Początek wszystkiego. Jak to, czego doświadczamy przed narodzinami i w ich trakcie, wpływa na nasze dorosłe życie - Gierszewska Marianna - ebook

Początek wszystkiego. Jak to, czego doświadczamy przed narodzinami i w ich trakcie, wpływa na nasze dorosłe życie ebook

Gierszewska Marianna

0,0
47,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Gdzie jest „początek wszystkiego”?

Przy mamie i tacie. W ich zbliżeniu i jakiejś miłości. Pięknej, trudnej, bliskiej lub dalekiej.

Początek wszystkiego jest przy bijącym sercu opiekunki i we wspólnym z nią doświadczaniu narodzin. Początek wszystkiego jest w historii pierwszych miesięcy i lat życia.

O tym, że dzieciństwo ma znaczenie, wiemy już wszyscy.

A gdyby tak popatrzeć jeszcze bardziej wstecz?

„Początek wszystkiego” to książka, która analizuje wpływ czasu prenatalnego i okołoporodowego na nasze późniejsze życie, która poddaje pod dyskusję związek naszych pierwszych doświadczeń z relacjami, chorobami, myślami, a nawet wyborami w życiu dorosłym. To książka dla dzieci swoich rodziców i dla rodziców swoich dzieci.

Bo początek ma znaczenie.

Jaki jest Twój?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 260

Data ważności licencji: 4/17/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla tych, którzy swojej przeszłości nie traktują jako wyroku, lecz jako szansę.

Z myślą o ważnych kobietach w moim życiu.

***

zakochana w cieniu

wypowie lepiej niż ta promienna

milczącą wspaniałość świata

(drążyć, aż do słodkiej

rany

pod zmarzliną

maski)

ci którzy nie boją się

niejasności

wiedzą1

Sylviane Dupuis

Zanim zaczniesz czytać

Istnieje poród dojrzały. Istnieje także dojrzałe poczęcie. Istnieje poród piękny. Istnieje poród świadomy. Istnieje poród, w którym ciało może być sojusznikiem, i istnieje poród szczęśliwy.

Ale nie każdy taki jest.

Jako praktyk ustawień systemowych rozumiem, że naszymi porodami zarządzają wizje znacznie większe niż „chcę” czy „zaplanowałam”. O tym, jakie są, decyduje to, co osobiste, i to, co rodowe, czyli: dziecięce traumy, poczucie własnej tożsamości jako kobiet, świadomości ciała, to, jak wygląda związek, z którego rodzi się dziecko, i jaki był motyw jego zawarcia, historia przodków, to, jakie miejsce w rodzinie zajmowała miłość i czy w ogóle była w niej miłość. Jak w naszej rodzinie przychodziły dzieci na świat? Ile z nich przeżywało? Czym okupione było macierzyństwo w naszym systemie rodzinnym? Czy kobiety ciężarne i w połogu miały wsparcie mężczyzn? A jeśli go nie miały, to gdzie ci mężczyźni byli sercem, że ich nie było przy swoich kobietach?

Biorąc to wszystko pod uwagę, można powiedzieć, że każdym porodem zarządza nieskończony w swojej mocy los. Los, któremu nie da się przeciwstawić, i los, którego nie da się kontrolować.

Pamiętam, jak rozmawiałam kiedyś z kobietą żyjącą z brzemieniem winy z powodu cesarki.

– Jak wyglądały porody w twojej rodzinie? – zapytałam niby mimochodem.

– Strasznie trudne i długie. A babcia przecież prawie umarła, rodząc moją mamę – odpowiedziała bez namysłu.

Czym więc była dla niej ta cesarka, jeśli nie ochroną przed trudnym i długim porodem lub śmiercią?

Los jest mądrzejszy i zdarza się, że drwi z naszych życzeń – jak wierzę – dla większego porządku.

Wiele matek, z którymi rozmawiałam w ostatnich latach, miało głębokie pragnienie powrotu do przeszłości, by podjąć inne decyzje porodowe. Wiele kobiet było niezadowolonych z przebiegu narodzin dziecka, wiele z nich nie potrafiło poradzić sobie ze wstydem lub poczuciem winy. Kiedy połączy się słowa „poród” i „wina”, można od razu poczuć ich ciężar. Dla kogo ten ciężar poczucia winy matki waży najwięcej? Przede wszystkim dla dziecka.

Żaden poród nie kończy się z chwilą wydania życia na świat. Każdy natomiast kończy się, kiedy matka prawdziwie zobaczy swoje dziecko. Nie jest to możliwe, jeśli kobieta żyje z poczuciem winy i chce cofnąć czas, aby coś zmienić lub naprawić, ani nie jest to możliwe, kiedy kobieta utknęła w okołoporodowej traumie.

Czy udało ci się zaobserwować społeczną tendencję do tłumaczenia się z tego, jak wyglądał twój poród?

Każde takie wytłumaczenie jest historią o jego nieprzyjęciu. Tłumaczymy się przecież dla uznania, zrozumienia, współczucia lub przyklaśnięcia. Tłumaczymy się z porodu, licząc – zależnie od indywidualnych potrzeb, ran i motywacji – na konkretną reakcję ludzi z naszego otoczenia. Zupełnie, jak gdyby czyjaś opinia miała sprawić, że dopiero wówczas staniemy się mamą lub dopiero wówczas szczęśliwe popatrzymy na swoje dziecko z miłością.

Mimo oczywistych korzyści płynących z porodu naturalnego czy karmienia piersią, co potwierdza medycyna, to uznanie swojej prawdy doświadczeń pozwala przyjąć poród, a co za tym idzie, także narodzone dziecko. Wierzę, że to nie gdybanie i samobiczowanie, ale rozumienie, że takie to właśnie było: jedyne, jakie w tamtym czasie być mogło, i jedyne, na jakie było nas w tamtej chwili stać, pozwala stanąć w swojej prawdziwej mocy związanej z tematem narodzin.

Dlaczego piszę to wszystko? Ponieważ w tej książce dotkniesz subtelnych tematów kreacji i powoływania nowego życia. Będziesz to mogła, mógł odnosić do swoich narodzin, ale i – jeśli jesteś rodzicem – do narodzin swoich dzieci. Zachęcam więc do tego, byś kolejne strony potraktowała, potraktował jako szansę: na rozpoznanie i od dziś świadome zaopiekowanie się tymi kwestiami. Skoro będziesz wiedzieć, to znaczy, że będziesz mogła, będziesz mógł działać i otaczać opieką. Będziesz mogła, będziesz mógł rehabilitować i pozwolisz zabliźniać się ranom. Bez pretensji, żalu i poczucia winy, że można było inaczej.

Można było tylko tak i aż tak. Bo tego dnia i w tej godzinie popłynęło życie. A z życiem się nie dyskutuje. Życie się przyjmuje.

Dobrego czytania!

Z otwartym sercem

Wstęp

To, co dzieje się w danym momencie pomiędzy dwojgiem ludzi, rozgrywa się na dużo większej liczbie poziomów niż te, które są widoczne z zewnątrz.

Powierzchowne przejawy to malutka cząstka całego zjawiska, tak jak widoczna część góry lodowej jest tylko jej znikomym fragmentem2.

Virginia Satir

– Nie chcę teraz rozmawiać. Jestem zła i jest mi smutno. I jest część mnie, która chce cię skrzywdzić, chce powiedzieć coś, co cię zaboli, żebyś się ode mnie odsunął, tak by potwierdziło mi się to, co najgłębiej w sobie znam od zawsze: że wszyscy mnie zostawiają – rzuciłam podczas kłótni do swojego męża, Miłosza.

Mimo wielu lat pracy nad sobą, mimo setek „wygilanych” i wypłakanych warsztatów, mimo wszystkich skończonych szkół i kursów zdarza mi się, że nadal nie wiem, jak przyjmować miłość.

Czasami się tego boję.

Odrzucenia i porzucenia przede wszystkim.

I czasem tak mnie kusi, żeby podłożyć bombę pod wszystko, co w swojej miłości buduję, tylko po to, żeby potwierdzić sobie, że rzeczywiście: nie zasługuję, nie jestem godna i nie mam prawa. Nie tylko kochać, ale i żyć.

Jeszcze kilka lat temu podczas sprzeczki nie zauważyłabym tego momentu i na pewno nie zatrzymałabym się i nie powiedziałabym głośno, co czuję. Zaczęłabym za to atakować relację, Miłosza, a tak naprawdę i przede wszystkim samą siebie. Bo niszczenie siebie znam najlepiej. Niszczenie siebie i udawanie, że „nie potrzebuję” i że „nie zależy mi”. Znam też głęboką potrzebę bycia kochaną i scenariusz, w którym jestem w stanie zrobić wszystko, by to osiągnąć.

Jeśli za cenę miłości miałabym się nie odzywać, zrobiłabym to.

Jeśli za cenę miłości miałabym robić z siebie klauna, zrobiłabym to.

Jeśli za cenę miłości miałabym zniknąć, zrobiłabym to.

I wszystko, co wyżej opisałam, robiłam. To i znacznie więcej. Nosiłam w swoim życiu wiele masek, by nie poczuć bólu i się z nim nie skonfrontować. Przyjmowałam wiele strategii, by przetrwać w świecie, który – jak mi się zdawało – nie wspiera, nie kocha i nie życzy dobrze.

Ile trwa moja praca ze sobą? Już ponad dekadę. Zaczęła się, kiedy zachorowałam na wrzodziejące zapalenie jelita grubego (WZJG). Miałam wtedy niespełna szesnaście lat. Początki tej drogi teraz wspominam jako zabawne: szukałam metod, które zadziałałyby przede wszystkim szybko. Otarłam się o „wdychanie złotego światła” i „wydychanie wrzodów”, o próby zmiany swojego życia w ciągu trzydziestu dni, o wyzwania rozwojowe i mantry wspierające układ autoimmunologiczny. Kto czytał moją pierwszą książkę Być tak naprawdę, ten wie, że wszystko to nie zadziałało, a ja wylądowałam w stanie zagrożenia życia na stole operacyjnym.

W tej książce będę się przedstawiać wielokrotnie. Nie dlatego, że mam kilka osobowości, ale dlatego, że składam się z kilkuset części. Mniejszych i większych cząsteczek siebie samej, cząsteczek ulepionych z moich doświadczeń i historii mojego przyjścia na ten świat.

Nazywam się Marianna Gierszewska i od 2016 roku, kiedy przeszłam operację usunięcia całego jelita grubego, jestem stomiczką. Jestem tą, która żyje pomimo. I to pomimo także będzie stanowiło pewien kompas w tej lekturze.

Dlaczego zaczęłam ze sobą pracować? Bo nie mogłam już dłużej nie widzieć. Znasz tę część siebie, która udaje, że nie widzi? Nie widzi rozpadającego się, obolałego ciała, zmęczenia, niechęci do życia, stale powracających trudnych myśli i przekonań, cyklicznie powtarzających się sytuacji kryzysowych w twoich relacjach.

Od jak dawna udajesz, że nie widzisz?

Od jak dawna udajesz, że nie uwiera?

Ja potrzebowałam czterdziestu biegunek na dobę, poczucia kompletnej samotności i uczucia, że ogarnia mnie śmierć, żeby przestać się odwracać od tego, co było. Każdy z nas potrzebuje innej pobudki. Zauważyłam, że ciężkie choroby, nagłe straty, dramatyczne rozstania i sytuacje podbramkowe bywają tym, co nas stawia na nogi. Dlatego lubię powtarzać, że powinniśmy być wdzięczni za kryzysy – gdyby nie one, niewielu wzięłoby się do roboty. Niewielu spojrzałoby na siebie prawdziwie.

Nie zaczęłam pracy ze sobą, żeby wyzdrowieć. Na początku – zgadza się – taki był cel. Kiedy „wdychałam złote światło” i „wydychałam wrzody”, rzeczywiście chciałam pozbyć się choroby. Ale to była tylko symulacja. Dobrze wyglądająca symulacja! Kiedy na poważnie weszłam w proces samogojenia, nie było już mowy o tworzeniu układów typu: „Jeśli będę dobrze ze sobą pracować, to spraw, wszechświecie, żeby trudy mojego życia poszły precz”. Moim pytaniem przewodnim stało się: DLACZEGO? Zaczęło się od: „Dlaczego akurat taka choroba?”, „Dlaczego akurat teraz?”, a potem poszło dalej: „Dlaczego akurat takie myśli?”, „Dlaczego akurat takie relacje?”, „Dlaczego raz za razem takie okoliczności?”.

Carl Gustav Jung twierdził, że dopóki nie uczyni się nieświadomego świadomym, ten wewnętrzny nieuświadomiony stan będzie kierował naszym życiem, a my będziemy to nazywać przeznaczeniem3. Można więc powiedzieć, że to, co szumnie nazywałam pechem, fatum i przeznaczeniem, było niczym innym jak stale odtwarzaną przeze mnie traumą. Chciałam dla siebie inaczej, nie zawsze szczęśliwie, ale zawsze z poczuciem wewnętrznego bezpieczeństwa. A tego brakowało…

Skutkiem traumy jest przymus jej powtarzania4. Mowa tu nie o kwestii wyboru, ale o kwestii przymusu z poziomu naszego układu limbicznego: układu struktur korowych i podkorowych mózgu, które odpowiadają za pamięć, emocje i więź.

Jakie sytuacje wracają do twojego życia raz za razem?

Jakie emocje towarzyszą tym trudnym wydarzeniom?

Jakie przekonania potwierdzają się w tobie raz za razem w obliczu tego, co trudne?

Co wraca jak bumerang? Poczucie bycia zostawioną, zostawionym? Rozdzierający lęk przed porzuceniem? Lęk przed wyrażeniem? Ciągłe poczucie zdrady? Trudne do uchwycenia wewnętrzne poczucie zagrożenia? Poczucie niesprawiedliwości? Poczucie bycia wykluczoną, wykluczonym? Wrażenie, że zaraz coś stracisz bezpowrotnie?

Co w swoim życiu odtwarzasz?

O czym to stale przypomina?

Gdzie cię to próbuje zaprowadzić?

Jak daleko sięgają te emocje?

Nie zostawię cię z tymi pytaniami samej, samego. Podzielę się z tobą swoją historią, która, mam nadzieję, pozwoli ci zobaczyć własne głęboko ukryte części. Jakie stany i emocje wracały do mnie przez lata? Z całą pewnością były to: poczucie zagrożenia, lęk, niepewność. Również panika przeradzająca się w pewność, że zaraz umrę. Czasem było to uczucie bardzo dosłowne, a czasem stanowiło pewną metaforę przeżywanej przeze mnie sytuacji. Przekonania, które przez lata władały moją głową, brzmiały:

„Nikt mnie nie kocha”.

„I tak nikt mnie nie pokocha”.

„Nie można ufać ludziom”.

„Świat nie jest przyjaznym miejscem”.

„Jestem zjebana”.

„Jestem do niczego”.

„Lepiej, gdyby mnie tu nie było”.

Pamiętasz o pytaniu: DLACZEGO?

Dlaczego u siedmio-, ośmio-, dziesięcioletniego dziecka takie przekonania?

Dlaczego u piętnasto-, szesnasto-, osiemnastoletniej dziewczyny takie przekonania?

Dlaczego u dorosłej kobiety takie przekonania?

Z całą pewnością nie dlatego, że jestem psychicznie zaburzona. I jeśli jest coś, co mogę już teraz ci zagwarantować, to gwarantuję ci, że żadna odpowiedź z poziomu naszego ciała czy psyche nie jest anormalna. Nie ma w niej fałszu. Słyszysz tu echo zdarzeń znacznie poważniejszych, niż myślisz. Każda choroba, każda dysfunkcja, każde niewspierające przekonanie miały przecież gdzieś swój początek, skądś wystartowały.

Ustawienia systemowe, które są jedną z moich form pracy z ludźmi, nauczyły mnie, że pierwotna przyczyna tego, co dziś jawi się jako trudne, rzadko kiedy płynie ze spodziewanych lub – wydawałoby się – oczywistych miejsc. Bo ileż można wsadzić do wora z napisem „Rozwiedzeni rodzice”? Ileż można wsadzić do wora pod nazwą „Pijący opiekun”? Ileż można wsadzić do wora „Szkolny mobbing”? Od lat tworzymy i powtarzamy różne historie, żeby sobie to, co nas spotyka, bezboleśnie wytłumaczyć. Jesteśmy w tym mistrzami. Poznawczo obejmujemy wszystko. Jak tabliczkę mnożenia wykuliśmy odpowiedzi na pytania o to, dlaczego tak, a nie inaczej wygląda nasze życie. Kto był winny: mama czy tata? Jakie okoliczności i doświadczenia o tym zadecydowały? Tymi historyjkami, ukutymi na własne potrzeby, odbieramy sobie najważniejsze i najbardziej pomocne narzędzie: czucie.

„A co by powiedziało twoje ciało?”, jak mantrę powtarza to na zajęciach mój nauczyciel Gabor Maté. Właśnie temu ciału oddam głos w swojej książce i wysłucham go z pokorą.

1 Sylviane Dupuis, ***, [w:] Cudze moje. Wybrane przekłady poetyckie, wybór i tłum. Krystyna Rodowska, Łódź 2021.

2 Virginia Satir, Rodzina. Tu powstaje człowiek, tłum. Łucja Ochmańska, Gdańsk 2002, s. 85.

3 Por. Carl Gustav Jung, Aion. Przyczynki do symboliki jaźni, tłum. Robert Reszke, Warszawa 1997, s. 85.

4 Por. Peter A. Levine, Uleczyć traumę. 12-stopniowy program wychodzenia z traumy, tłum. Zenon Mazurczak, Warszawa 2008, s. 31–32.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mamo, jesteś?

Rolę terapeuty można po części przyrównać do mówiącego lustra, w którym dana osoba może ujrzeć swoje wyraźniejsze odbicie i dzięki temu głębiej się nad sobą zastanowić5.

Gabor Maté

W 2022 roku razem z moim mężem, Miłoszem, otworzyliśmy w Warszawie Ajoni – terapeutyczną przestrzeń ciała. To miejsce terapii manualnej, w którym fizjoterapeuci, osteopaci i naturopaci, czyli specjaliści pracujący z ciałem, wyprowadzają pacjentów z zaburzeń, napięć, dysfunkcji, chorób i traum. Dlaczego właśnie specjaliści pracujący z ciałem? Bo ono nie kłamie. Gromadzi w sobie całe życiowe doświadczenie. To, w jakiej jest kondycji – równowagi czy kompletnej deregulacji – uaktywnia konkretne myśli i przekonania, choroby i stany bólowe. Jeśli twoje ciało odbiera świat jako zagrożenie, a układ nerwowy jest w stanie permanentnej mobilizacji, twoje myśli szybko zaczną się do tego dostrajać i utwierdzać cię w przekonaniu, że świat jest straszny, ludzie są niebezpieczni, a wszystko inne stanowi zagrożenie. Myśli są połączone z ciałem, a ciało z myślami. Jedno aktywuje drugie. Oznacza to, że co prawda możesz pracować z poziomu poznawczego, ile chcesz, ale jeżeli twoje ciało blokuje trauma, prędzej czy później w swoim procesie gojenia dojdziesz do ściany.

Pierwszy raz na terapię manualną zdecydowałam się, gdy miałam dziewiętnaście lat. Byłam tuż po operacji wyłonienia stomii. Najpierw trafiłam na rehabilitację i mobilizację blizny, a następnie na terapię czaszkowo-krzyżową.

– Spadłaś kiedyś na głowę? – zapytała terapeutka.

– Nie, a przynajmniej nic o tym nie wiem – odpowiedziałam.

– A zostałaś uderzona?

– Nie. A dlaczego? – odpowiedziałam.

– Bardzo ciekawie to u ciebie wygląda. A jak się masz z kobietami? – zapytała.

– Raczej mi trudno. Mam wrażenie, że mnie nie chcą… Że chcą mnie usunąć – odpowiedziałam bez dłuższego zastanowienia.

W gabinecie zrobiło się cicho. Pytanie terapeutki jakby otworzyło we mnie jakąś ranę. Kilka lat wcześniej podobne pytanie usłyszałam na jednym z warsztatów ustawień systemowych.

Kiedy wracałam po terapii do domu, płakałam całą drogę.

– Wszystko okej? – zapytał Miłosz, wtedy jeszcze nie mąż, ale partner.

– Tak, nie wiem nawet, czemu płaczę. To takie głupie. Przecież to tylko praca osteopatyczna.

Wtedy pierwszy raz poczułam, co naprawdę znaczy pracować z pamięcią ciała, patrzeć na nie jak na miejsce, które zawiera i przechowuje w sobie opowieści. I nie traktować go jedynie jako zbioru struktur połączonych ze sobą.

Nasza fizyczność nieustannie szepcze. Wysyła informacje pozą, którą przyjmujemy, krokiem, którym przemierzamy świat, głową podniesioną lub nie. Wysyła informacje napięciem, ruchami i brakiem ruchu. Nasze ciało szepcze także, kiedy tylko otwieramy usta. Czasem to nie szept, ale krzyk, że nie wolno nam mówić. Więc kolejne słowa grzęzną w gardle. Ale czasem głos zdradza, czy chcemy być słyszalni, czy chcemy, żeby inni zwrócili na nas uwagę.

Gdzie patrzysz, kiedy mówisz? Czy jesteś w stanie utrzymać kontakt wzrokowy z tym, do kogo mówisz? Ja uczę się tego do dziś. Im jestem bliżej swojego wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa, tym jest mi łatwiej. Bałam się być. Przez wiele lat nie patrzyłam ludziom w oczy. Nie odzywałam się i robiłam wszystko, żeby nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Niezauważana czułam się bezpieczna. Wtedy czułam, że mam szansę na przeżycie.

Nigdy nie wróciłam do tamtej terapeutki. Przed pierwszą sesją wykupiłam pakiet dwunastu spotkań, ale nie poszłam więcej na nie. Przestraszyłam się, że odkryłabym coś, co by mnie zabiło, że dowiedziałabym się czegoś, czego nie mogłabym przeżyć.

Od tamtej sytuacji minęło prawie siedem lat. Kiedy w 2022 roku otworzyliśmy naszą terapeutyczną przestrzeń ciała, wiedziałam, że skorzystam z usług, które proponujemy innym pacjentom. A miałam z czym pracować. Czułam wówczas wielki niepokój, największy od operacji wyłonienia stomii. Miałam nag­łe skoki ciśnienia i szła za mną dziwna nerwowość. Kiedy znasz swoje ciało, kiedy jesteś z nim w kontakcie, dajesz miejsce na to, co przychodzi. Nie umniejszasz tego, nie wycinasz, nie traktujesz po macoszemu i nie bagatelizujesz zdaniem: „To pociążowe hormony” (wtedy nasz syn Ignacy miał niespełna roczek).

Rok 2022 był więc dla mnie czasem konfrontacji z tym, co zostawiłam kilka lat wcześniej. Bo ciało się dopomniało z podwójną siłą. Kiedy poszłam do Ajoni na terapię traumy, usłyszałam:

– Życie prenatalne, pierwszy trymestr. Poczucie zagrożenia, odosobnienia, wykluczenia. Poczucie bycia niegodną miłości, niegodną życia.

Wróciłam do tego miejsca, w którym byłam siedem lat wcześniej. Leżałam na stole do masażu, a łzy spływały mi po skroniach i policzkach. „Dlaczego tak płaczę?”, myślałam. „Przecież nie ma z tego czasu niczego, co mogłoby mnie zaskoczyć. Przecież ja wszystko wiem. Wiem, że rodzice byli w kryzysie. Już tę historię słyszałam”, odzywała się moja pycha.

A jednak ciało płakało. Ja płakałam.

Po terapii zadzwoniłam do mamy:

– Halo, mamo, jesteś?

– Jestem, co tam? Co ty, płaczesz? – zapytała.

– Mamo, czy było coś jeszcze w moim życiu prenatalnym? Czy ciąża była zagrożona? Czy rozważałaś jej zakończenie? – wypaliłam wprost, bez dłuższego namysłu.

– Kochanie, a kto ci tak powiedział? – Mama była zdezorientowana.

– Nie wiem, mamo… Moje ciało powiedziało… – teraz już niepewnie odpowiedziałam. – Dziwne rzeczy się ze mną dzieją ostatnio. Pamiętam, jak mi mówiłaś w szpitalu, że nie byliście sobie wierni. Czy ja byłam chciana, mamo?

– Rzeczywiście było tak, Marianka, że ja nie wiedziałam, czy dam radę. Nie mieliśmy pieniędzy, była już Zosia i nikogo nie miałam do pomocy. Rozważałam, ale nigdzie się nie zapisałam. Moja mama bardzo mi wtedy pomogła.

– Opowiesz mi to, proszę?

Mama mówiła nieskładnie. Głos jej się łamał, mnie też.

– Kiedy miałaś sześć miesięcy, zamieszkałaś u babci w Krakowie.

– I jak długo tam byłam?

– Na pewno spędziłaś tam drugie urodziny… Koło półtora roku mogło być.

Między nami zapadła cisza.

– I były jeszcze testy na ojcostwo – po chwili wahania powiedziała mama.

– Żeby ustalić, kto nim jest?

– Zgadza się…

Dzieliły nas kilometry, mimo to byłyśmy blisko. Bo – i wiem to na pewno – zbliżała nas prawda. To ona nas jednoczy i otwiera nasze serca. Nigdy nie pozwoliłam sobie na ocenę tego, co tego dnia powiedziała mi mama. Nie rozmawiałam z nią z poczuciem krzywdy i z zamiarem wskazania winnego, ale raczej jako dorosła już osoba, która jest gotowa uszanować przekazane mi w zaufaniu informacje. Bo nasi rodzice nie mają obowiązku opowiadać takich historii. Moja mama też nie musiała tego robić. Przyjęłam tę prawdę z wielką pokorą. Tego dnia po naszej rozmowie poczułam przede wszystkim wdzięczność za to, że jestem. Żejestem pomimo.

Wszystko, co o sobie wiedziałam, zmieniło sens i znaczenie.

Moje poczucie zagrożenia życia, moja czujność i lęk, mój strach przed porzuceniem, moje próby dopasowania się, moje starania, by zostać przyjętą, moja nieokreślona i głęboka tęsknota, której nigdy nie potrafiłam nazwać. Ja chorująca na WZJG. Przez cztery długie lata myśląca o sobie: obrzydliwa i niedo­tykalna.

Kto dostal życie

i pozwala, by przeciekało mu przez palce, jeszcze nie zrozumiał, co otrzymał.

Nazywam się Marianna Gierszewska i jestem dziec­kiem, którego mama rozważała przerwanie ciąży. Dzieckiem, którego istnienie trzymano w tajemnicy do szóstego miesiąca życia prenatalnego. Dzieckiem niechętnie dotykanym, które jako niemowlę zostało odłączone od rodziców. Dzieckiem, które w wieku kilku miesięcy przeszło testy genetyczne na ustalenie ojcostwa.

– Mamo, jesteś? – zapytałam po chwili.

– Jestem, córeczko, jestem.

– Dziękuję, że jednak się na mnie zdecydowałaś, mamo. Dziękuję, że jednak powiedziałaś na mnie „tak”.

W słuchawce słyszałam cichy szloch. Ja też nie powstrzymywałam łez.

– Kocham cię, Marianko, i cieszę się, że jesteś. Że jednak jesteś.

Życie traktujemy jako oczywistość, jako pewnik, jak coś powszedniego ­– jak poranną dostawę pieczywa do piekarni. Jednak dar życia jest prezentem o wiele bardziej nieoczywistym, o wiele bardziej złożonym i skomplikowanym, niż nam się wydaje. To wynik spotkania tych dwojga – dokładnie oni, dokładnie w tamtych okolicznościach, w tamtym czasie, w tamtym porządku i tamtym momencie intymności stworzyli nowe życie.

Na każdego z nas przynajmniej jedna osoba powiedziała głośne i wyraźne „tak!”.

„Ona przyjdzie na świat”. „On przyjdzie na świat”.

Czy czujesz, jakie to duże? Czy widzisz, jakie nieobjęte? Czy widzisz, jaki to przywilej?

Kto dostał życie i pozwala, by przeciekało mu przez palce, jeszcze nie zrozumiał, co otrzymał.

Dorosly nie obwinia.

Dorosły widzi i rozpoznaje. A rozpoznając, nie ocenia. Bo w rozpoznaniu jest po prostu prawda. Same fakty.

Układamy puzzle z przeszłości często po to, by wypominać swoim opiekunom, co zrobili źle, co nie tak, co mogli lepiej. Ale nie mogli lepiej. Nie ma i nigdy nie było rzeczywistości innej niż ta, którą zastaliśmy. To jesteś ty – zbudowana, zbudowany właśnie z takich historii i takich ran, z takich wydarzeń i takich doświadczeń. Albo to przyjmiesz i zaakceptujesz, albo będziesz wieść życie na wojnie, przede wszystkim ze sobą.

Każdy z nas stoi przed takim wyborem: dorosnąć lub pozostać dzieckiem.

Dziecko obrzuca wyzwiskami, obwinia, szuka winnych, obraża się i kolekcjonuje pretensje. Dorosły świadomy człowiek, zajmuje się sobą i swoimi uczuciami. Pozwala sobie przeżywać to, co przychodzi jako echo trudnej przeszłości. Dorosły nie obwinia. Dorosły widzi i rozpoznaje. A rozpoznając, nie ocenia. Bo w rozpoznaniu jest po prostu prawda. Same fakty.

Tam i wtedy rozpoczęłam swoją drogę wychodzenia z panicznego poczucia zagrożenia. Towarzyszyło mi ono i odtwarzało się w moim życiu od początku mojego istnienia. Była część mnie, która chciała poczuć się bezpiecznie przy kobietach. Była część mnie, która wyrażała zgodę na stworzenie wokół mojej prawdziwej historii zupełnie nowego sensu, zupełnie nowego zasobu. I byłam gotowa się z tym zmierzyć.

Dalsza część w wersji pełnej

5 Gabor Maté, Rozproszone umysły. Przyczyny i leczenie zespołu deficytu uwagi, tłum. Piotr Cieślak, Warszawa 2023, s. 277.

W opisanych warsztatach została zachowana pełna anonimowość. Uczestnicy wyrazili zgodę na podzielenie się swoim doświadczeniem pracy. Każde przedstawione ustawienie stanowi skrót: właściwe prace zawierają więcej elementów, pauz i dialogów.

Copyright © by Marianna Gierszewska

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2024

Redakcja tekstu: Dagmara Małysza

Adiustacja i korekta: Pracownia 12A

Projekt okładki: Eliza Luty

Fotografia na okładce: Weronika Krawczyk

Ilustracje w książce i na okładce: Eliza Luty

ISBN 978-83-8135-676-3

www.otwarte.eu

Dystrybucja: SIW Znak

Zapraszamy na www.znak.com.pl

Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o.

ul. Smolki 5/302, 30-513 Kraków

Wydanie I, 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski