Pejzaż w kolorze sepii - Kazuo Ishiguro - ebook + książka

Pejzaż w kolorze sepii ebook

Kazuo Ishiguro

3,9

Opis

Etsuko, mieszkającą w Wielkiej Brytanii Japonkę, po śmierci męża zaczynają prześladować wspomnienia związane z samobójstwem córki. Gnębiona wyrzutami sumienia, nieustannie wraca myślami do Nagasaki, do upalnego lata 1950 roku, kiedy ona i jej przyjaciele próbowali odbudować swoje zrujnowane życie i radzić sobie w nowej rzeczywistości. Gdy centralne miejsce w jej wspomnieniach zaczyna zajmować przyjaźń z Sachiko, zamożną kobietą, która utraciła cały swój majątek, obrazy przeszłości stopniowo zlewają się z teraźniejszością i coraz bardziej zaciera się granica między jawą a snem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (118 ocen)
39
40
27
12
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna-Warlikowska

Dobrze spędzony czas

W porownaniu do innych książek tego autora ta wydaje się być taka spokojna. W ciekawy sposób opisuje życie kobiet w powojennej Japoni oraz zmiany ktore zaszły w całym społeczeństwie.
00
NaKurzejStopie

Nie oderwiesz się od lektury

rozpoczynam chronologiczną podróż z Kazuo Ishiguro i już wiem, że dobrze, że się nia zdecydowałam. wyciszenie i spokój, prawdziwa literatura
00

Popularność




DEBIUT POWIEŚCIOWY ZDOBYWCY LITERACKIEGO NOBLA 2017

Etsuko, mieszkającą w Wielkiej Brytanii Japonkę, po śmierci męża zaczynają prześladować wspomnienia związane z samobójstwem córki. Gnębiona wyrzutami sumienia, nieustannie wraca myślami do Nagasaki, do upalnego lata niedługo po wojnie, kiedy ona i jej przyjaciele próbowali odbudować swoje zrujnowane życie i radzić sobie w nowej rzeczywistości. Gdy centralne miejsce w jej wspomnieniach zaczyna zajmować przyjaźń z Sachiko, zamożną kobietą, która utraciła cały swój majątek, obrazy przeszłości stopniowo zlewają się z teraźniejszością i coraz bardziej zaciera się granica między jawą a snem.

W swoich powieściach o wielkiej emocjonalnej sile Kazuo Ishiguro odsłonił otchłań pod naszym iluzorycznym poczuciem łączności ze światem.

Z UZASADNIENIA PRZYZNANIA NAGRODY NOBLA

KAZUO ISHIGURO

Brytyjski pisarz japońskiego pochodzenia, autor ośmiu powieści i zbioru opowiadań, laureat licznych nagród literackich, m.in. Bookera i – przede wszystkim – Nobla w 2017 roku za całokształt twórczości. W uzasadnieniu Akademii Szwedzkiej podano, że Ishiguro „w swych powieściach o wielkiej emocjonalnej sile odsłonił otchłań pod naszym iluzorycznym poczuciem łączności ze światem”. W krótkim wywiadzie udzielonym tuż po ogłoszeniu wyników stała sekretarz Akademii, Sara Danius, dodała, że proza Ishigury to „połączenie pisarstwa Jane Austen i Franza Kafki z domieszką stylu Marcela Prousta”.

Dwie powieści Ishigury zostały zekranizowane – Okruchy dnia, z Anthonym Hopkinsem i Emmą Thompson w rolach głównych, oraz Nie opuszczaj mnie z Kerią Knightley, Carey Mulligan i Andrew Garfieldem.

W 2018 roku królowa Elżbieta nadała pisarzowi tytuł szlachecki za zasługi dla literatury. Ishiguro został odznaczony także francuskim Orderem Sztuki i Literatury oraz japońskim Orderem Wschodzącego Słońca II klasy.

Tego autora

NIE OPUSZCZAJ MNIE

KIEDY BYLIŚMY SIEROTAMI

OKRUCHY DNIA

NOKTURNY: PIĘĆ OPOWIADAŃ

O MUZYCE I ZMIERZCHU

NIEPOCIESZONY

PEJZAŻ W KOLORZE SEPII

MALARZ ŚWIATA UŁUDY

POGRZEBANY OLBRZYM

KLARA I SŁOŃCE

Tytuł oryginału:

A PALE VIEW OF HILLS

Copyright © Kazuo Ishiguro 1982

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2021

Polish translation copyright © Krzysztof Filip Rudolf 1995

Redakcja: Elżbieta Bandel

Projekt graficzny okładki oryginalnej: Faber & Faber

Opracowanie graficzne wyklejek i okładki polskiej: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

ISBN 978-83-8215-793-2

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI

Katarzyna Rek

woblink.com

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Część I
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Część II
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11

Część I

Rozdział 1

Niki, czyli imię, które nadaliśmy ostatecznie mojej młodszej córce, nie jest skrótem – to wyraz kompromisu, który zawarłam z jej ojcem. Paradoksalnie to właśnie on chciał dać jej japońskie imię, a ja – być może powodowana jakimś egoistycznym pragnieniem odcięcia się od przeszłości – nalegałam na angielskie. W końcu zgodził się na Niki, uważając, że pobrzmiewają w nim odległe echa Wschodu.

Przyjechała do mnie w odwiedziny na początku tego roku, w kwietniu, gdy w powietrzu nadal unosił się chłód, a z nieba leciała mżawka. Być może zamierzała zostać dłużej, lecz tego nie wiem. Dostrzegłam jednak, że mój wiejski dom i otaczająca go cisza wprawiają ją w niepokój i że niecierpliwie wyczekuje momentu, gdy powróci do swojego życia w Londynie. Z irytacją słuchała moich płyt z muzyką klasyczną i przerzucała stronice rozlicznych pism. Telefonowano do niej regularnie, a wtedy – chuda, okryta obcisłym strojem – jednym susem przesadzała dywan, zawsze starannie zamykając za sobą drzwi, bym przypadkiem nie dosłyszała jej rozmowy. Wyjechała po pięciu dniach.

Dopiero na drugi dzień wspomniała o Keiko. Ranek był szary i wietrzny, więc przysunęłyśmy fotele do okna, by obserwować deszcz obmywający mój ogród.

– Spodziewałaś się, że przyjadę? – spytała. – To znaczy na pogrzeb?

– Nie, chyba nie. Nie myślałam, że się pojawisz.

– Ta wiadomość naprawdę mnie poruszyła. Byłam o krok od przyjazdu.

– Nigdy się nie spodziewałam, że przyjedziesz.

– Ludzie nie wiedzieli, co w rzeczywistości mnie męczy – rzekła. – Nie powiedziałam nikomu. Zdaje się, że byłam ogromnie zmieszana. Nie zdołaliby tego pojąć, naprawdę nie mogliby pojąć tego, co czułam. Przecież siostry powinny być sobie bliskie, prawda? Można ich nie lubić, lecz mimo wszystko pozostają nam bliskie. Ale tak nie było. Nawet nie pamiętam teraz, jak wyglądała.

– Tak, od waszego spotkania upłynęło już trochę czasu.

– Pamiętam tylko, że przy niej zawsze czułam się nieszczęśliwa. To wszystko, co mi się z nią kojarzy. Niemniej jednak poczułam smutek, gdy się dowiedziałam.

Być może nie tylko cisza sprawiła, że moja córka zapragnęła wrócić do Londynu. Choć nigdy nie rozwodziłyśmy się nad śmiercią Keiko, ona zawsze była gdzieś w pobliżu, unosząc się nad naszymi głowami, gdy zasiadałyśmy do rozmowy.

Keiko, w przeciwieństwie do Niki, była czystej krwi Japonką i wiele gazet szybko zwróciło uwagę na ten fakt. Anglicy z upodobaniem pielęgnują w sobie przekonanie, że nasza rasa ma instynkt samobójczy; zupełnie jakby dalsze wyjaśnienia stawały się niepotrzebne. Doniesienia zawierały tylko dwie informacje: że była Japonką i że powiesiła się w swoim pokoju.

*

Tego samego wieczoru stałam przy oknie, wpatrując się w ciemności, gdy z głębi pokoju dobiegł mnie głos Niki:

– O czym teraz myślisz, mamo? – Siedziała na sofie z książką na kolanach.

– Myślałam sobie o kimś, kogo kiedyś znałam. O kobiecie, którą kiedyś znałam.

– O kimś, kogo znałaś… zanim przyjechałaś do Anglii?

– Znałam ją, gdy mieszkałam w Nagasaki, jeśli o to ci chodzi. – Nie spuszczała ze mnie wzroku, więc dodałam: – Dawno temu. Na długo przed poznaniem twojego ojca.

Zdawała się usatysfakcjonowana i wygłosiwszy jakąś ogólnikową uwagę, powróciła do swojej książki. Pod wieloma względami Niki jest czułym dzieckiem. Nie przyjechała jedynie po to, by zobaczyć, jak przyjęłam wiadomość o śmierci Keiko; zjawiła się tutaj z określoną misją. W ciągu ostatnich bowiem lat umyśliła sobie podziwiać pewne zdarzenia z mojej przeszłości i zjawiła się gotowa, by powiedzieć mi, że bynajmniej nie zmieniła zdania i że nie powinnam żałować podjętych ongiś decyzji. Krótko mówiąc, aby uspokoić mnie, że nie jestem odpowiedzialna za śmierć Keiko.

Nie mam większej chęci rozwodzić się teraz nad sprawą Keiko, gdyż niewielkie przynosi mi to ukojenie. Wspominam tu o niej dlatego, że wiązała się z tamtą kwietniową wizytą Niki oraz że właśnie wówczas, po tak długim czasie, przypomniałam sobie Sachiko. Nigdy nie znałam jej dobrze. Prawdę mówiąc, na naszą przyjaźń złożyło się zaledwie kilka letnich tygodni wiele lat temu.

*

Najgorsze było już wtedy za nami. Jak zwykle roiło się od amerykańskich żołnierzy, gdyż trwały walki w Korei, lecz w Nagasaki, w porównaniu z tym, co działo się wcześniej, dni były pełne spokoju i ulgi. Świat przeczuwał nadchodzące zmiany.

Mieszkałam wówczas wraz z mężem we wschodniej części miasta, skąd tramwajem szybko można się było dostać do centrum. W pobliżu płynęła jakaś rzeka; powiedziano mi kiedyś, że przed wojną na jej brzegu leżała niewielka wioska. Później jednak spadła bomba i z wioski zostały jedynie zwęglone ruiny. Rozpoczęto odbudowę i niebawem stanęły tam cztery betonowe budynki, z których każdy liczył około czterdziestu oddzielnych mieszkań. Z tych czterech budynków nasz był ostatni i wskazywał, że program odbudowy tu właśnie ugrzązł w martwym punkcie. Między nami a rzeką rozciągało się pustkowie, kilka akrów wyschłego błota i rowów. Wielu ludzi uskarżało się, że jest to zagrożenie dla zdrowia, i rzeczywiście ich skargi nie były bezpodstawne. Przez okrągły rok wszystkie doły pełne były stojącej wody, a w miesiącach letnich moskity stawały się wręcz nie do zniesienia. Od czasu do czasu pojawiali się urzędnicy kierujący pomiarami lub sporządzający notatki, lecz miesiące mijały i nic się nie działo.

Mieszkańcy owych bloków podobni byli do nas – młode małżeństwa. Mężowie najczęściej pracowali w rozwijających się wówczas firmach. Wiele z tych mieszkań stanowiło własność owych firm, które wynajmowały je swoim pracownikom na korzystnych warunkach. Mieszkania nie różniły się od siebie: na podłogach leżały bambusowe maty, zwane tatami, a łazienki i kuchnie urządzono w stylu zachodnim. Były małe i podczas cieplejszych miesięcy szybko się nagrzewały, lecz właściwie wśród ich mieszkańców panowało zadowolenie. Pamiętam wszakże wyczuwalną tam atmosferę tymczasowości, jak gdyby każde z nas wyczekiwało dnia, kiedy przeniesie się w jakieś lepsze miejsce.

Tylko jeden drewniany domek przeżył wojenne zniszczenia i prace państwowych spychaczy. Widziałam go z naszego okna – stał samotnie na skraju tego pustkowia, praktycznie tuż nad samą rzeką. Takie domki można często spotkać na wsi – ich dachy, kryte dachówką, opadają ukośnie prawie do samej ziemi. Nierzadko, w chwilach pustki, stałam w oknie, uporczywie się weń wpatrując.

Sądząc po wrażeniu, jakie wywołało przybycie Sachiko, nie ja jedna wpatrywałam się w ów domek. Dużo spekulowano na temat dwóch mężczyzn, których widziano tam kiedyś przy pracy – czy byli państwowymi robotnikami, czy też nie. Potem zaczęto mówić, że mieszka tam jakaś kobieta z córeczką, a ja widziałam je kilka razy, gdy przemierzały poprzecinane rowami pustkowie.

Mniej więcej na początku lata – byłam wtedy w trzecim lub czwartym miesiącu ciąży – po raz pierwszy zauważyłam ten wielki amerykański samochód, biały i poobijany, który podskakując na wybojach, zmierzał w kierunku rzeki. Miało się już dobrze ku wieczorowi, a zachodzące za domkiem słońce przez moment zalśniło w karoserii samochodu.

Potem pewnego popołudnia usłyszałam na przystanku tramwajowym dwie kobiety rozmawiające o nieznajomej, która wprowadziła się do opuszczonego domku nad rzeką. Jedna z nich opowiadała, jak to odezwała się tego ranka do owej pani i dostała wyraźną odprawę. Jej przyjaciółka zgodziła się, że nowo przybyła jest nieprzyjazna – najpewniej zarozumiała. Musi mieć co najmniej trzydziestkę, jak przypuszczały, gdyż dziecko ma około dziesięciu lat. Ta pierwsza kobieta powiedziała, że nieznajoma mówi dialektem tokijskim i na pewno nie pochodzi z Nagasaki. Przez chwilę mówiły o jej „amerykańskim przyjacielu”, po czym owa kobieta powróciła do tego ranka i nieuprzejmości nowo przybyłej.

Teraz nie mam wątpliwości, że wśród otaczających mnie wówczas kobiet znalazły się takie, które wiele wycierpiały i które były dręczone straszliwymi wspomnieniami. Gdy jednak przypatrywałam się im dzień po dniu, jak pracowicie doglądają swoich mężów i dzieci, wręcz nie mogłam uwierzyć w to, że kiedykolwiek dotknęły ich tragedie i koszmary wojny. Nigdy nie starałam się uchodzić za nieprzyjazną, lecz prawdopodobnie rację mieli ci, którzy twierdzili, że nie czyniłam żadnych wysiłków, by rozwiać to wrażenie. Działo się tak dlatego, że w owym okresie mojego życia nadal pragnęłam, by pozostawiono mnie w spokoju.

Dlatego z niemałym zainteresowaniem przysłuchiwałam się rozmowie tych dwóch kobiet na temat Sachiko. To popołudnie na przystanku tramwajowym trwa jak żywe w mojej pamięci. Był to jeden z pierwszych jasnych, słonecznych dni po czerwcowych deszczach i wszędzie dookoła nasiąknięte wodą cegły i beton schły w promieniach słońca. Stałyśmy na moście kolejowym i po jednej stronie torów, u stóp wzgórza, widać było skupisko dachów, jak gdyby domy sturlały się ze zbocza. Za tymi domami, w niewielkim oddaleniu, znajdowały się nasze bloki, cztery sterczące betonowe słupy. Opanowało mnie wtedy coś na kształt współczucia dla Sachiko i wydało mi się, że rozumiem po części tę powściągliwość, którą dostrzegłam, obserwując ją z oddali.

Tego lata miałyśmy zostać przyjaciółkami i przynajmniej przez krótki czas mogłam cieszyć się jej zaufaniem. Trudno byłoby mi opisać nasze pierwsze spotkanie. Pamiętam, że pewnego popołudnia dostrzegłam jej sylwetkę daleko przed sobą na ścieżce prowadzącej z terenu, gdzie stały bloki. Śpieszyłam się, lecz Sachiko maszerowała szybkim krokiem. Wtedy na pewno znałyśmy się już z imienia, pamiętam bowiem, że zawołałam do niej, gdy znalazłam się bliżej.

Sachiko odwróciła się i poczekała, aż zrównam się z nią.

– Czy coś się stało? – spytała.

– Cieszę się, że cię znalazłam – powiedziałam, dysząc. – Chodzi o twoją córkę. Gdy wychodziłam z domu, zauważyłam, że bierze udział w jakiejś bójce. Tam, niedaleko rowów.

– W bójce?

– Z dwójką innych dzieci. Jedno z nich to jakiś chłopiec. To była nieprzyjemna bójka.

– Rozumiem. – Sachiko ruszyła przed siebie. Podążyłam za nią.

– Nie chciałam cię niepokoić – odezwałam się. – To jednak wyglądało na nieprzyjemną bójkę. Wydaje mi się, że miała skaleczony policzek.

– Ach, tak.

– To było tam, na skraju tego pustkowia.

– Czy myślisz, że nadal się biją? – spytała, nie przerywając marszu na grzbiet wzgórza.

– Chyba nie. Widziałam, że twoja córka ucieka.

Sachiko spojrzała na mnie z uśmiechem.

– Nie jesteś przyzwyczajona do widoku bijących się dzieci?

– No cóż, sądzę, że dzieci zawsze się biją. Lecz myślałam, że powinnam ci o tym powiedzieć. A ponadto nie wydaje mi się, by wybierała się do szkoły. Inne dzieci szły w stronę szkoły, lecz twoja córka kierowała się ku rzece.

Sachiko nadal szła przed siebie, nie odzywając się ani słowem.

– Prawdę mówiąc – ciągnęłam – już wcześniej zamierzałam ci o tym powiedzieć. Widzisz, ostatnimi czasy nieraz widywałam twoją córkę. Gotowa jestem przypuścić, że pozwala sobie na wagarowanie.

Ścieżka rozwidlała się na szczycie wzgórza. Sachiko zatrzymała się i spojrzałyśmy na siebie.

– To miło, że tak się martwisz, Etsuko – powiedziała. – Doprawdy miło. Pewna jestem, że będziesz wspaniałą matką.

Wcześniej wydawało mi się – podobnie jak kobietom na przystanku tramwajowym – że Sachiko ma około trzydziestki. Prawdopodobnie jednak zmyliła mnie nieco jej młodzieńcza figura, gdyż twarz Sachiko była twarzą osoby starszej. W jej spojrzeniu malowało się lekkie rozbawienie, a sposób, w jaki mi się przyglądała, sprawił, że zaśmiałam się z zażenowaniem.

– Wdzięczna jestem, że zwróciłaś się do mnie w taki sposób – kontynuowała. – Lecz, jak widzisz, jestem dość zajęta. Muszę iść do Nagasaki.

– Rozumiem. Po prostu pomyślałam, że najlepiej będzie, gdy cię znajdę i powiem ci o tym. To wszystko.

Przez chwilę patrzyła na mnie z tym samym rozbawieniem. Wreszcie powiedziała:

– Jak to miło z twojej strony. Teraz jednak proszę mi wybaczyć. Muszę iść do miasta. – Skłoniła się i ruszyła ścieżką prowadzącą do przystanku tramwajowego.

– Chodziło mi o to, że miała skaleczony policzek – powiedziałam, unosząc nieco głos. – A rzeka jest miejscami bardzo niebezpieczna. Pomyślałam, że najlepiej będzie, gdy cię znajdę i powiem ci o tym.

Odwróciła się, spoglądając na mnie raz jeszcze.

– Jeśli nie masz żadnych innych zmartwień na głowie, Etsuko, to może zechcesz zająć się przez dzień moją córką? – zaproponowała. – Wrócę po południu. Jestem pewna, że znajdziecie wspólny język.

– Nie mam nic przeciwko temu, jeśli tego sobie życzysz. Muszę powiedzieć, że twoja córka jest zbyt młoda, by pozostawiać ją przez cały dzień bez opieki.

– Jak to miło z twojej strony – powtórzyła Sachiko, po czym uśmiechnęła się kolejny raz. – Jestem pewna, że będziesz wspaniałą matką.

Po rozstaniu z Sachiko ruszyłam w dół wzgórza. Niebawem znalazłam się przy naszym bloku. Przede mną rozciągało się pustkowie. Ponieważ dziewczynki nie było, zamierzałam wejść do domu, lecz wtedy dostrzegłam jakiś ruch nieopodal brzegu rzeki. Mariko musiała wcześniej kucać, gdyż teraz widziałam jej postać wyraźnie odcinającą się od błotnistej przestrzeni. Początkowo opanowało mnie pragnienie, by zrezygnować z całego zamysłu i powrócić do prac domowych, w końcu jednak ruszyłam w jej kierunku, starannie omijając liczne rowy.

O ile nie zawodzi mnie pamięć, wtedy właśnie po raz pierwszy rozmawiałam z Mariko. Całkiem możliwe, że owego ranka w jej zachowaniu nie było nic niezwykłego, gdyż – mimo wszystko – byłam dla tego dziecka kimś obcym i miała pełne prawo traktować mnie z podejrzliwością. I jeśli naprawdę czułam się wówczas dziwnie nieswojo, prawdopodobnie była to najnormalniejsza reakcja na zachowanie Mariko.

Tego ranka nurt rzeki toczył się wartko, a poziom wody był nadal dość wysoki po zakończonej kilka tygodni wcześniej porze deszczowej. Ziemia opadała stromo, w dole łączyła się z brzegiem rzeki, a błoto u podnóża zbocza było zdecydowanie wilgotniejsze. Mariko ubrana była w prostą bawełnianą sukienkę sięgającą kolan, a krótko przycięte włosy nadawały jej twarzy chłopięcy wygląd. Podniosła wzrok bez uśmiechu, obrzucając mnie spojrzeniem.

– Dzień dobry – powiedziałam, stojąc na szczycie wzgórza. – Właśnie przed chwilą rozmawiałam z twoją matką. Na pewno jesteś Mariko-san.

Dziewczynka stała bez słowa, nie spuszczając ze mnie wzroku. To, co wzięłam poprzednio za skaleczenie na jej policzku, okazało się plamą błota.

– Czy nie powinnaś być w szkole? – spytałam.

Przez chwilę jeszcze milczała. Wreszcie odparła:

– Nie chodzę do szkoły.

– Ale przecież wszystkie dzieci muszą chodzić do szkoły. Nie chciałabyś też tam pójść?

– Nie chodzę do szkoły.

– Czy jednak twoja mama nie posłała cię tam?

Mariko nie odpowiedziała ani słowem. Zamiast tego odsunęła się ode mnie o krok.

– Uważaj – ostrzegłam ją. – Bo wpadniesz do wody. Jest ślisko.

Nadal stała z zadartą głową, wpatrując się we mnie uporczywie. Obok niej dostrzegłam leżące w błocie małe buty. Jej gołe stopy, podobnie jak buty, były całe ubłocone.

– Właśnie przed chwilą rozmawiałam z twoją matką – rzekłam, uśmiechając się uspokajająco. – Powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, byś zaczekała na nią u mnie w domu. To niedaleko, o tam, w tamtym budynku. Może przyjdziesz i spróbujesz trochę ciastek, które upiekłam wczoraj? Co ty na to, Mariko-san? Może przy okazji opowiesz mi coś o sobie?

Mariko wciąż bacznie mi się przyglądała. Potem, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku, przykucnęła i podniosła swoje buty. Początkowo potraktowałam to jako znak, że zamierza pójść ze mną. Gdy jednak nadal wpatrywała się we mnie z zadartą głową, zdałam sobie sprawę, że podniosła buty, by przy pierwszej sposobności móc rzucić się do ucieczki.

– Nie zrobię ci krzywdy – zapewniłam z nerwowym śmiechem. – Jestem przyjaciółką twojej matki.

O ile dobrze pamiętam, tamtego poranka nie wydarzyło się między nami nic więcej. W żadnym wypadku nie pragnęłam jeszcze bardziej trwożyć dziecka, więc po chwili odwróciłam się i ruszyłam z powrotem przez pustkowie. Nie będę ukrywać, że reakcja małej nieco mnie zirytowała; w tamtych bowiem czasach byle drobiazg wywoływał we mnie najprzeróżniejsze złe przeczucia związane z macierzyństwem. Powtarzałam sobie, że przecież nie ma to znaczenia i – tak czy inaczej – następna okazja do zaprzyjaźnienia się z dziewczynką niewątpliwie nadarzy się w ciągu najbliższych dni. Tymczasem do rozmowy z Mariko doszło pewnego popołudnia jakieś dwa tygodnie później.

*

Nigdy wcześniej nie byłam w tym domku, toteż zdumiałam się, gdy tamtego popołudnia Sachiko zaprosiła mnie do środka. Prawdę mówiąc, wyczułam natychmiast, że nie uczyniła tego bez powodu, i – jak się okazało – nie myliłam się.

Wewnątrz był porządek, lecz w pamięci utkwiła mi panująca tam atmosfera całkowitego zaniedbania; drewniane belki krzyżujące się na suficie były nadgryzione zębem czasu, a dookoła unosiła się słaba woń wilgoci. Drzwi we frontowej części domu były szeroko otwarte, by wpuścić trochę światła słonecznego przez werandę. Mimo to wnętrze w dużej mierze tonęło w cieniu.

Mariko leżała w kącie najbardziej oddalonym od światła. Dostrzegłam, że coś porusza się w cieniu przy jej boku, a gdy podeszłam bliżej, ujrzałam dużego kota zwiniętego w kłębek na tatami.

– Dzień dobry, Mariko-san. Pamiętasz mnie?

Przestała głaskać kota i podniosła na mnie wzrok.

– Poznałyśmy się niedawno – ciągnęłam. – Czyż nie pamiętasz? Byłaś wtedy nad rzeką.

Brak reakcji z jej strony świadczył, że mnie nie poznała. Przypatrywała mi się przez chwilę, po czym znów zaczęła głaskać kota. Z tyłu słyszałam krzątanie Sachiko przygotowującej herbatę na otwartym piecu mieszczącym się pośrodku pokoju. Już miałam do niej podejść, gdy Mariko niespodziewanie się odezwała:

– Ona będzie mieć kocięta.

– Naprawdę? To wspaniale.

– Chce pani jednego kociaka?

– To bardzo miło z twojej strony, Mariko-san. Zastanowię się. Jestem jednak pewna, że każde z nich znajdzie sobie jakiś miły dom.

– A może weźmie pani kociaka? – nalegało dziecko. – Tamta pani mówiła, że weźmie jednego.

– Zobaczymy, Mariko-san. A cóż to za „tamta pani”?

– Ta inna kobieta. Kobieta, która mieszka po drugiej stronie rzeki. Powiedziała, że weźmie jednego.

– Nie wydaje mi się, by ktokolwiek tam mieszkał, Mariko-san. Tam jest tylko las.

– Powiedziała, że weźmie mnie do siebie do domu. Mieszka po drugiej stronie rzeki. Nie poszłam z nią.

Przyglądałam się dziecku przez chwilę. Potem mnie olśniło i się zaśmiałam.

– Przecież to byłam ja, Mariko-san. Czyż nie pamiętasz? Zaprosiłam cię do siebie do domu, gdy twoja mama była w mieście.

Mariko znowu uniosła wzrok.

– Nie pani – powiedziała. – Tamta druga kobieta. Ta z drugiej strony rzeki. Ona tu przyszła wczoraj wieczorem. Kiedy mama była daleko.

– Wczoraj wieczorem? Kiedy twoja mama była daleko?

– Powiedziała, że zabierze mnie do siebie, ale ja z nią nie poszłam. Bo było ciemno. Powiedziała, że możemy wziąć z sobą lampę – tu wskazała lampę wiszącą na ścianie – ale ja z nią nie poszłam. Bo było ciemno.

Za moimi plecami Sachiko podniosła się ze swojego miejsca i przyglądała się córce. Mariko umilkła, potem odwróciła się i ponownie zaczęła głaskać kota.

– Wyjdźmy na werandę – zaproponowała Sachiko. W rękach trzymała tacę z herbatą. – Na zewnątrz jest chłodniej.

Tak uczyniłyśmy, zostawiając Mariko w kącie pokoju. Z werandy nie można było obserwować rzeki, lecz widziałam miejsce, w którym grunt opadał i robił się wilgotniejszy tam, gdzie stykał się z wodą. Sachiko usadowiła się na poduszce i zaczęła nalewać herbatę.

– W okolicy wręcz roi się od bezpańskich kotów – powiedziała. – Nie byłabym tak optymistyczna, jeśli chodzi o te kociaki.

– Rzeczywiście jest ich dużo – odparłam. – A szkoda. Czy Mariko znalazła go gdzieś tutaj?

– Nie, przywieźliśmy to stworzenie ze sobą. Jeżeli o mnie chodzi, wolałabym je tam zostawić, lecz Mariko nawet nie chciała o tym słyszeć.

– Przywieźliście je aż z Tokio?

– Och nie. Mieszkamy w Nagasaki już prawie od roku.

– Tak? Nie wiedziałam. Mieszkałaś… z przyjaciółmi?

Sachiko przerwała nalewanie herbaty, trzymając imbryk w obydwu rękach. W jej wzroku dostrzegłam to samo rozbawienie, z którym przyglądała mi się w czasie poprzedniego spotkania.

– Obawiam się, że jesteś w błędzie, Etsuko – odezwała się po chwili. Potem znów zaczęła nalewać herbatę. – Mieszkałyśmy w domu mojego wuja.

– Zapewniam cię, że jedynie…

– Tak, oczywiście. Więc nie ma powodów do zakłopotania, prawda? – Roześmiała się i podała mi filiżankę. – Przepraszam, Etsuko, nie zamierzałam drażnić się z tobą. Szczerze mówiąc, chciałam cię o coś poprosić. O drobną przysługę. – Sachiko zaczęła nalewać herbatę do swojej filiżanki, a w jej zachowaniu dostrzegłam większą powagę. Wreszcie odstawiła imbryk i spojrzała na mnie. – Widzisz, Etsuko, pewne sprawy, które planowałam, nie potoczyły się całkowicie po mojej myśli i na skutek tego potrzebuję pieniędzy. Oczywiście nie myślę o dużej pożyczce. Chodzi o niewielką sumę.

– Rozumiem doskonale – odparłam, zniżając głos. – Na pewno jest ci ciężko, zwłaszcza że masz z sobą Mariko-san.

– Etsuko, czy mogę cię poprosić o przysługę?

Skłoniłam się.

– Mam pewne oszczędności – powiedziałam niemal szeptem. – Więc z przyjemnością ci pomogę.

Ku mojemu zaskoczeniu Sachiko wybuchnęła głośnym śmiechem.

– To zacnie z twojej strony. Lecz nie zamierzałam prosić cię o pożyczkę. Chodziło mi o coś innego. Coś, o czym onegdaj wspominałaś. Jakaś twoja przyjaciółka, która prowadzi małą jadłodajnię…

– Pani Fujiwara?

– Mówiłaś, że może będzie potrzebować kogoś do pomocy. Taka praca byłaby mi bardzo na rękę.

– No cóż, mogę się dowiedzieć, jeśli sobie życzysz – odrzekłam z wahaniem.

– Byłabym bardzo wdzięczna. – Sachiko obrzuciła mnie dłuższym spojrzeniem. – Wyczuwam jednak w tobie jakąś niepewność, Etsuko.

– Bynajmniej. Zapytam ją przy najbliższym spotkaniu. Zastanawiałam się jednak – tu ponownie zniżyłam głos – kto w ciągu dnia opiekowałby się twoją córką?

– Mariko? Mogłaby tam pomagać. Naprawdę potrafi być użyteczna.

– W to nie wątpię. Widzisz tylko, problem polega na tym, że nie wiem, jak odebrałaby to pani Fujiwara. Zresztą prawdę mówiąc, Mariko powinna być w ciągu dnia w szkole.

– Zapewniam cię, Etsuko, że Mariko nie sprawi żadnego kłopotu. Ponadto od przyszłego tygodnia wszystkie szkoły będą zamknięte. Dopilnuję, żeby nikomu nie przeszkadzała. O to możesz być spokojna.

Skłoniłam się raz jeszcze.

– Zapytam ją przy najbliższym spotkaniu.

– Będę ci ogromnie wdzięczna. – Sachiko wypiła łyk herbaty. – Może nawet poprosiłabym cię, byś spotkała się ze swoją przyjaciółką w ciągu kilku najbliższych dni.

– Postaram się.

– To zacnie z twojej strony.

Na chwilę zamilkłyśmy. Już wcześniej moją uwagę przykuł imbryk Sachiko: piękny wyrób z białej porcelany. Filiżanka, którą trzymałam w dłoniach, wykonana była z tego samego delikatnego materiału. Gdy siedziałyśmy, pijąc herbatę, uderzył mnie, nie po raz pierwszy zresztą, dziwaczny kontrast pomiędzy zastawą do herbaty a ogólnym zaniedbaniem całego domku i błotem u podnóża werandy. Gdy podniosłam wzrok, zdałam sobie sprawę, że Sachiko mnie obserwuje.

– Przywykłam do dobrej porcelany, Etsuko – powiedziała. – Widzisz, nie zawsze mieszkałam w takich – wskazała ręką domek – warunkach. Rzecz jasna, nie mam nic przeciwko odrobinie niewygody. W pewnych kwestiach jednak nie przestałam być wybredna.

Skłoniłam się w milczeniu. Również Sachiko poczęła przyglądać się swojej filiżance. Badała ją z uwagą, obracając powoli w rękach. Po chwili odezwała się niespodziewanie:

– Chyba prawdą jest, że ukradłam ten komplet. Mimo wszystko jednak nie sądzę, by mój wuj odczuwał jego brak.

Spojrzałam na nią z niejakim zdziwieniem. Sachiko postawiła przed sobą filiżankę i odpędziła kilka much.

– Mówisz, że mieszkałaś w domu swojego wuja, prawda? – spytałam.

Skinęła powoli głową.

– W przepięknym domu. Ze stawem w ogrodzie. W niczym nie przypominał miejsca, gdzie obecnie mieszkam.

Na moment obie zajrzałyśmy do wnętrza domku. Mariko leżała w swoim kącie, odwrócona do nas plecami. Wydawało się, że rozmawia po cichu z kotem.

– Nie miałam pojęcia, że ktoś mieszka po drugiej stronie rzeki – odezwałam się, by przerwać panującą ciszę.

Sachiko odwróciła się i obrzuciła spojrzeniem drzewa na dalekim brzegu.

– Ja też nikogo tam nie widziałam.

– Oprócz twojej opiekunki do dziecka. Mariko mówiła, że ona jest stamtąd.

– Nie mam opiekunki, Etsuko. Nie znam tam nikogo.

– Ale Mariko mówiła o jakiejś kobiecie…

– Proszę, nie zwracaj na to uwagi.

– Chcesz powiedzieć, że ona to wszystko wymyśliła?

Przez chwilę odnosiłam wrażenie, że Sachiko się nad czymś zastanawia. Wreszcie powiedziała:

– Tak, ona to wszystko wymyśliła.

– Z pewnością dzieciom nierzadko zdarza się coś takiego.

Sachiko przytaknęła i stwierdziła z uśmiechem:

– Gdy sama będziesz matką, Etsuko, przyzwyczaisz się do tego.

Później przeszłyśmy na inne tematy. Były to początki naszej przyjaźni i rozmawiałyśmy głównie o błahostkach. Dopiero pewnego ranka kilka tygodni później usłyszałam, jak Mariko znów wspomina ową kobietę, która do niej przychodzi.

Rozdział 2

Wowym czasie moim powrotom do dzielnicy Nakagawa towarzyszyła mieszanina smutku i przyjemności. Okolica była górzysta i za każdym razem, gdy wspinałam się po tych stromych, wąskich uliczkach biegnących między ściśniętymi grupkami domów, nieodmiennie miałam poczucie, że straciłam coś ważnego. Choć każda moja wyprawa w tamte strony podyktowana była koniecznością, zawsze szybko je opuszczałam.

Wizyta u pani Fujiwara wywołała we mnie równie mieszane uczucia. Ta dobroduszna kobieta o posiwiałych już wówczas włosach zaliczała się kiedyś do najbliższych przyjaciół mojej matki. Należąca do niej mała jadłodajnia położona była w ruchliwej bocznej uliczce; miała betonowy dziedziniec, osłonięty rozbudowanym dachem, pod którym przy drewnianych stołach i na drewnianych ławach zasiadali klienci. Zaliczali się do nich głównie urzędnicy biurowi, którzy przychodzili tutaj na lunch, a potem wstępowali w drodze do domów; o innych porach miejsce na ogół świeciło pustkami.

Tego popołudnia byłam nieco zdenerwowana, gdyż miała to być moja pierwsza wizyta w owej jadłodajni od czasu, gdy Sachiko zaczęła tam pracować. Dręczył mnie niepokój – przez wzgląd na obydwie kobiety – ponieważ do końca nie wiedziałam, czy pani Fujiwara naprawdę potrzebowała pomocnicy. Dzień był upalny, a w małej bocznej uliczce roiło się od ludzi. Poczułam ulgę, gdy wreszcie znalazłam się w cieniu.

Pani Fujiwara była uradowana moim przyjściem. Posadziła mnie przy stole, po czym zakrzątnęła się przy herbacie. Klientów tego popołudnia było niewielu – być może nie było ich wcale, tego nie pamiętam – i nigdzie nie dostrzegłam Sachiko. Gdy pani Fujiwara wróciła, zapytałam ją:

– Jak radzi sobie moja przyjaciółka? Czy wszystko jest w porządku?

– Twoja przyjaciółka? – Pani Fujiwara spojrzała przez ramię w stronę drzwi kuchennych. – Ostatnio obierała krewetki. Sądzę, że niebawem się tu pojawi. – Potem jednak, jakby po namyśle, podniosła się z miejsca i zrobiła kilka kroków w kierunku kuchni. – Sachiko-san! – zawołała. – Przyszła Etsuko.

Z głębi kuchni usłyszałam jakiś głos. Usiadłszy ponownie, pani Fujiwara wyciągnęła rękę i dotknęła mojego brzucha.