Po burzy - Adolf Abrahamowicz - ebook

Po burzy ebook

Adolf Abrahamowicz

0,0
20,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Po burzy. Fraszka w jednym akcie to przykład tzw. dramatu popularnego. Matrymonialne perypetie drobnomieszczańskiej rodziny przedstawione w lekkim tonie obfitują w zabawne sytuacje i zaskakujące zwroty akcji. O rękę panny Zosi ubiegają się aż trzej konkurenci; aby osiągnąć upragniony cel, muszą zdobyć przychylność nie tylko rodziców, ale również dwóch zamożnych ciotek, które jednak „dla miłej opozycji” z zasady mają przeciwne zdania na wszelki temat.

Adolf Abramowicz (1849–1899) był polskim dramatopisarzem ormiańskiego pochodzenia, dziś mało znanym, ale popularnym w XIX wieku autorem utworów z repertuaru rozrywkowego. Nie dziwi fakt, że jego utwory były tak chętnie wystawiane na deskach teatrów. Kunszt w kreowaniu komicznych sytuacji oraz wysoko rozwinięty zmysł obserwacji pozwalały mu tworzyć zgrabne, pełne humoru farsy i krotochwile. Dramat Po burzy prowadzi czytelnika od błahego incydentu, przez zagęszczenie wątków i powiązań bohaterów, aż do efektownego rozwiązania akcji.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Adolf Abrahamowicz
Po burzy
Epoka: Pozytywizm Rodzaj: Dramat Gatunek: Komedia

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 31

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Adolf Abrahamowicz

Po burzy

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-2997-8

Po burzy

Fraszka w jednym akcie

przedstawiona po raz pierwszy na scenie lwowskiej w lutym 1882 r.

OSOBY:
KANIKUŁAGERTRUDA, jego żonaZOFIA, ich córkaEUFROZYNA, siostra KanikułyROZALIA, siostra KanikułyDIONIZYRUMBALIŃSKI, notariuszWACŁAW, praktykant konceptowyJÓZEF, służący
Rzecz dzieje się w małym miasteczku.
Salonik, skromnie umeblowany

SCENA I

Wchodzi Kanikuła, z czerwonym parasolem, przemokły, za nim Dionizy.

KANIKUŁA

Józefie! Józefie! Do kroćset! Józefie!

szamocze parasolem tak, że obryzguje Dionizego

JÓZEF

wpada

Co się stało?

KANIKUŁA

Nie widzisz, cymbale? Cały przemokłem! Podaj szlafrok i gorącą herbatę.

JÓZEF

wychodząc

I po co to byłemu kupcowi udawać oficera od ułanów?

KANIKUŁA

Nie mam słów dla wyrażenia panu mojej wdzięczności.

DIONIZY

To było moim obowiązkiem.

obciera oczy z wody i błota

KANIKUŁA

Co? Pan płaczesz?

DIONIZY

Nie... ale jestem...

KANIKUŁA

Wzruszony? I ja także. Wyobraź pan sobie, co to za szalony pomysł: moje siostry, dwie stare panny, przysłały mi dziś, w dzień moich urodzin, konia wierzchowego... Taki pomysł mogą mieć jedynie stare panny.

DIONIZY

Wybacz! Panie te nie są tak stare... Bardzo zresztą przyjemne, słodycz serca, łagodność charakteru...

KANIKUŁA

To wszystko być może w łaskawych oczach pana, ale ja tego nie widzę. Lecz wracam do mojego opowiadania. Oprócz tego konia kuzynka moja przysłała mi ten stary czerwony parasol. Ma to być grat familijny mego pradziada... I wyobraź pan sobie, mnie, byłemu kupcowi, mieszczaninowi, zachciało się wyjechać. Niewiele namyślając się, zamiast szpicruty biorę parasol, wyjeżdżam. Szkapa ledwie się wlecze... Nagle... zrywa się burza, grzmoty, błyskawice... Otwieram to familijne straszydło...

otwiera parasol

...a tu, panie łaskawy, jak go spostrzeże mój wysłużony artylerzysta... staje, panie, dęba, aż mnie ciarki przechodzą!

naśladuje w komiczny sposób konia spłoszonego, stającego dęba

DIONIZY

usuwając się przed nacierającym na niego Kanikułą

Taki artylerzysta... proszę!

KANIKUŁA

Ano... wybrakowana szkapa kanonierska, na której jechałem, jak zacznie, panie, manewrować to przodem...

naśladuje jak wyżej

DIONIZY

To tyłem...

KANIKUŁA

Gromada trutniów, próżniaków, śmiejąc się, dokoła mnie oblega i wykrzykuje: „Hop! Ha! Hop! Ha!” Ja zaczynam czerwonym parasolem im grozić, koń jeszcze więcej szaleje, wtem... w tak okropnej chwili zjawiasz się pan z szybkością...

DIONIZY

Meteoru!

KANIKUŁA

czule

O tak! Meteoru, błyskawicy, pioruna! Zatrzymujesz moją szkapę, gromisz gamoniów i ocalasz mnie...

z rozczuleniem

Tak! Jestem drogiemu panu bardzo zobowiązany i niczego w tej chwili nie odmówiłbym.

DIONIZY

na stronie

Pomyślna sposobność. Spróbujmy, skorzystajmy z jego rozczulenia.

głośno

Szanowny panie! Niechwalący się, starałem się panu, o ile moje skromne siły na to pozwalały, być użyteczny. Nie wymawiając, broń Boże... wyrządziłem panu niejedną grzeczność z poświęceniem własnej osoby...

KANIKUŁA

ściskając go

O tak! Z poświęceniem, to prawda! Prowadząc konia przez całe miasto, zdjąłeś pan swoją pąsową krawatkę, ażeby go nie spłoszyć.

czule

Pan dla mnie szedłeś bez krawatki wobec tylu kobiet! Bez krawatki!...

ściska go

DIONIZY

Robiłem to w pewnych zamiarach... I tak...

KANIKUŁA

przerywa mu uściskami i patrząc z rozczuleniem na niego, mówi na stronie

Wiem już, jak się wywdzięczyć: poślę mu ćwiartkę cielęciny i cztery butelki wina węgierskiego.

DIONIZY

Niechwalący się, wówczas, kiedy pan byłeś jeszcze właścicielem korzennego sklepu, robiłem skuteczną reklamę pańskim hiszpańskim winom...

KANIKUŁA

na stronie

Przymawia się do hiszpańskiego wina, które darmo spija.

DIONIZY

Niechwalący się, udowodniłem to całemu miastu, iż pan należysz do drugiej, odrębnej rodziny Kanikułów, którzy są szlachcicami, herbu Doliwa.