Piąte Słońce. Nowa historia Azteków - Camilla Townsend - ebook

Piąte Słońce. Nowa historia Azteków ebook

Townsend Camilla

0,0
74,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dzieje Azteków po raz pierwszy przedstawione z ich punktu widzenia.

W październiku 1519 roku na grobli wiodącej do stolicy Azteków Cortés stanął oko w oko z Moctezumą. O tym oraz tym, co działo się później, opowiadano wiele razy, lecz zawsze słowami Hiszpanów. Ale w ich cieniu zaintrygowani alfabetem łacińskim Aztecy również zaczęli go używać do utrwalania swojej historii. Do niedawna źródła te, spisane w języku nahuatl i tylko częściowo przełożone na języki europejskie, były niemalże nieznane i rzadko wykorzystywane.

Camilla Townsend, obficie czerpiąc z tych tekstów, przekonująco kreśli obraz ludzi, a nie egzotycznych, żądnych krwi postaci z europejskich stereotypów. Hiszpańskiego podboju zaś bynajmniej nie przedstawia jako apokalipsy, lecz traumę, z którą meksykańscy autochtoni potrafili się uporać, by znaleźć sobie miejsce w nowej rzeczywistości.

To najlepsza z dotychczas napisanych historii Azteków i kropka. Wartość „Piątego Słońca” polega na tym, że burzy ono utrwalony przez kolonizatorów karykaturalny wizerunek Azteków oraz Nahua i ukazuje ich jako ludzi w pełnym znaczeniu tego słowa, z wadami, zdolnych do okrucieństwa i przemocy, ale także do głębokiej miłości. - „History Today”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 554

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Podziękowania

Jak dobrze wie­dzieli Azte­ko­wie, w poje­dynkę nikt ni­gdy niczego nie osią­gnie. Z pew­no­ścią to, że zdo­ła­łam napi­sać tę książkę, zawdzię­czam set­kom ludzi, któ­rzy wpły­nęli na moje życie – tym, któ­rzy mnie wycho­wali i kochali, tym, któ­rzy mnie uczyli albo stu­dio­wali ze mną, któ­rzy ze mną pra­co­wali albo dzie­lili się swoją wie­dzą o daw­nej Ame­ryce Łaciń­skiej. Ta lista jest tak długa, a wpływy tych osób były tak róż­no­rodne, że cza­sami myśl o tym mnie przy­tła­cza. Pro­szę, byście wszy­scy wie­dzieli, że wobec każ­dego z was odczu­wam należną wdzięcz­ność i podob­nie jak Azte­ko­wie mam nadzieję, że spo­so­bem życia i sta­ra­niami na rzecz ludzi przy­szło­ści spłacę mój dług wobec wszech­świata.

Wśród tych osób są dwie grupy ludzi, któ­rzy tak bar­dzo mi pomo­gli przy reali­za­cji tego pro­jektu, że muszę wymie­nić ich nazwi­ska. Jedna składa się z naukow­ców zaj­mu­ją­cych się języ­kiem nahu­atl, któ­rych prace umoż­li­wiły napi­sa­nie tego dzieła. Poprzed­nią książkę zade­dy­ko­wa­łam dwóm nie­dawno zmar­łym gigan­tom inte­lek­tu­al­nym, Jame­sowi Loc­khar­towi i Luisowi Rey­esowi Garcíi, któ­rych prze­kłady tek­stów z języka nahu­atl stały się pod­stawą mojej pracy. Na jej stro­nach wyra­zi­łam rów­nież wdzięcz­ność nie­ży­ją­cym już Indze Clen­din­nen i Sabine Mac­Cor­mack. Jed­nak potem dotarło do mnie, że nie powin­nam cze­kać z mówie­niem gło­śno o moim długu, aż osoby, u któ­rych go zacią­gnę­łam, odejdą z tego świata. Szcze­rze dzię­kuję Miche­lowi Lau­ney­owi i Rafa­elowi Tenie, skrom­nym ludziom, któ­rzy wnie­śli zapie­ra­jący dech w pier­siach wkład do wie­dzy o tek­stach w nahu­atl. Przy­po­mi­na­cie mi Nana­hu­at­zina, cho­ciaż mam nadzieję, że nie uwa­ża­cie swo­jej pracy za ofiarę.

Druga grupa obej­muje mek­sy­kań­skich inte­lek­tu­ali­stów – nauczy­cieli, wykła­dow­ców, bada­czy, pisa­rzy, wydaw­ców i fil­mow­ców – któ­rzy w kilku ostat­nich latach cie­pło przy­jęli moje doko­na­nia i oso­bi­ście podzie­lili się ze mną swo­imi, czym nie­zmier­nie wzbo­ga­cili tę książkę. Pokor­nie dzię­kuję (w porządku alfa­be­tycz­nym) Ser­giowi Casa­sowi Can­da­ra­bemu, Alber­towi Cortésowi Cal­de­ró­nowi, Mar­ga­ri­cie Flo­res, Renému Garcíi Castro, Lidii Gómez Garcíi, Edith González Cruz, Maríi Tere­sie Jarquín Orte­dze, Mar­cowi Anto­niowi Lan­da­vazo, Manu­elowi Lucero, Hec­to­rowi de Mau­león Rodríguezowi, Erice Pani, Ethe­lii Ruiz Medrano, Mar­ce­lowi Uri­bemu i Erne­stowi Velázquezowi Briseño. Wasza duma ze swo­jego dzie­dzic­twa kul­tu­ro­wego, otwar­tość i prze­ni­kli­wość zain­spi­ro­wały mnie bar­dziej, niż potra­fię wyra­zić.

Nie mogę wpaść w nastrój liryczny i nie wspo­mnieć o tych, któ­rzy zapew­nili mi środki egzy­sten­cji; Azte­ko­wie na pewno nie byliby tak naiwni. Przed laty Ame­ri­can Phi­lo­so­phi­cal Society przy­znało mi grant, dzięki któ­remu mogłam wyje­chać do Bibliothèque natio­nale de France i obej­rzeć dzieła Juana Buena­ven­tury Zapaty y Men­dozy. Zła­pa­łam bak­cyla i od tam­tej pory prze­szu­kuję rocz­niki nahu­atlań­skie. Póź­niej dzięki sty­pen­dium z John Simon Gug­gen­heim Memo­rial Foun­da­tion i urlo­powi nauko­wemu udzie­lo­nemu przez Rut­gers Uni­ver­sity mogłam prze­pro­wa­dzić nie­zbędne bada­nia całego tego gatunku, nato­miast sub­wen­cja z pro­wa­dzo­nego przez Natio­nal Endow­ment for the Huma­ni­ties pro­gramu Public Scho­lars pozwo­liła mi ode­rwać się na rok od naucza­nia i pisać dzień w dzień.

Moje bada­nia nie byłyby moż­liwe, gdyby nie żmudna praca per­so­nelu insty­tu­cji, które prze­cho­wują i chro­nią te rocz­niki i inne ważne tek­sty. Przez lata przyj­mo­wało mnie wiele z nich: biblio­teka i archi­wum Insti­tuto Nacio­nal de Antropología e Histo­ria w sto­licy Mek­syku, Bibliothèque natio­nale de France, Bri­tish Library, biblio­teka Uni­wer­sy­tetu w Uppsali, New York Public Library i biblio­teka Ame­ri­can Museum of Natu­ral History.

Dzię­kuję człon­kom mojej rodziny za to, jacy są. Moja sio­stra Cyn­thia i bra­towa Patri­cia są naj­dziel­niej­szymi z kobiet. Wasze dzieci i wnuki będą wspo­mi­nały was z miło­ścią i uwiel­bie­niem. Z dumą patrzę, jak mój part­ner, John, i moi dwaj syno­wie, Loren i Cian, sta­wiają czoło życio­wym wyzwa­niom. Już od lat wszy­scy trzej musi­cie dzie­lić się mną z wie­loma innymi oso­bami – stu­den­tami, moimi sta­rze­ją­cymi się rodzi­cami, wcze­śniej przy­spo­so­bio­nymi dziećmi i żyją­cymi w mojej gło­wie posta­ciami histo­rycz­nymi – ale to wy zawsze będzie­cie moimi uko­cha­nymi.

Słowniczek

Więk­szość poniż­szych ter­mi­nów pocho­dzi z języ­ków nahu­atl (N) i hisz­pań­skiego (H).

Acol­hua (N) – mówiąca języ­kiem nahu­atl grupa etniczna, która w wie­kach czter­na­stym i pięt­na­stym zamiesz­ki­wała tery­to­rium na wschód od wiel­kiego jeziora w Doli­nie Mek­syku. Skła­dała się z wielu alte­pe­tli, z któ­rych naj­bar­dziej zna­nymi są Texcoco i mia­sto na sta­no­wi­sku arche­olo­gicz­nym Teo­ti­hu­acan.

Alte­petl (l.mn.alte­peme) (N) – ter­min w języku nahu­atl ozna­cza­jący każde pań­stwo bez względu na to, jak duże, ale naj­czę­ściej uży­wany na okre­śle­nie miej­sco­wego pań­stwa etnicz­nego. Naszym naj­lep­szym jego odpo­wied­ni­kiem byłoby „mia­sto-pań­stwo”.

Audien­cia (H) – sąd naj­wyż­szy Nowej Hisz­pa­nii z sie­dzibą w mie­ście Mek­syk. Rada spra­wu­jąca wła­dzę pod nie­obec­ność urzę­du­ją­cego wice­króla.

Cabildo (H) – rada miej­ska w stylu hisz­pań­skim. Okre­śle­nie to odno­siło się do rady zło­żo­nej z przed­sta­wi­cieli rdzen­nej lud­no­ści, która zaj­mo­wała się lokal­nymi spra­wami wewnętrz­nymi.

Calli (N) – dosłow­nie „dom” lub „gospo­dar­stwo domowe”. Czę­sto bywało meta­forą więk­szego orga­ni­zmu poli­tycz­nego. Także jedna z czte­rech nazw zmie­nia­ją­cych się cyklicz­nie lat.

Cal­polli (N) – dosłow­nie „wielki dom”. Klu­czowy ele­ment alte­pe­tlu. Można go uwa­żać za połą­cze­nie okręgu admi­ni­stra­cyj­nego i para­fii.

Chal­chi­hu­itl (N) – zie­lony kamień szla­chetny. Ter­min czę­sto prze­kła­dany na języki euro­pej­skie jako „jadeit”. Nahua bar­dzo go cenili i dla­tego uży­wali jego nazwy jako meta­fory tego, co bar­dzo kochali.

Czi­czi­me­ko­wie (N) – dosłow­nie „ludzie psy”. Ter­min uży­wany przez Nahua na okre­śle­nie „dzi­kich” lub koczow­ni­czych ple­mion zaj­mu­ją­cych się głów­nie łowiec­twem. Mexica byli dumni ze swo­jego czi­czi­mec­kiego dzie­dzic­twa.

Chi­nampa (N) – sztuczna, usy­pana w płyt­kiej wodzie wysepka, na któ­rej pro­wa­dzono inten­sywną gospo­darkę rolną.

Cihua albo cihu­atl (N) – dosłow­nie „kobieta”, ale słowo to było też cząstką wyra­zów zło­żo­nych o róż­nych zna­cze­niach. Cihu­apilli nazy­wano kobietę wyso­kiego rodu, a nawet kró­lową. Cihu­aco­atl (dosłow­nie „kobieta wąż”) było tytu­łem naj­wyż­szej dorad­czyni króla Mexica.

Cofradía (H) – soda­li­cja albo brac­two reli­gijne, czę­sto zakła­dane w kolo­nial­nej Ame­ryce Połu­dnio­wej przez jej rdzen­nych miesz­kań­ców i ludzi spro­wa­dzo­nych z Afryki dla wza­jem­nego wspar­cia w takich spra­wach jak koszty pogrzebu.

Cul­hua (N) – grupa etniczna zamiesz­ku­jąca w czter­na­stym wieku środ­kową część Doliny Mek­syku.

Doctrina (H) – hisz­pań­ska nazwa chrze­ści­jań­skiej indok­try­na­cji, ale odnosi się do zarzą­dza­nej przez zakon­ni­ków para­fii rdzen­nej lud­no­ści.

Don/doña (H) – hisz­pań­ski tytuł sta­wiany przed imie­niem, jak „sir” i „lady” w języku angiel­skim [czy „pan” i „pani” w pol­skim – A.J.]. Uży­wane przez Nahua we wcze­snym okre­sie kolo­nial­nym tylko w odnie­sie­niu do hisz­pań­skiej szlachty i człon­ków ich wła­snych wyso­kich rodów.

Enco­mienda (H) – prawo wyzy­ski­wa­nia tubyl­czej lud­no­ści do pracy i nakła­da­nia danin na alte­pe­tle. Z nie­licz­nymi wyjąt­kami nada­wane było Hisz­pa­nom.

Fray (H) – tytuł nada­wany zakon­ni­kowi, z hisz­pań­skiego fra­ile.

Gober­na­dor (H) – guber­na­tor i głowa tubyl­czego cabilda. Począt­kowo sta­no­wi­ska te zaj­mo­wali tla­to­ani, ale póź­niej wybie­rano ich spo­śród całej tubyl­czej ary­sto­kra­cji.

Gwar­dian – prze­ło­żony domu zakon­nego.

Kacyk – słowo z języka rodziny ara­wac­kiej albo kara­ib­skiej ozna­cza­jące wodza, czę­sto uży­wane zamiast tla­to­ani.

Mace­hu­alli (l.mn.mace­hu­al­tin) (N) – tuby­lec z gminu. Cza­sami auto­chtoni okre­ślali w ten spo­sób sie­bie w odróż­nie­niu od Hisz­pa­nów.

Marqués (H) – mar­kiz, pan regionu przy­gra­nicz­nego. Tytuł ten nosiło kilku wice­kró­lów, ale kiedy Nahua uży­wali go, nie wymie­nia­jąc kon­kret­nego nazwi­ska, odno­sił się do Her­nanda Cortésa lub jego pra­wo­wi­tego syna.

Mestizo (H) – osoba o mie­sza­nym, hisz­pań­sko-tubyl­czym pocho­dze­niu; Metys.

Mexica (N) – Meszi­ko­wie, grupa etniczna domi­nu­jąca w środ­ko­wym Mek­syku przed przy­by­ciem Hisz­pa­nów. Obec­nie nazy­wana Azte­kami.

Nahua (N) – Ten, kto mówi języ­kiem nahu­atl. Do Nahua nale­żeli Mexica i dzie­siątki innych grup etnicz­nych w Mek­syku.

Nahu­atl (N) – język poli­tycz­nie domi­nu­ją­cego ludu, który przed przy­by­ciem Hisz­pa­nów stał się lin­gua franca w środ­ko­wym Mek­syku.

Nowa Hisz­pa­nia – wielka hisz­pań­ska kolo­nia obej­mu­jąca tereny obec­nego Mek­syku i zie­mie zajęte póź­niej przez Stany Zjed­no­czone.

Otomi – India­nie żyjący w roz­pro­sze­niu w róż­nych miej­scach środ­ko­wego Mek­syku, uwa­żani przez Nahua za bar­ba­rzyń­ców, praw­do­po­dob­nie pier­wotni miesz­kańcy tych ziem.

Pilli (l.mn.pipil­tin) (N) – tubyl­cza ary­sto­kra­cja.

Pinome – użyt­kow­nicy języka pinotl, zwa­nego też popo­luca, żyjący na wschód od głów­nej doliny. Postrze­gani przez Nahua jako „niżsi”, zaj­mo­wali te tereny przed nimi.

Pulque (H) – napój alko­ho­lowy pędzony ze sfer­men­to­wa­nego soku agawy.

Quauh­pilli (N) – dosłow­nie „orli pan”. Ary­sto­krata nie z uro­dze­nia, lecz z powodu zasług. Cza­sami zosta­wali nimi ludzie z gminu, któ­rzy wyróż­nili się na polu bitwy, a cza­sami ary­sto­kraci spro­wa­dzeni z innych alte­pe­tli.

Trój­przy­mie­rze – pięt­na­sto­wieczny sojusz trzech rodów rzą­dzą­cych Tenoch­ti­tla­nem, Texcoco i Tla­co­pa­nem. Nie był on for­malną ani poli­tyczną ligą, ale mię­dzy jego człon­kami ist­niało rze­czy­wi­ste poro­zu­mie­nie.

Tacuba – hisz­pań­ska nazwa Tla­co­panu, alte­pe­tlu Tepa­ne­ków.

Tec­pan (N) – dosłow­nie „miej­sce, gdzie jest pan”. Pier­wot­nie pałac miej­sco­wego władcy. Po pod­boju nazwa domu gmin­nego, w któ­rym obra­do­wało tubyl­cze cabildo.

Tenoch­ti­tlan (N) – pier­wot­nie mała wio­ska zało­żona przez Mexica na wyspie na jezio­rze Texcoco, póź­niej sto­lica wiel­kiego pań­stwa. Po pod­boju miej­sce, w któ­rym powstało mia­sto Mek­syk. Miesz­kań­ców mia­sta zwano Tenochca.

Tepa­ne­ko­wie (N) – uży­wa­jąca języka nahu­atl grupa etniczna, która zamiesz­ki­wała tery­to­rium na zachód od wiel­kiego jeziora w Doli­nie Mek­syku. Two­rzyło ją wiele odręb­nych alte­pe­tli, w tym tak dobrze znane jak Azca­pot­zalco i Tla­co­pan.

Teuc­tli (l.mn.teteuc­tin) (N) – władca, głowa dyna­stii posia­da­ją­cej zie­mie i zwo­len­ni­ków.

Tla­to­ani (N) – dosłow­nie „ten, który mówi”, domyśl­nie w imie­niu grupy. Dyna­styczny władca alte­pe­tlu; w tej książce ter­min ten tłu­ma­czę jako „król”. Cza­sami nazy­wano tak naj­wyż­szego przed­sta­wi­ciela wła­dzy hisz­pań­skiej, takiego jak wice­król.

Tla­xcala (N) – duży alte­petl tuż za główną doliną, który oparł się pró­bom pod­boju przez Mexica oraz ich sojusz­ni­ków. Tla­xca­la­nie zostali jed­nymi z pierw­szych sprzy­mie­rzeń­ców Hisz­pa­nów.

Toch­tli (N) – dosłow­nie „kró­lik”, ale czę­sto meta­fora złego losu, a także nazwa jed­nego z cyklicz­nie zmie­nia­ją­cych się lat.

Tol­lan (N) – dosłow­nie „miej­sce trzcin”. Mia­sto rze­czy­wi­ście ist­nie­jące w środ­ko­wym Mek­syku, ale w sta­rych opo­wie­ściach czę­sto poja­wiało się jako nazwa uto­pij­nego spo­łe­czeń­stwa z zamierz­chłej prze­szło­ści.

Toto­na­ko­wie (N) – grupa etniczna żyjąca koło obec­nego Vera­cruz.

-tzin (N) – przy­ro­stek w języku nahu­atl, czę­sto uży­wany jako forma grzecz­no­ściowa, ale cza­sami wyra­ża­jący po pro­stu uczu­cie do uko­cha­nej osoby lub obiekt o pod­rzęd­nym sta­tu­sie.

Wice­król albo vir­rey (H) – przed­sta­wi­ciel hisz­pań­skiego monar­chy w jed­nym z rejo­nów Nowego Świata. Począt­kowo było tylko dwóch – wice­kró­lo­wie Nowej Hisz­pa­nii i Peru.

Wojny kwietne – upra­wiana w cza­sach przed­ko­lo­nial­nych gra zespo­łowa mająca postać uda­wa­nych bitew, w któ­rych jed­nak zawod­nicy nie­kiedy ginęli.

Visi­ta­dor (H) – inspek­tor. Kró­lo­wie hisz­pań­scy czę­sto wysy­łali inspek­torów, by kon­tro­lo­wali ich namiest­ni­ków w obu Ame­ry­kach.

Xiuh­po­hu­alli (N) – dosłow­nie „obra­chu­nek lat”. Tra­dy­cyjny gatu­nek prze­ka­zów ust­nych opo­wia­da­ją­cych o histo­rii Nahua, po pod­boju czę­sto utrwa­la­nych w piśmie.

Zakon­nicy bosi – zakony żebra­cze, któ­rych człon­ko­wie cho­dzili boso albo tylko w san­da­łach, co sym­bo­li­zo­wało zło­żone przez nich śluby ubó­stwa.

Kilka słów o terminologii, przekładach i wymowie

Przed­sta­wie­nie histo­rii jakie­goś narodu innym nacjom w zro­zu­miały i moż­liwy dla nich do przy­ję­cia spo­sób napo­tyka wiele trud­no­ści. W tym wypadku nawet nazwa tego ludu spra­wia kło­pot, gdyż – ści­śle bio­rąc – lud zwany Azte­kami ni­gdy nie ist­niał. Żaden naród tak sie­bie nie nazy­wał. Słowo to utwo­rzono w osiem­na­stym wieku na opi­sa­nie ludu, który domi­no­wał w środ­ko­wym Mek­syku, gdy przy­byli tam Hisz­pa­nie. Jego uży­cie czę­sto wpra­wia w kon­ster­na­cję, ponie­waż nie­któ­rzy sto­sują go w takim zna­cze­niu, jakie nadali mu osiem­na­sto- i dzie­więt­na­sto­wieczni uczeni, a inni dla opi­sa­nia nie tylko grupy domi­nu­ją­cej, ale także wszyst­kich, nad któ­rymi ona pano­wała, a więc miesz­kań­ców wio­sek w więk­szej czę­ści środ­ko­wego Mek­syku i kilku roz­sia­nych jesz­cze sze­rzej, na tere­nach się­ga­ją­cych na połu­dniu aż po Sal­wa­dor. W tej książce odnosi się ono do ludu, który ze swo­jego mia­sta-pań­stwa spra­wo­wał wła­dzę nad tym regio­nem, oraz wszyst­kich innych żyją­cych w Kotli­nie Mek­sy­kań­skiej1, które zwią­zane z nim były ści­słym soju­szem. Cho­ciaż słowo Aztek poja­wia się w pod­ty­tule i we wstę­pie – gdzie jest konieczne ze wzglę­dów komu­ni­ka­cyj­nych – nie będę nim zbyt­nio sza­fo­wała. Pisząc o gru­pie etnicz­nej, która wyro­sła tam na potęgę, i o jej gru­pach sojusz­ni­czych, uży­wam słowa, któ­rym same się one okre­ślały – Mexica (wym.: meszika). Nato­miast w odnie­sie­niu do innych ludów zamiesz­ku­ją­cych środ­kowy Mek­syk, które miały wła­sne język oraz kul­turę i w więk­szo­ści – ale by­naj­mniej nie wszyst­kie – zostały pod­bite przez Mexica, sto­suję nazwę, którą same sobie nadały: Nahua. Poza wstę­pem uży­wam ter­minu Aztek tylko wtedy, gdy oma­wiam jego póź­niej­sze postrze­ga­nie – to, co na ogół sądzi się o spo­so­bie myśle­nia i postę­po­wa­nia „Azte­ków”.

Podob­nie rzecz się ma ze wszyst­kimi innymi ludami, które żyły w Ame­ryce Pół­noc­nej i Połu­dnio­wej, zanim dotarł tam kto­kol­wiek inny. Z cza­sem zaczęto nada­wać im inne nazwy niż te, jakich sami uży­wali, nie­które pejo­ra­tywne, nie­które nie. Obec­nie ich potom­ko­wie w róż­nych regio­nach mają róż­no­ra­kie pre­fe­ren­cje co do tego, jak powinno się ich nazy­wać. W Kana­dzie z reguły wolą okre­śle­nie „pierw­sze narody”, a w Mek­syku „lud­ność rdzenna”. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych nie­któ­rzy wybie­rają nazwę „rodo­wici Ame­ry­ka­nie”, a inni „ame­ry­kań­scy India­nie” lub po pro­stu „India­nie”. Każda grupa etniczna ma histo­rycz­nie uza­sad­nione powody do pre­fe­ro­wa­nej przez sie­bie nazwy. Nie wybie­ram żad­nej z nich; uży­wam ich wymien­nie.

Trzeba rów­nież podej­mo­wać decy­zje, jak tłu­ma­czyć słowa z ich języ­ków. Na przy­kład ile­kroć Mexica chcieli, by słu­cha­cze wie­dzieli, że kobieta z wyso­kiego rodu, o któ­rej mówią, pocho­dzi z linii, z któ­rej zro­dzą się następcy, nazy­wali ją inhu­el­tiuh, czyli „naszą star­szą sio­strą”. Brzmi to nie­zgrab­nie, zastą­pi­łam je więc sło­wem „księż­niczka”, acz­kol­wiek ci, któ­rzy znają Mexica, dobrze wie­dzą, że w ich języku nie ma słowa o dokład­nie takim zna­cze­niu. Weźmy inny przy­kład. Na wie­czor­nych uro­czy­sto­ściach wystę­pu­jący tam znawcy daw­nych dzie­jów przed­sta­wiali je zgro­ma­dzo­nym w skom­po­no­wa­nych przez sie­bie pie­śniach. Pisząc o tych histo­ry­kach, będą­cych zara­zem arty­stami, nazy­wam ich nie­kiedy „bar­dami”, ale inni być może wole­liby okre­śle­nie „opo­wia­da­cze i piewcy histo­rii”. Po pro­stu nie ma ide­al­nego roz­wią­za­nia tego rodzaju pro­ble­mów trans­la­tor­skich. Czy­tel­ni­kom, któ­rzy chcą więk­szej dokład­no­ści, pomogą przy­pisy.

Trud­no­ści może także spra­wiać przed­sta­wia­nie imion w ory­gi­nal­nym brzmie­niu. Słowa „Chi­ma­lxo­chitl”1 nie wymówi żadna osoba nie­zna­jąca języka, do któ­rego ono należy. Czy­tel­nik, który będzie boha­ter­sko z nim się zma­gał, może stra­cić wątek. Jed­nak jeśli dziew­czynę o tym imie­niu nazwie się po pro­stu „Kwia­tem-Tar­czą”, to czy znik­nie ona w gąsz­czu uro­czych, poetyc­kich słów? Czy potrak­tu­jemy ją z góry, jeśli nie będzie „Elż­bietą” albo „Marią”? W książce tej sta­ram się roz­wią­zać ów pro­blem, poda­jąc na prze­mian to jedno, to dru­gie moż­liwe imię, ale zawsze ile­kroć jakiś ustęp może zdez­o­rien­to­wać czy­tel­nika, służę angiel­skim prze­kła­dem.

Gdy jakieś słowo z języka aztec­kiego, czyli nahu­atl (nałatl), poja­wia się w tym tek­ście po raz pierw­szy, podaję w nawia­sie jego przy­bli­żoną wymowę. We względ­nie łatwym wypo­wia­da­niu więk­szo­ści słów z nahu­atl pomogą czy­tel­ni­kom trzy zasady. Po pierw­sze, spół­gło­skę zapi­sy­waną lite­rami „tl” wyma­wia się miękko; w angiel­skim naj­bliż­szym jej odpo­wied­ni­kiem jest pro­sty dźwięk „t”2. Po dru­gie, ile­kroć po lite­rze „h” nastę­puje „u”, ozna­cza to dźwięk „ł”. (Ilu­stra­cją obu tych zasad jest słowo „Nahu­atl”). I, na koniec, nasz dźwięk „sz” zapi­suje się literą „x”. Warto zapa­mię­tać tę zasadę, ponie­waż jest to dźwięk powszechny w tym języku. Na przy­kład ludzie, któ­rych nazy­wamy „Azte­kami”, okre­ślali się mia­nem „Mexica”, co wyma­wia się „meszika”, a zatem słowo „xochitl”, ozna­czające kwiat, brzmi „szo­czitl”3. Ci, któ­rzy chcą lepiej poznać ten piękny język, mogą sko­rzy­stać z kilku wspa­nia­łych ksią­żek2.

Aztecka nazwa sło­necz­nika (przyp. tłum.). [wróć]

Angiel­ski ma ogra­ni­czoną moż­li­wość arty­ku­la­cji zlep­ków spół­gło­sko­wych, Pola­kowi jed­nak wymowa koń­co­wego „l” w tej spół­gło­sce, wyraź­nie sły­szal­nego w wymo­wie ory­gi­nal­nej, nie powinna nastrę­czać pro­ble­mów (przyp. red. meryt.). [wróć]

Książka jest adre­so­wana do czy­tel­nika anglo­ję­zycz­nego, a wymowa nie jest podana według mię­dzy­na­ro­do­wej trans­kryp­cji fone­tycz­nej, lecz w spo­sób zro­zu­miały dla osób, które nie znają tego zapisu. Nie chcę doko­ny­wać ekwi­li­bry­styki języ­ko­wej ani zmie­niać tek­stu, więc podaję zamiast nich w ten sam spo­sób pol­ską wymowę (przyp. tłum.). [wróć]

Ród władców Tenochca

Dolina Meksyku, 1519

Wstęp

Wysocy urzęd­nicy Mexica w peł­nym rynsz­tunku bojo­wym. Bodle­ian Libra­ries, Uni­ver­sity of Oxford, Codex Men­doza, MS. Arch. Sel­den. A.1, folio 67r.

Pióro poru­sza­jące się po papie­rze cicho skrzy­piało, po czym nie­mal zgrzyt­nęło, gdy nagle zostało obró­cone pod dziw­nym kątem w celu prze­kre­śle­nia jed­nego słowa. Powstał kleks. Pisarz prze­rwał; musiał pomy­śleć. Nie to chciał napi­sać. Popa­trzył na biały arkusz leżący na drew­nia­nym stole. Pisa­rzem tym był rodo­wity Ame­ry­ka­nin, poto­mek migran­tów, któ­rzy nie­gdyś przy­byli tu z pustyn­nych ziem na pół­nocy, ale jego życie cał­ko­wi­cie róż­niło się od życia jego przod­ków. Był rok 1612, a ulice mia­sta Mek­syk za zakra­to­wa­nym oknem ską­pane były w słońcu odbi­ja­ją­cym się od kolo­ro­wych pły­tek, meta­lo­wych koła­tek, gład­kich ścian z suszo­nej cegły. Mijali je ludzie, śmie­jąc się i roz­ma­wia­jąc, zachwa­la­jąc swoje towary, poga­nia­jąc dzieci, by się pospie­szyły, niektó­rzy po hisz­pań­sku, inni po „mek­sy­kań­sku”, jak Hisz­pa­nie nazy­wali język miej­sco­wych Indian. Sie­dząc w swoim zacie­nio­nym pokoju, don Domingo – albo Chi­mal­pa­hin, jak cza­sami mawiał o sobie – czuł spo­kój. Był zajęty. Od przy­by­cia Hisz­pa­nów minęło nie­mal sto lat, ale posta­cie w jego gło­wie żyły trzy­sta lat wcze­śniej. W wyobraźni sły­szał ich głosy. „Pro­szę – poko­nany wódz bła­gał męż­czy­znę, który go powa­lił – zli­tuj się nad moją córką”, „Xic­mo­tla­ocol­lili yn noch­pocht­zin”. Mówił języ­kiem Azte­ków i don Domingo zapi­sał jego słowa w tym języku. Wie­rzył w poko­na­nego wodza, wie­dział, że kie­dyś czło­wiek ten żył i oddy­chał, tak jak teraz on. Uko­chana bab­cia Chi­mal­pa­hina, która zmarła zale­d­wie kilka lat wcze­śniej, była tuż po hisz­pań­skim pod­boju małą dziew­czynką, ale w dzie­ciń­stwie ota­czali ją ludzie, któ­rzy żyli w innych cza­sach, więc don Domingo czuł każ­dym włók­nem swego ciała, że nie były to czasy mityczne. Obró­cił się i spoj­rzał na źró­dło, z któ­rego korzy­stał – stos sta­rych, postrzę­pio­nych papie­rów, na któ­rych wiele lat temu ktoś inny opi­sał ówcze­sne wyda­rze­nia. Sta­rał się zna­leźć w gęsto zapi­sa­nym ręko­pi­sie wła­ściwy ustęp. Był zmę­czony i przez chwilę zasta­na­wiał się, czy nie skoń­czyć na ten dzień, ale porzu­cił tę myśl i kon­ty­nu­ował pracę. Jego celem było ni mniej, ni wię­cej, tylko zacho­wa­nie histo­rii swego ludu jako czę­ści świa­to­wego dzie­dzic­twa, a miał jesz­cze setki stron do napi­sa­nia.

* * *

Scho­dząc z jed­nej z osza­ła­mia­jąco wyso­kich mek­sy­kań­skich pira­mid, zwie­dza­jący je nie­mal spo­dziewa się poczuć obec­ność duszy aztec­kiej księż­niczki. Osoba mniej skłonna do podróży może mieć nadzieję, że patrząc przez szkło na fascy­nu­jący krze­mienny nóż, który dzięki osa­dzo­nym w nim tur­ku­so­wym oczom wygląda jak żywy, albo na małą złotą żabkę uchwy­coną przez arty­stę w chwili, gdy szy­ko­wała się do skoku, dozna obja­wie­nia i ujrzy życie pra­daw­nych rdzen­nych Ame­ry­ka­nów. Ale nikt by się nie spo­dziewał, że usły­szy wydo­by­wa­jący się spo­mię­dzy biblio­tecz­nych pó­łek głos szy­dzą­cej z wro­gów aztec­kiej księż­niczki. A to wła­śnie przy­da­rzyło mi się pew­nego dnia przed pięt­na­stoma laty.

Na ogół uważa się, że bez względu na to, czy stoją w nich rzędy opraw­nych w skórę wolu­mi­nów czy kom­pu­te­rów, w biblio­te­kach jest bar­dzo cicho. Można jed­nak wyobra­zić sobie biblio­tekę jako świat gło­sów utrwa­lo­nych i zacho­wa­nych na zawsze dzięki jed­nemu z naj­więk­szych ludz­kich wyna­laz­ków – pismu. Z tego punktu widze­nia biblio­teka nagle staje się bar­dzo gwar­nym miej­scem. W teo­rii znaj­dują się tam frag­menty wszyst­kich roz­mów, jakie kie­dy­kol­wiek pro­wa­dzono. W rze­czy­wi­sto­ści nie­które głosy są nie­mal nie­sły­szalne. Na przy­kład nawet ktoś, kto roz­pacz­li­wie stara się zro­zu­mieć, co krzy­czy aztecka księż­niczka, może mieć z tym kło­pot. Poja­wia się na szczy­cie pira­midy, gdzie ma zostać zło­żona w ofie­rze, ale zwy­kle mil­czy. Głos towa­rzy­szący tej sce­nie jest gło­sem Hisz­pana, który mówi nam, co – jego zda­niem – musiała ona myśleć i o czym być prze­ko­nana. Zamiast jej słów sły­szymy słowa zakon­ni­ków i kon­kwi­sta­do­rów, któ­rych pisma leżą na biblio­tecz­nych pół­kach.

Przez wiele poko­leń naukowcy, któ­rzy chcieli się dowie­dzieć, jak wyglą­dało życie daw­nych rdzen­nych Ame­ry­ka­nów, stu­dio­wali przed­mioty odkry­wane pod­czas wyko­pa­lisk arche­olo­gicz­nych i czy­tali słowa Euro­pej­czy­ków, któ­rzy zaczęli pisać o India­nach, gdy tylko ich spo­tkali. Z nich wycią­gali wnio­ski, które uwa­żali za pra­wi­dłowe. Ale nie­uchron­nie pro­wa­dziło to do znie­kształ­ceń. Dla porów­na­nia: ni­gdy nie uznano by, że na pod­sta­wie kil­ku­dzie­się­ciu zna­le­zisk i setki tek­stów w języku angiel­skim, bez uwzględ­nie­nia jakie­go­kol­wiek napi­sa­nego po fran­cu­sku czy łaci­nie, można twier­dzić, iż rozu­mie się śre­dnio­wieczną Fran­cję. W odnie­sie­niu do Indian sto­so­wano jed­nak inne stan­dardy.

Obraz Azte­ków, który wyła­nia się z tych badań, mrozi krew w żyłach. Ów krze­mienny nóż z osa­dzo­nymi w nim oczami, kamie­nie ofiarne i sze­regi pali, na które nadzie­wano ludz­kie czaszki, zosta­wiają nie­za­tarte ślady w umy­śle. Patrząc na nie, my, współ­cze­śni, wyobra­żamy sobie towa­rzy­szącą im scenę – wypo­wia­dane słowa, muzykę i kon­tekst. Widzimy orgie prze­mocy, takie jak ta, która została przed­sta­wiona w fil­mie Apo­ca­lypto. Takie same obrazy uka­zują pod­ręcz­niki, które uczą mło­dych ludzi, że szla­chet­niejsi kra­jowcy tylko cze­kali, aż ktoś wyzwoli ich spod tego okrut­nego jarzma. Książki napi­sane przez szes­na­sto­wiecz­nych Hisz­pa­nów wyra­biają w czy­tel­ni­kach prze­ko­na­nie, że ludy pod­bite przez kon­kwi­sta­do­rów były skraj­nie bar­ba­rzyń­skie, że Bóg chciał końca ich cywi­li­za­cji, ponie­waż uosa­biała wszyst­kie naj­gor­sze cechy ludz­kiej natury. Nawet te, które wyszły spod pióra bar­dziej współ­czu­ją­cych obser­wa­to­rów – Hisz­pa­nów, któ­rzy miesz­kali w rdzen­nych indiań­skich spo­łecz­no­ściach – trak­tują pro­tek­cjo­nal­nie lud, któ­rego ni­gdy nie zro­zu­mieli, gdyż inter­pre­to­wali wyda­rze­nia z euro­pej­skiego punktu widze­nia i ponie­waż były nie­zgodne z ich ocze­ki­wa­niami, postrze­gali je jako co naj­mniej dzi­waczne.

Azte­ko­wie ni­gdy nie roz­po­zna­liby sie­bie w obra­zie ich świata przed­sta­wio­nym w naszych książ­kach i nakrę­co­nych przez nas fil­mach. Uwa­żali się za ludzi pokor­nych, któ­rzy w złej sytu­acji postą­pili, jak mogli naj­le­piej, i wyka­zali się męstwem, za co zostali nagro­dzeni. Wie­rzyli, że świat już czte­ro­krot­nie się zapadł i dzięki nie­zwy­kłej odwa­dze zwy­kłego czło­wieka żyją pod pią­tym słoń­cem. Starcy opo­wia­dali wnu­kom: „Kiedy wszystko pogrą­żone było w mroku, a świt nie nad­cho­dził, bogo­wie zebrali się na naradę”. Potem popro­sili błą­dzą­cych w ciem­no­ściach nie­licz­nych ludzi i zwie­rzęta, żeby jakiś lub jakieś z nich zgło­sił czy zgło­siło się na ochot­nika, by doko­nać samo­spa­le­nia i spro­wa­dzić nowy świt. Wtedy wystą­pił bar­dzo pewien sie­bie męż­czy­zna i powie­dział, że on to zrobi. „Kto jesz­cze?” – zapy­tali bogo­wie, ale odpowie­działa im cisza. „Nikt nie miał odwagi, nikt się nie poru­szył”. Bogo­wie wezwali więc innego męż­czy­znę, który sie­dział i przy­słu­chi­wał się w mil­cze­niu. Nazy­wał się Nana­hu­at­zin (Nana­ła­cin). Nie uwa­żał się za boha­tera, ale chęt­nie pod­jął się tego zada­nia, gdyż wcze­śniej bogo­wie byli dla niego dobrzy. Obu przy­go­to­wano do zło­że­nia w ofie­rze, przy czym ów dumny boha­ter dostał piękny, cenny ekwi­pu­nek, Nana­hu­at­zin zaś tylko papie­rowe ozdóbki, trzciny i igły sosnowe. Wresz­cie nad­szedł czas. Boha­ter ruszył. „Buch­nęły wyso­kie pło­mie­nie i zdjął go strach. Prze­ra­żony zatrzy­mał się, odwró­cił, cof­nął… spró­bo­wał ponow­nie… ale nie mógł się zdo­być na odwagę, by to zro­bić”. Bogo­wie obró­cili się do Nana­hu­at­zina. „Zebrał się w sobie, zaci­snął powieki, ale się nie zawa­hał”. Sko­czył. „Jego skóra zaskwier­czała”. Bogo­wie cze­kali. „Wtedy niebo wokół się zaró­żo­wiło”. Na wscho­dzie wze­szło słońce, wszę­dzie się­gnęły jego życio­dajne pro­mie­nie. Nana­hu­at­zin zro­bił bez fan­far to, co musiał zro­bić, by oca­lić życie na ziemi3.

Azte­ko­wie byli mistrzami sztuki opo­wia­da­nia i w szes­na­stym wieku, w ciągu kil­ku­dzie­się­ciu lat po pod­boju, spi­sali wiele ze swo­ich opo­wie­ści. Hisz­pań­scy zakon­nicy nauczali aztec­kich chłop­ców trans­kryp­cji dźwię­ków ich języka w alfa­be­cie łaciń­skim, więc uży­wali oni tego narzę­dzia do utrwa­le­nia w piśmie spo­rej czę­ści swo­jej lite­ra­tury ust­nej. Nie to było zamia­rem Hisz­pa­nów. Żar­liwi ojco­wie wie­lebni uczyli ich alfa­betu po to, by mogli stu­dio­wać Biblię i poma­gali im sze­rzyć zasady chrze­ści­jań­stwa. Jed­nak ucznio­wie nie uwa­żali, że muszą się ogra­ni­czać w wyko­rzy­sty­wa­niu nowej umie­jęt­no­ści. Zasady pisa­nia nie były dla nich zasko­cze­niem, gdyż ich lud miał już od dawna zestaw wystan­da­ry­zo­wa­nych pik­to­gra­ficz­nych sym­boli, za pomocą któ­rych two­rzył piękne książki har­mo­nij­kowe, nie­które dla kapła­nów uży­wa­ją­cych ich w wieszcz­biar­stwie, inne dla urzęd­ni­ków pro­wa­dzą­cych reje­stry corocz­nych danin i wykazy gra­nic posia­dło­ści ziem­skich. Żadne z tych dzieł nie prze­trwało – spło­nęły w ogni­skach roz­pa­la­nych przez kon­kwi­sta­do­rów, ale ważny oka­zał się sam fakt, że kie­dyś ist­niały, gdyż Azte­ko­wie natych­miast się zorien­to­wali, jak cenne może być dla nich przy­ję­cie tego nowego, fone­tycz­nego sys­temu. Mogli go uży­wać do zapi­sy­wa­nia wszyst­kiego, co chcieli, i to nie tylko po hisz­pań­sku, ale rów­nież dla odda­nia brzmie­nia słów i całych zdań w ich wła­snym języku – nahu­atl.

Tym, co naj­czę­ściej spi­sy­wali w zaci­szu swo­ich domów, z dala od oczu Hisz­pa­nów, użyt­kow­nicy nahu­atl, była ich histo­ria. Przed pod­bo­jem ist­niał u nich zwy­czaj spo­rzą­dza­nia xiuh­po­hu­alli (szu­po­łali), czyli „obra­chun­ków lat” lub „obra­chun­ków rocz­nych”, które zachodni histo­rycy nazwali „rocz­ni­kami”. Pole­gał on na tym, że znawcy dzie­jów tego ludu opo­wia­dali o nich na publicz­nych zgro­ma­dze­niach, które odby­wały się na pla­cach znaj­du­ją­cych się mię­dzy pała­cami i świą­ty­niami. Opi­sy­wali je skru­pu­lat­nie rok po roku, a gdy docho­dzili do dra­ma­tycz­nych momen­tów, wystę­po­wali inni mówcy, któ­rzy przed­sta­wiali ten sam okres z innych punk­tów widze­nia, dopóki zgro­ma­dze­nie nie zro­zu­miało całego ciągu wyda­rzeń. Ten sche­mat był odzwier­cie­dle­niem rota­cyj­nego cha­rak­teru wszyst­kich aspek­tów ich życia, które było zor­ga­ni­zo­wane w taki spo­sób, by nikt nie musiał cały czas wyko­ny­wać nie­przy­jem­nych prac ani nie posia­dał nie­ogra­ni­czo­nej wła­dzy – różne grupy prze­ka­zy­wały sobie wza­jem­nie swoje funk­cje i zada­nia. Na ogół pod­czas tych zgro­ma­dzeń opo­wia­dano histo­rie, które mogły zain­te­re­so­wać ogół – doj­ście wodzów do wła­dzy i ich (natu­ralną lub przed­wcze­sną) śmierć, wojny oraz ich powody, nie­zwy­kłe zja­wi­ska i prze­ra­ża­jące egze­ku­cje. Cho­ciaż pre­fe­ro­wano pewne tematy, nie były to opisy bez­oso­bowe, gdyż różne spo­łecz­no­ści i różne jed­nostki wzbo­ga­cały je o różne szcze­góły. Roz­łamy poli­tyczne przed­sta­wiano w barw­nych dia­lo­gach pomię­dzy repre­zen­tan­tami róż­nych szkół myśle­nia. Cza­sami dys­ku­tanci prze­cho­dzili na czas teraź­niej­szy, jakby odgry­wali sztukę teatralną. Nie­kiedy grom­kim gło­sem sta­wiali pyta­nia, na które mogli odpo­wia­dać chętni słu­cha­cze4.

Po pod­boju bie­gle posłu­gu­jący się alfa­be­tem łaciń­skim mło­dzi ludzie zaczęli spi­sy­wać opo­wie­ści star­ców, sta­ran­nie trans­kry­bu­jąc ich słowa, i prze­cho­wy­wać te foliały na spe­cjal­nych pół­kach albo zamknięte w pudeł­kach, innej przy­wie­zio­nej przez Hisz­pa­nów inno­wa­cji. Z upły­wem lat coraz mniej osób pamię­tało dawne czasy i opo­wie­ści te sta­wały się coraz bar­dziej lapi­darne, prze­kształ­ca­jąc się w zwy­kłe opisy waż­nych wyda­rzeń z danego roku. Mimo to auto­rzy trzy­mali się tra­dy­cyj­nego spo­sobu zapi­sy­wa­nia dzie­jów rok po roku, od góry do dołu karty, a nie­kiedy od lewej do pra­wej na dłu­gim pasie papieru, zwy­kle włą­cza­jąc daty według daw­nego kalen­da­rza. Ten styl burzy ste­reo­typ rdzen­nych Ame­ry­ka­nów jako ludzi uwa­ża­ją­cych, że wszystko ma cha­rak­ter cykliczny, gdyż opisy te zawsze były liniowe, zawie­rały hipo­tezy na temat przy­czyn i skut­ków, poma­gały czy­tel­ni­kom czy słu­cha­czom zro­zu­mieć, jaki ciąg wyda­rzeń dopro­wa­dził do tego, co działo się w chwili obec­nej, a także poznać to z ich prze­szło­ści, co pozwa­lało im obrać drogę w przy­szłość. Nie­któ­rzy z tych pisa­rzy wywo­dzili się od aztec­kich zdo­byw­ców, inni spo­śród ich przy­ja­ciół i sojusz­ni­ków, jesz­cze inni spo­mię­dzy wro­gów. Najbar­dziej płodny z nich, don Domingo Chi­mal­pa­hin z pod­bi­tego mia­sta Chalco, zapeł­nił wyraź­nym pismem setki stron, korzy­sta­jąc z opi­sów spo­rzą­dzo­nych przez ludzi, któ­rzy żyli w cza­sach nie­zbyt odle­głych od pod­boju, oraz z opo­wie­ści, które dawano mu do trans­kry­bo­wa­nia. Za dnia pra­co­wał dla Hisz­pa­nów w jed­nym z ich kościo­łów, ale wie­czo­rami odda­wał się swo­jej pasji.

Długo, zbyt długo, nie­zbyt się zaj­mo­wano xiuh­po­hu­alli. Są napi­sane w języku, w któ­rym potrafi czy­tać sto­sun­kowo nie­wiele osób, a pre­zen­to­wane w nich podej­ście do histo­rii jest tak odmienne od zachod­niego, że trudno je zro­zu­mieć. A zatem wybie­rano inne źró­dła i na ich pod­sta­wie napi­sano kilka dobrych ksią­żek5. Nie­mniej warto uważ­nie czy­tać ory­gi­nalne aztec­kie histo­rie. Cier­pli­wość zosta­nie nagro­dzona, tak jak była nagra­dzana u Azte­ków.

W ich rocz­ni­kach sły­szymy, jak roz­ma­wiają, śpie­wają, śmieją się i krzy­czą. Oka­zuje się, że świata, w któ­rym żyli, nie można scha­rak­te­ry­zo­wać jako z natury okrut­nego czy bez­względ­nego, choć oczy­wi­ście nie­kiedy taki był. Mieli zło­żone, bar­dzo spraw­nie dzia­ła­jące sys­temy poli­tyczny i han­dlowy, ale zda­wali sobie sprawę, że popeł­niają błędy. Byli wdzięczni bogom, cho­ciaż cza­sami narze­kali na ich nie­przy­chyl­ność. Wycho­wy­wali dzieci tak, by postę­po­wały etycz­nie i wsty­dziły się ego­izmu, ale bywały jed­nostki, które prze­ja­wiały tę cechę. Uwa­żali, że trzeba cie­szyć się życiem: wesoło tań­czyli, śpie­wali poezję, lubili dobre dow­cipy, ale rado­sne chwile, kiedy try­skali humo­rem i iro­nią, prze­pla­tały się z poważ­nymi i smut­nymi. Nie mogli znieść widoku brud­nej pod­łogi, bo w ich mnie­ma­niu świad­czyła o głęb­szym nie­po­rządku. A przede wszyst­kim byli ela­styczni. Wie­lo­krot­nie dowie­dli, że gdy zmie­niają się warunki, potra­fią się do nich przy­sto­so­wać. Byli mistrzami prze­trwa­nia.

* * *

Pew­nego dnia w biblio­tece słowa jed­nego z tek­stów Chi­mal­pa­hina uło­żyły się w logiczną całość i usły­sza­łam aztecką księż­niczkę krzy­czącą na swo­ich wro­gów. Poj­mali ją i doma­gała się, by zło­żyli ją w ofie­rze. Byłam zasko­czona, ponie­waż zupeł­nie nie paso­wało to do sce­na­riu­sza, według któ­rego – jak mnie nauczono – powinna się zacho­wy­wać. Nie gro­ziła wro­gom ani nie pod­da­wała się im jako branka, nie przy­rze­kała świę­tosz­ko­wato ani godząc się z losem, że umrze, by ugła­skać bogów i uchro­nić świat od zagłady. Wście­kała się z powodu pew­nej sytu­acji poli­tycz­nej, która w końcu stała się dla mnie zro­zu­miała, kiedy wystar­cza­jąco dużo prze­czy­ta­łam. Wyka­zy­wała się odwagą. W tam­tej chwili uświa­do­mi­łam sobie, że ludzie, któ­rych zaczy­na­łam pozna­wać za pośred­nic­twem ich słów, byli zbyt skom­pli­ko­wani, aby zmie­ścić się w ramach, w jakie na pod­sta­wie sta­rych źró­deł – zna­le­zisk arche­olo­gicz­nych i świa­dectw Hisz­pa­nów – długo ich wtła­czano. Kiedy zmie­niały się oko­licz­no­ści, zmie­niały się też ich wie­rze­nia i prak­tyki. Naprawdę zaczę­łam ich rozu­mieć, dopiero słu­cha­jąc ich roz­mów o wyda­rze­niach, w któ­rych uczest­ni­czyli. Nie mogłam wnik­nąć do ich świata z aprio­ryczną wie­dzą o tym, kim byli i w co wie­rzyli, patrząc przez jej pry­zmat na to, co mówili i robili.

W książce tej, opar­tej na rocz­ni­kach w języku nahu­atl, przed­sta­wiam pięć odkryć doty­czą­cych Azte­ków. Po pierw­sze, cho­ciaż przy­pusz­czano, że ich poli­tyczne życie krę­ciło się wokół reli­gij­nie umo­ty­wo­wa­nego prze­ko­na­nia o koniecz­no­ści skła­da­nia dla zado­wo­le­nia bogów ofiar z ludzi, ich rocz­niki uka­zują, że ni­gdy nie było to ich nad­rzęd­nym celem. Twier­dzono, że Azte­ko­wie uwa­żali, iż muszą pod­bi­jać inne ludy po to, by mieć nie­zbędną liczbę ofiar, albo – jak utrzy­my­wali cynicy – tylko tak mówili, by uza­sad­nić swoje przy­ro­dzone pra­gnie­nie pano­wa­nia. Tym­cza­sem z ich wła­snych opo­wie­ści jasno wynika, że dosko­nale rozu­mieli, iż poli­tyki nie sta­no­wią bogo­wie ani twier­dze­nia o bogach, lecz zmie­nia­jące się układy wła­dzy. Wódz, który miał wiele żon, mógł spło­dzić dosłow­nie kil­ku­dzie­się­ciu synów, a wokół nich powsta­wały rywa­li­zu­jące ze sobą stron­nic­twa wywo­dzące się z grup, z któ­rych pocho­dziły ich matki. Słab­sza frak­cja w jed­nym mie­ście-pań­stwie mogła zawrzeć sojusz z tra­cącą wpływy frak­cją ich braci w innym mie­ście-pań­stwie, wespół z nią oba­lić panu­ją­cego władcę z innej linii rodo­wej i zmie­nić poli­tyczną mapę regionu. Auto­rzy rocz­ni­ków przed­sta­wiali nie­mal wszyst­kie wojny pro­wa­dzone przez Azte­ków w kate­go­riach tej poli­tyki dyna­stycz­nej. Jeń­ców, któ­rzy koń­czyli na kamie­niach ofiar­nych, trak­to­wano zwy­kle jako straty uboczne pono­szone w auten­tycz­nych wal­kach o wła­dzę. Dopiero pod koniec epoki domi­na­cji Azte­ków, kiedy ich wła­dza nie­po­mier­nie wzro­sła, regu­lar­nie mor­do­wano dzie­siątki ofiar, by wytwo­rzyć sprzy­ja­jącą jej utrzy­ma­niu atmos­ferę prze­ra­że­nia.

Po dru­gie, bada­cze dzie­jów Azte­ków zawsze prze­ja­wiali skłon­ność do dzie­le­nia ich na złych i dobrych. Jak ina­czej można było wyja­śnić, że obok sie­bie żyli bru­talni wojow­nicy i łagodni rol­nicy albo że w kra­inie pięk­nej poezji ist­nieli posia­da­cze nie­wol­ni­ków? Ale ci sami ludzie mogli w jed­nej porze roku upra­wiać kuku­ry­dzę, a w innej być wojow­ni­kami, a męż­czy­zna, który wie­czo­rem dął w kon­chę i recy­to­wał wier­sze o głę­bo­kiej tre­ści, mógł póź­niej przy­wo­łać prze­ra­żoną nie­wol­nicę. Podob­nie jak działo się w innych domi­nu­ją­cych kul­tu­rach, prze­moc sto­so­wali prze­waż­nie na obrze­żach swo­jego poli­tycz­nego świata. W cen­trum umoż­li­wiało to gro­ma­dze­nie bogactw i budowę oraz roz­wój pięk­nego mia­sta, któ­rego oby­wa­tele mieli dość wol­nego czasu i ener­gii, by pisać poezję, two­rzyć aro­ma­tyczne napoje cze­ko­la­dowe, a cza­sami nawet dys­ku­to­wać o moral­no­ści.

Po trze­cie, wylano morze atra­mentu, zasta­na­wia­jąc się nad pyta­niem, jak garstka Euro­pej­czy­ków zdo­łała dopro­wa­dzić do upadku tak potęż­nego kró­le­stwa, ale każde poko­le­nie naukow­ców igno­ro­wało pewne aspekty ówcze­snej rze­czy­wi­sto­ści, któ­rych – jak wynika z ich pism – byli świa­domi sami Azte­ko­wie. Histo­rycy nie­mal do końca XX wieku oskar­żali Azte­ków o fata­lizm i irra­cjo­nal­ność, nie zwa­ża­jąc na liczne dowody świad­czące o ich stra­te­gicz­nym myśle­niu. W ostat­nich cza­sach przy­pusz­czano, że do ich poko­na­nia przy­czy­niła się powszechna nie­na­wiść, którą żywiły do nich inne ludy i która skło­niła je do sprzy­mie­rze­nia się z Hisz­pa­nami. Ale prze­cież kró­lew­ski ród aztecki był sko­li­ga­cony pra­wie ze wszyst­kimi rodami panu­ją­cymi w tam­tym regio­nie. Ow­szem, nie­któ­rzy ich nie­na­wi­dzili, ale inni dążyli do tego, by stać się nimi. Wszyst­kie rocz­niki wyraź­nie poka­zują, że Azte­ko­wie widzieli wielką prze­wagę tech­niczną Hisz­pa­nów, co wyma­gało doko­na­nia szyb­kiego rachunku strat i zysków. Moż­liwe, myśleli nie­któ­rzy z nich, że ta wojna położy kres wszyst­kim woj­nom, i u progu nowej epoki poli­tycz­nej chcieli być po stro­nie zwy­cięz­ców.

Po czwarte, ci, któ­rzy prze­żyli wojnę z Hisz­pa­nami i pierw­szą wielką epi­de­mię cho­rób przy­wle­czo­nych przez przy­by­szów z Europy, zoba­czyli ze zdzi­wie­niem, że słońce na­dal wscho­dzi i zacho­dzi, a życie trwa. Nie mieli czasu na uża­la­nie się nad sobą. Ci, któ­rzy pod­czas wojny byli dziećmi, doro­śli i mieli wła­sne ocze­ki­wa­nia, a dzieci uro­dzone po tym kata­kli­zmie siłą rze­czy nie pamię­tały wyda­rzeń, które wyci­snęły piętno na star­szych. O dziwo, rocz­niki świad­czą o tym, że nie tylko mło­dzi oka­zali się gotowi do eks­pe­ry­men­to­wa­nia z nowymi potra­wami, tech­ni­kami, zwie­rzę­tami i bogami przy­wie­zio­nymi zza morza. Osoby, które były już doro­słe w chwili ich przy­by­cia, wyty­czały drogę, uka­zu­jąc na przy­kład korzy­ści pły­nące z uży­wa­nia alfa­betu fone­tycz­nego czy ucząc się, jak zbu­do­wać łódź więk­szą od wszyst­kich aztec­kich czó­łen albo wieżę w kształ­cie pro­sto­pa­dło­ścianu zamiast pira­midy. Nie wszy­scy prze­ja­wiali tę cie­ka­wość i prag­ma­tyzm, ale cecho­wały one wielu. Poza tym, mimo że Azte­ko­wie przy­swo­ili sobie od Hisz­pa­nów uży­teczne ele­menty życia, wyka­zali się zdol­no­ścią zacho­wa­nia swo­jego poglądu na świat.

Na koniec, po piąte, w następ­nych dwóch poko­le­niach coraz wię­cej tubyl­ców musiało się zma­gać z wpro­wa­dzo­nym przez Hisz­pa­nów wyzy­skiem gospo­dar­czym, a jesz­cze więk­sze rze­sze dozna­wały nie­spra­wie­dli­wo­ści na tle raso­wym. Ale nawet wtedy nie dali się znisz­czyć i zacho­wali rów­no­wagę. Podob­nie jak wiele innych ludów w róż­nych miej­scach i cza­sach musieli się pogo­dzić z nowymi realiami, żeby nie zwa­rio­wać. Pewne osoby z poko­le­nia ich wnu­ków, cho­ciażby wspo­mniany już Chi­mal­pa­hin, zajęły się zapi­sy­wa­niem wszyst­kiego, co pamię­tały z dzie­jów swo­jego ludu, by ta wie­dza nie zgi­nęła na zawsze. Stali się praw­dzi­wymi uczo­nymi, cho­ciaż Hisz­pa­nie nie uwa­żali ich za nich. To dzięki ich wysił­kom możemy teraz zre­kon­stru­ować, co myślał lud, do któ­rego nale­żeli. Krótko mówiąc, Azte­ko­wie zostali pod­bici, ale ura­to­wali się przed zagładą.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Geo­gra­ficz­nie jest to oto­czona górami kotlina, z któ­rej nie wypływa żadna rzeka. Jed­nak w nie­któ­rych źró­dłach nazy­wana jest Doliną Mek­syku, więc ja też cza­sami będę uży­wała tej nazwy. [wróć]

Krót­kie wpro­wa­dze­nie do nahu­atl w erze kolo­nial­nej zob. w: James Loc­khart, Nahu­atl as Writ­ten, Stan­ford Uni­ver­sity Press, Stan­ford 001. Osoby, które chcą się poważ­nie zająć nauką tego języka, mogą się skon­sul­to­wać z Joh­nem Sul­li­va­nem za pośred­nic­twem jego szkoły języ­ko­wej El Insti­tuto de Docen­cia e Inve­sti­ga­ción Etno­ló­gica de Zaca­te­cas (IDIEZ), która ofe­ruje rów­nież lek­cje w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, Mek­syku i zdal­nie (http://www.mace­hu­alli.org). [John Sul­li­van od kilku lat mieszka w Pol­sce i pro­wa­dzi tu zaję­cia z nahu­atl (przyp. red. meryt.)]. [wróć]

Fray Ber­nar­dino de Sahagún, The Flo­ren­tine Codex: Gene­ral History of the Things of New Spain, red. J.O. Ander­son i Char­les Dib­ble, School of Ame­ri­can Rese­arch and Uni­ver­sity of Utah Press, Salt Lake City 1950–1982, ks. 7, fol. 4–7. [wróć]

Tym nie­zwy­kłym źró­dłom poświę­cona jest praca Camilli Town­send Annals of Native Ame­rica: How the Nahuas of Colo­nial Mexico Kept Their History Alive, Oxford Uni­ver­sity Press, New York 2016. [wróć]

Doda­tek „Jak badamy histo­rię Azte­ków” daje poję­cie o zakre­sie i głębi wcze­śniej­szych prac histo­rycz­nych i ma słu­żyć jako prze­wod­nik po lite­ra­tu­rze uzu­peł­nia­ją­cej. Czy­tel­nicy znajdą tam prze­gląd róż­nego rodzaju stu­diów, a w przy­pi­sach tytuły tych prac. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: Fifth Sun: A New History of the Aztecs

© Oxford Uni­ver­sity Press 2019

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Grze­gorz Dziam­ski

Redak­tor mery­to­ryczny: Jan Szy­mań­ski

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Urszula Gireń

Ilu­stra­cja na okładce

© AKG/BE&W

Ilu­stra­cje w książce

The Bodle­ian Libra­ries, the Uni­ver­sity of Oxford, Codex Men­doza, MS. Arch. Sel­den. A.1, folio 67r.

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Piąte Słońce. Nowa histo­ria Azte­ków, wyd. I, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-619-5

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer