Pieśń Nilu - Fielding Hannah - ebook + książka

Pieśń Nilu ebook

Fielding Hannah

0,0
39,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pod rozgrzanym, pustynnym niebem kryje się piękno, pokusa... i niebezpieczeństwo Luksor, 1946 rok. Kiedy młoda pielęgniarka, Aida El Masri, wraca z ogarniętego wojną Londynu do rodzinnej posiadłości w Egipcie, jest gotowa stawić czoła czekającym ją wyzwaniom. Minęło osiem lat, odkąd ojciec Aidy, Ayoub, został uwikłany w zbrodnię, której nie popełnił, i zginął tragicznie. Aida nie zapomniała o tym i teraz chce się zemścić na człowieku, który, jak uważa, zdradził jej ojca – na jego najlepszym przyjacielu, Kamelu Pharaonym. Aida spotyka się z synem Kamela, urzekającym chirurgiem Pharesem, który proponuje jej małżeństwo. Wbrew niej samej, sekretna namiętność, jaką żywiła do Pharesa jako młoda dziewczyna, odżywa. Jak jednak może poślubić syna człowieka, który zniszczył jej ojca i przyczynił się do okrycia hańbą jej rodziny? Czy powrót do domu przyniesie Aidzie miłość, czy tylko narazi na niebezpieczeństwo i cierpienie? W egzotycznym i minionym świecie Górnego Egiptu Pieśń Nilu podąża za Aidą w podróży zmierzającej do odkrycia na nowo ukochanej ojczyzny, z jej białymi felukami na Nilu, urokami Kairu i starożytnymi tajemnicami płonących piasków pustyni - oraz mężczyzny, którego nigdy nie zapomniała. Zniewalająca historia pełna pasji i intryg – powieść, która ukazuje bijące serce Egiptu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 771

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pieśń Nilu

Hannah Fielding

Wydanie pierwsze, 2021London Wall Publishing Sp. z o.o.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania, lub przekazywana, w jakiejkolwiek formie bądź w jakikolwiek sposób, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani w inny sposób rozpowszechniana w jakiejkolwiek oprawie lub okładce innej niż ta, w której została opublikowana, bez podobnego warunku, w tym niniejszego warunku, nałożonego na kolejnego nabywcę.

Copyright © Hannah Fielding 2021

Powołano się na moralne prawo autora.

Wszystkie postacie i wydarzenia w tej publikacji, poza tymi, które wyraźnie znajdują się w domenie publicznej, są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do jakiejkolwiek prawdziwej osoby, żyjącej lub zmarłej, jest czysto przypadkowe i niezamierzone przez autora.

Dołożono wszelkich starań, aby uzyskać niezbędne zezwolenia w odniesieniu do materiałów objętych prawem autorskim. Przepraszamy za wszelkie pominięcia w tym względzie i z przyjemnością zamieścimy stosowne podziękowania w kolejnych wydaniach.

Tłumaczenie: Anna Esden-Tempska, Michał IgnarRedakcja: Elwira WyszyńskaWersja elektroniczna: Pracownia DTP Aneta Osipiak-WypiórKorekta: Anna Suligowska-Pawełek

ISBN 978-83-66798-10-6

London Wall Publishing Sp. z o.o.

Hrubieszowska 2, 01-209 Warszawa

www.londonwallpublishing.com

www.hannahfielding.net

pl.hannahfielding.net

Dla mojej kochanej wnuczki Philae.

Kocham Cię bardzo i mam nadzieję, że wyrośniesz na dobrą i mądrą kobietę, taką, jaką była twoja prababcia Philae

Zmarli nie mogą domagać się sprawiedliwości.

Obowiązkiem żyjących jest zrobić to za nich

Lois McMaster Bujold

Prolog

Luksor, Egipt, 1938

W zatłoczonej sali sądowej panowało pełne napięcia oczekiwanie. Szmer głosów przybrał na sile, kiedy na salę wrócili trzej sędziowie. W czarnych togach i czerwonych żabotach przywodzili na myśl złowrogie kruki. Weszli na podium i zajęli miejsca ponad poziomem widowni. Rzędy drewnianych ławek przed nimi były ciasno zapełnione. Wszyscy zebrani popatrywali na klatkę stojącą z boku, gdzie znajdował się podsądny. Przedstawiciele prasy, której ten proces dostarczał materiału na atrakcyjne czołówki, wychylali się do przodu, żeby lepiej widzieć. Zadufani w sobie prawnicy przerwali rozmowy, śmiechy, dali spokój cynicznym uwagom i skupili wzrok na ławie sędziowskiej. W sali zapanowała martwa cisza.

Ciemnooki mężczyzna za żelaznymi kratami robił wrażenie wycieńczonego – nieogolony, ubranie wisiało na jego wychudzonym ciele. Kiedy pojawili się sędziowie, wyprostował się i poszukał wzrokiem nastolatki siedzącej w pierwszym rzędzie obok siwowłosej kobiety, która trzymała ją mocno za rękę. Na twarzy dziewczyny malowały się taka udręka i taki lęk, że musiało go to zaboleć do żywego. Wyciągnął swoje skute kajdankami ręce, jakby chciał sięg­nąć do niej i ją pocieszyć.

– Sąd uznaje Ayouba El Masriego winnym kradzieży i zawłasz­czenia egipskich zabytkowych przedmiotów i skazuje go na pięć lat więzienia i ciężkich robót.

Przez salę przebiegł szmer szeptów, a potem znów zaległa cisza.

Wszystkie oczy skupiły się na mężczyźnie zaciskającym dłonie na kratach, które oddzielały go od widowni. Jego twarz nagle pobladła. Z trudem łapał powietrze. Przycisnął skrępowane ręce do piersi i zachwiał się, po czym osunął na podłogę wewnątrz klatki. Obserwująca sytuację przerażona dziewczyna krzyknęła, zerwała się i rozpaczliwie próbowała przebić się do uwięzionego. Jej wołanie utonęło w ogólnym zamieszaniu i wrzawie, jaka zapanowała w sali. Rozległy się jakieś komendy i kilku mężczyzn otoczyło drzwi klatki, kiedy te zostały otwarte i do środka wbiegło paru funkcjonariuszy, by zająć się skazanym.

Zebrani na sali podnosili się z miejsc, próbowali zobaczyć, co się dzieje. W klatce jakiś młody mężczyzna krzyczał do funkcjonariuszy, żeby zrobili mu miejsce, bo jest lekarzem. Dziewczynie zdawało się, że to trwa wieki, nim zdołała przedostać się naprzód. Chwyciła dłońmi kraty. Przerażona patrzyła, jak młody mężczyzna, klęcząc, naciska rytmicznie pierś leżącego. Dziewczyna wołała lekarza po imieniu. Po policzkach płynęły jej łzy. Ale on robił swoje, nie unosząc głowy. Wreszcie przestał, odchylił się do tyłu, przysiadając na piętach, i dopiero wtedy popatrzył na nią z głębokim współczuciem. Pamiętała tylko, że potem objęły ją czyjeś troskliwe ręce i odciągnęły szlochającą, po czym zapadła ciemność.

Rozdział 1

Luksor, marzec 1946 rok

Aida El Masri oderwała się od wspomnień i wróciła do rzeczywistości, kiedy kremowo-szary bentley, model z roku 1936, zahamował płynnie przed wielką bramą.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił postawny meżczyzna siedzący obok młodej kobiety. – Cieszę się bardzo, że postanowiłaś wrócić do domu, Aido. Khadammeen, służba też nie może się już ciebie doczekać. Od kiedy powiedziałem, że przyjedziesz, w Karawan House zapanowała wielka radość.

Aida uśmiechnęła się do Naguiba Bishary. Był bliskim przyjacielem ojca, nie tylko prawnikiem. Do samego końca robił dla Ayouba El Masriego wszystko, co w jego mocy, i za to była mu bardzo wdzięczna.

– Dobrze być znów w domu, wujku Naguibie.

Czekali w samochodzie, by pojawił się odźwierny. Naguib ciepło popatrzył na Aidę swoimi czarnymi jak węgiel oczami.

– Nie jestem pewien, czy wielu z nich zdoła cię teraz poznać. Wyrosłaś na uroczą kobietę, choć jesteś tak chuda, jakbyś miała zaraz zniknąć.

Aida roześmiała się.

– To dlatego, że nie było tam cudownej kuchni Ghaly’ego. Racjonowanie jedzenia też zrobiło swoje. Nie mieliśmy tyle masła i cukru, co wy tutaj.

Naguib niewiele się zmienił. Choć jego czoło robiło się coraz wyższe i niedługo mogły mu już zostać tylko niezbyt gęste siwe włosy na tyle głowy i przy uszach – te, które nigdy nie wypadają. Nad wąskimi ruchliwymi wargami wyhodował sobie wąsik w stylu Chaplina. Aida znała prawnika bez wąsów i wydawało się jej, że nie pasują do gładkiej, okrągłej linii brody. Miał ten typ twarzy, którą zapomina się już w chwili patrzenia na nią i może dlatego zdecydował się zapuścić wąsy. Sądząc po obwodzie talii, nadal kochał jeść. Aida stłumiła uśmiech.

– Czy Osta Ghaly robi jeszcze tę cudowną konafę?

Naguib zaśmiał się głośno, poklepując okrągły brzuch.

– Niestety, tak! – Uniósł swoje krzaczaste brwi z konspiracyjną miną. – A jego basboussa jest jak zawsze najlepsza w Luksorze, tylko nic mu nie mów, bo jeszcze przewróci mu się w głowie.

Aida uśmiechnęła się, w zadumie patrząc przez okno na wysokie palmy otaczające posiadłość El Masrich. To było takie typowe na północy Egiptu. Ich łagodny szum o zmierzchu zawsze poruszał jej wyobraźnię, wydawał się tak romantyczny. Z westchnieniem wciągnęła głęboko w płuca ciepłe powietrze. Tak pachniał Egipt. Było w tym zapachu coś z ziemi i przypraw, kóz i kurczaków, i ciąg­nących się w oddali pól bawełny. Nareszcie była w domu.

Minęło osiem długich lat, odkąd uciekła do Anglii. Przez świat przetoczyła się wojna. Aida nigdy nie przypuszczała, że tak długo jej tu nie będzie. Powiedziała sobie, że wyjeżdża tylko na rok. Póki skandal nie ucichnie. Skończyła dopiero osiemnaście lat. Została zupełnie sama. Miała tylko jednego krewnego – brata matki Angielki. George Chandler, dawny członek parlamentu, mieszkający przed wojną pod Londynem, nie miał własnych dzieci i powitał córkę zmarłej siostry z otwartymi ramionami. W ten sposób zaczęło się życie Aidy w Berkshire, na wygnaniu, które sama sobie wybrała.

Choć okoliczności były tragiczne, zdawało się, że los, zamykając przed nią jedne drzwi, otworzył drugie. Zawsze marzyła, by zostać pielęgniarką. Już kiedy jako dziecko chowała się w ogrodzie przy domu, choć powinna pomagać niani, Dadzie Aminie, przy smażeniu jej słynnych konfitur. Aida wolała w ukryciu czytać książki o Florence Nightingale albo Lampę w mroku, o jej uczennicy, albo o Edith Cavell, bohaterce Wielkiej Wojny. W Anglii Aida mogła zrealizować swoje marzenie. Z pomocą wuja George’a dostała się na kurs pielęgniarski w londyńskim szpitalu królewskim. Jej romantyczne pojęcie o zawodzie szybko zostało rozwiane przez długie godziny pracy, wykłady, naukę do egzaminów, nie wspominając już o konieczności czyszczenia basenów i ścielenia łóżek – a wszystko to pod okiem surowych, wymagających perfekcji sióstr przełożonych.

A potem w Europie wybuchła wojna i nawet gdyby Aida chciała, nie mogłaby wrócić do Egiptu. Przez następne sześć lat jej życie przybrało inny obrót. Kiedy Londyn był bombardowany, szkolenie praktyczne zostało z konieczności przyspieszone. Pielęgnowała okaleczonych pod Dunkierką żołnierzy, opatrywała poparzonych w bitwie o Anglię pilotów, a także rannych cywilów. W tym czasie wuj George wrócił do pracy. Przeprowadził się do Chelsea, by pomagać w nowo utworzonym ministerstwie zaopatrzenia na Strand. Rzadkie wolne chwilę Aida spędzała u niego w domu. Poza tym wuj zabierał ją na herbatki do Ritza, gdzie spotykali się politycy, arystokraci i dalsi krewni rodziny królewskiej. To stanowiło wielki kontrast z potwornościami cierpień, z jakimi miała na co dzień do czynienia w pracy.

Śmierć ojca była dla niej wstrząsem, który zapoczątkował jej dorastanie. Okrucieństwa wojny stały się chrztem bojowym. Pyzata, zagubiona nastolatka, która wyjechała z Egiptu, w okresie wojny przeistoczyła się w silną, odpowiedzialną młodą kobietę. Potrafiła opatrywać okaleczone podczas walk ciała, jednak sama nosiła potwornie bolesną ranę, która nie chciała się goić. Teraz Aida znalazła się znów w Egipcie, po latach, które wydawały się jej długie jak całe życie. Była tu, by przywrócić dobre imię ojcu.

Oprzytomniała na odgłos zgrzytu metalu, kiedy Kherallah, ghaffir ze strzelbą na ramieniu, otwierał bramę. W ogromnym białym turbanie na głowie, ubrany w śnieżnobiałą galabiję, uniósł dłoń na powitanie, kiedy wjeżdżali do środka. Na jego ciemnej twarzy błysnął szeroki uśmiech. Aida pomachała do niego. Dobry, lojany Kherallah. Był ich odźwiernym, odkąd sięga pamięcią. Jako chłopak pracował ze swoim ojcem, który też pełnił tę funkcję i ochraniał posiadłość, zanim obowiązki przejął po nim Kherallah.

Spoza drzew mangowców i gujawy, na których połyskiwały jaskrawo owoce, widać już było zarys różowego domu, gdzie się urodziła – Karawan House, nazwany tak od słowika. Aida uwielbiała piękną, choć smutną, legendę o tym ptaku, którą opowiadała jej w dzieciństwie Dada Amina. W arabskich podaniach róża powstała z kropli potu, która spadła z czoła proroka na ziemię. Od tamtej pory wszystkie róże były białe, póki pewien słowik nie zakochał się w jednej z nich i nie przycisnął do kwiatu tak mocno, że aż kolce łodygi przebiły mu serce. Kwiat zabarwił się od krwi na czerwono, gdy ranny słowik wyśpiewywał smutne nuty swej pieśni. Wzrok Aidy powędrował na budynek. Niegdyś tyle tu było życia i śmiechu, teraz w pełni zasługiwał na swoją nazwę. Po latach, kiedy ojca Aidy już tu nie było, robił wrażenie pogrążonego w melancholii, pozbawionego dawnych kolorów.

Pięknie zaprojektowana, solidnie zbudowana stara rezydencja podupadła. Neoklasycystyczna różowa kamienna fasada z kremowymi wykończeniami, łukami, kolumnami, eleganckimi wąskimi oknami o spłowiałych zielonych drewnianych okiennicach – wszystko to łuszczyło się, przedstawiając ponury widok. Główny dom miał po bokach niższe skrzydła, salę balową i taras po jednej stronie, a ogród zimowy, odpowiednik angielskiej oranżerii z drugiej, gdzie było słonecznie nawet zimą. Wszystkie frontowe pokoje wychodziły na rzekę i pustynię, ale widok z pomieszczeń z tyłu był równie piękny – na teren z palmami i zielone pola w oddali. Nie był to najbardziej okazały dom w okolicy, ale dość elegancki i Aida – mimo że straciła matkę, kiedy miała zaledwie siedem lat – spędziła tu szczęśliwe dzieciństwo pod opieką taty i Dady Aminy. Wysłano ją do szkoły z internatem w Anglii – Cheltenham Ladies’ College, ale kiedy tylko mogła, przyjeżdżała tu na wakacje i ferie.

Samochód zatrzymał się przy szerokich schodach z białego marmuru, które prowadziły na werandę przed domem. Kierowca podbiegł, by otworzyć drzwi auta. Podjazdem podszedł Ragab, ogrodnik, który zajmował się parkiem od czasu jej dzieciństwa, i z uszanowaniem uścisnął dłoń Aidy. Jego głęboko osadzone, łagodne oczy zdradzały naturę człowieka żyjącego blisko natury.

– Hamdelellah Al Salama ya Sit – wyszeptał, kłaniając się jej z szacunkiem.

– Allah yé sallémak, ya Ragab – odparła na jego powitalne pozdrowienie.

Nie zapomniała arabskiego. Przyjemnie i trochę dziwnie było znów mówić w tym języku. Słowa przebijały się na powierzchnię, jakby długo trzymała je gdzieś w zanadrzu.

Rzeźbione dębowe drzwi domu były otwarte. Przy wejściu stał szereg uśmiechniętych służących, by powitać wracającą Sit Aidę. Między nimi Osta Ghaly, miły, pulchny stary kucharz, który w tajemnicy dawał małej Aidzie cudowne słodycze stworzone w jego kuchni, gdzie dziewczynce wstęp był wzbroniony. Sędziwy Bekhit – szef suffragich, ubrany w nieskazitelnie białą szatę z czerwoną szarfą i fez – służył u rodziny Aidy od pięćdziesięciu lat. Jego najstarszy syn, Guirguis – energiczny młody człowiek o bystrych ciemnych oczach, które nigdy niczego nie przoczyły – miał pewnego dnia przejąć obowiązki ojca, choć na razie mu podlegał i był szkolony do przyszłej funkcji. Był tu też Radwan, pomywacz, znany jako filfil, pieprz, bo zawsze mieszał się w spory innych, jak pieprz dosypywany do potraw, i jego kuzyn Hassan, sprzątacz, cichy chłopak, który często się uśmiechał, ale niewiele mówił. Obaj pochodzili z tutejszych wiejskich rodzin, społeczności fellachów, pracujących na posiadłości El Masrich od wielu pokoleń. Dalej stała Fatma – pomywaczka z połyskującymi złotymi zębami, służąca, Naima, siedemnastolatka, która była dzieckiem, kiedy Aida stąd wyjeżdżała. I wreszcie Dada Amina, która wychowała ojca Aidy Ayouba, a potem opiekowała się nią samą.

Niewysoka pulchna kobieta o kręconych czarnych włosach ściąg­niętych do tyłu noszoną na głowie trójkątną chusteczką, ubrana w kwiecistą galabiję – była powiernicą i drugą matką dla małej Aidy. A kiedy u Eleanor El Masri zdiagnozowano raka i wkrótce potem zmarła, niania stała się dziewczynce jeszcze bliższa. Dada była dobra i miała uroczy, łagodny wyraz twarzy, jednak nie dawała sobie w kaszę dmuchać i potrafiła utrzymać w ryzach nieco buntowniczą podopieczną. Kiedy Aida dorosła, Dada Amina zajęła się prowadzeniem domu jako gospodyni i doskonale się w tym sprawdzała.

Wszyscy ci ludzie służyli Ayoubowi El Masriemu do jego śmierci, a Aida uparła się, by zatrzymać ich i potem, choć sama wyjeżdżała w pośpiechu do Anglii. Naguib, który przejął zarządzanie posiadłością El Masrich, przystał na jej prośbę. Wiedział, że jego przyjaciel byłby dumny z lojalności Aidy wobec służby, która w większości stała się dla nich bliska jak członkowie rodziny. Tego dnia oni wszyscy witali Sit Aidę z radością. Rozpromienieni patrzyli na nią, kiedy z uśmiechem ściskała kolejno ich dłonie i dziękowała każdemu z osobna za to, że dbali o dom pod jej nieobecność. Powitanie z dawną nianią na końcu szeregu było najbardziej wzruszające. Dada Amina przytuliła młodą kobietę do piersi i całowała ją ze łzami w ciemnych błyszczących oczach.

– Aido, habibti, moja kochana, jesteś już całkiem dorosła! – zawołała, odsuwając ją wreszcie od siebie, żeby się jej przyjrzeć. – Czy ty podczas wojny zupełnie nic nie jadłaś, ya binti, moje dziecko? Zmieniłaś się. Wyglądasz niemal jak inna osoba. Ale ja rozpoznałabym cię zawsze i wszędzie, ya danaya, moje drogie dziecko... Na Allaha, coś ty zrobiła z włosami? Zupełnie jak gwiazda filmowa. Baeti zay el amar, jesteś piękna jak księżyc... O, jak dobrze znów cię widzieć! – Z oczu Dady Aminy znów popłynęły łzy, kiedy ściskała raz jeszcze dziewczynę, za którą tak bardzo tęskniła, jakby to była jej rodzona córka.

Aida otarła mokre policzki i roześmiała się.

– A ty się wcale nie zmieniłaś. Nic a nic. Powiedz, jak ty to robisz, że jesteś zawsze młoda?

– O, rozstawia nas wszystkich po kątach i pilnuje, żebyśmy jej słuchali – wtrącił Naguib. – Na tym chyba polega cały sekret, prawda?

Mrugnął do Dady Aminy i wybuchnął tubalnym śmiechem, ubawiony własnym dowcipem.

Może czas nie zmienił Dady Aminy, ale Aidę na pewno. Gos­posia miała rację – jej podopieczna czuła się teraz inną osobą. Wydawało się, że wieki minęły od tamtego popołudnia osiem lat temu, kiedy patrzyła, jak jej ojciec, Ayoub El Masri, stoi za kratami niczym dzikie zwierzę w mrocznej sądowej sali i była świadkiem, jak umiera chwilę po ogłoszeniu wyroku. Wybitny archeolog nie zniósł tego, że uznano go za złodzieja, i w kilka minut zmarł na zawał. To był tragiczny finał jego życia i brutalny koniec beztros­kiego dzieciństwa Aidy. Na wspomnienie pierwszych tygodni po tamtym zdarzeniu, gdy pogrążyła sie w czarnej rozpaczy, Aidę przebiegł dreszcz.

Była pewna, że ojciec był niewinny, ale uciekła do Anglii przed wścibstwem dziennikarzy i złośliwymi językami środowiska, bo wszyscy z lubością rzucili się na skandal. Prawdziwego winnego Aida odkryła już w dniu aresztowania ojca i tę wiedzę nosiła w sobie przez wszystkie lata wojny. Teraz wróciła do Luksoru i zamierzała zrobić co w jej mocy, by zebrać potrzebne dowody i rozprawić się z tchórzem, który pozwolił, by jej ojciec – jego sąsiad, z którym długo był w przyjaźni – trafił do więzienia. Ten człowiek przyczynił się w efekcie do śmierci Ayouba.

* * *

Po hucznym powitaniu służba rozeszła się do swoich zajęć. Tylko Dada Amina ruszyła z Aidą i Naguibem Bisharą do domu.

Hol był przestronny, pełen światła. Podłogę pokrywały płyty kremowego marmuru calacatta, sprowadzonego z Włoch podczas budowy domu na początku dziewiętnastego wieku. Złotawe żyłki nadawały kamieniowi ciepło i głębię. Głównym elementem były tu wspaniałe drewniane schody. Na dole stały dwie jońskie kolumny z tego samego drogiego marmuru. Z pomalowanego na barwę kości słoniowej sufitu zwisał cudowny żyrandol Baccarat. Sklepienie zdobiły złocone stiuki z elementami beżu i brązu. Rzeźbienia przedstawiały różne ptaki Egiptu.

Dada Amina poprowadziła Aidę z wujem po wypolerowanej posadzce do długiego prostokątnego salonu o czterech wysokich oknach, przez które wpadało tu mnóstwo światła, obramowanych adamaszkowymi zasłonami o łagodnie spłowiałych kolorach. Wychodziły na taras, skąd roztaczał się zapierający dech w piersiach widok – leniwie płynące wody Nilu mieniły się perłowo i miało się wrażenie, że można byłoby po nich przejść na drugi brzeg, gdzie wznosiły się różowawe wzgórza Doliny Królów, zmieniając odcień w zależności od położenia słońca na niebie. Za dnia feluki, romantyczne łodzie o wysokich żaglach używane tu od czasów starożytnych, sunęły po rzece niczym ogromne białe motyle.

Ten pokój, jak i inne w domu, był urządzony wedle surowej angielskiej mody – Ayoub i Eleanor zmienili cały wystrój, kiedy przenieśli się do Luksoru i zastąpili bogato złocone francuskie meble prostszymi, bardziej eleganckimi sprzętami w stylu Sheraton.

Aida uśmiechnęła się ucieszona, że znów jest w tak dobrze sobie znanym miejscu. Tęsknota ścisnęła jej serce. Ojciec zawsze powtarzał, że w tych wysmakowanych wnętrzach na każdym kroku czuje się rękę jej matki. Mawiał, że jego żona miała potrzebę otaczania się pięknem. Salon był dokładnie taki, jak Aida go pamiętała. Ściany w słonecznym żółtym kolorze, a na nich obrazy Davida Robertsa, Prisse’a d’Avesnesa i Augustusa Lamplougha, przedstawiające krajobrazy starożytnego Egiptu: rzekę Nil, pustynię i sceny z tutejszego życia. Dębową podłogę pokrywały wspaniałe stare dywany z Iranu i Turcji, a po obu stronach pokoju o pięknych proporcjach były kominki, nad którymi wisiały lustra w złoconych ramach. Zimą paliło się w nich, bo w odróżnieniu od dni, kiedy temparatury były przyjemne, nocą panował przejmujący ziąb. Pięknie inkrustowane stoliki przyścienne na trzech zwężających się nóżkach stały między oknami, a na nich przerobione na lampy antyczne chińskie wazony z czerwonymi wzorami. Środek pokoju zajmował duży okrągły stół. Dada dbała, żeby w stojącym na nim wazonie zawsze były świeże, pachnące słodko kwiaty z ogrodu, nawet kiedy w domu nikt nie mieszkał. Przed każdym z kominków stała szeroka kanapa i fotele obite bladoseledynowym adamaszkiem. Aida pamiętała, jak siadała na jednej z nich jako mała dziewczynka i wtulona w mamę słuchała, jak ta czyta jej bajki. Jak dobrze było czuć oddech mamy na policzku. Kiedy dorastała, pozostały jej wspomnienia tamtych chwil i tych, które spędziła tu z tatą i Dadą Aminą.

Matka Aidy odwiedziła Egipt z rodziną w drodze powrotnej z Indii do Anglii. Na jakimś koktajlu w Ambasadzie Brytyjskiej w Kairze poznała Ayouba El Masriego. Był wielkim erudytą, znanym i cenionym już archeologiem. Prowadził wiele prac wykopaliskowych i uratował przed zniszczeniem dużo egipskich dzieł sztuki. Eleanor była młoda, piękna i inteligentna. Połączyła ich miłość od pierwszego wejrzenia. Uciekli i wkrótce pobrali się potajemnie. Wybuchł skandal. W efekcie Ayoub, jedynak, który jako nastolatek stracił rodziców, został wyklęty przez resztę rodziny i szeroki krąg dawnych przyjaciół, a Eleanor przez swoich bliskich.

Początkowo kręgi zarówno egipskiej, jak i brytyjskiej śmietanki towarzyskiej ich odrzucały – w owych czasach mieszane małżeństwa nie były tolerowane. Ayoub pochodził z Kairu, ale zdecydował, że przeprowadzą się do Luksoru w górnym Egipcie, gdzie było spokojniej, a on, jako archeolog, mógł więcej czasu poświęcać na wykopaliska, jednocześnie doglądając ziemi, którą odziedziczył po rodzicach.

Tamtejsze środowisko obserwowało uważnie poczynania złotej pary. Ayoub zdobywał coraz większe uznanie, a jego żona okazała się uroczą, gościnną panią domu i z czasem zawarli wiele nowych cennych przyjaźni w Luksorze. Choć zapewne nie brakowalo im też wrogów, bo jak mówi stare arabskie przysłowie, zazdrość to nieodłączny towarzysz sukcesu. Dada Amina lubiła powtarzać małej Aidzie: Czy komukolwiek może udać się uciec przez złym wzrokiem? Nieco starsza Aida zdawała sobie sprawę, że rodzina El Masrich musi budzić mieszane uczucia.

Ruszyła za Naguibem do kanap i foteli przy kominku, a Dada Amina wyszła z salonu i zamknęła za sobą cicho drzwi.

– Chodź, Aido, usiądźmy. Na pewno jesteś zmęczona, ale musimy porozmawiać – powiedział prawnik, zajmując jeden z foteli o wysokim oparciu.

– Martwisz się czymś, wujku? Czy coś się stało?

– Masz rację, martwię się. O ciebie, Aido.

Naguib wyjął fajkę i zaczął ją nabijać.

– O mnie? Nie masz powodu. – Aida oparła się wygodniej na kanapie. – Jakoś przeżyłam wojnę, prawda? Wierz mi, to nie było takie łatwe. Najwyraźniej potrafię o siebie zadbać.

Przyjrzała się mu uważnie.

– Chodzi o pieniądze? Nie tknęłam swojego spadku, więc jeśli nie stało się nic nieoczekiwanego, powinnam mieć coś na dobry początek.

– Nie, nie. Moja droga, jesteś bardzo bogatą kobietą. Ayoub zostawił ci wielki majątek, który nie został naruszony, bo przed wyjazdem nie upoważniłaś ani mnie, ani nikogo innego, by nim zarządzać.

Trzasnęła zapałka i Naguib przyłożył ją do główki fajki.

– Niepokoi mnie, że jako młoda kobieta jesteś sama. To źle, kiedy dziewczyna zostaje bez ojca i nie ma żadnego mężczyzny, który by ją chronił – powiedział bardzo poważnie, bez śladu tego tak dla niego typowego wesołego, żartobliwego tonu.

– No tak – przyznała cicho.

– Nie masz braci, żadnej rodziny.

– Zdaję sobie sprawę, że w Egipcie nie mam krewnych, wujku.

– Ale jest przecież rodzina Pharaonych. Zawsze byliście ze sobą w wielkiej przyjaźni… i w pewien sposób to teraz twoi jedyni blis­cy. Oczywiście masz też mnie, możesz na mnie liczyć, ale nie robię się coraz młodszy, a życie bywa nieprzewidywalne, jak mogłaś się przekonać.

Rodzina Pharaonych. Aidzie nasunęła się na myśl twarz młodego mężczyzny. To, zwykle doprowadzające ją do szału, krytyczne spojrzenie ciemnych oczu. I pełne współczucia oraz żalu, kiedy umarł jej ojciec. Ta bolesna wizja nękała ją przez wszystkie te lata. Aida zacisnęła zęby.

– Rodzina Pharaonych mnie nie interesuje – powiedziała z kamienną twarzą.

Przebiegłe spojrzenie Naguiba przeszyło ją na wylot. Popykał z fajeczki.

– No nie… dalej wierzysz, że Kamel Pharaony stał za tą paskudną sprawą z twoim ojcem?

– Tak. Jestem o tym przekonana. Jeśli chodzi o mnie, to nic się nie zmieniło.

– Przecież Kamel i twój ojciec byli najlepszymi przyjaciółmi! Na jakiej podstawie oskarżasz go o coś tak potwornego?

Aida nabrała powietrza. Tak długo tłumiła w sobie żal, że dziwnie trudno jej było teraz o tym mówić.

– Nie mam dowodów, ale w owym czasie informacja pochodziła z wiarygodnego źródła… Posążek Nefertari należał do Kamela Pharaony’ego. Przyniósł go do naszego domu wcześniej tego popołudnia.

Naguib pokręcił głową.

– Wiesz, że Kamel temu zaprzeczył, więc czemu się przy tym upierasz?

Aida przez chwilę milczała.

– Ojca nie było – odezwała się wreszcie. – Kamel dał posążek służącej, Soumie Hassanein. Kazał zanieść go do gabinetu ojca. Mówił, że przyjdzie wieczorem. Miał porozmawiać z tatą o tym, czy to autentyk. Tak mi powiedziała.

Naguib popatrzył na nią zdumiony.

– Ona tak twierdziła? Kamel nigdy nie powierzyłby czegoś tak cennego służbie. Jest jednym z najbardziej ostrożnych ludzi, jakich znam.

– Możliwe. Ale Souma przysięgała na życie swojego dziecka, że tak właśnie było.

Jedyny problem w tym, że ta kobieta gdzieś przepadła, nim Aida mogła poprosić ją o powtórzenie tego, co mówiła. Jednak czy to mogło cokolwiek pomóc? Czy ktokolwiek potraktowałby poważnie zeznanie khadamma, służącej?

Sądząc po minie Naguiba, nie było na to szans.

– Nie powinnaś wierzyć w plotki roznoszone przez służbę.

– Plotki? – Aida starała się mówić spokojnie, nie chciała, żeby uznał, że nadal histeryzuje jak zrozpaczona nastolatka. – Ktoś taki jak Souma nie wymyśliłby czegoś takiego. Tak to sformułować mógłby jedynie Kamel Pharaony. Poza tym, jaki miałaby interes, aby kłamać?

Naguib wzruszył ramionami.

– Kto wie? Nigdy nie wiadomo, co może kierować tymi ludźmi. Twój ojciec nigdy nie lubił Soumy. Wiem, że kilka dni przed całą tą sprawą przyłapał ją na grzebaniu w swoich papierach. Kazał jej się wynosić. Ale zlitował się, bo rzucił ją mąż i potrzebowała pracy, żeby wykarmić syna. Nie ufał jej, ale nie był człowiekiem, który skazałby dziecko na głód, więc pozwolił jej zostać. Nasze arabskie przysłowie mówi: Etak el shar le men ahssantou eleh, uważaj na tych, którym okazałeś miłosierdzie.

Aida nachmurzyła się i zamyśliła nad jego słowami.

– Możliwe, ale nadal nie pojmuję, co mogłaby zyskać, opowiadając mi taką historię.

Oczywiście brała pod uwagę, że Souma mogła kłamać, ale wiele razy myślała nad tym, co przekazała jej służąca, i jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby to była nieprawda. Jednak dlaczego Soumę interesowały jakieś papiery ojca? Znów wezbrał w niej gniew. Spuś­ciła wzrok, skręcając palcami brzeg poduszki.

– Biedny ojciec. Był o wiele za młody na śmierć. Nie zasługiwał na to, co go spotkało. Jednym z powodów, dla których wróciłam, jest to, że chcę przywrócić mu dobre imię.

Naguib spojrzał na nią pobłażliwie.

– Jak mogłabyś tego dokonać, ya binti, po tylu latach? Tak samo jak ty wierzę głęboko w niewinność twojego taty, ale obawiam się, że prawdziwy winowajca jest już daleko stąd.

Uniosła głowę.

– Tak sądzisz? Jednak jest też i takie powiedzenie, że ziarno przechodzi z rąk do rąk, a w końcu trafia do młyna. Czy to Kamel Pharaony, czy ktoś inny, zdemaskuję tego, kto przyczynił się do śmierci mojego ojca.

– To nie będzie tak łatwe, jak ci się zdaje, Aido. Zapomniałaś już, jak tu jest? Ludziom nie spodoba się, że jakaś kobieta drąży temat i zadaje pytania. I od czego chcesz zacząć?

– Od jedynego tropu, którego mogę się uczepić. Od Soumy. Jakoś ją znajdę.

Jednak słowa Naguiba wprawiły ją w przygnębienie. Wracając do Luksoru, Aida wiedziała, że będzie musiała uważać, by nie naruszać zbytnio zasad przyjętych w konserwatywnym egipskim środowisku. Egipt pozostał w swoim kokonie przez lata wojny, żadna rewolucja seksualna tu nie dotarła, nie było mowy o większych swobodach. To nie Anglia. Tam Aida zaznała wolności, w której, jako osoba niezależna z natury, mogła rozwinąć skrzydła. Nagle poczuła się ogromnie samotna w miejscu, w którym dorastała.

Naguib westchnął.

– No cóż, jedyne, co mogę powiedzieć, to że Souma dawno gdzieś znikła i nie można naprawić szkody, jaką wyrządziła.

Aida spojrzała na niego. Wpojono jej szacunek do osób starszych, ale celowo udawała, że nie wie, do czego wujek pije.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi, wujku – rzuciła.

– Jak wiesz, twój ojciec i Kamel Pharaony rozmawiali o połączeniu waszych rodzin. Kamel poprosił o twoją rękę w imieniu swojego syna Pharesa tuż przed całą tą tragedią. Ogólnie wiadomo, że byliście prawie zaręczeni.

– To prawda, ale mój ojciec nigdy nie dał Kamelowi Pharaony’emu odpowiedzi.

– Teraz wygląda to inaczej. Nie jesteś już taka młodziutka, a Phares nadal pragnie się z tobą ożenić…

Po co on jej to mówił? Nie miał prawa tak brutalnie wtrącać się w jej sprawy. Dopiero co stanęła z powrotem na egipskiej ziemi, a on już namawiał ją na aranżowane małżeństwo.

Uniosła dumnie głowę.

– Nie mam zamiaru wiązać się z kimś, kogo nie kocham – powiedziała cicho.

– W Egipcie, habibti, znajomość i miłość zaczynają się po ślubie.

– Nie zawsze. A moi rodzice? Pobrali się z miłości, prawda?

– Oni byli wyjątkowi, ale patrz, co na siebie ściągnęli przez wyłamanie się z obowiązujących zasad. Rodzina twojego ojca wyparła się go, bo poszedł za głosem serca, nie głowy.

– Może masz rację – przyznała niechętnie. – Ale przez ostatnie osiem lat nauczyłam się, że życie jest zbyt cenne, by je zmarnować.

Zniecierpliwiony Naguib machnął fajką.

– Przecież nie marnowałabyś życia, tylko je odbudowywała.

– Wujku, proszę, daj mi skończyć… Małżeństwo będzie dla mnie ważne, nawet najważniejsze, i dlatego muszę podejść do tego poważnie. Choć dorastaliśmy razem, Phares jest o wiele starszy ode mnie. Nawet wtedy, kiedy tu mieszkałam, ledwie się znaliśmy.

Naguib uniósł krzaczaste brwi w zdumieniu.

– No nie, Aido! Przecież nie byliście sobie obcy. Często wpadał odwiedzić twojego ojca. Rozmawiał z nim o jego pracy. O ile sobie przypominam, bardzo interesował się odkryciami Ayouba. Twój ojciec go uwielbiał. – Znów machnął fajką, przypominając sobie coś jeszcze. – A ty często bywałaś w Hathor i El Sharouk.

Aida poruszyła się zmieszana na wspomnienie jej dawnych uczuć do Pharesa.

– Chciałam powiedzieć, że Phares nie był moim kolegą, rówieśnikiem. Poza tym to było dawno temu, wujku. Nie możesz oczekiwać ode mnie, że zwiążę się z mężczyzną, który jest dla mnie niemal całkiem obcy. – Popatrzyła w jego oczy o ciężkich powiekach, wpatrujące się w nią uważnie. – Ojciec nigdy nie zmuszałby mnie do poślubienia kogoś, kogo nie kocham.

– Nie zmuszam cię, moja droga. Jakżebym mógł? Nie mam nad tobą żadnej władzy. Mogę ci tylko radzić. Jesteś już dorosła. Co prawda nie wyglądasz na swoje dwadzieścia sześć lat, ale w Egipcie kobiety w twoim wieku mają już zwykle gromadkę dzieci. Rozmawiam z tobą jak z własną córką. Chciałbym, żebyś widziała jasno, jak jest. To, przez co przeszłaś, nie było łatwe. Phares wszystko rozumie. – Naguib nachylił się do niej. – Był tam wtedy. Wie, jakie to było dla ciebie straszne. Biedak starał się ratować twojego ojca.

Aida pobladła. Starała się zapanować nad głosem. Naguib posunął się za daleko.

– Chcesz powiedzieć, że dlatego powinnam za niego wyjść?

– Nie, nie, skądże, habibti. – Popatrzył na nią łagodnie. – Po prostu mówię, że Phares jest dobrym kandydatem na męża. Kiedy byłaś młodsza, zdawało się, że zawsze macie sobie coś do powiedzenia, a to dobry znak, czyż nie?

Uniósł znacząco grubą brew.

– O ile pamiętam, podobał ci się, kiedy byłaś nastolatką. Chyba się nie mylę?

Zażenowana, że ma rozmawiać o tym z wujkiem Naguibem, Aida roześmiała się.

– To było młodzieńcze zauroczenie, nic więcej. Myśleliśmy zupełnie inaczej, nie było mowy o żadnej miłości między nami.

Słysząc, jak mówi te słowa, znów poczuła się dziwnie skrępowana.

– Trzeba rozważyć i inne względy – naciskał Naguib, popatrując na nią zza mgiełki fajkowego dymu. – Esba, posiadłość twojego ojca jest w opłakanym stanie. Bez oficjalnych uprawnień nikt nie mógł z nią nic zrobić. Gdybyś chciała ją dziś sprzedać, wątpię, czy dostałabyś godziwą cenę. Jeśli gospodarstwem zająłby się Kamel, byłoby to bardzo korzystne. Poza tym ziemie Pharaonych graniczą z twoimi. Najbardziej naturalnym rozwiązaniem byłoby połączenie waszych rodzin.

Wuj przemawiał zdecydowanie, niemal gniewnie. Po ośmiu latach nieobecności wydał się Aidzie obcy. Powoływał się na okrutne zwyczaje, które złamał jej ojciec, żeniąc się z cudzoziemką i płacąc za to wysoką cenę.

Aida popatrzyła na Naguiba bojowo.

– Nie ma powodu, żebym rezygnowała z wolności. Nie jestem pewna, jakie będą moje dalsze plany. Możliwe, że wrócę na stałe do Anglii.

– Zawsze byłaś uparta i lekkomyślna, co martwiło ojca.

– Nie. Ja tylko zawsze wiedziałam, czego chcę. Nie zamierzałam opuszczać Egiptu i nawet w latach szkolnych zawsze wolałam być tutaj, w domu, blisko taty. Ale teraz, kiedy go nie ma, wszystko się zmieniło. Gdzieś daleko trawa może być bardziej zielona.

Prawnik pokręcił głową z dezaprobatą.

– Skłonność do ryzykownych zachowań to nie najlepsza cecha u kobiety. Kiedyś wpakujesz się w kłopoty i niech Bóg ma cię w opiece, jeśli nie będziesz miała przy sobie ludzi, którzy mogliby ci pomóc.

W tym momencie weszła Dada Amina z tacą, na której niosła herbatę i talerz z konafą i przepysznymi małymi ciasteczkami basboussa – z orzechami i syropem.

– Osta Ghaly upiekł je specjalnie dla ciebie, bo wie, jak bardzo Sit Aida za nimi przepada. – Niania zachichotała. Rzuciła okiem na Aidę i postawiła talerz na stole. – Teraz, kiedy wróciłaś, musimy cię trochę odkarmić.

Aida wybuchnęła śmiechem. Ten jej perlisty śmiech w dawnych czasach odbijał się echem po całym domu. Osta Ghaly dodał kokosa i wody z kwiatu pomarańczy do basboussy, żeby ciasto nabrało charakteru. Aida uwielbiała jego wypieki.

– Przyjdę później do kuchni, jak wtedy, kiedy byłam mała, i osobiście mu podziękuję.

Dada Amina rozpromieniła się.

– Byłoby bardzo miło z twojej strony, ya Sit, ya amira.

Kiedy wyszła, Naguib popatrzył na Aidę siedzącą naprzeciw niego. Po wyrazie jego twarzy poznała, że jej nie odpuści.

– Mówisz, że myślisz o powrocie do Anglii? To bardzo zły pomysł, habibti. Twoje miejsce jest w Egipcie. Nie zapominaj, że jesteś Egipcjanką.

– Tak, ale i Angielką.

Prawnik pokręcił głową.

– Tu jesteś kimś. Twój ojciec był uwielbiany. Allah yerhamoh, Niech Bóg ma w opiece jego duszę.

Spojrzała na niego z ukosa.

– Zdajesz się zapominać, co o nim wygadywali po procesie.

– Ludzie są zmienni. To było dawno temu. Odeszło w zapomnienie. Nosisz nazwisko El Masrich, bardzo poważane w Egipcie. W Anglii, o ile mi wiadomo, jesteś nikim.

Zirytowana aż się zaczerwieniła.

– To nie tak. Mój wuj był szanowanym członkiem parlamentu. Ciężko pracował podczas wojny, by ludzie nie głodowali, a ja mam w Anglii wielu przyjaciół. Chodziłam tam do szkoły, pamiętasz?

Aida wiedziała, że zachowuje się niezbyt grzecznie, ale w kraju, gdzie mężczyźni myśleli, że mogą rządzić kobietami wedle uznania, czuła się trochę niepewnie i chciała z miejsca zaznaczyć, że nie ustąpi.

Nie zrobiło to większego wrażenia na Naguibie.

– W Anglii są teraz ciężkie czasy. Wojna spustoszyła Europę. Ludzie emigrują do Australii, Nowej Zelandii i Ameryki, gdzie są większe możliwości. Ty tutaj masz już majątek, którym trzeba się zająć. Dom i ziemie są w żałosnym stanie. Żeby przywrócić rezydencji dawną świetność, a ziemię doprowadzić do stanu gwarantującego obfite plony, będziesz musiała włożyć w to mnóstwo pieniędzy, które oczywiście masz. Jak mówiłem, daleko ci do ubóstwa, ale podźwignięcie tego wszystkiego jest zadaniem zdecydowanie przerastającym możliwości samotnej kobiety i dlatego małżeństwo z Pharesem Pharaonym byłoby dla ciebie ogromnie korzystne.

– Potrafię stać na własnych nogach, a poza tym, skąd masz pewność, że Phares nadal chce się ze mną żenić? Zawsze patrzył na mnie bardzo krytycznie, uważał, że na za wiele sobie pozwalam i że zachowuję się zbyt spontanicznie, choć pewnie liczył, że jestem dość młoda i mężowi nie będzie trudno mnie utemperować.

– Jak wiesz, nie jestem prawnikiem Kamela Pharaony’ego, ale przyjaźnimy się. Kiedy kilka tygodni temu powiedziałem mu o twoim powrocie, poprosił mnie o wybadanie sytuacji. Chciał, żebym sprawdził, czy nadal rozważasz możliwość poślubienia jego syna. Byłby to związek pomiędzy dwoma wielkimi rodami, który pozwoliłby wam powiększyć majątek. Zresztą Phares jest teraz wybitnym chirurgiem, zdobywa światową sławę w kręgach medycznych. Jest ogromnie szanowany.

Phares, chirurg… Aida nie była zaskoczona, że osiągnął sukces. Zawsze kochał medycynę i marzył, żeby zostać chirurgiem. Pomyś­lała z goryczą, jaki był opiekuńczy. Troskliwy z natury. Kiedy była młodsza, do białej gorączki doprowadzało ją jego wtrącanie się we wszystko i traktowanie jej z góry.

Naguib opróżnił fajkę do popielniczki.

– W każdym razie rodzina Pharaonych zachowała się bardzo przyzwoicie. Mieli oko na twoje gospodarstwo i nawet wynajęli kilku ghoufara, by je ochraniali, szczególnie nocą. Handel antykami i haszyszem podczas wojny kwitł w najlepsze i przemytnicy oraz mattareed, różni łajdacy, często ukrywali się na terenach niezamieszkałych, niepilnowanych posiadłości. Czasami nawet próbowali przejąć ziemie, osiedlając się na nich, i policja miała wielki kłopot z usuwaniem takich intruzów. Nie odrzucałbym tak pochopnie możliwości związku z Pharaonym, habibti… dobrze się zastanów.

– Wujku, to było w ich interesie chronić moje ziemie, bo graniczą z ich majątkiem. Nikt nie robi nic bezinteresownie w tych czasach.

– Jesteś o wiele za młoda, by tak myśleć, drogie dziecko. Rodzina Pharaonych to dobrzy ludzie. Życzliwi. Mam nadzieję, że przynajmniej spotkasz się z Camelią, skoro już tu jesteś?

Camelia Pharaony była młodszą siostrą Pharesa. Przyjaźniły się z Aidą od dziecka. Dlatego też, choć po wyjeździe do Anglii Aida nie chciała mieć już więcej do czynienia z rodziną Pharaonych, trudno jej było mieć o coś żal do samej Camelii. Jednak nie korespondowały ze sobą podczas wojny i Aida zastanawiała się, czy kiedykolwiek jeszcze znajdą wspólny język.

– Tak, oczywiście – odparła bez przekonania. – Mamy wiele lat do nadrobienia.

– Może ona przemówi ci do rozumu.

Aida sięgnęła po nóż, by odkroić sobie kawałek konafy.

– Proszę, wujku, nie naciskaj. Sprawa zamknięta. Nacieszmy się wspaniałymi ciastami Osty Ghaly’ego i lepiej porozmawiajmy o czymś innym.

Popchnęła talerz po blacie w jego kierunku.

Naguib zawahał się. Po chwili jednak uśmiechnął się zrezygnowany.

– Jak sobie życzysz, moja droga. – Wziął basboussę i pochłonął w kilku kęsach. – Dam ci przez kilka dni odpocząć, nim obwiozę cię po posiadłości z Megallym. To tutejszy zarządca. Pamiętasz go? Przyszedłby dziś cię powitać, ale niestety jego żona jest ciężko chora. Leży w szpitalu.

– Oczywiście, pamiętam Megally’ego. Biedny człowiek. Nadal pracuje? Musi już być stary.

– Prawda, ale doskonale radzi sobie z zatrudnionymi fellachami. Cieszy się wśród nich wielkim poważaniem.

– Mam nadzieję, że jego żona szybko wróci do zdrowia. Tymczasem zapoznam się od nowa z posiadłością. Czy mogłabym też obejrzeć rachunki? Może w przyszłym tygodniu?

Naguib otarł usta z okruchów i pomału dźwignął się z fotela.

– Oczywiście. Księgi są już w gabinecie twojego ojca. A teraz czas na mnie. Twoja ciocia Nabila przyrządza na wieczór coś, dla czego warto spieszyć się do domu. – Zaśmiał się sam do siebie. – Niedługo znów wpadnę.

Aida odprowadziła go do drzwi frontowych, pożegnała, po czym poszła do kuchni podziękować Oście Ghaly’emu za przepyszne ciasta.

* * *

W swojej sypialni na piętrze rozejrzała się dokoła. Był to piękny, elegancki pokój, pełen światła, urządzony na sposób angielski, z typowymi kwiecistymi zasłonami. Ojciec całkowicie zmienił jego wystrój, kiedy Aida skończyła szesnaście lat.

– Nie jesteś już dzieckiem i powinnaś mieć pokój godny młodej damy. Twoja matka cieszyłaby się, gdyby mogła sama ci go urządzić. Mam nadzieję, że jest dumna z tego, jak sobie z tym poradziłem – powiedział, kiedy Aida wróciła do domu po tygodniowym pobycie w Kairze z Camelią Pharaony, by świętować w Luksorze szesnaste urodziny, i zastała niespodziankę.

Dziecięca sypialnia zmieniła się w najbardziej luksusowe wnętrze, jakie Aida mogłaby sobie wymarzyć. Ściany pomalowano na różne odcienie delikatnej zieleni. Jedwabne zasłony miały kolorowe wzory w owoce. Teraz Aida ze wzruszeniem patrzyła, że nic tu się nie zmieniło. Szerokie pojedyncze łóżko, nakryte jedwabną narzutą o brzoskwiniowym kolorze i osłonięte moskitierą, stało naprzeciw sięgających podłogi wielkich okien, które wychodziły na wąski taras. W jednym z rogów pokoju znajdowały się dwa wygodne fotele przy niewielkim okrągłym stoliku.

Obok jednego z okien stało małe biurko z krzesłem. Przed drugim elegancka mahoniowa toaletka z lustrem i antycznym krzesłem pokrytym aksamitem. Pomiędzy nimi na mahoniowym, intarsjowanym habanem stoliku przyściennym były zdjęcia Aidy na różnych etapach jej życia, a także fotografie matki i ojca.

Wielką część ściany po lewej stronie zajmowała wysoka złocona przeszklona biblioteka. A po drugiej stały duża mahoniowa szafa i owalne lustro.

Aida westchnęła, patrząc na ładne angielskie wzory zasłon, przedstawiające egipskie zabytki grafiki Davida Roberta zdobiące ściany, miniaturowy serwis do podawania herbaty i bibeloty z delikatnej porcelany w szklanej szafce, którą rodzice przywieźli pewnego razu przed świętami z Anglii. Błyszczące srebrne ozdoby typowe dla różnych egipskich artystów i sprzedawców. Każdy drobiazg przywodził na myśl jakieś wspomnienia. Podeszła do stolika, na którym jej historia została zamknięta w fotografiach, i podniosła ostatnie zdjęcie zrobione z ojcem, kilka dni przed tragedią. Wydawała się na niej taka młodziutka, dziecinna, zupełnie inna niż teraz. Tak jak powiedziała Dada Amina, można było odnieść wrażenie, że teraz stała się inną osobą.

W lustrze zobaczyła odbicie młodej kobiety o złotawych ciemnoblond włosach i fryzurze Rity Hayworth. Kiedy wyjeżdżała z Egiptu, ostrzygła się na pazia, ale choć to było w czasie wojny modne, Aida nie ścinała więcej włosów. Dopiero przed wyjazdem z Anglii poszła do fryzjera i je uporządkowała. Teraz sczesywała włosy do tyłu, z przedziałkiem na boku. Opadały łagodnymi falami na plecy.

Niezwykle wielkie migdałowe oczy w kolorze szafiru w oprawie gęstych, niemal zbyt długich, ciemnych rzęs nadawały jej twarzy tajemniczy rozmarzony wyraz. Nieco podkrążone tego wieczora oczy patrzyły na nią krytycznie. Była dość blada. Jej policzki straciły naturalny blask młodości. Szare, pochmurne dni w Anglii jej nie służyły. Poza tym wyrosła, była dużo wyższa niż dawniej, i schudła, a tata mawiał, że była pulchna jak szczeniaczek. Jako dziewczynka miała pyzatą, pospolitą buzię. Teraz wydatne kości policzkowe kontrastowały z pełnymi ustami. Tak, w długim lustrze widziała zupełnie inną dziewczynę. Jednak wujek Naguib miał rację, mimo wszystko nie wyglądała na swoje lata, co ją irytowało, bo przez to mało kto traktował ją poważnie.

Wyszła na taras. Poczuła się wyjątkowo samotna, kiedy tak patrzyła w mrok nocy pogrążona we wspomnieniach. Trudno było sobie wyobrazić, jak ma tu żyć bez ojca. Za domem, na horyzoncie, gdzie pogodne niebo stykało się z piaskami, widać było jeszcze różowawą, przechodząca w żółć perłową poświatę ustępującą miejsca błękitowi, na którym błyszczały gwiazdy. Przypomniało jej to, że w ciągu doby znalazła się na innym kontynencie, zmieniła klimat i że w tych stronach bardzo szybko robi się ciemno.

Tu dni były krótkie, a zmierzch, najbardziej nostalgiczna pora, właściwie nie istniał. Słońce zachodziło dramatycznie – w jednej chwili nikło za horyzontem i koniec. Łodzie z żaglami szybko zdążały do brzegów Nilu. Słychać było tylko skrzypienie kołowrotków, jęk żagli i podzwanianie łańcuchów, kiedy je cumowano. Wiele razy patrzyła na to, ale chyba nigdy nie doceniała w pełni, ile w tym widoku spokoju i piękna. Tu było zupełnie inaczej niż w świecie, który zostawiła za sobą – wszystko zdawało się odległe, były tylko piaski, woda, palmy i zabytki. Jakże różniło się to od obrazów wojny, jakich była świadkiem. To cudowne poczucie zawieszenia poza rzeczywistością! Zamknęła oczy i wdychała ciepłe wieczorne powietrze. Wprost nie mogła uwierzyć, że wróciła. Nareszcie była w domu.

Kochała kraj, w którym dorastała. Wszystko w nim wydawało się tak znajome. Pasowała tu i nigdy by stąd nie wyjechała, gdyby ojciec nie zmarł w tak tragicznych, szokujących okolicznościach. Pewnie wyszłaby za Pharesa. Już jako nastolatka podkochiwała się w nim. Była nim zauroczona. Lecz lata, jakie spędzili daleko od siebie, sprawiły, że nie mieli ze sobą wiele wspólnego. Wiedziała tylko, że podziwia go, ale w równym stopniu myśl o nim budziła w niej niepokój. Tak było, odkąd mogła sięgnąć pamiecią.

Kiedy była dużo młodsza, Phares wiecznie ją złościł – narzucający się starszy brat, który zawsze wszystko wiedział lepiej. Jego siostra Camelia zapraszała ją często do nich do Hathor, domu Pharaonych, podczas ferii szkolnych. Czasami Aida widywała tam Pharesa, kiedy jeszcze mieszkał z rodzicami i uczył się do egzaminów. Pewnego popołudnia – miała wtedy dziewięć, a może dziesięć lat – przyłapał ją, jak pędziła po stromej ścieżce w ogrodzie na rowerze. Kiedy krzyknął, że ma się zatrzymać, straciła panowanie nad kierownicą i wylądowała w żywopłocie z mocno pokaleczoną łydką. Phares szybko zabrał ją do kuchni. Okropnie strofował ją za lekkomyślność.

– Gdybyś na mnie nie krzyknął, nic by się nie stało – argumentowała.

Ale on nie chciał tego słuchać.

– Dziewczynki nie powinny jeździć na rowerze, lepiej, żeby stały mocno na nogach – upomniał ją surowo. A ona, choć w duchu oburzona jego uwagą, była też pod wrażeniem tego, jak delikatnie starał się oczyścić jej ranę, żeby jak najmniej ją bolało.

Innym razem znalazła u siebie w ogrodzie chorego ptaka. Razem z Camelią zastanawiały się, co z nim zrobić, gdy po siostrę przyszedł Phares. Miała wrócić do domu na kolację. Od razu przejął dowodzenie, kazał Aidzie znaleźć jakieś przewiewne pudełko i mały ręcznik. Kiedy przyniosła co trzeba, oznajmił, że zabiera ptaka do Hathor. Od razu zaprotestowała.

– Przecież to mój ptak, ja go znalazłam! – zawołała. – Mogę się nim zająć tutaj.

– On potrzebuje spokoju, ciepła i ciszy – powiedział Phares, wkładając ptaka do pudełka. – Nie powinny mu przeszkadzać takie hałaśliwe dziewczynki jak wy.

I odmaszerował z ptakiem w pudełku, a siostra podreptała za nim, rzucając Aidzie przepraszające spojrzenie. Następnego dnia, kiedy Aida pobiegła do sąsiadów zobaczyć, co z ptaszkiem, Phares powiedział, że ten wyzdrowiał i odleciał. Aida pamiętała, jaką poczuła ulgę, ale i rozczarowanie. Phares dostrzegł to i uśmiechnął się pobłażliwie, jego surowy wyraz twarzy nieco złagodniał.

Kiedy była starsza, jej uczucia wobec Pharesa stawały się dla niej coraz bardziej kłopotliwe. Podczas jego przyjazdów do domu z uczelni medycznej we Francji chodziła podminowana. Zauważyła w nim jakiś niepokój. Znikał na pustyni, by spędzać czas wśród Beduinów w ich obozowiskach. Odkrycie tej zagadkowej dzikiej strony jego charakteru sprawiło, że intrygował ją jeszcze bardziej, z powodów, których nie umiała pojąć.

Pewnego razu zbierała z Camelią kwiaty w ogrodzie Hathor i zobaczyła Pharesa z grupą przyjaciół. Była wśród nich dziewczyna mieszkająca w okolicy, Isis. Szła o wiele za blisko Pharesa jak na gust Aidy. Zgrabna, starsza od niej brunetka śmiała się z czegoś, co powiedział, a Aidę dziwnie ścisnęło w dołku. Czegoś takiego nie doświadczyła jeszcze nigdy w życiu. Po raz pierwszy ubolewała, że jest pyzatą niezdarną nastolatką. Wieczorem pożaliła się Dadzie Aminie. Niania otarła jej łzy chusteczką i utuliła podopieczną.

– Niedługo nie będziesz już brzydkim kaczątkiem, ya binti. Każda dziewczyna potrzebuje czasu, by wyrosnąć na piękność. Pewnego dnia przeistoczysz się w łabędzia. Mężczyźni będą ci padać do stóp.

Roztrzęsiona Aida uśmiechnęła się do Dady Aminy i ucałowała ją serdecznie. Od razu poczuła się lepiej. Ale nadal obserwowała Pharesa i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego z jego powodu jest tak nieszczęśliwa, a zarazem podekscytowana.

Kiedy tylko wpadał do Karawan albo spotkali się w Hathor, coś się z nią działo, serce biło jej szybciej. Wkrótce stało się dla niej jasne, że się w nim zadurzyła. Przerażona, że on może to zauważyć, postanowiła przy każdej sposobności spierać się z nim – czy to w sprawie chodzenia na prywatki, gdzie mogli być chłopcy, czy to wracania do domu po dziewiątej wieczorem. Wszystkie jej przyjaciółki cudzoziemki – Greczynki, Włoszki, Ormianki czy Angielki – mogły korzystać z takich swobód, a ona nie.

– Czy ci się to podoba, czy nie, jesteś Egipcjanką, Aido, a u nas takie rzeczy są zakazane – oświadczył zniecierpliwiony Phares.

Poskarżyła się potem Camelii.

– Czemu on wiecznie martwi się o moją reputację? Nie zdaje sobie sprawy, że nie jestem już małą dziewczynką? Mam takie samo prawo do niezależności jak Angielki czy Greczynki.

Choć Phares nigdy nie był wobec niej niegrzeczny, najwyraźniej przekomarzanie się z Aidą sprawiało mu przyjemność, co pogarszało sytuację. Tymczasem Camelia, domyślając się, że przyjaciółka skrywa słabość do jej brata, drażniła się z nią i ubawiona obserwowała ich potyczki.

Aida z westchnieniem otworzyła oczy i oderwała się od odleg­łych wspomnień. Pomyśleć, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej, najprawdopodobniej byłaby teraz żoną Pharesa Pharaony’ego. Z ogrodu niżej dotarł do niej zapach heliotropów i róż, zmieszany z aromatem eukaliptusów i ostrzejszym, kwiatów pomarańczy. Panowała cisza. Tylko od czasu do czasu słychać było ahem robiącego wieczorny obchód posiadłości Kherallaha i poszczekiwania hien i pustynnych lisów dobiegające z oddali.

Czuła się cudownie, że jest tu znowu, jednak tego dnia to miejsce było pełne duchów. Zdawało się, że jest aż za cicho, jakby wszystko wokół wymarło, i w tej ciszy czaił się jakiś wyrzut. Ale nareszcie wróciła. Nie miało znaczenia, że rezydencja Karawan przedstawiała po latach żałosny widok, że posiadłość zarosła chwas­tami, a zbiory były marne. Ciepłe objęcia Dady Aminy i serdeczne powitanie służących odsunęły to wszystko na drugi plan. Dom Karawan otworzył przed nią ramiona i w głębi duszy Aida wiedziała, że nie chciałaby go już nigdy opuścić.

Przechadzała się wolno po tarasie, udręczona bolesnymi wspomnieniami. W głowie dźwięczały jej słowa Naguiba: „Nie odrzucałbym tak pochopnie możliwości związku z Pharaonym, habibti… dobrze się zastanów”. Ojciec Aidy wiedział o jej zauroczeniu Pharesem, więc popierał plany przymierza rodzin, a nawet zachęcał ją do małżeństwa, ale to było zanim… Jak mogłaby wyjść za syna człowieka, który zdradził jej ojca?

Pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy.

– Otkhol, proszę wejść – zawołała, wracając do pokoju i zamykając za sobą okno, bo noc stawała się coraz chłodniejsza.

Weszła Dada Amina, niosąc na tacy jej kolację.

– Co ty tu robisz w ciemności, ya binti?

Aida włączyła światło i pokój natychmiast rozświetlił blask kryształowego żyrandola Waterford.

– Byłam na tarasie. Wieczory tu są takie piękne.

– Przyniosłam ci na górę kolację, pomyślałam, że jesteś za bardzo zmęczona po tak długiej podróży, by schodzić.

– Shukran, pewnie jestem zmęczona, choć tego jeszcze nie czuję. Jestem tak podekscytowana, że wróciłam.

Rzeczywiście miała za sobą długą podróż. Wielki brytyjski odrzutowiec zabrał ją przez Marsylię i Sycylię do Kairu, a potem wsiadła w inny samolot, do Luksoru, ale kiedy tylko przez malutkie okienko dostrzegła w oddali piramidy w Gizie, całe zmęczenie się ulotniło.

– Postaw tacę tutaj, dziękuję. – Aida uśmiechnęła się do niani i popatrzyła na rozmaitość przyniesionych potraw. – Co my tu mamy? – Nie mogła się powstrzymać, by nie porównać tego bogactwa smaków do skromnych posiłków, do których nawykła w Anglii. – Mój Boże, wszystko wygląda cudownie! Ale czemu aż tyle? W Anglii starczyłoby tego dla całej rodziny.

– To tylko kilka rzeczy, które kiedyś lubiłaś.

Tak, Aida zauważyła. Aish baladi, cudowny miejscowy, przypominający płaski kamień, chlebek z pełnego przemiału – gęsty i wyrośnięty w środku, z ziarenkami pszenicy. Shorbat adas, żółta zupa z soczewicy. Keshk, pyszne danie z kurczaka, przyrządzone z jogurtem. Półmisek torly, pieczonych warzyw z sosem pomidorowym. Mah.shi warak enab, liście winogron nadziewane ryżem z mieloną wołowiną, cebulą i ziołami. Salata baladi, odpowiednik mieszanej sałaty. I wielki talerz basboussy. Jedyna pociecha, że cokolwiek z tego zostanie, na pewno się nie zmarnuje – Aida wiedziała, że będzie podzielone pomiędzy służących i zjedzone albo od razu w kuchni, albo zabrane przez nich do domu dla rodziny.

– Za dużo tych dań. Jedno by wystarczyło. – Westchnęła, popatrując w poczuciu winy na tę furę jedzenia. – W Anglii ludzie muszą zadowolić się niezbędnym minimum. Wszystkie produkty są racjonowane, choć wojna się skończyła.

– I dlatego tak wychudłaś. Kiedy wyjeżdżałaś z Egiptu konty zay el warda el mefataha, byłaś jak pączuszek. – Dada Amina wsparła się pod boki, kręcąc pulchnymi biodrami. – Musisz jeść i przybrać trochę na wadze.

Aida roześmiała się.

– O, tak, zapomniałam, że w Egipcie urodę mierzy się w centymetrach. Pełniejsze panie uważa się za ładniejsze.

– Wyrosłaś na piękność, ale jesteś trochę zbyt bladziutka. – Niania przysiadła na jednym z foteli w kącie pokoju. – Ostaz Naguib mówił, że zostałaś pielęgniarką. Ayoub Bej byłby z ciebie bardzo dumny.

– Mam nadzieję. – Aida zajęła miejsce naprzeciwko Dady Aminy. W tym pokoju wróciło do niej tyle wspomnień. Westchnęła. – Bardzo za nim tęsknię.

Stara niania ze smutkiem pokiwała głową.

– Ja też, ya binti. – Popatrzyła na Aidę z troską. – Wiem, jakie to było dla ciebie straszne, ya danaya, że Ayoub Bej odszedł na twoich oczach, niech Bóg ma w opiece jego duszę. – Przeżegnała się. Łzy podeszły jej do oczu. – Trzymałam cię wtedy w ramionach, jak kiedy byłaś malutka. To okropne, co się z tobą potem działo. Przez wiele dni nie chciałaś widzieć nikogo poza mną. Myślałam, że moja kochana dziewczynka umrze z żalu.

Aida poczuła, jak ściska ją w gardle. Spuściła wzrok i zapatrzyła się tępo w podłogę.

– Tak, ja też tak sądziłam. Jak to sobie przypominam, cały ten ból wraca. – Spojrzała na Dadę Aminę i, przybierając dzielną minę, zmusiła się do uśmiechu. – Ale nie mówmy o ojcu ze smutkiem. Na pewno cieszyłby się, że przynajmniej przydałam się na coś podczas wojny w Anglii.

– Allah! Codziennie zamartwiałby się o ciebie. – Dada Amina wyciągnęła chustkę z kieszeni i otarła oczy. – Jestem szczęśliwa, że Bóg cię oszczędził i wróciłaś do nas bezpiecznie.

Nagle spojrzała czujnie na swoją podopieczną.

– Byłaś w Anglii sama. Mam nadzieję, że twój wuj Anglik zajął się tobą jak trzeba. Na pewno wielu mężczyzn miało na ciebie oko.

Aida uniosła brew.

– Tak. Wujek George przyjął mnie pod swoje skrzydła i był dla mnie bardzo dobry… Ale co masz konkretnie na myśli?

– Chodzi mi tylko o to, że tu nie zainteresowałaś się żadnym ze znanych sobie Egipcjan i zawsze chciałaś chodzić własnymi ścieżkami. Byłaś buntowniczką od urodzenia, całkiem jak twój ojciec.

Stara służąca zmierzyła Aidę znad okularów.

– Jak wiesz, Phares Bej się nie ożenił.

Aida popatrzyła z ukosa na nianię.

– Tak? A właściwie po co mi o tym wspominasz?

– Kiedyś mówiło się o waszym ślubie. Może nie byliście zaręczeni, ale od najwcześniejszych lat to się rozumiało samo przez się. Ayoub Bej cieszył się, że wasze rodziny się połączą.

– To było dawno temu. Od tej pory dorosłam i nie wyjdę za kogoś, kto jest mi obojętny.

Dada Amina spojrzała na nią zdumiona.

– Czyli odmieniło ci się w sercu? Przecież podobał ci się Phares Bej, choć byłaś dla biedaka dość opryskliwa.

Aida zmarszczyła brwi, sięgnęła po pieczywo i oderwała kawałek.

– Zwykle zasługiwał na takie traktowanie. Poza tym, co ja wiedziałam o mężczyznach i miłości, czy w ogóle o życiu, kiedy miałam osiemnaście lat? Z tym wychowaniem pod kloszem.

– Byłaś wychowywana tak, jak powinna być dama z twoją pozycją.

– Zmieniłam się. Tutejszy świat jest odcięty od rzeczywistości. Zastygł w przeszłości. Ludzie żyją tak, jak ich przodkowie wieki temu. Choć kocham ten kraj, nie wiem, czy się znów przystosuję. Być może to środowisko będzie musiało zaakceptować, że wyznaję inne wartości, a nie odwrotnie.

Dada Amina nachmurzyła się.

– Oddałaś serce khawaga, cudzoziemcowi?

Aida roześmiała się.

– Nie, nie martw się… moje serce jest czyste i nadal moje własne. Mogę je komuś dać albo nie dać, ala mazagui, jak mi się zechce.

Jadła chleb, zastanawiając się, czy kiedykolwiek znajdzie Egipcjanina, który mógłby ją uszczęśliwić.

Aida nigdy nie była zakochana. Kiedy wyjechała z Egiptu, była niewinną nastolatką, znała jedynie rodziny ze swoich kręgów społecznych, które przestrzegały określonych zasad. Jeśli młody człowiek interesował się jakąś dziewczyną, potajemne schadzki były wykluczone. Musiał wejść do jej domu frontowymi drzwiami, dekhul min elbab, jak mówiło arabskie przysłowie, i poprosić o jej rękę. Młoda para mogła wtedy traktować okres narzeczeński niczym połowiczne małżeństwo, żeby lepiej się poznać. Choć Aida miała wielu adoratorów, wszystkich odrzucała, a Ayoub, człowiek o szerokich horyzontach, który przeżył wielką miłość ze swoją żoną, nie wywierał nacisku na córkę w sprawie tak poważnej jak małżeństwo. Kiedy pojawił się ten temat, Aida powiedziała ojcu, co czuje do Pharesa. Ayoub od zawsze uważał młodego lekarza za odpowiedzialnego, poważnego człowieka, który ma przed sobą świet­laną przyszłość w zawodzie. Był skłonny bez wahania powierzyć mu ukochaną jedynaczkę. Jednak nic nie zostało oficjalnie ustalone. Ayoub umarł w niesławie, a potem Aida wyjechała z Egiptu.

Na początku pobytu w Anglii zagubiona i zrozpaczona dziewczyna nie miała ochoty na rozrywki, które jej rówieśnicom wydawały się czymś naturalnym. A potem, w sposób nieunikniony, to, co było związane z żałobą, weszło jej w krew. Coraz bardziej pochłaniały ją studia, a potem praca. Nieszczęścia, z jakimi się stykała w szpitalu, sprawiły, że z dnia na dzień dorosła. W jej życiu nie było miejsca na miłość, a jednocześnie coraz bardziej umacniała się w niej potrzeba swobody.

Myśli Aidy przerwał głos Dady Aminy.

– Przez wiele lat rodzina Pharaonych była dla nas życzliwa. Skoro jesteś dyplomowaną pielęgniarką, czemu nie poprosisz Pharesa Beja, by dał ci pracę u siebie w szpitalu?

– W jego szpitalu?

– Da garrah add il donya, on jest teraz wybitnym chirurgiem i ma swój szpital, El Amal. Zbudował go trzy lata temu. Zapewniają tam pacjentom o wiele lepszą opiekę niż w szpitalu państwowym na skraju miasta.

– Pewnie sporo sobie liczy za usługi, jeśli jest taki ważny – mruknęła Aida.

– Abadan, wcale nie. Ma tam też oddział, w którym leczy za darmo. Może to dumny człowiek, ale zawsze był dobry i lubił pomagać. Nawet jako chłopiec rozdawał jedzenie żebrakom.

– No, w każdym razie nie wiem, czemu rozmawiamy o Pharesie i jego rodzinie. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.

Stara gosposia popatrzyła na Aidę z wyrzutem.

– Phares Bej nigdy się nie ożenił. Złamałaś mu serce, kiedy odrzuciłaś jego oświadczyny, ya haram, biedny chłopak.

– Na litość boską! – Aida zerwała się i zaczeła krążyć po pokoju. – Ledwie się znaliśmy.

– Allah! Habibti, czy ta wojna pomieszała ci w głowie? Przecież to nieprawda!

Aida wiedziała, że z Dadą Aminą nie wygra, bo to ona była świadkiem wszystkich jej wzlotów i upadków w czasach dorastania. Spróbowała inaczej.

– Zapominasz, że nie było go tu w latach, kiedy studiował we Francji. Przyjeżdżał do domu tylko na ferie.

– Tak jak ty.

– Możliwe. W każdym razie nie podobał mu się mój sposób myślenia i moje zwyczaje. Zawsze mówił, że jestem zbyt wybuchowa i mam zbyt liberalne poglądy. Phares robił wszystko to, co najstarsi synowie obszarników… chciał pomnażać bogactwo rodu. Moje ziemie przylegają do jego. Byłam jedyną spadkobierczynią ojca, który nawet już przepisał majątek na mnie. – Machnęła lekceważąco ręką. – W Egipcie takie małżeństwo jak nasze wydawałoby się idealnym układem.

– La ya danaya, nie, moje drogie dziecko, nie masz racji. Widziałam, jak Phares Bej na ciebie patrzył, kiedy przychodził tu z wizytą. Nawet kiedy tak zażarcie się kłóciliście… Myślę, że w głębi duszy zawsze cię podziwiał.

Aidę uderzyła myśl, że może Phares naprawdę ją szanował. Założyła ręce na piersi.

– W każdym razie to już przeszłość i możesz zapomnieć o naszym związku… do niczego takiego nie dojdzie.

Dada Amina westchnęła ciężko.

– Kto wie, co los ma dla nas w zanadrzu? Al maktoub alal guibeen la bodda an tarah el ein, co wypisane na czole, oczy na pewno zobaczą. Nie da się uniknąć przeznaczenia – stwierdziła z przekonaniem.

Aida się roześmiała.

– No tak, twoje ulubione powiedzenie. Przeznaczenie przeznaczeniem, a ja mówię ci, że nie ma mowy, by rodziny El Masrich i Pharaonych się połączyły. I dość już tego. Opowiedz lepiej, co u ciebie. Jak sobie radziłaś przez te lata?

– Nie mogę narzekać. Ostaz Naguib zaopiekował się nami. Allah ye barikloh, niech go Bóg błogosławi. Dbał, żebyśmy dostawali pensje.

– Już jestem i o nic się już nie martwcie. Zajmę się wszystkim – obiecała, choć wcale nie czuła się tak pewna, jak dawała do zrozumienia.

Dada Amina czuła, że nie powinna dłużej naciskać na Aidę. Wskazała na nieotwartą małą walizkę stojącą przy łóżku.

– Przyjechałaś tylko z tym? Gdzie są twoje rzeczy?

– Życie w Europie polega na zaciskaniu pasa. Niestety nie mam żadnych pięknych kreacji. Tam ludzie ledwie mają co jeść.

– Ya haram, biedactwo, musisz powiedzieć Nabili, żeby zabrała cię do swojej krawcowej fil bandar w mieście.

– Lepiej pojadę na jakiś tydzień do Kairu. Zatrzymam się w hotelu Shepheard. Pójdę do Cicurela, tam zawsze mają modne rzeczy. Czy Au Rève des Dames z galanterią i ubiorami dla pań nadal mieści się przy Kasr al-Nil 19?

Dada Amina zdawała się przerażona.

– Maarafsh, nie wiem. Ale wiem jedno, nie waż się myśleć o wyjeździe, kiedy dopiero co tu przyjechałaś – oświadczyła, marszcząc brwi.

Aida podeszła do starej niani, nachyliła się i uścisnęła ją mocno.

– Na razie nigdzie się nie wybieram. Mam za dużo spraw na miejscu. A jeśli już dokądś pojadę, to tylko na kilka dni. – Urwała, żeby starannie dobrać słowa. – Sama mówisz, nie mam się w co ubrać. Poza tym powinnam złożyć uszanowanie brytyjskiemu ambasadorowi, sir Milesowi Lampsonowi. Mam mu przekazać list od wuja George’a, bo przyjaźnili się w latach szkolnych.

Aida zdawała sobie sprawę, że znajomość z ambasadorem może być dla niej bardzo przydatna. Ambasada angażowała się w pomoc lokalnym organom ścigania przy tropieniu przemytników zabytkowych dzieł sztuki. Brytyjczycy szczycili się tym, że biorą czynny udział w walce z nielegalnym handlem. Skoro chciała zabawić się w detektywa, warto było na początek spotkać się z sir Milesem. Choć Naguib miał rację. Była samotną kobietą i musiała działać ostrożnie.

Dada Amina poklepała ją po ręce, kiedy Aida ją obejmowała.

– Jeśli pojedziesz do Kairu i zatrzymasz się w hotelu, tamtejsze towarzystwo wciągnie cię do swoich kręgów i więcej cię tu nie zobaczymy. Po powrocie mogłabyś uznać, że tu jest zbyt spokojnie, i zacznie cię nosić, jak kiedy byłaś mała. Za każdym razem, gdy Ayoub Bej zabierał cię do Kairu, zawsze udawało ci się znaleźć powód, żeby zostać tam dłużej.

Aida zmarszczyła brwi. Wcale nie była przekonana, że w Kairze powitają ją z otwartymi ramionami. W przeciwieństwie do Naguiba nie miała złudzeń, nie sądziła, by egipska śmietanka towarzyska zapomniała, kim jest. Kiedy tylko rozniesie się wieść, że Aida El Masri wróciła do kraju, jej dawni znajomi mogą odwrócić się do niej plecami, okazując jej taką samą pogardę, jak kiedy stąd wyjeżdżała. Jednak jeśli El Masri mieli buntowniczość we krwi, to również cechowała ich determinacja i Aida musiała wierzyć, że pomoże jej to przetrwać.

– Możliwe – odparła w zamyśleniu, wyswobadzając się z objęć Dady Aminy. – W każdym razie w dawnych czasach zwykle zatrzymywaliśmy się w Gizie w Kasr El Ghoroub, domu Pharaonych. Teraz nie mogę z tego skorzystać.

Z melancholią przypomniała sobie, jak była tam razem z Camelią, z którą nie rozmawiała od czasu ucieczki z Egiptu.

– A przy okazji, co tam u Camelii? Czy odzywała się kiedyś do ciebie?

– Meskina Sit Camelia, biedna pani Camelia, jej mąż zginął w wypadku samochodowym alal tarik el sahrawy, na pustynnej drodze między Kairem i Aleksandrią. Nie zdążyli nacieszyć się życiem w małżeństwie.

– O, nie! – Aida była przerażona. Przez te osiem lat Camelia zdążyła wyjść za mąż i owdowieć. Naguib nic jej o tym nie powiedział.

– Biedna mała, bolała po stracie beja jak synogarlica. Dada Fatma, która wychowała Sit i przeprowadziła się do domu Mounir Beja, kiedy młodzi się pobrali, mówiła mi, że Camelia wylewała łzy dzień i noc… Zrobiła się tak blada i cieniutka jak sierp księżyca podczas miesiąca Ramadanu.

Aida uwielbiała te teatralne określenia i wyobraźnię odbijającą się czasami w sposobie mówienia fellachów. Niektóre frazy były tak poetyckie, że kusiło ją, by zebrać je i wydać ich wybór.

– I gdzie jest teraz Camelia?

– Mieszka tutaj, w posiadłości Sunrise Farm, Esbat El Shorouk, ale myślę, że często jeździ do Kairu, zwłaszcza gdy Phares Bej jest w anglo-amerykańskim szpitalu w Zamalek.

– To Phares Bej pracuje też w Kairze?

– Ommal, oczywiście, jak ci mówiłam, da garrah add el dinya.

– Skontaktuję się z Camelią. Przyjaźniłyśmy się. Nie mogę jej winić za to, co zrobił jej ojciec – dodała bez zastanowienia.

Oczy Dady Aminy zrobiły się wielkie ze zdumienia.

– Allah! Ciągle upierasz się przy tych podejrzeniach? Daj temu spokój, habibti. Kamel Pasza nie ma nic wspólnego z aresztowaniem twojego ojca. Mylisz się, ya binti. Wiem, że ta dziewczyna, Souma, namieszała ci w głowie, ale to jakieś bzdury, wierz mi.

Aida uniosła gwałtownie głowę.

– Skąd masz tę pewność? Po co miałaby kłamać?

– Eblees yaaraf raboh laken yatakhabeth, diabeł zna swego pana, a jednak nadal postępuje źle. Souma uwielbiała intrygi. Nie wolno było jej ufać.

– Przy mnie zawsze zachowywała się grzecznie. Nawet jeśli nie powiedziała prawdy, chcę wiedzieć dlaczego.

– Nie wywołuj wilka z lasu, Sit Aido. Nic dobrego z tego nie wyniknie. Souma dawno stąd odeszła. Na szczęście. Drążąc tę sprawę, tylko sprowokujesz złośliwe plotki.

– Wiem, co robię, Dado, nie martw się – zapewniła ją Aida, zakładając ręce na piersi. Ta rozmowa przybierała obrót, którego wolałaby uniknąć.

Dada Amina z przyganą pokręciła głową.

– Mafish fayda, to nie ma sensu… jesteś taka uparta, kiedy coś sobie wbijesz do głowy. – Niania podniosła się ciężko z fotela i westchnęła. – Nie będę strzępić sobie języka, starając się ciebie przekonać. Lepiej napuszczę ci ciepłej wody do wanny, wykąpiesz się i wcześniej pójdziesz spać. Może jak nie będziesz taka zmęczona, pomyślisz bardziej racjonalnie.

Aida czuła, jak jej irytacja maleje.

– Nie sądzę, ale dziękuję, ya Dada, z wielką przyjemnością się wykąpię.

To była wielka odmiana, że nie trzeba się martwić o gorącą wodę. W Anglii wszyscy na to uważali, bo węgiel był reglamentowany. W Egipcie, pomimo jego zacofania, można się było cieszyć dawnymi luksusami. Aida czuła się szczęściarą, że przynajmniej na razie może korzystać z tego wszystkiego, co oferowała jej ojczyzna.

Wróciła myślami do Camelii Pharaony. Jutro zamierzała obejrzeć posiadłość i może nawet spróbować zobaczyć się z przyjaciółką, jeśli ta była w Luksorze.

* * *

Tej nocy zmęczona zasnęła bez trudu. O świcie obudził ją melodyjny zaśpiew muezzina, który jakiś kilometr dalej w centrum Luksoru nawoływał wiernych z wysokiej wieży minaretu do modlitwy. Zawsze uważała za romantyczne to dobiegające z oddali, odbijające się echem o świcie i zachodzie wołanie.

Wyskoczyła z łóżka i pobiegła na taras, by zobaczyć wschód słońca. Trwał tu tak krótko! Podobnie jak zmierzch, poranny brzask właściwie nie istniał. Była noc, a zaraz potem dzień, który następował w mgnieniu oka.

Całe niebo rozbłysło, kiedy na horyzoncie pojawiło się słońce, rzucając smukłe cienie w ogrodach na dole i pośród daktylowców na polach ścielących się w oddali. Nil, łodzie z żaglami, starożytne miasto na przeciwległym brzegu nabierały kolorów. Powietrze było jak wino, niosąc tysiące aromatów. Aida uwielbiała tę porę, kiedy wiejskie okolice budziły się ze snu. Wokół drzew polatywały synogarlice, w oddali piały koguty, porykiwały osły, skrzypiały koła wodnych młynów.

Pospiesznie umyła się i ubrała. Zdecydowała się na białą bawełnianą sukienkę z haftu angielskiego z dekoltem w karo, o marszczonej spódnicy. Wąziutką talię ściągnęła szerokim, niebieskim paskiem. Wsunęła na stopy białe czółenka, bezszelestnie zeszła na dół i przez ogród na pola graniczące z posiadłością. Tego dnia chciała odwiedzić miejsca, które zawsze kochała.

Serce się jej ścisnęło, kiedy ruszyła pieszo znaną drogą, którą często przemierzała na koniu obok ojca, a która kończyła się szeregiem drzew odgraniczających posiadłość El Masrich od ziemi Pharaonych. Słońce było jeszcze łagodne, Aida zsunęła więc ciemne okulary na czubek głowy, by widzieć krajobraz w pełnej krasie barw.

Drzewa posadził któryś z przodków, by mieć trwały znak, gdzie przebiega granica. Na tych wiejskich terenach nad Nilem, gdzie wczesnym latem rzeka zalewa pola, inne sposoby znakowania często niszczyła woda. W przeszłości właściciele miewali spory kłopot z ustaleniem, gdzie kończy się ich ziemia, a zaczyna cudza. Prowadziło to do konfliktów, które ciągnęły się przez pokolenia.

Piaszczysta droga była obsadzona daktylowcami. Po obu stronach rosły gaje palmowe i ciągnęły się w nieskończoność pola bawełny. Kiedy Aida rozglądała się dokoła, wraz z zapachem rozgrzanej ziemi czerpiącej soki z wód Nilu wracały do niej wspomnienia lat dzieciństwa. Fellachowie już pracowali w polu. Ziemia była szykowana do nowego sezonu uprawy bawełny. W jednym miejscu dwa woły ciągnęły drewniany pług. Nieco dalej grupki mężczyzn uderzały w glebę motykami, by utworzyć równe linie wzruszonej ziemi, a inne gracowały pole pomiędzy szeregami krzewów. Na ścieżce widać było krążące tam i z powrotem kobiety w długich jaskrawo barwionych sukniach niosące na ramionach lub głowach kosze. Jedna wracała od rzeki z ciężkim dzbanem na głowie. Aidę zawsze fascynowała zręczność i wyczucie równowagi wieśniaczek. Trzymały się dumnie wyprostowane, niczym królowe.

Mężczyźni przy kanale blisko drogi czerpali wodę shaduf, jak za czasów faraonów, co widywało się w wielu miejscach nad Nilem. Urządzenie składało się z długiego drąga zamocowanego niczym huśtawka w pionowej ramie. Z jednej strony zwisało z niego drewniane wiadro na wodę. Obok kręciło się koło wodne, saqia, inny wynalazek z czasów dynastii Ptolemeuszy. Aida zawsze obserwowała zafascynowana, jak napędzane siłą krążącego woła koło godzinami powoli pobiera wodę i przelewa ją do rowów nawadniających pola. Wydawało się jej, że to jeden z najwspanialszych wynalazków człowieka, łączący piękno z energią zwierzęcia.

Minął ją jakiś fellach, jego nogi dyndały po bokach osiołka, na którym jechał, kołysząc się na boki. Uśmiechnął się do Aidy.

– Sabah El Kheyr, ya Sit, dzień dobry, wielmożna pani – powitał ją.

Odpowiedziała uśmiechem i też go pozdrowiła. Nie miała wątpliwości, że tu w Esbie, i pewnie w całej okolicy Luksoru, wszyscy wiedzą już, że córka Ayouba El Masriego wróciła.

Szła tak przez godzinę. Teraz słońce paliło mocno z bezchmurnego błękitnego nieba. Aida uwielbiała słońce, choć zrobiło się już trochę za gorąco, a ona nie miała kapelusza. Rząd wysokich drzew odgraniczających ziemię El Masrich od plantacji trzciny cukrowej Pharaonych był wyraźnie widoczny. Mogła skręcić w lewo ścieżką biegnącą wzdłuż niego i wrócić naokoło do domu lub pójść szeroką aleją, której sobie nie przypominała. Nie była zmęczona, przeciwnie, ten spacer na świeżym powietrzu, tak innym niż to zadymione w Londynie, dodał jej energii.