Pani Na Kopicach - Gabriela Anna Kańtor - ebook

Pani Na Kopicach ebook

Gabriela Anna Kańtor

4,1

Opis

 

Joanna Gryzik - półsierota z obszarów podkopalnianej

 

biedy, która stała się panią bajkowego pałacu w

 

Kopicach i pierwszą kobietą biznesu w tej części

 

Europy.

 

 

 

 

 

Nawet gdyby klasycy baśni bardzo się starali, nie

 

wymyśliliby tej historii, takiego widowiskowego dalszego ciągu losów Kopciuszka. A wszystko to wydarzyło się naprawdę, wiele lat czekając na odkrycie i

 

opisanie. Pani Na Kopicach to swoiste herstory ,

 

oddanie głosu kobiecie, która żyła w XIX wieku i

 

teoretycznie głosu nie mając, zmieniła jednak świat wokół siebie, pokazując, że warto wyłamać się z konwenansów epoki.

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 184

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (35 ocen)
17
9
6
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ruda51

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna!
00
BozenaKasperczyk1

Z braku laku…

Dobry temat, ale nieporadnie rozwinięty.
00

Popularność




Płomień rozgryzie malowane dziejeSkarby mieczowi spustoszą złodzieje,Pieśń ujdzie cało, tłum ludzi obiega;A jeśli podłe dusze nie umiejąKarmić ją żalem i poić nadzieją,Ucieka w góry, do gruzów przylegaI stamtąd dawne opowiada czasy.

Adam Mickiewicz

Rozdział 1

Wszyscy patrzyli tylko na Pannę Młodą.

To była ich Panna Młoda, dziewczyna stąd, znana wszystkim Joanka od Gryzików!

Córka posługaczki i bezrolnego komornika, pamiętali ją, wzrastała przecież na ich oczach! Ochrzczono ją w ich parafialnym kościele w Biskupicach. Niektórzy wspominali nawet, że była wtedy grzeczna jak mały aniołek, a inni wręcz przeciwnie, twierdzili, że przez całą uroczystość wrzeszczała wniebogłosy, tak że jej ojciec, trzymający ją w pożyczonym od dobrych ludzi koronkowym beciku, po wyjściu z kościoła był spocony jak mysz. Jeszcze inni dodawali, że spocony to Gryzik był, ale z powodu suchot.

Dziewczynka, jak wiele innych. Tak samo jak ich własne dzieciaki cierpiała biedę, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Nawet o najtańszych bawidełkach1 mogła tylko pomarzyć, więc od rana do nocy biegała po placu, boso i w jednej spranej sukienczynie, spędzając czas na zabawach z rówieśnikami.

Z zapałem grała w klasy, w talarka, w Rapsa co stracił kapelusz, w głęboką studnię, w konika i woźnicę, w gąski i wilka złego lub też zbierała kwiateczki na pobliskiej łące i czarne jagody w lasku.

Łapczywie wcinała cienkie plasterki ziemniaków, pieczone przez matkę bez omasty, wprost na blasze pieca i oddychała tym samym, coraz bardziej zanieczyszczonym przez huty i kopalnie powietrzem.

Jest jedną z nich. A jednak tak inna.

Wtedy, gdy była dzieckiem, nic nie zapowiadało tego wszystkiego, co miało jej się wkrótce przydarzyć; jak bardzo ślepy los wyniesie ją poza nędzną, przychyloną do ziemi jednoizbową chatynkę, w której się urodziła. Poza podkopalnianą osadę, gdzie ubóstwo było dojmujące.

Szybko zresztą okazało się, że nawet tam zabrakło dla niej miejsca; nie znalazła go przy własnej matce.

Była półsierotą; ojciec zmarł na gruźlicę, gdy miała zaledwie trzy latka. Rok później matka, pragnąc powtórnie wyjść za mąż, oddała ją swojej bezdzietnej przyjaciółce, dobrze sytuowanej Emilii Lukas. Na zawsze.

„Na zawsze”! Tak mówi się w dziecięcych obietnicach i mała Joanka Gryzik też często używała tego zwrotu, gdy ofiarowywała któremuś z sąsiedzkich dzieciaków swój najpiękniejszy, fioletowy kwiateczek zerwany na małej, łysawej łączce za chlewikami, albo znaleziony przy drodze kolorowy papierek po cukierku, skrzętnie schowany jako drogocenny skarb, po uprzednim wygładzeniu go na płasko i odgięciu podniszczonych rogów.

– A pożyczysz mi tego papierka? Tylko na dwie malutkie chwilki! Albo na jedną…? – zapytała Joankę z nieśmiałą nadzieją w błyszczących, bladozielonych oczach jej rówieśniczka z chałupy obok, drobna, zawsze bladziutka jak płótno Hedwig Cichy.

– Dam ci go, Hedwisiu.

– Na zawsze…?

– Na zawsze!

Scence tej przypatrywał się, stojąc w progu chałupy, Johann Gryzik. Odwrócił się do Antonii, swej żony krzątającej się z miotłą po izbie, i powiedział cicho:

– Nasza córka ma dobre serduszko. Właśnie oddała swój skarb innej dziewczynce…

Antonia wzruszyła ramionami. Nie miała głowy do sentymentów; była w drugiej ciąży, męczyły ją nieustanne mdłości, a w ich ubogiej izbie nazbierało się tyle marasu, kurzu i brudu, że można się było o niego przewrócić.

Joanka pamiętała ojca jak przez mgłę, właściwie pielęgnowała w sercu tylko to jedno o nim wspomnienie: gdy na jej prośby podnosił ją z ziemi, i czule przytulając do piersi, szedł przez zawalone kurzymi odchodami i niepotrzebnymi szpargałami podwórko, by postawić ją na zmurszałym, dziurawym daszku kurnika.

Wtedy wydawało jej się to bardzo, wręcz niebotycznie wysoko; stojąc tam, widziała szerokie pola w kierunku na Rudę, latem złote, zimą białe, a za nimi brzeg lasu i zarys pierwszych zabudowań na dalekim wzgórzu. Okoliczni mieszkańcy nazywali to wzgórze „zamkowym”, bo rzeczywiście stał tam jeden z trzech zamków hrabiego Ballestrema, a na lewo od zamku wyłaniały się budynki należące do dworu i rozległy folwark.

Nie mogła wiedzieć, że w jednym z tych domów mieszka jej przyszły opiekun, człowiek, który wkrótce zastąpi jej i ojca, i matkę.

Był już wtedy bajecznie bogaty. To z owego zamkowego wzgórza zawiadywał całym swym wielkim, działającym jak w zegarku koncernem przemysłowym, składającym się z licznych kopalń węgla kamiennego, galmanu, hut cynku, rozległych pól górniczych i prężnie działających majątków ziemskich.

Carl Godulla – potężny magnat, genialny twórca śląskiego przemysłu, człowiek kaleki i samotny.

Nie miała o tym wszystkim pojęcia, a jednak coś kazało jej, małej dziewczynce, z wysokości daszku lichego kurnika patrzeć w tamtym kierunku z dziwną, niezrozumiałą tęsknotą.

– Co, Joanko, mój mały wędrowniczku, ciągnie cię do szerokiego świata? – pytał wesoło tatuś, ale w duchu wcale nie czuł radości; był boleśnie świadom, że za daleko z tego kurnika to jego córeczka nie odfrunie.

A dzisiaj, w dniu ślubu, Joankę Gryzik przejmował wielki żal, że nie ma przy niej ojca, a jeszcze większy, że nie mogła poprosić o błogosławieństwo swego ukochanego dobrodzieja, Carla Godullę, przyjaciela jej dzieciństwa, opiekuna!

To Emilia Lukas-Gemanderowa i wykonawca testamentu Godulli, prawnik Maksymilian Scheffler, udzielili jej uroczystego błogosławieństwa.

Na wyraźne życzenie Panny Młodej uczyniła to także jej matka, Antonia – po trzecim mężu nosząca nazwisko Bonk. Kobieta, która ją kiedyś porzuciła.

Dobroczyńca Joanki, Carl Godulla, zmarł dziesięć lat wcześniej, po długotrwałej i ciężkiej chorobie, we Wrocławiu, szóstego lipca 1848 roku, zdążywszy jednak tuż przed śmiercią wyrazić swą zadziwiającą ostatnią wolę.

W zredagowaniu testamentu pomógł mu wieloletni zaufany przyjaciel, ów wrocławski prawnik Maksymilian Scheffler, a oficjalne podpisanie dokumentów nastąpiło w obecności wrocławskiego Prezydium Królewskiego Sądu Miejskiego, Directorio des Königlichen Stadtgerichts.

Na mocy testamentu cały swój majątek, niewyobrażalną sumę dwóch milionów talarów pruskich, magnat przekazał swej Universalerbin, jedynej spadkobierczyni, wówczas sześcioletniej wychowanicy, Joannie Gryzikównie.

Dwa poprzednie lata była ona pod jego pieczą, wychowywał ją, kształcił i chronił od dnia, kiedy Emilia Lukas, gospodyni, przyprowadziła mu ją do domu. Pokochał Joankę jak rodzoną córkę. Niektórzy z najbliższego otoczenia uważali, że nawet bardziej, gdyż jego miłość do małej była bezwarunkowa; ojcowie zwykli kochać swoje córeczki za coś – za uderzające, rozczulające podobieństwo do matek, za delikatność, urodę, miły, cichy głosik, grzeczność i za posłuszeństwo – zwłaszcza w porównaniu z krnąbrnymi, hałaśliwymi synami.

Carl Godulla kochał Joankę za to, że była.

Po jego śmierci mecenas Scheffler, wyznaczony na egzekutora testamentu, stał się równocześnie głównym opiekunem Joanki. Miał strzec dziewczynki i jej fortuny, aż do uzyskania przez nią pełnoletności. Przysiągł Carlowi, leżącemu na łożu śmierci, że zadba o jego młodziutką dziedziczkę, nie pozwoli, by straciła cokolwiek z tego, co otrzymała, a nade wszystko uchroni ją od wszelkich niebezpieczeństw.

Za jej dalsze wychowanie i wykształcenie z kolei odpowiadać miała Emilia Lukas, którą Joanka darzyła szczerym, dziecięcym uczuciem i nazywała „ciocią Milką”.

Otwarcie testamentu Carla Godulli wywołało prawdziwą burzę w całej Europie; nikt nie chciał uwierzyć, że nieletnie dziecko zasłużyło aż na takie zaufanie testatora.

Uboga dziewczynka ze wschodnich rubieży Królestwa Prus w jednej chwili stała się najbogatszym dzieckiem na kontynencie, właścicielką czterdziestu kopalń węgla kamiennego, dziewiętnastu kopalń galmanu, trzech hut cynku, ponadto znaczących udziałów w dochodowej kopalni galmanu „Maria” oraz w potężnej hucie cynku „Karl”, a także pokaźnego pakietu listów zastawnych i majątków ziemskich na Górnym Śląsku: Szombierki, Orzegów, Bobrek, Bujaków.

– To tak, jakby kataryniarz oddał katarynkę swojej małpce!… – powiedział ktoś, a inni za nim powtarzali, kręcąc głowami ze zdumienia.

Carl umarł, nie pozostawiając po sobie własnych dzieci. Miał za to licznych siostrzeńców. Roszczeniowych i bezwzględnych w swych pazernych oczekiwaniach.

Jeszcze za jego życia latami nie mogli mu darować, że zamiast podzielić się z nimi swym ogromnym, a do tego ciągle powiększającym się majątkiem, co uważali za jedyne sprawiedliwe, kazał im normalnie, jak wszystkim innym łebkom, pracować w swoich zakładach!

Nie mogli tego znieść i szczerze go za to nie cierpieli. Po cóż mu były te miliony, do grobu ich nie zatarga, a żony i dzieci rodzonych wszak nie miał! Dlaczegóż to nie mógł im, swym krewniakom, jedynym spadkobiercom, ulżyć w ciężkiej doli, wypłacając na ten przykład godne, miesięczne datki? Tak godne, by do żadnej roboty wstawać nie musieli!

Azaliż nie byli krwią z jego krwi, kością z kości? Co stało mu na przeszkodzie do takiego chwalebnego gestu? Ubyłoby mu tego krocia?…

Stary sknera! Przebrzydły dusigrosz! Talarów miał tyle, że mógłby nimi wybrukować na złoto całą drogę stąd do Berlina – i z powrotem!…

Przy takim podejściu zrozumiałym się stało, iż otwarcie bulwersującego testamentu Carla Godulli było dla siostrzeńców porównywalne z otwarciem ich własnych żył na przegubach rąk.

Znienawidzony wuj najwyraźniej w jakimś dzikim, przedśmiertnym szale niemal pominął ich w swej ostatniej woli, rzucając nędzny ochłap na kwotę dwustu tysięcy talarów – i to jeszcze do podziału między nich wszystkich! Co sobie niby mieli za to kupić? Po tytce kanoldów2…?

Całe okrągłe, ociekające złotem dwa miliony talarów ten bezrozumny diabeł zapisał jakiemuś obcemu, plebejskiemu dziecku, które jeszcze niedawno grzebało się w podkopalnianym błocie! I którego, jak wieść niesie, wyrzekła się własna matka!

Matka jej nie chciała! Czy to o czymś nie świadczy? Od urodzenia musiała być niewiele warta! Czym w takim razie omotała starego?…

Ruszyli szturmem do ataku na małą dziedziczkę, niemal publicznie deklarując, że jeżeli nie uda im się podważyć testamentu, to uduszą ją gołymi rękami, w biały dzień, na oczach tego zarozumiałego, wrocławskiego bubka, Schefflera, i tej krzykliwej starej wrony, Lukasowej.

Skarżyli się, gdzie tylko się dało, łazili po rudzkiej okolicy i ronili sieroce łzy, wzbudzając coraz większe zrozumienie i współczucie w mieszkańcach, a zwłaszcza w kompanach od kieliszka. I tak jak kropla wody drąży skałę, powoli udało im się przenieść niechęć pospólstwa z umarłego Godulli na jego falsche Erbin3.

Równocześnie pisali sążniste skargi do Sądu Powiatowego w Bytomiu, bezskutecznie żądając dodatkowych dziewięciuset tysięcy talarów za zrzeczenie się praw do spadku, następnie o to samo prosili Sąd Apelacyjny w Raciborzu, wreszcie, nic nie wskórawszy, zwrócili się do Sądu Najwyższego w Berlinie, oraz do Ministerstwa Sprawiedliwości, żądając natychmiastowego unieważnienia testamentu. Posunęli się nawet do próby przekupienia regenta Prus, księcia Wilhelma Hohenzollerna, obiecując mu dziesiątą część z odzyskanej fortuny.

Oburzony Simon, królewski minister sprawiedliwości, odpowiedział im sucho, w swoim i księcia regenta imieniu, iż w Berlinie uznano rozpatrywanie ich wniosku za bezsensowne, gdyż nikt tu na oczy nie widział oryginału testamentu rzeczonego Carla Godulli.

Odesłano ich z kwitkiem z powrotem na Śląsk.

Zatem ponownie wobec Sądu Apelacyjnego w Raciborzu użyli ostatecznego argumentu. Dowodzili, iż podpis wuja na testamencie jest sfałszowany, gdyż w niczym nie przypomina widniejącego na dokumentach, którymi oni dysponują.

Wszystko na nic. Maksymilian Scheffler natychmiast przedstawił swoich świadków, członków owej Królewskiej Komisji Sądowej, którzy byli obecni przy spisaniu testamentu we Wrocławiu.

Ich opinia była dla siostrzeńców druzgocąca.

Złożenie podpisu odbyło się zgodnie z lege artis, zaś lekkie drżenie, widoczne w dukcie pisma Carla Godulli, wynikało li tylko z niewyobrażalnego cierpienia, jakiego w ostatnich dniach swego życia doświadczał.

Niestety, tak się nieszczęśliwie złożyło, iż testament zawierał jeden niefortunny zapis, który dawał siostrzeńcom nadzieję; mówił o tym, że w razie gdyby Joanna Gryzik zmarła bezpotomnie, wtedy całość majątku przejdzie na nich i ich zstępnych.

To była pułapka, która umknęła i Carlowi Godulli, i Schefflerowi.

Wszystko zdawało się wskazywać na to, iż siostrzeńcy nie mają najmniejszego zamiaru czekać, czy aby dziewczynka okaże się w przyszłości kobietą płodną.

Dali temu wyraz, odgrażając się już na sali sądowej w Bytomiu, gdzie otwarto i odczytano testament.

Poniekąd słusznie wykoncypowali, że jeśli na przykład wynajmą rzezimieszków do pozbycia się smarkuli – już teraz, dzisiaj, albo najdalej jutro – to dokładnie stanie się zadość literze prawa. Oto sześcioletnia uzurpatorka do należnej im po zbzikowanym wuju fortuny umrze „bezpotomnie”!

To nie było czcze gadanie. Żarty się skończyły.

Wokół dziecka zaczęły się kręcić różne podejrzane, obce osoby; raz omal nie doszło do zamachu na jej życie, gdy tuż pod bramą odziedziczonego po Godulli pałacu w Szombierkach próbowano na siłę poczęstować ją zatrutym cukierkiem. Napastnika przegoniła strzegąca dziecka dzień i noc Emilia Lukas.

Po incydencie z trucizną przerażony Maksymilian Scheffler natychmiast podjął decyzję o ukryciu dziewczynki.

Do ukończenia szesnastego roku życia Joanna Gryzik, dziedziczka po „Królu Cynku”, była zamknięta w klasztorze sióstr urszulanek we Wrocławiu. Odpowiednio opłacane, strzegły jej jak źrenicy oka.

Dziewczynka pobierała nauki na tamtejszej pensji dla panien, a zgodnie ze szczegółowymi instrukcjami Carla Godulli, dotyczącymi sposobu jej kształcenia, miała jeszcze osobistą guwernantkę, której zadaniem było wpajanie jej dobrych manier, ponadto lekarza, dbającego o jej wychowanie zdrowotne, i prywatnego nauczyciela, który poszerzał jej klasztorną edukację.

To prawda, Carl wiecznie siedział w cyfrach, ale bezbłędnie czuł wiatr historii.

Dokładnie zaplanował dziewczynie przyszłość.

Przewidział, że odziedziczona fortuna pozwoli jej kiedyś wejść w hermetyczny świat wielkiej arystokracji; ten sam, który nim wzgardził, choć jedynym, co mogli mu zarzucić, było to, że wyglądał jak diabeł.

Umierając, był przekonany, że ta mądra i dzielna dziewczynka, gdy dorośnie, poniesie jego dziedzictwo w następne, pięknie się zapowiadające, dwudzieste stulecie.

Choć na razie wyglądało to tak, jakby zagrał w rosyjską ruletkę.

Rozdział 2

Być panną młodą.

Zapewne marzą o tym niemal wszystkie dziewczęta w jej wieku, wyjąwszy te, które postanowiły spędzić swe życie w klasztorze.

Ona jednak właśnie zza klasztornych murów wyszła!

Świat wokół niej nagle okazał się taki kolorowy, kuszący, soczysty, różnorodny, pachnący, głośny, pełen obietnic i niespodzianek! Emanujący wolnością.

Być czyjąś narzeczoną?…

Ależ nie zdążyła o tym jeszcze nawet zamarzyć!

Brała kolejny głęboki oddech i z wolna oswajała się z otaczającą ją, wielowymiarową rzeczywistością, próbując zrozumieć prawa, jakie nią rządzą. Na razie nieśmiało obserwowała i dziwiła się wszystkiemu.

Wydawało jej się, że ma przed sobą bardzo dużo czasu.

Jednak życie, jak nieposkromiona rwąca rzeka, płynęło dalej w swoim odwiecznym rytmie, a kolejne, szybko następujące po sobie oszałamiające wydarzenia zawładnęły Joanką bez reszty.

Z biegiem dni miała coraz mniejszą nadzieję, że uda jej się nareszcie odpocząć po latach wyczerpującej, solidnej nauki w klasztornej szkole, po mozolnym przyswajaniu zasad obowiązujących w wyższych sferach i po codziennej, pełnej samozaparcia pracy nad sobą.

Choć minutkę odpocząć!

Także od wspomnień, bo te wracały ze zdwojoną siłą.

Nie wiedzieć czemu, w zupełnie niezrozumiały dla niej samej sposób, przez cały okres przebywania na pensji u urszulanek wciąż wydawało jej się, że zaraz po wyjściu stamtąd wróci z powrotem pod czułą opiekę Carla Godulli. Serdecznego i ukochanego „pana Karlika”, który przyjął ją pod swój dach, gdy nie miała niczego i dwa lata jej sierocego dzieciństwa uczynił czasem spełnionej baśni.

Faktu jego śmierci wzrastająca Joanna długo nie przyjmowała do wiadomości. Nie była w stanie w naturalny sposób przeżyć tej żałoby, ona się dla niej nie kończyła – wciąż widziała tamten otwarty grób na wrocławskim cmentarzu, słyszała głuchy odgłos upadających na wieko trumny białych róż, które rzuciła Carlowi na pożegnanie w ową przerażającą, zimną ciemność – i choć mijały kolejne lata, nie następowało pogodzenie się ze stratą.

Zamiast tego dziewczynka uporczywie uciekała w fikcję, w wyobrażanie sobie, że on nie umarł, nie, to niemożliwe, nigdy-przenigdy, nie zostawił jej, nie mógł przecież tak po prostu umrzeć, tak nieodwołalnie, ostatecznie, tak bez sensu, był na to zbyt dumny, zbyt mądry, zbyt wiele miał jeszcze do zrobienia dla świata!

Z pewnością oszukał wszystkich, miał w tym jakiś cel, ważny powód – może chodziło o tajemne badania naukowe?… – i teraz zerka spod swojego czarnego kapelusza, który czasem pozwalał Joance przymierzać dla zabawy, i czeka gdzieś, dobrze ukryty, by znów przyjść jej z pomocą.

– Tylko zawołasz – szeptała do siebie tuż przed zaśnięciem – a on cię odnajdzie…

Tymczasem regularnie pojawiający się w klasztorze „wujcio” Maksymilian Scheffler tłumaczył Joance z niewysłowioną łagodnością i cierpliwie, że to tylko powstałe z bólu i tęsknoty marzenie.

– Liebling4, moja droga dziewczynko! – mówił, ujmując w dłonie jej drobne rączki. – Asumptem do wielkiej żałoby zawsze jest radość! Tak, radość! Kochałaś Carla, a on kochał ciebie – radość z tego buduje twój wielki, nieutulony żal…

Joanka czuła właśnie taki żal.

Żal, a czasem nawet całkiem wyrazistą złość na przytłaczającą niesprawiedliwość losu, jaka ją spotkała! Na dojmującą samotność w sercu. Na to, że nawet Grafa i Troya, dwóch ukochanych psów Carla, nie wolno jej było zabrać do urszulanek – i zostały, biedne, samotne jak ona, u cioci Milki…

W takich chwilach miała ochotę tupać obiema nogami i krzyczeć – krzyczeć tak, by zawaliło się niebo nad dachami Wrocławia. Albo stłuc wszystko, co nadawało się do tłuczenia w jej klasztornym pokoju!

Wszystko, prócz zegara z aniołkiem.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 3

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Posłowie

Dostępne w wersji pełnej

Bibliografia

1. Dąbrowska A., Nauczanie języka polskiego na Uniwersytecie Wrocławskim w czasach Władysława Nehringa, Onomastica Slavogermanica 30, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2011.

2. Dobkowska J., Wasilewska J., W cieniu koronkowej parasolki, Wydawnictwo Arkady, 2016.

3. Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej, Śląscy potentaci – dziedzictwo Schaffgotschów, konsultacja Arkadiusz Kuzio-Podrucki, Dom Wydawniczy Księży Młyn, Gliwice-Opole 2014.

4. Kuzio-Podrucki A., Schaffgotschowie. Zmienne losy śląskiej arystokracji, Bytom 2007.

5. Leszczyna A., Niepełny kalendarz wydarzeń w historii Rudy, Orzegowa, Chebzia i Goduli na tle dziejów Ziemi Bytomskiej, Śląska, Polski i Europy, Związek Górnośląski, Kraina Rudzka, wydanie II, 2011.

6. Mantoux P., Rewolucja przemysłowa w XVIII w., PWN 1957.

7. Pałac w Kopicach, strona regionalna na Facebooku, adres internetowy: www.kopice.org

8. Podgórscy B., A., Kalendarium Godulowe 1748-2019, pdf, Miejska Biblioteka Publiczna, Ruda Śląska.

9. Ślęzak W., Joanna i Hans Ulryk Schaffgotschowie, Bytom 1994.

10. Twardoch I., Z dziejów rodu Schaffgotschów, Ruda Śląska 1999.

1 bawidełka, też: bawidołka (śl.) – zabawki
2 tytka kanoldów (śl.) – papierowa torebka z cukierkami typu „krówki”
3Falsche Erbin (niem.) – fałszywa dziedziczka, uzurpatorka do majątku
4Liebling (niem.) – pupilka, ulubienica, skarb

Copyright © 2020, Gabriela Anna Kańtor

Copyright © 2020, Wydawnictwo MG

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.

ISBN: 978-83-7779-652-8

Projekt okładki: Elżbieta Chojna

Ilustracje pochodzą ze zbiorów strony regionalnej: www.kopice.org

Korekta: Dorota Ring

www.wydawnictwomg.pl

[email protected]

[email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk