Pan Samochodzik i przesyłka z Petersburga - Sebastian Miernicki - ebook

Pan Samochodzik i przesyłka z Petersburga ebook

Miernicki Sebastian

5,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Tajemnicze i dziwne włamanie do dworku Józefa Piłsudskiego w Sulejówku sprawia, że Paweł Daniec, wysłany tam przez pana Tomasza N.N., rozpoczyna nowe śledztwo. Jego celem jest odnalezienie skrytki, w której znajdują się dowody akcji polskich spiskowców przeciwko członkowi rodziny carskiej tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej. To jedno wydarzenie mogło zmienić losy Europy i Polski. Paweł poszukuje rozwiązania w Skierniewicach, Rogowie, Krakowie, Zakopanem i w Tatrach. Czy jednak wszystkim zależy na poznaniu prawdy? Sojusznikiem okazuje się być tajemniczy Amicus, a przeciwnikiem człowiek znany Pawłowi z wcześniejszych zmagań i jego piękna acz okrutna towarzyszka. 
[Opis wydawcy] 

 

Cykl: Pan Samochodzik, t. 78 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Ks. Anny Jabłonowskiej w Siemiatyczach 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Rok wydania: 2005

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

PAN SAMOCHODZIK I...

0. Pierwsza przygoda Pana Samochodzika

Skarb Atanaryka

Święty relikwiarz

Wyspa Złoczyńców

Templariusze

Niesamowity dwór

Kapitan Nemo

Fantomas

Zagadki Fromborka

Dziwne szachownice

Tajemnica tajemnic

Winnetou

Niewidzialni

Złota rękawica

Nieśmiertelny

Nieuchwytny kolekcjoner

Testament rycerza Jędrzeja

Kindżał Hasan-beja

Bursztynowa Komnata, tom 1—2

Złoto Inków, tom 1—2

Arka Noego

Rubinowa Tiara

Twierdza Boy en

Floreny z Zalewa

Tajemnice warszawskich fortów

Skarby wikingów, tom 1—2

Zaginiony pociąg

Skarb generała Samsonowa, tom 1—2

Sekret alchemika Sędziwoja

Kaukaski Wilk

Arsen Łupin, tom 1—2

Zaginione poselstwo

Skrytka Tryzuba

Łup barona Ungema

Amerykańska przygoda

Europejska przygoda

Zagubione miasto

„Wilhelm Gustloff”

Przemytnicy

Wynalazek inżyniera Rychnowskiego

Potomek szwedzkiego admirała

Operacja „Królewiec”

Ikona z Warszawy

Buzdygan hetmana Mazepy

Czarny książę

Fałszerze

Bractwa rycerskie

Więzień Jasnej Góry

Zagadka kaszubskiego rodu

Pruska korona

Brązowy notes

Krzyż lotaryński

Szaman

Gocki książę

Stara księga

Relikwia krzyżowca

Adam z Wągrowca

Złoty Bafomet

Baszta Nietoperzy

Rodzinny talizman

Pasażer

„Von

Steubena”

Zakładnicy

Zamek Czocha

Mumia egipska

Diable wiano

Joannici

Kradzież w Nieporęcie

Królewska baletnica

Relikwiarz świętego Olafa

Strachowisko

Rękopis z Poznania

Włamywacze

Siódmy wojownik

Sztolnia

„Hexe”

Wawelskie regalia

Projekt

„Chronos”

Perły księżnej

Daisy

Zamek w Chęcinach

Przesyłka z Petersburga

W przygotowaniu:

— Szyfr profesora Kraka

— kilkanaście kolejnych tomów

Zbigniew Nienacki

— książki dla dorosłych:

Podniesienie

Z głębokości

Sumienie

Wielki las

Liście dębu, tom 1—2

Raz w roku w Skiroławkach, tom 1—2

Mężczyzna czterdziestoletni

Laseczka i tajemnica

Uwodziciel

Dagome

iudex,

tom 1—3

Worek Judaszów

 

Sebastian Miernicki

PAN SAMOCHODZIK

I

PRZESYŁKA

Z PETERSBURGA

 

Projekt graficzny

Andrzej Mierzyński

Skład komputerowy

Krzysztof Nowak

Zdjęcie na czwartej stronie okładkiPaweł Najbar

ISBN 83-85875-93-X© Copyright by Oficyna Wydawnicza „WARMIA” s.c. w Olsztynie

Oficyna Wydawnicza „WARMIA” s.c. z siedzibą w Olsztynie

Druk i oprawa: Zakład Poligraficzno-Wydawniczy „POZKAL"88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10/12tel. (052) 35 42 700, fax (052) 35 42 705

WSTĘP

Tadeusz był kilka lat starszy od Mariana i to on zaraził młodego artystę i poszukiwacza skarbów pomysłem tej akcji. Musieli tylko czekać na odpowiedni moment, żeby zemścić się na znienawidzonym kraju. Musieli zacisnąć zęby, by żyć w nim, udając przyjazne nastawienie do jego mieszkańców.

W Paryżu Marian poznał pewnego wysoko postawionego urzędnika rosyjskiego. Było to na bulwarze nad Sekwaną, blisko katedry Notre Damę.

— Pan maluje jak Siemiradzki — powiedział urzędnik oglądając obrazy Mariana. — Może chciałby pan namalować kilka rzeczy na zamówienie carskiego dworu?

W pierwszej chwili Marian chciał odmówić, ale po chwili zreflektował się. To była szansa na zbliżenie się do znienawidzonego człowieka, symbolu państwa, które skzywdziło jego ojca. Młody malarz zgodził się. Wieczorem w kawiarni opowiedział Tadeuszowi o tym spotkaniu.

— Musisz być jak Konrad Wallenrod, niczym wilk w owczej skórze — powiedział Tadeusz.

Kiedy rozmawiali o Rosjaninie, Tadeusz myślał, czy jego młody przyjaciel będzie w stanie w odpowiednim momencie położyć swoje życie na szali. Konspirator, znany w pewnych kręgach jako „Amicus”, uznał, że dość już przelewano polskiej krwi i nadszedł czas, żeby to zaborcy płacili najwyższą cenę za swoje zbrodnie. Przyszedł mu do głowy pewien szalony pomysł.

Po kilku dniach, w tym samym miejscu Rosjanin odnalazł Mariana. Dał mu zaliczkę i podał adres uzdrowiska na terenie Prus, w którym miał przebywać przez jakiś czas. Marian dniami i nocami wykonywał zamówienie dopingowany przez Tadeusza. W końcu Marian pojechał we wskazane miejsce, lecz jak mu powiedziano w sanatorium, Rosjanie już wyjechali. Przy okazji wizyty w górskiej miejscowości Marian i Tadeusz wyszli na spacer w góry. Uznali, że w tej okolicy zrealizują swój plan.

Następnie Marian pojechał do Petersburga. Odnalazł tam urzędnika, oddał mu obrazy, odebrał resztę honorarium, a przy okazji poznał wiele osób z dworu carskiego. Stawał się częstym gościem na petersburskich salonach, a pomagała mu hrabina K., polskiego pochodzenia, tancerka i śpiewaczka, która dzięki swemu urokowi znała wiele tajemnic ludzi z otoczenia cara. Utrzymywała też dziwne, jak na jej status i tytuł, kontakty z Polakami, studentami, robotnikami. Poznała także Tadeusza, który odwiedził przyjaciela w Petersburgu, w jego pracowni, gdzie malował kolejne zamówione obrazy. Wtedy podzielili się obowiązkami. Tadeusz wziął na siebie ciężar organizacji zaopatrzenia i ludzi, a Marian miał dać znak, kiedy uderzą. Tadeusz musiał też uzgodnić plan z dwoma innymi ludźmi.

Wiosną, w Zakopanem, w jednym z pensjonatów spotkał się wieczorem z „towarzyszem Wiktorem”, jak nazywali go współpracownicy.

— Czy możemy zostać sami? — poprosił Tadeusz.

Przyjaciele Wiktora spojrzeli po sobie niespokojnie. Cały czas obawiano się prowokacji. Jednak Wiktor na widok zmieszania kolegów tylko uśmiechnął się pod kruczoczarnym wąsem.

— Możemy — skinął głową. — Znam Amikusa.

Zostali sami, przy małym stoliku, siedząc w wygodnych fotelach. Wiktor nalał gościowi wina, poczęstował go papierosem. Cierpliwie słuchał opisu planu. Zgłosił tylko jedną uwagę.

— To musi być tuż przed wybuchem wojny, kiedy ja będę zbierał wojsko — powiedział.

— Tak będzie — obiecał Tadeusz.

Od Mariana wiedział, jakie są nastroje na dworze i słyszał pogłoskę, że gdyby miało dojść do wojny, to najważniejszy człowiek w znienawidzonym kraju pojedzie pociągiem, by ratować pokój.

— Broń macie? — pytał Wiktor.

— Mamy już kupioną i składowaną w pewnym miejscu — zapewniał Tadeusz.

Osobiście dokonywał zakupu broni w niemieckich fabrykach. Przedstawił się jako człowiek szykujący wyprawę statkiem wzdłuż wybrzeży Afryki i uzbrojenie było potrzebne do obrony przed piratami.

— Potrzeba ci dobrych ludzi? — wypytywał Wiktor.

— Mam.

— Zaufanych?

— Najemnicy.

— Mamy się wyręczać bandytami?

— Pracują dla pieniędzy i zależy im na zarobku oraz wyjściu cało z zamieszania. Ideowcy baczą też na sławę, może zabraknąć im zimnej krwi. Dla ideowców założyliśmy organizację „Gniew Nieustraszonych”. Należy do niej kilku studentów i robotników. To zasłona dymna, którą próbuje rozpracować carska policja.

— Niech i tak będzie — Wiktor kiwnął głową. — Z pieniędzy się rozliczyłeś?

— Kupiłem za nie konie.

— Bardzo dobrze — Wiktor zadowolony pokiwał głową. — Zróbcie to, niech potem jątrzy się i fermentuje. Niech Polacy zrozumieją, że car nigdy nie dotrzymuje obietnicy i niech powstaną, a ja do nich się przyłączę.

Następnego dnia Tadeusz pojechał bryczką do Poronina, gdzie spotkał się z pewnym Rosjaninem. On miał pomóc w nawiązaniu kontaktu z siatką konspiratorów na kolei. Zgodził się na współpracę, bo pamiętał, że Tadeusz i Marian szczodrze obdarowali jego organizację.

Tadeusz czekał w Wilnie na wiadomość. Zamach w Sarajewie zatrząsł ówczesnym światem. Dwa tygodnie później do Mariana w jego pracowni przyszedł Rosjanin, sądząc po ubraniu robotnik.

— Gniew jest straszną bronią — gość podał hasło.

— Mądrze używają jej tylko nieustraszeni — odpowiedział Marian.

— Towarzysz Alaska? — uśmiechnął się Rosjanin.

— Towarzysz Ogień? Pański przyjaciel mieszkający obecnie w Poroninie uprzedzał, że przyjdziecie.

— Przesyłka wyjeżdża z Petersburga za trzy dni. Pociąg będzie jechał do Wiednia.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Marian wysłał telegram do Tadeusza, a potem udał się do hrabiny. Kiedy Tadeusz odczytał wiadomość od przyjaciela, natychmiast powiadomił swoich ludzi, sprawdził na jednym z dworców, czy wszystko jest już przygotowane. Potem pozostało mu tylko czekać na drugi telegram. Kilka godzin po tym jak Tadeusz otrzymał depeszę o treści „Przesyłka z Petersburga w drodze”, czekał na dworcu w Wilnie, by wsiąść do pociągu specjalnego. Z Marianem zajmowali miejsca w przedziale dla licznej świty.

— Wiesz, że ON nie jedzie z nami? — Marian zagadnął Tadeusza, kiedy tylko pociąg ruszył z wileńskiego dworca.

— A kto jedzie? — zaniepokoił się Tadeusz.

Marian nachylił się do ucha przyjaciela.

— Trudno, też dobrze — mruknął Tadeusz.

Podróż minęła spokojnie. Po przesiadce w Warszawie pociąg zatrzymał się w Skierniewicach. Pasażerowie wyszli na peron. Maszynista puścił parę. Tadeusz na kilka chwil zniknął w tej mgle. Kiedy Marian znowu zobaczył przyjaciela, ten rozmawiał z maszynistą.

W Skierniewicach ci, którzy nie mogli liczyć na zaproszenie do wagonu restauracyjnego, zjedli obiad na dworcu i pociąg pomknął na południe.

Wieczorem wszyscy patrzyli przez okna na zbocza gór widoczne w oddali. Tadeusz zaprosił Mariana na korytarz, gdzie dyskretnie przekazał mu rewolwer. Plan mieli omówiony od dawna, więc wszystko robili bez słów. Przeszli na podest za czwartym wagonem, licząc od lokomotywy. Tadeusz pilnował drzwi, a Marian pochylił się między bufory, żeby odłączyć tylne wagony. Wtedy wyszedł do nich oficer carskiej policji. Zobaczył broń w ręku Tadeusza, otworzył usta, żeby krzyknąć, ale konspirator zepchnął go na trawę obok torów.

Wychylił się, żeby zobaczyć, czy są daleko od miejsca akcji. W oddali widział podłużny pas lasu nad rzeką. Obejrzał się, co robi Marian i zobaczył, że tylne wagony wciąż jeszcze suną po torach, ale powoli zostają w tyle.

Po chwili lokomotywa wjeżdżała już na drewniany most nad rzeką. Przed nią, na drugim brzegu, w nasypie wyleciał w powietrze niewielki przepust w nasypie kolejowym. Maszynista uruchomił hamulec. W czterech wagonach, pocztowym, bagażowym, sypialnym i salonce, pasażerowie powpadali na siebie. Tadeusz i Marian z bronią w ręku wtargnęli do salonki. Ich cel tu był i w niego wymierzyli rewolwery.

— Nie ruszać się, bo będziemy strzelać! — krzyczał Tadeusz.

Człowiek, który w telegramie Mariana został określony jako „Przesyłka z Petersburga” wstał z fotela.

— O co chodzi?! — pytał zdumiony. — Kim jesteście i jak śmiecie?!

Pociąg zatrzymał się. Wtedy za nim wyleciał w powietrze most na rzece. Krótki skład stał osamotniony na nasypie, nie mogąc ruszyć w przód ani w tył. Byli na pustkowiu, gdzie w pobliżu nie było żadnych zabudowań. Do pociągu podbiegli ludzie ubrani w szare ubrania. Byli uzbrojeni.

Tadeusz kazał wyjść wszystkim pasażerom oprócz tego najważniejszego na nasyp kolejowy. Były tam kobiety, dwoje dzieci i czwórka oficerów.

— Panowie! — przemówił Tadeusz. — Mamy proste żądania i tylko ich spełnienie doprowadzi do uwolnienia zakładników. Proszę panów oficerów, aby wybrali spośród siebie jednego, który odprowadzi panie i dzieci do najbliższej wsi — wskazał na północ.

Po kilku minutach trzech oficerów wróciło do pociągu, a uwolnieni zakładnicy pomaszerowali drogą. Mężczyźni, którzy dołączyli do Mariana i Tadeusza, rozmawiali między sobą po francusku. Byli przedstawicielami różnych nacji, lecz łączyły ich dwie rzeczy: wcześniej służyli w legii cudzoziemskiej i słuchali tylko Tadeusza.

Mieli pistolety i karabiny Mausera i dwa ciężkie karabiny maszynowe Maxim. Ustawili je na dachach wagonów. Jeden bojownik pilnował oficerów. Tadeusz i Marian zamknęli się z pasażerem salonki i długo z nim rozmawiali.

W nocy pojawili się żandarmi austriaccy, ale kilka serii z karabinów wystarczyło, żeby uciekli. Nazajutrz teren otoczyli kozacy.

— Nigdy wam się to nie uda — powiedział mężczyzna patrząc na szeregi swoich podwładnych otaczających pociąg.

— Nie będą atakować ze względu na pana — odparł Tadeusz.

— Czasami mam wrażenie, że mój kraj zwariował i rządzi nim jakiś natchniony szaleniec bez tytułu do tego, a ten kto mieni się władcą, jest idealistą wierzącym w pokój.

Do wieczora trwały negocjacje, w których uczestniczyli Tadeusz i Marian. Wysyłano telegramy do Petersburga. Dziesiąty uczestnik spisku, a był to towarzysz Ogień, w pewnym momencie przyszedł do salonki, gdzie był Tadeusz.

— Gdzie moja zapłata? — pytał Ogień. — Oni zaraz zaatakują, a obiecaliście...

— Bierz co chcesz — Tadeusz wskazał na wnętrze wagonu.

Spiskowiec przeszedł do sypialni i wrócił z niej ze szkatułką w dłoni.

 

 

Pasażerowie wyszli na peron. Maszynista puścił parę. Tadeusz na kilka chwil zniknął w tej mgle.

 

Potem wyjął pistolet i wycelował go w Tadeusza, lecz ten był szybszy i strzelił w zdrajcę trafiając go w klatkę piersiową.

— Co się stało? — zaniepokoił się Marian wybiegając z sypialni, gdzie pilnował jeńca.

— Wiedziałem, że nas zdradzą — Tadeusz pochylił się nad rannym i zabrał mu szkatułkę.

— Kto nas zdradził? — dziwił się Marian. — On? Bolszewicy?

— Nie zależy im na nas, tylko na destabilizacji sytuacji w... — nie dokończył, bo ten jeden strzał zapoczątkował szereg nieszczęśliwych wydarzeń.

Jeniec pozostawiony sam w salonce uciekł przez okno. Kozacy słysząc strzał w wagonie ruszyli do ataku. Serie z karabinów maszynowych nie mogły powstrzymać kawalerii. Amunicyjny z obsługi umieszczonej na pierwszym z wagonów został ranny w ramię i brzuch. Spadł na zbocze torowiska, gdzie później zakłuto go lancami. Celowniczy jeszcze jakiś czas prowadził ogień, aż jeden z kozaków podjechał pod sam pociąg i z bliska wypalił do najemnika z rewolweru.

Tadeusz i Marian strzelali, podobnie jak jeszcze trzech, z okien salonki. Kiedy atakujący szaloną szarżą rzucili się na pociąg, zginęło jeszcze trzech bojowników, Marian został draśnięty odłamkami szkła. Celowniczy drugiego karabinu padł martwy od strzału z karabinka. Tadeusz i Marian wybiegli z pociągu.

— Amikus! — krzyczał cekaemista. — Uciekaj, byłem ci to winien!

Nikt nigdy nie dowiedział się, że ten młody rzezimieszek z Marsylii spłacił swój dług wobec Tadeusza za uratowanie życia podczas jednej z potyczek z Arabami. Maxim terkotał jeszcze chwilę, na tyle długo jednak, by Tadeusz i Marian w zamieszaniu wskoczyli do rzeki i dostali się na drugi brzeg. Uciekali pieszo, bo konie były w wiosce, na tym samym brzegu co pociąg. Rozdzielili się. Marian wziął jedną z kopii dokumentu i poszedł do wioski, gdzie Tadeusz wcześniej wykupił kwatery. Tadeusz uciekał dalej, do Krakowa.

Po kilku dniach Marian przedostał się przez granicę, gdzie miał rozpowszechnić pismo. Został aresztowany przez żandarmerię. Przesłuchujący go znaleźli przy nim kopie dokumentu i przesłali je do stolicy. Stamtąd przyszedł wyraźny rozkaz. W ciągu kilku godzin Marian nie żył. Strażnikom powiedziano, że zmarł od ran odniesionych w trakcie aresztowania, ale ciało spiskowca wywieziono i pochowano w nieznanym miejscu.

Tadeusz, kiedy dowiedział się o śmierci przyjaciela, zrobił co mógł, żeby zachować pamięć o tym, czego dokonali. Dwadzieścia lat później spotkał dziesiątego spiskowca, tego zdrajcę. Uhonorowany za uratowanie życia członkowi rodziny panującej, po rewolucji bolszewickiej nie mógł wrócić do dawnych towarzyszy, a na emigracji żył w biedzie. Jego straszliwe rozgoryczenie i chciwość, żal utraconego skarbu spowodowały, że myślał tylko o zemście.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

SPOTKANIE Z ANDRZEJEM • OPIEKA NAD CÓRKĄ PRZYJACIELA • NOCNA WIZYTA PANA TOMASZA • ODWIEDZINY W SULEJÓWKU • TAJEMNICZY WŁAMANIE DO DWORKU • ORGANIZACJA „GNIEW NIEUSTRASZONYCH”

Kiedy tylko zobaczyłem Andrzeja z gigantycznym, płóciennym workiem na plecach, zaraz przypomniałem sobie te chwile, gdy we dwóch wisieliśmy uczepieni występów skalnych w Sokolikach niedaleko Jeleniej Góry. Andrzej był średniego wzrostu, bardzo szczupły, żylasty. Miał krótko przystrzyżone włosy przyprószone siwizną. Był o kilkanaście lat starszy ode mnie. Poznaliśmy się, kiedy służyłem w wojsku i on prowadził u nas szkolenie wspinaczkowe. Po zakończeniu służby jeszcze kilka razy wybraliśmy się na wspólne wspinaczki. Każdy kochający wspinaczkę miał w nim idealnego partnera, takiego, z którym można było pogadać na dowolny temat, i na którym można było polegać nawet w największych opałach. Mogłem z dumą powiedzieć, że Andrzej jest moim przyjacielem. Spotykaliśmy się w Warszawie, najczęściej w klubie wysokogórskim. Teraz natknąłem się na niego przed Pałacem Kultury i Nauki.

— Cześć, Paweł! — zagrzmiał tubalnym głosem, tak niepasującym do jego niepozornej postury. — Nadal bawisz się w detektywa?

— Tak — odpowiedziałem Andrzejowi ściskając go serdecznie. — Od jutra idę na urlop — dodałem pełen szczęścia, że w końcu odpocznę.

— Jakie masz plany?

— Wolne dostałem dość niespodziewanie. To zaległe kilka dni, może nawet sprzed dwóch lat — żartowałem. — Jeszcze nie mam żadnych planów.

Właśnie przed godziną kierowniczka kadr kategorycznym tonem oświadczyła: „Panie Daniec, proszę zniknąć z terenu zakładu pracy, bo nie będę odpowiadała w razie kontroli”. Mój szef w Departamencie Ochrony Zabytków, Tomasz N.N., tylko uśmiechnął się i kazał mi odpoczywać. Był początek maja, tuż po długim weekendzie.

— Może wpadniesz w góry na kilka dni? — Andrzej powiedział to z dziwnym błyskiem w oku.

— Prowadzisz kolejne szkolenie młodych taterników?

— Tak, tylko grupa przesunęła termin rozpoczęcia o trzy dni. Chciałem ten czas spędzić z córą, ale trafiła się bardzo atrakcyjna finansowo fucha... Mam poprowadzić jakiegoś Szkota po Tatrach. Wiesz, jak to jest, dwa, trzy wejścia, do schroniska, mała popijawa i łatwy grosz wpada...

— A co z córą?

Wiedziałem, że Andrzej nieźle zarabia w firmie prawniczej znanej na całym świecie, ale miał kłopoty rodzinne. Żona postanowiła od niego odejść. Podobno znalazła sobie nowego partnera życiowego, który więcej czasu spędzał w domu. Andrzej przy rozwodzie przyjął na siebie zobowiązanie utrzymywania córki, przyszłorocznej maturzystki, podczas jej studiów, w miejscu i na kierunku, jaki sobie tylko wybierze.

— Chciałem najpierw z nią posiedzieć w Warszawie, a potem zabrać ją na obóz — opowiadał Andrzej. — Jest prymuską, to ją zwolniłem ze szkoły na tydzień. W przyszłym roku zdaje maturę, potem studia, staże, praca. Nie będzie miała czasu na wypady z ojcem.

— Sprawia wam kłopoty wychowawcze?

— Może jeszcze nie kłopoty, ale... — znacząco zawiesił głos. — Paweł, mam prośbę. Ciebie dobrze znam, mam do ciebie zaufanie. Wziąłbyś ją na parę dni do siebie i potem przywiózł mi ją w Tatry?

— Nie będzie się buntowała?

— Pokażesz jej miasto, zabytki, muzea... Proszę. Zwrócę ci wszystkie koszty.

Andrzej kiedyś na skałce uratował mi życie, kiedy przez własną nieporadność odpadłem, a źle przeze mnie założone haki wypadły ze ścianki. To Andrzej jednym skokiem znalazł się przy mojej linie i zatrzymał mój lot ku ziemi. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie potrafiłbym mu czegokolwiek odmówić, tym bardziej że przez kilkanaście lat ani razu nie wspomniał o tym wypadku. Tylko wtedy, od razu po zejściu, na ziemi nakrzyczał na mnie, nie żałując słownictwa nazywanego koszarowym.

— Zgoda, może sobie jakoś z nią dam radę — odpowiedziałem.

Teraz o żadnych zwrotach kosztów nie mogło być mowy. Musieliśmy tylko czym prędzej przejść na Dworzec Centralny, by odebrać Monikę, córkę Andrzeja, z pociągu jadącego z Gdańska. Zdyszani wbiegliśmy na peron.

— To ona! — krzyknął Andrzej wskazując na młodą dziewczynę z plecakiem i dużą torebką przewieszoną przez ramię.

Monika była wyższa od Andrzeja, ale również szczupła. Miała ciemne włosy przetykane złocistymi kosmykami, przycięte równo poniżej uszu. Pod ciemnymi, prawie cygańskimi brwiami czaiły się niebieskie oczy niespokojnie i bacznie lustrujące wszystko dookoła. Jej uroda nie była nachalnie eksponowana odpowiednio odsłaniającym i opinającym ubraniem ani makijażem. Było w niej coś łagodnego i zaskakująco agresywnego. Może to był efekt burzy przeciwności targających ludźmi w młodym wieku?

Andrzej podszedł do niej i zaczął jej coś tłumaczyć wskazując w moją stronę. Monika najpierw uderzyła ojca pięścią w pierś. Pewnie była wściekła, że zamiast z tatą, będzie musiała spędzić kilka dni z obcym człowiekiem. W końcu zrezygnowana wzruszyła ramionami i oboje podeszli do mnie.

 

 

Monika najpierw uderzyła ojca pięścią w pierś. Pewnie była wściekła, że zamiast z tatą, będzie musiała spędzić kilka dni z obcym człowiekiem.

 

— Córa, to jest Paweł, mój przyjaciel — Andrzej przedstawił mnie córce. — To Monika.

— Za pół godziny mam pociąg, to lecę kupić bilet — Andrzej niespokojnie spoglądał na zegarek, potem ucałował córkę, uścisnął mi dłoń i pobiegł w tłum.

Nagle zostaliśmy sami, zupełnie sobie obcy i skazani tylko na siebie.

— Jesteś głodna? — zapytałem Monikę.

— Zjadłabym coś — odpowiedziała.

— Jedzmy do mnie, coś ugotuję — zaproponowałem.

Wziąłem jej plecak, wyszliśmy z dworca, zamówiłem taksówkę i pojechaliśmy do mojej kawalerki.

— Rozgość się — pokazałem jej drzwi do mojego salonu, pracowni i sypialni w jednym.

Zbiegłem do sklepu po potrzebne mi produkty i zaraz wróciłem. Siedziała i żując gumę z obojętną miną przerzucała kanały w telewizji.

— Nie ma pan kablówki? — wydawała się być zdziwioną.

— Nie mam czasu na telewizję, a i na tych programach, które mam, rzadko jest coś ciekawego — odparłem myjąc kawałki mięsa z kurczaka.

Zaraz pokroiłem je na kostki, na patelnię nalałem sporo oliwy, przygotowałem sobie przyprawy, ocet winny i czekałem, aż tłuszcz się rozgrzeje.

— Dlaczego pan sam gotuje? — Monika weszła do kuchni i usiadła przy stole.

— Mów mi po imieniu, a gotuję, bo lubię.

— Mogliśmy zjeść w...

— Wiem, wiem! — lekceważąco machnąłem ręką. — Hamburger z plastrem sera, big frytki, dietetyczny napój, a wszystko to mało przypomina wyglądem to, co jest na zdjęciach reklamujących te posiłki.

— Jesteś antyglobalistą?

— Nie, po prostu lubię dobrą kuchnię — uśmiechnąłem się.

Wrzuciłem kurczaka na rozgrzaną oliwę, aż zaskwierczało. Dolałem octu winnego, dosypałem tymianku, soli, białego pieprzu, garść suszonych śliwek i jabłek. Na czystą ściereczkę wysypałem paczkę orzechów włoskich, które starannie zawinięte w materiał pokruszyłem tłuczkiem do mięsa. Wsypałem orzechy do jogurtu, dodałem kolendry, bazylii i mięty. Tak przygotowany sos wlałem do miseczek. Jeszcze kilkanaście minut trzeba było mieszać mięso na patelni i obiad był gotowy.

— Pyszne — stwierdziła po obiedzie Monika wycierając chusteczką sos z kącika ust.

— Ty zmywasz naczynia — zaproponowałem.

Myślałem, że się zbuntuje lub przynajmniej skrzywi, ale ona przyjęła to jako naturalne i po jakimś czasie moja kuchnia lśniła czystością jak nigdy dotąd.

— Wieczorem pewnie byś chciała wyjść do dyskoteki albo do kina? — sondowałem, na co dziewczyna miałaby ochotę.

— Chciałabym odpocząć.

I odpoczywaliśmy. Ona czytała jedną z książek z mojej biblioteczki, a ja wreszcie miałem czas, żeby pograć w komputerze. Skończyłem bitwę pancerną, którą zacząłem kilka miesięcy temu. Godzinę przed północą już spaliśmy. Ja na podłodze, ona na mojej kanapie.

Obudził mnie telefon, który zadzwonił w środku nocy.

— Halo? — odebrałem zaspany, przecierając oczy.

— Jesteś w domu? — usłyszałem głos pana Tomasza. — Świetnie, zaraz będę — rzucił i rozłączył się.

Mój szef musiał mieć jakiegoś przodka w Szkocji. Oszczędzał na rozmowach telefonicznych i skracał je do minimum, by nie narazić ministerstwa na nadmierne wydatki spowodowane naszym gadulstwem.

— Coś się stało? — Monika usiadła na łóżku.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

— Będziemy mieli gościa — wydusiłem z siebie.

Otworzyłem drzwi szefowi.

— Przepraszam, że przyszedłem tak wcześnie, ale zadzwoniłem, żebyś nie mówił, że wpadłem bez uprzedzenia... — szef był dziwnie podekscytowany, co zawsze zapowiadało nowe zadanie. — Może przyszedłem nie w porę... — słowa uwięzły mu w gardle, kiedy zobaczył nastolatkę siedzącą na moim łóżku i zakrywająca się kołdrą.

Kiedy spojrzał na mnie, jego wzrok był jak lodowe sztylety.

— To córka mojego przyjaciela, która u mnie przenocuje i odwiozę ją do jej ojca w góry — czym prędzej tłumaczyłem kłopotliwą sytuację.

— W Warszawie zamknęli wszystkie hotele? — to pytanie brzmiało jak syk węża szykującego się do ataku.

— Chodźmy do kuchni — pociągnąłem pana Tomasza w drugą stronę.

Dopiero w kuchni, przy kubku gorącej herbaty udało mi się wytłumaczyć, jak do tego wszystkiego doszło.

— Mimo wszystko mogłeś jej coś znaleźć — szef nie ustępował. — Akademiki już chyba opustoszały i nie byłoby kłopotu ze znalezieniem wolnego pokoju...

— Panie Tomaszu, co się stało? — przerwałem tyradę.

— Czy ona... — pan Tomasz oskarżycielsko wymierzył palec w kierunku pokoju.

— Cór—ka przy—ja—cie—la — wolno przesylabizowałem. — Panie Tomaszu, przyjaciel prosił mnie, żebym się nią zajął...

— Niedobrze — szef nerwowo chodził po kuchni.

Robił dwa kroki, zwrot i znowu dwa kroki.

— Długo będziesz nią zajęty? — zapytał po chwili.

— Kilka dni, akurat tyle, ile mam urlopu.

— A... — zawahał się na moment — nie można tego jakoś przyspieszyć?

— Nie. Niech mi pan wreszcie powie, o co chodzi?

— Tej nocy ktoś włamał się do dworku w Sulejówku — odpowiedział pan Tomasz.

— Tego, który należał do Piłsudskiego? — zdziwiłem się. — Przecież tam dopiero powstaje ekspozycja. Ktoś chciał ukraść odznaczenia? Co właściwie zginęło?

— W tym sęk, że nic. Pojedziesz do dworku, porozmawiasz z jego opiekunem i w południe zadzwoń, to się gdzieś umówimy na spotkanie. Pod blokiem zostawię ci wehikuł.

— Tak jest — skinąłem głową.

— A co z nią zrobisz?

— Utopię w Wiśle — zażartowałem. — To duża dziewczyna, może pójdzie na zakupy, zwiedzi miasto.

— To pilnuj się i miej oczy szeroko otwarte — pan Tomasz poklepał mnie po ramieniu i wyszedł.

Wróciłem do pokoju, zgasiłem światło i położyłem się na swoim legowisku.

— Przeszkadzam panu w pracy? — zapytała Monika.

— W żadnym wypadku. Mój szef ma dziwne godziny pracy i tyle.

Natychmiast zasnąłem świadomy, że rano muszę jechać do pracy. O siódmej zadzwonił budzik. Zerwałem się natychmiast i poczułem wspaniały zapach jajecznicy i świeżo zaparzonej kawy. Spojrzałem na łóżko. Było zasłane, a z kuchni dobiegały mnie odgłosy kroków Moniki.

— Dzień dobry — dygnęła jak pensjonarka, kiedy tylko stanąłem w progu kuchni.

Była ubrana w wygodne spodnie, tak zwane bojówki i zwykłą koszulkę. W pidżamie, zaspany czułem się trochę niezręcznie, więc tylko odkłoniłem się i umknąłem do łazienki. Śniadanie przygotowane przez Monikę było pyszne. Po posiłku chciałem porozmawiać z Moniką, zapytać, jak chciałaby spędzić wolny czas, ale ona była szybsza.

— Mogę pojechać z tobą? — odezwała się.

— Wynudzisz się.

— Podobno jesteś detektywem? To chyba pasjonująca praca?

— Niekiedy tak, ale teraz... — widząc jej zawiedzioną minę, nie miałem siły dalej odmawiać i oczywiście pojechała ze mną.

Przed moim blokiem stał wehikuł.

— Jaki śmieszny samochód! — Monika wykrzyknęła na jego widok. — Ma ciekawy kształt, tak różny od tych obłych limuzyn...

Wyłączyłem kluczykiem autoalarm i wehikuł zamrugał do dziewczyny światłami.

— To twoje auto? Skąd je masz? Czemu ono tak wygląda? — zasypywała mnie pytaniami.

— To wóz pana Tomasza, mojego szefa — wyjaśniłem. — Właśnie od tego wehikułu wzięło się jego przezwisko: Pan Samochodzik. To bardzo dobry samochód, trochę jak w powiedzeniu, że to nie szata zdobi człowieka.

Monika tylko kiwnęła głową i ciekawie oglądała każdy szczegół wehikułu: uszczelki na drzwiach, tablicę rozdzielczą, podwójną skrzynię biegów.

Musieliśmy wyjechać z Warszawy na wschód, w kierunku Terespola. Potem skręciliśmy w lewo, do Sulejówka, i bez trudu odnaleźliśmy sławny pałacyk. Przy budynku wciąż stał radiowóz. Kiedy tylko nacisnąłem guzik dzwonka przy furtce, po drugiej stronie pojawił się policjant.

— Pan do kogo? — zapytał.

Pokazałem mu swoją legitymację i powiedziałem, że przyjechałem do Jerzego P., opiekuna pałacu.

— Kolejny detektyw — mruknął policjant przepuszczając nas.

Jerzy P. był mężczyzną średniego wzrostu, z siwymi włosami, szczupłym. Miał około pięćdziesięciu lat. Widać było, że praca utrzymywała go w dobrej kondycji. Mimo zmartwień uśmiechnął się na nasz widok.

— Paweł Daniec — przedstawiłem się — a to Monika, córka przyjaciela.

— Jerzy — uścisnął nasze ręce. — Państwo tu pierwszy raz?

— Tak — odpowiedziałem.

Pałacyk w Sulejówku, w którym po pierwszej wojnie światowej mieszkał Józef Piłsudski, Komendant Legionów, marszałek i Naczelnik Państwa, znałem dotąd tylko z archiwalnych fotografii. Teraz prezentował się mniej okazale, otaczający go park wydawał się mocno przerzedzony, a rudery w sąsiedztwie udowadniały, jak wiele czasu minęło od chwili, kiedy mieszkał tu tak ważny dla Polski człowiek.

— Najpierw państwa oprowadzę, a potem porozmawiamy o tym nocnym incydencie — zaproponował pan Jerzy.

Pałac w Sulejówku miał kolumny bo bokach reprezentacyjnego wejścia oraz pamiątkowe tablice, współcześnie odrestaurowane. Na tej z prawej strony napisano: „Słońce wolnej odrodzonej ojczyzny niech opromieni radosne ściany tego domu i życie ukochanego Wodza po najdłuższe bohaterskie lata”. Z lewej można było przeczytać: „Pierwszemu marszałkowi Polski, Józefowi Piłsudskiemu, Naczelnemu Wodzowi swemu, dom ten wzniósł w 1923 roku Żołnierz Niepodległej Polski”. Jak dowiedzieliśmy się od naszego przewodnika, w 1921 roku Aleksandra Szczerbińska, druga żona Józefa Piłsudskiego, szukała pod Warszawą odpowiedniego domu dla siebie i męża. Znalazła budynek w Sulejówku, lecz zimą panowały tam straszne warunki. Kiedy o tym, jak żyje Piłsudski, dowiedzieli się jego byli podwładni, podnieśli rwetes, zorganizowali zbiórkę i za te pieniądze wybudowano dworek zaprojektowany przez Kazimierza Skórewicza.

Zaraz za wejściem była sień, z której, po lewej, prowadziły w górę schody, po bokach były drzwi do pomieszczeń gospodarczych, a na wprost do salonu. Z salonu przechodziło się w lewo do gabinetu Piłsudskiego, w prawo do jadalni. Na pierwszym piętrze były pokoje dla dzieci, sypialnia, która pierwotnie miała być gabinetem. Piłsudski zamienił przeznaczenie pomieszczeń, bo oba były od południowej strony i latem, w gabinecie na piętrze było mu za gorąco. Na parterze cień dawała kolumnada pod balkonem. Z salonu można było wyjść do parku.

Przeszliśmy pokoje na parterze przeznaczone na sale wystawowe i weszliśmy na piętro. Pan Jerzy zaprowadził nas do dawnej sypialni Piłsudskiego. Stały tam meble z okresu międzywojennego, na kredensie w ramce była fotografia Józefa Piłsudskiego. Trzymający dłoń na szabli wydawał się surowy i zatroskany, czuło się jednak, że skrywa kpinę i łobuzerskie spojrzenie. Musiał mieć charyzmę i nie dziwię się, że jego legioniści tak go kochali.

— Niech państwo zobaczą — pan Jerzy wskazał nam róg sypialni pod oknem.

Włamywacz wytrychem otworzył drzwi balkonowe i wyłamał klepki parkietu. Pod nimi była niewielka dziura o regularnych kształtach, jakby w środku była kiedyś niewielka kasetka.

— Podejrzewa pan, co było w środku? — zapytałem pana Jerzego.

— Nic — wzruszył ramionami i zaraz nam wyjaśnił ten stan rzeczy. — To pomieszczenie zaprojektowane było jako gabinet. Zapewne przygotowano tu skrytkę na ważne dokumenty. Na dole, Piłsudski miał kasę pancerną, więc pewnie ta dziura była pusta.

— Może jednak coś w niej było?

— Nie sądzę. W czasie ostatniej wojny pamiątki po Piłsudskim przemycono do Londynu. Po wojnie, w 1947 roku, utworzono tu przedszkole i istniało ono jeszcze kilka lat temu. Potem budynek przejęła Fundacja Rodziny Piłsudskich i odremontowała dworek. Przez powojenne lata i podczas remontu znaleziono by to coś, gdyby tu było. Skrytka była pusta.

— Czego włamywacz mógł tutaj szukać i skąd wiedział o skrytce?

— Znał stare plany — pan Jerzy z szuflady kredensu wyjął pożółkłą kartę papieru oprawioną w szkło.

W projekcie wyraźnie był zaznaczony mały kwadracik w kącie pokoju.

— Znał plany, ale nie wiedział o przenosinach gabinetu? — zdziwiłem się. — Może podejrzewał, że w sypialni były trzymane rzeczy najcenniejsze. — A jak pan sądzi, czego włamywacz szukał?

— Informacji na temat kontaktów Piłsudskiego z organizacją „Gniew Nieustraszonych”.

Monika oglądała zdjęcia i bibeloty na półkach, a ja wpatrywałem się w dziurę w podłodze.

— Przyznam się, że pierwszy raz słyszę tę nazwę — powiedziałem. — Skąd pan tak dokładnie wie, o co chodziło włamywaczowi?

— Bo z nim rozmawiałem. Tak, podałem jego rysopis policjantom — dodał odgadując, o czym myślę. — Był to mężczyzna gdzieś w moim wieku, bardziej krępy, brunet, z wąsami. Mówił po francusku, ale z dziwnym akcentem. Był tu wczoraj przed południem, pytał o tę organizację. Też nie wiedziałem, o co chodzi. Wyjaśnił mi, że był to tajny związek młodych ludzi. Przygotowywali przed pierwszą wojną światową akt terrorystyczny, który miał wstrząsnąć całym światem. Podobno Piłsudski nawiązał z nimi jakieś kontakty i człowiek ten twierdził, że do tej akcji doszło...

— Zamach w Sarajewie w 1914 roku, który stał się iskrą zapalną, od której w ogniu wojny stanęła cała Europa? — zastanawiałem się. — To za tym miał stać Piłsudski?

— Podobno celem miał być car Mikołaj II... To wszystko, co wyjawił mi ten pan. Był bardzo miły, interesował go tylko ten pokój, który uparcie nazywał gabinetem.

Historia opowiedziana przez opiekuna dworku w Sulejówku wydawała mi się nieprawdopodobna. Podziękowałem za poświęcony mi czas i pożegnaliśmy się. Wracając do Warszawy milczałem. Od razu pojechałem do ministerstwa. Tam na parkingu zostawiłem wehikuł. Zadzwoniłem do pana Tomasza, który był właśnie na Zamku Królewskim i umówiliśmy się na spotkanie w jednym z naszych ulubionych miejsc.

Poszliśmy z Moniką na Starówkę, a po drodze opowiedziałem jej o mijanych zabytkach Warszawy. Kupiliśmy sobie lody, minęliśmy kolumnę Zygmunta, Zamek Królewski i za nim skręciliśmy w wąską uliczkę. Tablice pamiątkowe znaczyły miejsca, gdzie walczyli bohaterscy żołnierze powstania warszawskiego. Odnalazłem wąską bramę, przez którą przeszliśmy na duży taras, z którego widać było Wisłę, warszawskie mosty i Wisłostradę. Usiedliśmy na ławeczce i czekaliśmy na przyjście Pana Samochodzika.

Jak prawdziwy dżentelmen nie spóźnił się ani minuty. Ukłonił się Monice.

— Dzień dobry i przepraszam za nocne najście — powiedział do dziewczyny.

— Nic nie szkodzi.

— Byłeś w Sulejówku? — pan Tomasz upewniał się.

— Tak.

— Dziwna, wręcz nieprawdopodobna – przyznałem.

— Co o tym myślisz?

— Włamywacz to jakiś szaleniec. Odnalazł gdzieś jakąś bajkę i rzucił się na poszukiwania, nawet dobrze nie sprawdziwszy faktów...

— Choćby tego z przeniesieniem gabinetu? — podpowiadał pan Tomasz.

— Jakby nie zdawał sobie sprawy, co w Polsce działo się po drugiej wojnie światowej. Do tego ta tajna organizacja... — nie wytrzymałem i roześmiałem się.

Pan Tomasz zerknął na mnie z tajemniczym uśmiechem.

— Duszno dziś, napiłbym się jakiegoś soku z miętą — szepnął.

Monika zerwała się z miejsca.

— Panowie niech sobie w spokoju porozmawiają, a ja poszukam tego soku — zaproponowała.

Pan Tomasz tylko uśmiechnął się i pokiwał głową.

— Bystra i grzeczna — ocenił ją oglądając się, jak odchodzi. — Przeczytaj to, a potem się śmiej — podał mi wydruk listu napisanego w języku rosyjskim.

Wynikało z niego, że w lipcu 1914 roku Marian Prószyński był przetrzymywany w warszawskiej Cytadeli i tam zmarł wskutek ran odniesionych podczas aresztowania. Przesłuchiwany był na okoliczność przynależności do organizacji „Gniew Nieustraszonych”.

— Skąd pan to ma? — nie wytrzymałem.

— To prezent od naszego starego znajomego z Rosji — usłyszałem odpowiedź. — Tam carskie, bolszewickie, współczesne służby specjalne dbają o swoje archiwa... Nazwisko Prószyński niczego ci nie przypomina?

Jakże mogło mi nie przypominać?! Marian Prószyński był synem powstańca styczniowego, o bogatym życiorysie, z zagadkowym kilkuletnim pobytem w USA. W drodze z Rzymu do Lwowa, w 1910 roku, trafił on do dworu w Czernej na Śląsku. Tu właściciel majątku ugościł go w zamian za wykonanie kopii obrazów Henryka Siemiradzkiego. Młody, bo dwudziestopięcioletni artysta, zakochał się w Annie, kuzynce właścicieli. Razem urządzali sobie wycieczki po okolicy. Podczas jednej z podróży spotkali starca, który wdzięczny za poczęstunek postanowił opowiedzieć im legendę o skarbie Barberiny Campanini, królewskiej baletnicy1. Odnaleźli ten skarb, przy czym Prószyński część majątku zabrał na potrzeby jakiejś organizacji podziemnej — teraz mogliśmy się domyślać, że chodziło o „Gniew Nieustraszonych”.

— Nasz znajomy z Rosji był bardzo zaniepokojony faktem skupienia naszej uwagi na tej organizacji — opowiadał pan Tomasz. — Posunął się nawet do rzeczy niezwykłej. Wysłał mi pocztą elektroniczną tę informację i zaraz osobiście zadzwonił.

— Pana zdaniem to wskazuje, że „Gniew Nieustraszonych” naprawdę istniał i działał...

— ...i Rosjanie bardzo by nie chcieli, żeby to wyszło na jaw...

— ...a to by znaczyło, że doszło do ataku na cara — dokończyłem.