Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
15 osób interesuje się tą książką
Palestyna… Rashida Khalidiego to przejmująca i głęboka analiza historii konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Wybitny specjalista w dziedzinie Bliskiego Wschodu przedstawia najdłuższą wojnę współczesnego świata z perspektywy palestyńskiej, przeciwstawiając ją rozpowszechnionej narracji o tragicznym losie dwóch narodów mających równe prawa do tego samego terytorium. Khalidi opisuje ten konflikt jako wojnę kolonialną. Ukazuje wpływ imperialistycznych potęg – Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych oraz Izraela – na losy Palestyńczyków, obnażając mechanizmy kolonializmu, dekolonizacji i geopolitycznych zawiłości, które przez dekady kształtowały ten region. Korzystając osobistych doświadczeń i obiektywnej analizy, przedstawia kluczowe wydarzenia, które wpłynęły na dzisiejszą sytuację Palestyny.
Rashid Khalidi zdecydowanie zasłużył na miano jednego z najwybitniejszych palestyńskich historyków – „Literary Review”
Przemyślana i płomienna elegia dla Palestyńczyków – „The Guardian”
Zdecydowanie warta polecenia każdemu, kto naprawdę chciałby zrozumieć Palestynę – „Electric Literature”
Palestyna: wojna stuletnia to książka nie tylko dla pasjonatów historii, ale także dla każdego, kto pragnie zrozumieć głębokie korzenie współczesnych napięć i wyzwań Bliskiego Wschodu. To lektura, która zmienia sposób patrzenia na jeden z najbardziej złożonych i bolesnych konfliktów współczesnego świata.
„Jestem historykiem. Moja praca nie polega na przewidywaniu przyszłości. Dlatego nie będę udawał, że wiem, co się stanie. Mogę mówić jedynie, na co możemy mieć nadzieję” – powiedział autor w wywiadzie dla OKO.press.
Z okazji polskiego wydania książki Rashid Khalidi przygotował nowe posłowie, napisane wiosną 2025 roku, w którym uwzględnia najbardziej aktualne wydarzenia z ostatnich miesięcy i kieruje swoje słowa specjalnie do polskich czytelników.
„W swojej pasjonującej, pełnej rozmachu i troski o szczegóły syntezie palestyński historyk rozprawia się z orientalistycznymi stereotypami. Czytając Khalidiego, przekonujemy się, że sprawa palestyńska jest znacznie bardziej przejrzysta i prostsza, niż nam się wydaje”.
Przemysław Wielgosz, „Le Monde diplomatique”
„Elokwentna i rzetelnie udokumentowana książka, pozwalająca polskim czytelnikom poznać palestyńską perspektywę na historię wygnania, okupacji, trwającej przemocy i marzeń o samostanowieniu. Jest to również fascynująca relacja, w której wielka polityka dawnych mocarstw kolonialnych i współczesnych amerykańskich administracji wobec Bliskiego Wschodu splata się z osobistą historią rodziny autora”.
dr Dominika Blachnicka-Ciacek, Uniwersytet Warszawski
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 578
Książkę tę dedykuję moim wnukom, Tarikowi, Idrisowi Nur i Eliasowi, urodzonym w XXI wieku, z nadzieją, że one zobaczą koniec tej stuletniej wojny
Jesteśmy narodem zagrożonym zniknięciem.
ISA I JUSUF AL-ISA,„Filastin”, 7 maja 1914 roku
Palestyna: wojna stuletnia
Wstęp
Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku kilka miesięcy każdego roku spędzałem w Jerozolimie, gdzie prowadziłem badania w prywatnych bibliotekach niektórych z najstarszych rodzin w mieście, w tym mojej. Razem z żoną i dziećmi zatrzymywałem się w mieszkaniu należącym do wakf[1*] rodziny Chalidich, w samym sercu zatłoczonego, hałaśliwego Starego Miasta. Z dachu tego budynku rozciągał się widok na dwa największe arcydzieła wczesnej architektury muzułmańskiej: w odległości około stu metrów, na Haram asz-Szarif, jaśniała złota Kopuła na Skale. Za nią, na tle Góry Oliwnej, widniała mniejsza, srebrnoszara kopuła meczetu al-Aksa[1]. Spoglądając w innych kierunkach, widziało się kościoły i synagogi Starego Miasta.
Tuż przy ulicy Bab as-Silsila znajdował się główny budynek Biblioteki Chalidich, ufundowanej w 1899 roku przez mojego dziadka hadżdża Raghiba al-Chalidiego, dzięki zapisowi jego matki Chadidży al-Chalidi[2]. Biblioteka zawiera ponad tysiąc dwieście rękopisów, przede wszystkim po arabsku (oraz w niektórych przypadkach po persku lub po turecku), z których najstarszy pochodzi z początku XI wieku[3]. Jeśli dodać do tego jakieś dwa tysiące dziewiętnastowiecznych arabskich książek oraz rozmaite dokumenty rodzinne, kolekcja jest jedną z największych w całej Palestynie pozostających wciąż w rękach pierwotnych właścicieli[4].
W trakcie mojego pobytu główny budynek biblioteki, datowany z grubsza na XIII wiek, przechodził właśnie renowację, tak więc książki i dokumenty przechowywano chwilowo w wielkich kartonowych pudłach w budynku z czasów mameluckich, połączonym z naszym mieszkaniem wąską klatką schodową. Spędziłem wśród tych pudeł ponad rok, przekopując się przez zakurzone, nadjedzone przez mole książki, dokumenty i listy należące do pokoleń rodziny Chalidich, w tym do mojego ciotecznego prapradziadka Jusufa Diji ad-Dina Paszy al-Chalidiego[5]. W jego dokumentach odkryłem człowieka światowego, który wszechstronne wykształcenie zdobywał w Jerozolimie, na Malcie, w Stambule i w Wiedniu; głęboko zainteresowanego religioznawstwem porównawczym, zwłaszcza judaizmem, właściciela licznych książek na ten i inne tematy napisanych w różnych europejskich językach.
Jusuf Dija był dziedzicem długiej linii jerozolimskich muzułmańskich uczonych i prawników; jego ojciec As-Sajjid Muhammad Ali al-Chalidi przez jakieś pięćdziesiąt lat służył jako zastępca kadiego i przewodniczący sekretariatu jerozolimskiego sądu szariackiego. Jusuf Dija natomiast za młodu szukał dla siebie innej drogi. Przyswoiwszy sobie podstawy tradycyjnego muzułmańskiego wykształcenia, jako osiemnastolatek wyjechał z Palestyny – jak nam opowiadano, bez zgody ojca – żeby spędzić dwa lata w szkole brytyjskiego Church Mission Society na Malcie. Stamtąd przeniósł się do imperialnej szkoły medycznej w Stambule, później zaś uczęszczał w tym mieście do Robert College, dopiero co założonego przez amerykańskich protestanckich misjonarzy. Przez połowę szóstej dekady XIX wieku Jusuf Dija studiował w instytucjach, które jako jedne z pierwszych w regionie oferowały nowoczesną edukację w stylu zachodnim, i wyniósł z nich między innymi znajomość angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Była to nietypowa droga jak na młodego człowieka z płowy XIX wieku należącego do rodziny muzułmańskich religijnych uczonych.
Uzyskawszy tak rozlegle wykształcenie, Jusuf Dija pełnił różne funkcje jako urzędnik w osmańskim rządzie: tłumacza w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, konsula w rosyjskim porcie w Poti nad Morzem Czarnym, gubernatora różnych okręgów w Kurdystanie, Libanie, Palestynie i Syrii, a także przez prawie dziesięć lat burmistrza Jerozolimy – nie licząc okresu, gdy wykładał w Cesarsko-Królewskiej Akademii w Wiedniu. W Jerozolimie uzyskał ponadto mandat poselski do mającego krótki żywot parlamentu, powołanego w 1876 roku na mocy nowej konstytucji Imperium Osmańskiego, a przy okazji ściągnął na siebie niechęć sułtana Abdülhamida, ponieważ był zwolennikiem przewagi parlamentu nad władzą wykonawczą[6].
Zgodnie z rodzinną tradycją, wykorzystując swoje muzułmańskie i zachodnie wykształcenie, Al-Chalidi odnosił też sukcesy jako uczony. W Bibliotece Chalidich zostało po nim wiele książek wydanych po francusku, niemiecku i angielsku, do tego listy, które wymieniał z osobistościami ze świata nauki z Europy i Bliskiego Wschodu. Przechowywane w bibliotece stare austriackie, francuskie i brytyjskie gazety świadczą również o tym, że Jusuf Dija regularnie czytywał zagraniczną prasę. Istnieją dowody na to, że otrzymywał ją za pośrednictwem austriackiej poczty w Stambule, która nie podlegała drakońskim osmańskim przepisom dotyczącym cenzury[7].
Jako człowiek oczytany, mający za sobą czas spędzony w Wiedniu i w różnych krajach europejskich oraz spotkania z chrześcijańskimi misjonarzami, Jusuf Dija był w pełni świadom powszechności antysemityzmu na Zachodzie. Zdobył także imponującą wiedzę na temat intelektualnych początków syjonizmu, a przede wszystkim doskonale rozumiał, że w istocie stanowi on reakcję na jadowity europejski antysemityzm. Bez wątpienia znał wydaną w 1896 roku książkę Der Judenstaat (Państwo żydowskie) wiedeńskiego dziennikarza Theodora Herzla i wiedział o dwóch pierwszych kongresach syjonistycznych, które odbyły się w szwajcarskiej Bazylei w 1897 i 1898 roku (wydaje się raczej oczywiste, że Jusuf Dija musiał słyszeć o Herzlu[8] w czasie własnego pobytu w Wiedniu). Znał debaty i poglądy różnych syjonistycznych przywódców oraz obecne w ruchu syjonistycznym tendencje, w tym jasno wyrażony przez Herzla postulat stworzenia państwa dla Żydów, wyposażonego w „suwerenne prawo” kontrolowania imigracji. Co więcej, jako burmistrz Jerozolimy był świadkiem tarć wśród miejscowej ludności, do jakich dochodziło w latach protosyjonistycznych działań, czyli od przybycia pierwszych żydowskich osadników z Europy na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku.
Herzl, uznany przywódca rosnącego w siłę ruchu, którego był założycielem, odwiedził Palestynę raz, w 1898 roku, wybierając termin tak, by jego wizyta zbiegła się z wizytą niemieckiego cesarza Wilhelma II. Już wcześniej zaczął się zastanawiać nad niektórymi problemami związanymi z kolonizacją Palestyny; jak pisał w dzienniku w 1895 roku:
Musimy delikatnie przejmować własność prywatną na przyznanych nam terenach. Powinniśmy spróbować ludność bez grosza niepostrzeżenie usunąć poza granice, pośrednicząc w znalezieniu dla niej zatrudnienia w krajach tranzytowych, odmawiając jej jednak pracy w naszym. Właściciele ziemscy przejdą na naszą stronę. Zarówno proces wywłaszczenia, jak i usuwania ubogich musi zostać przeprowadzony dyskretnie i z powściągliwością[9].
Jusuf Dija mógł lepiej niż większość jego krajanów w Palestynie zdawać sobie sprawę z ambicji rodzącego się ruchu syjonistycznego, a także z jego siły, zasobów i atrakcyjności. Doskonale wiedział, że nie da się pogodzić syjonistycznych roszczeń wobec Palestyny i oczywistego celu, jakim były żydowska państwowość i suwerenność, z prawami i dobrostanem rdzennych mieszkańców tego kraju. I prawdopodobnie właśnie z tych powodów 1 marca 1899 roku przesłał do głównego rabina Francji Zadoka Kahna proroczy, siedmiostronicowy list, w nadziei, że zostanie on przekazany twórcy nowoczesnego syjonizmu.
List zaczynał się wyrazami podziwu pod adresem Herzla, którego Jusuf Dija szanował „jako człowieka, jako utalentowanego pisarza i jako prawdziwego żydowskiego patriotę”, oraz deklaracją poszanowania judaizmu i samych Żydów, o których pisał, że są „naszymi kuzynami”, odwołując się do patriarchy Abrahama, czczonego jako wspólny przodek zarówno przez Żydów, jak i przez muzułmanów[10]. Rozumiał motywacje, jakie stały za syjonizmem, i potępiał prześladowania, którym poddawani byli Żydzi w Europie. Z tej perspektywy, jak pisał, syjonizm był „naturalny, piękny i sprawiedliwy” i „któż mógłby kwestionować prawa Żydów do Palestyny? Wielki Boże, historycznie jest to wasz kraj!”.
To zdanie, cytowane niekiedy w oderwaniu od całości listu, ma ilustrować entuzjastyczną akceptację Jusufa Diji wobec syjonistycznego programu dla Palestyny. Tymczasem były burmistrz Jerozolimy i były poseł formułuje cały szereg ostrzeżeń przed zagrożeniami, które, jak przewidywał, miały być konsekwencją wprowadzenia w życie syjonistycznego projektu suwerennego państwa żydowskiego w Palestynie. Idea syjonistyczna zasieje niezgodę między żyjącymi tam chrześcijanami, muzułmanami i żydami. Narazi na szwank pozycję i bezpieczeństwo, jakimi zawsze cieszyli się ci ostatni na obszarze władztwa Osmanów. Przechodząc do swojego głównego przesłania, Jusuf Dija dowodził trzeźwo, że niezależnie od osiągnięć syjonizmu „trzeba brać pod uwagę brutalną rzeczywistość”. Polegała ona przede wszystkim na tym, że „Palestyna stanowi integralną część Imperium Osmańskiego, a co ważniejsze, jest zamieszkana przez innych”. Palestyna ma już rdzenną populację, która nigdy dobrowolnie nie da się stamtąd wyprzeć. Jusuf Dija twierdził „na podstawie pełnej znajomości faktów”, że było „czystym szaleństwem” ze strony syjonizmu planować przejęcie Palestyny. „Nic nie byłoby sprawiedliwsze i bardziej godziwe” niż znalezienie dla „nieszczęsnego narodu żydowskiego” jakiegoś schronienia, ale – jak podsumowywał, błagając z głębi serca – „w imię Boga, zostawcie Palestynę w spokoju”.
Odpowiedź Herzla na apel Jusufa Diji nadeszła szybko, 19 marca. Po raz pierwszy zapewne założyciel ruchu syjonistycznego musiał zmierzyć się z logicznie uargumentowanym palestyńskim sprzeciwem wobec kiełkujących planów dotyczących przyszłości Palestyny. Jego list jest wzorcowym przykładem reakcji, która będzie się odtąd stale powtarzać: zbywania, jako nieistotnych, interesów rdzennej populacji, a niekiedy pomijania samego jej istnienia. Przywódca ruchu syjonistycznego po prostu zignorował główną tezę Jusufa Diji, czyli stwierdzenie, że Palestyna jest już zamieszkana przez ludność, która nie pozwoli się wyprzeć i zastąpić kimś innym. Herzl, chociaż raz odwiedził ten kraj, nie miał, podobnie jak większość pierwszych europejskich syjonistów, zbyt dużej wiedzy na jego temat ani nie kontaktował się z rdzennymi mieszkańcami. Nie odniósł się także do dobrze uzasadnionych obaw Al-Chalidiego dotyczących zagrożenia, jakie program syjonistyczny może stanowić dla licznych żydowskich wspólnot zadomowionych na całym Bliskim Wschodzie.
Subtelnie pomijając to, że syjonizm ostatecznie zamierzał doprowadzić do dominacji Żydów w Palestynie, Herzl odwołał się do uzasadnienia, które stanowiło fundament sposobu myślenia kolonizatorów w każdym czasie i miejscu i które miało stać się podstawowym argumentem używanym przez ruch syjonistyczny: imigracja żydowska przyniesie korzyść rdzennej ludności Palestyny. „Ich dobrostan, ich indywidualną zamożność poprawimy i podniesiemy, zabiegając o nasze własne”. Powracając do języka, którego użył w Państwie żydowskim Herzl dodał: „Pozwolenie na imigrację pewnej liczby Żydów oznacza sprowadzenie do kraju ich inteligencji, drygu do spraw finansowych i narzędzi ich przedsiębiorczości, niech więc nikt nie wątpi, że szczęśliwym rezultatem będzie dobrostan całej krainy”[11].
Najbardziej wymowne jest to, że list odnosił się do kwestii, której Jusuf Dija w ogóle nie poruszył. „Dostrzega Pan, Ekscelencjo, kolejny problem związany z istnieniem nieżydowskiej populacji w Palestynie. Ale czy ktokolwiek myśli o odesłaniu jej stamtąd?”[12] Odpowiadając z taką pewnością na niezadane przez Al-Chalidiego pytanie, Herzl nawiązywał do tego, co zapisał we własnym dzienniku: do pragnienia, by „usunąć” ubogą populację kraju „dyskretnie” i wypchnąć ją poza granice[13]. Z tego niepokojącego cytatu wynika jasno, że Herzl rozumiał, jak ważne dla sukcesu syjonizmu miało być „zniknięcie” rdzennej populacji Palestyny. Więcej: mapa z 1901 roku, którą współtworzył dla Jewish-Ottoman Land Company, ilustruje tę samą zasadę, pomysł przeniesienia mieszkańców Palestyny „do innych prowincji i na inne terytoria Imperium Osmańskiego”[14]. W swoich tekstach Herzl deklarował, że jego projekt opiera się na „najwyższej tolerancji” i na pełni praw dla wszystkich[15], w rzeczywistości jednak miał na myśli zaledwie tolerancję wobec mniejszości, które mogłyby pozostać po przeniesieniu reszty mieszkańców gdzie indziej.
Herzl nie docenił swojego korespondenta. Jak pokazuje list Al-Chalidiego, doskonale orientował się on, że problemem nie jest imigracja „ograniczonej liczby Żydów” do Palestyny, ale raczej przekształcenie całej ziemi w państwo żydowskie. Biorąc pod uwagę odpowiedź Herzla, Jusuf Dija mógł dojść do wniosku, że albo przywódca syjonistów zamierzał go oszukać, ukrywając przed nim prawdziwe cele ruchu syjonistycznego, albo nie traktował ani jego, ani palestyńskich Arabów poważnie.
Tak więc z arogancją typową dla dziewiętnastowiecznych Europejczyków Herzl odwołał się do nonsensownego argumentu, jakoby kolonizacja, a ostatecznie przejęcie ziemi przez obcych miały się przysłużyć ludziom na tej ziemi żyjącym. Podstawą jego rozumowania i odpowiedzi udzielonej Jusufowi Diji wydaje się założenie, że ostatecznie da się Arabów przekupstwem lub oszustwem nakłonić do tego, by zignorowali rzeczywiste zamiary, jakie ruch syjonistyczny miał wobec Palestyny. Ten protekcjonalizm – podważanie inteligencji, nie mówiąc już o prawach arabskiej populacji Palestyny – będzie widoczny kolejno u syjonistycznych, brytyjskich, europejskich i amerykańskich przywódców w nadchodzących dekadach aż po dzień dzisiejszy. Jeśli zaś chodzi o państwo żydowskie, które ruch stworzony przez Herzla ostatecznie powołał do istnienia, to zgodnie z tym, co przewidział Jusuf Dija, miało się w nim znaleźć miejsce tylko dla jednego ludu – żydowskiego, a pozostałe faktycznie miały zostać „dyskretnie usunięte” albo w najlepszym razie tolerowane.
List Jusufa Diji i odpowiedź Herzla są doskonale znane historykom tego okresu, większość z nich jednak nie przemyślała chyba zbyt dokładnie tego, co było być może pierwszą ważną wymianą myśli między jedną z wiodących postaci palestyńskiego życia a założycielem ruchu syjonistycznego. Historycy nie rozliczyli się w pełni z racjonalizacjami Herzla, które w dość oczywisty sposób ujawniają zasadniczo kolonialny charakter trwającego od stu lat w Palestynie konfliktu. Nie uznali też argumentów Al-Chalidiego, mimo że po roku 1899 wszystkie one okazały się trafne.
Po I wojnie światowej wraz z ogromną migracją żydowskich osadników z Europy wspieraną przez władze nowo ustanowionego Brytyjskiego Mandatu Palestyny rozpoczął się proces niszczenia palestyńskiego społeczeństwa. Władze pomagały osadnikom w budowaniu autonomicznych struktur syjonistycznego parapaństwa. Pod hasłem awoda iwrit (praca żydowska), dzięki naprawdę pokaźnym zastrzykom kapitału zagranicznego, stworzono oddzielny sektor gospodarki, wykluczając arabską siłę roboczą z firm należących do Żydów[16]. W połowie lat trzydziestych XX wieku, chociaż Żydzi wciąż stanowili mniejszość, ten zasadniczo autonomiczny sektor przerósł to, co w gospodarce stanowiło nadal własność Arabów.
Rdzenna populacja została dodatkowo osłabiona w wyniku miażdżących represji po skierowanej przeciwko rządom brytyjskim Wielkiej Rewolucji Arabskiej[2*] z lat 1936–1939, podczas której 10 procent dorosłych mężczyzn zostało zabitych bądź rannych, znalazło się w więzieniach lub na wygnaniu[17], a Brytyjczycy zaangażowali sto tysięcy żołnierzy oraz lotnictwo, żeby zdusić palestyński opór. W tym samym czasie ogromna fala żydowskich migrantów – uciekających przed prześladowaniami ze strony nazistowskiego reżimu w Niemczech – spowodowała wzrost populacji nowych przybyszów w Palestynie z zaledwie 18 procent w 1932 roku do ponad 31 procent w 1939. Zapewniło to demograficzną masę krytyczną i zasoby ludzkie dla armii, niezbędne do przeprowadzenia czystki etnicznej w Palestynie w 1948 roku. Wyrzucenie z kraju ponad połowy arabskiej ludności, najpierw przez syjonistyczne milicje, później przez armię izraelską, ukoronowało militarny i polityczny tryumf syjonizmu.
Tak radykalna inżynieria społeczna prowadzona kosztem rdzennej populacji jest metodą wszystkich kolonialnych ruchów osadniczych. W Palestynie stanowiła konieczny warunek wstępny przekształcenia większości kraju, zamieszkanego wcześniej głównie przez Arabów, w państwo w przeważającej mierze żydowskie. Jak wykaże niniejsza książka, współczesną historię Palestyny najlepiej można zrozumieć w tych właśnie kategoriach: jako kolonialną wojnę wydaną rdzennej populacji przez różne strony, mającą zmusić tę populację, by wbrew swojej woli oddała rodzinną ziemię innej grupie ludzi.
Choć wojna ta pod wieloma względami przypomina inne kampanie kolonialne, ma też cechy bardzo specyficzne, jako że toczona była siłami i na rzecz ruchu syjonistycznego, który sam w sobie jest na tle innych projektów kolonialnych wyjątkowy. Dodatkowo komplikuje proponowaną tu interpretację fakt, że ten kolonialny konflikt, prowadzony z gigantycznym wsparciem sił zewnętrznych, zamienił się z czasem w konfrontację dwóch nowych tworów państwowych, dwóch narodów. I wreszcie dochodzi do tego również potężny oddźwięk, jaki wywołuje wśród Żydów, a także wśród wielu chrześcijan, biblijne powiązanie Żydów z ziemią Izraela, wplecione w nowoczesny polityczny syjonizm tak, że stało się jego integralną częścią. Późnodziewiętnastowieczny, kolonialno-nacjonalistyczny ruch przyodział się zatem w szatę biblijną, ogromnie atrakcyjną dla zaczytanych w Piśmie Świętym protestantów w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, zasłaniając przed nimi tym samym nowoczesny i kolonialny charakter syjonizmu: jak bowiem Żydzi mieliby „kolonizować” ziemię, na której narodziła się ich religia?
Wobec tego zaślepienia sytuacja przedstawiana jest w najlepszym razie jako bezpośredni, tragiczny, rzecz jasna, narodowy konflikt dwóch ludów mających prawa do tej samej ziemi. W najgorszym razie – jako rezultat fanatycznej, zadawnionej nienawiści Arabów i muzułmanów do Żydów, korzystających z niezbywalnego prawa do swojej odwiecznej, nadanej im przez Boga, ojczyzny. W gruncie rzeczy nie ma powodów, żeby tego, co dzieje się w Palestynie od ponad stu lat, nie dało się interpretować zarówno jako konfliktu narodowego, jak i kolonialnego. Nas jednak zajmuje tutaj jego kolonialny charakter, aspekt tyleż kluczowy, co niedoceniany, choć przecież cechy typowe dla innych przedsięwzięć kolonialnych są we współczesnej historii Palestyny wszędzie widoczne.
Europejscy kolonizatorzy starający się wyprzeć lub zdominować rdzenne ludy, czy to w obu Amerykach, w Afryce, w Azji czy w Australazji (bądź w Irlandii), zawsze opisywali je w pejoratywnych kategoriach. Niezmiennie też twierdzili, że w rezultacie ich rządów rdzenna populacja będzie się miała lepiej: „cywilizująca” i „postępowa” natura kolonialnego projektu miała stanowić usprawiedliwienie wszelkich potworności popełnianych wobec rdzennych ludów w dążeniu do realizacji kolonialnych celów. Wystarczy przywołać retorykę francuskiej administracji w Afryce Północnej albo brytyjskich wicekrólów w Indiach. Na temat Indii Brytyjskich lord Curzon powiedział: „Świadomość, że gdzieś wśród tych milionów pozostawiło się odrobinę sprawiedliwości, szczęśliwości lub dobrobytu, poczucia męskości czy też moralnej godności, wiosnę patriotyzmu, świt intelektualnego oświecenia, zaczątek poczucia obowiązku, tam, gdzie nic z tego wcześniej nie istniało – ona wystarczy, ona jest dla Anglika uzasadnieniem jego obecności w Indiach”[18]. Słowa: „nic z tego wcześniej nie istniało” warte są powtórzenia. Z punktu widzenia Curzona i innych przedstawicieli klasy kolonialistów „tubylcy” nie wiedzą, co jest dla nich dobre, i niczego nie mogą własnymi siłami osiągnąć. „Nie radzicie sobie bez nas”, powiedział Curzon w innym przemówieniu[19].
Przez ponad sto lat Palestyńczycy byli przez swoich kolonizatorów opisywani za pomocą dokładnie tego samego języka co inne rdzenne ludy. Wyższościowa retoryka Theodora Herzla i pozostałych syjonistycznych przywódców nie różniła się od retoryki ich europejskich odpowiedników. Jak pisał Herzl, państwo żydowskie będzie stanowiło „część muru obronnego Europy w Azji, forpocztę cywilizacji przeciw barbarzyństwu”[20]. Przypominało to język wykorzystywany podczas podboju północnoamerykańskiego pogranicza, zakończonego w XIX wieku usunięciem lub podporządkowaniem całej rdzennej populacji kontynentu. Podobnie jak w Ameryce Północnej, kolonizacja Palestyny – a także Południowej Afryki, Australii, Algierii i części Afryki Wschodniej – miała doprowadzić do powstania białej europejskiej kolonii osadniczej. Ton, który cechował zarówno retorykę Curzona, jak i list Herzla, nadal wybrzmiewa w znacznej części debat na temat Palestyny w Stanach Zjednoczonych, Europie i Izraelu.
Kolonialnej racjonalizacji towarzyszy obfita literatura, która ma dowodzić, że przed nastaniem europejskich syjonistycznych kolonii Palestyna była jałowa, pusta i zacofana. Niezliczone uwłaczające tropy na temat historycznej Palestyny pojawiają się zarówno w zachodniej kulturze popularnej, jak i w bezwartościowych z akademickiego punktu widzenia tekstach, które, choć roszczą sobie pretensje do naukowości, przepełnione są historycznymi błędami i wypaczeniami, a niekiedy bywają otwarcie stronnicze. W najlepszym razie twierdzi się w tego rodzaju publikacjach, że kraj zamieszkiwała niewielka populacja pozbawionych korzeni, koczowniczych Beduinów, niemających żadnej ustalonej tożsamości i nieprzywiązanych do ziemi, którą jako wędrowcy z natury tylko przemierzali.
W parze z tym stwierdzeniem idzie kolejne: że dopiero praca i determinacja nowych żydowskich imigrantów zmieniły kraj w kwitnący ogród, którym dziś podobno jest, i że jedynie oni czują prawdziwą miłość do tej ziemi oraz mają do niej – nadane im przez Boga – prawo. Tę postawę podsumowuje hasło: „Ziemia bez ludzi dla ludzi bez ziemi”, wykorzystywane przez chrześcijańskich zwolenników żydowskiej Palestyny, a także przez pierwszych syjonistów, takich jak Israel Zangwill[21]. Palestyna stanowiła terra nullius dla tych, którzy przyjechali, żeby ją zasiedlić. A ci, którzy już tam żyli, byli bezimienni i amorficzni. Tym samym Theodor Herzl mógł w liście do Jusufa Diji określić palestyńskich Arabów, wówczas stanowiących około 95 procent mieszkańców kraju, jako jego „nieżydowską populację”.
Zasadniczo dowodzi się, że Palestyńczycy nie istnieli, nie mieli znaczenia albo że nie zasługiwali na to, by mieszkać w kraju, który tak żałośnie zaniedbywali. Skoro nie istnieli, to nawet dobrze umotywowane palestyńskie obiekcje wobec planów ruchu syjonistycznego można było po prostu zignorować. I tak jak Herzl zlekceważył list Jusufa Diji al-Chalidiego, również większość późniejszych planów zarządzania Palestyną wykazywać się będzie podobną nonszalancją. Deklaracja Balfoura z 1917 roku, wydana przez brytyjski rząd i zobowiązująca Wielką Brytanię do stworzenia Żydom siedziby narodowej, dokument, który określił losy Palestyny w nadchodzącym stuleciu, nawet nie wspomina o Palestyńczykach, stanowiących w tym czasie zdecydowaną większość populacji.
Pomysł, że Palestyńczycy po prostu nie istnieją albo że zostali podstępnie wynalezieni przez tych, którzy źle życzą Izraelowi, pojawia się w szalbierczych publikacjach, takich jak From Time Immemorial Joan Peters – książce obecnie powszechnie uważanej przez badaczy i badaczki za całkowicie bezwartościową (chociaż kiedy ukazała się w 1984 roku, została przyjęta entuzjastycznie, wciąż jest wydawana i sprzedaje się zniechęcająco dobrze)[22]. Tego rodzaju literatura, zarówno pseudonaukowa, jak i popularna, oparta jest przede wszystkim na relacjach europejskich podróżników i nowo przybyłych syjonistycznych imigrantów, a także na materiałach źródłowych dotyczących mandatu brytyjskiego. Tworzą ją często ludzie, którzy albo po prostu nie mają pojęcia o rdzennym społeczeństwie i jego historii i nimi gardzą, albo, co gorsza, realizują swoje ukryte cele, uzależnione od tego, by to społeczeństwo wymazać. Jako że rzadko się zdarza, by wykorzystywano palestyńskie źródła, mamy tu zasadniczo do czynienia z odzwierciedleniem perspektyw, ignorancji i uprzedzeń ludzi z zewnątrz – z domieszką europejskiej arogancji[23].
To samo przesłanie rozpowszechnione jest w kulturze popularnej w Izraelu i Stanach Zjednoczonych, a także w życiu politycznym i publicznym[24]. Umacniały je dzieła nastawione na masowego odbiorcę, takie jak powieść Exodus Leona Urisa i jej oscarowa ekranizacja – miały one potężny wpływ na całe pokolenie, a ich zadaniem było potwierdzić i pogłębić już funkcjonujące stereotypy[25].
Do polityków otwarcie zaprzeczających istnieniu Palestyńczyków należał były przewodniczący obrad Kongresu Newt Gingrich, który stwierdził: „Myślę, że mamy do czynienia z wymyślonymi Palestyńczykami, w rzeczywistości są to Arabowie”. Po powrocie z podróży do Palestyny w marcu 2015 roku gubernator Arkansas Mike Huckabee powiedział: „Tak naprawdę nie istnieje coś takiego jak Palestyńczycy”[26]. W pewnym sensie każda amerykańska administracja od czasów Harry’ego Trumana zatrudniała do kierowania polityką wobec Palestyny ludzi, których poglądy wskazywały na to, że uważają Palestyńczyków – istniejących czy nieistniejących – za istoty niższego rzędu niż Izraelczycy.
Warto przypomnieć, że wielu dawniejszych apostołów syjonizmu z dumą podkreślało kolonialną naturę swojego projektu. Wybitny przywódca syjonizmu rewizjonistycznego Zeew Żabotyński – ojciec chrzestny politycznego trendu dominującego w Izraelu od 1977 roku i podtrzymywanego przez premierów Menachema Begina, Jicchaka Szamira, Ariela Szarona, Ehuda Olmerta i Benjamina Netanjahu – wyrażał się w tej kwestii jasno. W 1923 roku pisał: „Każda rdzenna populacja na świecie opiera się kolonistom dopóty, dopóki ma jakąkolwiek nadzieję, że uda jej się uniknąć zagrożenia kolonizacją. To właśnie robią Arabowie w Palestynie, i przy tym będą się upierać tak długo, jak długo pozostanie choćby cień nadziei, że zdołają zapobiec przekształceniu «Palestyny» w «Ziemię Izraela»”. Taka otwartość była rzadkością w przypadku pozostałych syjonistycznych przywódców, którzy, jak Herzl, bronili niewinności i czystości swoich celów i zwodzili zachodnich słuchaczy, a być może nawet samych siebie, bajkami na temat tego, jak łagodne zamiary mają wobec arabskich mieszkańców Palestyny.
Żabotyński i jego zwolennicy należeli do tych nielicznych, którzy byli dostatecznie szczerzy, by publicznie i bez ogródek nazwać brutalne realia, jakie nieuchronnie towarzyszyły wszczepianiu społeczeństwa kolonialnych osadników w obręb istniejącej populacji. Przyznał przede wszystkim, że aby program syjonistyczny mógł odnieść sukces, trzeba będzie nieustannie grozić arabskiej większości użyciem siły – czymś, co nazwał „żelaznym murem” bagnetów. Jak ujął to Żabotyński: „Syjonistyczna kolonizacja [...] może postępować i rozwijać się jedynie pod ochroną siły, niezależnej od rdzennej populacji – za żelaznym murem, którego rdzenna populacja nie zdoła przełamać”[27]. Był to wciąż jeszcze złoty wiek kolonializmu, kiedy takie postępowanie ludzi z Zachodu wobec rdzennych społeczeństw normalizowano i określano mianem „postępu”.
Społeczne i gospodarcze instytucje założone przez pierwszych syjonistów, kluczowe dla sukcesu ich projektu, także były przez wszystkich rozumiane i opisywane jednoznacznie jako kolonialne. Najważniejszą z nich było Jewish Colonisation Association (JCA, Żydowskie Towarzystwo Kolonizacyjne, w 1924 roku przemianowane na Żydowskie Towarzystwo Kolonizacyjne w Palestynie). Organizacja ta została utworzona przez niemiecko-żydowskiego filantropa, barona Maurice’a de Hirscha, a później połączyła się z podobną organizacją, założoną przez brytyjskiego para i finansistę, lorda Edmonda de Rothschilda. JCA zapewniło potężne wsparcie finansowe, dzięki któremu możliwe stało się wykupywanie ziemi na szeroką skalę. Owe subsydia dały większości wczesnych kolonii syjonistycznych w Palestynie szanse na przetrwanie i rozkwit przed zaprowadzeniem mandatu brytyjskiego i w okresie jego obowiązywania.
Kiedy w erze dekolonizacji po II wojnie światowej kolonializm zaczął budzić złe skojarzenia, niemal niezauważalnie kolonialne początki i praktyki syjonizmu i Izraela zostały wybielone i popadły w zapomnienie zarówno w samym Izraelu, jak i na Zachodzie. Syjonizm – przez dwie dekady hołubiony pasierb brytyjskiego imperializmu – odmienił swój wizerunek i zaczął kreować się na ruch antykolonialny. Pretekstem dla tej radykalnej metamorfozy była kampania sabotażu i terroru wymierzona w Wielką Brytanię, odkąd ta u progu II wojny światowej w Białej Księdze z 1939 roku drastycznie ograniczyła wsparcie dla żydowskiej imigracji. Owo rozejście się niegdysiejszych sojuszników (pod koniec lat trzydziestych, żeby pomóc im w walce z Palestyńczykami, Brytyjczycy uzbrajali i szkolili osadników, którym zezwolono na wjazd do kraju) umożliwiło wypromowanie dziwacznej idei, jakoby ruch syjonistyczny ze swej natury był ruchem antykolonialnym.
A przecież nie da się zaprzeczyć, że początkowo syjonizm, oczekując wsparcia od imperium brytyjskiego, przywarł doń kurczowo i zdołał się przyjąć w Palestynie wyłącznie dzięki niesłabnącym wysiłkom brytyjskiego imperializmu. Nie mogło być inaczej, ponieważ, jak podkreślał Żabotyński, tylko Brytyjczycy mieli środki na przeprowadzenie kolonialnej wojny, koniecznej, by stłumić opór Palestyńczyków wywołany przejmowaniem ich kraju. Ta wojna trwa nadal, prowadzona niekiedy otwarcie, niekiedy skrycie, ale nieodmiennie z milczącym lub jawnym przyzwoleniem mocarstw; została też usankcjonowana przez organy międzynarodowe – Ligę Narodów i ONZ – zdominowane przez te mocarstwa.
Dziś konflikt, którego źródłem było klasyczne dziewiętnastowieczne europejskie przedsięwzięcie kolonialne zorganizowane na nieeuropejskiej ziemi, wspierane stale od 1917 roku przez zachodnie imperia, rzadko opisywany jest w tak bezpośredni sposób. Na odwrót: tych, którzy analizują nie tylko izraelskie osadnictwo w Jerozolimie, na Zachodnim Brzegu i na okupowanych syryjskich Wzgórzach Golan, ale także całe syjonistyczne przedsięwzięcie, ujmując je – na podstawie jego źródeł i charakteru – w kategoriach kolonializmu osadniczego, często się szkaluje i potępia. Wiele osób nie potrafi zaakceptować sprzeczności, polegającej na tym, że syjonizm, który bez wątpienia odniósł sukces i stworzył w Izraelu kwitnący twór państwowy, ma u swoich źródeł projekt z kategorii kolonializmu osadniczego (podobnie jak w przypadku innych nowoczesnych państw: Stanów Zjednoczonych, Kanady, Australii, Nowej Zelandii). Wielu ludzi nie potrafi też przyznać, że syjonizm nic by nie zdziałał bez wsparcia potęg imperialnych: najpierw Wielkiej Brytanii, a później Stanów Zjednoczonych. Co za tym idzie, syjonizm mógł być i był zarazem ruchem narodowym oraz osadniczym ruchem kolonialnym.
Podjąłem decyzję, że nie napiszę wyczerpującego opracowania palestyńskiej historii, skupię się natomiast na sześciu punktach zwrotnych. Tych sześć wydarzeń – od ogłoszenia w 1917 roku deklaracji Balfoura, która przesądziła o losie Palestyny, do oblężenia przez Izrael Strefy Gazy i sporadycznych wojen wydawanych ludności Gazy na początku XXI wieku – potwierdza kolonialny charakter stuletniej wojny z Palestyną, a także uwypukla kluczową rolę, jaką odegrały w tej wojnie obce mocarstwa[28]. Opowiadam tę historię po części z perspektywy doświadczeń Palestyńczyków żyjących w czasach tej wojny, wśród których są członkowie mojej rodziny – świadkowie wielu z opisywanych tu epizodów. Uwzględniłem własne wspomnienia z tych wydarzeń, w których uczestniczyłem, materiały należące do mojej i innych rodzin oraz zbiór pierwszoosobowych relacji. Moim celem niezmiennie jest wykazanie, że cały konflikt postrzegać należy zupełnie inaczej, niż nakazuje większość dominujących aktualnie interpretacji.
Jestem autorem kilku książek naukowych i licznych artykułów poświęconych różnym aspektom palestyńskiej historii[29]. Podstawy niniejszej pracy również są akademickie, ona też opiera się na badaniach; pojawia się tu jednak także wymiar pierwszoosobowy, zazwyczaj nieobecny w naukowej historiografii. Chociaż członkowie mojej rodziny przez lata byli zaangażowani w wydarzenia w Palestynie, podobnie jak ja sam, czy to jako świadek, czy jako uczestnik, nasze doświadczenie, jeśli pominąć przywileje wynikające z naszej pozycji i przynależności klasowej, nie jest wyjątkowe. Można by wykorzystać wiele podobnych relacji, nawet jeśli w przypadku historii oddolnej i historii innych warstw palestyńskiego społeczeństwa sporo tematów wciąż jeszcze czeka na zrelacjonowanie. Niezależnie od napięć nieuchronnie związanych z wybranym przeze mnie podejściem, jestem przekonany, że pomoże ono naświetlić perspektywę nieobecną w znacznej części literatury opowiadającej historię Palestyny.
Powinienem dodać, że nie chcę tu przedstawiać „żałobnej koncepcji” ostatnich stu lat palestyńskiej historii – żeby przywołać błyskotliwą krytykę dziewiętnastowiecznego trendu w żydowskiej historiografii przeprowadzoną przez wielkiego historyka Sala Barona[30]. Palestyńczycy są przez sympatyków sprawców ich ucisku oskarżani o to, że upajają się pozycją ofiary. Faktem jest, że podobnie jak wszystkie rdzenne populacje dotknięte wojnami kolonialnymi Palestyńczycy stawiają czoła przeciwnościom, które są zniechęcające, a niekiedy obezwładniające. Prawdą jest także, że doznali wielu klęsk, że często byli podzieleni i nieudolnie dowodzeni. Ale nie znaczy to, że nie potrafili niekiedy skutecznie pokonywać przeciwności ani że w pewnych sytuacjach po prostu nie mieli możliwości podjęcia lepszych decyzji[31]. Nie możemy przy tym ignorować ogromnych międzynarodowych i imperialnych sił zjednoczonych przeciwko nim, których rola bywa nierzadko umniejszana, a wobec których Palestyńczycy wykazali się wybitną odpornością i zdolnością trwania w oporze. Mam nadzieję, że niniejsza książka zdoła o tym opowiedzieć i że pomoże odzyskać część z tego, co zostało wyretuszowane z historii przez ludzi, którzy kontrolują cały obszar dawnej Palestyny i całą o niej narrację.
Przypisy