Połączeni - Colleen Houck - ebook + książka

Połączeni ebook

Colleen Houck

4,2

Opis

Poznaj bestsellerową serię „Strażnicy Gwiazd” uwielbianej na całym świecie autorki „Klątwy tygrysa”! Wkrocz do świata pełnego przygód i niezwykłej egipskiej mitologii!

Lily Young nie jest już tą samą dziewczyną, którą kiedyś była.

Po przeżyciu nieziemskiej przygody, zapomniawszy o tym, co ją spotkało, budzi się na farmie swojej babci. Czuje się zagubiona: jej ukochany, słoneczny książę, podróże po Egipcie i wyprawa do zaświatów są dla niej jedynie tajemniczymi opowieściami.

Lily stała się teraz częściowo człowiekiem, częściowo lwem, a częściowo wróżką. Jej przeznaczeniem jest przeistoczyć się w Wasret – boginię, która ma pokonać raz na zawsze złego boga Setha.

Z pomocą swojego starego przyjaciela, doktora Hassana, Lily wyrusza w ostatnią wędrówkę przez kosmos i równiny Egiptu, podczas której przemieni się w tę, którą naprawdę jest. Czas, by Lily znalazła swój zachód słońca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 626

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (76 ocen)
40
20
11
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
melania1987

Z braku laku…

Udało mi się wreszcie skończyć tą książkę i tym samym serię. Bardzo mi się momentami dłużyła. Nie podobał mi się wątek miłosny, dziwny sześciokąt. Jeżeli chodzi o część przygodową książki to była ok. Cieszę się że tą serię mam już za sobą. Raczej długo nie zostanie w mojej pamięci, prawdopodobnie jest to spowodowane tym że miałam za długo przerwę między drugim a trzecim tomem.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Reunited

Copyright © 2016 by Colleen Houck

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Anna Królak, Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Klaudia Kumala

Projekt graficzny okładki i stron tytułowych: FecitStudio

Fotografia na okładce: © Oleg Gekman | Shutterstock,

© Irina Alexandrovna | Shutterstock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66517-93-6

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca

i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo

do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

Dedykuję Aidanowi, Lexowi i Ashley.

Zaraziłam was miłością do Looney Tunes,

wy jednak daliście mi znacznie więcej.

SIDŁA MIŁOŚCI

Z sidłami w ręku przyczajam się,

I czekam w wielkim bezruchu;

Piękne ptaki Arabii

Wszystkie wypachnione są mirrą –

Ach, wszystkie ptaki Arabii,

Przybywające do Egiptu,

Przy każdym ruchu skrzydeł

Wydzielają słodki zapach eukaliptusa.

Kiedy je pochwycę,

Będziemy mogli być razem.

Gdy je usłyszę,

Będziemy tylko we dwoje.

Jeśli przyjdziesz do mnie, moja droga,

Złowię ptaki latające na niebie,

A wtedy schwycę cię we wnyki miłości

I nigdy już nie puszczę.

Za: Donald MacKenzie, Egyptian Myth and Legend

PROLOG

POGRZEBANY

– Zaczyna się.

– Tak, panie. Krępujące cię łańcuchy zaczynają się kruszyć.

– Łudzili się, że będą mogli więzić mnie w nieskończoność. Głupcy.

Set rozpaczliwie pragnął uciec. Wreszcie pojawiła się iskra nadziei. Przybyła pod postacią człowieka, zwyczajnego mężczyzny, który natknął się na stary, dawno zapomniany zwój. Zapisano w nim potężne zaklęcie, zdolne z mrocznego gobelinu, który niczym zasłona opadł na umysł Seta, wyłuskać pojedynczą nitkę.

Zaklęcie wywołało subtelną zmianę. Była niczym drobinka odkruszona z wielkiego cementowego muru. Set bardzo ostrożnie uchwycił ową czarną nitkę i zaczął ciągnąć. Oko jego umysłu połączyło się z okiem umysłu śmiertelnika i użyczył mu swojej mocy. Śmiertelnik okazał się jednak słaby i poległ w starciu z Synami Egiptu.

Wówczas Set usłyszał inny głos. Była odizolowana. Niezrozumiana. A przy tym obdarzona władzą. Set zaczął szeptać w jej umyśle. Składać obietnice. Mówił jej dokładnie to, co pragnęła usłyszeć. I tak ją zdobył. Wzmacniał jej siły, dopóki nie zdołała zerwać więzów, którymi przykuta była do krainy umarłych. Wtedy sprowadził ją do własnego więzienia.

Zgromadzona przez nią energia wypełniła go po brzegi i w czerni obelisku, w którym był zamknięty, odetchnął głęboko, i był to jego pierwszy oddech od stuleci. Czas i przestrzeń zmarszczyły się, mur skruszał. Błyskawica przecięła materię przestrzeni.

Set wsunął dłonie w szczelinę i dzięki swojej mocy poszerzył ją. Ściany runęły i przestał je wyczuwać wokół siebie. Ukazały się gwiazdy. Spoglądał na wirujące mgławice spowite modrymi, bursztynowymi i purpurowymi obłokami.

Gwiazdy pojaśniały, wiedział, że szepczą o jego ucieczce. Nie miało to już znaczenia.

Wiedział, co musi zrobić.

Kiedyś sądził, że godną go partnerką jest Izyda. Jednak teraz, za sprawą kobiety uwieszonej jego ramienia, która przypominała ciemny obłok z trudnością zachowujący integralną formę, wiedział już, że przeznaczona jest mu inna.

Była piękna, potężna i nietykalna. Była kamieniem żmijowym obleczonym w ciało. Domyślał się, że odszukanie jej może nastręczyć trudności. Ale był przecież ktoś, kto przechowywał jej serce. Nawet w tej chwili ściskał je w swoich dłoniach. A Set doskonale wiedział, gdzie go znaleźć.

1

NALEŚNIKI I PAPIRUS

Ze snu wyrwało mnie pianie koguta. Przewróciłam się na drugi bok i oblizałam wargi, które były dziwnie opuchnięte i odrętwiałe. W ustach miałam sucho. Przeciągnęłam się z rozkoszą, zakrywając kołdrą głowę w obronie przed wpadającymi przez okno rażącymi promieniami słońca. Światło było intruzem, nieproszonym gościem, który zakłócał sen w moim mrocznym grobowcu.

Czułam już łaskotanie budzącej się świadomości, ale uparcie je ignorowałam. Wkrótce jednak stało się jasne, że to coś zatopiło już we mnie głęboko pazury i tak łatwo nie puści. Co to było? I dlaczego czułam się, jakbym przed chwilą przegrała pojedynek bokserski? Bolała mnie głowa. Marzyłam o łyku chłodnej wody i zażyciu całego opakowania aspiryny, ale dokuczała mi tak wielka słabość, że nie umiałam wstać z łóżka i poszukać czegoś do picia.

Pobrzękiwanie garnków i rondelków podpowiadało, że wkrótce moje leniuchowanie dobiegnie końca. Lada chwila zawoła mnie babcia. Ktoś musiał zająć się dojeniem Bossy i zebrać jajka. Opuściłam stopy na deski podłogi. Kiedy chwyciłam krawędź łóżka, dłonie mi zadrżały. Opanowało mnie dziwne przeczucie, że coś mi zagraża.

Kiedy wstałam, nogi ugięły się pode mną i musiałam z powrotem usiąść. Zdyszana zacisnęłam palce na kołdrze tak kurczowo, jakby to była kamizelka ratunkowa. Oblał mnie lodowaty pot. Nie mogłam złapać tchu. Do umysłu zakradły mi się jakieś przerażające wizje: śmierć, krew, zniszczenie. Zło.

Czy to tylko sen? Jeśli tak, był to najbardziej żywy z koszmarów, jakie kiedykolwiek mnie nawiedziły.

– Lilypad?! – zawołała babcia. – Wstałaś już, kochanie?!

– Tak! – odkrzyknęłam drżącym głosem. – Zaraz przyjdę.

Na ile mogłam, odepchnęłam wspomnienie koszmaru, po czym wskoczyłam szybko w wypłowiałe ogrodniczki, luźną koszulkę i grube skarpety. Kiedy szłam do obory, słońce zdążyło już ukazać się nad horyzontem. Przycupnięte na błękitnym niebie, zdawało się patrzeć prosto na mnie niczym wszystkowidzące oko. Światło barwiło obłoczki na różowo i pomarańczowo. Kiedy szłam wydeptaną ścieżką, na ramionach czułam pieszczotę złocistych promieni. Z ogrodu babci dolatywały kwietne zapachy. Opanowało mnie poczucie, że wszystko na świecie jest w doskonałym porządku. Wiedziałam jednak, że prawda jest inna. Skąpany w złotym blasku pejzaż wydał mi się fałszywy, czułam, że w cieniach czai się coś złego. Źle się dzieje w stanie Iowa.

Siadając na drewnianym taboreciku przy Bossy, pomyślałam, że chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłam taka zmęczona. Było to coś więcej niż tylko wyczerpanie fizyczne. W głębi duszy czułam się poturbowana, wydrążona, jakby moja psychika była jednym z wilgotnych ręczników babci, wykręconych i rzuconych niedbale na sznurek do suszenia. Kawałeczki mnie porywał wiatr i było tylko kwestią czasu, nim silniejszy podmuch obróci mnie w pył. Wyciągnęłam rękę, żeby poklepać Bossy, wypuściłam powietrze, o którym nie wiedziałam nawet, że wstrzymuję w płucach. Po chwili rozległo się dzwonienie mleka spływającego po ściance metalowego wiadra.

Cóż to za niepojęty ludzki rytuał zaprząta teraz twoją uwagę? – rozległ się poirytowany głos.

Poderwałam się z piskiem tak gwałtownie, że wywróciłam wiadro z mlekiem i stołek.

Inny głos powiedział: To dojenie krowy, ty pokąsana przez pchły kocico.

Tego akurat się domyślałam. Taki akt jest jednak poniżej naszej godności. A tak dla twojej wiadomości, nie mamy pcheł.

– Kto tu jest?! – zawołałam, obracając się. Chwyciłam widły, kopniakiem otworzyłam drzwi boksu i wyjrzałam. – Moja babcia ma w domu karabin! – ostrzegłam. Nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek wypowiem takie słowa. – Nie chcecie zaleźć jej za skórę, serio.

Dlaczego nas nie rozpoznaje? – rozległ się głos z irlandzkim akcentem.

Nie wiem. Może jej umysł nie działa tak, jak powinien. Lily, jesteśmy wewnątrz ciebie, poinformował mnie głos, który początkowo wydał mi się podenerwowany.

– Co takiego?

Objęłam czoło dłońmi i przykucnęłam, próbując zebrać myśli. Może nadal śnię?Albo zaczynam popadać w obłęd. Czyżbym w końcu przestała sobie radzić z presją przygotowań do studiów? Zaczęłam sobie wyobrażać głosy. To nie wróży dobrze.

Nie wyobrażasz nas sobie, skarbie.

Jesteśmy równie prawdziwe jak to bardzo apetycznie wyglądające i zbyt wolne, by mogło uciec, stworzenie, które próbowałaś wydoić. Swoją drogą, mleku daleko do czerwonego surowego mięsa.

W moim umyśle zjawił się obraz zatapiania zębów w ciele krowy. Wyobraziłam sobie, jak usta zalewa mi strumień gorącej krwi. Oblizałam wargi ze smakiem.

Z krzykiem osunęłam się na stertę siana, które przygotowałam dla Bossy.

Brawo, doprowadziłaś ją do załamania.

Lily jest zbyt silna, by dała się tak łatwo złamać.

Najwyraźniej się mylisz.

Jestem z nią dłużej i znam wystarczająco dobrze, by wiedzieć, jak wiele potrafi znieść.

A jednak to ją przerosło. Nie czujesz, że się odłączyła? Jej umysł teraz unosi się nad nami. Wcześniej jej świadomość otulała nas ze wszystkich stron niczym kwoka chroniąca jajka. Teraz uciekła z klatki, a my dalej tkwimy w ciasnych skorupkach i pozostaje nam czekać, aż zakradnie się lis i schrupie nas na śniadanie.

Jestem jedną z wybranek Izydy – afrykańskim kotem stworzonym do walki przy użyciu kłów i pazurów. Na pewno nie kurzym jajkiem.

Bez pomocy Lily jesteśmy równie bezsilne. Kiedy umiera kwoka, pisklaki dzielą jej los.

Ale przecież Lily nie umarła.

Niewiele brakowało.

Leżałam, przysłuchując się tej przedziwnej wymianie zdań. W szyję i plecy kłuło mnie siano. Czyżbym umarła? Może te głosy to piekło uszyte na moją miarę? Ta makabryczna myśl sprawiła, że zapragnęłam zagrzebać się jeszcze głębiej w sianie, ukryć przed tym szaleństwem.

Głosy kontynuowały sprzeczkę. Kimkolwiek były, sprawiały wrażenie, jakby mnie znały. Ich brzmienie było znajome, ale mimo starań nie umiałam przypisać ich do konkretnych osób. Do mojego bezwładnego ciała zbliżyła się Bossy i zaczęła trącać mnie pyskiem. Porykiwała przy tym, przypominając o nieukończonym dojeniu.

Kiedy jej długi jęzor odnalazł mój policzek, próbowałam się odsunąć, ale nie byłam w stanie. Jakbym została uwięziona wewnątrz własnego ciała. Wtem doznałam olśnienia: Na pewno mam wylew. Tłumaczyłoby to głosy w głowie i brak mobilności.

Drzwi boksu się uchyliły i ktoś dotknął mojego ramienia.

– Lily?

Pochylił się nade mną jakiś mężczyzna. Jego oczy wydawały mi się znajome, ale nie mogłam go rozpoznać. Jego twarz pokrywała sieć drobnych zmarszczek jak na pełnej załamań skórze znoszonej kamizelki, ale te wokół oczu były podwinięte, jakby mężczyzna przez większość czasu się uśmiechał.

Hassan! – zawołały równocześnie głosy w mojej głowie. On nam pomoże!

– Och, Lily – jęknął przybysz. – Właśnie tego się obawiałem.

Nie brzmiało to dobrze. Mężczyzna znikł, ale wkrótce powrócił w towarzystwie mojej babci. Spoglądała na niego, jakby był wilkiem chcącym porwać jej ulubioną owcę. Mimo to pomogła mu zataszczyć mnie do domu i posadzić na kanapie. Potem sięgnęła po słuchawkę staromodnego telefonu wiszącego na ścianie.

– Proszę tego nie robić – odezwał się mężczyzna cichym, błagalnym głosem. Jego wzrok prześlizgnął się po babce i zaraz wrócił do mnie.

W głosie babci pobrzmiewała złość i podejrzliwość. Uczucia te przykrywała cieniuteńka warstewka grzeczności, która z każdą sekundą topniała niczym płat śniegu na aktywnym wulkanie. Lada chwila mogła eksplodować z nadopiekuńczości.

– Dlaczego mam nie wzywać pogotowia? – spytała, wyraźnie oczekując od niego konkretnej odpowiedzi. – Cóż to za zbieg okoliczności, że akurat natknął się pan na moją wnuczkę w oborze w chwili, gdy zasłabła? Skąd mam wiedzieć, że to nie pan do tego doprowadził?

– Przyznaję, że częściowo ponoszę winę za jej stan. Ale zarazem muszę zaznaczyć, że nigdy nie życzyłbym jej źle. Proszę zauważyć, że gdybym chciał uprowadzić pani wnuczkę, nie fatygowałbym się po panią.

Jedyną odpowiedzią, na jaką zdobyła się babcia, było podejrzliwe sapnięcie.

Mężczyzna wykręcał w rękach kapelusz, jakby przepełniało go poczucie winy.

– Co do powstrzymania się przed wzywaniem pomocy medycznej, muszę z przykrością poinformować panią, że niedomaganie Lilliany nie ma związku z tym światem. Obawiam się, że lekarz w niczym tu nie pomoże.

Co prawda z kanapy nie widziałam twarzy babci, jednak fakt, że nie wybierała numeru pogotowia, wskazywał, iż postanowiła przynajmniej rozważyć jego słowa.

– Proszę jaśniej – zażądała.

– To dość skomplikowane…

– W takim razie poproszę o skróconą wersję.

Mężczyzna skinął głową.

– To z mojej strony wyłącznie domysł, ale obawiam się, że Lily cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości. Bardzo niedawno doznała traumy. Tak potwornej, że… jak by to ująć, świadomość Lily się wycofała. W ten sposób jej umysł próbuje się chronić.

– Niby kiedy to się wydarzyło, pańskim zdaniem? Od momentu przyjazdu Lily była stale pod moją opieką.

– To nie do końca prawda.

– Dość tego. Wzywam policję.

– Nie! Błagam panią. Nie skrzywdzę ani pani, ani jej. Nikt poza mną nie jest w stanie jej pomóc. Musi mi pani uwierzyć.

– Kim pan właściwie jest? I skąd pan wie, jak nazywa się moja wnuczka? – w głosie babci pobrzmiewała coraz bardziej wojownicza nuta.

Mężczyzna westchnął.

– Nazywam się Osahar Hassan. Jestem egiptologiem. Czy Lily wspominała w ogóle o mnie? O Egipcie?

Babcia podeszła do kanapy. W jej oczach dojrzałam wahanie.

– Jej… jej rodzice mówili, że ostatnio bardzo polubiła wizyty w egipskim skrzydle muzeum. Podobno przez ostatnie miesiące spędzała tam każdą wolną chwilę.

Naprawdę? Jeśli faktycznie tak było, nie zachowałam z tych wizyt żadnych wspomnień. Co wyciągnęło mnie dzisiaj rano z łóżka? Wiedziałam, że coś było nie tak. Ale zaburzenie dysocjacyjne odpadało. Jak niby miałoby tłumaczyć pojawienie się głosów w mojej głowie? I dlaczego mój stan psychiczny miałby pozbawić mnie czucia? Rozpaczliwie próbowałam poruszyć małym palcem u ręki. Skoncentrowałam się z całej siły, jak wtedy, gdy nawlekałam jedną z babcinych igieł do haftowania. Bez skutku.

– Lilliana pomaga mi przy pewnym… niezwykle doniosłym projekcie. Obawiam się, że jedno z naszych odkryć naraziło ją na niebezpieczeństwo. – Mężczyzna uniósł szybko dłoń w uspokajającym geście. – Nie grozi jej żadna fizyczna krzywda. – Skrzywił się. – Przynajmniej na razie. W tym momencie najbardziej niepokoi mnie jej stan psychiczny. Widzi pani, chodzi o pewne zaklęcie…

– Co proszę? Zaklęcie? – Babcia uniosła jednocześnie brew i kącik ust.

– Owszem, zaklęcie. Bardzo stare i potężne. Jeśli pani pozwoli, dowiodę, że mówię prawdę. – Mężczyzna zrobił krok w stronę kanapy. Babcia wypuściła z ręki słuchawkę, która zawisła na kablu i rozbrzmiała przerywanym sygnałem. Półuśmiech znikł jej z ust, gdy sięgnęła po karabin, który trzymała w kącie pokoju. Broń nie była nabita, ale intruz o tym nie wiedział.

– Proszę nie zbliżać się do mojej wnuczki – ostrzegła.

Mężczyzna zerknął na karabin, potem znów na babcię. Skinął nieznacznie głową, ale uniósł palec, jakby chciał ją uciszyć, niewzruszony wycelowaną w niego lufą.

– Tia? – powiedział, spoglądając na moje nieruchome ciało. – Jesteś tam? Chcę, żebyś teraz przejęła kontrolę nad Lily.

Gdy zastanawiałam się nad tym, kim właściwie jest Tia, zaszła we mnie subtelna zmiana. Poczułam się mniejsza. Nagle spoglądałam na świat przez płytką wodę. Instynktownie próbowałam się temu oprzeć, wiedziałam, że ma związek z czymś złym. Zarazem jednak czułam się bezpieczna. Kochana.

– Jestem tutaj – rozbrzmiał jeden z głosów, już nie w mojej głowie, a w ustach. Moje ciało powoli usiadło na kanapie. – Wróżka też jest ze mną.

Mam imię, wiesz? – usłyszałam drugi głos, tym razem tylko w głowie.

– Wróżka? – zdziwił się mężczyzna. – Wygląda na to, że Anubis pominął pewne istotne szczegóły. To bardzo w jego stylu.

– Wróżka? Anubis? Co to wszystko ma znaczyć? – Oburzyła się babcia. – Lilypad, skarbie, jak się czujesz?

– Ta, którą nazywasz Lilypad, przebywa tutaj. Jest dokładnie tak, jak opisał Hassan. Jej umysł uległ rozbiciu. Przypomina teraz rzekę po ulewie, zasnuwa ją muł. Mam nadzieję, że z czasem jej stan się poprawi.

– Tak, to możliwe – przyznał ostrożnie mężczyzna, pocierając w zamyśleniu brodę.

– Skoro Lily cierpi na rozdwojenie jaźni, jak niby mamy oczekiwać, że jej stan wróci do normy? Proszę mi dokładnie wytłumaczyć, co tu się dzieje! – zażądała babcia.

Egiptolog otwierał już usta, gdy rozległ się inny głos. Przypominał eteryczną muzykę i owionął nas niczym dym.

– Może lepiej będzie, jeśli to ja wyjaśnię.

Moja głowa odwróciła się, a wzrok skupił na świetlistym punkcie, który zjawił się w centralnej części pokoju i z każdą chwilą rósł. Usłyszałam ciche westchnienie babci, gdy ze świetlistego kręgu wyszła ku nam zjawiskowo piękna kobieta o księżycowo jasnych włosach, których gładkość przywodziła na myśl taflę zamarzniętego jeziora. Świetliste tło za jej plecami przygasło stopniowo, jednak cała jej postać zdawała się wciąż emanować subtelnym blaskiem.

– Kim… kim jesteś? – wykrztusiła z trudem babcia. Spojrzała na Hassana, lecz on tylko gapił się w zachwycie na nieznajomą.

Przecież to cholerna wróżka, jak ja! – zawyrokował głosik.

Bzdura, zaprotestowała Tia. Nie widzisz, że to bogini?

Bogini? – parsknęłam w myśli. To jakieś szaleństwo.

A ja wiedziałam, czym może być szaleństwo. My, nowojorczycy, stykaliśmy się z nim każdego dnia – poprzebierani za Statuy Wolności faceci tańczący na ulicy, kobiety uprawiające jogging w butach na obcasie, food trucki wyglądające jak wielkie cheeseburgery, psy traktowane jak modne dodatki. Ale to było szaleństwem do sześcianu, w rodzaju filmu o narzeczonym z kosmosu.

Gdybym na własne oczy nie widziała, jak kobieta w magiczny sposób zjawiła się w pokoju, nigdy bym w to nie uwierzyła. Kimkolwiek była, pasowała do wiejskiego domu mojej babci jak czekoladowy muffinek do sali gimnastycznej.

Ależ ona jest wróżką, upierał się pierwszy głosik. Byłam pewna, że słyszymy go wyłącznie ja i Tia. Gotowa jestem założyć się o mój domek na drzewie.

– Nieprawda – stwierdziła na głos Tia. – To siostra Izydy.

– Neftyda! – jęknął mężczyzna, zginając się w ukłonie. – To dla nas wielki zaszczyt.

Bogini dotknęła ramienia mężczyzny.

– Przyjemność po mojej stronie, Hassanie. – Odwróciła się do mojej babci. – A ty zapewne jesteś szacowną opiekunką Young Lily.

– Ja… Tak, jestem babcią Lily – wydusiła. Zapomniany karabin zwisał jej w ręce.

– Znakomicie. Przed wami sporo pracy – zapowiedziała bogini, uśmiechając się do obojga. – Waszym zadaniem będzie przygotowanie Lily. Czasu zostało już niewiele. Set wyzwolił się z obelisku. Nadal jest częściowo spętany, ale jego sługusi odpowiedzieli już na wezwanie. Jeśli Lily nie zdoła wyzwolić pełni swoich mocy, wszystko będzie stracone.

– Co konkretnie będzie stracone? – chciała wiedzieć babcia.

– Wielki wezyr Hassan wtajemniczy panią w szczegóły. Nie mogę tu pozostać. Set przez cały czas wypatruje Lily. Wprawdzie jej obecność osłania mnie przed jego wzrokiem, ale nawet kamień żmijowy jej mocy nie zdoła robić tego zbyt długo. – Neftyda wręczyła Hassanowi zwój pergaminu. – Znasz historię Hekate? Dziewicy, matki i staruchy? Historię o furiach? O syrenach?

Hassan z wahaniem skinął głową.

– Nie zajmuję się tymi zagadnieniami, ale owszem, słyszałem co nieco.

– Znakomicie. Jesteś również świadomy, że Lily dysponuje mocą sfinksa. – Babcia jęknęła, lecz bogini nie zwróciła na nią uwagi. – Lily ma stać się Wasret. To, kim lub też czym jest Wasret, zostało z premedytacją rozmyte w historii Egiptu. Tym niemniej w starożytnych mitach zachowały się rzadkie wzmianki o trojakiej bogini. Rozsialiśmy te podania, ażeby ukryć je przed Setem oraz byś mógł z nich czerpać wiedzę na temat bogini. Ten zwój dostarczy ci cennych wskazówek. Zapoznaj się dokładnie z zapisanymi na nim historiami. Dowiesz się z nich, jak wielki potencjał i moc drzemią w Lily.

Neftyda podeszła i położyła dłoń na moim policzku.

– Wasret ma kluczowe znaczenie. Od zarania dziejów czekałam, aż zaistnieje. – Bogini złożyła delikatny pocałunek na moim czole, po czym odwróciła się do pozostałych. Gapili się na nią zszokowani. – Lily nie przeczuwa jeszcze, czym może się stać. Do was należy udzielenie jej pomocy w tym zadaniu. Musicie ją uleczyć. Doprowadzić do spotkania z tymi, których kocha. Oni pomogą wam pokonać bestię. Bitwa o Heliopolis właśnie się rozpoczyna. Chętnie dałabym wam więcej czasu, ale obawiam się, że to wykracza poza nasze możliwości. Życzę wam powodzenia – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała smutna nuta. – Powodzenia dla nas wszystkich.

Bogini wykonała dłonią ozdobny gest i na środku pokoju ponownie zmaterializował się świetlisty portal. Kiedy weszła do niego, portal znikł w eksplozji barw wraz z nią. Po wizycie bogini powietrze w pokoju wydawało się naładowane elektrycznością. Milczeliśmy. Słychać było tylko nasze oddechy.

Wreszcie niedający się z niczym pomylić ryk Bossy rozładował napiętą atmosferę.

– Coś mi się wydaje, że to bardziej skomplikowana historia, niż z początku założyłam – przyznała babcia. Zwróciła się do mnie: – Nazywasz się Tia, dobrze pamiętam?

– Tak – odparłam.

– Mam twoje słowo, że Lily nic nie grozi?

– Tak. Jest tuż obok i wszystkiemu się przysłuchuje. Czuje się trochę zagubiona.

– Cóż, wszyscy się tak czujemy, moja droga. Wiesz, jak się doi krowę?

– Mogę skorzystać ze wspomnień Lily – przyznałam, marszcząc nos.

– To świetnie. W takim razie skocz do obory i dokończ dojenie Bossy. A ty – wskazała mężczyznę – odwieś ten zakurzony kapelusz na wieszak i się umyj. Usmażę naleśniki.

– Dobrze, proszę pani. – Posłusznie skinął głową.

Babcia odłożyła karabin na miejsce. Pogwizdując, zaczęła wkładać kuchenny fartuch, jakby był to kolejny zwyczajny dzień na farmie.

Kiedy wróciłyśmy do domu po wydojeniu Bossy, mężczyzna siedział przy stole z babcią. Przed nimi stał półmisek jajecznicy i piętrzył się stos naleśników – byłam pewna, że nie poradzimy sobie z taką górą jedzenia. Myliłam się.

Miałam wilczy apetyt. Pochłaniałam jedzenie, jakbym głodowała tygodniami. Osoby, które zamieszkiwały w moim ciele, co jakiś czas dzieliły się oryginalnymi przemyśleniami: „Jajka lepiej smakowałyby na surowo” albo „Ten syrop klonowy smakuje niczym pszczeli nektar”. Kiedy skończyłam jeść, wzięłam szklankę ze świeżym ciepłym mlekiem i zanurzyłam w nim język niczym zadowolony kot.

Normalnie za nic w świecie nie tknęłabym ciepłego mleka. Jego woń za bardzo kojarzyła mi się z piżmowym zapachem zwierzęcia, by mogło mi smakować. Teraz jednak wypiłam je duszkiem, a na koniec oblizałam słodką śmietanę z ust. Satysfakcja była tak wielka, że przeszły mnie ciarki.

Po skończonym śniadaniu, kiedy Tia, która nadal kontrolowała moje ciało, próbowała poradzić sobie z myciem naczyń, mężczyzna o imieniu Hassan rozłożył na stole zwój pergaminu.

– Zaczynamy? – spytał.

2

NIBY CZYM JESTEM?

Babcia odchrząknęła i zaproponowała:

– Najlepiej będzie, jak przedstawimy się sobie porządnie. – Wyciągnęła rękę. – Melda.

– Mów mi Osahar – odparł z uśmiechem, ściskając jej dłoń. – Bardzo mi miło, Meldo.

Gdybym kontrolowała swoje ciało, zmarszczyłabym brwi na widok tego, co działo się w tej chwili z Hassanem – zauważyłam, że policzki zapłonęły mu rumieńcem, gdy zorientował się, że przedłużył uchwyt babcinej dłoni kilka sekund ponad zwykłą uprzejmość.

– Myślę, że zacznę od zaprezentowania wam… skróconej wersji wydarzeń.

Zaczął snuć najbardziej fantastyczne opowieści o mumiach, nekromancie, wysysającej dusze demonicznej królowej, boginiach i wielu, wielu innych sprawach. Moje wewnętrzne głosy przysłuchiwały się jego słowom z wielką uwagą. Kiedy docierał do miejsc, w których wkraczały do historii, pozwalały sobie na dodawanie komentarzy.

Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby byli przekonani, że te nieprawdopodobne rzeczy wydarzyły się naprawdę. Nie chciałam w to uwierzyć, to nie mogłam być ja. Dlaczego miałabym opuszczać Nowy Jork i uganiać się za mumią? Włóczyć po najeżonych śmiertelnymi pułapkami grobowcach i walczyć z zombiakami? Składać życie w ofierze, aby mumia mogła zbawić świat? Najwyraźniej byłam większą altruistką, niż dotychczas zakładałam.

Z opowieści Hassana wynikało, że po tym wszystkim kolejny raz zdecydowałam się ratować świat i wyruszyłam w podróż do piekła, nazywanego przez niego krainą umarłych. Poszukiwałam tam tego faceta-mumii, żeby sprowadzić go do zaświatów, gdzie mógłby z powrotem zająć się swoją etatową robotą. Jego praca wydała mi się zresztą dość marna. Pozwalano mu żyć tylko przez dwa tygodnie. Potem musiał umrzeć, aby utrzymać w więzieniu złego boga. Co najwyraźniej słabo mu wychodziło, bo ten zły wydostał się na wolność i właśnie wszczynał wojnę.

To była niezła historia, a moje wewnętrzne głosy zdawały się sądzić, że jest absolutnie prawdziwa. Coś mi jednak nie grało. No bo właściwie jaka była moja motywacja? Dlaczego niby udałam się w podróż i dokonałam tych wszystkich czynów? Jak to możliwe, że miałam stać się boginią? Albo sfinksem lub czymkolwiek innym? Przecież nie byłam typem wojowniczki.

Kiedy Tia wyczuła moje wahanie, przerwała wywody Hassana, stwierdzając:

– Musimy coś pokazać Lily.

Osahar i babcia pokiwali głowami, po czym wszyscy wyszliśmy z domu. Tia przystanęła przy oborze, wybrała belę siana i spytała Hassana:

– Masz naszą broń?

Mężczyzna wszedł do obory, a po chwili wrócił z paczką.

– Schowałem je tutaj po tym, jak znikł Anubis – wyjaśnił.

Otworzywszy paczkę, wręczył mi łuk, a także wypełniony strzałami kołczan. Następnie położył na ziemi skórzaną uprząż z dwiema skrzyżowanymi pochwami, w których tkwiły groźnie wyglądające noże.

– Najpierw wypróbujmy łuk.

Płynnym ruchem, jakiego strzelec nabywa po wieloletnim treningu, umieściłam strzałę na cięciwie i naciągnęłam. Wypuściłam strzałę. Grot utkwił w beli z tak wielką siłą, że wkoło uniósł się obłok siana. Gdybym mogła kontrolować swoje ciało, nagrodziłabym wyczyn Tii brawami.

Usłyszałam, jak Tia wzdycha moim głosem.

– Lily uważa, że to ja posiadłam tę sztukę, a nie ona.

Może teraz wypróbujemy noże? – zaproponowała w moim umyśle wróżka.

Wzruszywszy ramionami, sięgnęłam po uprząż. Przyłożyłam ją do ciała i szybko zapięłam. Zupełnie instynktownie ruszyłam biegiem i przeskoczyłam nad korytem do pojenia zwierząt. Zanim spadłam na ziemię, dobyłam noży umieszczonych na moich plecach i wykonałam popisowe cięcia w powietrzu, których nie powstydziłby się adept sztuk walki. Po wylądowaniu przetoczyłam się po ziemi i wdusiłam ukryte przyciski na rękojeści. Ostrza noży wydłużyły się, tworząc włócznie. Cisnęłam nimi w stracha na wróble. Wypełniające go siano wzbiło się w powietrze, po czym złocistym puchem zaczęło powoli opadać. Ugodzona kukła osunęła się na ziemię i zamieniła w stertę szmat.

O rany! – pomyślałam z uznaniem. Niesamowite! Brawo!

Gdybyś do nas dołączyła, byłybyśmy jeszcze silniejsze, warknęła Tia.

Dołączyła? Hmm… Już jestem tutaj. Wszystkie tkwimy w tym samym ciele.

Ta moc nie należy wyłącznie do nas. Dzielimy ją z tobą. Prawdę mówiąc, dysponowałaś nią jeszcze przed moim pojawieniem się w twoim życiu.

Przykro mi, ale to nie ja wykonuję wszystkie te sztuczki. Mam co do tego niemal stuprocentową pewność, odparłam. Nie bardzo nawet wiem, dlaczego w ogóle z wami rozmawiam. Jesteście tylko przejawem mojego obecnego niezrównoważenia umysłowego. Prawdopodobnie to jedynie bardzo rozbudowany sen. Prędzej czy później ocknę się w szpitalu. A wtedy nade mną pochyli się jakiś zabójczo przystojny lekarz i oświadczy, że pokonałam chorobę, która powodowała halucynacje, i zaprosi mnie na randkę. Jeśli szczęście mi dopisze, okaże się, że po prostu walnęłam się w głowę i stąd te wszystkie urojenia.

W zakamarkach mojego umysłu znów rozległo się donośne warknięcie. Przeraziłam się. Rozzłościłam Tię. Jak śmiesz? Bagatelizujesz wszystko, co wspólnymi siłami osiągnęłyśmy. Nasze ofiary. Skoro powątpiewasz w nasze możliwości, może to cię przekona!

Moje ręce uniosły się, tak bym mogła im się dokładnie przyjrzeć. Z rosnącym przerażeniem patrzyłam, jak palce się wydłużają, tworzy się na nich dodatkowy knykieć, a u szczytu wysuwają szpony. Wzrok mi się wyostrzył, całą moją uwagę przykuł maleńki robak, który pełzł po jednym z krzaków pomidorowych babci. Dostrzegałam nawet maleńkie rzęski na grzbiecie insekta. Rozległ się trzask i usłyszałam szelest liści, mimo że wiatr nie poruszał wysokim drzewem rosnącym za oborą. Zarejestrowałam cichutkie skrobanie zwierzęcia kopiącego tunel głęboko pod ziemią. Węsząc, uświadomiłam sobie, że zwierzę znajduje się ponad półtora kilometra stąd.

Zaczęłam panikować. Chciałam zakryć oczy dłońmi, ale nadal nie mogłam się poruszyć. Kiedy spojrzałam znów na moje ręce, ich widok napełnił mnie zgrozą. Nie, nie, nie! – wykrzykiwałam w myślach raz za razem, nie będąc w stanie odwrócić wzroku.

– Jest przerażona – powiedziała ze smutkiem Tia. – Nie potrafi zaakceptować tego, kim jesteśmy. Wszystko stracone.

– Nic nie jest stracone, dopóki nie umrze i nie zostanie pochowane w ziemi – stwierdziła zdecydowanie babcia. – Zresztą nawet wtedy to nie jest takie pewne.

Położyła mi dłonie na barkach. Ich ciepły, ciężki dotyk dodawał mi otuchy.

– Lilypad, posłuchaj mnie. – Fakt, że stała tuż obok, był pocieszający. Jej znajomy głos działał uspokajająco. Była niczym odrobina normalności w oceanie szaleństwa. – Rozumiem, że wszystko to może cię przerastać. Ale nie zgodzę się, żebyś odcięła się ode mnie. Zadanie, przed którym stoisz, jest wyjątkowo dziwne. Ale kobiety z naszej rodziny zawsze potrafiły wziąć się w garść i robiły, co należało. To, że ocaliłaś już dwukrotnie świat, nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. Moja wnuczka nigdy nie uciekała przed wyzwaniami. A ze słów Hassana wynika, że stajesz teraz przed kolejnym. – Pogłaskała mnie po policzku, a potem delikatnie po nim poklepała. – Podejrzewam, że ten młody mężczyzna, którego pokochałaś, a potem straciłaś, to ten sam, którego próbowałaś uratować. Dobrze zgaduję?

Babcia spoglądała mi wyczekująco w oczy. Jednak nawet gdybym znała odpowiedź, nie mogłam poruszyć ustami. Z jakiegoś powodu moje wewnętrzne głosy zachowały ciszę.

– Hmm – stęknęła babcia, zerkając na Osahara, ale on tylko uniósł dłonie w obronnym geście. – W porządku, Lilypad. Zastanów się nad tym w spokoju. A ja w tym czasie spróbuję lepiej poznać dwie pozostałe dziewczyny, w których towarzystwie mnie odwiedziłaś, i zastanowimy się, jaki powinien być nasz następny krok. – W jej ustach zabrzmiało to tak, jakbym urządzała domówkę, a ona po prostu informowała mnie o zasadach, jakich powinnam przestrzegać. – Oczekuję, że zdołasz pogodzić się z tą sytuacją. – Ścisnęła mnie lekko za ramię, spoglądając z niepokojem. – Im szybciej poradzimy sobie z tym bałaganem, tym szybciej odzyskam moją wnuczkę.

Nad nami przetoczył się grom, gwałtowny podmuch wiatru porwał moje włosy i rzucił mi na twarz. Kiedy zadarłam głowę, zobaczyłam, że na niebie kłębią się ciemnofioletowe chmury niczym stado gnających przed siebie pustynnych rumaków. Spadły pierwsze krople deszczu, a zaraz po nich runął grad. Dźwięk był ogłuszający. Najchętniej nakryłabym głowę rękami, jednak ta, która obecnie kontrolowała moje ciało, tylko zaczęła węszyć.

– Co to takiego? – spytała.

– Rozpoczęła się bitwa o Heliopolis – wyjaśnił szeptem Hassan.

– Szybko, schowajmy się – ponagliła babcia.

Kiedy schroniliśmy się w domu i zamknęliśmy za sobą poruszane przez wiatr drzwi, zgromadziliśmy się wokół niedużego kuchennego stołu ze wzrokiem utkwionym w oknie, za którym świat rozmazywał się w deszczu. Grad łomotał w dach z taką siłą, że mimo woli się wzdrygałam. Miałam nadzieję, że nawałnica nie pozrzuca dachówek.

W końcu Osahar odchrząknął i oderwał spojrzenie od grzechoczącej szyby.

– W tej chwili nic na to nie poradzimy. Naszym zadaniem jest przygotowanie Lily.

– A na co właściwie ją przygotowujemy? – zainteresowała się babcia.

– Lily musi wyzwolić pełnię swoich mocy. Tylko wtedy zdoła pokonać Złego.

– Pokonać? Niby jak ma do tego dojść?

– Moja wiedza jest dość ograniczona, ale nie trać otuchy. Jak sama widziałaś, Lily doskonale sobie radzi w roli wojowniczki.

– No tak, ale…

Osahar uciszył babcię, przykrywając jej dłoń swoją.

– Lily jest ostatnią nadzieją dla świata. Musimy pomóc jej w to uwierzyć. A reszta zatroszczy się już sama o siebie.

Babcia w odpowiedzi położyła drugą dłoń na jego ręku.

– Dokładnie tak mawiał mój świętej pamięci mąż. – Uśmiechnęła się do Osahara przez łzy i poklepała go po dłoni. Zaczesała do tyłu włosy, zbierając niesforne kosmyki w kok, który nosiła nisko na szyi. – No dobrze, to od czego zaczynamy?

– Najpierw powinniśmy przetłumaczyć teksty zawarte w zwoju. Czy będziesz taka dobra i zajmiesz się sporządzaniem notatek?

Babcia skinęła głową, ściągnęła z lodówki listę rzeczy do zrobienia, przyczepiła pierwszą kartkę z powrotem, a resztę zabrała do stołu. Tylko Melda Young mogła pomyśleć, że nadal będzie potrzebować swojej listy zakupów w obliczu zbliżającej się apokalipsy.

To naprawdę była moja babcia. To wszystko, czego teraz doświadczałam, działo się naprawdę. Mieli rację: mogłam albo walić głową w mur, jak często mawiała babcia, albo spróbować zrozumieć sytuację, w jakiej się znalazłam. Osahar przystąpił do tłumaczenia, a babcia do notowania. Nadstawiłam ucha.

– Ten fragment opowiada o Furiach. Są w posiadaniu klucza do skarbca, w którym Zeus przechowuje swoje gromy. Podróżują po nocnym niebie, śpiewając o sprawiedliwości, a ich ścieżki oświetla księżycowy blask. Występni słyszą śpiewy cór ziemi i wiedzą, że gdy ich pieśń dobiegnie końca, upomni się o nich bezwietrzna cisza śmierci. Furie są na wieki powiązane z bogami słońca, księżyca i gwiazd. Kiedy jedna z nich umiera, następuje zaćmienie słońca i księżyca, a gwiazdy spadają z nieba. Pogrążony w żałobie księżyc ukazuje wtedy umarłą na swoim obliczu, tak by wszyscy ją zobaczyli. – Osahar umilkł na chwilę. – Podejrzewam, że to nawiązanie do Amona, Astena i Ahmosa. Są bogami utożsamianymi ze słońcem, księżycem i gwiazdami.

Chwileczkę. Czy to znaczy, że umrzemy?

– Mówisz teraz o naszej śmierci? – powtórzyła na głos moje obawy Tia.

– Nie sposób przewidzieć, co was czeka – wyjaśnił zdawkowo Osahar.

Tia pokiwała głową, jakby pogodzona ze swoim losem.

– Proszę, mów dalej.

Dlaczego cię to nie rusza? Nasza śmierć? – zganiłam ją w myślach.

Raz już umarłam, wyjaśniła. Od dawna jestem pogodzona z koleją rzeczy.

Mów za siebie. Nie zamierzam wyzionąć ducha, oświadczyła wróżka.

Jak masz na imię? – zainteresowałam się. Ta przy władzy to Tia. Ale kim ty jesteś?

Wyczułam, jak wielką radość sprawiłam tej drugiej istocie, zwracając się do niej.

Nazywam się Ashleigh. Jestem wróżką. A w każdym razie byłam. Pochodzę z Irlandii.

Irlandzka wróżka. Jasne. Czemu nie. Bardzo mi miło, odpowiedziałam.

I skupiłam się znów na tym, co mówił Osahar.

– Wąż, słysząc jej lament, wypełznie ze swej jamy, a ona skrępuje go sznurem. Ach – postukał palcem w pergamin – to przedstawienie Kamienia Potrójnej Bogini. Jest całkiem popularny. Napis na nim odnosi się do bogini Ketesz, która jednakże znana jest pod wieloma imionami. Tutaj opisana jest jako kochanka wszystkich bogów. Jej symbolami były lew i sfinks. Zwróć uwagę na jej broń.

Hassan obrócił pergamin, tak by babcia mogła mu się przyjrzeć. Założyła okulary do czytania i utkwiła wzrok we wskazanym przez egiptologa miejscu.

– Czy to te specjalne włócznio-noże Lily?

– Tak mi się wydaje. – Osahar studiował uważnie obraz, w zamyśleniu dotykając palcem ust. – Bogini wspomniała o syrenach. One także wabią śpiewem w pułapkę. Może Lily za sprawą śpiewu uwięzi Seta?

– My nie śpiewamy. – Tia prychnęła.

– Śpiew może być po prostu odniesieniem do czegoś związanego z muzyką. Może chodzić o monotonną intonację albo zaklęcie.

– Mamy moc imion – wtrąciła Ashleigh, przejmując nagle kontrolę. Wprawdzie wypowiadała się przez moje usta, ale mój głos miał teraz wyraźnie irlandzki akcent.

– Ty musisz być wróżką – domyśliła się z uśmiechem babcia.

– Jestem Ashleigh. Miło mi.

– Opowiedz nam coś więcej na temat imion, Ashleigh – poprosiła babcia z długopisem w pogotowiu.

– Odgadujemy prawdziwe imiona nadane rzeczom. Daje nam to nad nimi władzę.

– Imiona, imiona… Tak, jest tu fragment mówiący o mocy nadawania imion. Wynika z niego, że ta, która ma oczy, aby widzieć, serce, aby czuć, i duszę, by sięgać daleko, posiądzie zdolność rozpoznawania wszystkich spraw. Ona, i tylko ona, będzie mogła nadać imię Chaosowi, a tym samym go pokonać. – Osahar odchylił się na oparcie krzesła i unosząc ze zdziwieniem brwi, spytał: – Czyżby to było takie proste?

– Nic nie jest tak proste, jakby się na pierwszy rzut oka mogło wydawać – odparła refleksyjnie babcia. – A o czym mówi ten fragment tekstu?

– Odnosi się do bogini Hekate.

– To greckie bóstwo?

– Owszem. Ona również jest potrójną boginią. Na rysunku trzyma klucz… Ciekawe. To już drugi raz, gdy wspominany jest klucz. Hekate jest strażniczką rozstajów. Zazwyczaj widzi się w niej przewodniczkę dusz. Tekst wspomina też, że jej przeznaczeniem jest stanąć do walki z Tytanami. Czczona jest przez nieśmiertelnych bogów, którzy staną się w przyszłości wielbiącymi ją królami. Jej symbolicznym zwierzęciem jest pies.

– Psy – prychnęła Tia. – Nic nam po nich.

– Chyba że to odwołanie do piekielnych ogarów z krainy umarłych. Stały się naszymi sługami, gdy zwróciłyśmy się do nich prawdziwymi imionami – przypomniała Ashleigh.

– Pamiętasz może któreś z tych imion? – Osahar uniósł głowę.

– No pewnie – roześmiała się wróżka. – Jak mogłabym zapomnieć Tego, który Opróżnia Pęcherz pod Wiatr? To imię, które będę pamiętała zawsze.

– Potraficie go przywołać? – spytał Osahar.

– Przywołać piekielnego ogara? – spytała Tia. – Możemy spróbować. – Zamknąwszy oczy, zawołała: – Ty, który Opróżniasz Pęcherz pod Wiatr, przybądź do nas!

Powietrze wokół nas się poruszyło. Rozległ się warkot, a po nim skomlenie.

Lily, musisz nam pomóc.

Ale ja nie wiem, co robić.

Połącz swój umysł z naszymi, zachęciła Ashleigh.

Nie miałam zielonego pojęcia, czego ode mnie oczekują. Spróbowałam jednak postąpić według wskazówek. Tia zaczerpnęła tchu i coś się zmieniło wewnątrz mnie. Jakbym ze skrzyżowanymi na piersiach rękami padała do tyłu, licząc, że dziewczyny mnie schwycą. Zamknęły mnie w tak mocnym uścisku, że nie wiedziałam już, gdzie kończę się ja, a zaczynają one. Monotonnie zawodziłyśmy jednym głosem:

– Ty, który Opróżniasz Pęcherz pod Wiatr, przybądź do nas!

Nagły podmuch przeleciał przez kuchnię. Czułam, jak na podobieństwo nadciągającej burzy zbliża się mrok. W powietrzu rozniosła się gryząca woń – smród siarki, palonego węgla i ozonu. Tak cuchnął wróg.

Wtem zmaterializował się mroczny cień. Kłapnął paszczą i spytał chrapliwie:

– Czego żądacie?

Babcia jęknęła i Osahar objął ją ramieniem. Pociągnął do tyłu i zasłonił swoim ciałem.

Nie pamiętałam wprawdzie, co ta bestia nam kiedyś zrobiła, jednak wspomnienie zła i metalicznego posmaku przelanej przez nią krwi było wyraźne.

– Czy nadal jesteś nam posłuszny? – spytałyśmy władczym głosem.

– Jestem na wasze rozkazy.

– Widziałeś twoją byłą panią?

– Nie, odkąd obie znikłyście. – Łeb psa zmienił się w dym, po czym przybrał znów namacalny kształt, tym razem zwracając się pod nieco innym kątem.

– Powiedz nam, co o niej wiesz.

– Królowa żyje. Walczy teraz u boku Mrocznego.

– Znasz jej plany?

– Tylko plotki. Polują na was we dwoje. Planują skrzywdzić tych, których kochacie, i w ten sposób was odnaleźć.

Mój umysł z powrotem rozpadł się na części.

– Asten! – zawołała Tia.

Mroczny stwór zaśmiał się gardłowo.

– Żegnaj, bogini.

– Masz… masz zostać. To rozkaz! – krzyknęła Tia.

– Wypuściłaś już smycz z ręki. – Warknął, kłapiąc paszczą. – Uciekaj, maleńka bogini. Biada ci, kiedy wpadniesz mi w zęby.

Bestia rzuciła się, próbując dosięgnąć mnie pazurami. Zdołałyśmy jednak szybko ostudzić jej zapał. Ashleigh mentalnie chwyciła Tię i przywołała ją do porządku. Sczepiłyśmy się myślami i jednym głosem nakazałyśmy bestii, by zostawiła nas w spokoju. Stwór dawał właśnie susa w stronę Osahara, gdy przemienił się w obłok dymu i znikł.

– Ciekawe doświadczenie, bez dwóch zdań – wymamrotała babcia, gdy rozluźniłyśmy nasz mentalny uchwyt.

– Owszem, jeśli przez „ciekawe” rozumiesz „śmiertelnie niebezpieczne” – rzekł Osahar. – Wygląda na to, że Ashleigh ma rację: zwracanie się prawdziwymi imionami do istot pozwala uzyskać nad nimi władzę.

– Najwyraźniej – odparła babcia. – Co jeszcze możesz wyczytać z pergaminu?

– Pojawia się w nim wzmianka o Walkiriach – wyjaśnił Hassan, po czym skupił się znów na lekturze. – Przemierzają powietrzne morze. Trzy dziewczęta, lecz jedna im przewodzi. Pod hełmem błyska jej biała skóra. Blask słońca tańczy na jej włóczniach. Ich konie drżą, a z ich grzyw skapuje rosa, której krople czerwienią krwi spływają w głębokie doliny. – Osahar podniósł wzrok. – Oznacza to chyba, że Walkirie, dosiadając skrzydlatych rumaków, galopują pośród chmur. Włączają się do bitwy, decydując o tym, kto będzie żył, a kto zginie.

– Może chodzi o jednorożce – podpowiedziała Tia.

– Co takiego? – spytała zszokowana babcia. – Cała ta historia robi się coraz bardziej dziwaczna.

– Obawiam się, że to jeszcze nie koniec. Znajduje się tu również nawiązanie do Szekspirowskich trzech występnych sióstr z Makbeta. Chodzi konkretnie o cytat: „Szpetność upięknia, piękność szpeci”.

Cofnęłam się pamięcią do dnia, kiedy spotkałam się na lunchu z koleżankami, które nazywałam Trzema Strasznymi Siostrzyczkami. Zabawne, że to ja okazałam się tą dziwaczną. Wspomnienie było zamazane, jakby mój umysł je blokował. Pamiętałam niejasno, że czułam się podczas lunchu dziwnie skołowana. Tamtego dnia wybrałam się do muzeum, żeby zastanowić się nad wyborem college’u. Wydarzyło się coś niespodziewanego, co sprawiło, że opuściłam kawiarnię. Na ulicy wspomnienie urywało się gwałtownie. Mimo że usilnie próbowałam, nie potrafiłam odtworzyć brakującego fragmentu.

Nie umiem ci pomóc, przyznała Tia. Mogę się z tobą dzielić tylko sprawami, o których mi wcześniej powiedziałaś. No i wspomnieniami z naszych wspólnych przygód. Podejrzewam jednak, że elementem, do którego nie masz dostępu, jest Amon.

Chodzi o tę mumię?

Dokładnie. Amon to mężczyzna, którego kochasz, wyjaśniła rzeczowym tonem Tia.

Kocham?

Czy to możliwe? Czyżbym zakochała się w facecie, którego próbowałam ocalić? Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że ryzykuję życie dla jakiegoś chłopaka. A już na pewno nie takiego, który dorabiał sobie na boku w charakterze mumii. Ta myśl była niepokojąca.

– To znaczy, że prawda będzie inna, niż się z pozoru wydaje – rzekła babcia.

– To pewne – przyznał Osahar.

– Jaki zatem powinien być nasz pierwszy krok? – zastanowiła się babcia.

Hassan przypatrywał mi się w zamyśleniu niczym poddawanej ocenie ambitnej doktorantce.

– Nie potrafimy pomóc Lily w odzyskiwaniu pamięci. Pozostaje nam czekać. W międzyczasie możemy potrenować z dziewczynami, tak by wprawiły się w sztuce władania prawdziwymi imionami oraz udoskonaliły pozostałe umiejętności. Kiedy Lily będzie gotowa, zdoła przyzwać braci, tak samo jak piekielnego ogara. Ponieważ nie dysponujemy Okiem Horusa, nie zdołamy samodzielnie ich wskrzesić, z kolei Amon nie będzie w stanie tego dokonać jeszcze przez tysiąc lat.

– A nie moglibyśmy po prostu sprowadzić ich z zaświatów? – zaproponowała Tia.

Hassan potrząsnął głową.

– Dopóki ich ciała i dusze nie zostaną zespolone, nie będą mogli opuścić tamtego świata. Ponieważ jednak zdołałaś przyzwać ogara, a on zjawił się w wyraźnie fizycznej formie, jestem przekonany, że zdołasz wskrzesić też braci.

A jeśli nie? – zastanowiłam się.

– Lily powątpiewa, czy zdołamy tego dokonać – zdradziła mnie Tia.

Osahar nachylił się do mnie i z wielkim przekonaniem stwierdził:

– Jestem pewien, że jeśli uda nam się obudzić zamieszkujące cię furie, wówczas odkryjemy klucz otwierający te konkretne drzwi.

Być może klucz, o którym mówił Hassan, zwróci mi również dostęp do wspomnień. Pragnęłam co prawda odzyskać pamięć, ale zarazem napawało mnie to przerażeniem. Co, jeśli nie potrafię dokonać tego, czego ode mnie oczekują? Co, jeśli nie będę gotowa? Co, jeśli zamiast ocalić świat, sprowadzę na niego zniszczenie? Co, jeśli wróg stojący u naszych bram, którego obecność była dla mnie równie namacalna jak towarzystwo Tii i Ashleigh, zdoła nas wytropić? Nawet farma mojej babci nie była już bezpieczna.

Rozmyślając o pomocy, której będę potrzebować, mimo woli zacisnęłam dłonie, wbijając paznokcie w skórę. Kiedy rozluźniłam palce i przyjrzałam się dłoniom, odpowiedziały mi szyderczo uśmiechnięte odciski w kształcie półksiężyców. Myśl, że mam wskrzesić braci, napawała mnie trwogą. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle. Tylko jedna rzecz wydawała się pewna: moje życie zmieni się na zawsze. Martwiłam się do tego stopnia, że nie zauważyłam czegoś istotnego – to nie Tia zacisnęła moje pięści.

3

TRENING CZYNI MISTRZA… NO, PRAWIE

Nie odzyskałam pamięci mimo upływu tygodnia. A przynajmniej nie zdołałam odtworzyć wspomnienia, o które im najbardziej chodziło. Wyglądało na to, że wszystko od tego zależy.

Hassan nie chciał, bym podjęła próbę wskrzeszenia mumii, dopóki nie będę wiedziała, co właściwie robię. Najwyraźniej miało się to znacząco różnić od przywołania piekielnego ogara. Osahar obawiał się, że jeśli zepsuję coś przy wypowiadaniu zaklęcia, skażę ich na trwały pobyt w zaświatach, co miałoby dla nas opłakane skutki. Odnosiłam wrażenie, że w jego opinii nie jestem wystarczająco silna, by samodzielnie pokonać Pana Samo Zło. Nie chciał skazywać mnie – czy raczej nas – na wyruszenie w drogę bez przygotowania.

Wciąż było coś nie w porządku z moją – naszą – mocą. W każdym razie ich zdaniem.

Problem polegał na tym, że ani monotonne ćwiczenia, ani sławienie przez nich czynów, których rzekomo kiedyś dokonałam, nie doprowadziło do odblokowania mojej pamięci. Pamiętałam rodziców, ukończenie liceum, przyjęcie na studia, babcię, nawet wizyty w muzeum. I tylko wszystkie zwariowane przygody z Egiptu pozostawały dla mnie ukryte za zasłoną zapomnienia. Prawdę mówiąc, gdyby nie świrnięta lwica, która całymi godzinami opowiadała mi o dziwacznych okolicznościach towarzyszących jej zamieszkaniu w moim ciele, i gdyby nie jeszcze bardziej stuknięta, obecna bez przerwy wróżka, już dawno uciekłabym do swojego pokoju i schowała głowę pod kocem.

Loża szyderców w mojej głowie była momentami nie do wytrzymania. Dziewczęta wyrażały opinie na temat wszystkich, nawet najbardziej prozaicznych czynności. I spierały się ze sobą na praktycznie każdy temat. W końcu podzieliły się rolami. Ashleigh wybierała jajka kurom, pomagała babci w kuchni, sporządzała notatki dla Hassana, myła i ubierała moje ciało. Chwilami, kiedy stroiła nas przed lustrem, nie rozpoznawałam się w odbiciu. Patrzyłam w swoje oczy, ale zarazem czułam, że kryjące się za nimi światło nie należy do mnie. Nie rozpoznawałam wyrazu swojej twarzy. Nie przypominało to wprawdzie opętania z filmowych horrorów, ale nadal sprowadzało się do obcych duchów mieszkających w moim ciele.

Wycofywałam się coraz głębiej. Niekiedy znikałam na całe godziny i potem nie pamiętałam, jak trafiłam do obory albo na plac treningowy. Kiedy przychodziła pora Tii, w ogóle traciłam wszelkie zainteresowanie. Zajmowała się treningiem, jedzeniem (z wielkim entuzjazmem) i, co dziwne, dojeniem Bossy.

Na rzecz zamieszkujących mnie osób zatracałam nie tylko siebie, ale i babcię. Odnosiłam wrażenie, że zapałała do nich znacznie większą sympatią niż do własnej wnuczki, co było w tym wszystkim najtrudniejsze do zniesienia. Słała mi wprawdzie pełne współczucia spojrzenia, ale wyczuwałam, że jest rozczarowana. Im częściej babcia zwracała się do nich jako pierwszych, tym głębiej się chowałam.

Zdarzały się chwile, gdy wchodziłyśmy do pokoju i zastawałyśmy babcię nachyloną do Hassana i tłumaczącą mu coś szeptem. Zaalarmowana naszym nadejściem, szybko się prostowała i odsuwała. Pośpiesznie wycierała dłonie w fartuch i uciekała do kuchni. Tia nie zwracała na to uwagi, za to Ashleigh cieszyła się na myśl, że babcia i Hassan być może zaczynają romansować. Widok uczonego, który robił maślane oczy do mojej babci, był wisienką na paskudnym, niejadalnym torcie, w jaki zamieniło się moje życie.

Hassan skupiał się teraz przede wszystkim na ćwiczeniu moich umiejętności. Najczęściej obserwowałam tylko, jak w moim zastępstwie działa Tia. Jeśli chodzi o atakowanie strachów na wróble albo uganianie się za kurczakami, najwyraźniej nie miałam – nie miałyśmy – sobie równych. Potrafiłyśmy z ogromnej odległości posłać strzałę w sam środek tarczy, a także wymachiwać włócznio-nożami z zabójczą precyzją. Jednak ilekroć Hassan prosił, żebyśmy połączyły umysły albo ponownie przywołały piekielnego ogara, wzdragałam się jak oparzona.

Próbowałam, przynajmniej z pozoru, ale za każdym razem coś we mnie zastygało. Tia mnie obwiniała. Ashleigh zasypywała litanią motywacyjnych powiedzonek w rodzaju: „Komu nie staje siły, ten musi nadrabiać rozumem”, „Nawet młode źrebię potrafi zmienić się w potężnego konia wyścigowego”, no i moje ulubione, nieodmiennie wpędzające w poczucie winy: „Zapomniany dług to nie to samo, co dług spłacony”.

Nawet nocami nie zaznawałam spokoju. Dziewczyny nie odstępowały mnie na krok. Kiedy w domu zapadała cisza i wszyscy spali, nadal sprzeczały się w tle, tworząc biały szum. Wreszcie po tygodniu zarywanych nocy zmęczenie wzięło górę i zapadłam w głęboki sen.

W krainie snów, do których uciekła moja świadomość, również nie byłam sama, ale specjalnie mnie to nie zdziwiło. Zaskakujące było co innego – umysły, które wyczuwałam wokół siebie, były obce. Wdrapałam się na szczyt piaszczystej wydmy, skąd roztaczał się widok bezkresnej pustyni. W niektórych miejscach piasek się poruszał, kryjąc przerażające istoty – jak śnieg, który przysypał nagie kości.

Poczułam na twarzy pocałunek nocnego wiatru. Spojrzałam w rozgwieżdżone niebo; mogłam niemal usłyszeć szepty gwiazd. Jak tylko rozległy się ich głosy przywodzące na myśl dźwięk dzwoneczków, zapomniałam o kościach pod piachem. Szepty gwiazd nakładały się na siebie, chaotyczne i trudne do odszyfrowania.

Jedna świeciła jaśniej od pozostałych, spowijając mnie swoim blaskiem. Ujrzałam białego ptaka, który zasłonił wszystkie gwiazdy z jej wyjątkiem, po czym znikł z nocnego nieba. Moje zmysły się wyostrzyły. Miałam poczucie, jakbym znalazła się w oku niewidzialnego cyklonu. Ktoś opiekował się mną tutaj, ktoś mnie chronił.

Śmiech mężczyzny otulił mnie jak ciepły wodospad. Pragnęłam zanurzyć się w nim i dać ponieść jego falom. Delikatny wiaterek musnął mój policzek i odwróciłam się szybko, dotykając palcami twarzy, jednak nikogo tam nie było.

Księżyc wzniósł się na niebie niczym srebrny Feniks. Gwiazda, która tak mnie zafascynowała, usunęła się przed nim, przygasła i wtopiła w tło. Uniosłam twarz i zamknęłam oczy, pozwalając, by księżyc srebrnymi palcami badał mi twarz. W miarę jak wędrował po niebie, stopniowo obracałam się wraz z nim. Jego ciężkie spojrzenie było hipnotyzujące. Przestrzeń, jaka nas dzieliła, pełna była sekretów, tęsknoty i niespełnionych marzeń.

Czyjeś usta złożyły delikatny pocałunek na moim czole, choć wciąż nikogo tu nie było. Kiedy spojrzałam ponownie na perłowy okrąg księżyca, w jego srebrzystym świetle dostrzegłam odbicie pary chmurnych oczu, dzikich jak u wilka. Mrugnęły do mnie i znikły.

Księżyc zaszedł, ucałowawszy po raz ostatni moją twarz swoim pięknym światłem. Opłakiwałam jego odejście, spodziewając się powrotu jasnej gwiazdy, ale tak się nie stało. Świadomość, że utraciłam przyjazną gwiazdę oraz żarliwy księżyc, była niczym ostrze noża przebijające brzuch.

Otaczająca mnie ciemność przybrała na intensywności. Czułam na karku dotyk jej chłodnych, upiornych palców. Zdawały się pełznąć wzdłuż kręgosłupa. Wstrzymując oddech, czekałam, aż rozerwą tkaninę sukienki i zatopią się w moim ciele niczym sztylety.

Wiatr wzmógł się i chłostał mnie ze wszystkich stron. Uniosłam twarz i wciągnęłam głęboko powietrze przez nos: nadciągała burza. Pomyślałam, że skoro nie mogę liczyć na moich obrońców, burza wyładuje teraz na mnie cały swój gniew. Wtem ciszę, niczym błyskawica niebo, przeciął okrutny śmiech. Rozległo się rżenie koni, ryk jakiejś gigantycznej bestii oraz jęki poddawanych męczarniom ludzi. Kiedy zamrugałam, pustynne piaski poruszyły się, wreszcie ukazując to, co skrywały. Kraina okazała się cmentarzyskiem rozgromionej armii.

Śmierć pokrywała cała ziemię jak okiem sięgnąć. Rozkładające się ludzkie ciała mieszały się z truchłami zabitych bestii. Zakryłam usta dłonią, żeby stłumić okrzyk przerażenia. Padłam na kolana, oczy wypełniły mi łzy.

Mimo panujących ciemności kości poległych jaśniały własnym blaskiem. W ich oprawie tym bardziej ponure wrażenie sprawiały mroczne oczodoły i puste klatki piersiowe. To ja ponosiłam winę za ten ocean śmierci. Wiedziałam, że tak jest. To ja byłam winna.

– Przepraszam, tak bardzo przepraszam – szepnęłam, a mój głos poniósł się przez pustynię. – Nie chciałam, żeby tak się stało.

Zaraz potem horyzont eksplodował oślepiającym blaskiem. Wstawał nowy dzień, zalewając świat złotem. Słońce wyciągało do mnie złociste ramiona. Kiedy dosięgało nieżywych ciał, znikały bez śladu. Kiedy również dosięgło mnie, poczułam, jakby ktoś zamknął mnie w tak ciepłym i czułym uścisku, że z mojego umysłu wyparował w ułamku sekundy cały smutek.

Wszystko zamarło, a ja znalazłam się w bańce troski, którą ktoś nade mną roztoczył. Pył i piach, które jeszcze przed chwilą poruszały się z każdym podmuchem wiatru, teraz nie ośmielały się już ukazywać swych mrocznych sekretów. Zamknęłam oczy.

Po mojej twarzy prześlizgiwały się promienie słońca. Osuszyły mi łzy, a ich dotyk pozostawił na skórze błogie pulsujące ciepło. Wcześniej wydawało mi się, że światło najjaśniejszej z gwiazd oraz księżyca są piękne. Teraz zrozumiałam, że były niczym w porównaniu z potęgą słońca.

Chłonęłam ciepło. Pławiłam się w nim. Jak pszczoła, która ugrzęzła w lepkim plastrze miodu. Słoneczny uścisk był niczym spełnienie, poczucie sensu, przeznaczenie, słodycz i lato. Gdybym mogła pozostać już na zawsze w tym stanie, nie wahałabym się ani chwili, nawet jeśli oznaczałoby to moją śmierć.

Powoli światło zaczęło przygasać.

– Nie odchodź – załkałam.

Słońce tańczyło jeszcze w moich włosach, jego gorące palce łaskotały skórę głowy. W samym środku jego tarczy w mgnieniu oka ukazał się zarys męskiej sylwetki. Światło było jednak zbyt silne, bym mogła spojrzeć mu w twarz.

– Nigdy nie odszedłem – rzekł męski głos. Jego żar mógł rozgrzać tonie spienionych oceanów.

– Jak mam cię odnaleźć?! – zawołałam.

– W snach – odparł głos, który przygasał teraz niczym dopalające się węgle.

Słońce skryło się za horyzontem, a mnie na powrót oblekła ciemność. Dusiłam się pozbawiona widoku słońca, jego brak ciążył mi na piersi jak kotwica. Puściłam się biegiem w dół zbocza, chcąc dogonić ostatnie niknące promienie, ale w końcu się potknęłam i upadłam. Wtedy gwałtownie się przebudziłam.

Kołdra babci leżała na podłodze. Łóżko tonęło w delikatnej księżycowej poświacie – marnej namiastce tego, co ujrzałam we śnie. Objęłam kolana ramionami, próbując stłumić dreszcze. Z oczu popłynęły mi łzy. Co prawda byłam całkiem sama, ale zarazem wiedziałam, że to nieprawda. Moje dwa osobiste duchy, przyczajone w zakamarkach umysłu, przypatrywały mi się z zainteresowaniem.

Ciekawe.

I to bardzo.

Pociągnęłam nosem i otarłam rękawem łzy.

– Bardzo mi miło, że moje łzy wydają wam się interesujące – wypaliłam.

Ależ nie chodzi wcale o twój płacz, kochanieńka, pośpieszyła z wyjaśnieniem Ashleigh. Ciekawe jest to, że znów przejęłaś kontrolę.

– Jaką kontrolę? O czym ty mówisz? Gdybym naprawdę miała kontrolę nad ciałem, nie musiałabym dzielić go z wami.

To znak, włączyła się Tia. Zawołał ją, a ona usłyszała jego wezwanie.

– Czy Hassan przypadkiem nie wspominał, że duchy waszego pokroju mają w zwyczaju spać o świcie?

Chodziło mu o widma. My przecież nie jesteśmy widmami, wyjaśniła obrażonym tonem Ashleigh. Nawet jeśli nie wiesz nic innego, tyle przynajmniej powinnaś.

– W każdym razie śpijcie i pilnujcie swoich spraw!

Ale Lily, ty właśnie jesteś naszą sprawą, odezwała się łagodnie Tia. Czym byśmy były bez ciebie?

– Nie mam pojęcia. Przepustką do domu wariatów? Może mi podpowiecie? – Na chwilę zapadła cisza. Ucieszyłam się, sądząc, że w końcu pokazałam im ich miejsce. Zaraz jednak pożałowałam tego wybuchu. – Słuchajcie, nie to miałam na myśli…

Ależ miałaś, powiedziała z naciskiem Tia. Doskonale wiemy, kiedy mówisz prawdę.

– No dobrze, tak było – przyznałam. Podniosłam kołdrę z podłogi i przykryłam się, opatulając nią szczelnie nogi. – Ale i tak nie chciałam zranić waszych uczuć. Przepraszam.

A nie mówiłam? – mruknęła Ashleigh, zwracając się do Tii. Obżartuch nigdy nie zrozumie chudzielca.

– Co to niby ma znaczyć?

Znaczy to, panienko, że cała ta przygoda może ci wyjść na dobre. Teraz będziesz wiedzieć, jakie to uczucie, kiedy jesteś pasażerem w czyimś ciele.

– O czym ty mówisz?

O tobie. Teraz, kiedy odzyskałaś kontrolę, łatwiej ci będzie zrozumieć, jak czują się zepchnięci na bok.

Usłyszałam cichy pomruk. Włosy ci się wyślizgują z gumki, podpowiedziała Tia.

– Włosy? – Poprawiłam gumkę i odrzuciłam włosy na plecy. – Dzięki. Dalej nie rozumiem, do czego zmierzasz.

Chodzi mi o to, tępa dziewucho, że to nie my poruszyłyśmy twoją ręką, wyburczała Ashleigh. Sama to zrobiłaś. A na dodatek zaczęłaś mówić.

– Naprawdę? – spytałam, dotykając twarzy i ust. – Tak! Mogę się sama ruszać!

Dokładnie, przyznała Tia. Znów kontrolujesz swoje ciało. Ciekawe, co spowodowało tę przemianę.

– A jakie to ma znaczenie? – spytałam.

Chcemy wiedzieć, co mamy robić w sytuacji, gdybyś znowu się wycofała.

To chyba oczywiste, odezwała się Ashleigh rozmarzonym tonem. To zasługa Amona.

– Amona? – powtórzyłam, marszcząc brwi. – Chodzi ci o tę mumię?

Mumią jest tylko w świecie śmiertelników, wyjaśniła Ashleigh.

– Wciąż nie rozumiem, co on ma z tym wszystkim wspólnego.

Lily, odezwała się Tia. To on był słońcem, które widziałaś.

– Co takiego? – Czyżby mężczyzna ukryty w słonecznym świetle był prawdziwy? Wróciło do mnie cudowne uczucie, którego doznałam, gdy trzymał mnie w objęciach. – Czyli to wydarzyło się naprawdę?

Tak. Jesteście połączeni w twoich snach, wyjaśniła Tia.

– Rozumiem.

W rzeczywistości niczego jednak nie rozumiałam. A przynajmniej nie chciałam zrozumieć. Wszyscy powtarzali, że coś łączyło mnie z tym facetem, jednak nie potrafiłam niczego sobie przypomnieć. Poświęcenie się dla jakiegoś mężczyzny było zupełnie nie w moim stylu. Jeśli chodziło o chłopaków, byłam strasznie wybredna. Każdego faceta, jakiego poznawałam, poddawałam drobiazgowej analizie, posługując się długą listą kryteriów. Większość kolegów z liceum nie spełniała nawet podstawowych pięciu wymogów. Myśl, że mój wybór padł akurat na faceta-mumię, wydawała się absurdalna. Musiałam teraz dodać nową pozycję do mojej listy – żywy. Nigdy nie przypuszczałam, że okaże się to konieczne.

– To było bardzo produktywne spotkanie – stwierdziłam, zwracając się do Tii i Ashleigh. – Udało nam się dokonać kilku istotnych rzeczy. Co wy na to, żebyśmy spotkały się rano i oceniły nasze postępy?

Dlaczego nagle zaczęła tak dziwnie gadać? – spytała Ashleigh, zwracając się do Tii.

Lwica warknęła cicho. Próbuje nas w ten sposób uciszyć.

Ach tak. W takim razie słodkich snów, dziewczyny.

Śpij dobrze, wróżko, odpowiedziała Tia. Poczułam, jak mości się do snu, zwijając w kłębek. Wyobraziłam sobie, jak przypatruje mi się lśniącymi ślepiami, poruszając miarowo ogonem. Dobranoc, Lily.

– Dobranoc.

Ułożyłam się wygodnie na łóżku. Przez chwilę poruszałam palcami stóp, żeby udowodnić sobie, że faktycznie jestem do tego zdolna. W końcu zamknęłam oczy i zapadłam w głęboki, pozbawiony obrazów sen.

Ku mojej konsternacji rankiem odkryłam, że Tia i Ashleigh wybrały się na wagary. Porozciągałam się i wzięłam odświeżający prysznic, rozkoszując się świadomością, że nareszcie jestem szefem. Jednak kiedy nieco później spytałam Ashleigh, czy chce mnie uczesać, odmówiła krótko.

Tak samo zachowała się Tia, gdy nadeszła pora dojenia Bossy. Próbowałam sprowokować ją, z rozmysłem przepędzając koty, które pomiaukując żałośnie, kręciły mi się pod nogami. Ocierały się o nogi Bossy, dopóki krowa nie zaryczała ostrzegawczo, a wtedy pochowały się w sianie. Tia nie była zachwycona, lecz mimo to powstrzymała się od komentarzy. Wkrótce nawet jej niechętna reakcja przestała być dla mnie wyczuwalna.

– Nie wiem, co kombinujecie – wymamrotałam, taszcząc do domu wiadro pełne mleka. – Sądziłam, że bardzo zależało wam na pokazaniu mi, jakie to uczucie być odstawioną na boczny tor. – Nadal żadnej reakcji. – No cóż, wasza strata.

Opadłam na krzesło przy stole kuchennym i przyglądałam się babci przygotowującej śniadanie. Twarz rozjaśnił mi uśmiech. Na pewno się ucieszy, że znów jestem sobą. To znaczy… ogólnie rzecz biorąc.

Babcia podsunęła mi talerz ze stertą naleśników z borówkami, ociekających roztopionym złocistym masłem. Obok postawiła butelkę syropu klonowego i odwróciła się z powrotem do kuchenki.

– Dzisiaj mam ochotę na jajka na miękko i herbatę – powiedziałam radośnie.

Babcia zastygła ze szpatułką w ręce. Odwróciła się do mnie.

– Lilypad? – spytała z wahaniem. Skinęłam głową, a mój śmiech zmienił się w jęknięcie, gdy babcia porwała mnie w ramiona i uściskała. – Jak się czujesz? – Odgarnęła mi włosy z twarzy i zajrzała głęboko w oczy.

– Sama nie wiem. Chyba najbardziej pasuje tu słowo „uprowadzona”.

Od razu wyczułam, że Tia i Ashleigh mają mi to za złe, ale olałam je.

– A czy… pozostałe dziewczęta dalej są z tobą?

– Tak. Nadal są tutaj.

Babcia pokiwała poważnie głową. Oczy jej się zaszkliły, ale nie potrafiłam stwierdzić, czy ze smutku, czy radości. Ujęła mnie delikatnie pod brodę i przyjrzała się mojej twarzy.

– Masz podkrążone oczy. I mimo że Tia niczego sobie nie odmawiała, straciłaś na wadze. Już kiedy do mnie przyjechałaś, byłaś szczuplutka. Teraz jesteś wychudzona, jakbyś przez ostatni miesiąc umierała z głodu w jakimś lochu. Musimy temu zaradzić, już moja w tym głowa. Hassanie? – zawołała w głąb domu.

Osahar wpadł do kuchni, susząc ręcznikiem włosy.

– Co się dzieje, Meldo?

– Kto ci pozwolił zwracać się do niej po imieniu? – spytałam gniewnie.

– Lilypad, proszę, żebyś zachowywała się grzecznie w stosunku do naszego gościa. Skoro już musisz wiedzieć, sama dałam mu pozwolenie. Powód to już nie twoja sprawa.

– Lily? – Hassan podszedł do mnie i zajrzał mi w oczy, jakby był lekarzem, a nie kimś w rodzaju Indiany Jonesa. – Jak to się stało?

Zignorowałam pytanie i tylko wskazałam go kciukiem, zwracając się do babci:

– Spodobał ci się ten facet czy co? Nie wydaje ci się, że to zdrada dziadka?

Hassan spąsowiał na twarzy, co samo w sobie było dość niezwykłe, biorąc pod uwagę jego naturalną ciemną karnację. Widziałam, jak purpura oblewa jego szyję, a potem znika za kołnierzem rozpinanej koszuli. W końcu wydusił:

– Ja… my… przepraszam, jeśli postąpiłem niewłaściwie.

– Nie waż się przepraszać – pouczyła go babcia. – Nie zrobiłeś nic złego. Lilliano, jestem zaskoczona twoim zachowaniem. Lepiej niż ktokolwiek inny wiesz, jak bardzo kochałam i nadal kocham twojego dziadka. Hassan od kilku tygodni jest moim serdecznym przyjacielem. Co nie oznacza, że chcemy zamieszkać pod jednym dachem albo pójść do ołtarza. A nawet gdyby, oczekuję, że uszanujesz mój wybór, a przynajmniej zechcesz podzielić się swoimi przemyśleniami w kulturalny sposób. Mam wobec ciebie duże wymagania, nawet jeśli twoje życie jest teraz w rozsypce. Zrozumiano, młoda damo?

Spojrzawszy w jej nachmurzoną twarz, kiwnęłam głową, czując autentyczną skruchę. Wykład babci podziałał nawet na Tię i Ashleigh, które wydawały się przestraszone.

– Tak, babciu – odparłam cicho.

Jej twarde spojrzenie zmiękło, kolor oczu złagodniał.

– Grzeczna dziewczynka. – Uśmiechnęła się. – Cieszę się, że do nas wróciłaś. Hassanie, przynieś notatki, nad którymi pracowaliśmy ostatniego wieczoru. Wiem, że nie przepadasz za komputerami, ale powinniśmy je przepisać, żeby dawało się je łatwiej przeszukiwać. Przynieś też mojego laptopa. – Odwróciła się do mnie. – Młoda damo, zjedz śniadanie. A potem zabierzemy się do roboty.

Kiedy Hassan znikł, skrzyżowałam ramiona na piersi i oświadczyłam:

– Babciu, ale ja nie chcę tego robić. Obawiam się, że nie jestem w stanie.

– Jeśli ktokolwiek w ogóle jest wystarczająco silny, by tego dokonać, to właśnie ty. Nigdy nie trać wiary w to, że ci się uda. Wiara to już połowa sukcesu.

Chwyciłam ją za rękę i lekko ścisnęłam.

– Boję się.

Babcia potrząsnęła delikatnie moją dłonią, a drugą ręką pogładziła mnie po włosach.

– To naturalne, tylko głupiec nie odczuwa strachu. A moja wnusia nie jest głupia. Pozwól lękowi pracować w twoim umyśle, niech stępi zbyt ostre krawędzie. Poddaj mu się, poczuj, jak krąży w twoich kończynach, jak wgryza się w twój żołądek. A potem go odrzuć. Oświadcz mu, że odtąd nie będzie mógł już sączyć do twojego serca trucizny bezczynności. Strach zwala się na nas niczym wysoka fala, jednak w zderzeniu z determinacją zawsze przegrywa. Poradzisz sobie, Lilypad, i to w pięknym stylu.

Ujęła mnie pod brodę i uniosła mi twarz, by móc mi się lepiej przyjrzeć. Przełknęłam nerwowo ślinę, wzięłam głęboki oddech.

– Dobra – powiedziałam w końcu.

– Cieszę się. Ale musimy wcześniej zatroszczyć się o twoje zdrowie. Hassanie – zwróciła się do archeologa, który wszedł do kuchni. – Co proponujesz? Więcej odpoczynku czy jedzenia?

– Podejrzewam, że ciało Lily zaczęło popadać w atrofię, podczas gdy jej umysł się ukrywał. Ciało nie może istnieć bez umysłu.

– Ale przecież w moim ciele znajdują się aż trzy umysły, nie widzę problemu.

– Twoje ciało należy tylko do ciebie. Ono wie, że Tia i Ashleigh są w nim tylko gośćmi, dobrze pasującymi elementami z zewnątrz. Teraz, ponieważ odzyskałaś kontrolę, niezależnie od tego, w jakim stanie są twoje wspomnienia, powinnaś zacząć doznawać pozytywnych skutków przebudzenia.

– Wciąż jesteśmy silne i gotowe sprostać wyzwaniom sfinksa.

– Owszem, ale tobie pisane jest coś więcej niż bycie po prostu sfinksem. Ażeby uzyskać dostęp do drzemiącej w tobie mocy, musisz zaakceptować to, kim dopiero możesz się stać. Dlatego musisz przyjąć imię Wasret ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Zamarłam. W