Płomień pasji. Jak rozpalić w sobie radość, twórczość i zaangażowanie - Wojciech Jędrzejewski OP - ebook + audiobook

Płomień pasji. Jak rozpalić w sobie radość, twórczość i zaangażowanie ebook i audiobook

Wojciech Jędrzejewski OP

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Znasz to uczucie, gdy budzisz się rano i nie czujesz w sobie żadnego wewnętrznego ognia, który mógłbyś nazwać pasją? Ja znam. Bywały w moim życiu całe takie miesiące, a może nawet i lata.

Jeśli czujesz się wypalony i z nostalgią wspominasz czasy, gdy Twoje serce rozgrzewał żar zaangażowania... – wiedz, że ta historia nie musi się tak skończyć. A jeśli nigdy nie doświadczyłeś życia pełnego pasji – dla Ciebie też jest dobra nowina: pośrodku ludzkich dziejów pali się Ogień, do którego w każdej chwili możesz podejść, by zapalić swoją pochodnię.

W czasach, kiedy coraz częściej mówi się o wypaleniu, potrzebujemy odkrywać, że „rozpalenie na nowo” (2 Tmt 1,6) jest możliwe. W każdym wymiarze życia można wstać z popiołów i strząsnąć z siebie oziębłość, która tak często hibernuje ludzkie serca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 109

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 55 min

Lektor: Bartosz Głogowski

Oceny
4,6 (39 ocen)
27
10
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wieche

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo proste wskazówki do tego jak zacząć żyć pełnią życia.
00
LesEclaireurs

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra pozycja
00
AnnaSik

Dobrze spędzony czas

Zastanawialiście się kiedyś, z jakich składników złożony jest OGIEŃ?🙂
00

Popularność




Wstęp

Znasz to uczucie, gdy budzisz się rano i nie czujesz w sobie żadnego wewnętrznego ognia, który mógłbyś nazwać pasją? Ja znam. Bywały w moim życiu całe takie miesiące, a może nawet i lata. Nie wspominam ich dobrze. Zbyt mocno naznaczone były mdłą rutyną, w której podejmowane obowiązki, a nawet modlitwa i spotkania z ludźmi stawały się ciężarem dźwiganym w poczuciu bezsensu.

Piszę tę książkę z myślą o Was, którzy nosicie w swojej pamięci obraz „złotych” dni, gdy pasja była Wam pochodnią i nadawała smak wszystkiemu, co robiliście. Choć dziś być może wspomnienie tamtego żaru ledwie się w Was tli, to wiedzcie, że ta historia nie musi się tak skończyć… Jeśli dzisiaj ktoś z Was czuje, że kurczy się w swoim potencjale, w swoich pragnieniach i w swojej nadziei – to znak, że bardzo potrzebuje ognia pasji.

Piszę tę książkę także z myślą o tych wszystkich, którzy nigdy nie doświadczyliście żaru i blasku pełnego pasji zaangażowania. Robicie, co do Was należy, wykonujecie obowiązki, realizujecie powołanie, ale czynicie to bez szczególnego zapału, a Wasze serce nie bije szybciej na myśl o jutrzejszym poranku. Jeśli to właśnie jest życiowym doświadczeniem kogoś z Was, to też mam dla niego dobrą nowinę: pośrodku ludzkich dziejów pali się Ogień, do którego w każdej chwili można podejść, by zapalić swoją pochodnię.

W czasach, kiedy coraz częściej mówi się, i to w najróżniejszych kontekstach, o wypaleniu, potrzebujemy odkrywać, że „rozpalenie na nowo” (2 Tm 1,6) jest możliwe. W każdym wymiarze życia można wstać z popiołów i strząsnąć z siebie oziębłość, która tak często hibernuje ludzkie serca.

Gdy czujesz, że opuściła Cię energia dobrych pragnień, gdy zgubiłeś własną odpowiedź na pytanie: „Dlaczego?”, gdy już nie wiesz, po co miałbyś się angażować, dążyć, szukać, kochać… – potrzebujesz na nowo wejść w ogień pasji.

Gdy zatarł Ci się cel i nie widzisz już blasku na horyzoncie Twoich dążeń, gdy nie potrafisz dać jasnej odpowiedzi na pytanie „co?”, gdy pogubiłeś się w tym, co chcesz robić, w co się zaangażować, do czego dążyć… – musisz zanurzyć się w tym błogosławionym płomieniu.

Kiedy nie wiesz już, z kim chcesz przeżyć to życie i czyje towarzystwo ociepli Twoją podróż ku upragnionym horyzontom – w obrazie płomienia znajdziesz odpowiedzi na najważniejsze pytania.

Chcę Cię zaprosić do podróży w głąb płomienia. Znajdziesz w nim wszystko, co jest Ci niezbędne, by żyć z pasją. Odkryjesz żar motywacji i jasność wizji. Poczujesz również ludzkie ciepło niezbędne do zdrowego i pięknego zaangażowania się w to, co na co dzień robisz. Płomień pasji chce ogarnąć Twoją wolę, Twój umysł i Twoje uczucia. On chce rozpalić energię decyzji, rozjaśnić rozumność oraz ogarnąć ciepłem całą gamę uczuć. Pasja to bowiem integralność różnych wymiarów naszego bycia człowiekiem.

Możesz czytać tę książkę jako człowiek wierzący, a wówczas przywołane w niej teksty biblijne ożyją dla Ciebie na nowo. Możesz też podejść do niej jak do uniwersalnej opowieści o tym, co jest najważniejsze w pasji – czyli mądrym i twórczym zaangażowaniu w ważne wymiary życia.

Gotowa do drogi Płomienia? Gotów, by wejść w Ogień?

Zanim ruszymy na dobre, chciałbym opowiedzieć o dwóch moich młodzieńczych pasjach. Po co? Po pierwsze dlatego, że – jak sądzę – pojęcie pasji tak Ci się właśnie kojarzy: z czymś, co się lubi robić „po godzinach”, z jakimś hobby albo zamiłowaniem do czegoś, więc to dobry punkt wyjścia, by wyjaśnić Ci, że nie o tym – a już na pewno nie tylko o tym będzie ta książka. Po drugie chcę zobaczyć, co z tego, o czym marzyłem jako młody człowiek, przetrwało w moim dojrzałym życiu i jakie miało konsekwencje.

Pierwszą z moich pasji było karate. Postanowiłem zapisać się na treningi w ósmej klasie i muszę przyznać, że wiele mnie nauczyły te cotygodniowe spotkania na sali, gdzie uczono nas sztuki walki. Przede wszystkim treningi pokazały mi, że jeśli istnieje coś, do czego zapala Ci się serce, a nie tylko coś, o czym mówią Ci inni, to jesteś w stanie dla tego czegoś pokonać bardzo wiele różnych barier, przeszkód i trudności.

Zaczynała nas setka, w czerwcu zostało piętnaście osób. Bo też dostawaliśmy straszliwy wycisk. Żabki, pompki, bez marudzenia, bez ociągania się… Całymi miesiącami potrafiliśmy ćwiczyć jeden cios. Naprawdę trzeba było mieć w sobie mocny wewnętrzny napęd, żeby się nie poddać. Nieustannie człowiek musiał się przełamywać i wciąż zadawać sobie to samo pytanie: „Czy to jest na pewno to, w czym chcę się rozwijać?”.

Drugą pasją był rock’n’roll. Założyliśmy zespół o bardzo wdzięcznej nazwie „Wentylek”. (Nie mam pojęcia, skąd taka nazwa przyszła nam do głowy; potem, chyba w poszukiwaniu czegoś poważniejszego, zaczęliśmy mówić na siebie „Air regulation”). Lecz nie nazwa była istotna. Najważniejsze było to, że kiedy zaczynaliśmy grać, czuliśmy, jakby przeskakiwała między nami iskra. Czuliśmy się kimś, wiedząc, że jesteśmy słuchani (niebagatelne znaczenie miał też fakt, że próby odbywały się w żeńskiej części internatu).

Na horyzoncie naszych młodzieńczych prób rysował się tajemniczy koncert. Nie mieliśmy oczywiście pojęcia, gdzie i kiedy on się wydarzy, lecz z gorliwym zaangażowaniem nowicjuszy przygotowywaliśmy się na ten moment. Dzięki wizji koncertu nasze próby nabierały sensu i coraz bardziej tęskniliśmy za dniem, w którym będziemy mogli zaprezentować w końcu to wszystko, co mieliśmy w młodzieńczych sercach i gardłach.

Skrywaliśmy asa w rękawie, a mianowicie utwór pt. „Czołg” o radykalnej, wręcz anarchistycznej treści. Śpiewaliśmy w nim o plastikowym świecie, który trzeba rozwalić. „Czołg! Dajcie mi czołg!” – ryczeliśmy na całe gardło… Taki był nasz protest song wobec świata bez pasji…

Koncert rzeczywiście odbył się, okazja nadarzyła się na zakończenie klasy ósmej. Dla wiernej grupy fanów i fanek zagraliśmy kilka coverów Maanamu, Lombardu i innych kapel z tamtych czasów, ale najważniejszy dla nas, jak i dla naszej publiczności, był oczywiście „Czołg”. Wiele, wiele lat później, kiedy byłem już duszpasterzem młodzieży, opowieść o piosence pt. „Czołg” i o tamtym pamiętnym koncercie stała się rytuałem naszych duszpasterskich wyjazdów. „Ojciec, zagraj czołg” – rzucał ktoś z ogniskowego kręgu, i już wędrowała do mnie gitarka. Wrzucałem dwa chwyty, a potem – jak za dawnych lat – płynęła historia o rozbijaniu znienawidzonego plastikowego świata…

Lecz koncert na zakończenie klasy ósmej nie zaspokoił moich rock’n’rollowych ambicji. Miałem bowiem w związku z rock’n’rollem jeszcze jedno wielkie marzenie, które po ludzku nie miało prawa się spełnić. A jednak…

Jeszcze kiedy wstępowałem do zakonu, marzyło mi się, by zagrać przed dużą publicznością na dobrym sprzęcie (bo w szkole podstawowej graliśmy przed publicznością bardzo niewielką, choć niewątpliwie wdzięczną, i na, powiedzmy sobie szczerze, przeciętnym sprzęcie, który wygrzebał gdzieś w szkolnych piwnicach nasz nauczyciel muzyki). I gdy już właściwie pożegnałem się z tym moim wielkim marzeniem, zdarzyło się coś, co miało się nigdy nie wydarzyć…

Organizowałem w Warszawie rekolekcje adwentowe dla młodzieży i pomyślałem, że dla uatrakcyjnienia spotkań i przyciągnięcia większej rzeszy słuchaczy zaproszę na jeden wieczór do klasztoru na Służewiec zespół T.Love. Jako że znałem się już wówczas dobrze z Muńkiem Staszczykiem, umówiliśmy się, że chłopaki zagrają kilka swoich najlepszych kawałków, a potem zrobimy krótką adorację Najświętszego Sakramentu (krótką, bo też mieliśmy świadomość, że wielu młodych ludzi, którzy przyszli posłuchać koncertu, rzadko na co dzień zagląda do kościoła; pamiętam, jak nawet jeden z muzyków zapytał, co to jest ta „aberracja oracja”).

Zgodnie z przewidywaniami na Służewiec przyszło mnóstwo ludzi. Koncert zmierzał już do końca, gdy nagle z sali zaczęły się odzywać pojedyncze, początkowo nieśmiałe krzyki… To moi ludzie z duszpasterstwa skandowali: „Czołg, czołg…”. I nagle cała sala ryknęła: „Czołg-czołg-czołg…!”. W związku z tym, że Muniek przedstawił mnie chwilę wcześniej jako swego kolegę, tłum, choć nie znał w ogóle człowieka w habicie, z życzliwością zaczął dołączać się do ogólnego skandowania.

Panika, zaczynam kombinować, jak to zgasić, i wtedy pojawia mi się błysk w głowie: „Przecież to jest właśnie TEN moment! To moment, w którym spełnia się twoje marzenie!”. Idę w to. Mówię: „Usiądźcie, proszę, wyjaśnię wam genezę tej piosenki”. I opowiadam im o św. Pawle, o „starym człowieku”, wyjaśniam, że to jest właśnie ten plastik, który trzeba w swoim życiu rozwalić, jeśli chce się odnaleźć pełnię życia. W końcu nadchodzi czas na piosenkę. Proszę gitarzystę o największy przester, jaki tylko się da, i po prostu czuję TO brzmienie. Znakomity sprzęt, ogromna przestrzeń wypełniona szczelnie ludźmi. Ściana dźwięku. Muniek wskakuje na bębny i gramy nasz „Czołg”…

Dzisiaj nie jestem ani karateką, ani muzykiem rockowym. Jestem kaznodzieją. A jednak widzę, że te młodzieńcze pasje nie były pozbawione sensu, bo one mnie przygotowywały do mojej największej życiowej pasji. Były jakby wewnętrzną rozgrzewką. Wznieciły ogień i rozpaliły we mnie pragnienia dużo większe dla mnie i ważniejsze niż zwyciężanie w sali treningowej czy gitarowe popisy. Stały się preludium do tego, co miało nadejść później, a co nazywa się ordo praedicatorum, czyli zakon kaznodziejski.

W którymś momencie dotarło do mnie, że jest Ktoś, kto nie zniechęci się mną – jak zniechęcił się nasz trener karate, rozwiązując po roku grupę – i nigdy nie powie tak, jak on powiedział: „To już się przestaje opłacać”. Bóg tak nie mówi nigdy. Jemu nigdy nie przestaje się kalkulować. Ilekroć dochodzi w naszym ludzkim sercu do głosu jakaś pasja pochodząca z Jego wnętrza, On nas do niej zaprasza. I nigdy nie usłyszysz od Niego, że za mało umiesz albo za wolno robisz postępy. Wręcz ucieszy się, kiedy zobaczy, że w czymś niedomagasz! On nawet lubi, kiedy coś Ci nie idzie, bo wtedy więcej przestrzeni zostaje na Jego działanie. W otwartości i we współpracy z Jego łaską – w tym połączeniu Twojego wewnętrznego ognia z Jego wolą naprawdę wiele może się zdarzyć.

Był czas, że rozgrzewało mnie wewnętrznie stanie na scenie. Chciałem wzniecać w innych pasje i rozpalać ludzkie serca muzyką. A Pan powiedział: „Proszę bardzo! Nadal będziesz wzniecał ogień, nadal będziesz rozpalał ludzkie serca, tylko już nie jako muzyk, a jako kaznodzieja. Iskra nadal będzie jednak przeskakiwać. Będziesz mógł dzielić się z ludźmi swoim wewnętrznym ogniem i znajdą się tacy, którzy będą chcieli tego słuchać.

Swoją drogą warto wspomnieć, że założyciel zakonu kaznodziejskiego, św. Dominik, jeszcze przed narodzinami przyśnił się swojej mamie jako pies trzymający w pysku pochodnię. Tym właśnie my, dominikanie, jesteśmy: watahą psów pańskich (z łac. canesdomini oznacza dokładnie „psy pańskie”), którzy – wzorem założyciela swojego zakonu – trzymają w „paszczach” pochodnie i chcą nimi zapalać ten świat. Chcą rozpalać w świecie ogień Bożego słowa i ogień Bożej pasji, która nazywa się miłość, a która nam, ludziom, została objawiona.

Jesteśmy Bożymi dziećmi. Nie ma takiej opcji, by w nas, ludziach, nie znalazło się miejsce i potencjał na podobny płomień, jaki płonie w sercu Boga. Nie ma takiej możliwości, gdyż zostaliśmy stworzeni na Jego obraz i Jego podobieństwo, zatem ten pierwotny ogień – płomień odwiecznej miłości – stanowi o naszej tożsamości.

Być dzieckiem Boga to zatem móc płonąć. Do tego nas stworzył, abyśmy mogli rozpoznać w sobie Jego żarliwą obecność i siłę, która nas pociągnie w ekstatycznym porywie poza samych siebie. On wznieca w nas żar, który daje nam motywację do działania. On swoim słowem oświeca ścieżki naszego życia, On w końcu uzdalnia nas do wchodzenia w dojrzałe, bliskie i ciepłe relacje z tymi, z którymi chcemy dzielić życie. Zobaczmy, jak możemy odnaleźć na nowo płomień pasji we wszystkich jego trzech wymiarach: żarze, blasku i cieple.

1. Żar

Jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Pański.

Pnp 8,6

Żar to energia. To siła przemiany. Mówiąc o żarze, wchodzimy w świat naszej woli i naszych decyzji oraz motywacji, jakie nami kierują.

Niezależnie od tego, jakiego zadania się podejmujemy, może ono zostać doprowadzone do szczęśliwego końca jedynie wtedy, gdy naprawdę chcemy tego, za co się bierzemy. Niektórzy mawiają: nie rób tego, czego nie chcesz, bo szybko przestaniesz chcieć tego, co robisz. Mówiąc o „chceniu”, nie mam jednak na myśli wmawiania sobie, że bardzo „mi się chce”, podczas gdy na poziomie emocji czuję opór lub niepewność. Kluczową sprawą na początku każdego zaangażowania jest pytanie o decyzję. Oto mam świadomość własnych ograniczeń i przeszkód, jakie mogę napotkać na drodze, a jednak wybieram działanie w kierunku, który jawi mi się jako sensowny. Wybór to inne imię miłości. Miłość jest właśnie pragnieniem dobra, nieustannie podtrzymywanym przez ludzkie wybory.

Czy wierzysz w siłę swoich wyborów? Czy wyczuwasz ukrytą w nich cichą potęgę? Czy po tylu zdradzonych i porzuconych decyzjach masz jeszcze w sobie wiarę w ich moc?

KLEPISKO.O KONFRONTACJI Z PRZEKONANIAMI

Wybór jest konsolidacją wewnętrznej zdolności do działania. Niestety wielu jest ludzi, którzy – z różnych powodów; czasem ma to związek z wychowaniem, a czasem ze środowiskiem, w jakim wzrastali – nie mają do siebie zaufania i nie widzą potencjału, jaki w sobie noszą.

W Księdze Sędziów można odnaleźć niezwykłą scenę, w której z bohaterem księgi, Gedeonem, rozmawia Anioł. Boży posłaniec przychodzi do Gedeona w dość zaskakującym momencie, mianowicie w chwili, gdy mężczyzna młóci na klepisku zboże:

A oto przyszedł Anioł Pana i usiadł pod terebintem w Ofra, które należało do Joasza z rodu Abiezera. Gedeon, syn jego, młócił na klepisku zboże, aby je ukryć przed Madianitami. I ukazał mu się Anioł Pana. „Pan jest z tobą – rzekł mu – dzielny wojowniku!”. Odpowiedział mu Gedeon: „Wybacz, panie mój! Jeżeli Pan jest z nami, skąd pochodzi to wszystko, co się nam przydarza? Gdzież są te wszystkie dziwy, o których opowiadają nam ojcowie nasi, mówiąc: »Czyż Pan nie wywiódł nas z Egiptu?«. A oto teraz Pan nas opuścił i oddał nas w ręce Madianitów”. Pan zaś zwrócił się ku niemu i rzekł do niego: „Idź z tą siłą, jaką posiadasz, i wybaw Izraela z ręki Madianitów. Czyż nie Ja ciebie posyłam?”. „Wybacz, Panie mój! – odpowiedział Mu – jakże wybawię Izraela? Ród mój jest najbiedniejszy w pokoleniu Manassesa, a ja jestem ostatni w domu mego ojca”.

Sdz 6,11-15

Gdy uważnie przyjrzymy się Gedeonowi w tej scenie, odniesiemy wrażenie, że z bohatera uszły wszystkie siły witalne. Mechanicznie wykonuje swoją mało ambitną pracę, w duszy nie bardzo chyba wierząc w jej sens. Oto chowa przed najeźdźcą resztę zboża, by przewegetować, przetrwać jakoś najcięższy czas.

Gedeon nie wierzy w to, że ma jakikolwiek wpływ na rzeczywistość. Jest przekonany, że nie nadaje się do walki. Jak rozmawia z nim Anioł? Przede wszystkim wita go słowami, w których od razu rozbrzmiewa dobra nowina: „Pan jest z tobą, dzielny wojowniku”. Anioł mówi temu znękanemu i bezwolnemu człowiekowi, który nie ma najmniejszej motywacji do działania, że Bóg jest z nim i że On widzi w nim potencjał!

Gedeon wchodzi w dialog z Aniołem, ale z pytań, jakie mu stawia, jasno wynika, że targa nim sporo wątpliwości. Gdy w końcu słyszy polecenie, by, z tą siłą, którą posiada (!), poszedł i wybawił Izraela z ręki Madianitów, padają z jego ust słowa, które odkrywają największy problem Gedeona: „Jakże wybawię Izraela? Ród mój jest najbiedniejszy w pokoleniu Manassesa, a ja jestem ostatni w domu mego ojca”.

Niestety, nawet dobra nowina o tym, że Pan jest z nim i że On dostrzega w nim odwagę, nie zdołała najwyraźniej uciszyć złej nowiny o byciu ostatnim w domu swego ojca, która zagnieździła się w głowie bohatera.

Rodzi się pytanie, kto temu młodemu mężczyźnie powiedział, że jest ostatni w domu swego ojca. Dalszy przebieg zdarzeń opisanych w Księdze Sędziów sugeruje, że to tata Gedeona zafundował swojemu synowi to obciążające przekonanie. Okaże się bowiem, że Gedeon zostaje wezwany przez Boga do konfrontacji z własnym ojcem:

Tej nocy Pan rzekł do niego. „Weźmiesz młodego cielca z trzody twego ojca i cielca drugiego, siedmioletniego, a zburzysz ołtarz Baala, własność twego ojca, oraz zetniesz aszerę, która jest obok. Następnie zbudujesz ołtarz dla Pana, Boga twego, na szczycie tej skały układając [kamienie], weźmiesz tego drugiego cielca i złożysz z niego ofiarę całopalną, używając drewna ściętej aszery”.

Wziął więc Gedeon dziesięciu ludzi ze swej służby i uczynił tak, jak mu Pan nakazał. Ponieważ jednak bał się rodu swego ojca i mieszkańców miasta, nie uczynił tego za dnia, ale w nocy. A oto kiedy o świcie wstali mieszkańcy miasta, ujrzeli i rozwalony ołtarz Baala, wyciętą aszerę i cielca złożonego w ofierze całopalnej na zbudowanym ołtarzu. Mówili więc jeden do drugiego: „Któż to uczynił?”. Szukali więc, badali i orzekli: „Uczynił to Gedeon, syn Joasza”. Następnie rzekli mieszkańcy miasta do Joasza: „Wyprowadź swego syna! Niech umrze, gdyż zburzył ołtarz Baala i wyciął aszerę, która była obok niego”. Na to Joasz odpowiedział wszystkim, którzy go otaczali: „Czyż do was należy bronić Baala? Czyż to wy macie mu przychodzić z pomocą? Ktokolwiek broni Baala, winien umrzeć jeszcze tego rana. Jeśli on jest bogiem, niech sam wywrze zemstę na tym, który zburzył jego ołtarz”. I od tego dnia nazwano Gedeona „Jerubbaal”, mówiąc: „Niech Baal z nim walczy, bo zburzył jego ołtarz”.

Sdz 6,25-32

Z tej historii płynie niezwykle mocne przesłanie o niebywałej psychologicznej głębi: Jeśli masz odnaleźć w sobie siłę, by podjąć odważne decyzje, które przyniosą dobro i zmienią bieg historii, musisz stawić czoła przekonaniom wtłoczonym Ci przez autorytety. Albo je rozbijesz w drobny pył, albo złożysz własne życie na ołtarzu fałszywej wiary we własną ułomność i niezdolność do walki.

WĘGIEL Z OŁTARZA.O OCZYSZCZANIU INTENCJI

Niezwykle ważnym wymiarem naszych decyzji jest przyjrzenie się intencjom, jakie kierują nami przy dokonywaniu wyborów, i oczyszczanie motywacji. Potrzebujemy także spalać naszą chwiejność, która zawiesza nas pomiędzy „tak” i „nie”.

W Księdze Izajasza została przywołana przejmująca scena powołania proroka:

W roku śmierci króla Ozjasza ujrzałem Pana siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie, a tren Jego szaty wypełniał świątynię. Serafiny stały ponad Nim; każdy z nich miał po sześć skrzydeł; dwoma zakrywał swą twarz, dwoma okrywał swoje nogi, a dwoma latał.

I wołał jeden do drugiego:

„Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów.

Cała ziemia pełna jest Jego chwały”.

Od głosu tego, który wołał, zadrgały futryny drzwi, a świątynia napełniła się dymem.

I powiedziałem:

„Biada mi! Jestem zgubiony!

Wszak jestem mężem o nieczystych wargach

i mieszkam pośród ludu o nieczystych wargach,

a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów!”.

Wówczas przyleciał do mnie jeden z serafinów, trzymając w ręce węgiel, który kleszczami wziął z ołtarza. Dotknął nim ust moich i rzekł: „Oto dotknęło to twoich warg: twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech”. I usłyszałem głos Pana mówiącego: „Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł?”. Odpowiedziałem: „Oto ja, poślij mnie!”.

Iz 6,1-8

Kiedy czytamy o tym, jak Serafiny wołają jeden do drugiego: „Święty, Święty, Święty Pan, Bóg Zastępów”, oczami wyobraźni widzimy być może procesję Bożego Ciała, dzieci, które sypią kwiaty i dzwonią dzwoneczkami… Piękny obraz, ale nie dajmy się zwieść. Pismo mówi, że od głosu Serafinów „zadrgały futryny drzwi, a świątynia napełniła się dymem” – tak potężny był hałas. Izajasz jest przerażony! Mówi: „Jestem zgubiony! Wszak jestem mężem o nieczystych wargach i mieszkam pośród ludu o nieczystych wargach, a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów!”.

Co ma na myśli prorok, wspominając o nieczystych wargach? Nie chodzi tu bynajmniej o nieczystość w znaczeniu brudu. Nieczyste wargi oznaczają bardziej dwuznaczność opowiedzenia się za czymś.

Notabene obraz nieczystych warg jest przeciekawy w kontekście dyskusji, która wywiązała się w czasie pandemii (szczególnie mocno na forach internetowych) na temat przyjmowania Komunii świętej na rękę, a która to dysputa do czerwoności rozgrzała cały polski Kościół. Nie czas i miejsce zagłębiać się mocniej w ten temat, ale w każdym razie warto pamiętać, że Biblia nie wspomina nigdzie o nieczystych rękach, natomiast o nieczystych wargach mówi jasno i wyraźnie.

Wargi są bramą naszych decyzji: naszego „tak” lub naszego „nie”. Naszego „amen” albo naszej odmowy. Nieczyste wargi oznaczają zatem rozkrok decyzyjny, w jakim zdarza nam się funkcjonować. Za pomocą tego obrazu Pismo Święte ukazuje brak jednoznaczności w opowiedzeniu się za Bogiem i w przyjęciu woli Boga oraz uznania faktu Jego obecności w naszym życiu. Mieć nieczyste wargi, to mówić Bogu: „tak”, a już za chwilę: „może jednak nie dzisiaj”.

Kiedy zdarza mi się prowadzić rekolekcje dla dzieci, opowiadam im czasem historię o Piotrku, który nie bardzo wiedział, kiedy mówić „tak”, a kiedy mówić „nie”. Tak już miał, że gdy ktoś proponował mu coś fajnego, np. wyjście do kina, to on najpierw długo się zastanawiał „tak – nie, tak – nie”, aż w końcu odpowiadał: „Nie”. „A co powinienem powiedzieć?” – pytam dzieci. A one wszystkie od razu ręce w górze i krzyczą: „Powinien powiedzieć TAK!”. Taki sam problem miał Piotrek także w innych sytuacjach. Gdy mama prosiła go, żeby poszedł na spacer z psem, to Piotrek znowu: „tak – nie, tak – nie”, aż w końcu mówił: „Nie”. No to ja pytam: „A co powinien powiedzieć?” „Taaaaak!” – Kościół aż huczy od dziecięcych wrzasków. Bo dzieci są mądre. Dzieci wiedzą, jak to wszystko powinno wyglądać. Niestety, nam w praktyce codziennego życia różnie wychodzi mówienie „tak” i „nie”.

Brama naszych warg wpuszcza nas raz do życia, raz do śmierci i trzeba naprawdę ogromnego wysiłku, żeby tę bramę odpowiednio ustawić, gdyż ona jest świetnie naoliwiona do ciągłego przestawiania się – działa sprawnie jak kolejowa zwrotnica. Izajasz ma tego pełną świadomość!

Nieczystością na wargach człowieka jest grzech. Nie należy jednak wiązać grzechu z czymś brudnym w znaczeniu: nieestetycznym, a więc brzydkim. Warto o tym pamiętać, żeby nie uwikłać się w niewłaściwe pojmowanie grzeszności. W estetyce, w tym, co kulturowo przyjmujemy za ładne bądź brzydkie, ogromną rolę odgrywają emocje. Gdy na coś patrzymy, zwykle od razu czujemy, czy nam się to podoba (budzi miłe odczucia), czy się nie podoba (budzi wstręt, obrzydzenie, niechęć). Oceniamy, kierując się uczuciami. One pojawiają się najpierw, a w dalszej kolejności włącza nam się dopiero umysł – kombinujemy wtedy, jak racjonalnie usprawiedliwić nasze odczucia. Mamy wiele różnych estetycznych odruchów. Jednych rzeczy po prostu się brzydzimy, a inne nam się podobają – i czasem sami nie potrafimy sprecyzować, dlaczego tak jest. Może ma to związek z kulturą, w jakiej wzrastamy, może z wychowaniem, a może jest to kwestia czyjejś indywidualnej wrażliwości? Prawda jest taka, że ludzi może obrzydzać dosłownie wszystko, więc jeśli komuś pojęcie grzechu sklei się z nieczystością pojmowaną jako coś brudnego, nieestetycznego (a nie daj Boże jeszcze w znaczeniu seksualnym, bo tak zwyczajowo mówi się o grzechach związanych z tą sferą), to on ciągle będzie się czuł brudny. Zatem gdy dotykamy tematu nieczystości w sensie duchowym, pamiętajmy, że nie chodzi tu o nieczystość jako kategorię estetyczną, lecz raczej o zamęt w naszych wewnętrznych pragnieniach.

Wróćmy do proroka Izajasza, którego zostawiliśmy w świątyni wypełnionej Bożą chwałą. Prorok słyszy głos Serafinów, od którego drgają futryny, i mówi: „Biada mi, bo jestem mężem o nieczystych wargach”.

Co się dzieje dalej? Na to wyznanie proroka do akcji wkracza Boży ogień – żar, który ma moc z jednej strony rozpalać w człowieku dobre pragnienia, a z drugiej niszczyć pragnienia „brudne”, nieczyste, mogące człowieka wewnętrznie dusić. Ten sam ogień równocześnie rozpala i oczyszcza oraz wygasza. Jeden z Serafinów bierze kleszczami z ołtarza rozżarzony węgiel, dotyka nim ust proroka i mówi: „Oto dotknęło to twoich warg: twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech”.

Zatrzymajmy się na moment nad słowami „zmazana” i „zgładzony”. Obserwuję, że wielu ludzi daje się wciągnąć w pewną pułapkę myślową, jaka kryje się w słowach, że Bóg odpuszcza ludziom winy. Jesteśmy czasem skłonni myśleć o odpuszczeniu win w znaczeniu przebaczenia tychże win. Codziennie prosimy przecież Boga (choćby w modlitwie „Ojcze Nasz”) właśnie o to, by przebaczył nam nasze winy. Warto jednak pamiętać, że „przebaczenie” nie jest najczęściej pojawiającym się słowem w Piśmie Świętym, gdy mowa o tym, co Bóg „robi” z naszymi winami. Istnieje pewna subtelna różnica między „odpuszczeniem” (w znaczeniu przebaczenia) a „zgładzeniem” (w znaczeniu zmazania).

„Twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech” – słyszy Izajasz. Żar wzięty z ołtarza, na którym ostatecznie sam Bóg złoży swoje życie w ofierze za nas, gładzi grzech człowieka, a to przenosi nas na zupełnie inny poziom doświadczania miłości Boga.

Gdy myślimy o przebaczeniu, obracamy się w sferze naszych ludzkich relacji. Oczywiste jest dla nas, że gdy ktoś prosi nas o przebaczenie, możemy to dla niego zrobić, ale też możemy mu odmówić. Poza tym wiemy doskonale, że przebaczenie nigdy nie dokonuje się z automatu – ot tak, na jedno kliknięcie. Przebaczenie jest raczej procesem, czyli czymś, co musi trwać w czasie, niekiedy bardzo długo. Gdy więc to samo rozumienie „przebaczania” zaczynamy odnosić do Boga, wikłamy się w nasze ludzkie wyobrażenia i może nam się wydawać, że albo na Boże przebaczenie nie zasługujemy, albo, owszem, Bóg nam może i przebaczy, tylko – jak dobry pedagog – powie: „No wiesz, to musi trwać, nie tak od razu…”. Natomiast gdy mówimy nie o „przebaczeniu”, a o „zgładzeniu” grzechów, jesteśmy w kompletnie innym miejscu. Owo zmazanie win nie tylko jest natychmiastowe, ale pełne i nieodwracalne.

To nie przypadek, że Biblia, mówiąc o „zgładzeniu win”, sięga po metaforę ognia, który wszystko pochłania. Ten obraz bardzo dobitnie oddaje natychmiastowość i siłę interwencji Boga. Żar Boga niszczy to, co niszczy nas, a zarazem staje się miejscem zjednoczenia z Nim tego wszystkiego, co jest w nas otwarte na Boga i co woła o Jego bliskość i miłość.

Potrzebujemy nieustannie sprawdzać jakość naszego żaru, jego siłę i czystość. Czuwać, czy przypadkiem nie dzieje się to, o czym śpiewał Wojciech Waglewski: „Dopadła nas jedna z tych marnych chwil, gdy to, co nas rozgrzało, dziś ledwie się tli. Lecz wcale nie musi tak być…” (Voo Voo, Posypiałka). Gdy odkryjemy w sobie jakiś rodzaj dwoistości intencji, wypada szczerze wyznać za prorokiem: „Jestem mężem o nieczystych wargach”, a potem czekać na dotknięcie Boskiego żaru.

W spotkaniu z oczyszczającym ogniem Izajasz odzyskuje wewnętrzną gotowość do służenia Panu i na nowo odkrywa w sobie pragnienie, aby zostać posłanym przez Boga. „Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł?” – słyszy głos, na który natychmiast odpowiada: „Oto ja, poślij mnie!”. Na nowo rodzi się w nim pasja.

Przepiękne w Boskiej energii miłości jest to, że ona zawsze służy zjednoczeniu. Tak jest niemal za każdym razem, gdy Pismo Święte mówi o oczyszczeniu. Celem i sensem oczyszczenia w wymiarze duchowym jest być coraz bardziej zjednoczonym z Bogiem. Wiedzą o tym dobrze mistycy, którzy w swoich zapiskach duchowych opowiadają o doświadczeniu bycia wręcz przepalonym przez Boga. Z całą pewnością jest to ogromnie bolesne przeżycie. Wyobrażam sobie, że „stary człowiek” musi skwierczeć w tym Bożym ogniu jak plastik w mojej piosence o czołgu, ale jedno jest pewne – i to także potwierdzają ci, którzy doszli na wyżyny życia duchowego: zawsze bolesne doświadczenie przepalenia przynosi niewyobrażalne po ludzku szczęście bycia blisko Boga. Wszystko, co dotąd było pooddzielane, na nowo się spaja i stapia w Bożym żarze w jedno. Wszystko poddaje się Bożemu zamysłowi.

W spotkaniu z ogniem oczyszczającym chodzi zatem o jedność – nie o nieskazitelność albo bycie lepszym od innych.

Krążył kiedyś kiepski dowcip, jak to raz do dyrektora cyrku przychodzi facet i mówi:

– Panie dyrektorze, mam świetny numer. Zobaczy pan, on wszystkich powali na kolana.

– Panie, nie mam na wypłaty dla ludzi, czasy ciężkie, co mi tu pan wyskakuje…

– Ale proszę tylko posłuchać, jestem pewien, że będzie pan zachwycony – upiera się cyrkowiec.

– No dobra, niech pan mówi, byle szybko...

– Wchodzę na scenę, proszę pana, cały ubrany na biało, z białym plecakiem. Powolutku wciąga mnie lina do góry aż pod sam dach. W całym namiocie cyrkowym panuje ciemność, tylko jeden reflektor skierowany jest na mnie. Ludzie widzą mnie, całego w bieli, i zastanawiają się, co będzie dalej, co też mam w tym plecaku. Kiedy jestem już na samej górze, werble szaleją. A wtedy ja otwieram, proszę pana, plecak i wywalam z niego na wszystkich ludzi kurze łajno. Wyobraża pan to sobie? Oni wszyscy w łajnie, a ja nieskazitelny…

Jasne jest, że nie o takiej czystości tu mówimy. Efektem oczyszczenia, którego dokonuje Bóg, nie jest osiągnięcie nieskazitelności. Zdarzają się wśród nas czasem „cyrkowcy”, którzy z wysokości patrzą na innych z minami mówiącymi: „Zobaczcie wszyscy, jaką jesteśmy wspaniałą wspólnotą! Nigdy jeszcze nie było tak idealnej wspólnoty, jak nasza!”. Nie. Pasją Boga jest oczyścić nas nie po to, byśmy się chełpili swoją bielą, tak jak zamierzał to zrobić pseudoartysta z dowcipu, i by tym bardziej raził nas brud u innych, ale po to, byśmy mogli z Bogiem się zjednoczyć.

Obraz żaru oczyszczającego usta proroka można odnieść nie tylko do pojedynczego człowieka, ale także do różnych wspólnot i całego Kościoła. Warto pamiętać, że Kościół nie jest sektą nieskalanych, ale wspólnotą grzeszników – ludzi często o podwójnym sercu i o nieczystych wargach. Mają oni tylko jedno zadanie: jak najszybciej zgodzić się na to, by Bóg mógł w nich rozpocząć swój proces oczyszczania. Mają wejść w Boży oczyszczający ogień. A co, jeśli takiej gotowości nie wyrażą? Nawet jeśli Kościół będzie chciał uciec przed procesem oczyszczenia, Bóg nie odpuści. Znajdzie sposób, by dokonać tego sądu, gdyż – jak pisze św. Piotr w swoim liście – „Jemu zależy na nas” (1 P 5,7).

Skoro sami nie potrafimy zmierzyć się w Kościele z krzywdą wykorzystywanych osób i z obojętnością wobec tego zła, Bóg rozpala ogień oczyszczenia poprzez wydobywanie na światło dzienne kolejnych skandali. Może gdy zapłoniemy wstydem i zaczniemy szukać zadośćuczynienia dla skrzywdzonych, otworzy się przed nami szansa, byśmy z tego doświadczenia wyszli bardziej pokorni i złaknieni miłosierdzia…

„Jak bowiem błądząc myśleliście o odstąpieniu od Boga, tak teraz, nawróciwszy się, szukajcie Go dziesięciokrotnie” – czytamy w Księdze Barucha (4,28). Warto, byśmy wszyscy w Kościele uchwycili się tej myśli i pamiętali, że ilekroć pozwolimy się Bogu oczyszczać, nasza gorliwość w kochaniu może wzrosnąć nawet dziesięciokrotnie!

JĘZYKI OGNIA.O ODWADZE SIĘGANIA PO WIĘCEJ

Wspomniałem o tym, że żar – pierwszy element płomienia pasji – kryje w sobie odpowiedź na pytanie, dlaczego coś robimy i co nami kieruje. Tym samym żar łączy się z naszą wolą, z decyzjami i motywacjami. Gdybyśmy chcieli przyporządkować żar którejś z Osób Trójcy Świętej, wybór niewątpliwie padłby na Ducha Świętego. To On jest Tym, który nadaje kierunek naszym decyzjom. Bez Jego mocy, rozgrzewającej nas wewnętrznie Boskiej energii, która od zawsze wpisana była w Boży pomysł na świat i na człowieka, nic byśmy nie zdziałali. Taki był i jest Boży plan: Jego miłość i Jego moc nie tylko nas otacza, ale zostaje ona „wrzucona” jak iskra w samą głębię naszego jestestwa, aby stać się zarzewiem każdej naszej decyzji, każdej dobrej myśli i każdego działania, które przemienia na lepsze ten świat i nas samych.

To nie przypadek, że apogeum historii zbawienia, to, ku czemu ta historia zmierzała, dokonuje się przez Ducha właśnie w znaku ognia:

Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić.

Dz 2,1-4

W dniu Pięćdziesiątnicy Duch Święty zstępuje na apostołów w znaku ognistych języków, które rozdzielają się w taki sposób, że na każdym spoczywa jeden. Tak spełnia się odwieczne pragnienie Boga. Tak realizuje się Jego największa pasja. Jego Ogień zostaje „wrzucony” na świat, aby rozpoczęło się dzieło Kościoła. Ogień Ducha, który zstępuje i rozdziela się, aby spocząć na każdym z apostołów, to przecudny obraz Bożej ekspansji, która – choć dokonuje się na naszych oczach – wciąż pozostaje dla człowieka tajemnicą.

Paradoksalnie w znaku rozdzielającego się ognia spełnia się pragnienie Jezusa, „aby wszyscy stanowili jedno”. Od dnia Pięćdziesiątnicy wszystkich wyznawców Chrystusa będzie łączył ten sam żar Ducha. On będzie im dawał moc i On będzie oczyszczał ich motywacje i ich decyzje, by mogli nieść światu ogień Ewangelii. Taka jest misja Kościoła – i to właśnie przyśniło się wspomnianej już w tej książce mamie św. Dominika – żeby ten sam ogień Boga, który nas zapala, zanieść innym ludziom.

Duch Święty w znaku ognia daje wszystkim przyjmującym Go nową energię i nową siłę. Zapala entuzjazmem i wewnętrznie rozgrzewa. Pamiętajmy, że w wieczerniku siedzieli mężczyźni zastraszeni, którzy od dnia śmierci Jezusa na krzyżu chronili się tam przed światem. Tkwili w zamknięciu, próbując rozgrzać choć trochę swoje zmarznięte rączki i serca, żeby całkiem nie skostnieć z niepewności i strachu. A co się dzieje, gdy przychodzi Duch Święty? Ci sami mężczyźni otwierają na oścież drzwi wieczernika, stają przed całym światem i odważnie zaczynają mówić o Chrystusie. Skąd biorą siłę? Skąd czerpią energię, by bez wahania pójść teraz w miejsca wcześniej dla nich niedostępne – aż na krańce ziemi?!

Z nami też tak czasem jest. Próbujemy jako tako ogarnąć nasze życie w skali mikro, podtrzymać nasze domowe malutkie ogniska, żeby w kominku nie zagasło, żeby w piecu choć troszkę się tliło, żeby móc choćby zupkę ugotować – i to jest normalne! To jasne, że robimy wszystko, by czuwać nad naszym ogniem w wersji mini. Pytanie, czy wersja mini to wszystko, czego oczekujemy od życia…

Jest taki żar, który ma moc rozpalić cały świat. Jest taka moc i taka siła, która przekracza granice naszej wyobraźni. A my mamy do niej dostęp! Duch Święty jest nam nieustannie dawany! Znakomitą intuicję mieli Ojcowie Kościoła, którzy łączyli Izajaszową scenę z żarzącym węglem z ołtarza z Eucharystią, bo rzeczywiście za każdym razem gdy przyjmujemy Eucharystię, przyjmujemy z ołtarza żarzący się węgiel, który ma moc oczyścić nasze „nieczyste” wargi i serca oraz rozpalić nas nową Bożą pasją. Ołtarzem jest krzyż. Na krzyżu ofiara Pana – i to właśnie On jest nam dawany. Eucharystia jest piciem ognia. Pijemy ogień Jego miłości. To jest ogień Ducha Świętego.

LISY W ZBOŻU.O PUŁAPKACH ŻARLIWOŚCI

Skończyłem niedawno czytać książkę Erica Hoffera pt. Prawdziwy wyznawca.Hoffer dokonuje w niej bardzo interesującej analizy zjawiska fanatyzmu, obecnego w ruchach religijnych i politycznych, który sieje spustoszenie wszędzie wokół, niszcząc także swoich własnych wyznawców. Na okładce książki umieszczono zapaloną zapałkę w kształcie ludzkiej głowy na tle krwistej czerwieni.

Mówiąc o płomieniu pasji, nie sposób nie wspomnieć o takim właśnie fanatycznym, brudnym żarze – niszczycielskiej sile, ukrytej pod maską religijnej gorliwości. Wielu jest takich, którzy – przepełnieni gorliwością – podejmują różne dziwne działania w przekonaniu, że wymaga tego od nich Bóg, a nie zauważają, jakie spustoszenie wokół siebie robią. Działają w przepełnionym fanatyzmem amoku podobnym do amoku Szawła, który „dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9,1).

Pochłonięty brudnym żarem człowiek potrafi słowami i decyzjami dosłownie zmieść kogoś, o kim sądzi, że z powodu rzekomej nijakości albo niewierności zasługuje na napiętnowanie. Oczywiście sam gorliwiec jest święcie przekonany, że robi to ze względu na najwyższe dobro. Prawda jest jednak inna: to jest ślepiec, niezdający sobie sprawy z tego, jak bardzo zatrute i nieczyste są jego motywy. Może nim kierować strach, głupota, chęć odwetu albo zwyczajna małostkowość, zaś tzw. „poczucie misji” staje się zasłoną dymną, której celem jest ukrycie owych rzeczywistych najgłębszych pobudek.

W iluż wspólnotach religijnych brudny ogień strawił normalność i wzajemne więzi! Zapalony wyznawca, lider lub jakiś wpływowy członek wspólnoty, potrafi nieraz latami manipulować ludźmi, którzy go otaczają, niszcząc ich w różnych wymiarach ich człowieczeństwa. Co gorsza, jeśli taki rozpalony lider, zgromadziwszy wokół siebie zaufane grono „wyznawców”, zacznie wskazywać tych, którzy w jego ocenie są zbyt mało gorliwi, potrafią zapłonąć stosy.

Warto regularnie badać samego siebie i zadawać sobie pytania: „Co mną kieruje?”, „Jakie pragnienia leżą u podstaw moich największych pasji?”, „Czy to jest pasja nawrócenia i uświęcenia?”, „Gdzie jest źródło wewnętrznego żaru, w Bogu czy poza Nim?”. Niezależnie od tego, co nas wewnętrznie rozgrzewa – czy angażujemy się w budowanie rodziny, czy w inną służbę – pytanie zawsze zostaje to samo: „Dlaczego to robię?”. Bardzo potrzebujemy wciąż wracać do tego pytania, bo wielu już pogubiło się we własnych motywacjach.

Trzeba odróżnić czysty żar – ten pochodzący z ołtarza, oczyszczający i zbliżający do Boga – od żaru „brudnego”, który może człowieka zdławić i zdusić. Kryterium jest jasne: „Czy to, co robię, czyni świat lepszym?”.

Warto sobie uświadomić, że płomień pasji, owa wewnętrzna gorliwość rozgrzewająca człowieka, potrafi być ambiwalentny i jeśli za mocno rozgrzeje nasze ego, to w końcu zacznie nas wewnętrznie niszczyć. Niestety, można być pasjonatem czegoś, co jest po prostu złem. Można też poddać się pasji, która stanie się przyczyną spustoszenia. Można zrobić tak, jak zrobił w swoim szaleństwie Samson, bohater Księgi Sędziów. Żeby pokonać Filistynów – ale tak naprawdę zademonstrować własną siłę i spryt – podpalił ogony lisom, a te, biegnąc w zboże, spaliły całe plony wraz z winnicami i oliwkami:

Samson odszedł, schwytał trzysta lisów, a wziąwszy pochodnie przywiązał ogon do ogona, a pośrodku między dwoma ogonami poprzyczepiał po jednej pochodni. Następnie podpalił pochodnie, a rozpuściwszy lisy między zboża filistyńskie spalił sterty i zboża na pniu oraz winnice wraz z oliwkami. Rzekli więc Filistyni: „Kto to uczynił?”. Odpowiedziano: „Samson, zięć Timnity, ponieważ ten odebrał mu żonę i dał ją jego towarzyszowi”. Poszli wówczas Filistyni i spalili ogniem ją i jej ojca. Samson dał im taką odpowiedź: „Ponieważ w ten sposób postąpiliście, dlatego nie spocznę, dopóki się nad wami nie zemszczę”. I zadał im wielką klęskę, bijąc od bioder aż do goleni.

Sdz 15,4-8a

W przywołanej scenie z Księgi Sędziów ponownie widzimy obraz ognia, i to niezaprzeczalnie ognia pełnego pasji, ale tym razem płomień niszczy wszystko. Jest to płomień rewolucji, która nie pyta o cenę, tylko roznieca wokół pożogę. „A niech szlag trafi nawet pół świata. Grunt, że mnie wewnętrznie grzeje” – zdaje się mówić człowiek ogarnięty taką niszczycielską pasją. Niestety, były takie okresy w historii Kościoła, że podobne „pasje” rozpalały wyznawców Jedynego Boga. Dawali się oni owładnąć brudnej gorliwości, z pozoru religijnej, ale podsycanej nieczystymi, egoistycznymi motywami, niszcząc wszystko na swojej drodze. Były takie czasy, w których chrześcijanie podpalali stosy. Ba, nawet pochodnie św. Dominika interpretowano jako ogień podkładany przez Świętą Inkwizycję.

Duch Święty przynosi nam miłosną moc do tego, abyśmy podjęli misję czynienia dobra i weszli w naszą życiową pasję z siłą i gorliwością, która może przeobrażać ten świat. Zaczyna się ona od naszej wewnętrznej przemiany, a rozszerza wszędzie tam, gdzie pozwolimy się Bogu posłać.

W gorliwości kryje się jednak jeszcze jedna pułapka. Można mianowicie tak bardzo polubić swój wewnętrzny żar, że zacznie się go przeżywać jako coś, co czyni mnie wyjątkowym – w odróżnieniu od innych. Jest to rodzaj pokusy. Człowiek zaczyna cieszyć się przeżywaniem swojego wewnętrznego ognia tak bardzo, że na ludzi – którzy tego nie doświadczają – patrzy z politowaniem i wyższością. Idę o zakład, że wielu „nagrzanych” liderów wszelakich wspólnot albo też gorliwych kaznodziejów niejednokrotnie grzmiało na tych, których sami uznawali za letnich. „Jak możesz być taki mało gorliwy, człowieku?!” – upominali, nie mogąc się nadziwić, że drugi człowiek nie doświadcza ognia, który ich samych tak mocno wewnętrznie rozgrzewa.

Jeśli więc jesteś człowiekiem, który otwiera się na Boży ogień, to wiedz, że może być taki rodzaj przesunięcia w Twojej pasji, iż zaczniesz „niechcący” pogardzać tymi, którzy wydają Ci się letni.

CIEŃ WIEŻY.O WYPALENIU

Gdy mówię o żarliwości, myślę przede wszystkim o zaangażowaniu woli oraz o intensywności i głębi decyzji. A jednak jasne staje się, że nie sposób oddzielić przestrzeni woli od sfery emocji i uczuć, jakie towarzyszą podejmowanym decyzjom. Uczucia mogą być niesłychanie pomocne do odnalezienia w sobie na nowo pasji i zaangażowania się w pełni w jakieś dobre działanie.

Wielu chrześcijan przywykło traktować emocje z dystansem i odnosić się do nich z ostrożnością. Często słyszeliśmy: „Uważaj, bo emocje mogą ci zmącić umysł” albo „Nie poddawaj się emocjom, bo mogą cię odwieść od czegoś…”. Zgoda, emocje mogą odwodzić od wartościowego działania albo nawet skłaniać do destrukcyjnych decyzji, co widzieliśmy choćby na przykładzie Samsona zapalającego pochodnie lisom. Jednakże emocje w takiej samej mierze, w jakiej mogą oddalić człowieka od dobra, mogą też stać się paliwem do ruszenia naprzód – ku wspaniałym i miłym Bogu dziełom!

Jak zatem podchodzić do świata emocji? Warto wrzucić swoje emocje i swoje uczucia – zarówno te łatwe, jak i te trudne – do Boskiego ognia, aby w nim zostały one oczyszczone, a następnie potraktować je jako narzędzia do rozwoju swojego człowieczeństwa.

Nawet tak trudna do okiełznania emocja jak gniew może stać się źródłem dobrej energii, która da człowiekowi napęd do tego, by nie poddać się złu, postawić granice i zawalczyć o dobro. Bez wątpienia warto w ten sposób spojrzeć na gniew. Jeśli jego żar zostanie dobrze spożytkowany, może on znakomicie przysłużyć się dobru.

Emocje są sposobem na przeżywanie świata. Dają nam żywy kontakt nie tylko z otoczeniem, ale też z naszymi wartościami, pomagają intensywniej przeżyć to, co jest naszym świadomym wyborem. Są źródłem energii niezbędnej do umocnienia tych wartości, które z różnych przyczyn zaczynają w nas słabnąć. Smutek daje dotkliwy dostęp do poczucia straty, radość unosi człowieka, daje spełnienie w obszarze realizowanych wartości, gniew pozwala walczyć o to, co zagrożone w tym, co się kocha*, i sprzeciwiać się wszystkiemu, co niszczy nas albo innych ludzi.

Przypuszczam, że takie właśnie niedobre przeżywanie pasji, także na płaszczyźnie emocjonalnej, może być jedną z przyczyn częstego dzisiaj zjawiska wypalenia. Im głębiej wejdziemy w nieczysty ogień, tym mocniej potem możemy doświadczyć tego zagrożenia.

W książce W. Goldinga Wieża jest przywołana historia pewnego proboszcza w małym miasteczku, który postanawia powiększyć wieżę kościoła. W amoku megalomańskiego pomysłu realizuje swój szaleńczy pomysł, podczas gdy wśród jego parafian narasta groza. Wieża, która grozi zawaleniem konstrukcji kościoła, kładzie się złowrogim cieniem na całym miasteczku. Proboszcz żarliwie kontynuuje budowę pomimo ostrzeżeń, co – jak można się domyślić – doprowadza do katastrofy. Na końcu powieści widzimy pogrążonego w depresji, złamanego człowieka, który zapada się w sobie – zgaszony i wypalony.

Podobny obraz wypalenia, apatii, znajdujemy w historii Eliasza. W Księdze Królewskiej jest opowieść o tym, jak prorok Eliasz w swojej gorliwości wymordował 450 proroków Baala i 400 proroków Aszery (1 Krl 18,18). Zaraz po tym wydarzeniu w życiu Eliasza dzieje się coś zadziwiającego. Opowiada o tym obszernie rozdział dziewiętnasty:

Kiedy Achab opowiedział Izebeli wszystko, co Eliasz uczynił, i jak pozabijał mieczem proroków, wtedy Izebel wysłała do Eliasza posłańca, aby powiedział: „<Chociaż ty jesteś Eliasz, to jednak ja jestem Izebel!> Niech to sprawią bogowie i tamto dorzucą, jeśli nie postąpię jutro z twoim życiem, jak [się stało] z życiem każdego z nich”. Wtedy <Eliasz> zląkłszy się, powstał i ratując się ucieczką, przyszedł do Beer-Szeby w Judzie i tam zostawił swego sługę, a sam na [odległość] jednego dnia drogi poszedł na pustynię. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków”. Po czym położył się tam i zasnął. A oto anioł, trącając go, powiedział mu: „Wstań, jedz!”. Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Zjadł więc i wypił, i znów się położył. Powtórnie anioł Pański wrócił i trącając go, powiedział: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga”. Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb. Tam wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: „Co ty tu robisz, Eliaszu?”. A on odpowiedział: „Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie”. Wtedy rzekł: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!”. A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: „Co ty tu robisz, Eliaszu?”. Eliasz zaś odpowiedział: „Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie”.

1 Krl 19,1-14

Dlaczego wielki człowiek, prorok, który był „jak ogień”, kładzie się na ziemi i prosi Boga: „Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków”? Co się wydarzyło?

U Eliasza nastąpiło pewne niedobre przesunięcie w podejściu do własnej pasji. Bóg – kiedy już Eliasz, posilony przez anioła, doszedł po czterdziestodniowej wędrówce do góry Horeb – pyta go: „Co ty tu robisz, Eliaszu?”, a ten odpowiada: „Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie”. 

Ładna mi żarliwość… Dopiero co leżał ledwo żywy na ziemi, anioł przynosił mu jedzenie, trącał go, każąc mu się posilić… To nie jest obraz żarliwości! To jest tylko wspomnienie dawnej żarliwości, która nie może już człowieka w żaden sposób rozgrzać. Na przykładzie Eliasza widać, że człowiek może się tak bardzo przywiązać do wyobrażenia samego siebie i swojej gorliwości, że nie zauważy momentu, w którym jego gorliwość stanie się już tylko przeszłością. Któregoś dnia obudzi się i zorientuje, że jego obecne życie to jedna wielka porażka, a wówczas może utracić sens dalszego życia i powie jak Eliasz: „Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków”.

Eliasz mówi Bogu, że Izraelici porozwalali ołtarze… Tyle że ci ludzie, zebrani tam na górze, wyznawali chwałę Boga! Dopiero co nastąpiło wielkie nawrócenie. Jeśli już ktokolwiek rozwalił ołtarze, to nie zrobili tego Izraelici, tylko kapłani pogańscy, słudzy Baala. Eliasz totalnie przeinacza więc rzeczywistość. W dodatku skarży się, że „twoich proroków zabili mieczem”. Nie do końca tak było. To on, Eliasz, kazał wymordować wszystkich proroków Baala. Gdy ogień Boży zstąpił i rozpalił ofiarę, Eliasz przypisał sobie zwycięstwo i postanowił sam „ogrzać się w tym ogniu”. Dopuścił się strasznej zbrodni na ogromnej rzeszy mężczyzn. Mówi: „pozabijali twoich proroków”, a nie widzi tego, że on sam pozabijał proroków Baala, chociaż Bóg wcale tego mordu od niego nie żądał.

Na końcu Eliasz mówi rzecz kompletnie już wyssaną z palca, mianowicie, że został tylko on jeden. Czyżby zapomniał o niedawnym spotkaniu z Obadiaszem, zarządcą króla Achaba, człowiekiem dobrym i sprawiedliwym? Eliasz polecił Obadiaszowi, by ten udał się do króla Achaba i przekazał mu informacje na temat Eliasza, na co Obadiasz zareagował takimi słowami:

Czym zgrzeszyłem, że wydajesz twego sługę na śmierć z ręki Achaba? Na życie Pana, Boga twego! Nie ma narodu ani królestwa, do którego by nie posłał mój pan, aby cię odszukać. Gdy zaś powiedziano: „Nie ma”, to kazał przysięgać każdemu królestwu i każdemu narodowi na to, że ciebie nie można znaleźć. Ty zaś teraz mówisz: „Idź, powiedz twemu panu: Oto jest Eliasz”. Przecież może się zdarzyć, że kiedy ja odejdę od ciebie, to tchnienie Pańskie uniesie ciebie, nie wiem dokąd. Gdy zaś przyjdę powiedzieć Achabowi, a on cię nie znajdzie, to wówczas może mnie zabić! A wszak twój sługa boi się Pana od swojej młodości. Czyż nie oznajmiono memu panu, co uczyniłem, kiedy Izebel zabijała proroków Pańskich? Jak wówczas ukryłem stu ludzi spośród proroków Pańskich, po pięćdziesięciu w grocie, i żywiłem ich chlebem i wodą. A ty teraz mówisz: „Idź, powiedz twemu panu: Oto jest Eliasz!”. Ależ on mnie zabije!

1 Krl 18,9-14

Eliasz wie od Obadiasza, że przy życiu pozostało stu proroków, a jednak twierdzi, że został on sam jeden – w tak wielkim jest rozżaleniu. Na szczęście Bóg objawia się swemu słudze w znaku delikatnego powiewu. Ten powiew zaprasza Eliasza do tego, by dał się Bogu unieść w nowym, łagodnym zaangażowaniu. Ów powiew jest zapowiedzią zesłania Ducha Świętego, który ma moc przełamywać apatię człowieka „poparzonego” przez własną niedojrzałość.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

*Jest to parafraza słów J. Bourbona de Busseta: „Kochać, to ruszać na ratunek temu, co zagrożone w tym, kogo się kocha”.

Płomień pasji.Jak rozpalić w sobie radość, twórczość i zaangażowanie

Wojciech Jędrzejewski OP dla RTCK SA

Autor: Wojciech Jędrzejewski OP

Produkcja: RTCK SA

Nowy Sącz 2023

Wydanie I

© RTCK SA 2023

ISBN Epub: 978-83-67290-63-0

ISBN Mobi: 978-83-67290-64-7

Fragmenty Pisma Świętego za: Biblia Tysiąclecia Online, Pallotinum,

Poznań 2003, www.biblia.deon.pl.

Redakcja: Krystyna Sadecka

Korekta: Joanna Kuczaty; Seiton, www.seiton.pl

Skład i łamanie: Adam Gutkowski, goodkowskydesign.com

Projekt okładki: Katarzyna Halota

Fotografia autora: Dorota Czoch

Wersje epub/mobi: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl

RTCK Rób to co kochasz

RTCK SA 

ul. Zielona 27, WSB, bud. C 

33-300 Nowy Sącz 

tel. 531 009 119 

[email protected] 

www.rtck.pl/sklep

Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają. 

Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze, wysyłając wartościowe materiały!