Papierowy mąż - Anett Lievre - ebook + książka

Papierowy mąż ebook

Lievre Anett

3,9

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Przez tragiczne wydarzenia Elena była zmuszona porzucić wszystko to, co kochała najbardziej. Rodzinną ziemię. Dom. Stadninę. Konie. I to za sprawą przerażającej przeszłości, której oddech już zawsze czuła na karku, oraz męża obecnego tylko na papierze.

 

Po latach, gdy kobieta w końcu nauczyła się żyć na nowo i pragnie ślubu z miłości, „Papierowy mąż” sobie o niej przypomina.

 

Czy wszystko pójdzie po jej myśli? Czy Dorian tak łatwo pozwoli jej odejść, gdy sam uknuł plan uwiedzenia żony? A jak odnajdzie się w tej zawiłej sytuacji Marco, bardzo temperamentny narzeczony?

 

 

Nowa powieść Anett Lievre wciąga już od pierwszych stron i bardzo trudno jest się od niej oderwać. Autorka doskonale wie, jak budować napięcie oraz dostarczać czytelnikowi wielu emocji. Zapewniam, że tutaj jest ich pod dostatkiem. Gorąco polecam tę książkę! - Marta Kaczmarczyk, czytelniczka

 

Anett Lievre ponownie rozpala serca czytelników pełnym pikanterii romansem z dreszczykiem emocji. Papierowy mąż od samego początku intryguje, a nic w tej historii nie jest oczywiste.

Miłosny trójkąt rozgrzewa atmosferę do czerwoności, gdy napięcie między bohaterami sięga zenitu. Autorka czaruje swoim piórem, sprawiając, że nie sposób oderwać się od książki.

Polecam z całego serca tę pełną namiętności powieść! - Emilia Majchrzak, Panna Nierozważna Recenzuje

 

Kolejny płomienny i bardzo niegrzeczny romans autorstwa Anett Lievre, która tym razem zabiera czytelnika w podróż po Europie. Bohaterka uwikłana w trójkąt miłosny staje przed dylematem i wyborem między teraźniejszością a przeszłością, do której nigdy nie chciała wracać. Książka trzyma w napięciu do ostatnich stron i rozpala do granic wszystkie zmysły czytelników. Gorąco polecam! - Beata Sagan, pisarka

 

Tym razem Anett Lievre zabierze nas w rejs do gorącego Dubaju. Takiego romansu brakowało na polskim rynku wydawniczym, tym bardziej że przyprawia o szybsze bicie serca. Pełen miłości, pożądania oraz…? No właśnie… wyborów, których Elena będzie musiała dokonać.

Czy wybierze słusznie, przekonacie się, czytając Papierowego męża. Polecam tę książkę całą sobą. Przepadam za tą historią. - Wasza madziara.malfoy, Magdalena Spirydowicz

 

Anett Lievre znów zabiera nas do pełnego emocji, uczuć oraz tajemnic świata, który oczaruje was nie tylko treścią, ale również bohaterami. Czytając tę historię, nie będziecie się nudzić ani przez chwilę i wprost pochłoniecie ją od początku do końca. To fantastyczna książka, po którą musicie sięgnąć! Gorąco polecam! - Justyna Dziura, autorka

 

Pełna namiętności historia, w której ona musi wybrać, z kim chce spędzić resztę życia. A wybór wcale nie jest prosty!

Ta powieść was zaskoczy, rozbawi, namiesza wam w głowach i sercach, by ostatecznie rozpalić zmysły, ale to i tak nie wszystko, na co musicie być gotowi! Ja w to wchodzę! - Marzena Miłek, autorka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (93 oceny)
39
24
17
9
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justysiek96

Z braku laku…

Momentami mało logiczne
10
Tamtamo

Całkiem niezła

Dobrze się zaczęło. Do Dubaju było napięcie i emocje. A dalej, cóż... trochę zdechło. Błędy stylistyczne zaczęły razić a miałkie dialogi nudzić.
00
jezabel

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie się czytało, ale główna bohaterka jest bardzo niezdecydowana, co do oczekiwań wobec życia i miota się między dwójką facetów. Nie pochwalam jej postępowania "wet za wet". Jeżeli ktoś nie lubi wątku zdrady to ta książka nie jest dla niego. Ogólnie polecam :)
00
Gwiazdeczka_Asia

Dobrze spędzony czas

Opowieść o dziewczynie, która sama nie wie czego tak właściwie chce. Mam strasznie mieszane odczucia co to tej pozycji. Jedyny plus, że szybko ją przeczytałam i nie męczyłam się, ale moje wyobrażenie o książce z opisu, a to co w niej znalazłam odbiega od siebie i to bardzo.
00
ksiazkolubpospolity

Nie oderwiesz się od lektury

“ᴏᴅᴡʀᴏ́ᴄɪᴌᴀ sɪᴇ̨ ɪ ᴘᴏᴘᴀᴛʀᴢʏᴌᴀ ᴍɪ ᴡ ᴏᴄᴢʏ, ᴀ ᴊᴀ ᴢᴏʙᴀᴄᴢʏᴌᴇᴍ ᴡ ɴɪᴄʜ śᴡɪᴀᴛ. sᴡᴏᴊᴀ̨ ᴘʀᴢʏsᴢᴌᴏśᴄ́. ᴢ̇ʏᴄɪᴇ.” Rany, co to była za historia! Znam już trochę pióro autorki i wiedziałam, że to będzie dobre, ale i tak spotkało mnie mocne zaskoczenie. Zarwałam dla tej historii noc, nie mogąc się oderwać. W młodości Elena była zmuszona porzucić wszystko, co kochała. Rodzinną miejscowość, dom, rodzinę, stadninę. Wcześniej przez przypadek znalazła się na kontenerowcu płynącym do Dubaju, na którym to poznała Doriana. Swojego przyszłego męża. Papierowego. Gdy po latach i ułożeniu sobie życia na nowo, chce wyjść za mąż z miłości, musi zmierzyć się z przeszłością. A ta wraca do niej z pełną siłą. Elena stanie pomiędzy Dorianem - mężczyzną z przeszłości, którego poślubiła, a Marco - temperamentnym narzeczonym. Przyznaję, że nie poczułam szczególnej sympatii do żadnego z bohaterów, ale nie mogę im odmówić tego, że każda postać została porządnie wykreowana. Wszyscy mają sporo za uszami, są wybuchowi, pope...
00

Popularność




Copyright © by Anett Lievre, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: © by Volodymyr TVERDOKHLIB/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-224-2

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Epilog

Podziękowania

Rozdział 1

Gianna

– Wyjaśnij mi, co to, do cholery, znaczy! – krzyknął Marco, rzucając we mniegazetą.

Z ledwością ją złapałam, zanim opadła na ziemię u moich stóp, ale musiałam się sporo pochylić, aby ten manewr się udał. Niestety, usłyszałam obleśne westchnienie starszego turysty, siedzącego przy sąsiednim stoliku. Zapewne podziwiał moje wdzięki, gdyż na sobie miałam luźną, krótką sukienkę na szerokich ramiączkach. Wzdrygnęłam się, po czym wyprostowałam, udając, że nic się nie stało, że niczego nie słyszałam. Najważniejsze, że stojący przede mną mężczyzna nie zarejestrował tego faktu, bo bez ostrej wymiany zdań czy też bójki by się nieobyło.

– Może usiądziemy i pokażesz mi, o co jesteś zły? – zaproponowałam ugodowo, wskazując stolik, który zajmowałam, czekając naniego.

Chciałam się odpowiednio przywitać z narzeczonym i rzucić w jego ramiona, lecz chłód oraz wściekłość, które odbiły się na przystojnej twarzy, skutecznie mnie przed tympowstrzymały.

– Czy to prawda? Czy Dorian Harvey jest twoim mężem? – pytał, cedzącsłowa.

Nadal stał w bojowej pozie, która w najmniejszym stopniu nie była wystudiowana. Prawdopodobnie powstrzymywał się przed zrobieniem widowiska w samym centrum Canolo, małej mieściny, ba, wioski na północy Prowincji ReggioEmilia.

Po moim ciele przeszedł zimny dreszcz, mimo że na dworze temperatura sięgała prawie czterdziestu stopni. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne i odruchowo zmrużyłam oczy. Nagłe ukłucie wewnątrz czaszki spowodowało przeogromnyból.

– Usiądźmy, porozmawiajmy – wyszeptałam, gdyż w momencie opadłam ze wszystkich sił i ledwo utrzymywałam się na rozdygotanychnogach.

– Jak się naprawdę nazywasz, Gianno? Kim jest kobieta z artykułu? Powiedz mi, że to jakaś zaginiona siostra, jakaś pieprzona pomyłka – prosił, nieświadomie pocierając palcem wskazującym niewielką bliznę pod prawym okiem, a robił to tylko wtedy, gdy wychodziła z niego nieokiełznana złość. – Kurwa, powiedz to! – warknął gniewnie, znów podnosząc głos, czym wywołał poruszenie wśród kilku klientów jedynej kawiarni wmiasteczku.

Rozejrzałam się wokół, czując nudności podchodzące do gardła. Musiałam przełknąć tę gorzką pigułkę i zacisnąć zęby. Na szczęście nikogo znajomego nie zauważyłam, w kawiarence siedzieli samituryści.

– Zapłacę za mrożoną kawę, a później pojedziemy do winiarni, tam wszystko ci opowiem. Proszę, nie rób scen – uspokajałam go, patrząc, jak zacisnął lekko kwadratową szczękę i charakterystycznym dla niego gestem poprawił krótkie, czarne jak smoławłosy.

– Costance! – krzyknął niecierpliwie, odwracając się w stronę wejścia dokawiarni.

Ze środka bladoróżowego budynku wyszła pulchna kobieta dobrze po trzydziestce, wycierając ręce w kolorowąścierkę.

– Marco, czego robisz raban? – Machnęła materiałem w stronę mężczyzny, śmiejąc się wesoło. – Dobrze, że wróciłeś – dodała. – Musisz mi pomóc. Trzeba zmienić beczkę z piwem, a Franco akurat gdzieśwcięło.

– Możemy się z tym wstrzymać? Przyjadę zagodzinkę…

– To nie potrwa godzinkę – przerwałam mu, udając lekki ton głosu, a tak naprawdę cała drżałam wśrodku.

Uśmiechnęłam się miło, choć był to najbardziej sztuczny grymas, jaki udało mi się przywołać na twarz, ale musiałam stwarzać pozory szczęśliwej z powrotu narzeczonego, mając nadzieję, że jego siostra nie zauważy, co między nami zaszło. Inaczej cała familia plotkowałaby o nas w najbliższym czasie, a tego chciałamuniknąć.

– Idź, poczekam.

Zauważyłam, że Marco wpadł w jeszcze większy szał. Miotał się między wsadzeniem mnie w samochód a pomocą siostrze. Nienawidził, gdy coś szło nie po jego myśli. Może powinnam była mu opowiedzieć wszystko wcześniej? Może byzrozumiał?

– No chodź wreszcie – ponagliła go Costance, najstarsza z czwórkirodzeństwa.

– Dobra, już idę – poddał się. – A ty nie myśl, że ci się upiecze – syknął tak, bym tylko jausłyszała.

Tak, powinnam była mu powiedziećwcześniej.

Skinęłam głową, założyłam okulary i wróciłam do stolika. Usiadłam i zapatrzyłam się w dal. W rękach ściskałam kolorowy brukowiec prosto z Anglii, mnąc niczemu niewinną gazetę. To ja byłam winna, tylko ja. Wiedziałam, że to kiedyś wyjdzie na jaw. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale odkładałam powiedzenie prawdy, myśląc, że w ten sposób Marco będzie bezpieczny. Okłamywałam samą siebie, że przeszłość nigdy mnie niedopadnie.

– Wszystko dobrze? – zapytał ten sam mężczyzna, który wzdychał do moich koronkowychmajtek.

Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę i ze sztucznym uśmiechem numer dwa, który naprawdę wiele mnie kosztował, bąknęłam sì. Nie zaprzątałam sobie jednak nim głowy i próbowałam rozprostować zmięte kartki, by dopatrzyć się tego, co znalazłnarzeczony.

Narzeczony… przecież w świetle prawa tak naprawdę nie mógł nim być. Po co przyjęłam pierścionek? Dlaczego najpierw nie załatwiłamrozwodu?

Na pierwszej stronie widniała fotografia Doriana z wielkim podpisem: Dorian Harvey, bogaty przedsiębiorca, ulubieniec kobiet, żonaty fircyk? Otworzyłam gazetę na trzeciej stronie i zapatrzyłam się w turkusowe spojrzenie mężczyzny. Zdjęcie oczywiście przekłamywało kolorystykę, lecz doskonale pamiętałam, jak głęboki odcień niebieskiego miały jego tęczówki. Mimowolnie po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło, które odczuwałam zawsze, gdy oglądałam go w Internecie. W sekrecie przedMarkiem.

Poniżej zdjęcia męża zauważyłam własne sprzed co najmniej ośmiu lat, gdy jeszcze byłam nastolatką. Nieświadoma przyszłości, spoglądałam w obiektyw z uśmiechem ukazującym aparat na zębach. Momentalnie przejechałam językiem po idealnym uzębieniu, wspominając mękę i płacz, gdy ortodonta raz w miesiącu ściskał klamry. Męka się opłaciła, a wysunięta górna szczęka ładnie się cofnęła, niwelując wszelkiekompleksy.

Zastanawiałam się, kto i kiedy zrobił to zdjęcie. Nie potrafiłam sobie jednak przypomnieć tej sytuacji, w końcu nie raz brałam udział w zawodach jeździeckich i nie raz pozowałam do zdjęć. Otrząsnęłam się ze wspomnień i przebiegłam wzrokiem przez tekst artykułu, wyłapując jedno zdanie: Elena Padecka, żona Doriana Harveya, zniknęła tuż po tajemniczymślubie.

– Możemy jechać – warknął Marco, zaskakując mnie podczas niemego wypowiadania swojego prawdziwegonazwiska.

– Uregulowałeś rachunek? – spytałam, przypominając sobie o wypitej kawie mrożonej, po której została na stoliku pusta szklanka, a w niej zniekształcona od nagryzaniarurka.

Nie patrząc na narzeczonego, wstałam z wiklinowego krzesła, lekko przypominającego fotel, by z torebki podarowanej mi przez niego wyciągnąć banknot o nominale pięciueuro.

– Przecież Costance nie będzie zła, jak raz nie zapłacisz – odparł zirytowany. – Wszystko zostajew…

Rodzinie? Tego akurat nie dopowiedział, a mnie dopadło nieprzyjemne uczucie zawodu. Ale w końcu sama byłam sobiewinna.

Włożyłam banknot pod szklankę i zabrałam gazetę, machając Costance stojącej w oknie. Zapytała gestem, o co chodzi, ale wzruszyłam ramionami, udając, że nie wiem. Szybko odwróciłam wzrok i ruszyłam za Markiem do samochodu. Odkąd go znałam, jeździł tą samą furgonetką z odrapanym lakierem, choć w jego garażu stało srebrne maserati lavante, którego używał tylko przy wyjątkowychsytuacjach.

Obeszłam auto dookoła, patrząc na Włocha zaciskającego w gniewie zęby. Tym razem nie podbiegł otworzyć mi drzwi, jak to miał w zwyczaju, więc sama musiałam mocować się z zepsutą rączką od strony pasażera. Byłam bardzo narwaną młodą kobietą, ale przy Marcu oraz jego rodzinie wyciszyłam się, uspokoiłam, opanowałam swoje zachowanie, lecz w tym momencie miałam ochotę kopać tego cholernego rzęcha. Mężczyzna chyba wyczuł, że tracę panowanie nad sobą, bo otworzył drzwi od wewnątrz, po czym gwałtownym szarpnięciem wciągnął mnie do środka. Ruszył, zanim zapięłam pasy, a to właśnie przeważnie on dbał o mojebezpieczeństwo.

Nie odzywał się, ja też bałam się zabrać głos, gdyż mogliśmy zacząć kłótnię już w aucie. Wolałam, żebyśmy najpierw dotarli do winnicy. Wsłuchiwałam się więc w coś dzwoniącego na pace, prawdopodobnie jakiś metal, który obijał się o zdezelowaną podłogę furgonetki. Pomimo że próbowałam, nie mogłam się pozbyć z głowy obrazu niebieskich oczu. Że też Marco musiał się o nim dowiedzieć! Przecież złożyłam pozew o rozwód! Dlaczego życie musiało być taktrudne?

Dosłownie dwie minuty później byliśmy pod winnicą. To nie tak, że przekraczał znacząco prędkość. W Canolo wszędzie było blisko, gdyż przez miejscowość przebiegała jedna główna droga i pomniejsze odchodzące od niej uliczki. W ostatnich latach znacząco wzrósł rozwój turystyki w tym miejscu, pewnie ze względu na rewelacyjnie rozwijającą się winiarnię i malownicze pola otaczających ją winorośli. Po drugiej stronie maleńkiego miasteczka wciąż trwały budowy nowoczesnych pensjonatów, poza tym życie toczyło się tutaj dość leniwie ispokojnie.

– Wysiadaj – warknął Marco, wciąż trzymając pobielałe palce nakierownicy.

Bez słowa sprzeciwu spełniłam polecenie. Wysiadłam i mocno zatrzasnęłam drzwi, podczas gdy on pojechał zaparkować furgonetkę do garażu na końcu zabudowań. Znów pojawiły się nudności w żołądku; nerwy dosadnie dawały o sobie znać. Ponieważ czułam się tu jak u siebie w domu, weszłam do środka i skierowałam się do olbrzymiej kuchni po coś zimnego dopicia.

– Dzień dobry, Lucia – rzekłam grzecznie do krzątającej się mamyMarca.

Trudno mi było mówić do niej po imieniu, ale skoro miałyśmy zostać rodziną, a ona sobie tego życzyła, starałam się przezwyciężyć wychowanie, które wyniosłam zdomu.

– Ciao bella, jak dobrze cię widzieć. Nie było cię u nas całe trzy dni. Tylko za Markiem biegasz, a starej kobiety już nie odwiedzisz – mówiła to, mieszając sos pomidorowy w wielkiejpatelni.

Na drugim palniku w olbrzymim garze gotował się makaronspaghetti.

– Och, byłam zajęta. Pięknie pachnie. – Próbowałam odwrócić uwagę od siebie. – I wcale nie jest pani… to znaczy nie jesteśstara.

Przewróciłam oczami, gdy nie patrzyła, gromiąc się za swoją głupotę. Przy niej zawsze czułam się nieswojo i plotłam, co ślina na język przynosiła, nie potrafiąc się wysłowić. Nawet kilka lat wstecz, gdy byłam tylko pracownikiemwiniarni.

– Marco, synku! – zawołała kobieta, czekając, aż mężczyzna do niej podejdzie i ucałuje rumianepoliczki.

Wyprostowałam się, gdy posłał mi zimne, znaczące spojrzenie. Odwróciłam się, udając, że pomagam jegomamie.

– Gianno, pozwól – powiedział neutralnym tonem, wystawiając w moim kierunkudłoń.

– Wy, młodzi i zakochani, tworzycie tak piękną parę – stwierdziła kobieta, ocierając łzę wzruszenia. – Zanim znikniecie, zjedzcie z nami obiad – dodała tonem nieznoszącymsprzeciwu.

Już miałam zaprotestować, że nie jestem głodna, kiedy żołądek upomniał się, że poza kawą jeszcze nie miałam nic w ustach tegodnia.

– Dobrze, w sumie też jestem głodny, a narzeczona mi nieucieknie.

Nie wiedziałam, jak rozumieć jego słowa, dlatego nie odpowiedziałam na zaczepkę. Było mi gorąco mimo chłodzącej pomieszczenie klimatyzacji. Marzyłam, by stamtąd wyjść, by uciec od rozmowy, którą musieliśmy przeprowadzić. Podeszłam jedynie do dwudrzwiowej lodówki, z której wyjęłam butelkę zimnej wody, a dla Marca piwo, będąc pewną, że i tak nigdzie niepojedzie.

– Nie chcę piwa, muszę napić się czegoś mocniejszego – wyszeptał, pojawiwszy się tuż za moimiplecami.

Przełknęłam głośno ślinę i wstawiłam z powrotem szklaną butelkę do lodówki. Narzeczony objął mnie oraz przytulił do siebie, wdychając mój zapach, co wywołało w nas natychmiastowe podniecenie. Powinniśmy się teraz sobą cieszyć w jego pokoju lub w moim domu, a nie silić na udawanie szczęśliwych przed domownikami i pracownikamiwinnicy.

Na szczęście obiad minął bardzo szybko i w przyjemnej atmosferze. Przez moment nawet zapomniałam, że przede mną tak trudna sprawa jak wyjaśnienie, co mnie w życiu spotkało. Marco zaś nie spuszczał spojrzenia z mojej twarzy. Nawet gdy nawijał makaron na widelec, nie patrzył, co robi. Nie uszło to uwadze jego starszego brata, Daria, który sobie z nas żartował, że raptem nie widzieliśmy się pół tygodnia, a wyglądamy, jakbyśmy chcieli się zjeść – docinał nam łagodnie, ale wszyscy doskonale wiedzieliśmy, co miał namyśli.

– Chodźmy – rzucił Marco i wstał. Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął, bym wyszła zzastołu.

Ulotniliśmy się z jadalni w akompaniamencie śmiechu biesiadników, którzy myśleli, że nie możemy się doczekać, aż zaczniemy zdzierać z siebieubrania.

– Banda debili – warknął w odpowiedzi na zaczepki, choć rodzina już go niesłyszała.

Marco nie skierował kroków do swojego pokoju z widokiem na pola winorośli, które właśnie pięknie dojrzewały, a do piwnicy, gdzie przechowywano alkohol do użytku domowego. Nie przepadałam za tym pomieszczeniem, działało na mnie klaustrofobicznie. Typowo zatęchły, piwniczny zapach uderzył w nas zaraz po przekroczeniu progu grubych, dębowych drzwi, które szczelnie za nami zamknął. Wiedzielibyśmy, gdyby ktoś postanowił do nas zejść, ponieważ wspomniane drzwi niemiłosiernie skrzypiały przy otwieraniu. Na schodach była włączona tylko jedna żarówka, więc musieliśmy uważać, aby nie stoczyć się z kamiennych, nieregularnych stopni. Co prawda narzeczony trzymał mnie mocno za dłoń, ale i tak obawiałam się upadku w sandałkach naobcasie.

– Tęskniłem za tobą – wymruczał, gdy stanęliśmy w ciemnościach na betonowejpodłodze.

Ręce ułożył na moich biodrach, obrócił mnie tyłem do siebie i pchnął na beczkę z winem. Oparłam ramiona na zimnym drewnie, które przyjemnie chłodziło rozpaloną skórę. Wiedziałam, co zaraz się stanie, tym bardziej że Marco rozpoczął wędrówkę dłonią między moimi udami, sprawiając, że stanęłam w lekkim rozkroku. Pochyliłam się jeszcze mocniej, wypinając pupę w jego stronę. Gdy dotarł do mojej kobiecości i chwilę pieścił mnie przez cienki, koronkowy materiał majtek, rozluźniłam się. Pozwoliłam sobie na jęki rozkoszy, bo coraz intensywniej napierał palcami na moje wejście. Pragnęłam, by wsunął dłoń pod filigranową koronkę, ale chyba zamierzał się ze mną droczyć. Drugą ręką złapał mnie za włosy i pociągnął, nie przerywając pieszczot, po czym zbliżył się do zagłębienia w szyi, by zassać skórę. Sprawił mi tym ból pomieszany z obezwładniającą przyjemnością. Syknęłam, a on przestał mnie dotykać. Byłam pewna, że rozpina spodnie i czekałam, aż się we mnie wbije, ale narzeczony miał coś innego wplanach.

Nikt nigdy mnie nie bił. No może poza łóżkiem, bo Marco pozwalał sobie na delikatne klapsy, które, mimo pieczenia, wzbudzały jeszcze większe pożądanie, ale nigdy nie stanowiły o jego sile fizycznej i złych intencjach, tak jak właśnie odczułam to w tej chwili. Nigdy w życiu nie dostałam klapsa od rodziców, nawet za dziecka, gdy byłam nieposłuszna czy coś zbroiłam. A właśnie to zrobił mój narzeczony. Uderzył mnie z całej siły w tyłek, jakby chciał sięwyżyć.

Krzyknęłam i poderwałam się z beczki. Odwróciłam się do niego i zamachnęłam ręką, ale był szybszy, co za tym idzie – zablokował cios. Wykręcił moją dłoń do tyłu, po czym syknął mi doucha.

– Mam ochotę na ciebie, ale nie mogę się wyzbyć z głowy tego artykułu. Kim, kurwa, jesteś?

Gdy nie odpowiedziałam, zbyt przerażona zarówno doznaniami, jak i jego utratą panowania nad sobą, puścił mnie i włączył światło w piwnicy. Zamrugałam, wodząc spojrzeniem za Markiem. Śledziłam to, jak podszedł do stolika z krzesłami, ustawionymi jeszcze przez jego nieżyjącego już ojca, i z karafki nalał sobie do szklanki bimbru własnej produkcji. Wypił, otarł usta i nalał kolejną porcję, z którą stanął, opierając się o bok regału z butelkowanymwinem.

– Kim jesteś, Gianno? A może: Eleno?

Ciarki przeszły mi po plecach, gdy usłyszałam ten sarkastyczny i cholernie zawiedziony ton głosu. Pierwszy raz w życiu bałam sięnarzeczonego.

– Marco, zamierzałam ci o wszystkim opowiedzieć, tylko…

– Pieprzenie! – krzyknął, ale niski sufit i stare kamienne ściany zdusiły ten okrzyk. – Miałaś na to wyjątkowo dużo czasu, nie uważasz? Jesteśmy zaręczeni od dwóch miesięcy. Parą jesteśmy od czterech lat. Znamy się jeszcze dłużej. W co ty grasz, dziewczyno? – mówił powoli, cedząc każde słowo, jakby wypowiedzenie ich sprawiało mutrudność.

Miałrację.

– Nazywam się Elena Harvey, z domu Padecka, i pochodzę z Polski, a nie z Włoch – zaczęłam drżącym głosem, próbując dłonią doprowadzić do porządku włosy i sukienkę. – Moja mama była Włoszką, stąd perfekcyjnie znam język, ale ojciec byłPolakiem.

Przerwałam, by podejść do stolika i zgarnąć z niego szklankę, po czym ruszyłam nalać sobie słodkiego wina prosto z dwustulitrowej beczki. Marco specjalnie dla mnie pędził ten rodzaj trunku, gdyż nie lubiłam wytrawnego, gorzkiego napoju, z którego słynęławinnica.

– Siedem lat temu zamknęłam za sobą furtkę do dawnego życia i wyjechałam z Anglii jako Gianna Rossi. Rossi, bo rodzin o tym nazwisku jest całe mnóstwo, tak jak w Polsce Kowalskich czy Nowaków. Dzięki temu nie przyciągam uwagi. Gianna? Tak miała na imię mojamama.

Wzięłam głębszy oddech. Wspomnienia o matce zawsze sprawiały mi przeszywający ból, gdyż byłyśmy sobie bardzo bliskie i bardzo za nią tęskniłam. Napiłam się wina i usiadłam na niewygodnym krześle, nagim ciałem dotykając zimnych, drewnianych szczebli. Miejsce uderzenia wręcz zapulsowało nieznanym mi bólem, więc pochyliłam się i oparłam łokcie na kolanach, by zminimalizować rwące pieczenie. Długie włosy zasypały moją twarz. Ani ja nie widziałam Marca, ani on nie mógł niczego wyczytać z mojejtwarzy.

– Żebyś zrozumiał, czym się kierowałam, muszę ci opowiedzieć wszystko odpoczątku.

– Więc mów, czekam – wysyczał.

– Marco, proszę cię tylko o jedno. – Gdy nie odpowiedział, kontynuowałam: – Wysłuchaj mnie do końca, gdyż ta opowieść może być dla ciebie dość nieprawdopodobna, ale wydarzyła sięnaprawdę…

Rozdział 2

Marco

Wróciłem z Anglii, z cholernego Felixstowe i miałem ochotę rwać włosy z głowy. Wierciłem się w fotelu pasażera, gdy jechałem taksówką, co rusz pocierając palcem bliznę pod okiem. Taki cholerny tik z dzieciństwa. Przed oczami cały czas miałem Elenę ze zdjęcia w gazecie i Giannę, kiedy sprowadziła się do naszego miasteczka. To była jedna i ta sama osoba. Nie było możliwości, żeby nastąpiła jakaś pomyłka. Chyba że moja narzeczona miała siostrę bliźniaczkę, o której nigdy nie wspomniała. Nie, to niemożliwe, przecież powiedziałaby mi o tym. Tylko dlaczego nie powiedziała, kim tak naprawdę jest? I że przede mną był jakiś mężczyzna? W dodatkumąż?

Myślałem, że była dziewicą, przynajmniej tak się zachowywała, zupełnie nieświadomie i wstydliwie. To ja ją nauczyłem wszystkiego, począwszy od pocałunków, skończywszy na ostrym seksie. Zwłaszcza tegoostatniego!

Uspokój się, uspokój się… – powtarzałem sobie w myślach podczaspodróży.

Ale jak, kurwa, miałem się uspokoić, skoro przez tyle lat mnie oszukiwała? Ja też nie byłem święty, nigdy o tym nie zapomnę, ale byłem z nią całkowicie szczery. Za młodzieńcze wybryki prawie trafiłem do więzienia, choć nie to było najgorsze. Dobiło mnie, że ojciec się za mnie wstydził. Nawet gdy próbowałem wyjść na prostą, widziałem jego karcące spojrzenie. I właśnie wtedy pojawiła się Gianna, która zawróciła mi w głowie. Miała ledwie skończone osiemnaście lat, a sama przeprowadziła się z Rzymu na wieś, podobno szukać spokoju po śmierci rodziców. Nie mogła się odnaleźć w wielkim mieście w tak młodym wieku, więc wbiła szpilkę w mapę i padło na Canolo. Podobno, bo teraz zastanawiałem się, ile w jej opowieści było prawdy, a ilekłamstwa.

Cała wioska za nią latała. Chłopacy oszaleli na jej punkcie, a i dziewczyny próbowały się jej przypodobać. Stylizowały się później na podobieństwo „miastowej”, jak najczęściej była określana za plecami, ponieważ miała swój specyficzny styl ubioru i zachowania. Potrafiła zjednać sobie dosłownie każdego, i to tak, by jadł jej z ręki. Nieważne, czy było to małe dziecko sąsiadki, któremu spadł lód na ziemię, czy staruszek siedzący przed domem w ostatnich promieniach słońca – ona w kilka tygodni skradła serca wszystkich mieszkańców. Jedynie do obcych, to znaczy turystów czy przyjezdnych, czuła jakiś respekt, może strach. Podobała mi się już wtedy, ale uważałem, że byłem dla niej zastary.

Nie musiała pracować, nie kryła się z tym, ale zatrudniła się u nas w winnicy do pomocy. Matka się śmiała, że miastowa panienka z pewnością nie jest nauczona ciężkiej pracy przy zbiorach. Wiele osób potakiwało jej ze śmiechem, ale Gianna wszystkich zadziwiła. Dawała z siebie dwieście procent, jeśli nie więcej. Obserwowałem ją wtedy, gdy w pocie czoła zrywała kiście winogron i nosiła pełne kosze na pakę furgonetki. Nie chciała pomocy, tylko czasem rzucała mi spojrzenie, prawdopodobnie którego miałem nie widzieć. Sam łapałem się na tym, że bez przerwy ją obserwowałem, a gdy spoglądała w moją stronę, udawałem, że wcale się w nią nie wgapiam. Szczeniackiezachowanie.

Zastanawiałem się, czy aby na pewno jest Włoszką, bo gdy się czymś zaaferowała, gubiła akcent. Nie potrafiłem jej rozgryźć, a to fascynowało mnie najbardziej. Czuło się od niej tajemniczość, choć nie myślałem, że to niosło za sobą tyle kłamstw. W tym okresie była też niesamowicie charakterna, jakby musiała udowodnić sobie i ludziom wokół, że nikogo nie potrzebuje, a gdy coś jej nie pasowało, potrafiła rzucić talerzem lub czymkolwiek innym, by postawić na swoim. Sam oberwałem polanem drzewa, całe szczęście w plecy, gdyż zdążyłem się obrócić. Miałem ochotę sprać ją wtedy na kwaśne jabłko, ale podszedłem do niej i pocałowałem, za co dostałem w twarz, chociaż to był tylko niewinny całus. Usiłowałem sobie przypomnieć, co doprowadziło do tego zdarzenia, lecz tyle razy się kłóciliśmy, że nie sposób było zapamiętać każdejsytuacji.

Właśnie wtedy Gianna się zmieniła. Zaczęła mnie unikać, z czasem stała się spokojniejsza, dusiła w sobie emocje. Z charakternej nastolatki wyrosła na dystyngowaną młodą kobietę. Moja rodzina zaczęła ją traktować jak swoją. Mnie za to popychała do tego, żebym się jej oświadczył, bo dawno nie było żadnego ślubu, a familia chętnie by się pobawiła na weselu. Na początku się denerwowałem i wyzywałem wszystkich, ale pewnego dnia zmieniłem zdanie i stwierdziłem, że mają pieprzoną rację. To będzie moja żona, może nie dziś ani nie jutro, ale za paręlat.

Ten dzień doskonale zapamiętałem, bo poczułem tak wielką zazdrość, jak nigdy wcześniej w swoim życiu. W naszej społeczności tylko stary Bolardo miał konia, który służył mu do uprawy niewielkiej roli. Wszyscy inni wysługiwali się maszynami albo już dawno nie zajmowali się gospodarką, a rozwijającą się dość szybko turystyką. Tamtego lata przyjechał do staruszka wnuczek aż z Bari. Tamtego dnia ten gnojek zabrał Giannę na przejażdżkę konną. Tamtego popołudnia to był jego ostatni raz, gdy dotknął mojejkobiety.

Zauważyłem ich, gdy jechali na koniu. We dwójkę. Ona z przodu, a chłopak obejmował ją w pasie. Śmiali się. Coś do niego powiedziała, obracając lekko głowę. On wykorzystał sytuację i ją pocałował. Tak jak stałem i się temu przypatrywałem, tak ruszyłem ku nim zaślepiony zazdrością. Zerwałem chłopaka z konia, omal nie ściągając w dół Gianny, która na szczęście utrzymała się na grzbiecie zwierzęcia. Złapałem go za koszulkę i pięścią przywaliłem w jego parszywą gębę. Dziewczyna krzyczała, ludzie się zbiegli, a ja w furii dyszałem nad leżącym gnojkiem, który raczył wystawić rękę po moją własność. Nie widziałem, jak zsiadła z konia, ale gdy poczułem na sobie dotyk jej ręki, jak sunęła dłonią w górę mojego ramienia, przepadłem nawieki.

– Do mnie czy do ciebie? – spytałem, wciąż będąc wamoku.

– Do mnie jest bliżej. Muszę opatrzyć ci rękę – odpowiedziała zupełnie nieświadoma, po co ciągnąłem ją w ustronnemiejsce.

Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na niewielkie rozcięcie i kapiącą krew. Chłopaczek miał twardąszczękę.

Wiedziałem, że nie mogę się spieszyć, ale nie potrafiłem jej nie dotykać. Wpadliśmy do jej domu, śmiejąc się od samego progu. Zdjąłem koszulkę jeszcze w wejściu, kopniakiem zamykając drzwi. Ona stanęła z lekko otwartymi ustami, zafascynowana widokiem mojej nagiej klaty, choć nieraz widziała mnie rozebranego w winnicy. Mierzyła spojrzeniem każdy mięsień, podczas gdy we mnie płonąłogień.

– Jesteś moja, zrozum to. Nie pozwolę, żeby ktoś mi ciebie zabrał! – warczałem, prawiekrzycząc.

Zawstydziła się. Rumieńce miała już wcześniej, ale jeszcze się pogłębiły. Czerwone plamy wystąpiły również na dekolcie. To było tak cholernie słodkie i niewinne, że właśnie od tych miejsc rozpocząłem wędrówkę ustami, dążąc do kuszących, niezbyt pełnych warg. Przymknęła wtedy błyszczące oczy, odznaczające się jaśniejszymi plamkami przy źrenicach, i odchyliła głowę, dając mi lepszy dostęp do wrażliwych miejsc. Złapała przy tym za moje ramiona, jakby ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Podniosłem ją i zaniosłem na górę do sypialni. Nie broniła się, nie protestowała, nie pozostała też całkowicie bierna, choć czułem, że to dla niejnowość.

A teraz siedziała przede mną, ukryta za gąszczem długich, czarnych włosów z ciemnoczerwonymi pasmami, próbując mnie uspokoić. Nigdy nie pytałem o jej przeszłość, ponieważ na każdą wzmiankę o rodzinie zamykała się w sobie i swoim bólu, a ja chciałem ją widzieć tylko uśmiechniętą i zadowoloną z życia. Nie potrafiłem jednak ot tak przestać myśleć o niej i innym facecie. Żałowałem, że nie zapytałem, czy z kimś spała, dla mnie stało się oczywistym, że była dziewicą. Ale może sięmyliłem?

W końcu była żoną Doriana Harveya, faceta, z którym miałem prowadzić interesy. Po to właśnie poleciałem do Wielkiej Brytanii, na pieprzoną biznesową kolację zakrapianą alkoholem. Oj, mocno zakrapianąalkoholem…

– Skąd masz tę gazetę? Jest sprzed dwóch tygodni – zapytała, wyrywając mnie z przytłaczającychmyśli.

Na szczęście dla mnie nie podniosła wzroku znad ściskanej w dłoniach szklanki z winem. I co miałem odpowiedzieć? Prawdę? Że schlałem się z jej mężem i wyrwałem jakąś panienkę? Że jej nie zdradziłem, bo byłem zbyt pijany, ale chciałem to zrobić? Że ta panienka, zaraz po przebudzeniu, próbowała się do mnie dobrać, a mnie się to podobało? Że powstrzymałem się przed ostrym pieprzeniem resztką sił? Że gazetę znalazłem w mieszkaniu dziewczyny, bo mój wzrok przyciągnęło zdjęcie Doriana, z którym ostrozabalowałem?

– Miałaś opowiedzieć swoją historię, czekam – odparłem, słysząc doskonale, jak łamał mi się głos, którego drżenie mogłem zwalić na alkoholową chrypkę inerwy.

Liczyłem, że Gianna dzięki temu nie zauważy mojegozmieszania.

By zagłuszyć wyrzuty sumienia, nalałem sobie jeszcze jedną szklaneczkębimbru.

Ognisty napój palił przełyk, ale nie miałem w zwyczaju popijaćalkoholu.

– Tak, przepraszam – powiedziała skruszonym głosem, nawet nie podnosząc wzroku. Zakołysała swoją szklanką, w której różowawy płyn obijał się o ścianki naczynia, po czym wypiła resztkę wina. – Wychowałam się w Kołobrzegu, właściwie na jego obrzeżach. To jest miasto nad samym wybrzeżem Bałtyku. Moi rodzice prowadzili tam stadninę koni. Już od najmłodszych lat wiedziałam, że konie i jeździectwo to moja przyszłość. Ledwo zaczęłam chodzić, a już mama zabierała mnie na przejażdżki. To właśnie ona była moją nauczycielką. Zauważyła, że mam do tego dryg i szkoliła mnie w różnych dyscyplinach. Od wyścigów do powożenia, ale stanęło na skokach przez przeszkody. W tym czułam się najlepiej, choć uwielbiałam poczuć adrenalinę i wiatr we włosach, gdy cwałowałam plażą o wschodzie słońca. O ile wstałam na tyle wcześnie, by skorzystać z takiej przejażdżki, bo w stadninie zawsze było coś do roboty. Ale tego brakuje mi najbardziej. Pracy przy koniach i morderczych treningów. Kochałam to całymsercem.

Otarła łzy wierzchem dłoni, nadal nie podnosząc głowy. Wkurzało mnie to, bo wolałbym patrzeć w jej w oczy, a tak nie miałem co ze sobą zrobić i błądziłem wzrokiem po krzywiznach lekko zaokrąglonego ciała, czując, jak bardzo byłemnapalony.

– W wieku dziewięciu lat pierwszy raz wzięłam udział w zawodach na kucyku i wygrałam. Fart początkującego. Później nie było tak kolorowo, ale z każdym dniem czy miesiącem pracowałam coraz ciężej, by zdobywać pierwsze miejsca. I zaczęło mi się to udawać. Następnie były małe konie, a od jedenastego roku życia rozpoczęłam treningi na dużych. Miałam trzynaście lat, gdy w naszej stadninie urodził się źrebak KWPN1. Był inny, taki śmieszny i pokraczny. Chybotał się na długich nóżkach, czasem wywracał, wiesz, coś jak u człowieka zachwiania błędnika. Rodzice chcieli tego źrebaka uśpić, bo weterynarz nie wiedział, co mu dolega, ale ja tak długo płakałam i robiłam im awanturę, że w końcu stanęło na moim. Pozwolili mi go zatrzymać. Tata obwieścił, że to mój koń, mam się nim opiekować i go oporządzać, bo nikt inny tego nie zrobi, a on darmozjada trzymać nie będzie. Mówił to z poważną miną, ale ze śmiechem w oczach, próbując mnie zmotywować. Chciałam dać źrebakowi na imię Axl, bo w tym czasie Guns N’Roses było moim życiem, ale w dokumentach i tak widniałoby inne imię, więc stanęło na Slash, przynajmniej pasowało do pierwszej litery imienia jego matki, Sierry. A więc Slash dorósł do wieku, w którym próbowałam go nauczyć skoków przez przeszkody, ale że od początku był inny, nie chciał mnie słuchać. To właśnie na nim później odbywałam przejażdżki wzdłuż plaży. Był pięknym zwierzęciem maści karej w siwiźnie, z pięknymi srebrnymi pasmami na grzywie i ogonie. Każdy się z niego naśmiewał za czasów źrebaka, ale gdy osiągnął dorosłość, robił niesamowitewrażenie.

Widziałem, jak jakaś niewidzialna gula rośnie w gardle Gianny, gdyż zaczęła szybciej oddychać i delikatnie siętrząść.

– Moja mama… – Przestała hamować płacz, a ja poczułem potrzebę przytulenia jej, więc się poruszyłem, ale wystawiła rękę w moją stronę. – Nie, proszę. Przez tyle lat chowałam emocje, przez tyle lat dusiłam to w sobie, że teraz muszę sięwygadać.

Podniosła się i oparła plecy o drewniane oparcie krzesła. Otarła twarz z łez, ale nowe nadal płynęły po zaróżowionych policzkach. Smutne oczy patrzyły w dal, prawdopodobnie nie widząc piwnicy ani beczek z winem. Była w swoim świecieprzeszłości.

– Ojciec kupił konia, araba czystej krwi, pięknego, białego ogiera. Był niesforny, charakterny, nieujarzmiony. Mama chciała go utemperować, ale koń zrzucił ją zsiodła.

Przełykała łzy rozpaczy, dysząc coraz głośniej. Tak bardzo chciałem ją objąć, gdyż zdawałem sobie sprawę, co chce powiedzieć, ale ciągnęła, szczelnie obejmując sięramionami.

– Trafiła głową w niewielki kamień… naprawdę nieduży, ale spiczasty… Wystarczył, by się wbić i uszkodzić mózg… Umarła tydzień później – wyznała z bólem tak przeogromnym, że zrozumiałem, z czym się zmagała; sam straciłem ojca wwypadku.

Nie czekałem na pozwolenie, tylko uklęknąłem przed nią iprzytuliłem.

Trwaliśmy tak przez kilka minut, aż drżącym od emocji głosem znów zaczęła opowiadać, jakby musiała to z siebie wyrzucić. Pozbyć się demona zprzeszłości.

– Tato się załamał. Nic do niego nie docierało. W pierwszym odruchu chciał zastrzelić konia, ale powstrzymał go pracownik stadniny. Później… wszystko się posypało. Byłam jeszcze zbyt młoda, by rozumieć, co się dzieje. Przeżywałam też swoją żałobę, a nikt, naprawdę nikt się mną nie interesował. Ojciec od czasu do czasu zapytał, co się dzieje, jak nauka, ale byłam zbyt obrażona na niego i cały przewrotny świat za to, że nie zdołał uratować mamy, więc zbywałam go półsłówkami. Ona jedyna była moją przyjaciółką. Co prawda miałam koleżanki w szkole, ale z żadną z nich nie przyjaźniłam się tak blisko. Szybko okazało się, że nie jesteśmy wypłacalni, więc pracownicy odchodzili jeden za drugim. Ojciec zaczął sprzedawać konie, by pokryć długi. Doszło do tego, że mogliśmy stracić cały majątek, który pozostał: ziemię.

Odepchnęła mnie i wstała, by nalać sobie wina. Wypiła szklankę duszkiem, po czym dolała kolejną porcję. Nie odzywałem się, czekałem, aż będzie mówić dalej, i podziwiałem przy tym zgrabną sylwetkę oraz długie nogi. Nie była wysoka, ale w sandałkach na obcasie sprawiała właśnie takiewrażenie.

– To było tuż przed moimi osiemnastymi urodzinami. Początekwrześnia.

Wróciła na miejsce już odrobinę spokojniejsza, choć w oczach wciąż błyszczały łzy, które potrzebowałyujścia.

– Zostały nam cztery konie, w tym mój Slash. Ojciec obiecał mi, że go nigdy nie sprzeda, ale nie dotrzymał tej pieprzonej obietnicy! – Przerwała i wzięła głębszy oddech, próbując zatrzymać rozgoryczenie, którym ociekały jej słowa. – Pewnego ranka pojawił się kupiec. Wychodziłam wtedy do szkoły. Zaczynałam ostatni rok liceum, przede mną była matura i może studia, choć jeszcze nie wiedziałam, co chciałam zrobić ze swoim życiem. Cały dzień odczuwałam jakieś nieprzyjemne uczucie, więc zerwałam się wcześniej z lekcji. Wróciłam do domu, by zobaczyć, jak mój koń jest pakowany do bockmanki2. Dostałam szału. Awanturowałam się i rzucałam wszystkim, co popadnie. Wyzywałam ojca, nie wiedząc, że po raz ostatni widzę go żywego. Wtedy też poznałamDoriana.

– Tego sławnego Doriana Harveya – powiedziałem bardziej do siebie, ale pokiwałagłową.

– Tak, moją zmorę i mojego wybawcę wjednym.

1KWPN – holenderski koń gorącokrwisty, rasa o międzynarodowej sławie, która osiągnęła wspaniałe wyniki we wszystkich dyscyplinach sportówkonnych.

2Bockmanka – przyczepa do przewozu koni firmyBockmann.

Rozdział 3

Dorian

Patrzyłem z niedowierzaniem na brukowiec opisujący mnie i Elenę. Moją żonę. Co z tego, że widniała tylko na papierze i że nie żyliśmy ze sobą? Cholerni paparazzi zrobią wszystko dlakasy.

Rzuciłem gazetę na biurko, akurat na jeszcze nierozpieczętowanąkopertę.

Wiedziałem, co się w niej znajdowało, gdyż dostałem te same dokumenty mailem, i to ponad tydzień temu. Zacząłem się zastanawiać, na co bardziej się wkurzyłem, ale chyba jednak na gazetę. W końcu moja żona miała prawo ułożyć sobie życie, tak jak zapewne chciała. Domek z ogródkiem, pies, dziecko i prawdziwymąż.

Ale że rozwód? Elena po tylu latach chciała wziąć rozwód? Po co? Źle jej się żyło? Pieniędzy miała w bród; dbałem o to, żeby niczego jej niebrakowało.

W ogóle jak to brzmiało: moja żona. Przez siedem lat prawie wcale nie interesowałem się jej losem, więc o co mogłem być teraz wkurzony? Powinienem podpisać papiery i cieszyć się, że się w końcu uwolnię się od tej wariatki, a nie analizować, co by było, gdyby… Nie, nic. Nie mieliśmy na toszans.

Uderzyłem pięścią w blat mahoniowego biurka, którego ojciec nie pozwolił mi zmienić, mimo że dwa lata temu przeszedł na emeryturę. Staruszek wciąż wtrącał się we wszystkie sprawy firmy i utrudniał mi podejmowanie własnych decyzji. Nieraz miałem ochotę rzucić tę pracę w cholerę, ale wtedy biznes trafiłby w ręce udziałowców, w tym mojej starszej, przyrodniej siostry, Florence, której nawet własny ojciec się wyparł, a co dopiero przyszywany. Zostałem mu tylko ja, musiał się ze mną w pewien sposóbliczyć.

– Panie Harvey, adwokat przyszedł – obwieściła przez interkomSheila.

Oficjalnie. Bardzooficjalnie.

– Wpuść go – odpowiedziałem krótko podobnymtonem.

Chwilę później kobieta otworzyła drzwi, wpuszczając mojego kumpla ze szkolnej ławy. Nienawistnym wzrokiem zmierzyła mnie od pasa w górę, zatrzymała się moment na twarzy. Nie pozostałem jej dłużny, posyłając wściekłespojrzenie.

– Uhu… gorąco tu macie – odezwał się Roy, wygodnie rozsiadając się na kanapie dla gości, skąd miał idealny widok nanas.

Bardzo rzadko widywaliśmy się u mnie w pracy, przez co nie znał Sheili, choć widział ją już kilka razywcześniej.

– Czego się napijesz? – spytałem gościa, nie spuszczając oczu zasystentki.

Wciąż była zła o artykuł w gazecie, którym poczęstowała mnie z samego rana, a konkretniej mówiąc, rzuciła kolorowym brukowcem w twarz. Pewnie myślała, że o nim nie wiedziałem, ale Cleo nie omieszkała mi tego faktu uświadomić, gdy tylko pismo kilka dni temu pokazało się narynku.

– Kawa. Czarna, bez cukru – odparłRoy.

– Słyszałaś, dwie takie kawy – zwróciłem się do kobiety, która posłała mi jadowite spojrzenie, a wychodząc, z impetem machnęła długimi do pasa, farbowanymi na rudowłosami.

– Co jąugryzło?

– Mojażona.

Roy zaśmiał się w głos, odchylającgłowę.

– Czy ty kiedyś znajdziesz sobie kobietę, z którą wytrzymasz dłużej niż kilka tygodni? I w ogóle sekretarka? Serio? Nie wiesz, że z takimi nie można się zadawać, bo ci z życia piekło urządzą? I to nie tylko wpracy.

– Mówisz, jakbyś się na tym sparzył – warknąłem w odpowiedzi na zaczepkę, choć wiedziałem, że tak niebyło.

– Prowadziłem parę spraw o molestowanie seksualne, więc doskonale się w tymorientuję.

– Właśnie, jeśli mowa o pracy, Elena chce sięrozwieść.

– Znalazła kogoś? Czy to nadal ten Licavoli? – pytał luzacko, podczas gdy mnie szlagtrafiał.

– Ta, to nadal on – odparłem z przekąsem, zawieszając spojrzenie na ścianie. Nie chciałem, żeby przejrzał mnie nawylot.

– Oho, ktoś tu jest zazdrosny – rzucił prześmiewczo, czym mnie zagotował, a nerwów mi w tym dniu niebrakowało.

– Ściągnąłem go tu pod pretekstem współpracy, zabrałem do knajpy, gdzie się upił i wyszedł z panienką. Nie jestem zazdrosny o Elenę, martwię się tylko, w końcu jestem za nią odpowiedzialny – usprawiedliwiłem się, choć na nic się tozdało.

– Jasne, musiałbym cię nie znać. A panienka była przypadkowa, czy może to nasza dobra znajoma, Jess?

Miałmnie.

– I co? Facecik nabrał się na jejwdzięki?

Rozmowę przerwała nam Sheila, wnosząc kawę i ciasteczka na tacy, którą postawiła na stoliku przed Royem. Odniosłem wrażenie, że podciągnęła spódnicę wyżej, niż ją miała jeszcze kilka minut temu. Ukazała tym szczupłe, ale umięśnione uda. Tyle że nagle przestało mnie toruszać.

– Czy jeszcze w jakiś sposób mogę być pomocna? – spytała zalotnie, patrząc na Roya, jakby widziała go pierwszy raz wżyciu.

Jeśli próbowała wzbudzić we mnie jakieś uczucia, chociażby zazdrość, to źletrafiła.

– Dziękujemy. Zamknij drzwi z drugiej strony – odpowiedziałem ostro, nie pozwalając jej sięwdzięczyć.

Gdy z wielką łaską wyszła, kręcąc zgrabnym tyłkiem, potarłem skronie, słuchając śmiechu Davisa, z którym ani trochę się niekrył.

– Współczuję ci, stary. Wracając do mojegopytania…

– Tak i nie. Był zbyt pijany, żeby ją przelecieć, ale jak wytrzeźwiał, to sobie użył. Może nie do końca, ale Jess się nimzajęła.

Pokazałem gestem, co miałem na myśli, a Roy roześmiał się jeszczebardziej.

– Mów po ludzku, zrobiła mu loda, tak?

– Boże, Roy, tak, zrobiła mu dobrze. Widać było, że o mało jej nie przeleciał, ale skurczybyk siępowstrzymał.

– A zaplanowałeś to wszystko, bo…? – drążył temat i niby od niechcenia mieszał kawę, której niesłodził.

– Bo nie chcę, żeby była z facetem niewartym jejręki.

– Jasne, stary, tak sobie tylko wmawiaj. Mam nadzieję, że skasowałeś nagranie, o ile takowe powstało? – spytał rzeczowo, przykładając filiżankę do ust i patrząc na mnie wymownie znad niewielkiej chmurkipary.

Puściłem jego pytanie mimo uszu i wstałem, by napić się tej cholernej kawy, licząc, że do mojej nie dosypała arszeniku. Byłem wściekły na Sheilę, ojca i cały pieprzonyświat.

– Powiedzmy, że zrobiłem kilka ładnychzdjęć.

– Wiesz, że za to możesz iść siedzieć? To jest karalne – stwierdził, tym razem mocnopoważniejąc.

– Daj spokój, znasz mnie, przecież nie użyję ich bez potrzeby. Jedyną osobą, która miałaby je obejrzeć, będzie Elena – odparłem na jednym wdechu, po czym ze świstem wypuściłempowietrze.

– Zamierzasz je pokazać Elenie z premedytacją? Chcesz zniszczyć jej namiastkęszczęścia?

– Zamierzam ją tu ściągnąć i to właśnie ty załatwisz, żeby przyleciała do Felixstowe podpisać dokumenty. Nic przez Internet, żadnych elektronicznych podpisów. Chcę sprawdzić, czy na pewno jest tamszczęśliwa.

– Chyba „z nim” chciałeś powiedzieć. Dobra, dobra, ogarnę to – zgodził się po moim kipiącym gniewem spojrzeniu, które mu posłałem. – A teraz opowiadaj o sekretarce. Przecież ona jest z erydinozaurów.

– Jest parę lat starsza – potwierdziłem, siadając obokniego.

Luzacko założyłem nogę na nogę, a właściwie kostkę na kolano, po czym upiłem łyk kawy z naczynia, którego nienawidziłem. Filiżanki nadawały się dla kobiet o delikatnych, smukłych rączkach, a nie dla faceta z łapą jak goryl. Sheila doskonale o tym wiedziała i zrobiła nazłość.

– Ale sam widzisz, jakie ma ciało. Niejedna dwudziestka mogłabypozazdrościć.

– Zauważyłem, w końcu nie jestem tu pierwszy raz – rzucił zgryźliwie, po czym kontynuował wypytywanie. – Czyli jesteś z nią dla seksownejdupci?

– Dla seksu – odpowiedziałem, nie owijając wbawełnę.

– Jasne, stary, a ona o tymwie?

– Niczego jej nieobiecywałem…

– Stary, a durny – przerwałmi.

– Bo ty jesteś ekspertem – przekomarzałem się znim.

Nerwy już trochę zeszły i najchętniej utopiłbym żale w mocnym alkoholu, ale niestety była dopiero dwunasta wpołudnie.

– Jak długo totrwa?

– Od miesiąca. Mniejwięcej.

– To mniej czy więcej? – podpuszczał mnie, podśmiewując się podnosem.

– Co zaróżnica?

– Ogromna. Czasem wystarczy jeden dzień, by się zakochać. – Naśmiewał się, jakbym był zdolny do prawdziwejmiłości.

– Coś chcesz mi przez to powiedzieć? – spytałem, podświadomie znając odpowiedź. – Dobra, nie mów tego. To było dawno inieprawda.

– Ale przyznasz, że się wtedyzakochałeś?

Potarłem wolną dłonią zmęczoną twarz, próbując pozbyć się natrętnych myśli o Elenie. I natrętnegokumpla.

– Przyznaję, że wtedy tak myślałem. – A może wciąż to czułem? Przecież oglądając zdjęcia Eleny, nie mogłem przeboleć jej straty. – Co u Liv? – zmieniłem temat, pytając przyjaciela o jego siostrę, która na dniach miałarodzić.

– Nadal mnie namawia, żebym sobie w końcu znalazł dziewczynę i ją zapłodnił, żeby nasze dzieci były w podobnymwieku.

Roześmiał się, a ja razem z nim. Zdarzało mi się przysłuchiwać ich udawanym kłótniom i rozkazom starszej siostry Roya. Liv była nieugięta i suszyła mu głowę o brak partnerki. Nie wiedziała, że jej ukochany młodszy braciszek co tydzień sypiał z inną, a wręcz przeciwnie, podejrzewała go o to, że jest gejem, tylko wstydzi się powiedziećprawdę.

– Dzięki za ohydną kawkę, będę się zbierał – wyznał szczerze, ale z błyskiem rozbawienia w oczach. – A, i powiedz Sheili, że wolę trochę nowszeegzemplarze.

Parsknąłem śmiechem i klepnąłem go w ramię. Podnieśliśmy się z kanapy, po czym podeszliśmy do biurka, na którym leżała nadal zapieczętowana koperta z pozwem rozwodowym. Gdy brałem ją do ręki, odniosłem wrażenie, że pali mnie papier. Wcisnąłem więc dokumenty Royowi i pożegnałem go uściskiemdłoni.

– Sobota aktualna? – spytał, już praktycznie będąc zadrzwiami.

– Jasne – odparłem i zasiadłem za biurkiem. – Sheila, nie ma mnie dla nikogo. Z tobą włącznie – powiedziałem przez interkom, którego nadal używałem, tak samo jak ojciec przez dwadzieścialat.

Nie odpowiedziała, choć wiedziałem, że tam jest. Znów spojrzałem na zdjęcie Eleny w gazecie. Na nim miała jeszcze aparat na zębach. Gdy ją poznałem, już go nie było, lecz musiała go zdjąć kilka dni wcześniej, ponieważ stroiła śmieszne miny, próbując się przyzwyczaić do równych zębów. Jej język samoistnie wędrował to w górę, to w dół, to na boki. Wyglądała komicznie i zarazem pociągająco. I pomyśleć, że na początku brałem ją zadziecko…

Otrząsnąłem się ze wspomnień i wziąłem się do roboty. Kilka godzin minęło, nawet nie wiedziałem kiedy. Oderwałem się od papierów dopiero w momencie, gdy żołądek mi przypomniał, że przegapiłem porę lunchu. Przeważnie, gdy pracowałem w skupieniu, Sheila przynosiła mi coś do jedzenia z pobliskiego pubu. Tym razem jednak nie chciałem jejfatygować.

Co mnie podkusiło, żeby ją przelecieć? I to nie raz? Kobieta pracowała jeszcze dla mojego ojca. Czasem zastanawiałem się, czy jemu teżdogadzała.

Schowałem twarz w dłoniach, próbując odgonić tę wizję. To było obrzydliwe i musiałem zakończyć nasz romans jak najszybciej. Ale jak miałem tozrobić?

Główkowałem jeszcze chwilę, po czym wyszedłem z biura, minąłem bez słowa biurko asystentki, która znów zabijała mnie spojrzeniem, i udałem się windą na parter. Wychodząc z budynku, zaczerpnąłem specyficznie śmierdzącego, portowego powietrza, niosącego ze sobą woń morskiej bryzy. Kochałem ten zapach i nienawidziłem jednocześnie, bo to przypominało mi o tym, że nie mogłem już pływać na kontenerowcach, jak jeszcze kilka lat wcześniej. Teraz, jako głowa firmy, szef szefów, byłem uziemiony w siedzibie Dor-Ed Shipping. Nigdy nie chciałem wracać do przeszłości, ale widok naszego logo zawsze wbijał mi nóż w serce. Początek był skrótem mojego imienia, a „Ed” należał do Edgara, młodszego braciszka, który zginął razem z matką w wypadku samochodowym. Miałem wtedy tylko sześćlat.

Los wówczas początkującej firmy wisiał na włosku, gdyż ojciec się załamał, ale rzucił się w wir pracy, by zagłuszyć wyrzuty sumienia i emocje. Bardzo szybko w naszym życiu pojawiła się kobieta o wyniosłym imieniu: Cleopatra, w skrócie Cleo, bo inaczej nie byłem w stanie do niej mówić, co ją strasznie wkurzało. Dumnie obnosiła się ze swoim imieniem, a ja często się zastanawiałem, jak duży wpływ na jej charakter miała prawdziwa królowa Egiptu. A więc Cleo była nad wyraz wredna i zapatrzona w siebie oraz chciwa na pieniądze ojca, czego on oczywiście nie widział. Roy kiedyś porównał ją do macochy z Kopciuszka, tylko że ja Kopciuszkiem nigdy nie byłem. Od najmłodszych lat walczyłem z Florence o jak najwyższą pozycję w domu i firmie, gdyż wiedziałem, że dziewczyna, starsza ode mnie o prawie dziewięć lat, była kopią swojejmatki.

Wyrwany ze wspomnień przez wyjący alarm w jednym z aut stojących wzdłuż drogi, ruszyłem na drugą stronę ulicy do niewielkiego pubu, gdzie zamówiłem sunday roast, serwowane tu codziennie. Nie przepadałem za udziwnieniami w kuchni, zawsze jadałem tradycyjne dania, ale lubiłem, żeby były dobrze doprawione, a kucharka z Ship Crown była mistrzynią domowych obiadów. Nieważne, że w środku śmierdziało jeszcze gorzej niż na zewnątrz, ponieważ stołowali się tam rybacy wracający z połowów, to miejsce miało swój urok. Wystarczyło raz coś zjeść, a wracało się tu przez całeżycie.

Usiadłem więc przy jedynym wolnym stoliku, zapatrzony w widok spienionej wody za oknem. To mi przypomniało, jak poznałem Elenę. Dostałem wtedy zadanie od ojca, by tanio kupić konia z rodowodem biorącego udział w zawodach i osiągającego dobre wyniki. Zamierzał dać go w prezencie dubajskiemu szejkowi, z którym chciał rozwinąć współpracę. Ceny powalały, ale udało mi się trafić na polską stadninę koni, której właściciel wyprzedawał najlepsze okazy wraz ze sprzętem, takim jak chociażby przyczepa do przewozu zwierząt. Zadzwoniłem, umówiłem się i dwa dni później wylądowałem w Warszawie z Aidenem, pracownikiem firmy, który cokolwiek orientował się w tym temacie, oraz z kierowcą, mającym nas odwieźć wynajętym samochodem do Bremerhaven w Niemczech, gdzie czekał na nas kontenerowiec gotowy do wypłynięcia na szerokie wody. Nasza podróż miała się zakończyć w Dubaju. Pierwszy raz w życiu ojciec mi zaufał i wysłał w tak długą trasę, i to jeszcze z tak ważnymzadaniem.

Dojechaliśmy na miejsce dość zmęczeni, gdyż polskie drogi były w fatalnym stanie. Nie spotkałem się jeszcze z takim zjawiskiem, żebym musiał się borykać z tyloma korkami powstałymi przez wypadki czy remonty. Właściciel stadniny okazał się zmęczonym życiem alkoholikiem, przynajmniej takie sprawiał pierwsze wrażenie. Po długiej rozmowie okazało się, że to nie alkohol, a żal po stracie żony tak go zniszczył. To ona zajmowała się finansami i zarządzaniem firmą. Po jej śmierci mężczyzna nie potrafił sobie poradzić z jej utratą, a nieumiejętne zarządzanie pieniędzmi doprowadziło go na skrajbankructwa.

Wchodząc do domu, minąłem się w drzwiach z dziewczynką, która najpewniej biegła spóźniona do szkoły. Potrąciła mnie ramieniem i chyba przeprosiła, ale nie zrozumiałem, co konkretnie powiedziała. Odwróciłem się za nią, podziwiając długi do pasa i gruby jak pięść warkocz. Była sporo niższa, ale nogi miała długie i chudziutkie jak u źrebaka. Dźwigała ciężki, wypakowany po brzegiplecak.

Wypiliśmy kawę w przyjemnie urządzonym salonie, po czym poszliśmy oglądać konie, które zostały w stadninie. Ja się kompletnie na tym nie znałem, ale Aiden upatrzył ogiera, który podobno nie był na sprzedaż. Kilka godzin później, gdy zadziałała magia dużych pieniędzy, pakowaliśmy konia do przyczepy. I wszystko ułożyłoby się dobrze, gdyby szalona nastolatka nie wróciła wcześniej zeszkoły.

A to i tak był dopiero początek tejhistorii…

Rozdział 4

Elena

Nauczycielka matematyki, stara Zborała, nie cierpiała wymalowanych dziewczyn, dlatego na jej lekcje chodziłam bez makijażu i w gładko spiętych włosach. Miałam z tego powodu święty spokój i mocną czwórkę. Nieważne, że wyglądałam na dwanaście lat, a nie na prawie osiemnaście, czyli tyle, ile akurat miałam, ocena z matmy liczyła się dla mnie bardziej niż to, jak postrzegali mnierówieśnicy.

Tego dnia szybko zaplotłam warkocz, gdyż zaspałam. Wstałam dosłownie na ostatnią chwilę. Zdążyłam jedynie umyć twarz i zęby oraz włożyć spodenki i sprany podkoszulek z twarzami zespołu Guns N’Roses, który kochałam miłością wyssaną z mlekiem matki. To ona zaszczepiła mi zamiłowanie do starego, dobregorocka.

Nadal było ciepło, dobrze powyżej dwudziestu stopni Celsjusza, mimo że minął pierwszy tydzień września, ale na wszelki wypadek wpakowałam do plecaka koszulę, w razie gdyby szkolne mury trzymałychłód.

Przed wyjściem złapałam portfel, który włożyłam do tylnej kieszeni spodenek. Wiedziałam, że nie zdążę zrobić sobie nic do jedzenia, ale zawsze mogłam coś kupić w sklepie naprzeciwszkoły.

Zarzuciłam jeszcze na ramię plecak wypchany książkami. Nie to, że byłam kujonką, ale chciałam dobrze zdać maturę, pójść na dobre studia i zarabiać mnóstwo kasy, żeby uratować stadninę. Ona i konie były moją miłością, choć po śmierci mamy porzuciłam udział w zawodach. Bez niej nie było już takiej satysfakcji z wygranych ani dobrej zabawy. Tylko mama potrafiła mnie tak zmanipulować, że ciężką pracę i wysiłek fizyczny uważałam za najlepiej spędzonegodziny.

Otarłam zaszklone oczy. Jej śmierć wciąż wywoływała we mnie nieokiełznany ból, jakby to wydarzyło się wczoraj, a nie kilka miesięcy temu. Gdy o niej myślałam, przed oczami stawała mi w dniu wypadku, jak zawsze uśmiechnięta i napawająca optymizmem. Wiedziałam, że często nie nakładała kasku podczas szkolenia koni, wszyscy o tym wiedzieliśmy, ale pracowała wtedy ze zwierzętami, które już dobrze znała, a nie z narowistym ogierem, którego dosiadała pierwszy raz. Patrzyłam wówczas na nią zza ogrodzenia, tak jak i tata. Posłała nam buziaka w powietrzu i pomachała dłonią. Ostatni raz. Dlaczego żadne z nas nie zwróciło jej uwagi? Może gdybyśmy się odezwali, to nadal byżyła?

Musiałam zwalczyć chęć rzucenia się na łóżko i płakania, aż zabraknie mi siły. Pognałam więc do drzwi, w których potrąciłam jakiegoś faceta. Nawet mu się nie przyjrzałam, tylko biegłam dalej, rzucając złośliwie, żeby uważał, jak chodzi. Do szkoły miałam cztery kilometry i pół godziny do dzwonka. Na szczęście pierwszą lekcją był WF, więc spokojnie mogłam sięspóźnić.

W drodze otrząsnęłam się z żalu i dołka psychicznego, słuchając na full głosu Axla Rose’a, kojącego moje zszargane nerwy. Kojącego… to zbyt duże niedopowiedzenie, pewnie większość ludzi by się ze mną nie zgodziła, ale ja tak go odczuwałam. Gdy dotarłam do szkoły, akurat dzwonił dzwonek. Na szczęście na WF-ie graliśmy w koszykówkę, więc mogłam odsapnąć po maratonie przez miasto. Byłam kiepska w tej dyscyplinie, nawet rzut do kosza z bliskiej odległości skutkował przerzuceniem piłki przez ogrodzenie, dlatego nauczyciel pozwalał mi siedzieć na ławce, nie mówiąc o koleżankach z klasy, które wzdychały z ulgą, gdy nie musiały mnie brać dodrużyny.

Minęła pierwsza lekcja, a po niej kolejna, język polski. Później miałam matmę, na której nauczycielka odpytywała przy tablicy, na szczęście mnie to ominęło. I niby wszystko było w porządku, ale odnosiłam wrażenie, że coś nie grało. Niewidzialna ręka zamykała się na mojej szyi, z każdą minutą coraz bardziej zacieśniając palce. Wytrzymałam cztery lekcje, po czym zerwałam się z kolejnych dwóch. Przed nauczycielami kryła mnie moja koleżanka Marta. Rzadko spotykałyśmy się po szkole, gdyż każda z nas miała mnóstwo zajęć, ja w stadninie, a ona w pensjonacie rodziców. Potrafiłyśmy za to wysłać na Messengerze miliony wiadomości. Szczególnie o chłopcach, którzy nam się podobali. Co prawda Marta miała większe powodzenie i była już w kilku związkach, ale ja też nie mogłam narzekać na adoratorów. Chłopcy jednak nie byli mi w głowie. Gdy trenowałam do zawodów, nie miałam na nic czasu, a tym bardziej po śmierci mamy nie dopuszczałam nikogo dosiebie.

Drogę do domu przebyłam w jeszcze szybszym tempie niż do szkoły. Z daleka widziałam obcy samochód i podpiętą do niego przyczepę, do której pakowano Slasha. Najpierw serce przestało mi bić, ale zaraz krew we mnie zawrzała! Zaczęłam biec, nie zważając na przyjacielskie prychania koni, z którymi zawsze się witałam, częstując kostkami cukru lub specjalnymi cukierkami noszonymi wplecaku.

– Co się dzieje?! – warknęłam nerwowo, podbiegając do przyczepy i kilka lat starszego szatyna. – Co to ma być? To mój koń! – wrzeszczałam jak opętana na chłopaka, który zrobił wielkie, przerażoneoczy.

Slash zarżał nerwowo, słysząc mojekrzyki.

– Kim jesteś? – zapytał łamanympolskim.

Od razu wiedziałam, jakiej narodowości był, angielskiego akcentu nie dało się z niczympomylić.

– Kim ty jesteś? – Dźgnęłam go palcem w pierś. Musiałam zadzierać głowę, by patrzeć mu w oczy, które częściowo zasłaniała opadająca grzywka. – Natychmiast oddaj mikonia!

Gdy to nie poskutkowało, zdjęłam plecak i zamachnęłam się nim. Chłopak uniknął uderzenia, a nawet więcej, złapał mnie za ramiona i potrząsnął, abym się uspokoiła. Ale jak miałam to zrobić, skoro zabierał mojego konia? Dlaczego akurat jego? Dlaczego tato mu na topozwolił?

– Idź porozmawiać z ojcem – powiedział Anglik, popychając mnie w stronę wejścia dodomu.

Tak, to był dobry pomysł, ale wahałam się przez chwilę, gdyż bałam się, czy nie odjedzie ze Slashem, zanim rozmówię się z ojcem. W moim ciele buzowała wściekłość, której chyba się wystraszył, bo pokręcił głową i cofnął się parękroków.

Posłałam mu zabójcze spojrzenie, po którym powinien był się skulić, i wbiegłam do domu, nawołując ojca. Zauważyłam go akurat w momencie, gdy uściskiem dłoni żegnał drugiegochłopaka.

– Co to ma być?! – krzyknęłam na ich widok, purpurowiejąc na twarzy od powstrzymywanianerwów.

– Córeczko, proszę, uspokój się. Wynagrodzę ci to. Dzięki temu uratujemy stadninę – mówił skruszonym głosem, przyznając się do sprzedaży mojej miłości, mojego życia, mojego jedynego szczęścia na tymświecie.

Nie hamowałam łez, które popłynęły z oczu zapatrzonych w jeden punkt: człowieka, który całe życie był dla mnie wielkim autorytetem, moją ostoją i moim fundamentem przyszłej, samodzielnejegzystencji.

– Cześć, nazywam sięDorian…

Popatrzyłam na chłopaka, a właściwie mogłam go nazwać mężczyzną, który próbował coś przekazać w swoim języku. Oczywiście perfectly znałam angielski, ale nie z nim chciałam rozmawiać, więc uciszyłam go spojrzeniem wyraźnie mówiącym: „nie zadzieraj ze mną, bo zostanie po tobie plama naścianie”.

– Sprzedałeś mojego konia! – krzyknęłam, trzęsąc się corazbardziej.

– Eleno, proszę, zrozum, dzięki temu możemy zacząć odzera…

– Każ mu wypakować Slasha, niech wybierze innego konia! – krzyczałam wciąż, głucha na jego słowa, którymi próbował mnie przekonać do swoichracji.

– Dziecko, umowa już podpisana, przelew zrobiony. Wiesz doskonale, że komornik siedzi mi na koncie. Nie mogę zrobić zwrotu gotówki. Córeczko, dzięki temu się podniesiemy, odbijemy od dna – powiedział i ruszył w moją stronę, przybierając na twarz najbardziej strapioną minę, jaką kiedykolwiek u niegowidziałam.

– Nie podchodź! Jak mogłeś mi to zrobić? To mój koń! Sam tak twierdziłeś, że nieważne, co się stanie, Slash jest mój i nigdy go nie sprzedasz. Widocznie kłamałeś. Nie jesteś już moim ojcem! Nienawidzę cię! Nienawidzę!

W nerwach chwyciłam ze stolika lekki, szklany wazon i rzuciłam nim w ojca. Spodziewał się tego, ponieważ takie zachowanie było typowe dla zdenerwowanej mamy, a ja przejęłam sporą część jej cech charakteru. Odchylił się, a jego spojrzenie zmieniło się ze skruszonego w gniewne, gdy odłamki zaścieliły hol. Nie przeszkadzało mi to złapać w dłoń kolejnej rzeczy. Tym razem była to ciężka, kamienna popielniczka wielkości dużego grejpfruta. Nie zastanawiając się nad tym, co robiłam, rzuciłam nią w kupca. Zarejestrował rzut, nawet próbował odskoczyć, ale i tak oberwał w ramię. Syknął z bólu, a może z zaskoczenia, gdyż co ja, taka kruszynka, mogłam zrobić tak wielkiemu i dobrze zbudowanemumężczyźnie?

Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z domu. Przez łzy bezsilności nic nie widziałam. Ojca nie dało się przekonać, choćbym błagała na kolanach. Był takim typem, który jak sobie coś postanowił, to choćby się paliło i waliło, a ziemia się rozstępowała, on trzymał się swoich ustaleń. Wierzchem dłoni otarłam łzy i wtedy dostrzegłam, że opodal auta stało dwóch mężczyzn palących papierosy. Na szczęście mnie nie zauważyli, więc wślizgnęłam się dobockmanki.

– Eleno! – krzyknął ojciec, wybiegając za mną. – Eleno!

Chciałam pożegnać się ze swoim koniem, więc zignorowałam nawoływanie. Mówiłam do Slasha, żeby był grzeczny i słuchał się nowego pana. Mówiłam, że będę za nim tęsknić. Mówiłam, że bardzo go kocham. Przepraszałam za to, że musiałam go oddać. Głaskałam go po pysku, a on czule trącał mnie nozdrzami w policzek, jakby rozumiał, że topożegnanie.

Słyszałam głosy ludzi cicho rozmawiających po angielsku, ale słowa do mnie nie dochodziły. Dopiero gdy ktoś sprawdził zamknięcie przyczepy i domknął drzwi, a auto ruszyło, zdałam sobie sprawę, że zostałam w środku. Na początku pojawił się strach, ale szybko się ucieszyłam. Coś czuwało nade mną i pozwoliło mi się odpowiednio pożegnać z koniem. Tak więc spędziłam kilka godzin na stojąco, głaszcząc Slasha, aż nogi mnie zapiekły ze zmęczenia. Stwierdziłam, że usiądę tylko na chwilę, ale radość z posadzenia tyłka była tak wielka, że natychmiastusnęłam.

***

Obudziłam się ze strachem jak z okropnego koszmaru. Serce waliło mi w piersi tak mocno, że miałam wrażenie, iż za chwilę wyskoczy, a ja umrę. Zamrugałam, by odgonić mgłę zasłaniającą widok na moją sypialnię. Było tak ciemno, że nie widziałam swoich dłoni, choć mocno wytężałam wzrok. Coś nie pasowało. Moje ciało znajdowało się w niewygodnej pozycji na czymś twardym, co spowodowało zesztywnienie obolałych mięśni. Dłuższy moment zajęło mi zrozumienie, że nie spałam we własnym łóżku, nie otaczały mnie moje rzeczy ani nie otulał wiosenny zapach jaśminu, dostający się do pokoju przez uchyloneokno.

Spanikowałam. W oczach, jak na zawołanie, pojawiły się łzy, które gorącą ścieżką spływały mi po policzkach i moczyły ubranie. Odruchowo zaczęłam sprawdzać, czy nadal mam wszystkie kończyny lub nie pojawiły się jakieś rany. Na szczęście niczego takiego nie wyczułam. Próbowałam wstać, ale pokój zaczął się ruszać. Dosłownie. Bujał się na boki, że nie byłam w stanie ustać ani sekundy. Towarzyszyły temu dziwne dźwięki, głuche odgłosy, zgrzytaniemetalu.

Co jest do cholery? – pomyślałam, upadając na pupę i boleśnie obijając sobie kośćogonową.

– Pomocy! – krzyknęłam, a echo odbiło się od pustych ścian i wróciło ze zdwojoną mocą oraz odgłosami zdenerwowanegozwierzęcia.

Jeśli można dostać zawału w wieku niespełna osiemnastu lat, to w tamtym momencie byłam tego bliska. Na szczęście zwierzę zarżało w doskonale znany mi sposób. Emocje uspokoiły się, ale całkiem nie opadły. Wyciągnęłam ręce na boki. Prawą dotknęłam słomy, a lewą trafiłam na metalową ścianę. Koń znów zarżał i nerwowo zastukał kopytami wpodłogę.

– Slash? – Starałam się cichutko uspokoić zwierzę, powoli przesuwając się w jego stronę. – Slash, jestem tu, nie bój się. Nic ci niegrozi.

Pozycję siedzącą zamieniłam na klęczki, by jeszcze szybciej dostać się do konia. Gorączkowo myślałam o tym, jak to się stało, że zostałam zamknięta z nim w przyczepie. Bo to była przyczepa, jak sądziłam. Pamięć wracała powoli, raniąc moją duszę. Powrót ze szkoły, kupiec, kłótnia z ojcem, pęknięte serce, pożegnanie najwierniejszegoprzyjaciela.

Wzdrygnęłam się na myśl, że w nerwach wykrzyczałam, iż nienawidzę taty. Wtedy tak myślałam, ale to oczywiście było nieprawdą. Wiele bym oddała, żeby był tu ze mną i zabrał mnie do domu. Ale gdy potwierdził, że sprzedał konia, którego pielęgnowałam od źrebięcia, jedyną reakcją na zaistniałą sytuację była furia. I jeszcze ten kupiec… Młody, przystojny brunet o niesamowicie niebieskich oczach, który myślał, że odsłaniając w uśmiechu lśniąco białe zęby, zaskarbi sobie moją sympatię. Co to, to nie. Nie należałam do dziewczyn, którym miękły kolana, bo spojrzał na niefacet.

Ale jaki facet… I jeszcze to oryginalne imię. Dorian. Kojarzył mi się z postacią z serialu Dom grozy. Tak, był tam Dorian Gray. Obłędnie przystojny i delikatny mężczyzna, który pragnął tylko uciechy i zaspokojenia swojej żądzy. Ten Dorian nie wyglądał jednak tak delikatnie jak ten serialowy. Zdecydowanie miał surowsze rysy twarzy i pełniejsze usta. I był lepiej zbudowany, i…

– Cholera! – syknęłam, gdy przyczepą znów zakołysało naboki.

Musiałam się wziąć w garść i zorientować w sytuacji, bo jedyne, co zdążyłam wyczuć, to to, że na pewno nie jechaliśmy jużdrogą.

Wybadałam dłońmi kopyto konia, po czym próbowałam wstać, wspierając się na stawie skokowym i podudziu. Pewnie stanęłam na nogach, powoli zbliżyłam się do głowy Slasha, kiedy przyczepą gwałtownie szarpnęło. Upadłam na podłogę, a ostatnie, co zapamiętałam, to przeraźliwy huk i uderzenie w głowę, po którym nastałaciemność.

Rozdział 5

Dorian

– Dorian, nieuwierzysz!

Ciszę panującą na mostku przerwał zdenerwowany Aiden, który wpadł do pomieszczenia, jakby go sam diabeł gonił. Jego trupiobladą twarz zdobiły rumieńce na wystających kościach policzkowych i wielkie, przerażoneoczy.

– Chodź szybko! Nie wiem, co mam z nią zrobić – wydukał roztrzęsiony, przestępując z nogi nanogę.

Chłopak był kilka lat młodszy i szczytem góry wielkości Mount Everestu było namówienie go, żeby mówił mi po imieniu. Zbyt poważnie traktował mnie jako szefa. Zapewne bał się mojego ojca. Wszyscy się gobali.

– Z jaką „nią”? – zapytałem, z ociąganiem wstając z wysokiegokrzesła.

Nie uśmiechało mi się łażenie po kontenerowcu. Dopiero co wypłynęliśmy z portu w Niemczech, a naprawdę sporo mnie kosztowało dopełnienie wszystkichformalności.

Posłałem siwowłosemu kapitanowi wymowne spojrzenie. Skinął jedynie głową dając znak, że pozwala mi odejść, w końcu to on był szefem na mostku. Nie byłem mu do niczego potrzebny, a wręcz czułem się intruzem w tym miejscu. George jednak wiedział, że kochałem pływać i z chęcią chłonąłem każde jego słowo. Gdybym tylko mógł, sam zostałbym kapitanem, ale ojciec nigdy się na to nie zgadzał. Odkąd zaczął chorować, uczył mnie zarządzania firmą, bym mógł się nią odpowiednio zająć, jak przejdzie na emeryturę. Albo gdy umrze, bo i taki scenariusz był brany przez niego pod uwagę. Ja uważałem, że złego licho nie bierze, więc puszczałem jego uwagi mimouszu.

Otrząsnąłem się z zamyślenia i wyszedłem za chłopakiem. Prowadził mnie bez słowa pod pokład do luku ładunkowego, w którym znajdował się koń. Długo męczyłem właściciela, żeby go sprzedał. Nie chciał, bo to był pupilek córeczki, ale cóż, kasa zrobiła swoje. A wszystko dzięki Aidenowi, który uparł się właśnie na to zwierzę. Nawet nie chciał słyszeć o trzech innych koniach, które dumnie stały w zagrodach. Nie wiedziałem, co takiego miał w sobie ten piękny, czarny ogier, ale postanowiłem zaufać chłopakowi i jego znajomości tejdziedziny.

Kurwa, jak to możliwe? – pomyślałem, gdy pokazał mi niespodziewane „coś”, przepuszczając mnie w wejściu dopomieszczenia.

Obok przyczepy z rżącym nerwowo koniem leżała córka Padeckiego. Była tak drobna, jak drobna może być trzynastoletnia dziewczynka. Jej ciemne włosy zaplecione w warkocz wyłącznie potęgowały wrażenie delikatności. Chudziutkie ciało wyglądało, jakby miało się połamać przy najmniejszym ruchu, a blada twarz odcinała się na ciemnym podłożu jak zgubionakartka.

Tylko że w