Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dramat napisany wierszem rymowanym, czyli w nieco wymarłym. Za to akcja — jak najbardziej żywa i dzisiejsza. Nie tak daleki rok 2010. Toruńska dzielnica Podgórz. Z więzienia wychodzi Szadej — lokalna legenda i groźny bandzior. Pokłosiem tego — Podgórz w ogniu strachu. Nad losami wszystkich (przypuszczalnie) wisi klątwa rzucona na Podgórzan pewnej mrocznej, zimowej nocy 1992 roku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 103
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Adam Durbacz, 2022
Dramat napisany wierszem rymowanym, czyli w nieco wymarłym. Za to akcja — jak najbardziej żywa i dzisiejsza. Nie tak daleki rok 2010. Toruńska dzielnica Podgórz. Z więzienia wychodzi Szadej — lokalna legenda i groźny bandzior. Pokłosiem tego — Podgórz w ogniu strachu. Nad losami wszystkich (przypuszczalnie) wisi klątwa rzucona na Podgórzan pewnej mrocznej, zimowej nocy 1992 roku.
ISBN 978-83-8273-863-6
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Wypływam zbitym z płonących chęci czółnem na rozległe morza literatury pięknej, płynące wielowiekowymi i różnorodnymi prądami. Wszakże różnorodność winowajcą tego, że owe morza pięknymi się zowią i że, choć na pozór, wszystko już światu opisane; wciąż nowe krople morskie włości wzbogacają.
Jeśli chodzi o miejsce akcji, Podgórz, to prawdziwa lokalizacja (jak wielu wiadomo, a jeśli komuś nie wiadomo, łatwo może to sprawdzić). Co więcej, dużo z opisywanych w utworze miejsc wizualnie pokrywa się z rzeczywistością. Natomiast zbieżność imion, nazwisk i ksywek jest przypadkowa, jak to zwykli mawiać twórcy filmowi w swoich spektaklach.
Uprzedzę, że Podgórz opisałem, jakby to ująć… w niezbyt korzystnym świetle. I nie przeczę; jest i było tam wiele zepsucia, głupoty i ma/miało tam miejsce mnóstwo zdarzeń wołających o pomstę do nieba. Tylko że… gdzie jest inaczej? Gdzie nie ma tego całego syfu? Jest wszędzie, za każdą bramą, za każdymi drzwiami, za każdą kurtyną. Wystarczy zdmuchnąć cukierkową mgiełkę, by ujrzeć upadłą, ludzką naturę i szarugę chaosu…
Nie będę pisał o tym, że Podgórz, to metafora i co uosabia. Zinterpretuj to po swojemu, lub nie interpretuj i weź to jeden do jednego. Sam mam kilka hipotez. Więc, Drogi Czytelniku, idźmy z duchem postmodernizmu. Wolna Amerykanka!
Adam Durbacz, 28.11.2021
Jeżeli szatan nie istnieje, jeżeli go stworzył człowiek, to stworzył na swoje podobieństwo.
— Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow
M: Przez całą długość Podgórza pełznie, niczym wąż, ulica Wielkopolska. Grzechoczącą ogona końcówką Chata Olasa, zaś łbem wielkim i groźnym — Czerwona Wieża, skąd wyrasta jadowity kieł — Melina u Emila.
Grube cielsko gada, malowane w dwóch kolorach: w kolorze szarych bloków (a najszarszym Blok Marcela) oraz czernią kamienic (wśród których — czarną nad czarnymi — Kamienica 101).
Wężowa skóra, przyozdobiona jednym wyrazistym prążkiem, Podgórzanką nazywanym.
Ów wąż, choć spragniony, wody nie dotyka. Od Nadwiślanego Brzegu odważnie oddziela go Mały Lasek.
O: Młody, Paulina, Lucyfer (też Lucek), Marcel (też Kobylski), Emil, Gruby, Mateusz, Olas, Tomek, Miro, Szafa (też Szafnicki), Nowakowa (też pani Helenka), Karolina, Kobylska, Sąsiadka, Apacz, Cyganka, Ojczym (Olasa), Jolanta, Grzegorz, Andrzej, Włoduch, Filozof, Szadej.
Sroga zima roku 1992. Środek nocy. Ulicę Wielkopolską przemierza Cyganka, podchodzi do leżącego na ziemi, owiniętego kocami Apacza.
Cyganka
Nieproszony chłód szparami chaty odwiedza,
studzi piece, palce odmraża, zabiera
ciepło i uśmiech z twarzy różowych.
Ile więc bezdomnemu zostało z wymienionych?
Apacz
Oj, niewiele; aż tyle, że nie chce się żyć.
Wilczy żywot; z płaczu do księżyca wyć
mi zostało. Tylko, że ja sam winien tej oto biedzie.
(pokazuje na swe ubrania)
Cyganka
Utracjuszu, o przezroczystym obiedzie,
powiedz, jak ci czas mija na tym zesłaniu?
Apacz
Czas mija normalnie, czasem szybko, raz pomału.
Cyganka
Minęło, co było, mija teraz i mijać przyszłe będzie,
lecz czas przecież nie mija jednako wszędzie.
Dla jednych dni dłużą się jakby ślimaczo;
tamci oczekiwaniem na coś to tłumaczą.
Innym czas ucieka w zajęczym podskoku;
to ci, co pragną zatrzymać się w chwili uroku.
Właśnie tak czas pod prąd zawsze nam płynie.
Choć jedno jest pewne — czas i tak przeminie.
Czasu kosa, co żywe, wszystko wykosi.
Więc gdzie ty, kochaneczku, na tej osi?
Apacz
Widzisz, Cyganeczko, zapewne cię rozczaruję,
bo do żadnej z tych dwóch grup nie pasuję.
Czas poza czasem płynie, mnie heroiniście —
czy to śniegi, truskawki, zielone lub żółte liście.
Pogoda ma obojętną, prognoza — niewiadomą,
a temperatura nijaka. Przyjemność jest wdową:
tęskni za przepadłymi dawno mężami.
Dożylne strzały musem, nie orgazmami.
Na nic nie czekam i chwili też nie wydłużam.
Z dnia na dzień po niepewności się tułam.
Me włosy, tłuste, po pas aż sięgają,
żyję tak dziko, że Apaczem przezywają.
Wszystko mi obojętnym się zdaje.
Cyganka
Serca ledwie bijącego wegetowanie…
Oświeć mnie! Ja wędrowna, kochaneczku.
W jakiej my okolicy? W jakim my miasteczku?
Apacz
To nie miasteczko osobne, jak ci się zdaje,
lecz część Torunia — miasta o niemałej sławie.
Choć ta część zamostowa i niepopularna —
brzydsza siostra, dla rodzeństwa hańba.
To Podgórz. Mamy tu pod górę, nie z góry.
Ulica Wielkopolska, na niej mrowie małych ludzi:
potężne pijaństwo, istna awangarda awanturników,
stąd jeno słychać śpiew niemych słowików.
Och… Dla przyzwoitości — my to rana kłuta!
Cyganka
Na końcu ulicy świeci jedna chałupa.
Męski hałas z niej cieknie oknami,
spływa po ramach pijanych okrzykami.
Mój Apaczu, cóż to takiego?
Apacz
Zbiorowisko elementu lokalnego —
najgorsze zachlejmordy i szumowiny.
Od nich wolę towarzystwo nagiej zimy.
Niech tam nie idzie kochana Cyganka!
Zęby oni wybiją! Pub ten zwą: Podgórzanka.
Cyganka
Dziękuję za troskę nade mną — kobietą starą,
lecz zajść tam muszę, bo czekają
na mą osobę lat już zbyt wiele.
Apacz
Tam potwory, zwłaszcza groźny taki jeden!
Niech Cyganeczka nie przekracza piekła progu!
Cyganka
Muszę. Nie byłoby historii bez prologu…
(oddalając się powoli)
Bądź zdrów, Apaczu, lepsze dni nadejdą.
Będziesz obsypany życia pasją piękną.
Zza twych obojętności chmur wyjrzy słońce.
Dla róży wdzięków zniesiesz ostre kolce.
Pub Podgórzanka, w środku pełno ludzi, większość to mężczyźni. Przy stoliku: Filozof, Grzegorz i Andrzej.
Grzegorz
Widzisz, Andrzejku, zbyt rzadko u nas bywasz,
stąd twój zakłopotany twarzy wyraz.
Właśnie tak kręci się na tym fyrtlu życie —
całonocne libacje, gdzie do upadłego picie.
Filozof
Nie inaczej, to tutejsza jest rutyna —
zimna wódka dodatkiem do piwa.
Ach, trudno się wyrzec szpetnej natury;
daleko jej do orła, a bliżej do kury.
Tak ubogie w atrakcyjność te nasze atrakcje.
Andrzej
Stuprocentową przyznam ci rację!
Kiedy tu goszczę, zawsze jakaś draka.
Wychodzę z limem lub… na czworaka.
Grzegorz
Albo na czworaka z limem!
Andrzej
Tak też już wychodziłem…
Grzegorz
W Podgórzance jeno ogień i ogień.
Szkoda gadać, więc nic nie powiem.
(stukają się kieliszkami i piją)
Andrzej
Ten olbrzym, co w rogu siedzi przy oknie,
w zadumie pali papierosa samotnie.
Czyżby to był ten, o którym myślę?
Grzegorz
Ależ oczywiście! Ależ oczywiście…
Andrzej
Różne rzeczy o nim rozpowiada gawiedź.
Czy dodają pikanterii, by uszu nie zawieść?
Grzegorz
No wiesz, gawiedź gawiedzią,
gaworząc, w sensacji coś tam dopowiedzą.
Jednak gdy gaworzenie tyczy się Szadeja,
sensacyjnie jest i bez dopowiedzenia.
Wiele to historii krąży wokół jego legendy.
Co z tego to fakt prawdziwy, a który jest nadęty?
Nieumiejętnym jestem, by dać ci odpowiedź,
ale wierz mi, mógłbyś napisać o nim powieść.
Filozof
Szadej introwertyka książkowym przykładem,
o dziwo, z niezwykle silnym do dominacji darem.
Siedzi teraz w ciszy, bijąc się z myślami.
(podchodzi Włoduch)
Włoduch
Filozof was zanudza swoimi filozofiami.
Filozof
Mądrości nutka, rytmicznie puszczona po sali,
niejednego głuchego brzmieniem swym powali.
Wystarczy ucho otworzyć szeroko
na słowo, by wnet otwarło się oko
na dotąd nieznane myśli, horyzonty.
Świadomości ciemne, zakurzone kąty
tylko czekają na blask i odkurzenie.
Włoduch
Typowe gównosłowie, impotenta pieprzenie.
Nieważne, ile otyłych ksiąg w twych okularach,
tak jak my wystajesz rano przy barach!
Filozof
Pura veritas… Czas oddać kark katu.
Włoduch
Ale ty faflunisz… Wracając do tematu:
Panowie, tu nie ma nad czym się rozwodzić
i prawdziwości Szadejowych legend dowodzić.
Jest chłop twardy, krwawy zabijaka,
do tego przepije każdego tu pijaka.
Jak ktoś mu zachowaniem podpadnie,
bum! Na wznak prędko padnie.
(Andrzej podskakuje ze strachu)
Jednym łapskiem bije dziesięciu ludzi!
Zwłaszcza jakoś tak obcych nie lubi.
Andrzej
Jak obcych? Kurzy strach puka do mnie.
Włoduch
Andrzejku, spokojnie, spokojnie!
Ty swojak, jesteś nam znany.
A Szadej ma pamięć do twarzy.
Co innych się tyczy, to co innego…
(na cały pub)
Pany! Dawno nie było śpiewanego!
Większość wstaje i zaczyna śpiewać:
Rano ze słońcem się zbliża,
wódka świeci w szklankach,
czekają w chałupach baby,
a my, chłopy, dalej chlamy.
Hej, to my, podgórskie pijaki.
Stoły latają, pękają flachy.
Mordobicie, twarde ryje,
każdy chłopina tutaj pije!
Nasza Kochana Podgórzanka!
Krew, śpiew, pełna szklanka.
Nasza luba Podgórzanka
całe życie jedna kochanka!
Dzień jak co dzień, tu libacja,
do Podgórzanki włażą nieznani.
My, jak jeden, chłop się rzucamy,
na kopach wylatują chamy.
Hej, to my, podgórskie pijaki…
Kaziu wypity, do wiadra rzyga,
za chwilę Kaziu nam odżyje.
Ej, Kaziu wstaje i znowu pije.
Patrzta, Kaziu wódkę pije!
Hej, to my…
Do Podgórzanki wchodzi Cyganka, podchodzi do baru, za którym stoi barmanka — Jolanta (w zaawansowanej ciąży).
Cyganka
Szczęść Boże i dobry wieczór pięknej pani!
Przybywam z daleka, a z głodu aż mnie pali.
Jolanta
Nad barem wisi z jadłospisem tabliczka,
tam pierogi, flaki wołowe i polędwiczka.
Obok cennik dań wymienionych. Więc słucham.
Cyganka
Kochana, niczego wygórowanego nie szukam,
nawet chleba kromka na żołądku będzie miodem
i ciepłą cieczą nie pogardzę, bom kaleczona chłodem.
Jolanta
Ta noc w pijacki harmider bogata,
a na mojej głowie cała przaśna chata.
Ja strudzoną kobietą od ciebie więcej,
więc proszę: zamawiaj pani czym prędzej.
Cyganka
Śmiałości mi brak, by składać zamówienie.
O cokolwiek proszę; cokolwiek na głód i pragnienie.
Jolanta
Pani cudzoziemka ze wzrokiem na bakier,
w menu brak „cokolwiek”, choćby drobnym makiem.
Jak zapłacić za „cokolwiek”? Można jakkolwiek?
A jak tak, to płacić ile? Czy to wie ktokolwiek?
Cyganka
Niestety, w tym sedno wstydliwego problemu,
Bóg ubóstwem mnie pokarał. Czemu?
Za grzechy stare — to bardzo możliwe,
było ich mnóstwo; nie zliczę, aż tyle.
Jolanta
Przykro mi. Darmo tu jeno w ryj dostać można.
Ja nie Matka Teresa, a to knajpa przydrożna.
Więc, jeśli groszem nie śmierdzisz, kabotynko,
daj mi spokój i zmiataj z pubu szybko!
Cyganka
Czemuż tyle żółci w tak cudnej kobiecie?
Daj choć wody; tyle trudów na mym grzbiecie!
Szklanki ćwierć zapełnionej, daj mnie starej,
a twe dziecię, co w łonie, pobłogosławię.
Jolanta
Błogosławieństw twych mi nie trzeba.
Niech pani płaci, bo darmo nie ma…
Cyganka
To nie darmo, a za wróżbę z dłoni
pani dobrodziejka da się napić wody.
Niechaj ukażą twe papilarne linie,
jaką to los dzieciątku przyszłość kryje.
Jolanta
Idź precz, natrętna babo!
(podchodzi Włoduch, Filozof i reszta)
Włoduch
Pani Jolu, pomoc niosę żwawo!
(do Cyganki)
Won! Won stąd, cygańska Babo Jago!
Na ulicę, tam może na twe żebry dają.
W Podgórzance guza tylko wyprosisz.
Ha! Typowy Rom, szmaty na głowie nosisz.
Bałamucisz sztuczkami. Zagraj tamburynem
i wyduś łzy nasze kalekim synem.
Tfu, plujemy tu na takie obce dziwadła!
Nie dostaniesz ani napitku, ani też jadła.
Nie zadręczaj naszej kochanej pani Joli…
Zawijaj stąd dupsko śniade, bo zaboli!
(cały pub przyklaskuje)
Cyganka
Oj, boleję nad wami, boleję, wy nienawistni
ludzie o sercach małych, ludzie zawistni!
W bańce zepsucia zamknięci na pokolenia,
tu przeklęte każde istnienie od urodzenia.
Wasze bytowanie człowieczeństwa kompostem,
od godności i miłości ścisłym postem.
Znam ja karty dni, co niewyrwane z kalendarza;
mym oczom jutro w dziś się przeobraża.
A karty wasze, o wy okrutniki, najciemniejsze!
Włoduch
Ożeż ty, wiedźmo! Aż przeszły mnie dreszcze!
(wszyscy wybuchają śmiechem)
Cyganka
Śmiechów salwa nieraz towarzyszem upadku,
więcej piękna dostrzegam w każdym śniegu płatku
za oknem padającym niż w was, biedni ludzie,
w mojej wizji upadający w pysze i obłudzie.
Filozof
(do Cyganki)
Wizje — nie w wyrwane kartki kalendarza wgląd —
cóż to za bełkot, urojeń i zabobonów splot!
Szalona głowa szybuje poza orbitami rozsądku,
nie bacząc na omylność w żadnym wyjątku.
Bredzisz, kobieto, bredzisz!
Cyganka(śmiejąc się)
Czemu to własną miarą mnie mierzysz?
Co, jak urojone prawdziwym być potrafi?
Filozof
Myślisz, że na sawannę masz widok żyrafi,
a gubisz się w trawie, szukając po omacku
sensu jakiegoś. Zawierzając dziwactwu,
tracisz rozum, ściągając na siebie kpinę.
Włoduch
(do Cyganki)
Zgaś ten głupi uśmieszek. Zmień minę!
Bo do śmiechu być ci nie powinno.
Z cygańskiego owocu zrobimy powidło!
Cyganka
O wy, zaprzańce, kara was sroga spotka,
dotąd beztroskiego losu wywrotka.
I spad w otchłań, gdzie echo z bólu wyje
głosem potępieńca — lawa z grzechu go myje.
Tak i na was odwet przyjdzie i na dzieci
wasze, klątwa obok nich nie przeleci,
zagości w sercach odziedziczonych
po rodzicach z człowieczeństwa wypaczonych.
Filozof
Mądrość mą obrażasz niedorzeczną gadaniną!
Włoduch
Parszywa Romka! Lincz! No dajta mi ją!
Cóż za tupet niebywały! Tak się nie godzi…
Jolanta
Żebrze, obraża i dzieciom naszym grozi!
Precz z butną staruchą i mąciwodą,
niechaj diabły z naszych oczu ją zabiorą!
Szadej wstaje od stołu; łapie Cygankę za fraki i z całym impetem wyrzuca ją z Podgórzanki, prosto na śnieg. Wszyscy wychodzą przed pub i ją wyśmiewają.
Cyganka(leżąc)
Wstydnie, zimnym śniegiem tylko okryta,
z godności bliźniego przez was wyzbyta,
leżę złakniona pośród żabiego rechotu.
Ptak z wyłupionymi piórami, niezdolny do lotu,
tak wy niezdolni dzierżyć miano człowieka.
Zgubna jest wasza duma, a dusza ślepa.
Kwaśny deszcz padnie na te suche pola,
czeka was długi płacz i bezkresna niedola.
Najgorsza tych, co najoschlejszym sercem
do mnie przemówili. Cierniowym wieńcem
nagrodzeni będą przez mściwe przeznaczenie.
Oto przepowiednia, a wy baczcie na znaczenie:
(wstając)
Uciechy chwilowe, co kalają od lat gniazdo,
po całości je zatrują, a pisklęta zamarzną.
Morderczy mróz trawić je będzie cierpliwie,
wszak, od przepowiedni, lat trochu upłynie.
Przez lata me słowa zapomnienie wypchnie,
jednakże przepowiednia po latach krzyknie —
krzyknie głośno, krzyknie ochrypłym głosem.
Wtedy podli spotkają się ze swym losem.
Ci, co znieważyli mnie przed momentem,
padną pod spożywanym miłości suplementem.
Rok po roku powstawać będą mogiły nowe,
co równy rok tak samo życie zakończone.
Przed owych żyć końcem ich ból i zguba.
Dziś śmiech i grzech, jutro pokuta ponura.
Od łez gęsto! Ze szczęścia drży ta ziemia
na myśl bogatego w słone nawodnienia.
Najgorszy omen wisi nad tą, co pożałowała:
głodnej, spragnionej, chleba, wody nie dała.
Omen najgorszy, bo najtwardsze jej serce.
Omen najgorszy, bo śmierć nie na jej ręce.
A na ręce sercu jej bliższe niż serce własne,
ręce tego, kto pod jej sercem jest właśnie.
Dziedzic niefortunnej fortuny, ofiara Podgórza,
pisana mu jest trudna do przetrwania burza.
Duchy miejscowego rodowodu go nawiedzą,
z ostatek nadziei i wiary mu ducha wyjedzą.
Dwie zmory naprzód wyssą wszystkie soki,
po czym odejdą i da się słyszeć duże kroki —
to trzecia, najgorsza, ona prawdą go zabije.
Najsampierw szaleniec maskę przyodzieje,
zapłacze niewiasta, zaś młokos posiwieje.
Ofiara mordercą zarazem. Zabicie Podgórza
ofiary dopełnieniem, u prawdy podnóża!
Wąż zje swój ogon, póki co niezdarnie się wije —
w spadku rodziciele zapisują potomstwu żmije.
Wizja wypala dziurę w ciele chorego trzewiach,
wizja ta antyutopijną; a to, co powiem teraz,
najmocniejszym ciosem — latorośle odetną
więzy łączące ich z wami i wasze zdjęcia potną.
I choć matki śpiewem swe dzieci bedą niewolić,
na Podgórzu brak pięknych pieśni, by je zadowolić.
One nie patrząc w tył, wyprą się ziemskich stwórców.
Drzwi trzask, chłodu powiew, ciernistych kolców
kłucie na skroniach potem i krwią ociekających,
rzewny skowyt istot ze smutku konających!
Lato roku 2010, wczesny poranek. Chata Olasa. Olas otwiera drzwi Młodemu, ten wchodzi do środka.
Młody
Stoję tu, gdy rosa cuci niemrawą trawę,
zaś słońce czerwonawe powoli wstaje,
i dręczy ciemnolubne oczy, co pokochały
niczym sowa lub wilk nocne czary.
Olas
Wiem, jakie licho twoje nogi tu niesie.
To licho amfetaminą lub fetą zwie się.
I wiedz, że również w mych ono chęciach.
Młody
To może zacznij dzwonić, czaić się przestań.
Olas
Martwe rano jest i dilerzy śpią po żywej nocy,
ich głaszcze sen, a nas swędzą nosy…
Co tu poradzić, po ćpaniu ni zjeść, ni spać,
tylko dalej ćpać, tylko ćpać…
Młody
Ej, znasz przecie połowę tej mieściny,
to za mało, by załatwić amfetaminy?
Rusz głową, mój ty w zejściu kompanie!
Olas
Spokoju trochę pożycz. Zrobić ci jakieś śniadanie?
Z grzeczności kanapkę zaproponuję,
lecz przez gardło nie przejdzie, coś tak czuję…
Młody
Jak można, kawy na kopa wypiję.
Ach, jak od środka strasznie gniję.
(siadają)
Olas
Klin w gardle. Przeklęte ścierwo tanie!
Wpierw szybkie masz bieganie,
by potem energia opadła cała.
Młody
Tak nas robi ta feta w wała!
Olas
Kumpel zaraz odpisze na me SMS-owe błaganie.
W tym czasie wstawię wodę na kawę.
Młody
Nadzieję widzę oczyma zmęczonymi.
Znów wróci moc, aż z nosa zadymi!
Z innego pomieszczenia wchodzi Ojczym (pijany).
Ojczym
Co jest, do cholery? Rozmowy głośne,
wrzaski, śmiechy po całej chałupie nośne.
Człowiek stary wyspać się nie może,
po tym, jak całe życie w tyrce orze.
Olas(zrywając się z krzesła)
Jak ty orzesz, stary chlorze!
Wypiłeś w życiu wódy morze.
W pracy byłeś jak na lekarstwo.
Twoje rzemiosło to pijaństwo.
Pijanico obleśna, poszedł mi z pokoju!
Ojczym
O ty, gnoju!
Szacunku nie okazujesz żadnego.
A ja przygarnąłem cię — pomiota smarkatego.
Mówisz, że ciągle chlałem!?
Jednak cię, bękarcie, wychowałem!
Olas
Jak mnie wychowałeś?
Zobacz, jak mnie wychowałeś!
Patrz: tuzin butelek pustych na stole.
Szkoły nie skończyłem podstawowej.
Flaszkę mi w sztafecie podałeś.
I ty mnie, śmieciu, wychowywałeś!?
Olas popycha Ojczyma, ten strąca ze stołu butelki i pada na ziemię.
Ojczym(podnosząc się)
Mam sposób na typów podobnych tobie:
na policję ze skargą zadzwonię!
(oddala się)
Olas
Konfidencie i degeneracie stary, dzwoń śmiało;
moich problemów ci wciąż mało.
Pewnego dnia, tak jak Szadej, cię zabiję,
bo po cóż światu trzymać taką żmiję.
Młody
Myślę, że czas najwyższy na pożegnanie,
czuć w mych kiszkach głodu granie.
Teraz jeszcze twoje prywatne sprawy.
Wybacz, Olas, bez urazy.
Olas
Pewka, rozumiem cię, Młody.
Dam ci u jednego chłopaka chody.
Nosi ksywę Miro, okryty on niesławną sławą.
Młody
Gość ten w półświatku osobą znaną.
Krążą legendy o nim i jego wiecznym kompanie —
Szafie, co ma rozbijania głów pięścią manię.
Olas
Zabawny z nich duet strasznie,
lecz przy nich uśmiech gaśnie.
Młody
Czemu duet z nich zabawny?
Olas
Miro — chłopaczyna ze wzrostu raczej marny,
Szafa — chłop wielki, jego mięsień twardy,
Miro — sprytny i piekielnie cwaniutki,
a Szafa to kark, gdzie mózg i siur malutki.
Olas podaje numer Młodemu.
Teraz już Młody z mej chawiry zawijaj,
JP — Policję wrogą łukiem omijaj.
Zaraz, na znak konfidenta, tutaj będą,
spiszą cię i powiążą ze mną.
Me imię u nich na liście czarnej,
po niejednej akcji dawnej.
Młody wychodzi z domu.
Ulica Wielkopolska. Młody podchodzi do Mira.
Młody
Siemano, jestem Młody od Olasa,
a to za towar jest kasa!
Miro
Ok, trzymaj obiecane dwa gramy.
I pamiętaj — jakby co, to się nie znamy!
Miro dyskretnie podaje Młodemu woreczek, a ten wsuwa mu w rękę pieniądze.
Ej, młodzieniaszku, skądś cię kojarzę.
Na Podgórskiej dzielnicy liczne me wojaże.
Ryjów już tysiące przeleciało przed oczyma
i twój mi jakoś znajomy się wydał.
Młody
Hmmm, z Marcelem często po dzielni chodzę,
który ma nad naszą ekipą jakby wodzę.
Miro
Marcel — cwaniak obrotny, kozak w gębie spory,
tylko czy do bitki też jest taki skory?
Coś mi się jakoś nie wydaje…
Raczej zdaje się na koleżków zgraje.
Choć dla mnie jest całkiem w porządku,
jeśli kto w porządku w tym świata zakątku…
Młody
A jak tam w ogóle leci? I tak dalej.
Sorry, jeśli nazbyt śmiałe me pytanie.
Miro
No cóż, młodociany ulicy aspirancie,
my co dzień żyjemy na groźby kancie.
Na jednej nodze utrzymujemy równowagę,
bez przerwy na oriencie, ciągle na uwadze
Mając ryzyko ulicznych, krwawych tańców.
Na mą kietę — psy nie założą nam kagańców.
My, koty wielkie, tygrysich rozmiarów,
sprytne koty, nieodkrytych zamiarów.
My, koty zwinne, śmiechowe są ich zasadzki,
czarne koty urządzają nocne schadzki.
Młody
Wasza legenda trząsa drzewami jak wichura,
każdemu tu znana wasza drapieżna natura.
Nikt jej nie przeczy, nikt jej nie podważa,
gdy mowa o Miro i Szafie na język zważa