusław

3,0

Opis

Książka, która powstała z sympatii do kobiet, w wyniku wieloletniego procesu analizowania zawiłej kobiecej natury, jest swoistą laurką autora dla fenomenu „babskich” przyjaźni. Pełne humoru, szczeredo bólu studium osobowości tak różnych, że trudno w tę przyjaźń uwierzyć.

Znajdziecie tu podpatrzone życzliwym aczkolwiek niepozbawionym złośliwości okiem, okruchy z życia grupy przyjaciółek - Polek na emigracji. Różni je właściwie wszystko – wiek, stan (cywilny, ale i ten umysłu), pomysł na życie… Łączy płeć, narodowość, przede wszystkim zaś potrzeba wspólnoty.

Każda strona Was zaskoczy, każdy rozdział przyniesie inne przemyślenia. Całość rozbawi do łez, ale i do łez wzruszy. Współczesna„eksportowa” husaria nosi szpilki od Manolo, a usta maluje czerwona szminką. „First we take Manhattan, then…”? Kto wie.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (4 oceny)
2
0
0
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anmanika

Nie polecam

Z trudem przebrnęłam przez 20 stron, więc postanowiłam nie katować się więcej tym pseudohumorem.
10
analisa

Nie oderwiesz się od lektury

Sarkazm to moja ulubiona forma określania świata. Z humorem łatwiej się przyswaja-oswaja tematy trudne i niewygodne. Brawa dla Autora, udało mu się genialnie połączyć humor z egzystencjonalnymi rozważaniami, iwoec nie tylko ubawiłam sie do łez, ale też przemyślałam na nowo parę kwestii. Chcę więcej!
00

Popularność




Redaktor prowadzący: Iga Czarzasty-Wachnik

Redakcja: Julia Diduch-Stachura/Słowność

Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Projekt okładki: Katarzyna Szadokierska

Projekt rysunków kobiet: Erwin Blossfeld

Copyright © Bogusław Szabliński

ISBN 978-83-67094-39-9

Oh book! Sp. z o.o.

Wydanie I

Warszawa 2023

–fragment–

Polki w Stanach

czyli Husaria „made in China”

Opisane poniżej postaci oraz wydarzenia opierają się na faktach. Autentycznych zresztą!

PROLOG

Cierpki smak panoszący się na języku, a w ustach suchość nad suchościami… Otworzyłam oko. Słoneczne światło wpadające do sypialni zadziałało jak młotek. A raczej jak tępy topór, raz za razem rozłupujący czaszkę. Z całej siły zacisnęłam powieki w nadziei, że fala bólu rozejdzie się w ciemności. Lewa noga, za nią – z pewną taką nieśmiałością – prawa. Powoli, walcząc z falującym korytarzem, pokonywałam drogę do kuchni. Drżenie kolan nie ułatwiało zadania. Z całą pewnością nie.

Po kolei: Barbi, Lola, Agnes, Martha, Anette i dwie Margarety – z czego jedna nazywana Luśką, druga zaś dzierżąca dumnie brzmiące miano „Hrabina”. „Mówcie mi »Hrabcia«” – wypaliła któregoś dnia, rozochocona winem, lejącym się w tym towarzystwie w ilościach raczej hurtowych. Reszta rzeczonego towarzystwa szybko zaakceptowała nowy nomen, będący w tym konkretnym przypadku omenem idealnym. Później były prawie-antyki, ornamenty, blichtr, szklane niemal diamenty, ziarnko grochu pod poduszką., czyli w zasadzie wszystko, czego trzeba, by krew nabrała błękitnego koloru.

Pamiętam jeszcze z wczoraj. butelka cabernet, druga, zdaje się, merlota, a później.

Dopadłam szklanki z wodą. Fala zimna przeleciała przez gardło, by zaraz potem, bez zbędnych ceregieli, opaść wprost do żołądka. Ten zaś chyba niespecjalnie był przygotowany na tę wizytę, gdyż skurczył się gwałtownie, wypychając obrzydliwie kwaśną zawartość w górę. Pierwszą falę spacyfikowałam, druga uderzyła z takim impetem, że żadną siłą nie byłam w stanie utrzymać zawartości żołądka w… żołądku. Ostatecznie więc połączyłam się w torsjach z rzeką Hudson.

– Cóż, nie jest dobrze. – Próbowałam metodą dedukcji odtworzyć w skołatanej pamięci wydarzenia wczorajszego wieczoru, które doprowadziły mnie do tak żałosnego stanu. Znowu się narąbałam, a miałam przecież już zawsze trzymać klasę. Z drugiej strony jednak zlot czarownic, bo tak właśnie ochrzciłyśmy te nasze piątkowe spotkania siedmiu wspaniałych, sprowadzał się do obgadania każdego, kogo obgadać można. Tego zaś przecież na trzeźwo zrobić się nie da. Wraz z upływem godzin (i trunków) krąg obmawiaczek zawężał się drastycznie, zaś obmawianych przybywało. Dyskusje stawały się bardziej zacięte i coraz mniej zrozumiałe dla nie-membersów, wprost proporcjonalnie do liczby opróżnionych butelek. In vino veritas – jak mawiał mędrzec. jakiś tam.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

To be or not to be, czyli czy Hrabinie wypada zostać czarownicą

– Hallo? Hrabcia z tej strony. Gotowa jesteś, piękna kobieto?

– Hrabciu, przecież jesteśmy umówione na szóstą.

– No właśnie, spójrz na zegarek. Już dawno po czwartej.

Z trudem łapałam myśli. Czyżbym w pijackim amoku zapomniała o czymś, co wczoraj było bardzo istotne?

– No i…?

– Nie ma żadnego „no i”… Za trzydzieści minut podjeżdżamy po ciebie. Możesz schodzić na dół.

– Jak schodzić? – Anette z trudem przełknęła ślinę. – Gdzie schodzić? Jakie pół godziny?

„Spokojnie, nie rzygaj…” Klęcząc przy muszli, Anette czuła, jak ogarnia ją panika. Klatka po klatce starała się odtworzyć wczorajszy wieczór.

– Hrabinko, możesz jaśniej? Z kim podjeżdżasz i gdzie się wybieramy? Bo wiesz…

– Naprawdę nie pamiętasz, o czym wczoraj rozmawiałyśmy?

– No… słabo tak raczej…

– Pewnie jeszcze dzisiaj chorujesz. A mówiłam, powtarzałam ze sto razy, żebyście nie piły tego gówna! Nadaje się toto najwyżej do gotowania! Takie podrzędne trunki robią bigos z mózgu. Brrr… na samą myśl robi mi się słabo. Nie wyobrażam sobie, że przełknęłabym coś takiego, od razu dostałabym wysypki albo, nie daj Bóg, duszności jakiejś.

– Hrabciu, proszę…

– No, moja kochana, o czym tu dyskutować, niektórych rzeczy po prostu nie wypada.

– Głowę mi zaraz rozsadzi… Możesz po prostu powiedzieć, o co chodzi z tym wyjściem?

– No właśnie o tym mówię. Trzeba siebie szanować i swoje zdrowie też. Mam tylko nadzieję, że nikt nie zrobił nam zdjęcia przy stole z tą marną butelczyną. Jeszcze tego by brakowało, żeby któryś z moich obserwatorów na fejsie zobaczył mnie z winem za mniej niż dwadzieścia baksów. Żenada!

Anette próbowała wypuścić z objęć muszlę klozetową, ale zdrajca żołądek jakby tylko na to czekał. W dodatku prywatny mściciel-galernik wielkim bębnem wybijał sekundę po sekundzie na jej obolałych skroniach. Uwięzione w czaszce dźwięki, nijak nie mogąc wydostać się na zewnątrz, odbijały się od siebie, napieprzając z siłą subwoofera na heavymetalowym koncercie.

– Zaparkujcie i wejdźcie na górę. Nie mogę wyjść z kibla, nie mówiąc już o wyjściu z domu.

– Nie możesz mi tego zrobić. Mówiłam ci wczoraj, jak bardzo ważne jest dla mnie to spotkanie. Musisz mi pomóc! Dobra, wejdziemy na chwilę, pomożemy ci się ogarnąć, a później zobaczymy. Mój świętej pamięci stryjek ze Szwajcarii sprzedał mi kilka sposobów na kaca. Co prawda są to sposoby na kaca po zacnych, szlachetnych trunkach, zatem nie jestem pewna, czy aby podziałają na to coś… Ale warto spróbować…

– Jesssku, Hrabciu, okaż miłosierdzie! Drzwi otwarte. Nie pukajcie, broń Boże nie dzwońcie, światła też nie zapalajcie.

Rozgośćcie się, ja jestem w łazience…

– Bo w Szwajcarii, skąd… – Hrabina, która najwyraźniej wskoczyła już w swoją autorytatywną rolę, zupełnie nie zwracała uwagi na agonalne tony w głosie przyjaciółki.

– Hrabciu! Miej litość! Opowiesz mi później! – wyjęczała Anette. W ostatniej chwili wcisnęła czerwoną słuchawkę, nim olbrzymia pięść ścisnęła ją w pasie. Szarpnęło, raz i drugi… Za trzecim poczuła rozlewający się po podniebieniu szorstki posmak żółci i ponownie zawisła nad taflą wody w sedesie.

– Boszsze, przysięgam, nigdy więcej nie spojrzę na wino, daruj mi. Przecież widzisz, że nie mam już czym rzygać.

Jazgot dzwonka niczym siekiera łupnął Anette w czubek głowy, rozbijając czaszkę na kilka kawałków.

– Przecież mówiłam, że drzwi są otwarte. Serca nie macie… – wydusiła spomiędzy opuchniętych warg.

– Cześć, piękna kobieto! – ryknęła Hrabina, nieświadoma lawiny bólu przetaczającego się przez pokutujący czerep Anette.

– Ciszej, no błagam… – Wraz z wdechem Anette zaciągnęła się intensywnie piżmowym zapachem perfum. Tyle wystarczyło… Na wpół zgięta wbiegła z powrotem do łazienki.

– Ho! Ho! Ale się podziało. Widzę, piękna kobieto, że dobrze cię zmasakrowało. To nic, Hrabinka zaraz ci pomoże.

Wypchnęła przed siebie torebkę, zerkając wymownie spod idealnie wymodelowanej grzywki, po czym z zacięciem zaczęła w niej grzebać, by po chwili triumfalnie wyszarpnąć błyszczącego jak miliony monet iPhone’a.

– Chanel, dzisiaj dostarczyli – powiedziała nabożnym tonem, nie odrywając oczu od wyświetlacza telefonu. – I to etui też. – Podsunęła skacowanej przyjaciółce pod nos aparat z dwoma olbrzymimi przecinającymi się literkami C.

– Niestety tylko Swarovski, nie mam pieniędzy na dajmond. Jeszcze nie mam. Wytrzyj, bańki ci poszły nosem. – Nie przerywając monologu, podała Anette chusteczkę.

– Ale kiedyś kupię sobie z prawdziwymi kamykami. Kiedyś musi nadejść szybko. Diamenty już się kończą. Ponoć złóż wystarczy tylko na pięćdziesiąt lat. Później tylko wtórny obieg. Wyobrażasz sobie, jak wzrośnie ich wartość?

– Hrabinko, przysięgam, popodziwiam później, chwilowo to ja tu o życie walczę…

– Dobra już, dobra, widzę przecież – żachnęła się właścicielka luksusowych gadżetów i jeszcze bardziej luksusowych marzeń.

– Już ogarniam plan naprawczy. Halo, Luśka? Zamknij lexusa, tylko sprawdź dwa razy, czy dobrze zamknięte. Podejdź do Chińczyka na rogu i kup rosół z kaczki. Duży. Sprawa jest poważniejsza. Biedaczyna chyba wszystkie wnętrzności wyrzygała. Myślę, że jedynie porządny rosołek tu pomoże. Trzeba ratować czarownicę. A właśnie, à propos tych naszych spotkań, jak już dotrzesz na górę, musimy poważnie pogadać. Czekamy. – Z namaszczeniem domknęła pachnące nowością etui. – Piękny, nieprawdaż? A torebka? Zobacz, jak zajebiście wyeksponowane logo. Nie da się pomylić z żadnym innym. Oryginał. Nie jakaś chińska podróba. Chińska to jest dobra tylko zupa z kaczki, dobra na kaca, rzecz jasna! A tu zobacz, w środku, też znaczek! I na zameczkach, i nawet tu, na pasku, o, widzisz? Dotknij, jaka mięciutka skórka, wyprawiana w Paris. A może w Milano, wszystko jedno. Wszystkie, łącznie z naszą małolatą, zzielenieją z zazdrości z tymi swoimi „szanelami” z Brighton Beach, śmierdzącymi kutrem rybackim. Podoba ci się?

– No fajna.

– Fajna? Zaaajebista jest. Cały rok na nią czekałam. Masz, łykaj! – Wyciągnęła rękę z opakowaniem advil migraine. – Połknij od razu cztery. Szybko przejdzie. Zaraz będzie Luśka z rosołkiem, nie bój nic, przywrócimy cię do świata żywych. Mówię ci, jak ja się cieszę, że przyszła na czas! – dodała miękkim głosem, nie przerywając gładzenia nowego nabytku. – Ale do rzeczy, piękna kobieto. Umawiałyśmy się wczoraj, że pomożesz mi wybrać jakiś strój na gym. Nie mam nic takiego w domu, a to musi być absolutnie odlotowy outlook. Mam randkę z tym latynoskim trenerem PERSONALNYM. To znaczy umówiona jestem na trening. Ale myślę, że się ten trening przeciągnie do kolacji. Przynajmniej. O, jest i Luśka. Dawaj, kochaniutka, ten rosołek, bo pacjentka jakby schodzi.

– Cześć, Anette! Ożeż kurwa, wyglądasz jak… Jak śmierć, na chorągwi zresztą…

– Dałam jej już tabletki na głowę.

– Chyba na ból głowy, na głowę to już nie bardzo coś pomoże – parsknęła śmiechem Luśka, zmierzając pewnym krokiem w stronę kuchni.

– Dobrze wymyśliłaś z tym rosołem, Hrabciu. A ty, sieroto, czemu nie zadzwoniłaś? Gdybym wiedziała, że tak z tobą źle, ugotowałabym ci prawdziwy, domowy, z gingerem. Boże, jak ja się dzisiaj cieszę, że nie zostałam wczoraj z wami do końca. Pewnie i mnie trzeba by dziś reanimować. Ciekawe, jak Lolka dotarła do domu. Dzwoniłam z rana z pięćdziesiąt razy, ale nie odbiera.

– Śpi pewnie, to nie odbiera. Sen lepszy nawet od rosołu. Według mojego stryja ze Szwajcarii najlepszy na kaca jest klin, żeby przywrócić komórkom równowagę. Ale nie proponuję ze względu na to, co wczoraj piłyście. Sprawdza się to w przypadku przyzwoitych trunków, więc niekoniecznie zadziała w przypadku tego waszego czegoś. Zrobię ci miksturę mojego wuja: z soku pomidorowego, potas uspokoi nerwy, cytryny, odrobiny soku pomarańczowego i miodu, bo witamina C i fruktoza przyspieszą spalanie alkoholu. Stryjek też zwykł zaczynać „dzień po” od kawy, jako że zwężenie naczyń krwionośnych pomaga zwalczyć ból głowy.

– To ja zaparzę kawę, a ty, Hrabciu, przygotuj ten szwajcarski magiczny napój.

– To… To może ja wezmę w tym czasie prysznic?

– No jasne, kochaniutka. Idź się wykąp, bo według mojego stryja ze Szwajcarii prysznic na drugi dzień to podstawa, by ożywić ciało i ducha, no i by skóra tak naprawdę zaczęła oddychać…

Anette z ulgą domknęła za sobą drzwi do łazienki i odkręciła wodę. Szum kropli obijających się o dno starej, żeliwnej wanny skutecznie zagłuszył gderliwe monologi Hrabiny, świeżej jak poranek w Alpach. Szwajcarskich oczywiście.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Oh book! Sp. z o.o.

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

www.ohbook.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz