Pobiegane z deszczem - Staszewska Aneta - ebook

Pobiegane z deszczem ebook

Staszewska Aneta

0,0

Opis

Od wydawcy:

Cóż to dopiero za niesamowita historia! Liwia, mama Kingi, bierze udział w biegu górskim, podczas którego panują niesprzyjające warunki – pada intensywny deszcz, a na trasie pełno jest kałuż i śliskich skał.

Czas oczekiwania na powrót mamy z zawodów Kinga wraz z tatą spędza w restauracji, gdzie wprost z obrazu znajdującego się na ścianie przemawia do niej mały człowieczek. Oliwier, bo tak ma na imię chłopak żyjący w obrazie, prosi Kingę o pomoc w uratowaniu jego znikającej krainy.

Jakich zadań musi podjąć się Oliwier, by jego świat pozostał niezmieniony? W jaki sposób Kinga i jej mama mogą pomóc chłopcu? Czy uda się wykonać wszystkie zadania, aby kraina dalej istniała? Czy mama Kingi ostatecznie dobiegnie do mety? Odpowiedzi na te pytania poznasz w tej niezwykłej książce, której akcja toczy się podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich w Lądku-Zdroju.

To magiczna książka, która przypomina, jak ważny jest śmiech i sport.

 

                                      „Niemożliwe jest możliwe!”

O autorce:

Aneta Staszewska od kilku lat bierze udział w zorganizowanych biegach (w tym biegach górskich).              

Lubi śmiać się ze znajomymi, morsować, zbierać grzyby, wychodzić na spacery z psami ze schroniska.

Ukończyła historię na Uniwersytecie Śląskim oraz trzy inne kierunki (podyplomowo). Nieustannie uczy się nowych rzeczy i odkrywa swoje nowe pasje – ostatnio jest to malarstwo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 111

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Langfort

Wydawca: Langfort

Korekta i redakcja: Zespół Langfort

Ilustracje: Aneta Staszewska, Canva.com

Wydanie I

ISBN: 978-83-964447-1-4

Copyright ©Aneta Staszewska & Langfort

Licensed by ANETA STASZEWSKA 2022. All rights reserved.

www.langfort.pl

Spis treści
Rozdział I | Czy ten człowiek w obrazie się rusza?
Rozdział II | Skąd ci wszyscy ludzie w obrazie?
Rozdział III | Co przyniósł TEN DZIEŃ?
Rozdział IV | Początek historii ratowania małego świata
Rozdział V | Efalup odkrywa pierwsze zadanie
Rozdział VI | Gdzie żyje lew jaskiniowy?
Rozdział VII | Czy w jaskini niedźwiedzia mieszka lew?
Rozdział VIII | Sam na sam z lwem
Rozdział IX | Jeśli się śmiać, to gdzie?
Rozdział X | Zdobyczny uśmiech
Rozdział XI | Zapłakane miejsce
Rozdział XII | Być w Niebie
Rozdział XIII | Ach, ten urwisek!

Z dedykacją dla Ciebie!

Podziękowania dla wszystkich, dzięki którym uśmiech zagościł na mojej twarzy.

Rozdział I

Czy ten człowiek w obrazie się rusza?

– Takich warunków na trasie nigdy nie widziałem – powiedział organizator do uczestnika biegu górskiego tuż przed linią startu. – Jest pełno błota, kałuż i wszędzie bardzo ślisko. Uważaj, od razu widać, że tozadanie dla najwytrwalszych.

Odprowadzałam z tatą moją mamę – uczestniczkę półmaratonu górskiego w Lądku-Zdroju – na miejsce zawodów. Deszcz padał od czwartej nad ranem.

– Cóż, jakoś dam radę – powiedziała mama, żegnając się z nami. – Nie takie rzeczy robiłam, przecież przygotowywałam się trenując w różnych warunkach – dodała. – Poza tym, jak to mówią, „nie ma złej pogody do biegania, jest tylko niewłaściwie dobrane ubranie”. Chwyciła jeszcze moją buzię w swoje dłonie, pocałowała w czoło, przytuliła się do taty i cmoknęła go w policzek.

– Trzymajcie się, będzie dobrze. Do boju!

Czułam, że chciała nas pocieszyć i sprawić, byśmy się o nią nie martwili. Na linię startu podążyła sama. Odwróciła się jeszcze do nas, mówiąc przy tym: „Kocham was” i machając dłonią.

Po chwili usłyszeliśmy strzał i wszyscy biegacze wystartowali.

Ale zaraz, może zanim przedstawię Wam tę niezwykle fascynującą historię, która spotkała mnie podczas oczekiwania na moją biegnącą w półmaratonie górskim w Lądku-Zdroju mamę, to chciałabym Wam powiedzieć tylko, że niedawno skończyłam już dziesięć lat, wciąż uwielbiam się głośno śmiać i dalej lubię opowiadać. Niektórzy czasem nawet mówią, że za dużo gadam, phi! Koniec już jednak o mnie, teraz o tej historii, a ona jest tak niesamowita, że naprawdę musicie ją poznać.

Hmm..., na czym skończyliśmy? A, już wiem. Mama rozpoczęła swój kilkugodzinny bieg w górach, a my musieliśmy gdzieś na nią zaczekać.

– Tato, bo ja już jestem taka głodna. Bardzo chce mi się jeść, tak bardzo, że mi w brzuchu burczy. Chodźmy gdzieś usiąść, nie jedźmy z powrotem do pensjonatu! Tu napewno znajdziemy jakieś fajne miejsce. Ty też na pewno jesteś głodny. – Z całym przekonaniem w głosie i uśmiechem na twarzy dodałam – Ja wiem, że jesteś głodny. Zjedzmy coś tutaj, tatooo! Może jakąś pyszną pizzę? Może kupimy taką, jaką lubisz, na cienkim cieście z mozzarellą? O, ja bym taką zjadła, a ty? Na pewno ty też.

– Kinga znowu próbujesz mnie na coś naciągnąć, już znam te twoje sztuczki. – Po chwili namysłu odpowiedział: – Dobrze, tym razem się zgadzam, a zresztą też mi się nie chce wracać dopustego pokoju i rzeczywiście jestem głodny. To idziemy szukać jakiegoś lokalu, gdzie będzie można się posilić.

Gdy my rozglądaliśmy się za pizzerią, mama przebiegała kolejne metry swojego górskiego półmaratonu. Najpierw na linii startu od jednego pana z grupy organizującej bieg usłyszała:

– Śniadanie zjedzone?

– A jakże, bułka z miodem – odpowiedziała z uśmiechem.

– Po takim śniadaniu ten bieg to będzie dla pani bułka z masłem.

Oboje się uśmiechnęli i ruszyła. Oj, nie było łatwo! Ze względu na intensywny deszcz pierwsza część trasy, będąca pionowym podejściem, była pokryta śliskim błotem. Wejście na górę wymagało specjalnego nachylenia ciała, tak by utrzymać równowagę i nie stoczyć się w dół. Potem kolejne etapy i następne przeszkody. A to głębokie i bardzo szerokie kałuże, w które trzeba było wejść, bo innego przejścia na dalszą część trasy nie było. Uderzające w twarz gałęzie drzew puszczane nieświadomie przez wcześniejszych zawodników. To znów zbieganie po bardzo śliskich i olbrzymich skałach.

Ale ona wcale się nie bała, lecz koncentrowała na dobrym stawianiu stóp, odsuwaniu gałęzi i szukaniu najlepszych ścieżek. Podziwiała widoki przyrody roztaczające się wokół.

Gdy mama pokonywała kolejny etap biegu, my z tatą dotarliśmy do pobliskiej pizzerii. – Tutaj, tatuś, tutaj wejdźmy.

Weszliśmy do środka – było tłoczno i wszystkie stoliki pozajmowane.

– Kinga, wychodzimy – powiedział stanowczo.

– No nie... i co teraz? Ja chciałam pizzę. Może poczekajmy, a nuż ktoś zaraz skończy, a my zajmiemy po nim miejsce?

– Ruszamy dalej, na pewno w tym miasteczku będzie jeszcze jakaś restauracja. Chodź pod parasol, idziemy dalej.

Przeszliśmy jakieś sto metrów, gdy nagle z lewej strony parasola zobaczyłam wyłaniające się promienie słońca.

– Tatusiu, tam chyba też coś jest. Tam na wzgórzu.

Podeszliśmy kilkadziesiąt kroków pod górkę, by dotrzeć do lokalu, ale wcale nie byliśmy przekonani, że jest on otwarty. Było w nim całkowicie ciemno.

– Nikogo nie ma – powiedział tata, zaglądając przez okno do środka. Zamknię…

Nie zdążył wypowiedzieć ostatnich głosek, gdy drzwi otworzyły się, a zza nich wyszedł pan ubrany w zielony roboczy strój i powiedział:

– Zapraszamy, mamy właśnie remont, ale w taką pogodę nikt nie powinien zostać na dworze i moknąć. Państwo pewnie od kogoś z biegu. Wejdźcie do środka. Jest pani Halinka, zrobi wam herbatkę, coś do zjedzenia też zorganizuje. Chodźcie!

Zamknęliśmy parasolkę i trochę onieśmieleni weszliśmy do środka.

W pierwszej sali, w której trwał właśnie remont, na podłodze gdzieniegdzie stały zapełnione farbami wiadra i walały się różnej wielkości pędzle.

– Teraz na szczęście są już takie farby, że ich w ogóle nie czuć. A dziś tu malowaliśmy. Zaprowadzę was do sali, która będzie odnawiana za kilka dni, tam jest jeszcze czyściutko i będziecie mogli w niej przeczekać ten deszcz.

Szliśmy między sprzętami remontowymi, aż w końcu doszliśmy do drzwi przykrytych folią zabezpieczającą, tak by przez remont nie uległy zniszczeniu. Nasz przewodnik otworzył je, a naszym oczom ukazał się niezwykle kolorowy pokój, którego wszystkie ściany przedstawiały górski krajobraz.

Stanęłam na środku i zaczęłam obracać się wokół własnej osi, oglądając w zachwycie przedstawione na ścianach obrazy.

– Wow, ale tu pięknie! Jeszcze czegoś takiego nigdy w życiu nie widziałam. To tak, jakbym była w jakiejś innej krainie – mówiąc to, dalej obracałam się dookoła z podziwem.

– Kinga, przestań się kręcić, bo zaraz się przewrócisz.

– Tak, za chwilę – kręciłam się dalej, tak mi się to podobało.

– Kinga! – powiedział stanowczo tata, aja wiedziałam, że ten ton jego głosu oznacza, że kategorycznie muszę przestać. W końcu stanęłam w jednym miejscu, próbując złapać równowagę.

– Proszę pana, a co to jest na tych ścianach? – zapytałam robotnika.

– To obraz, który był tu odzawsze. Został namalowany przez pierwszych właścicieli kamienicy, którzy chcieli nanim przedstawić piękno tego regionu. – Po chwili dodał: – Ja państwa bardzo przepraszam, ale muszę już wracać do pracy, spieszy nam się z remontem. Do widzenia. Usiądźcie sobie, gdzie wam pasuje, rozgośćcie się, a zaraz podejdzie do was pani Halinka. Zresztą powiem jej, że są goście, ona bardzo lubi, jak ktoś nowy się tu zjawia.

– Do widzenia. Dziękujemy. Dzię-ku-jemy, dzię-ku-jemy, dzię-ku-jemy – powiedziałam to, jakbym śpiewała piosenkę.

– Kinga!

– Dobrze, tatusiu, już nic nie mówię – zrobiłam niewinną minę i uśmiechnęłam się. Pan wychodząc podszedł jeszcze do jednej ze ścian, z lewej strony przy wejściu do pomieszczenia, i dotknął ją dłonią. Ze zdziwieniem w głosie, jakby sam do siebie, powiedział: – Dziwne, jestem przekonany, że rano były tu jeszcze drzewa, a teraz jest tylko polana i to o jakichś bladszych kolorach. Hmm... Po chwili przybliżył się do obrazu namalowanego po prawej stronie od drzwi. – Nie, no tu jest w porządku, chociaż… przecież były tu chyba ostrężyny.

Zdziwiony wyszedł z pomieszczenia. Było słychać, jak mówi dokolegów:

– Chłopaki, tam chyba znowu coś zniknęło.

– Jasne, stary... Nie żartuj już. Tobie to ciągle coś znika, aśniadanie ci nie zniknęło? Ciebie to się żarty ciągle trzymają, ha, ha, ha!

– Znowu mi nie wierzycie...

– Ajak ci mamy wierzyć, Robert? Ty w końcu zejdź naziemię. By zdążyć w terminie, pracujemy nawet w dni wolne, a jak tak dalej będziesz debatować, to nigdy nie skończymy tego remontu. Wypłaty nie dostaniemy. Jak opłacisz czynsz za mieszkanie? Co będziesz jadł przez najbliższy miesiąc? O to się martw, a nie o jakieś tam szmery-bajery. Wydoroślej już wkońcu, chłopie!

Po ostatnich słowach nie było już nikogo słychać. Tylko co jakiś czas dochodziły dźwięki gwiżdżących przy pracy mężczyzn.

– Ale tu ładnie. Prawda, tato? A czy mógłbyś namalować coś takiego w moim pokoju na ścianie?

– Kinga, to, że coś gdzieś zobaczysz i ci się spodoba, nie oznacza wcale, że musisz to mieć. W zeszłym roku pomalowałem w twoim pokoju ściany, powiesiłem obrazy. Nic nie będziemy na razie zmieniać.

– Ale popatrz, jak tu jest ładnie.

– Kinga jest ładnie, ale ty w pokoju też masz dobrze. Koniec tematu.

– A możemy tutaj usiąść? – wskazałam na fotele znajdujące się pod oknem.

I już miałam siadać, gdy usłyszałam rodzicielskie:

– Halo, moja panno, a co z mokrą kurtką? Tam jest wieszak – wskazano mi stojak znajdujący się za drzwiami wejściowymi do pomieszczenia.

– A no tak, zapomniałam. Dzięki tato, bo inaczej to bym cały fotel zmoczyła. Niefajnie by mi się potem siedziało, prawda?

– Chyba chodzi nie tylko onieprzyjemne siedzenie na mokrym meblu...

– No tak, tak. Zasady, zasady. Wchodzimy gdzieś, to ściągamy wierzchnie ubranie.

– Weź też ten parasol i rozłóż go, żeby wysechł.

– Dobrze, tato.

Wtem do pomieszczenia weszła starsza pani ubrana w fioletowy szlafrok i z wałkami na głowie. Wesołym głosem powiedziała:

– Dzień dobry. Chciałam się tylko przywitać. Zaraz się przebiorę, bo przed chwilą wstałam. Przepraszam za mój strój, ale nikt tu teraz nie chodzi, bo mamy remont.

Pani postawiła dzbanek zherbatą na naszym stoliku, obok położyła dwie białe filiżanki italerzyk z ciasteczkami. – Słodycze, mniam... – pomyślałam w duchu, a nasza gospodyni kontynuowała:

– Poza tym, bardzo źle spałam tej nocy, ciągle się budziłam. Co chwilę słyszałam jakiś śmiech dochodzący ztego pomieszczenia, gdzie teraz jesteśmy. Szczerze powiedziawszy, to już odkilku dni się nie wysypiam. Ciągle to samo. Mam wrażenie, jakby to był śmiech setki osób. Nikomu nawet o tym nie mówię – pani machnęła ręką. – A zresztą… i tak nawet mój mąż mi nie wierzy. W nocy zrywam się nanogi i podchodzę do podłogi podsłuchać, bo nasza sypialnia znajduje się dokładnie nad tym pokojem, i zawsze dochodzą stąd jakieś dźwięki. Co noc przez kilka minut trzymam ucho przyłożone dopodłogi, ale Franek, mój mąż, mówi mi, że wymyślam – mam się kłaść i dać mu spać. Oj, proszę was, tylko nikomu o tym nie mówcie. Nie chcę, żeby inni myśleli, że jestem jakąś dziwaczką. A teraz poczęstujcie się herbatką, ja zaraz przyniosę coś gorącego do jedzenia.

Od razu wzięłam ciasteczko do ręki i w pośpiechu włożyłam do buzi. Gryząc je z zapałem, zapytałam:

– A będzie pizza, będzie pizza?!

– Tak, może być i pizza. Chcielibyście ją czy wolelibyście jednak zapiekanki?

– Pizza, pizza, pizza! – powtarzałam jak zahipnotyzowana.

– Dobrze. Będzie pizza.

– A może być na cienkim cieście z mozzarellą i rukolą? Bo ja taką bardzo lubię.

– Tak, może taka być.

– A będzie też oliwa z oliwek?

– Tak, będzie i oliwa z oliwek dowyboru, do koloru, z różnymi składnikami w środku: czosnkiem, papryką i czymś tam jeszcze. Już nie pamiętam z czym.

– Super. A jak długo będziemy czekali?

– Kinga, spieszy ci się gdzieś? Nie za dużo pytań? – powiedział zirytowany już moim zachowaniem tata.

– Dziękujemy bardzo. Zdajemy się na panią. Cieszymy się, że goszczą nas tu państwo pomimo zamknięcia – dodał spokojnym tonem.

– Dobrze, to w takim razie ja już idę nagórę. Ogarnę się trochę, by wyglądać jak człowiek, a nie hasać tu przed wami w szlafroku i w wałkach nagłowie. Jedzenie niedługo będzie. To smacznej herbatki wam życzę i do zobaczenia.

– Tato, ale dziwne, nie?

– Ale co tym razem jest dziwnego?

– Ta pani w szlafroku. To jej ubranie. Tak się chyba nie podaje w restauracji, prawda?

– No dziwne, Kinga, dziwne, ale sama słyszałaś – pani nie spała kilka nocy, mają remont.

– Ale wiesz co, ta pani jest bardzo miła, prawda?

– Prawda, Kinga, prawda.

– Wolę taką, niż jakąś pięknie wyszykowaną, ale niemiłą panią.

Usiadłam wygodnie w fotelu i spojrzałam na widok za oknem.

Na dworze wiatr unosił intensywnie padający deszcz to w jednym, to w drugim kierunku.

– Tato, tak tam pada, a mama jest na dworze i jeszcze biega... – powiedziałam zaniepokojona.

– Kinia – zaczął spokojnym głosem, chcąc mnie uspokoić. – Wiesz, że ona lubi wyzwania.

– Ale taka pogoda…

– Przecież wiemy, co nam powtarza: „Nie ma złej pogody do biegania, jest tylko niewłaściwie dobrane ubranie”.

– Ale jak nas żegnała przed startem, wcale nie była tak dobrze ubrana – posmutniałam.

– Mama miała kurtkę przeciwdeszczową w plecaku. Będzie chciała, to ją założy.

– Tato, a wiesz, że ja mamie włożyłam rano taki duży worek na śmieci do plecaka biegowego? Hi, hi, hi...

– Chyba żartujesz!

– Nie, nie żartuję. Schowałam jej go, bo oglądałam kiedyś taki film, w którym jakaś pani nie miała kurtki przeciwdeszczowej i po prostu zrobiła kilka dużych dziur w worku na śmieci i założyła go na siebie, dzięki czemu nie zmokła.

– Och, ty ite twoje pomysły! Nie martw się, już mama sobie jakoś poradzi, może będzie dużo drzew i ich korony i liście uchronią biegaczy przed całkowitym zmoknięciem.

W pewnym momencie drzwi otworzyły się i weszła pani Halinka ubrana już zwyczajnie, bez śladu szlafroka, za to nadal z grubymi wałkami na głowie.

– Już wam nie będę przeszkadzać, pizza się robi, to znaczy wyrabiamy ciasto. Przyniosłam coś do przekąszenia, bo dziewczynka na pewno jest głodna, poczęstujcie się zapiekaneczkami.

– Kinga się nazywam. Tak, ja już od dawna jestem głodna. Oj, dziękuję bardzo! – i już miałam chwycić dopiero co położone zapiekanki na stoliku, gdy odezwał się tata.

– A ręce? Hola, koleżanko, umyć je i to zaraz, już i tak zjadłaś ciastko brudnymi rękami.

Pani Halinka spojrzała na mnie i pogłaskała mnie pogłowie.

– Nic się nie stało. To chodź, Kingo, pokażę ci, gdzie możesz umyć ręce, bo przy tym naszym remoncie nie jest tak łatwo tam dotrzeć, wszędzie pełno folii isprzętu.

Ruszyłam więc za panią Halinką szukać umywalki. Gdy tak szłam, wydawało mi się, że drzewa znajdujące się naobrazie co jakiś czas się poruszały.

– Proszę pani, ajak pani myśli, co to mogły być za śmiechy, które pani tu słyszała?

– Kingo, ech… rzadko z kimś naten temat rozmawiam. Wiesz, parę lat temu też mi się wydawało, że stąd dobiegają jakieś dziwne odgłosy. Ale zawsze jak komuś o tym mówiłam, to każdy twierdził, że na pewno mi się zdawało. Wszyscy mówili, że to dźwięki z zewnątrz, że ktoś sobie przechodzi obok budynku i tak po prostu ma w zwyczaju się głośno śmiać.

– Aha – dodałam, ale jakoś to tłumaczenie pani Halinki nie było dla mnie zbyt przekonujące. – Ciekawe, bardzo ciekawe. Kto niby chodzi nocą i śmieje się, jakby był setką osób? – pomyślałam.

W końcu dotarłyśmy na miejsce i umyłam ręce. Wróciłam do taty, usiadłam i zaczęłam jeść zapiekanki. Zrobiłam pierwszy kęs.

– Tato, weź też. Mmm... Wiesz, jakie pyszne?

– Nie mam ochoty. Poczekam na pizzę.

– Ale weź, weź.

– Kinga, jak powiedziałem, że nie chcę, to nie chcę. Jak chcesz jeść, to jedz, ale nie zmuszaj mnie, bym to robił, jeśli nie mam ochoty – powiedział stanowczo i podniósł ze stolika gazetę, która na nim leżała.

Zjadłam swoją kromkę, potem kolejną i jeszcze jedną oraz parę ciastek. Minęło kilka minut, tata w tym czasie przejrzał gazetę, która najwidoczniej go nie zainteresowała, i zestolika stojącego obok naszego zabrał znajdującą się tam książkę.

Obejrzał okładkę, przeczytał opis znajdujący się z tyłu. Powiedział do siebie pod nosem: – Kryminał skandynawski polskiej pisarki wydany pod męskim pseudonimem. Hmm..., może być ciekawe. Przeczytamy. – Ale tato, co ja mam robić? Przecież zanim mama będzie na mecie, to minie sporo czasu, a mnie się już teraz nudzi – powiedziałam smętnym głosem.

– Kinga, zabrałaś ze sobą książkę, łamigłówki, kolorowanki i kredki, to zajmij się tym. Czytaj, rysuj, rozwiązuj zagadki i nie kombinuj, bo już widzę, że zaczynasz to swoje marudzenie. Przygotuj się, będziemy tu siedzieć nie mniej niż trzy najbliższe godziny, zajmij się czymś.

– No dobra, dobra. Zaraz zacznę rozwiązywać łamigłówki. Pewnie i tak będę wszystko wiedziała.

Najpierw jednak wstałam z krzesła i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu. Przyglądałam się krajobrazowi na ścianie. Góry, łąki, pola, malutkie chatki, gdzieniegdzie postacie. W pewnym momencie wydawało mi się, że jedna z nich poruszyła się. – Niemożliwe – pomyślałam. Podeszłam bliżej i zaczęłam przyglądać się postaci, ale ta zdecydowanie stała nieruchomo.

– Oj, jak zwykle coś mi się wydawało. To wszystko pewnie przez opowiadanie tego pana o znikających rzeczach z obrazu i opowieści pani Halinki o śmiechu dochodzącym z tej sali – pomyślałam.

Po przejściu wzdłuż i wszerz całego pomieszczenia spojrzałam jeszcze na widok roztaczający się za oknem. Deszcz przemieszczał się wraz z dyrygującym nim wiatrem to w prawo, to w lewo. Był tak intensywny, że poza nim niczego nie dostrzegało się w oddali. – Oj, biedna ta mama, w co ona się tym razem wpakowała – pomyślałam. – No, ale skoro lubi takie przygody…

W końcu usiadłam wygodnie w fotelu, który wcześniej przesunęłam troszkę dalej odstolika, a bliżej ściany. Z nudów wzięłam do rąk łamigłówkę i długopis.

Najpierw zaczęłam rozwiązywać zadanie polegające na łączeniu numerów za pomocą kreski, tak by na sam koniec powstał z nich obrazek. Gdy właśnie udało mi się połączyć wszystkie numerki od 1 do 22 i rozpoczęłam szukanie liczby 23, usłyszałam:

– Pst! – jakiś szept dobiegł ze ściany. – Pst!

Byłam zdziwiona, przecież nikogo poza mną i tatą w tym pokoju nie było. Remont trwał w pomieszczeniu znajdującym się obok, alestamtąd głos nie mógł dochodzić.

– Eee, zdawało mi się. Może to jednak ten potwornie padający deszcz.

– Pst, pst, pst! – dało się słyszeć ciut głośniej.

– Spójrz tutaj.

– To musi coś być! Ktoś musi mnie wołać! – pomyślałam, będąc całkowicie przekonana o swojej racji.

Zaczęłam rozglądać się popokoju, w którym siedzieliśmy. Nikogo tam nie było. Wstałam ichodziłam od kąta do kąta. Tata co jakiś czas wyglądał zza książki i spoglądał, co robię. Udawałam, że tylko chodzę sobie po pokoju, że nic się nie dzieje. Musiałam odkryć, kto szeptał, ale musiałam to zrobić tak, by nikt się nie zorientował. Wydawało mi się bowiem, że tylko ja słyszę ten głos.

– Kinga, co ty robisz? Siadaj w końcu i zajmij się łamigłówką albo poczytaj sobie tę swoją książkę.

– Tato, ale ja nic nie robię – odpowiedziałam. Nie chciałam, by zainteresował się moim odkryciem, zresztą i tak by wnie nie uwierzył.

Usiadłam na kanapie, zakryłam twarz książką i nasłuchiwałam, czy odgłosy znów się pojawią.

– Pst! To ja. To ja cię wołam. Jestem w obrazie na ścianie. Stoję obok małego drewnianego domku, który znajduje się dokładnie za tobą. Odwróć się dyskretnie, to mnie zobaczysz.

Odwróciłam twarz, trzymając przed sobą książkę. Nie chciałam, by zauważono, że ruszam ustami podczas rozmowy – można by się przecież domyśleć z ruchu moich ust, co mówię.

– O jejku! – powiedziałam na głos zdumiona. Zorientowałam się, żesłowa jakby same wyskoczyły z mojej buzi.

– Co znowu, Kingo?

– Nic, nic, tatuś. Tak sobie tylko czytam. Fajna jest ta książka – usiadłam grzeczniutko wyprostowana na fotelu.

– To się cieszę, że lektura ci się podoba. Może uda ci się ją skończyć, nim mama dobiegnie do mety.

– Tak, tatuś. Też tak myślę, że uda mi się ją przeczytać. Nie jest długa. – więcej nie odpowiadałam. Nie chciałam, by tata zaczął ze mną dłuższą pogawędkę, w końcu musiałam poznać tajemnicę tego miejsca.

– Dobrze. To oboje czytamy, skupiamy się inie odzywamy.

– Tak. Czytamy i się nie odzywamy – utwierdziłam go w tym, że na pewno będę zajmować się czytaniem i niczym innym. A on będzie miał czas tylko dla siebie i swojej książki.

– Pst, pst... Dziewczynko!

Odwróciłam się po raz kolejny do obrazu na ścianie.

Przed małą, drewnianą chatką stał człowieczek o ciemnoblond włosach. Był ubrany wniebieskie spodnie i kremową koszulę. Człowieczek, chwilę wcześniej stojący przed chatką, nagle przebiegł trochę dalej, gdzie było pełno zieleni. Stał i machał obiema rękoma.

– Wreszcie mnie zauważyłaś – powiedział.

– Kim jesteś? – zapytałam, nie odwracając twarzy.

– Nazywam się Oliwier. Czy mogłabyś nam pomóc?

– Ja?! – zapytałam zdziwiona.

– Tak, ty.

– Ale niby jak mogłabym wam pomóc?

– Widzisz, ktoś wiedział, że się tu znajdziesz. Obecność twojej rodziny tutaj, w tym miejscu, nie jest przypadkowa. Tak miało być, żetu przyjechaliście, że twoja mama bierze udział w biegu, żety z tatą trafiliście do tej restauracji. Musi zostać wykonane ostatnie zadanie, byśmy przetrwali – powiedział tajemniczo Oliwier.

I dodał: – Bardzo potrzebujemy ostatniego składnika, który musi być dodany do farb używanych do odnawiania obrazu. Nie mamy wiele czasu – jak słyszałaś od pana Roberta, ma tu być niedługo malowane. Tylko ty i w zasadzie twoja mama możecie nam pomóc. Czy mogłabyś to zrobić? Bardzo cię proszę. Musisz na mecie wskazać nam twoją mamę.

– Zaraz, zaraz. Zanim się zdecyduję, czy mogę pomóc, czy nie, musisz wyjaśnić mi, o co chodzi. Bo dlaczego niby miałabym ci pokazać moją mamę? A jeżeli miałbyś złe zamiary, to co wtedy? Mama co prawda czasem na mnie krzyczy, ale bardzo ją kocham i żadnej krzywdy nie dam jej zrobić. Zrozumiano?

– Kiniu – tak, zrozumiałem. Absolutnie nie mam złych zamiarów, nikt tu zresztą takich nie ma – wskazał na wnętrze obrazu. Mogę ci wszystko wyjaśnić, ale to bardzo długa historia. Nie wiem, czy masz tyle czasu i czy masz ochotę mnie wysłuchać.

Rozsiadłam się wygodnie i z całą pewnością w głosie powiedziałam:

– Zaczynajmy. Mam sporo czasu, muszę się przekonać, że naprawdę nie masz złych intencji.

– Dobrze, zaczynam.

Odwróciłam się na chwileczkę do Oliwiera.

– Poczekaj sekundę. Wykonam jeszcze małą kontrolę sytuacji – mrugnęłam do niego okiem. Znów obróciłam się do przodu i zapytałam:

– Tatuś, co u ciebie? Nadal fajna ta książka? Czytasz sobie dalej? –specjalnie zagadałam do niego, by upewnić się, że nic nie słyszy i nie zainteresuje się tym, co robię.

On na chwilę odsunął lekturę od twarzy i z całą stanowczością powiedział: – Tak, bardzo fajna. Ale Kinga, pamiętasz, co teraz robimy? Czytamy.

– Tak, tak, to właśnie robimy.

Oboje zasłoniliśmy twarze książkami.

Byłam pewna, że