74,90 zł
Dzieje Azteków po raz pierwszy przedstawione z ich punktu widzenia.
W październiku 1519 roku na grobli wiodącej do stolicy Azteków Cortés stanął oko w oko z Moctezumą. O tym oraz tym, co działo się później, opowiadano wiele razy, lecz zawsze słowami Hiszpanów. Ale w ich cieniu zaintrygowani alfabetem łacińskim Aztecy również zaczęli go używać do utrwalania swojej historii. Do niedawna źródła te, spisane w języku nahuatl i tylko częściowo przełożone na języki europejskie, były niemalże nieznane i rzadko wykorzystywane.
Camilla Townsend, obficie czerpiąc z tych tekstów, przekonująco kreśli obraz ludzi, a nie egzotycznych, żądnych krwi postaci z europejskich stereotypów. Hiszpańskiego podboju zaś bynajmniej nie przedstawia jako apokalipsy, lecz traumę, z którą meksykańscy autochtoni potrafili się uporać, by znaleźć sobie miejsce w nowej rzeczywistości.
To najlepsza z dotychczas napisanych historii Azteków i kropka. Wartość „Piątego Słońca” polega na tym, że burzy ono utrwalony przez kolonizatorów karykaturalny wizerunek Azteków oraz Nahua i ukazuje ich jako ludzi w pełnym znaczeniu tego słowa, z wadami, zdolnych do okrucieństwa i przemocy, ale także do głębokiej miłości. - „History Today”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 554
Jak dobrze wiedzieli Aztekowie, w pojedynkę nikt nigdy niczego nie osiągnie. Z pewnością to, że zdołałam napisać tę książkę, zawdzięczam setkom ludzi, którzy wpłynęli na moje życie – tym, którzy mnie wychowali i kochali, tym, którzy mnie uczyli albo studiowali ze mną, którzy ze mną pracowali albo dzielili się swoją wiedzą o dawnej Ameryce Łacińskiej. Ta lista jest tak długa, a wpływy tych osób były tak różnorodne, że czasami myśl o tym mnie przytłacza. Proszę, byście wszyscy wiedzieli, że wobec każdego z was odczuwam należną wdzięczność i podobnie jak Aztekowie mam nadzieję, że sposobem życia i staraniami na rzecz ludzi przyszłości spłacę mój dług wobec wszechświata.
Wśród tych osób są dwie grupy ludzi, którzy tak bardzo mi pomogli przy realizacji tego projektu, że muszę wymienić ich nazwiska. Jedna składa się z naukowców zajmujących się językiem nahuatl, których prace umożliwiły napisanie tego dzieła. Poprzednią książkę zadedykowałam dwóm niedawno zmarłym gigantom intelektualnym, Jamesowi Lockhartowi i Luisowi Reyesowi Garcíi, których przekłady tekstów z języka nahuatl stały się podstawą mojej pracy. Na jej stronach wyraziłam również wdzięczność nieżyjącym już Indze Clendinnen i Sabine MacCormack. Jednak potem dotarło do mnie, że nie powinnam czekać z mówieniem głośno o moim długu, aż osoby, u których go zaciągnęłam, odejdą z tego świata. Szczerze dziękuję Michelowi Launeyowi i Rafaelowi Tenie, skromnym ludziom, którzy wnieśli zapierający dech w piersiach wkład do wiedzy o tekstach w nahuatl. Przypominacie mi Nanahuatzina, chociaż mam nadzieję, że nie uważacie swojej pracy za ofiarę.
Druga grupa obejmuje meksykańskich intelektualistów – nauczycieli, wykładowców, badaczy, pisarzy, wydawców i filmowców – którzy w kilku ostatnich latach ciepło przyjęli moje dokonania i osobiście podzielili się ze mną swoimi, czym niezmiernie wzbogacili tę książkę. Pokornie dziękuję (w porządku alfabetycznym) Sergiowi Casasowi Candarabemu, Albertowi Cortésowi Calderónowi, Margaricie Flores, Renému Garcíi Castro, Lidii Gómez Garcíi, Edith González Cruz, Maríi Teresie Jarquín Ortedze, Marcowi Antoniowi Landavazo, Manuelowi Lucero, Hectorowi de Mauleón Rodríguezowi, Erice Pani, Ethelii Ruiz Medrano, Marcelowi Uribemu i Ernestowi Velázquezowi Briseño. Wasza duma ze swojego dziedzictwa kulturowego, otwartość i przenikliwość zainspirowały mnie bardziej, niż potrafię wyrazić.
Nie mogę wpaść w nastrój liryczny i nie wspomnieć o tych, którzy zapewnili mi środki egzystencji; Aztekowie na pewno nie byliby tak naiwni. Przed laty American Philosophical Society przyznało mi grant, dzięki któremu mogłam wyjechać do Bibliothèque nationale de France i obejrzeć dzieła Juana Buenaventury Zapaty y Mendozy. Złapałam bakcyla i od tamtej pory przeszukuję roczniki nahuatlańskie. Później dzięki stypendium z John Simon Guggenheim Memorial Foundation i urlopowi naukowemu udzielonemu przez Rutgers University mogłam przeprowadzić niezbędne badania całego tego gatunku, natomiast subwencja z prowadzonego przez National Endowment for the Humanities programu Public Scholars pozwoliła mi oderwać się na rok od nauczania i pisać dzień w dzień.
Moje badania nie byłyby możliwe, gdyby nie żmudna praca personelu instytucji, które przechowują i chronią te roczniki i inne ważne teksty. Przez lata przyjmowało mnie wiele z nich: biblioteka i archiwum Instituto Nacional de Antropología e Historia w stolicy Meksyku, Bibliothèque nationale de France, British Library, biblioteka Uniwersytetu w Uppsali, New York Public Library i biblioteka American Museum of Natural History.
Dziękuję członkom mojej rodziny za to, jacy są. Moja siostra Cynthia i bratowa Patricia są najdzielniejszymi z kobiet. Wasze dzieci i wnuki będą wspominały was z miłością i uwielbieniem. Z dumą patrzę, jak mój partner, John, i moi dwaj synowie, Loren i Cian, stawiają czoło życiowym wyzwaniom. Już od lat wszyscy trzej musicie dzielić się mną z wieloma innymi osobami – studentami, moimi starzejącymi się rodzicami, wcześniej przysposobionymi dziećmi i żyjącymi w mojej głowie postaciami historycznymi – ale to wy zawsze będziecie moimi ukochanymi.
Większość poniższych terminów pochodzi z języków nahuatl (N) i hiszpańskiego (H).
Acolhua (N) – mówiąca językiem nahuatl grupa etniczna, która w wiekach czternastym i piętnastym zamieszkiwała terytorium na wschód od wielkiego jeziora w Dolinie Meksyku. Składała się z wielu altepetli, z których najbardziej znanymi są Texcoco i miasto na stanowisku archeologicznym Teotihuacan.
Altepetl (l.mn.altepeme) (N) – termin w języku nahuatl oznaczający każde państwo bez względu na to, jak duże, ale najczęściej używany na określenie miejscowego państwa etnicznego. Naszym najlepszym jego odpowiednikiem byłoby „miasto-państwo”.
Audiencia (H) – sąd najwyższy Nowej Hiszpanii z siedzibą w mieście Meksyk. Rada sprawująca władzę pod nieobecność urzędującego wicekróla.
Cabildo (H) – rada miejska w stylu hiszpańskim. Określenie to odnosiło się do rady złożonej z przedstawicieli rdzennej ludności, która zajmowała się lokalnymi sprawami wewnętrznymi.
Calli (N) – dosłownie „dom” lub „gospodarstwo domowe”. Często bywało metaforą większego organizmu politycznego. Także jedna z czterech nazw zmieniających się cyklicznie lat.
Calpolli (N) – dosłownie „wielki dom”. Kluczowy element altepetlu. Można go uważać za połączenie okręgu administracyjnego i parafii.
Chalchihuitl (N) – zielony kamień szlachetny. Termin często przekładany na języki europejskie jako „jadeit”. Nahua bardzo go cenili i dlatego używali jego nazwy jako metafory tego, co bardzo kochali.
Cziczimekowie (N) – dosłownie „ludzie psy”. Termin używany przez Nahua na określenie „dzikich” lub koczowniczych plemion zajmujących się głównie łowiectwem. Mexica byli dumni ze swojego cziczimeckiego dziedzictwa.
Chinampa (N) – sztuczna, usypana w płytkiej wodzie wysepka, na której prowadzono intensywną gospodarkę rolną.
Cihua albo cihuatl (N) – dosłownie „kobieta”, ale słowo to było też cząstką wyrazów złożonych o różnych znaczeniach. Cihuapilli nazywano kobietę wysokiego rodu, a nawet królową. Cihuacoatl (dosłownie „kobieta wąż”) było tytułem najwyższej doradczyni króla Mexica.
Cofradía (H) – sodalicja albo bractwo religijne, często zakładane w kolonialnej Ameryce Południowej przez jej rdzennych mieszkańców i ludzi sprowadzonych z Afryki dla wzajemnego wsparcia w takich sprawach jak koszty pogrzebu.
Culhua (N) – grupa etniczna zamieszkująca w czternastym wieku środkową część Doliny Meksyku.
Doctrina (H) – hiszpańska nazwa chrześcijańskiej indoktrynacji, ale odnosi się do zarządzanej przez zakonników parafii rdzennej ludności.
Don/doña (H) – hiszpański tytuł stawiany przed imieniem, jak „sir” i „lady” w języku angielskim [czy „pan” i „pani” w polskim – A.J.]. Używane przez Nahua we wczesnym okresie kolonialnym tylko w odniesieniu do hiszpańskiej szlachty i członków ich własnych wysokich rodów.
Encomienda (H) – prawo wyzyskiwania tubylczej ludności do pracy i nakładania danin na altepetle. Z nielicznymi wyjątkami nadawane było Hiszpanom.
Fray (H) – tytuł nadawany zakonnikowi, z hiszpańskiego fraile.
Gobernador (H) – gubernator i głowa tubylczego cabilda. Początkowo stanowiska te zajmowali tlatoani, ale później wybierano ich spośród całej tubylczej arystokracji.
Gwardian – przełożony domu zakonnego.
Kacyk – słowo z języka rodziny arawackiej albo karaibskiej oznaczające wodza, często używane zamiast tlatoani.
Macehualli (l.mn.macehualtin) (N) – tubylec z gminu. Czasami autochtoni określali w ten sposób siebie w odróżnieniu od Hiszpanów.
Marqués (H) – markiz, pan regionu przygranicznego. Tytuł ten nosiło kilku wicekrólów, ale kiedy Nahua używali go, nie wymieniając konkretnego nazwiska, odnosił się do Hernanda Cortésa lub jego prawowitego syna.
Mestizo (H) – osoba o mieszanym, hiszpańsko-tubylczym pochodzeniu; Metys.
Mexica (N) – Meszikowie, grupa etniczna dominująca w środkowym Meksyku przed przybyciem Hiszpanów. Obecnie nazywana Aztekami.
Nahua (N) – Ten, kto mówi językiem nahuatl. Do Nahua należeli Mexica i dziesiątki innych grup etnicznych w Meksyku.
Nahuatl (N) – język politycznie dominującego ludu, który przed przybyciem Hiszpanów stał się lingua franca w środkowym Meksyku.
Nowa Hiszpania – wielka hiszpańska kolonia obejmująca tereny obecnego Meksyku i ziemie zajęte później przez Stany Zjednoczone.
Otomi – Indianie żyjący w rozproszeniu w różnych miejscach środkowego Meksyku, uważani przez Nahua za barbarzyńców, prawdopodobnie pierwotni mieszkańcy tych ziem.
Pilli (l.mn.pipiltin) (N) – tubylcza arystokracja.
Pinome – użytkownicy języka pinotl, zwanego też popoluca, żyjący na wschód od głównej doliny. Postrzegani przez Nahua jako „niżsi”, zajmowali te tereny przed nimi.
Pulque (H) – napój alkoholowy pędzony ze sfermentowanego soku agawy.
Quauhpilli (N) – dosłownie „orli pan”. Arystokrata nie z urodzenia, lecz z powodu zasług. Czasami zostawali nimi ludzie z gminu, którzy wyróżnili się na polu bitwy, a czasami arystokraci sprowadzeni z innych altepetli.
Trójprzymierze – piętnastowieczny sojusz trzech rodów rządzących Tenochtitlanem, Texcoco i Tlacopanem. Nie był on formalną ani polityczną ligą, ale między jego członkami istniało rzeczywiste porozumienie.
Tacuba – hiszpańska nazwa Tlacopanu, altepetlu Tepaneków.
Tecpan (N) – dosłownie „miejsce, gdzie jest pan”. Pierwotnie pałac miejscowego władcy. Po podboju nazwa domu gminnego, w którym obradowało tubylcze cabildo.
Tenochtitlan (N) – pierwotnie mała wioska założona przez Mexica na wyspie na jeziorze Texcoco, później stolica wielkiego państwa. Po podboju miejsce, w którym powstało miasto Meksyk. Mieszkańców miasta zwano Tenochca.
Tepanekowie (N) – używająca języka nahuatl grupa etniczna, która zamieszkiwała terytorium na zachód od wielkiego jeziora w Dolinie Meksyku. Tworzyło ją wiele odrębnych altepetli, w tym tak dobrze znane jak Azcapotzalco i Tlacopan.
Teuctli (l.mn.teteuctin) (N) – władca, głowa dynastii posiadającej ziemie i zwolenników.
Tlatoani (N) – dosłownie „ten, który mówi”, domyślnie w imieniu grupy. Dynastyczny władca altepetlu; w tej książce termin ten tłumaczę jako „król”. Czasami nazywano tak najwyższego przedstawiciela władzy hiszpańskiej, takiego jak wicekról.
Tlaxcala (N) – duży altepetl tuż za główną doliną, który oparł się próbom podboju przez Mexica oraz ich sojuszników. Tlaxcalanie zostali jednymi z pierwszych sprzymierzeńców Hiszpanów.
Tochtli (N) – dosłownie „królik”, ale często metafora złego losu, a także nazwa jednego z cyklicznie zmieniających się lat.
Tollan (N) – dosłownie „miejsce trzcin”. Miasto rzeczywiście istniejące w środkowym Meksyku, ale w starych opowieściach często pojawiało się jako nazwa utopijnego społeczeństwa z zamierzchłej przeszłości.
Totonakowie (N) – grupa etniczna żyjąca koło obecnego Veracruz.
-tzin (N) – przyrostek w języku nahuatl, często używany jako forma grzecznościowa, ale czasami wyrażający po prostu uczucie do ukochanej osoby lub obiekt o podrzędnym statusie.
Wicekról albo virrey (H) – przedstawiciel hiszpańskiego monarchy w jednym z rejonów Nowego Świata. Początkowo było tylko dwóch – wicekrólowie Nowej Hiszpanii i Peru.
Wojny kwietne – uprawiana w czasach przedkolonialnych gra zespołowa mająca postać udawanych bitew, w których jednak zawodnicy niekiedy ginęli.
Visitador (H) – inspektor. Królowie hiszpańscy często wysyłali inspektorów, by kontrolowali ich namiestników w obu Amerykach.
Xiuhpohualli (N) – dosłownie „obrachunek lat”. Tradycyjny gatunek przekazów ustnych opowiadających o historii Nahua, po podboju często utrwalanych w piśmie.
Zakonnicy bosi – zakony żebracze, których członkowie chodzili boso albo tylko w sandałach, co symbolizowało złożone przez nich śluby ubóstwa.
Przedstawienie historii jakiegoś narodu innym nacjom w zrozumiały i możliwy dla nich do przyjęcia sposób napotyka wiele trudności. W tym wypadku nawet nazwa tego ludu sprawia kłopot, gdyż – ściśle biorąc – lud zwany Aztekami nigdy nie istniał. Żaden naród tak siebie nie nazywał. Słowo to utworzono w osiemnastym wieku na opisanie ludu, który dominował w środkowym Meksyku, gdy przybyli tam Hiszpanie. Jego użycie często wprawia w konsternację, ponieważ niektórzy stosują go w takim znaczeniu, jakie nadali mu osiemnasto- i dziewiętnastowieczni uczeni, a inni dla opisania nie tylko grupy dominującej, ale także wszystkich, nad którymi ona panowała, a więc mieszkańców wiosek w większej części środkowego Meksyku i kilku rozsianych jeszcze szerzej, na terenach sięgających na południu aż po Salwador. W tej książce odnosi się ono do ludu, który ze swojego miasta-państwa sprawował władzę nad tym regionem, oraz wszystkich innych żyjących w Kotlinie Meksykańskiej1, które związane z nim były ścisłym sojuszem. Chociaż słowo Aztek pojawia się w podtytule i we wstępie – gdzie jest konieczne ze względów komunikacyjnych – nie będę nim zbytnio szafowała. Pisząc o grupie etnicznej, która wyrosła tam na potęgę, i o jej grupach sojuszniczych, używam słowa, którym same się one określały – Mexica (wym.: meszika). Natomiast w odniesieniu do innych ludów zamieszkujących środkowy Meksyk, które miały własne język oraz kulturę i w większości – ale bynajmniej nie wszystkie – zostały podbite przez Mexica, stosuję nazwę, którą same sobie nadały: Nahua. Poza wstępem używam terminu Aztek tylko wtedy, gdy omawiam jego późniejsze postrzeganie – to, co na ogół sądzi się o sposobie myślenia i postępowania „Azteków”.
Podobnie rzecz się ma ze wszystkimi innymi ludami, które żyły w Ameryce Północnej i Południowej, zanim dotarł tam ktokolwiek inny. Z czasem zaczęto nadawać im inne nazwy niż te, jakich sami używali, niektóre pejoratywne, niektóre nie. Obecnie ich potomkowie w różnych regionach mają różnorakie preferencje co do tego, jak powinno się ich nazywać. W Kanadzie z reguły wolą określenie „pierwsze narody”, a w Meksyku „ludność rdzenna”. W Stanach Zjednoczonych niektórzy wybierają nazwę „rodowici Amerykanie”, a inni „amerykańscy Indianie” lub po prostu „Indianie”. Każda grupa etniczna ma historycznie uzasadnione powody do preferowanej przez siebie nazwy. Nie wybieram żadnej z nich; używam ich wymiennie.
Trzeba również podejmować decyzje, jak tłumaczyć słowa z ich języków. Na przykład ilekroć Mexica chcieli, by słuchacze wiedzieli, że kobieta z wysokiego rodu, o której mówią, pochodzi z linii, z której zrodzą się następcy, nazywali ją inhueltiuh, czyli „naszą starszą siostrą”. Brzmi to niezgrabnie, zastąpiłam je więc słowem „księżniczka”, aczkolwiek ci, którzy znają Mexica, dobrze wiedzą, że w ich języku nie ma słowa o dokładnie takim znaczeniu. Weźmy inny przykład. Na wieczornych uroczystościach występujący tam znawcy dawnych dziejów przedstawiali je zgromadzonym w skomponowanych przez siebie pieśniach. Pisząc o tych historykach, będących zarazem artystami, nazywam ich niekiedy „bardami”, ale inni być może woleliby określenie „opowiadacze i piewcy historii”. Po prostu nie ma idealnego rozwiązania tego rodzaju problemów translatorskich. Czytelnikom, którzy chcą większej dokładności, pomogą przypisy.
Trudności może także sprawiać przedstawianie imion w oryginalnym brzmieniu. Słowa „Chimalxochitl”1 nie wymówi żadna osoba nieznająca języka, do którego ono należy. Czytelnik, który będzie bohatersko z nim się zmagał, może stracić wątek. Jednak jeśli dziewczynę o tym imieniu nazwie się po prostu „Kwiatem-Tarczą”, to czy zniknie ona w gąszczu uroczych, poetyckich słów? Czy potraktujemy ją z góry, jeśli nie będzie „Elżbietą” albo „Marią”? W książce tej staram się rozwiązać ów problem, podając na przemian to jedno, to drugie możliwe imię, ale zawsze ilekroć jakiś ustęp może zdezorientować czytelnika, służę angielskim przekładem.
Gdy jakieś słowo z języka azteckiego, czyli nahuatl (nałatl), pojawia się w tym tekście po raz pierwszy, podaję w nawiasie jego przybliżoną wymowę. We względnie łatwym wypowiadaniu większości słów z nahuatl pomogą czytelnikom trzy zasady. Po pierwsze, spółgłoskę zapisywaną literami „tl” wymawia się miękko; w angielskim najbliższym jej odpowiednikiem jest prosty dźwięk „t”2. Po drugie, ilekroć po literze „h” następuje „u”, oznacza to dźwięk „ł”. (Ilustracją obu tych zasad jest słowo „Nahuatl”). I, na koniec, nasz dźwięk „sz” zapisuje się literą „x”. Warto zapamiętać tę zasadę, ponieważ jest to dźwięk powszechny w tym języku. Na przykład ludzie, których nazywamy „Aztekami”, określali się mianem „Mexica”, co wymawia się „meszika”, a zatem słowo „xochitl”, oznaczające kwiat, brzmi „szoczitl”3. Ci, którzy chcą lepiej poznać ten piękny język, mogą skorzystać z kilku wspaniałych książek2.
Aztecka nazwa słonecznika (przyp. tłum.). [wróć]
Angielski ma ograniczoną możliwość artykulacji zlepków spółgłoskowych, Polakowi jednak wymowa końcowego „l” w tej spółgłosce, wyraźnie słyszalnego w wymowie oryginalnej, nie powinna nastręczać problemów (przyp. red. meryt.). [wróć]
Książka jest adresowana do czytelnika anglojęzycznego, a wymowa nie jest podana według międzynarodowej transkrypcji fonetycznej, lecz w sposób zrozumiały dla osób, które nie znają tego zapisu. Nie chcę dokonywać ekwilibrystyki językowej ani zmieniać tekstu, więc podaję zamiast nich w ten sam sposób polską wymowę (przyp. tłum.). [wróć]
Pióro poruszające się po papierze cicho skrzypiało, po czym niemal zgrzytnęło, gdy nagle zostało obrócone pod dziwnym kątem w celu przekreślenia jednego słowa. Powstał kleks. Pisarz przerwał; musiał pomyśleć. Nie to chciał napisać. Popatrzył na biały arkusz leżący na drewnianym stole. Pisarzem tym był rodowity Amerykanin, potomek migrantów, którzy niegdyś przybyli tu z pustynnych ziem na północy, ale jego życie całkowicie różniło się od życia jego przodków. Był rok 1612, a ulice miasta Meksyk za zakratowanym oknem skąpane były w słońcu odbijającym się od kolorowych płytek, metalowych kołatek, gładkich ścian z suszonej cegły. Mijali je ludzie, śmiejąc się i rozmawiając, zachwalając swoje towary, poganiając dzieci, by się pospieszyły, niektórzy po hiszpańsku, inni po „meksykańsku”, jak Hiszpanie nazywali język miejscowych Indian. Siedząc w swoim zacienionym pokoju, don Domingo – albo Chimalpahin, jak czasami mawiał o sobie – czuł spokój. Był zajęty. Od przybycia Hiszpanów minęło niemal sto lat, ale postacie w jego głowie żyły trzysta lat wcześniej. W wyobraźni słyszał ich głosy. „Proszę – pokonany wódz błagał mężczyznę, który go powalił – zlituj się nad moją córką”, „Xicmotlaocollili yn nochpochtzin”. Mówił językiem Azteków i don Domingo zapisał jego słowa w tym języku. Wierzył w pokonanego wodza, wiedział, że kiedyś człowiek ten żył i oddychał, tak jak teraz on. Ukochana babcia Chimalpahina, która zmarła zaledwie kilka lat wcześniej, była tuż po hiszpańskim podboju małą dziewczynką, ale w dzieciństwie otaczali ją ludzie, którzy żyli w innych czasach, więc don Domingo czuł każdym włóknem swego ciała, że nie były to czasy mityczne. Obrócił się i spojrzał na źródło, z którego korzystał – stos starych, postrzępionych papierów, na których wiele lat temu ktoś inny opisał ówczesne wydarzenia. Starał się znaleźć w gęsto zapisanym rękopisie właściwy ustęp. Był zmęczony i przez chwilę zastanawiał się, czy nie skończyć na ten dzień, ale porzucił tę myśl i kontynuował pracę. Jego celem było ni mniej, ni więcej, tylko zachowanie historii swego ludu jako części światowego dziedzictwa, a miał jeszcze setki stron do napisania.
Schodząc z jednej z oszałamiająco wysokich meksykańskich piramid, zwiedzający je niemal spodziewa się poczuć obecność duszy azteckiej księżniczki. Osoba mniej skłonna do podróży może mieć nadzieję, że patrząc przez szkło na fascynujący krzemienny nóż, który dzięki osadzonym w nim turkusowym oczom wygląda jak żywy, albo na małą złotą żabkę uchwyconą przez artystę w chwili, gdy szykowała się do skoku, dozna objawienia i ujrzy życie pradawnych rdzennych Amerykanów. Ale nikt by się nie spodziewał, że usłyszy wydobywający się spomiędzy bibliotecznych półek głos szydzącej z wrogów azteckiej księżniczki. A to właśnie przydarzyło mi się pewnego dnia przed piętnastoma laty.
Na ogół uważa się, że bez względu na to, czy stoją w nich rzędy oprawnych w skórę woluminów czy komputerów, w bibliotekach jest bardzo cicho. Można jednak wyobrazić sobie bibliotekę jako świat głosów utrwalonych i zachowanych na zawsze dzięki jednemu z największych ludzkich wynalazków – pismu. Z tego punktu widzenia biblioteka nagle staje się bardzo gwarnym miejscem. W teorii znajdują się tam fragmenty wszystkich rozmów, jakie kiedykolwiek prowadzono. W rzeczywistości niektóre głosy są niemal niesłyszalne. Na przykład nawet ktoś, kto rozpaczliwie stara się zrozumieć, co krzyczy aztecka księżniczka, może mieć z tym kłopot. Pojawia się na szczycie piramidy, gdzie ma zostać złożona w ofierze, ale zwykle milczy. Głos towarzyszący tej scenie jest głosem Hiszpana, który mówi nam, co – jego zdaniem – musiała ona myśleć i o czym być przekonana. Zamiast jej słów słyszymy słowa zakonników i konkwistadorów, których pisma leżą na bibliotecznych półkach.
Przez wiele pokoleń naukowcy, którzy chcieli się dowiedzieć, jak wyglądało życie dawnych rdzennych Amerykanów, studiowali przedmioty odkrywane podczas wykopalisk archeologicznych i czytali słowa Europejczyków, którzy zaczęli pisać o Indianach, gdy tylko ich spotkali. Z nich wyciągali wnioski, które uważali za prawidłowe. Ale nieuchronnie prowadziło to do zniekształceń. Dla porównania: nigdy nie uznano by, że na podstawie kilkudziesięciu znalezisk i setki tekstów w języku angielskim, bez uwzględnienia jakiegokolwiek napisanego po francusku czy łacinie, można twierdzić, iż rozumie się średniowieczną Francję. W odniesieniu do Indian stosowano jednak inne standardy.
Obraz Azteków, który wyłania się z tych badań, mrozi krew w żyłach. Ów krzemienny nóż z osadzonymi w nim oczami, kamienie ofiarne i szeregi pali, na które nadziewano ludzkie czaszki, zostawiają niezatarte ślady w umyśle. Patrząc na nie, my, współcześni, wyobrażamy sobie towarzyszącą im scenę – wypowiadane słowa, muzykę i kontekst. Widzimy orgie przemocy, takie jak ta, która została przedstawiona w filmie Apocalypto. Takie same obrazy ukazują podręczniki, które uczą młodych ludzi, że szlachetniejsi krajowcy tylko czekali, aż ktoś wyzwoli ich spod tego okrutnego jarzma. Książki napisane przez szesnastowiecznych Hiszpanów wyrabiają w czytelnikach przekonanie, że ludy podbite przez konkwistadorów były skrajnie barbarzyńskie, że Bóg chciał końca ich cywilizacji, ponieważ uosabiała wszystkie najgorsze cechy ludzkiej natury. Nawet te, które wyszły spod pióra bardziej współczujących obserwatorów – Hiszpanów, którzy mieszkali w rdzennych indiańskich społecznościach – traktują protekcjonalnie lud, którego nigdy nie zrozumieli, gdyż interpretowali wydarzenia z europejskiego punktu widzenia i ponieważ były niezgodne z ich oczekiwaniami, postrzegali je jako co najmniej dziwaczne.
Aztekowie nigdy nie rozpoznaliby siebie w obrazie ich świata przedstawionym w naszych książkach i nakręconych przez nas filmach. Uważali się za ludzi pokornych, którzy w złej sytuacji postąpili, jak mogli najlepiej, i wykazali się męstwem, za co zostali nagrodzeni. Wierzyli, że świat już czterokrotnie się zapadł i dzięki niezwykłej odwadze zwykłego człowieka żyją pod piątym słońcem. Starcy opowiadali wnukom: „Kiedy wszystko pogrążone było w mroku, a świt nie nadchodził, bogowie zebrali się na naradę”. Potem poprosili błądzących w ciemnościach nielicznych ludzi i zwierzęta, żeby jakiś lub jakieś z nich zgłosił czy zgłosiło się na ochotnika, by dokonać samospalenia i sprowadzić nowy świt. Wtedy wystąpił bardzo pewien siebie mężczyzna i powiedział, że on to zrobi. „Kto jeszcze?” – zapytali bogowie, ale odpowiedziała im cisza. „Nikt nie miał odwagi, nikt się nie poruszył”. Bogowie wezwali więc innego mężczyznę, który siedział i przysłuchiwał się w milczeniu. Nazywał się Nanahuatzin (Nanałacin). Nie uważał się za bohatera, ale chętnie podjął się tego zadania, gdyż wcześniej bogowie byli dla niego dobrzy. Obu przygotowano do złożenia w ofierze, przy czym ów dumny bohater dostał piękny, cenny ekwipunek, Nanahuatzin zaś tylko papierowe ozdóbki, trzciny i igły sosnowe. Wreszcie nadszedł czas. Bohater ruszył. „Buchnęły wysokie płomienie i zdjął go strach. Przerażony zatrzymał się, odwrócił, cofnął… spróbował ponownie… ale nie mógł się zdobyć na odwagę, by to zrobić”. Bogowie obrócili się do Nanahuatzina. „Zebrał się w sobie, zacisnął powieki, ale się nie zawahał”. Skoczył. „Jego skóra zaskwierczała”. Bogowie czekali. „Wtedy niebo wokół się zaróżowiło”. Na wschodzie wzeszło słońce, wszędzie sięgnęły jego życiodajne promienie. Nanahuatzin zrobił bez fanfar to, co musiał zrobić, by ocalić życie na ziemi3.
Aztekowie byli mistrzami sztuki opowiadania i w szesnastym wieku, w ciągu kilkudziesięciu lat po podboju, spisali wiele ze swoich opowieści. Hiszpańscy zakonnicy nauczali azteckich chłopców transkrypcji dźwięków ich języka w alfabecie łacińskim, więc używali oni tego narzędzia do utrwalenia w piśmie sporej części swojej literatury ustnej. Nie to było zamiarem Hiszpanów. Żarliwi ojcowie wielebni uczyli ich alfabetu po to, by mogli studiować Biblię i pomagali im szerzyć zasady chrześcijaństwa. Jednak uczniowie nie uważali, że muszą się ograniczać w wykorzystywaniu nowej umiejętności. Zasady pisania nie były dla nich zaskoczeniem, gdyż ich lud miał już od dawna zestaw wystandaryzowanych piktograficznych symboli, za pomocą których tworzył piękne książki harmonijkowe, niektóre dla kapłanów używających ich w wieszczbiarstwie, inne dla urzędników prowadzących rejestry corocznych danin i wykazy granic posiadłości ziemskich. Żadne z tych dzieł nie przetrwało – spłonęły w ogniskach rozpalanych przez konkwistadorów, ale ważny okazał się sam fakt, że kiedyś istniały, gdyż Aztekowie natychmiast się zorientowali, jak cenne może być dla nich przyjęcie tego nowego, fonetycznego systemu. Mogli go używać do zapisywania wszystkiego, co chcieli, i to nie tylko po hiszpańsku, ale również dla oddania brzmienia słów i całych zdań w ich własnym języku – nahuatl.
Tym, co najczęściej spisywali w zaciszu swoich domów, z dala od oczu Hiszpanów, użytkownicy nahuatl, była ich historia. Przed podbojem istniał u nich zwyczaj sporządzania xiuhpohualli (szupołali), czyli „obrachunków lat” lub „obrachunków rocznych”, które zachodni historycy nazwali „rocznikami”. Polegał on na tym, że znawcy dziejów tego ludu opowiadali o nich na publicznych zgromadzeniach, które odbywały się na placach znajdujących się między pałacami i świątyniami. Opisywali je skrupulatnie rok po roku, a gdy dochodzili do dramatycznych momentów, występowali inni mówcy, którzy przedstawiali ten sam okres z innych punktów widzenia, dopóki zgromadzenie nie zrozumiało całego ciągu wydarzeń. Ten schemat był odzwierciedleniem rotacyjnego charakteru wszystkich aspektów ich życia, które było zorganizowane w taki sposób, by nikt nie musiał cały czas wykonywać nieprzyjemnych prac ani nie posiadał nieograniczonej władzy – różne grupy przekazywały sobie wzajemnie swoje funkcje i zadania. Na ogół podczas tych zgromadzeń opowiadano historie, które mogły zainteresować ogół – dojście wodzów do władzy i ich (naturalną lub przedwczesną) śmierć, wojny oraz ich powody, niezwykłe zjawiska i przerażające egzekucje. Chociaż preferowano pewne tematy, nie były to opisy bezosobowe, gdyż różne społeczności i różne jednostki wzbogacały je o różne szczegóły. Rozłamy polityczne przedstawiano w barwnych dialogach pomiędzy reprezentantami różnych szkół myślenia. Czasami dyskutanci przechodzili na czas teraźniejszy, jakby odgrywali sztukę teatralną. Niekiedy gromkim głosem stawiali pytania, na które mogli odpowiadać chętni słuchacze4.
Po podboju biegle posługujący się alfabetem łacińskim młodzi ludzie zaczęli spisywać opowieści starców, starannie transkrybując ich słowa, i przechowywać te foliały na specjalnych półkach albo zamknięte w pudełkach, innej przywiezionej przez Hiszpanów innowacji. Z upływem lat coraz mniej osób pamiętało dawne czasy i opowieści te stawały się coraz bardziej lapidarne, przekształcając się w zwykłe opisy ważnych wydarzeń z danego roku. Mimo to autorzy trzymali się tradycyjnego sposobu zapisywania dziejów rok po roku, od góry do dołu karty, a niekiedy od lewej do prawej na długim pasie papieru, zwykle włączając daty według dawnego kalendarza. Ten styl burzy stereotyp rdzennych Amerykanów jako ludzi uważających, że wszystko ma charakter cykliczny, gdyż opisy te zawsze były liniowe, zawierały hipotezy na temat przyczyn i skutków, pomagały czytelnikom czy słuchaczom zrozumieć, jaki ciąg wydarzeń doprowadził do tego, co działo się w chwili obecnej, a także poznać to z ich przeszłości, co pozwalało im obrać drogę w przyszłość. Niektórzy z tych pisarzy wywodzili się od azteckich zdobywców, inni spośród ich przyjaciół i sojuszników, jeszcze inni spomiędzy wrogów. Najbardziej płodny z nich, don Domingo Chimalpahin z podbitego miasta Chalco, zapełnił wyraźnym pismem setki stron, korzystając z opisów sporządzonych przez ludzi, którzy żyli w czasach niezbyt odległych od podboju, oraz z opowieści, które dawano mu do transkrybowania. Za dnia pracował dla Hiszpanów w jednym z ich kościołów, ale wieczorami oddawał się swojej pasji.
Długo, zbyt długo, niezbyt się zajmowano xiuhpohualli. Są napisane w języku, w którym potrafi czytać stosunkowo niewiele osób, a prezentowane w nich podejście do historii jest tak odmienne od zachodniego, że trudno je zrozumieć. A zatem wybierano inne źródła i na ich podstawie napisano kilka dobrych książek5. Niemniej warto uważnie czytać oryginalne azteckie historie. Cierpliwość zostanie nagrodzona, tak jak była nagradzana u Azteków.
W ich rocznikach słyszymy, jak rozmawiają, śpiewają, śmieją się i krzyczą. Okazuje się, że świata, w którym żyli, nie można scharakteryzować jako z natury okrutnego czy bezwzględnego, choć oczywiście niekiedy taki był. Mieli złożone, bardzo sprawnie działające systemy polityczny i handlowy, ale zdawali sobie sprawę, że popełniają błędy. Byli wdzięczni bogom, chociaż czasami narzekali na ich nieprzychylność. Wychowywali dzieci tak, by postępowały etycznie i wstydziły się egoizmu, ale bywały jednostki, które przejawiały tę cechę. Uważali, że trzeba cieszyć się życiem: wesoło tańczyli, śpiewali poezję, lubili dobre dowcipy, ale radosne chwile, kiedy tryskali humorem i ironią, przeplatały się z poważnymi i smutnymi. Nie mogli znieść widoku brudnej podłogi, bo w ich mniemaniu świadczyła o głębszym nieporządku. A przede wszystkim byli elastyczni. Wielokrotnie dowiedli, że gdy zmieniają się warunki, potrafią się do nich przystosować. Byli mistrzami przetrwania.
Pewnego dnia w bibliotece słowa jednego z tekstów Chimalpahina ułożyły się w logiczną całość i usłyszałam aztecką księżniczkę krzyczącą na swoich wrogów. Pojmali ją i domagała się, by złożyli ją w ofierze. Byłam zaskoczona, ponieważ zupełnie nie pasowało to do scenariusza, według którego – jak mnie nauczono – powinna się zachowywać. Nie groziła wrogom ani nie poddawała się im jako branka, nie przyrzekała świętoszkowato ani godząc się z losem, że umrze, by ugłaskać bogów i uchronić świat od zagłady. Wściekała się z powodu pewnej sytuacji politycznej, która w końcu stała się dla mnie zrozumiała, kiedy wystarczająco dużo przeczytałam. Wykazywała się odwagą. W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że ludzie, których zaczynałam poznawać za pośrednictwem ich słów, byli zbyt skomplikowani, aby zmieścić się w ramach, w jakie na podstawie starych źródeł – znalezisk archeologicznych i świadectw Hiszpanów – długo ich wtłaczano. Kiedy zmieniały się okoliczności, zmieniały się też ich wierzenia i praktyki. Naprawdę zaczęłam ich rozumieć, dopiero słuchając ich rozmów o wydarzeniach, w których uczestniczyli. Nie mogłam wniknąć do ich świata z aprioryczną wiedzą o tym, kim byli i w co wierzyli, patrząc przez jej pryzmat na to, co mówili i robili.
W książce tej, opartej na rocznikach w języku nahuatl, przedstawiam pięć odkryć dotyczących Azteków. Po pierwsze, chociaż przypuszczano, że ich polityczne życie kręciło się wokół religijnie umotywowanego przekonania o konieczności składania dla zadowolenia bogów ofiar z ludzi, ich roczniki ukazują, że nigdy nie było to ich nadrzędnym celem. Twierdzono, że Aztekowie uważali, iż muszą podbijać inne ludy po to, by mieć niezbędną liczbę ofiar, albo – jak utrzymywali cynicy – tylko tak mówili, by uzasadnić swoje przyrodzone pragnienie panowania. Tymczasem z ich własnych opowieści jasno wynika, że doskonale rozumieli, iż polityki nie stanowią bogowie ani twierdzenia o bogach, lecz zmieniające się układy władzy. Wódz, który miał wiele żon, mógł spłodzić dosłownie kilkudziesięciu synów, a wokół nich powstawały rywalizujące ze sobą stronnictwa wywodzące się z grup, z których pochodziły ich matki. Słabsza frakcja w jednym mieście-państwie mogła zawrzeć sojusz z tracącą wpływy frakcją ich braci w innym mieście-państwie, wespół z nią obalić panującego władcę z innej linii rodowej i zmienić polityczną mapę regionu. Autorzy roczników przedstawiali niemal wszystkie wojny prowadzone przez Azteków w kategoriach tej polityki dynastycznej. Jeńców, którzy kończyli na kamieniach ofiarnych, traktowano zwykle jako straty uboczne ponoszone w autentycznych walkach o władzę. Dopiero pod koniec epoki dominacji Azteków, kiedy ich władza niepomiernie wzrosła, regularnie mordowano dziesiątki ofiar, by wytworzyć sprzyjającą jej utrzymaniu atmosferę przerażenia.
Po drugie, badacze dziejów Azteków zawsze przejawiali skłonność do dzielenia ich na złych i dobrych. Jak inaczej można było wyjaśnić, że obok siebie żyli brutalni wojownicy i łagodni rolnicy albo że w krainie pięknej poezji istnieli posiadacze niewolników? Ale ci sami ludzie mogli w jednej porze roku uprawiać kukurydzę, a w innej być wojownikami, a mężczyzna, który wieczorem dął w konchę i recytował wiersze o głębokiej treści, mógł później przywołać przerażoną niewolnicę. Podobnie jak działo się w innych dominujących kulturach, przemoc stosowali przeważnie na obrzeżach swojego politycznego świata. W centrum umożliwiało to gromadzenie bogactw i budowę oraz rozwój pięknego miasta, którego obywatele mieli dość wolnego czasu i energii, by pisać poezję, tworzyć aromatyczne napoje czekoladowe, a czasami nawet dyskutować o moralności.
Po trzecie, wylano morze atramentu, zastanawiając się nad pytaniem, jak garstka Europejczyków zdołała doprowadzić do upadku tak potężnego królestwa, ale każde pokolenie naukowców ignorowało pewne aspekty ówczesnej rzeczywistości, których – jak wynika z ich pism – byli świadomi sami Aztekowie. Historycy niemal do końca XX wieku oskarżali Azteków o fatalizm i irracjonalność, nie zważając na liczne dowody świadczące o ich strategicznym myśleniu. W ostatnich czasach przypuszczano, że do ich pokonania przyczyniła się powszechna nienawiść, którą żywiły do nich inne ludy i która skłoniła je do sprzymierzenia się z Hiszpanami. Ale przecież królewski ród aztecki był skoligacony prawie ze wszystkimi rodami panującymi w tamtym regionie. Owszem, niektórzy ich nienawidzili, ale inni dążyli do tego, by stać się nimi. Wszystkie roczniki wyraźnie pokazują, że Aztekowie widzieli wielką przewagę techniczną Hiszpanów, co wymagało dokonania szybkiego rachunku strat i zysków. Możliwe, myśleli niektórzy z nich, że ta wojna położy kres wszystkim wojnom, i u progu nowej epoki politycznej chcieli być po stronie zwycięzców.
Po czwarte, ci, którzy przeżyli wojnę z Hiszpanami i pierwszą wielką epidemię chorób przywleczonych przez przybyszów z Europy, zobaczyli ze zdziwieniem, że słońce nadal wschodzi i zachodzi, a życie trwa. Nie mieli czasu na użalanie się nad sobą. Ci, którzy podczas wojny byli dziećmi, dorośli i mieli własne oczekiwania, a dzieci urodzone po tym kataklizmie siłą rzeczy nie pamiętały wydarzeń, które wycisnęły piętno na starszych. O dziwo, roczniki świadczą o tym, że nie tylko młodzi okazali się gotowi do eksperymentowania z nowymi potrawami, technikami, zwierzętami i bogami przywiezionymi zza morza. Osoby, które były już dorosłe w chwili ich przybycia, wytyczały drogę, ukazując na przykład korzyści płynące z używania alfabetu fonetycznego czy ucząc się, jak zbudować łódź większą od wszystkich azteckich czółen albo wieżę w kształcie prostopadłościanu zamiast piramidy. Nie wszyscy przejawiali tę ciekawość i pragmatyzm, ale cechowały one wielu. Poza tym, mimo że Aztekowie przyswoili sobie od Hiszpanów użyteczne elementy życia, wykazali się zdolnością zachowania swojego poglądu na świat.
Na koniec, po piąte, w następnych dwóch pokoleniach coraz więcej tubylców musiało się zmagać z wprowadzonym przez Hiszpanów wyzyskiem gospodarczym, a jeszcze większe rzesze doznawały niesprawiedliwości na tle rasowym. Ale nawet wtedy nie dali się zniszczyć i zachowali równowagę. Podobnie jak wiele innych ludów w różnych miejscach i czasach musieli się pogodzić z nowymi realiami, żeby nie zwariować. Pewne osoby z pokolenia ich wnuków, chociażby wspomniany już Chimalpahin, zajęły się zapisywaniem wszystkiego, co pamiętały z dziejów swojego ludu, by ta wiedza nie zginęła na zawsze. Stali się prawdziwymi uczonymi, chociaż Hiszpanie nie uważali ich za nich. To dzięki ich wysiłkom możemy teraz zrekonstruować, co myślał lud, do którego należeli. Krótko mówiąc, Aztekowie zostali podbici, ale uratowali się przed zagładą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Geograficznie jest to otoczona górami kotlina, z której nie wypływa żadna rzeka. Jednak w niektórych źródłach nazywana jest Doliną Meksyku, więc ja też czasami będę używała tej nazwy. [wróć]
Krótkie wprowadzenie do nahuatl w erze kolonialnej zob. w: James Lockhart, Nahuatl as Written, Stanford University Press, Stanford 001. Osoby, które chcą się poważnie zająć nauką tego języka, mogą się skonsultować z Johnem Sullivanem za pośrednictwem jego szkoły językowej El Instituto de Docencia e Investigación Etnológica de Zacatecas (IDIEZ), która oferuje również lekcje w Stanach Zjednoczonych, Meksyku i zdalnie (http://www.macehualli.org). [John Sullivan od kilku lat mieszka w Polsce i prowadzi tu zajęcia z nahuatl (przyp. red. meryt.)]. [wróć]
Fray Bernardino de Sahagún, The Florentine Codex: General History of the Things of New Spain, red. J.O. Anderson i Charles Dibble, School of American Research and University of Utah Press, Salt Lake City 1950–1982, ks. 7, fol. 4–7. [wróć]
Tym niezwykłym źródłom poświęcona jest praca Camilli Townsend Annals of Native America: How the Nahuas of Colonial Mexico Kept Their History Alive, Oxford University Press, New York 2016. [wróć]
Dodatek „Jak badamy historię Azteków” daje pojęcie o zakresie i głębi wcześniejszych prac historycznych i ma służyć jako przewodnik po literaturze uzupełniającej. Czytelnicy znajdą tam przegląd różnego rodzaju studiów, a w przypisach tytuły tych prac. [wróć]
Tytuł oryginału: Fifth Sun: A New History of the Aztecs
© Oxford University Press 2019
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2024
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Grzegorz Dziamski
Redaktor merytoryczny: Jan Szymański
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Urszula Gireń
Ilustracja na okładce
© AKG/BE&W
Ilustracje w książce
The Bodleian Libraries, the University of Oxford, Codex Mendoza, MS. Arch. Selden. A.1, folio 67r.
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Piąte Słońce. Nowa historia Azteków, wyd. I, Poznań 2025)
ISBN 978-83-8338-619-5
WYDAWCA
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań, Polska
tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer