Pocałowałam twojego brata - Ada Tulińska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Pocałowałam twojego brata ebook

Tulińska Ada

5,0

31 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwie dziewczyny. Dwa różne światy. Jeden szalony pomysł. Tylko na chwilę. Tylko dla zabawy. Czy coś mogłoby pójść nie tak? Wszystko. Harper mieszka z rodzicami i przyrodnim bratem na farmie. Jej życie to koszykówka, włóczenie się z przyjaciółką i rysowanie serduszek wokół imienia najpopularniejszego koszykarza w szkole. Olivia – baletnica z Miami, całe dnie spędza na treningach ze swoim najlepszym przyjacielem, w którym sekretnie się podkochuje. Nie mają pojęcia o swoim istnieniu do dnia, w którym spotykają się na letnim festiwalu i odkrywają coś niewiarygodnego: są niemal identyczne. Decydują się na chwilową zamianę, tak by Olivia mogła pójść na koncert ukochanego zespołu. Ale... wskutek jednej błędnej decyzji Harper trafia do wielkiego miasta, Olivia na farmę. Od tej pory dziewczyny będą musiały stawić czoło nowym wyzwaniom i udawać, żeby nikt ich nie zdemaskował. Zacznie robić się coraz trudniej, bo w grę wejdą uczucia. Przystojni chłopcy, zakazane spojrzenia, motyle w brzuchu. I czasem trzeba spróbować innego życia, żeby dowiedzieć się, czego pragniesz naprawdę. A w tle majaczy mroczna tajemnica ich narodzin. Pocałowałam twojego brata zaczyna dylogię o pierwszych miłościach, dojrzewaniu i komedii pomyłek. Dla fanek nastoletnich wzruszeń, letnich emocji i historii, które zapadają w pamięć na długo. Książka przeznaczona dla czytelników +13

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 238

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pocałowałam twojego brata

Ada Tulińska

Copyright © by Adelina Tulińska-Szynkarewicz

Autor grafik na okładce: stock.adobe.com/vitalygrin

Autor grafiki na wyklejce i elementów

zdobiących numery rozdziałów:

Adelina Tulińska-Szynkarewicz

Projekt okładki, DTP: Adelina Tulińska-Szynkarewicz

Redakcja, korekta: Kaja Będkowska

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka, ani żadna jej część, nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody autorki.

Wydanie I

Bedoń Przykościelny 2025

ISBN: 978-83-973579-8-3

Nocne czytanie

Od autorki

Hej!

Jest mi szalenie miło, że sięgasz po tę książkę. Naprawdę dziękuję z całego serducha!❤️❤️❤️❤️❤️❤️

Historia Harper i Olivii powstawała ponad rok. Parskałam nie raz śmiechem, zdarzało się, że płakałam. Serio kogoś nienawidziłam.

Kilka razy zmieniałam tytuł. Poprzednie były beznadziejne, nie pytaj.

Jednak wreszcie ta zwariowana historia ujrzała światło dzienne.

Uprzedam szczerze, końcówka pierwszego tomu sprawi, że rzucisz ksiązką o ścianę. (Nie sprawdzaj teraz!).

Drugi tom jest w fazie: za chwilę się nim zajmę. Zapraszam na mój Wattpad.

Słodka okładka sugeruje lekką młodzieżówkę z humorem, ale nie daj się zwieść. Ta książka porusza też trudne tematy.

Na kolejnej stronie widnieje lista triggerów, które mogą być uznane za spojlery, wiec jak jesteś okej z treściami dla wrażliwych po prostu przerzuć stronę z zamkniętymi oczami. Książka jest przeznaczona dla młodzieży powyżej trzynastu lat. To absolutne minimum, ponieważ znajdują się tu sceny mogące wywołać stres. Jeśli nie jesteś pewna/y najlepiej skonsultuj to z rodzicem lub opiekunem.

Będę najszczęśliwszą autorką pod słońcem, jeśli dasz mi znać w social mediach, co sądzisz o historii i czy też masz ochotę kogoś z bohaterów wrzucić do kupy łajna.

ściskam,

Ada

TW: Zaburzenia odżywania, toksyczny rodzic, samotność, poczucie pustki, agresja, przemoc psychiczna i fizyczna, porzucenie dziecka, bodyshaming

Dla wszystkich dziewczyn, które próbują odnaleźć siebie.

Czasem trzeba się zgubić.

Czasem trzeba wyjść ze strefy komfortu.

Czasem wystarczy jeden uśmiech i ciche „kocham cię”

do odbicia w lustrze.

playlista Harper

Shawn Mendes & Camila Cabello – I Know What You Did Last Summer

Billie Eilish – LUNCHOlivia Rodrigo – obsessedTate McRae – greedyDoja Cat – Paint the Town RedChappell Roan – Good Luck, Babe!

Dove Cameron – Too MuchReneé Rapp – Tummy HurtsFletcher – Eras of Us

Rebel Child – Dylan

Sabrina Carpenter – Feather

EMELINE – 99 boys

***

playlista Olivii

Billie Eilish – BIRDS OF A FEATHERTaylor Swift – So Long, LondonGracie Abrams – Risk

Shaboozey - A Bar Song (Tipsy)SZA – SaturnLaufey – GoddessOlivia Rodrigo – can’t catch me now

Selena Gomez & benny blanco – How Does It Feel To Be Forgotten

Amber run – I found

Nessa Barrett – Dying on the Inside

LØLØ – wish i was a robotConan Gray – Lonely Dancers

1

Harper

Każdy sportowiec ma swój plan. Mój brzmi: zrób wrażenie

i uciekaj z miasta.

Mięśnie mam napięte ze zdenerwowania. Wodzę wzrokiem za pomarańczową piłką, której uderzenia odbijają się echem po trybunach.

Żar leje się z nieba i nie daje nam chwili wytchnienia. Moja najlepsza przyjaciółka Vicky smaruje mi przedziałek między dwoma warkoczami kremem z filtrem. Może niektórym ten zapach kojarzy się z odpoczynkiem na plaży. Nam – z ciężkim wysiłkiem podczas treningów i rozgrywek. Obydwie jesteśmy spieczone jak raki mimo tego, że smarujemy się od tygodni. Powietrze wypełnia gwar podekscytowanych głosów i okrzyki kibiców. Słyszę ich urywki. Wszyscy komentują grę dziewczyn w pomarańczowych strojach. Najwyższa z nich, z kręconymi włosami i ciemną skórą, właśnie wybiła piłkę na aut. Uczniowie wokół nas syczą: Ale schrzaniła, rusza się jak słoń. To miał być skok?

Coś skręca mnie w środku na myśl, że za chwilę ja się stanę przedmiotem podobnych komentarzy.

Trwa właśnie turniej koszykówki, na który zjechały się zespoły z okolicznych szkół. Boisko podzielono na dwie części. Pod jednym koszem grają chłopcy, pod drugim my. Dookoła siatek na trybunach siedzą rodziny i przyjaciele zawodników. Wielu z nich ma na głowach czapki z daszkiem z logo drużyny. Ci bardziej zaangażowani stoją przy siatkach i głośno kibicują. Całe trybuny zamieniły się w falę kolorów naszego liceum – granatowego i żółtego. Niektórzy mają specjalne chorągiewki. Przy wejściu do szkoły stoi uczeń przebrany za wielką pomarańczową piłkę do kosza. Najmłodsi kibice wolą stać w kolejce, żeby zrobić sobie znim zdjęcie.

– Temu to dopiero musi być gorąco – wzdycha Vicky, odkręcając butelkę z wodą. Upija długi łyk, a potem daje mi się napić. To najlepsza przyjaciółka na świecie. Dobrze wie, że nie mam najłatwiejszego życia i stale się mną opiekuje. Przylgnęłam do niej jak huba do drzewa. Nie mam pojęcia, co bym bez niej zrobiła.

– Nie jest mi go szkoda – marudzę, doskonale wiedząc, że koleś wcale nie jest taki wspaniałomyślny. Za każdą fotkę liczy sobie pięć dolarów, a jeśli jakiś rodzic nie ma gotówki, odprawia ich z kwitkiem.

Mój kuzyn Will, miejscowy typ spod ciemnej gwiazdy, właśnie zbija fortunę, sprzedając lemoniadę z wózka. Ktoś mógłby uznać, że jest wspaniałym i troskliwym bratem, który przyszedł mi kibicować, ale prawda jest taka, że rodzice kazali mu przyjść. Nazywam go kuzynem, bo łatwiej mi to przełknąć. Ma mnie całkowicie w dupie. Nie ma zamiaru oglądać meczu. Widzę, jak flirtuje przez kontuar z wysoką blondynką, jednocześnie wciskając jej dodatkowy napój. Dziewczyny przeważnie uważają go za intrygującą postać – jeździ na motorze, ma tatuaże i kombinuje. Tak właśnie to wygląda. Jestem z rodziny cwaniaczków.

Chwytam kołnierzyk granatowej koszulki z numerem osiem i wachluję się nim, by choć trochę się ochłodzić. Zawodniczki, które właśnie zeszły z boiska, kładą się plackiem pod starą wierzbą obok nas.

Wiele z nich obserwuje mecz chłopców. Również Victoria nie może oderwać od nich wzroku, szczególnie od jednego zawodnika. Jack Taylor jest uważany za jednego z najprzystojniejszych chłopaków w naszym liceum. Wysoki, muskularny, z hollywoodzkim uśmiechem i takim cudnym loczkiem opadającym na czoło.

Vicky podaje mi warkocze do rąk i zaczyna smarować mi kark i plecy.

– Dzięki – mówię i zamieniamy się miejscami. Wyciskam kleks kremu na jej plecy z pierdzącym odgłosem.

– Vicky, no weź – mówię przekornie i zaczynamy się śmiać wraz z innymi zawodniczkami, które też się przygotowują do meczu. Kat zawiązuje właśnie bandankę na czole, a Cristina rozciąga mięśnie łydek.

Przyjaciółka odwraca się i zaczyna mnie łaskotać w ramach zemsty. Przewracamy się na ziemię niezdarnie, ale nie odpuszcza. Zapach kremu do opalania miesza mi się z wonią świeżo skoszonej trawy.

– Oszczędzaj siły na boisko – besztam ją, śmiejąc się wniebogłosy. Trawa kłuje mnie w plecy.

– Jestem z tobą w drużynie. Nie muszę mieć sił na boisku – odpowiada.

– A co to miało znaczyć? – czuję w brzuchu nieprzyjemne ściśnięcie.

Rude włosy okalają piegowatą twarz przyjaciółki niczym złocista aureola. Marszczy nos.

– Tylko tyle, że ty masz siłę za nas wszystkie.

Nie mam na to odpowiedzi. Zawsze staram się dać z siebie dwieście procent.

– Nie łam się – mówi Vicky, schodząc ze mnie. – Wiem, że walczysz o to, by dostać się do rozgrywek stanowych. Dasz sobie radę.

Przełykam ślinę, patrząc na przyjaciółkę. Chciałabym umieć jej odpowiedzieć coś równie motywującego, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

Cała drużyna wstaje. Następnie wykonujemy krótki układ choreograficzny zagrzewający do walki, będący naszym znakiem rozpoznawczym. Na koniec robię gwiazdę.

– Tygrysice, zaraz wchodzicie – informuje nas trener, zerkając spod daszka czapki na tablicę z rozkładem meczów.

To ogólnie miły człowiek, ale dość pobłażliwy. Drużynę dziewcząt, ku mojej frustracji, traktuje z przymrużeniem oka, skupiając się na chłopakach. Moje koleżanki się cieszą, że to właśnie ich wyciska jak cytrynę. Ja uważam, że powinien nas bardziej temperować. Moje koleżanki są nieco rozleniwione, co wpływa na wizerunek całego zespołu.

Niepokój we mnie gwałtownie narasta. Zastanawiam się, czy na trybunach jest dziś jakiś łowca talentów. Czekam z utęsknieniem, łudząc się, że niebawem taki skaut do mnie podejdzie i zaproponuje trening na poważnie. Pozwoli mi przejść na zawodowstwo i wyrwać się z tej dziury. Bardzo, bardzo mi na tym zależy.

Przeczesuję wzrokiem trybuny, ale nie widzę nikogo nowego. Uczniowie wrzeszczą, bo Jack właśnie trafił piłką do kosza. Biegnie przez boisko, unosząc ręce do góry. Pot spływa po jego opalonej twarzy. Jestem zazdrosna o jego postrzeganie w szkole. Wszyscy mówią, że jest faworytem do stypendium.

Wstajemy z trawy. Gdy tylko opuszczam cień drzewa, czuję, jak promienie ogrzewają całe moje ciało. Jeszcze nie rozpoczęłam gry, a już jestem cała spocona i zarumieniona.

Vicky poprawia wiązanie brudnych adidasów, po czym do mnie dołącza. Ma na sobie koszulkę w barwach drużyny z numerem pięć. Rudą kitę zawiązała na czubku głowy w ciasny kok.

– Uważaj na siebie – prosi, kiedy podchodzimy do boiska.

Prycham, bo nie potrzebuję takich „dobrych rad” od koleżanki. Nie mamy szczęścia i do gry stajemy z najmocniejszym zespołem. W dodatku tworzą go same wredne dziewczyny, które lubią się wyżywać na przegranych. Zadzierają wysoko nosa i szydzą ze słabszych. Podczas meczu w zeszłym roku ostro faulowały naszą drużynę. Vicky boi się, że stracę panowanie nad sobą, co nie ukrywam, zdarza się dość często. Połowa szkoły przykleiła mi już łatkę niestabilnej emocjonalnie.

Zajmujemy pozycje na boisku. Naprzeciwko mnie staje zawodniczka z krótką fryzurą i złowieszczym uśmieszkiem. Jej haczykowaty nos kojarzy mi się ze złą czarownicą z bajek. Ma na sobie czerwono-żółtą koszulkę z numerem jeden, w której wygląda na jeszcze bardziej rumianą.

– Bezpański pies też chce pograć – drwi, podgrzewając mi krew w żyłach.

Chyba wszyscy na tym boisku znają moją trudną sytuację. Jestem właśnie w piątej rodzinie zastępczej i miewam problemy z agresją. Po trzecim razie przestałam sobie robić nadzieję, że nowa rodzina mnie zrozumie, zaakceptuje i pokocha. Zawsze kończyło się to tak samo. Nie mogłam zdzierżyć tego, że ktoś przygarnia mnie z litości, a potem nie potrafi poradzić sobie z moim charakterem. Ścieramy się, wybuchają awantury i w efekcie znowu wracam do punktu wyjścia.

Każdy sportowiec ma swój plan. Mój brzmi: zrób wrażenie i uciekaj z miasta. Marzę o tym, by wyjechać stąd i zostawić przeszłość za sobą. Od zawsze czułam, że moje miejsce nie jest tutaj. Cały czas zresztą czuję niedopasowanie i czegoś mi brakuje. Wyobrażam sobie, że jeśli będę trenować wystarczająco mocno, to wtedy mi się uda, jak Serenie Williams. Przyjdzie dzień, kiedy kupię sobie ubrania w dowolnym sklepie, w którym będę chciała. Będę jeździć luksusowym samochodem. Jak zamykam oczy, to niemal czuję zapach tapicerki i słyszę pęd kół.

Posyłam złośliwej zawodniczce twarde spojrzenie. Znam te sztuczki. Chce mnie wkurzyć i zdekoncentrować.

Trener w czarnej koszulce podchodzi z gwizdkiem w zębach, bawiąc się nagrzaną piłką. Posyła nam ostrzegawcze spojrzenie, ale widzę, że zerka też na Taylora, który znowu błyszczy na sąsiednim boisku. Tego właśnie pragnę. Takiego uznania. Uginam kolana do wyskoku, jednocześnie czując, jak ze zdenerwowania przyspiesza mi oddech. Jeśli teraz są na trybunach skauci, mam bardzo marne szanse, żeby zabłysnąć. Staram się uspokoić oddech i skoncentrować się na celu.

Trener podrzuca piłkę. Wirujący pomarańczowy kształt rozmazuje mi się przed oczami. Ktoś popycha mnie ramieniem, więc dziewczyna z jedynką na koszulce dosięga do piłki pierwsza. Rozpoczyna się gra, sędzia nie dostrzegł faulu i ignoruje moje protesty. Victoria próbuje odebrać piłkę dziewczynie, która kozłuje w kierunku kosza. Huk piłki, uderzającej o podłoże, wybrzmiewa mi w uszach. Nie zdążam mrugnąć, nim Jedynka zdobywa pierwsze punkty. Kibice nagradzają ją wiwatami i oklaskami. Ku mojemu rozgoryczeniu dostrzega ją również gwiazda drużyny męskiej. Pieprzony Jack Taylor aż zdjął koszulkę, opiera się o siatkę i z zainteresowaniem śledzi jej ruchy. Zaciskam zęby, bo jeśli na trybunach siedzi ktoś ze stanowej ligi, to z pewnością zapisuje teraz punkty tej wiedźmie.

Rozżalona Vicky patrzy mi w oczy. Kiwam jej głową, żeby się nie przejmowała i stajemy do drugiej rundy.

Pocieram dłonie o siebie, próbując zapanować nad emocjami. Nie po to ćwiczyłam dniami i nocami, żeby teraz jakaś jędza z haczykowatym nosem odebrała mi życiową szansę.

Jedynka z pyszałkowatą miną staje naprzeciwko. Mam ochotę pięścią zetrzeć jej z gęby ten paskudny uśmieszek.

Rozlega się gwizdek sędziego i piłka znowu jest w grze. Sytuacja się powtarza, zostaję odepchnięta, a piłkę przejmują przeciwniczki. Nie! Rzucam ciałem gwałtownie do przodu, by dotrzeć do piłki. Muszę mieć minę zdeterminowanego buldoga, bo czarnoskóra wysoka dziewczyna patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Wykorzystuję ten moment dekoncentracji i wytrącam jej piłkę z rąk. Łapie ją Kat, która kozłuje i wrzuca ją do kosza. Słyszę, jak trybuny wybuchają hałasem okrzyków uznania. Nie ja rzuciłam, ale teraz to się nie liczy. Jesteśmy drużyną.

Przeciwniczki są wściekłe. Proszą sędziego o czas i omawiają strategię w ciasnym kole. Jack Taylor obdarza mnie łaskawym spojrzeniem, a potem ustawia się w kolejce po lemoniadę. Nie patrzę na jego zgrabne, opalone ciało. Wcale nie. Z tabeli rozgrywek wiem, że nasz mecz jest dziś ostatnim. Wszyscy mają już dość obezwładniającego upału. Część kibiców wstaje z trybun i zmierza do wyjścia, rozmawiając beztrosko. Kątem oka widzę osobę, która przed gwiazdą drużyny chłopców odbiera napój. Jack podchodzi do Willa i wymieniają kilka słów. Kiedy ich oczy wędrują w moim kierunku, czuję, jak kula gorąca wypełnia mnie od środka.

Oblizuję wyschnięte na wiór usta i ponownie ustawiam się w pozycji. Skupiam wzrok na piłce trzymanej przez sędziego, starając się ignorować mrowiące spojrzenia na karku.

Kolejna rozgrywka nie ma nic wspólnego ze sportem, bo w ogóle nie można tego nazwać fair play, bardziej to przypomina zawody sumo niż kulturalną koszykówkę dziewcząt. Już wiem, jaką strategię obrały przeciwniczki – odgradzają mnie od piłki murem ciał. Próbuję się przepchnąć, ale jest za późno. Jedynka znowu zdobywa punkty. Mam ochotę wziąć w ręce kij od szczotki do zamiatania boiska i przywalić wszystkim w te puste łby.

I wtedy dzieje się coś, co sprawia, że tracę swoją brawurę i znów czuję się jak zagubiona dziewczynka, która błagalnym wzrokiem wodzi za potencjalnymi rodzicami podczas dni otwartych w sierocińcu. Przy siatce stoi mężczyzna w czapce z daszkiem, w dłoniach trzyma podkładkę i długopis. A więc jednak dziś jest na stadionie skaut. Przygląda się zawodniczkom oceniającym wzrokiem i zapisuje coś na kartce. Zamienia kilka słów z naszym sędzią, jednocześnie błądząc spojrzeniem w moim kierunku. Prostuję się jak struna, żeby zaprezentować swój wzrost i profesjonalną postawę.

Jedynka też go widzi. Jej wąskie usta drgają ze zdenerwowania. Chytre oczka rzucają mi krótkie spojrzenie.

Muszę się zmobilizować i dać z siebie wszystko. Nadchodzące minuty mogą zdecydować o całym moim życiu. Staję na pozycji, tak aby Vicky mogła wybić piłkę i podać do mnie.

Posyłamy sobie porozumiewawcze spojrzenie. Jedynka się piekli naprzeciwko przyjaciółki. Jestem pewna, że ma świadomość, że jak tylko dostanę piłkę do rąk, to będzie po sprawie. Znowu przede mną ustawia się kilka dziewcząt. Przez ułamek sekundy gapię się na ich białe podkolanówki, aby się lepiej skoncentrować.

Sędziujący trener z uśmiechem wraca na środek naszej części boiska. Jego promienna mina tylko mnie drażni. Podrzuca piłkę i Vicky, zgodnie z planem, wybija ją w moim kierunku. Napinam wszystkie mięśnie po to, żeby przedrzeć się przez mur ciał. Buty przeciwniczek szurają po czerwonym podłożu, kiedy próbują mnie zatrzymać, ale nie dam się. Jestem najlepsza. Pokonam je z palcem w nosie. Tak sobie mówię, bo chcę w siebie uwierzyć.

Kozłuję piłkę w kierunku kosza. Zaraz zrobię dwutakt i zdobędę punkty dla drużyny. Wiedźma z haczykowatym nosem rusza do ataku, by zablokować mi drogę. Odbijam piłkę pod jej nogami. Okiwałam ją! Niemal już słyszę wiwaty na trybunach.

Chwytam piłkę w dłonie, robię długi sus. Oczami wyobraźni widzę, jak piłka wpada do kosza, na którym zawisam niczym koszykarz NBA. Uśmiecham się szeroko.

Nie przewidziałam jednego. Sznurowadło mi się rozwiązało i zamiast wyskoczyć wysoko do góry, robię niezdarny podskok i upadam, ścierając kolano do krwi.

Drużyna przeciwniczek wybucha gromkim śmiechem, a ja nie umiem się powstrzymać. Złość i ulatujące daleko marzenia budzą we mnie zwierzę. Szybko wstaję i popycham Jedynkę z całych sił, ona wpada na swoją koleżankę i obie się wywracają. Słyszę gwizdek sędziego i przymykam oczy. Z trudem łapię powietrze, wiedząc, że schrzaniłam na całej linii.

2

Olivia

A już myślałam, że uda mi się wypić shake’a bez ochroniarza.

Pocieram palcami błyszczący jak lustro blat. Siedzę przy marmurowym stoliku w Café South w Miami. Przez wysokie przeszklenie widzę palmy i złocisty piasek oraz lagunę oceanu. Silny wiatr targa palmami, więc mnóstwo osób brodzi z deskami w wodzie. Mają na sobie specjalne pianki, a ich włosy wiją się na plecach jak mokre wodorosty.

Przy ulicy stoi zaparkowany szary chevrolet suburban. Za kółkiem, pochylony nad gazetą, siedzi mój szofer George. To pan w średnim wieku, z brodą niczym kapitan z plakatów zachęcających do wykupienia rejsu. Ma wśród personelu taką ksywkę, ale o niej nie wie. Obok niego powinien znajdować się ciemnoskóry ochroniarz Paul, ale miejsce pasażera jest puste. Co może oznaczać, że gdzieś tu się kręci i bacznie obserwuje, czy nie robię czegoś… niestosownego. A już myślałam, że uda mi się wypić shake’a bez ochroniarza.

Pochylam się nad wielkim truskawkowym shakiem, którego zamówił dla mnie Nate. Rozpiera się na krześle naprzeciwko mnie z kostką opartą na kolanie.

W jasnoszarym garniturze wykończonym szarą nitką wygląda jak model z pierwszych stron gazet. Na nosie ma okulary od Diora.

To mój kolega ze szkoły baletowej i jednocześnie partner taneczny. Może komuś się wydawać, że baletmistrz jest kompletnie niemęski, zniewieściały i mało atrakcyjny, ale Nate jest totalnym zaprzeczeniem tego stereotypu. Ma piękną sylwetkę, umięśnioną i strzelistą. Uśmiech, którym mnie właśnie obdarza jest równiutki i biały. Wiem, że złamał już niejedno serce. Jestem w nim beznadziejnie zakochana od trzech lat.

– Dobrze ci dzisiaj poszło – chwali mnie. Rozpromieniam się i nachylam, łaknąc jego uznania. Fakt, że jego stopa pod stołem znajduje się blisko mojej kostki bardzo mnie ekscytuje.

– Dzięki. Ty też byłeś świetny.

Nie kłamię, poszło mu wspaniale, jak zawsze.

Nadal czuję ból w palcach stóp po treningu. Staram się uśmiechnąć, ale wychodzi z tego tylko grymas. Zamiast shake’a chwytam szklankę wody z lodem i wypijam naraz prawie połowę. Nate przygląda mi się cały czas z szerokim uśmiechem, sprawiając, że moje biedne pędzące serce zaraz się wykolei.

– Zbliżają się twoje szesnaste urodziny i z tej okazji mam dla ciebie prezent – mówi przyjacielskim tonem, sprawiając, że coś w moich trzewiach się zaciska.

Sięga smukłą dłonią do skórzanej torby i wyciąga z niej kopertę z różową wstążką.

Wstrzymuję oddech. Nim ją wezmę, wycieram spoconą dłoń o satynową sukienkę.

Koperta faluje mi przed oczami, kiedy drżącymi palcami próbuję ją otworzyć. Niecierpliwie rozrywam papier i moim oczom ukazuje się rysunek, przedstawiający dziewczynę w okularach przeciwsłonecznych i gigantycznych słuchawkach. Stoi za konsoletą.

– Sunset Soundscape!!! – piszczę z podekscytowaniem.

To największy festiwal muzyczny na rozpoczęcie wakacji w Stanach.

Nigdy na nim nie byłam, za to nie raz widziałam relacje znajomych na Instagramie i TikToku. Ja i Nate w namiocie podczas letniego festiwalu – to brzmi tak, jakby chciał wykonać kolejny krok w naszej relacji i wreszcie powiedzieć mi, że jest gotów się związać. Niemal lewituję pod sufitem ze szczęścia.

Kiedyś na brunchu w naszej letniej rezydencji, oszołomiona po dwóch łykach szampana, którego wypiłam jako toast, wybełkotałam, co do niego czuję. Nate przytulił mnie z całych sił, powiedział, że jestem wspaniała, ale widzi we mnie jedynie przyjaciółkę. Żyłam od tego dnia w nadziei, że zmieni zdanie, jeśli będę wystarczająco cierpliwa.

Mój żołądek rozsadza fala szczęścia. Uśmiecham się, patrząc na bilet i nie wierzę, że to dzieje się naprawdę!

A potem nagle trzeźwieję, bo przypominam sobie pewien szkopuł.

– To bardzo miłe, że o mnie pomyślałeś, ale mama się nie zgodzi.

Odkładam prezent na stół.

– Dlaczego nie?

Posyłam mu spojrzenie pełne niedowierzania. Przecież wie, jaka jest moja matka – nadopiekuńcza do granic możliwości. Zerkam wymownie na Paula, który właśnie zamówił espresso i usiadł trzy stoliki dalej.

– Przekonam ją – mówi pogodnie, jakby to rozwiązywało wszystkie problemy. Uśmiecham się kwaśno. Owszem, chłopak ma swój urok, ale nie sądzę, by to wystarczyło. Mama zakazuje mi wszystkiego, co mogłoby mnie narazić na niebezpieczeństwo czy kontuzję. Nie ma mowy o chłopakach, bo to mogłoby się skończyć niechcianą ciążą i zakończyć moją karierę, zanim jeszcze się zaczęła. Oczami wyobraźni widzę jej uszminkowane na czerwono usta, które mówią trzy słowa: „Nie ma mowy”.

– Powodzenia.

Nate podrywa się z krzesła i oferuje mi ramię.

Wstaję na miękkich nogach. Obraz lekko rozmazuje mi się przed oczami – to zapewne efekt zmęczenia. Dopijam wodę ze szklanki, która rozlewa się lodowatym strumieniem w moim żołądku i biorę kolegę pod łokieć. Moje szpilki głośno stukają na marmurowej posadzce, kiedy opuszczamy prawie puste wnętrze.

Paul dopija szybko kawę, która zostawia ciemniejszy ślad na jego wąsie i rusza za nami.

Wpycha się do wyłożonej dywanem windy, nie pozwalając nam nawet na chwilę prywatności. W ciasnej przestrzeni jego perfumy wydają mi się nad wyraz duszące.

Wiem, że to rozkazy mamy. Nie perfumy, oczywiście, tylko jego obecność.

Zerkam kątem oka na Nate’a, który nie przestaje się szeroko uśmiechać.

Zaciskam palce nerwowo na kopercie z biletami i zaczynam zastanawiać się, czy za chwilę moje życie nie zamieni się w totalną ruinę. Bardzo się boję tej rozmowy.

Kiedy ochroniarz się odwraca, żeby wyjść, Nate ukradkiem kładzie dłoń na moim nadgarstku, żeby dodać mi otuchy.

W moim wnętrzu wybuchają fajerwerki. Nawet nie wyobrażam sobie, jakie to musi być cudowne uczucie… posmakować słodyczy jego ust i bliskości jego ramion. Wychodzimy z windy i kierujemy się do naszego auta. Po drodze prawie w ogóle się nie odzywam, chociaż przyjaciel próbuje nawiązać rozmowę. Kiedy wspomina o konkursie baletowym na początku przyszłego miesiąca, czuję nieprzyjemny ścisk w żołądku.

Dla Nate’a konkurs to pozytywne emocje, rywalizacja i poczucie satysfakcji. Brawa, błysk fleszy… A dla mnie to niesamowity stres, który odczuwam już teraz. I nie umiem sobie z nim poradzić. Jeśli ktoś by mnie spytał, to najchętniej nie wstałabym tego dnia z łóżka. Uwielbiam balet, ale całe to konkurowanie i związana z tym odpowiedzialność mnie przerastają.

Mój niepokój narasta, kiedy przejeżdżamy przez bramę rezydencji. Palmy uginają się, a powierzchnia basenu marszczy się od oceanicznego wiatru. Mama wyciąga się na leżaku pod baldachimem. Udaje, że czyta, ale widzę, że wzrokiem wodzi za czyszczącym basen chłopakiem. Nieświadomie poprawia blond włosy, ułożone w misterne fale.

George zatrzymuje auto na podjeździe, żebyśmy wysiedli. Później jedzie zaparkować w podziemnym garażu.

Zaciskam usta w wąską linię i idę do mamy. Przyrzekam sobie, że tym razem będę stanowcza. Odchrząkuje, kiedy podchodzimy bliżej i okrywa się dzierganym pareo. Na stoliku obok widzę szklankę z aperitifem.

– Dzień dobry! – Mama uśmiecha się szeroko na widok naszego gościa.

Nate odpowiada swoim hollywoodzkim uśmiechem.

– Przez chwilę myślałem, że Olivia ma starszą siostrę, o której nie wiedziałem.

Mama momentalnie blednie. Nie sądziłam, że taki niewinny komplement może ją zdenerwować.

Zakładam za ucho niesforny kosmyk.

– Po prostu pani nie poznałem – tłumaczy Nate, nie wypadając z roli. Mama chichocze odrobinę nerwowo, po czym zerka na mnie uważnie, więc natychmiast prostuję plecy i wciągam brzuch.

– Co to? – pyta, zatrzymując wzrok na kopercie, którą ze zdenerwowania już pogniotłam.

– Dostałam od Nate’a prezent na urodziny. Zaproszenie na Sunset Soundscape.

– Jedzie cały zespół baletowy – informuje przyjaciel, czym mnie zaskakuje. Nie jestem pewna czy kłamie, żeby namówić mamę, czy zapomniał mi o tym wcześniej wspomnieć.

Kiwam gorliwie głową. Mama wyciąga upierścienioną dłoń po zaproszenie.

Z poważną miną czyta jego treść. Widzę, że pod koniec zaciska usta, więc już wiem, jaka będzie odpowiedź.

– Zastanowię się – mówi.

– Obiecuję, że zaopiekuję się pani córką, ale oczywiście może z nami pojechać Paul – rzuca spojrzenie na umięśnionego trzydziestolatka, który teraz stoi zwrócony do nas plecami i wbija wzrok w bramę. – Włos jej z głowy nie spadnie.

– Zobaczymy – dodaje mama kurtuazyjnie, ale sądząc po jej minie, jestem pewna, że już podjęła decyzję.

– Dlaczego nie? – pytam wyzywająco.

– Porozmawiam z tatą – odpowiada.

Chce mi się ryczeć. Przypomina mi się, jak byłam małą dziewczynką. Mama zawsze pod byle pretekstem odciągała mnie od budek z lodami. Czułam dokładnie to samo, co teraz. Delicje przechodzą mi koło nosa, a ja nie mam na nic wpływu.

– Mam najlepsze oceny z rocznika. Nigdzie nie wychodzę. Mogłabyś choć raz odpuścić!

– Chyba się zapominasz, młoda damo – mama wyraźnie patrzy na Nate’a. – Powiedziałam, że porozmawiam z twoim ojcem i podejmiemy decyzję. To poważna sprawa i taka… nagła. Wyjazd już pojutrze? Nie mogę się od razu zgodzić. Na takich festiwalach jest alkohol, narkotyki – wylicza. – Gdzie w ogóle chcecie nocować?

– W na…

Szturcham Nate’a łokciem znacząco, ale mama niestety się już zorientowała. Pewnie dlatego, że na bilecie jest wyraźnie napisane, że chodzi o pole namiotowe.

– Nie ma mowy! – syczy i zgniata zaproszenie w kulkę, wzniecając we mnie huragan wściekłości. Mam ochotę do niej doskoczyć i wyrwać jej je siłą, ale Nate powstrzymuje mnie spojrzeniem.

– Pani Collins, możemy nocować w hotelu – mruczy. – W osobnych pokojach oczywiście. Nic złego się nie stanie. Paul będzie z nami.

Słyszę, jak ochroniarz sapie z niezadowoleniem.

– Ma pani wspaniałą córkę – słodzi jej z tym swoim firmowym uśmiechem. – Nie znam bardziej odpowiedzialneji rozważnej…

Dyskusję przerywa nam chrzęst kół na podjeździe.

Chwilę później z luksusowego mercedesa wysiada tata. Wyciera spocone czoło bawełnianą chusteczką. Na nasz widok rozpromienia się i uśmiecha serdecznie. Upatrując w nim ostatniej deski ratunku, macham do niego gorączkowo, żeby podszedł. Może jeśli będziemy w większości, to mama się ugnie. Inaczej urobi ojca za moimi plecami i nic z tego nie będzie.

– Czołem, towarzystwo – mówi tata wesoło, podchodząc do nas. Wyciąga z portfela banknot i podaje chłopakowi, który czyścił basen. Tamten chowa napiwek do kieszeni spodenek i pospiesznie odchodzi.

Streszczam tacie sytuację, kładąc nacisk na osobne pokoje i obecność ochroniarza. Splatam dłonie jak do modlitwy.

Tata poprawia klapy granatowego garnituru i potwierdza czekającej w pogotowiu służącej, że chce coś do picia.

Dziewczyna o śniadej skórze i czarnych włosach chwilę później staje w drzwiach tarasu, ledwo trzymając tacę z karafkami lemoniady i alkoholu. Naszykowała niewielkie wytrawne babeczki, talerz owoców i serów. Stawia to wszystko stoliku pod baldachimem.

Tata zdejmuje marynarkę i wiesza na oparciu rattanowego krzesła. Siada na leżaku obok stolika.

– Będzie mój ulubiony piosenkarz z Wysp Brytyjskich! – proszę żałosnym tonem – Proszę. Jeszcze nigdy nie byłam na takim wydarzeniu! Wszyscy moi znajomi regularnie…

– Olivia chce jechać na koncert. Daleko – wyjaśnia mama.

– Nie widzę problemu, Clarisso – oznajmia tata promiennie. – Niech młodzi trochę się zabawią.

Na poprawionej ręką chirurga twarzy mamy pojawia się lekki grymas. Wiem, że się o mnie troszczy. Postanawiam kuć żelazo, póki gorące.

– Mamo, nic mi nie będzie. To tylko jedna noc. Zobaczysz, nim się obejrzysz, będę z powrotem cała i zdrowa!

Mam wrażenie, że cała nasza trójka się nad nią nachyla, zabierając jej powietrze. Mama zaciska palce na papierze, z którego już zdążyła zrobić rulon. Po długiej chwili w końcu się zgadza, a we mnie wybucha gwałtowna fala szczęścia.

3

Harper

Klimatyzacja w starym cadillacu oczywiście nie działa.

Wiatr, pachnący rozgrzanym asfaltem, szarpie moimi włosami, które próbowałam okiełznać kolorową chustką. Przynajmniej nie wpadają mi do oczu. Will siedzi za kółkiem, papieros zwisa mu z ust. Nasze oczy od czasu do czasu spotykają się w lusterku wstecznym. Za każdym razem, kiedy to się dzieje, pokazuję mu środkowy palec. Mój przyszywany brat nie jest szczęśliwy, że tu jestem. Ja też nie. Rodzice kazali mu mnie wziąć, żebym nie pałętała się sama po mieście. Z przodu siedzi jego szalony kolega Connor, który właśnie wychyla brodaty ryj przez okno i wrzeszczy do innych, że jedziemy na Sunset Soundscape.

W mijającym nas samochodzie blondynka puka się w głowę, co nie ostudza zapału szaleńca, który prosi ją o numer. Przykrywam twarz dłonią w geście „ja go nie znam”.

Obok mnie siedzą dwaj inni koledzy Willa, Bradley i Steve. Staram się oddychać powietrzem zza okna, bo wszyscy w samochodzie są spoceni. Klimatyzacja w starym cadillacu oczywiście nie działa.

Na wieść o tym, gdzie jadę, Vicky przez pół godziny piszczała mi do słuchawki. Pomijając fakt, że na festiwalu zagrają jej ulubione zespoły, podkreślała też wielokrotnie, że czeka mnie wiele godzin jazdy z czterema atrakcyjnymi facetami.

Patrzę z powątpiewaniem na czarnowłosego Bradleya, który właśnie oblał się piwem. Owszem, jest dobrze zbudowany, ma w sobie coś dzikiego. Steve siedzący z przodu ma długie blond włosy i też super ciało. Ogólnie cała czwórka wygląda jak przystojniaki z zespołu rockowego, ale wygląd to nie wszystko. Są po prostu beznadziejni.

Brad widzi, że się gapię i pokazuje mi język, robiąc zeza.

– Rozchmurz się, piłeczko.

Prycham, odsuwając jego łapę z puszką znad swojego uda. Mówią tak na mnie nie dlatego, że trenuję koszykówkę, ale dlatego, że uważają, że też mam w głowie pustkę.