Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Zemsta nabrała osobistego wymiaru… Nowa powieść Jeffreya Archera!
Jedno z najbardziej zachwycających miast świata… Miliardowa transakcja poważnie zagrożona. Wieczór w elitarnym, luksusowym miejscu zakończony morderstwem. Brytyjski rząd na krawędzi kryzysu.
W samym sercu brytyjskich elit… Lord Hartley, potomek arystokratycznego rodu, żegna się z życiem. Jego testament rozpęta fatalną w skutkach zawieruchę.
Dwa morderstwa. Akcja na dwóch odległych od siebie kontynentach. Wydarzenia wzajemnie niepowiązane w oczywisty sposób. Dlaczego oba tragiczne zajścia wplatają się w misternie skonstruowany plan zemsty? Czy elitarna jednostka Williama Warwicka ze Scotland Yardu zdoła odkryć prawdę, nim będzie za późno?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 393
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 51 min
Lektor: Jakub Kamieński
Jeffrey Archer w REBISIE
ALE TO NIE WSZYSTKO
CO DO GROSZA
CÓRKA MARNOTRAWNA
CZY POWIEMY PANI PREZYDENT?
DZIEŁO PRZYPADKU
DZIENNIKI WIĘZIENNE
FAŁSZYWE WRAŻENIE
I TAK WYGRASZ
JEDENASTE PRZYKAZANIE
KANE I ABEL
KOŁCZAN PEŁEN STRZAŁ
KRÓTKO MÓWIĄC
NA KOCIĄ ŁAPĘ
PIERWSZY MIĘDZY RÓWNYMI
SPRAWA HONORU
STAN CZWARTY
SYNOWIE FORTUNY
ŚCIEŻKI CHWAŁY
WIĘZIEŃ URODZENIA
ZŁODZIEJSKI HONOR
CZAS POKAŻE
ZA GRZECHY OJCA
SEKRET NAJPILNIEJ STRZEŻONY
OSTROŻNIE Z MARZENIAMI
POTĘŻNIEJSZY OD MIECZA
W GODZINIE PRÓBY
TO BYŁ CZŁOWIEK!
EWANGELIA WEDŁUG JUDASZA
NIC BEZ RYZYKA
UKRYTE NA WIDOKU
PRZYMKNIĘTE OKO SPRAWIEDLIWOŚCI
PO MOIM TRUPIE
W NASTĘPNEJ KOLEJNOŚCI
Alison Prince
1963–2023
Simon Winchcombe Henry Howard Hartley premiera poznał rano w dniu, w którym wieczorem ostatni raz widział się ze swoim ojcem.
Zanim doszło do jego spotkania z szefem brytyjskiego rządu, sprawy przedstawiały się następująco:
Od dwustu lat członkowie rodziny Hartleyów albo wstępowali do stanu duchownego i u schyłku życia piastowali godności biskupie, albo zasiadali w Izbie Gmin, by następnie w randze ministrów wejść w skład gabinetu brytyjskiej Korony.
Wielce czcigodny John Hartley, ojciec Simona, członek Tajnej Rady Królewskiej Wielkiej Brytanii i kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego, odznaczony Krzyżem Zasługi za akty wyjątkowej odwagi w czasie służby wojskowej, nie naruszył tej tradycji i – po zakończeniu imponującej kariery ministra spraw wewnętrznych – objął mandat w Izbie Wyższej jako lord Hartley z Bucklebury. Matka Simona, Sybil, przede wszystkim zajmowała się prowadzeniem domu i wychowywaniem dziecka i okazjonalnie tylko angażowała się w akcje dobroczynne. Zresztą w rzeczywistości niczego więcej nie oczekiwano od żony żadnego Hartleya. Gdy na świat przyszedł Simon – w tym miejscu warto nadmienić, że wszyscy chłopcy w rodzinie Hartleyów otrzymywali imiona apostołów – jego rodzice uznali, że również ich syn pójdzie w ślady męskich potomków i zostanie biskupem albo ministrem. Gdyby tak potoczyły się jego losy, ta opowieść nie zostałaby napisana.
Albowiem Simon, ich jedyny syn, już od dzieciństwa nie wykazywał zainteresowania rodzinną tradycją. W wieku jedenastu lat zdobył stypendium i rozpoczął naukę w szkole ogólnokształcącej w północnym Londynie, mimo że czekało na niego miejsce w prywatnej szkole w Harrow, w której dotychczas kształcili się wszyscy chłopcy z rodziny Hartleyów. Po ukończeniu szkoły średniej nie poszedł na studia teologiczne ani polityczne do King’s College w Cambridge, lecz na prawnicze do King’s College w Londynie.
Trzy lata później Simon znów wyłamał się z rodzinnej tradycji, ponieważ jako pierwszy z Hartleyów ukończył studia z wyróżnieniem pierwszej klasy, podczas gdy większość z nich opuszczała mury uczelni z nagrodą drugiej albo – tylko sporadycznie – trzeciej klasy. Jakby tego było mało, po studiach wyjechał do Bostonu, gdzie podjął naukę w tak zwanej Harvard Business School i obracał się tam w gronie jankesów, co nie do końca podobało się jego ojcu.
Po dwóch latach Simon wrócił do ojczyzny z dyplomem zamorskiego Cambridge i posypały się oferty pracy w londyńskim City. Spośród kilkunastu ostatecznie wybrał stanowisko stażysty w Kestrals Bank z początkowym wynagrodzeniem znacznie przewyższającym dochody ojca – ministra w gabinecie Korony.
Przez następne dziesięć lat nieczęsto opuszczał Square Mile, na ogół tylko na czas podróży do odległych krajów, gdzie z powodzeniem negocjował spektakularne kontrakty, wzbudzając podziw współpracowników i przysparzając bankowi zysków.
W wieku czterdziestu lat ożenił się z urodziwą i uzdolnioną Hannah. Doczekał się dwóch synów, Roberta i Christophera – nawiasem mówiąc, żaden z nich nie otrzymał imienia apostoła – i jako najmłodszy dyrektor Kestrals zasiadł w zarządzie banku. Powszechnie uważano, że wcześniej czy później zostanie jego prezesem.
W istocie tak mogłoby być, gdyby nie zadzwonił telefon z Downing Street 10 z zaproszeniem Simona na rozmowę z premierem w sprawie wagi państwowej.
Przed opuszczeniem rezydencji premiera Simon obiecał Blairowi, że przemyśli jego propozycję i do końca tygodnia powiadomi go o swojej decyzji.
Gdy znalazł się na Whitehall, przywołał taksówkę i udał się na stację Paddington, gdzie dotarł ze sporym zapasem czasu, by spokojnie zdążyć na pociąg do domu w Berkshire.
W drodze do Bucklebury rozważał propozycję premiera i zastanawiał się, jak zareagują na nią bliscy. Ojciec oznajmi, że nie ma wyboru, powtarzając słowa „honor”, „obowiązek” i „poświęcenie”. Nie był pewien, co powie Hannah, ale nie miał wątpliwości, że jego dwaj nastoletni synowie zdecydowanie podniosą kwestię praw człowieka – a raczej ich lekceważenia w Arabii Saudyjskiej, zwłaszcza w stosunku do kobiet.
Hannah z posępnym wyrazem twarzy czekała na Simona przed stacją.
Pocałował ją w policzek, zajął w samochodzie miejsce pasażera i od razu zapytał o stan ojca.
– Niestety bez zmian – odpowiedziała. Uruchomiła silnik mini i powoli wyjechała z parkingu na główną drogę. – Dziś rano twoja matka rozmawiała z lekarzem, który uważa, że to może być kwestia kilku tygodni, a nawet dni…
Oboje zamilkli. Hannah wjechała na spokojną wiejską drogę biegnącą wśród zielonych pastwisk, na których owce, wyczuwając nadchodzący deszcz, skupiały się w niewielkie grupki.
– Czeka na ciebie – przerwała ciszę. – Wspomniał, że musi z tobą omówić kilka rodzinnych spraw.
Simon doskonale wiedział, o jakie sprawy ojcu chodzi, i z przykrością myślał o jednej, której dłużej nie można było unikać.
Po kilku kilometrach Hannah zjechała z drogi, zwolniła i skręciła na długi podjazd prowadzący do rezydencji, w której rodzina Hartleyów mieszkała od 1562 roku.
Zatrzymała się i niemal w tej samej chwili otworzyły się frontowe drzwi, w których stanęła lady Hartley. Na powitanie zeszła po schodach i mocno przytuliła syna.
– Ojciec bardzo chce się z tobą zobaczyć – szepnęła mu do ucha – więc może od razu idź do niego, a ja przygotuję herbatę dla nas wszystkich.
Simon wszedł do domu i wolnym krokiem udał się na górę. Przystanął na podeście przed olejnym portretem swojego wybitnego przodka, czcigodnego Davida Hartleya, parlamentarzysty, z podziwem przyglądał się mu przez chwilę, po czym delikatnie zapukał do drzwi sypialni.
Od jego ostatniej wizyty minęło zaledwie kilka dni, ale stan ojca wyraźnie się pogorszył. Simon ledwo rozpoznał jego wspartą na poduszkach wątłą postać z przerzedzonymi włosami i bladą cerą. Ojciec, ciężko oddychając, wyciągnął kościstą dłoń, którą Simon ujął i przysiadł obok niego na łóżku.
– Z jakiego powodu premier chciał się z tobą spotkać? – zapytał lord Hartley, zanim przywitał się z synem.
– Poprosił, żebym stanął na czele brytyjskiej delegacji do Arabii Saudyjskiej, która ma negocjować duży kontrakt zbrojeniowy.
Ojciec nie krył zdumienia.
– Nie spotka się to z wielkim entuzjazmem – skomentował. – Zwłaszcza lewicowych członków partii premiera, którzy nieustannie przypominają, że Saudyjczycy utrzymują zakaz tworzenia związków zawodowych.
– Być może – odparł Simon. – Jednak gdyby udało nam się zawrzeć ten kontrakt, to właśnie związki zawodowe ucieszy możliwość zapewnienia tysięcy nowych miejsc pracy w całym kraju.
– Nie wspominając o milionach, które zaczną napływać do Skarbu Państwa.
– O miliardach – skorygował Simon. – Blair kilkakrotnie mi powtórzył, że jeżeli nie zdobędziemy tego kontraktu, to dostaną go Francuzi.
– Wystarczający powód, żebyś się podjął tej misji, synu – uznał starszy pan. – A skoro prawdopodobnie nie będzie cię tu przez kilka tygodni, może nawet miesięcy, to przed twoim wyjazdem musimy omówić kilka spraw. „Stare porządki przemijają, ustępując nowym” – zacytował słowa ulubionego poety i mówił dalej – mogę więc tylko mieć nadzieję, że pewnego dnia zamieszkasz w Hartley Hall i będziesz się opiekować matką. To naturalna kolej rzeczy.
– Masz moje słowo, ojcze – obiecał Simon.
– Nie chcę, żeby twoja matka martwiła się o sprawy finansowe. Nadal daje kelnerom szylinga napiwku i uważa to za rozrzutność.
– Nie obawiaj się, ojcze – powiedział Simon. – Już ustanowiłem fundusz powierniczy na jej nazwisko, którym będę osobiście zarządzał w jej imieniu. Nie będzie musiała się przejmować żadnymi chwilowymi problemami finansowymi.
– Jest jeszcze jedna ważna sprawa – kontynuował ojciec. – Chodzi o Deklarację niepodległości Jeffersona, która, jak wiesz, jest w naszej rodzinie od ponad dwustu lat. Powinniśmy już dawno spełnić życzenie byłego prezydenta. Dlatego też umówiłem się na spotkanie z ambasadorem Stanów Zjednoczonych, by przekazać mu czystopis wraz z listem na dowód, że ten wielki człowiek zawsze zamierzał przekazać ów akt narodowi amerykańskiemu.
– „W dogodnym czasie” – przypomniał mu Simon.
– Szczerze mówiąc, nie przyszło mi do głowy, że ten czystopis ma jakąkolwiek wartość oprócz pamiątkowej. Dopiero niedawno przeczytałem, że jedna z wydanych drukiem kopii deklaracji sporządzonej przez Benjamina Franklina została sprzedana za ponad milion dolarów, i po raz pierwszy się zaniepokoiłem.
– Niepotrzebnie, ojcze. Gdy tylko zakończą się negocjacje umowy zbrojeniowej, zaraz po powrocie złożę wizytę w ambasadzie amerykańskiej i przekażę deklarację ambasadorowi w twoim imieniu.
– Wraz z listem wyrażającym życzenie Jeffersona, by została przekazana Kongresowi. Treść listu przypomni ludziom, że nasza rodzina miała swój udział w tym ważnym dla historii wydarzeniu. Natomiast pięć pozostałych listów powinno zostać w rodzinnych archiwach, a pieczę nad nimi musi przejąć twój pierworodny, który… jak sądzę po odgłosach… właśnie do nas zmierza. Choć może się mylę i zaraz tu wpadnie cała sfora chartów.
Simon uśmiechnął się, uradowany, że ojciec nie stracił poczucia humoru. Otworzył drzwi i wpuścił do środka pozostałych członków rodziny.
Robert pierwszy przywitał się z dziadkiem, ale nim zbliżył się do łóżka, starszy pan powiedział:
– Robercie, muszę mieć pewność, że potrafisz powtórzyć słowa, które Thomas Jefferson napisał do twojego praprzodka ponad dwieście lat temu.
Robert szeroko się uśmiechnął, wyraźnie z siebie zadowolony. Wyprostował się i zaczął:
– „Drogi panie Hartley”.
– Data i adres – poprosił senior.
– Hôtel de Langeac, Paryż, 11 sierpnia 1787.
– Kontynuuj – zachęcił go dziadek.
– „Pozwolę sobie zająć Panu trochę czasu tym listem, który przesyłam wraz czystopisem Deklaracji niepodległości. Niedawno przedłożyłem ją Kongresowi. Zawiera dwie klauzule, które omawialiśmy podczas naszego spotkania w Londynie: dotyczącą zniesienia niewolnictwa oraz uregulowania przyszłych stosunków z królem Jerzym III po uzyskaniu przez nas niepodległości. Kopie tego dokumentu, sporządzone przez mojego przyjaciela i współpracownika, Benjamina Franklina, zostały przekazane zainteresowanym osobom.
Z wielkim żalem informuję, że obie klauzule zostały odrzucone przez Kongres, pomimo moich zabiegów i argumentów. Chciałbym jednak, aby Pan wiedział, że Pańskie światłe i wyważone rady nie pozostały bez echa – uczyniłem wszystko, co w mojej mocy, aby przekonać moich kolegów do słuszności Pańskiego punktu widzenia.
Proszę, by po zapoznaniu się z tym aktem zwrócił mi go Pan w dogodnym dla siebie czasie. Chciałbym również poinformować, że moim zamiarem jest przekazanie tego dokumentu narodowi, aby przyszłe pokolenia Amerykanów mogły zrozumieć wysiłki ojców założycieli i docenić także Pański wkład w te starania. Z niecierpliwością oczekuję Pańskiej odpowiedzi i zapewniam o moim głębokim szacunku i uznaniu.
Z poważaniem, oddany i uniżony sługa Thomas Jefferson”.
Simon otoczył ramieniem matkę, gdy jego syn zbliżał się do końca listu, którego – podobnie jak ojciec i dziadek – nauczył się na pamięć.
– Obiecaj mi, że nauczysz go swoje pierworodne dziecko i zadbasz, by potrafiło wyrecytować ten list z pamięci przed dwunastymi urodzinami – poprosił wnuka lord Hartley.
– Daję ci moje słowo, dziadku – przyrzekł Robert.
Simon nie mógł powstrzymać łez, widząc uśmiech zadowolenia na twarzy ojca, choć z niepokojem przeczuwał, że widzi go po raz ostatni.
„Odnoszę wrażenie, że w Białym Domu jeszcze nigdy – być może z wyjątkiem czasów, gdy Thomas Jefferson jadał tu we własnym towarzystwie – nie zebrało się tak znakomite grono wielkich umysłów i wybitnych talentów”.
Fragment przemówienia prezydenta Johna F. Kennedy’ego podczas kolacji z okazji uhonorowania laureatów Nagrody Nobla 29 kwietnia 1962
Limuzyna zatrzymała się przed wjazdem do klubu. Ochroniarz zerknął na tylne siedzenie i skinął głową. Podniósł się szlaban i szofer mógł jechać dalej długą aleją prowadzącą do willi w pałacowym stylu, która wyglądała, jakby ją przeniesiono prosto z Monte Carlo. Przed nią przystanął.
Saudyjczycy potrafią skopiować wszystko, co się da kupić za pieniądze, pomyślał Simon, gdy wysiadł z limuzyny i wszedł do środka.
Od tygodnia był w Rijadzie po intensywnym szkoleniu wdrażającym, które odbył pod okiem kilkuosobowego zespołu ekspertów w Ministerstwie Obrony. Obejmowało ono bardzo obszerną tematykę – od budowy i działania tłoków silnikowych do okrętów podwodnych poprzez normy prawne i zwyczaje religijne szariatu, po zasady etykiety dotyczące na przykład zwracania się do księcia z rodziny królewskiej. Miał do pomocy pana Trevelyana z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, który jednak tego wieczoru Simonowi nie towarzyszył.
Hartley miał się spotkać z Hanim Khalilem, miejscowym agentem poleconym przez ambasadora. Kestrals Bank nie zezwalał na korzystanie z usług pośredników w prowadzeniu interesów zagranicznych, ale rząd brytyjski był o wiele mniej przeczulony nie tylko dlatego, że jego konkurenci w negocjacjach umowy zbrojeniowej – Francuzi, Włosi i Amerykanie – dobrze się orientowali, jak grać według zasad „prawdziwego świata”.
Simon wiedział, że standardowa stawka formalnie umocowanego agenta wynosi dziesięć procent wartości transakcji, a jeśli znajdzie się taki, który będzie skłonny wykonać pracę po niższych kosztach, oznacza to, że nie ma bezpośredniego dostępu do ministra. Pośrednicy oferujący usługi po wyższej cenie byli chciwi i oskubywali obie strony. Simon nie chciał współpracować ani z pierwszymi, ani z drugimi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że decyzja o wyborze odpowiedniej osoby do reprezentowania Brytyjczyków przy tak istotnym kontrakcie będzie najważniejsza, jeśli w ogóle chcą mieć szansę na pokonanie Francuzów. Ostatecznie, choć z niechęcią, zdecydował się na libańskiego agenta Haniego Khalila, który – jak go zapewniono – ma dar przekonywania ministra obrony, księcia Majida bin Talala Al Sauda.
Właśnie z Khalilem Simon miał spotkać się tego wieczoru w położonym kilka kilometrów za Rijadem klubie o oficjalnej nazwie Overseas Club, ale znanym – jak zawczasu przestrzegł go ambasador – jako „klub kompromisów”.
Przy drzwiach wejściowych wystarczyło, że Simon tylko szepnął budzące respekt imię i nazwisko Haniego Khalila, a menedżer klubu od razu go zaprosił do środka i poprowadził długim korytarzem do ogromnej, wystawnej sali, a tam do siedzącego w głębi przy barze mężczyzny, obok którego było wolne miejsce.
Nieznajomy miał na sobie elegancki, modny garnitur, prawdopodobnie szyty na miarę na Savile Row. Uśmiechnął się do Simona jak do przyjaciela, chociaż widzieli się po raz pierwszy.
– Nazywam się Hani Khalil – przedstawił się, wyciągając rękę. – Dziękuję za przybycie. Minister obrony poprosił mnie, bym powitał cię w Rijadzie i przekazał, że z niecierpliwością czeka na wasze spotkanie. – Uśmiech nie zniknął mu z twarzy. – Czego się napijesz?
– Tylko soku pomarańczowego – zdecydował Simon, przypominając sobie przestrogę ambasadora. Wielokrotnie miał do czynienia z rekinami pływającymi w takich samych wodach jak Khalil. Niejeden taki trafił do więzienia, ale wielu uhonorowano tytułami szlacheckimi. Potrafił sobie radzić z jednymi i drugimi.
Usiadł i przesunął wzrokiem po sali z kosztownymi obrazami i stylowymi meblami, przyjrzał się obecnym w niej kobietom.
– Taki uznany specjalista jak ty – zaczął Khalil – z pewnością wie, że naprawdę liczącymi się kandydatami na partnerów umowy handlowej o dostawę broni są tylko Francuzi i Brytyjczycy.
– Co z Amerykanami? – zapytał Simon, mimo że dobrze znał powód ich niedawnej taktycznej rezygnacji z ubiegania się o nią.
– Nie mają szans, dopóki Gore liczy na prezydenturę – wyjaśnił Khalil. – Wyraźnie nie jest zainteresowany udziałem w projekcie, który mógłby zniechęcić jego żydowskich sponsorów w kraju do finansowania jego kampanii.
– A Włosi? – zapytał Simon.
– Chcą zbyt dużego kawałka tortu – odpowiedział Khalil. – Zresztą wszyscy wiedzą, że nie mogą dostarczyć potrzebnego sprzętu, więc nigdy nie mieli realnych szans.
Choć Simon nie dowiedział się niczego, o czym wcześniej nie wiedział, zaczynał wyczuwać siedzącego obok agenta.
– Ale to nie dotyczy Francuzów – wypowiedział kolejną dobrze przygotowaną kwestię.
– Masz rację, przyjacielu. W rzeczywistości to oni są waszymi jedynymi i poważnymi konkurentami. Jednak mogę ci dać słowo, że z moją pomocą, jako waszego przedstawiciela, wrócą do Paryża z niczym – zapewnił Khalil, jakby kontrakt już został podpisany.
– Czego oczekujesz w zamian za swoje usługi? – zapytał Simon.
– Jestem pewien, że dobrze wiesz, Simonie, że dziesięć procent jest standardową stawką w takich transakcjach.
– Dziesięć procent od trzech miliardów funtów to zawrotna suma pieniędzy.
– A dziesięć procent od niczego to nic – zauważył Khalil. – Musisz pamiętać, że minister ma dużą rodzinę na utrzymaniu, a jedna osoba w szczególności będzie oczekiwała znacznej części tego tortu, mnie natomiast przypadnie w udziale kilka okruszków, na które muszę sobie dobrze zasłużyć.
– Jedna osoba w szczególności? – powtórzył Simon.
– Książę Ahmed bin Majid, drugi syn ministra obrony, który od wielu lat jest moim bliskim przyjacielem. W istocie do tej pory wspólnie zrealizowaliśmy już kilka transakcji.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych dostarczyło Simonowi obszerną dokumentację o księciu Ahmedzie bin Majidzie, nazwanym w niej Czarnym Księciem, w której został przedstawiony w nie najlepszym świetle.
– Umówiłem cię już na audiencję u księcia Majida na jutro na dziesiątą rano – kontynuował Khalil. – Właśnie dlatego musiałem się z tobą spotkać dziś wieczorem.
Simon słuchał, jak Khalil zbyt entuzjastycznie stara się go przekonać, że transakcja jest już praktycznie zamknięta. Tym bardziej nabierał podejrzeń, że ostatecznie Khalil i Czarny Książę odejdą z kilkoma milionami funtów więcej na koncie w szwajcarskim banku, a on będzie musiał wytłumaczyć premierowi, że umowę sfinalizowano, zanim zdążył wylądować w Rijadzie.
Simon sączył sok pomarańczowy, podczas gdy Khalil bez specjalnych zahamowań pozwalał barmanowi dolewać sobie brązowego trunku z butelki, z której usunięto etykietę z pardwą szkocką.
Starał się koncentrować na tym, co mówi przedstawiciel ministra obrony.
– Widzę, że wasz włoski konkurent, Paolo Conti, jest tu z nami dziś wieczorem.
Simon przeniósł wzrok na drugą stronę sali, gdzie dostrzegł mężczyznę, który jedną ręką obejmował atrakcyjną blondynkę, a drugą trzymał na jej udzie. Włoch robił wrażenie podchmielonego, ale on nie miał porannego spotkania z ministrem. Według informacji z Ministerstwa Spraw Zagranicznych pan Conti słynął z włoskiego uroku i mafijnych powiązań, a umieszczenie Włochów na krótkiej liście było w ocenie dyplomatów jedynie zabiegiem wizerunkowym.
– I to jest kolejny kontrakt, którego nie sfinalizuje – powiedział Khalil i upił kolejny łyk whisky.
Simon uważniej przyjrzał się kobiecie siedzącej obok Contiego, która popijała szampana. Wyglądała na dwudziestokilkulatkę, może ledwie przekroczyła trzydziestkę, ale co do źródła jej utrzymania nie było wątpliwości: czarna skórzana spódnica mini i przezroczysta jedwabna bluzka z pewnością nie były strojem akceptowanym na ulicach Rijadu ani nawet w pięciogwiazdkowym hotelu, których w mieście nie brakowało. Jednak w tym prywatnym zakątku nie obowiązywały zasady z zewnątrz, o czym świadczyła obecność skąpo ubranych kobiet i rzędy nieoznakowanych butelek na półkach.
– Conti wciąż jest przekonany, że ma szansę – ciągnął Khalil, gdy usłużny barman napełniał mu szklankę kolejną porcją zakazanego trunku.
– Chodzi o dziewczynę czy o kontrakt? – żartobliwie zapytał Simon.
– O jedno i drugie – odrzekł Khalil. – Ale Conti nie wie, że Avril jest jedną z ulubienic księcia Ahmeda, a jeśli ten stanie tu w progu i zobaczy ją z innym mężczyzną, posypią się iskry, możesz mi wierzyć. Syn ministra ma krótki lont, a wydaje mi się, że Conti za moment go podpali.
– Chcesz powiedzieć, że Avril jest świadoma konsekwencji, gdyby książę się zjawił?
– Szybko się orientujesz, Simonie. Posłuchaj mojej rady: wróć do hotelu, zanim książę Ahmed tu przybędzie. Tymczasem ja wykreślę Włocha z listy kandydatów. A może chcesz dostać Avril, gdy książę sobie pójdzie?
– Nie, dziękuję – odparł Simon. – Skorzystam z twojej rady i wcześnie położę się spać. – Nie spojrzał drugi raz na młodą kobietę, pomyślał o Hannah, która zapewne przygotowuje kolację dla chłopców, a oni w tym czasie odrabiają lekcje. Swoje zadanie już wykonał i teraz pozostało mu tylko porządnie się wyspać.
– A tak przy okazji, Avril nie jest Francuzką – dodał Khalil, gdy Simon dopijał sok. – Nazywa się Jenny Prescott i pochodzi z jakiegoś Cleethorpes.
Simon się roześmiał. W tej samej chwili po drugiej stronie sali gwałtownie otworzyły się drzwi. Zamaszystym krokiem wmaszerowało sześciu mężczyzn w kefiach i długich białych saubach, jakby to miejsce należało do nich – i najpewniej właśnie tak było. Nikt nie miał wątpliwości, który z nich jest księciem Ahmedem bin Majid Al Saudem ani jaką rolę mają odegrać członkowie jego obstawy, jeśli chcą pozostać u niego na służbie.
Na widok księcia Avril odsunęła się od Contiego, który wciąż trzymał dłoń na jej udzie. Dalej sprawy potoczyły się tak, jak przewidział Khalil. Książę szybkim krokiem przemierzył salę, bez uprzedzenia odepchnął Włocha na bok i usiadł między nim a młodą kobietą.
– Wynoś się, makaroniarzu! – burknął. Jego słowa były zrozumiałe w każdym języku.
Conti, chwiejąc się, wstał z uniesioną pięścią. Książę się uchylił, jednak Włoch zdążył mu zadać niezbyt silny, ale celny cios, i strącił mu kefię. Ukazała się łysa głowa księcia, który wyraźnie nie był z tego zadowolony.
Simon nie wierzył własnym oczom. Od razu stało się jasne, że oprócz niego kilku innych gości klubu jest równie zaskoczonych. Tylko Khalil przyglądał się niewzruszony, jakby sam tę scenkę wyreżyserował.
Książę poprawiał nakrycie głowy, gdy Conti ponownie się zamachnął, jednak nim zdążył zadać cios, dwaj ochroniarze Ahmeda rzucili się na Włocha i chwycili go za ręce. Już mieli go wyprowadzać z sali, gdy gwałtownie pochylił się do przodu i splunął księciu w twarz. Ahmed skoczył na niego, a Conti w obronie własnej chwycił księcia za gardło, czym tylko bardziej go rozwścieczył.
Zanim ochroniarze zdążyli odciągnąć Contiego, książę wyciągnął spod saubu krótki zakrzywiony sztylet i bez zastanowienia ugodził nim przeciwnika w klatkę piersiową. Avril wydała przeraźliwy krzyk. Ahmed odepchnął Włocha i wybuchnął śmiechem.
Ochroniarze puścili ofiarę i przyglądali się jak, przyciskając dłonie do piersi, walczy o oddech i osuwa się na podłogę.
Przerażony Simon, mimo przestróg ambasadora przed Czarnym Księciem, nie był przygotowany na tak dramatyczne zdarzenie. Odwrócił się do barmana i zawołał: „Na litość boską, wezwij karetkę!” – ale ten nawet nie drgnął.
– Lepiej się nie mieszać – poradził Khalil. – I warto pamiętać, że to syn ministra obrony, a bez aprobaty jego ojca twoje nazwisko nie znajdzie się pod kontraktem.
Simon zawahał się. Krzyk Avril zamienił się w szloch. Książę, nie zwracając na nią uwagi, pochylił się i powoli wyciągnął sztylet z klatki piersiowej Contiego. Włoch wydał przeciągły jęk, który wprawił Ahmeda w dobry nastrój.
Simon z przerażeniem zauważył, że niektórzy cudzoziemcy, nie chcąc uczestniczyć w rozwijającym się dramacie, próbują wymknąć się po cichu z sali. Sam również poszedłby ich śladem, ale nie potrafił przejść do porządku dziennego nad tym, co działo się na jego oczach.
Wtem starszy mężczyzna, którego wcześniej nie zauważył, spokojnym krokiem przemierzył salę i szepnął coś księciu do ucha. Ahmed zawahał się chwilę, po czym wytarł ostrze sztyletu o nogawkę spodni Contiego. Poprawił kefię i ruszył do drzwi, które otworzył przed nim jeden z jego ochroniarzy. Ahmed obejrzał się, ale nie zatrzymał wzroku na swojej ofierze, lecz na Avril.
– Jeśli ci uroda miła – wymamrotał, przesuwając sztylet po własnej szyi – trzymaj język za zębami. – Schował sztylet do pochwy i wyszedł, a za nim podążyli członkowie jego świty, oprócz jednego.
Simon nie mógł oderwać wzroku od Contiego, który nadal próbował zatamować krew teraz wypływającą z rany jak woda z kranu. Khalil natomiast wydawał się jedynym w pomieszczeniu zachowującym spokój, jakby oglądał scenę z horroru, który już widział.
Hartley postanowił zignorować radę Khalila i ruszył na pomoc Contiemu z nadzieją, że jeszcze nie jest za późno – wtedy z oddali dobiegł go sygnał syreny.
– Dla niego nie ma już ratunku – odezwał się Khalil, zaciskając mocno dłoń na ramieniu Simona. – Lepiej wyjdź stąd, zanim przyjedzie policja, a rano na spotkaniu u ministra obrony zachowuj się tak, jakby cię tu nie było.
Simon w dalszym ciągu trwał w bezruchu. Dźwięk syreny policyjnej się zbliżał.
– Jutro o dziewiątej trzydzieści odbiorę cię z hotelu. Bez problemu zdążymy na spotkanie z ministrem.
Simon patrzył na Włocha, który już się nie poruszał, i z żalem uznał, że nic nie może dla niego zrobić. Po raz ostatni zerknął na bezwładne ciało i wyszedł z klubu. Na ulicy wsiadł do czekającego samochodu.
– Do hotelu – powiedział, gdy dźwięk syreny dobiegał z coraz bliższej odległości. – Ruszaj! – ponaglił stanowczo, widząc radiowóz, który wyłonił się zza rogu i chwilę później z piskiem opon zatrzymał przed klubem.
Zaraz potem usłyszał drugą syrenę i ponownie ogarnęło go poczucie winy, że nie pomógł Włochowi. Modlił się, żeby to była karetka pogotowia i jeszcze zdążyła na ratunek.
Tymczasem w klubie najbardziej zaufany powiernik księcia podszedł do Khalila i w milczeniu wręczył libańskiemu agentowi gruby plik pieniędzy, po czym także zniknął, nawet nie spojrzawszy na ofiarę.
Khalil odliczył kilka banknotów i najpierw wręczył zapłatę barmanowi, który schował ją do kieszeni. Następnie zaproponował premię Avril, ale ona rzuciła mu banknoty prosto w twarz. Wzruszył ramionami, pozbierał je i rozdał mniejsze kwoty kilku dziewczynom, które jeszcze nie opuściły klubu. Zgodnie twierdziły, że niczego nie widziały – nie po raz pierwszy.
Gdy jako ostatniemu wypłacał należność kelnerowi, do sali wpadli funkcjonariusze policji. Khalil wciąż trzymał w ręku połowę banknotów z pliku, które natychmiast wręczył dowodzącemu oficerowi, a ten najpierw je schował, a dopiero potem przeniósł uwagę na ciało leżące na podłodze w kałuży krwi.
Khalil, który rozdzielił cały bakszysz i tym razem bez żalu zrezygnował ze swoich dziesięciu procent, wyszedł z klubu.
Miał na oku o wiele większe trofeum.
Simon pożegnał kierowcę pod hotelem, wjechał windą na najwyższe piętro do swojego apartamentu, rozebrał się, wziął długi, zimny prysznic i rzucił się na łóżko.
Nie mógł zasnąć. Koszmarne odsłony wieczornego zdarzenia jedna po drugiej stawały mu przed oczami, a przejście od poprzedniej do następnej odbywało się automatycznie bez używania przycisku. Starał się skupić na precyzyjnie sformułowanych pytaniach, które będzie musiał zadać ministrowi obrony, jeżeli w ogóle będzie miał cień szansy dowiedzieć się, czy wie, co knują jego syn i Khalil. Simon miał nadzieję jeszcze tego samego dnia po południu wrócić samolotem do Londynu, ponieważ morderstwo nie wchodziło w zakres żadnej umowy, którą byłby gotów podpisać.
Wciąż jednak wracał myślami do Contiego, dla którego sprawa kontraktu skończyła się, jeszcze zanim zaczął go negocjować. Znów się pomodlił o powodzenie akcji ratunkowej, licząc, że karetka dotarła na czas.
Obudził się kilka minut po piątej zlany lepkim potem. Jeszcze raz wziął prysznic, ale chociaż długo stał pod zimną wodą, nie zmyła z niego wspomnień z poprzedniego wieczoru.
Włożył szlafrok, usiadł na brzegu łóżka i spisywał pytania, którymi zamierzał wzbudzić w ministrze fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Po pewnym czasie zrezygnował z pisania. Ubrał się w granatowy garnitur, który jego ojciec by zaakceptował, zupełnie nową białą koszulę, zawiązał zielony jedwabny krawat wybrany przez żonę. Przygotowany do wyjścia krążył po apartamencie, co chwila spoglądając na zegarek. Czekał na Khalila.
Wciąż jeszcze układał w myśli pytania w najbardziej odpowiedniej kolejności, świadomy wysokiej stawki, o jaką toczy się gra, i długoterminowych efektów trzymiliardowego kontraktu w postaci przypływu pieniędzy i wzrostu liczby nowo utworzonych miejsc pracy dla jego rodaków w ciągu co najmniej dziesięciu lat.
Jeśli Saudyjczycy wybiorą Brytyjczyków, do Skarbu Państwa wpłynie miliard funtów, a sto milionów z tej kwoty zostanie zdeponowane na anonimowym rachunku bankowym w Genewie, bez konieczności ujawnienia, co stanie się z pieniędzmi i kto je ostatecznie otrzyma.
Druga płatność, czyli kolejny miliard funtów, będzie przekazana po wysyłce wyposażenia do Rijadu.
Ostatnia transza, również miliard funtów, zostanie zrealizowana, gdy dotrze ono bezpiecznie do Rijadu, a wraz z nim sześciuset wysoko wykwalifikowanych specjalistów, którzy przez następne sześć miesięcy będą prowadzić na miejscu szkolenia z obsługi nowo nabytego sprzętu dla marynarzy, pilotów, inżynierów i żołnierzy piechoty.
Simon znów zerknął na zegarek. Wiedział, że ministrowie potrafią kazać na siebie czekać godzinę, czasem dwie, ale on tego ranka musiał punktualnie stawić się na spotkanie.
Gdy w końcu drzwi się otworzyły, był przekonany, że to Hani Khalil przyszedł po niego i razem wyruszą do ministerstwa, ale ku swemu zaskoczeniu zobaczył trzech umundurowanych funkcjonariuszy policji, którzy bez zapowiedzi wkroczyli do jego apartamentu.
– Pan Simon Hartley? – zapytał oficer z trzema srebrnymi belkami na ramieniu, zanim Simon zdążył się odezwać.
– Owszem – potwierdził bez wahania, przekonany, że zostali przysłani, by zawieźć go do Ministerstwa Obrony.
Tymczasem dwaj młodsi funkcjonariusze podeszli do niego, bez słowa wyjaśnienia chwycili za ręce, wykręcili mu je do tyłu i założyli kajdanki.
Już miał zaprotestować, gdy do pokoju wszedł Khalil bez cienia zaskoczenia na twarzy. Simon był pewien, że za chwilę funkcjonariusze zdejmą mu kajdanki i zostanie uwolniony, ale agent stał w milczeniu z niewzruszoną miną, gdy starszy oficer stanowczo oznajmił: „Jest pan aresztowany, panie Hartley”.
Minęło trochę czasu, nim Simon zdołał dojść do siebie na tyle, by zapytać, pod jakim zarzutem.
– Zabójstwa – odparł komendant policji, gdy dwaj funkcjonariusze wyprowadzali go na korytarz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: An Eye for an Eye
Copyright © 2024 Jeffrey Archer
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2024
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Małgorzata Chwałek
Projekt serii: Zbigniew Mielnik
Projekt, ilustracja i opracowanie graficzne okładki: Urszula Gireń
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Oko za oko, wyd. I, Poznań 2025)
ISBN 978-83-8338-614-0
WYDAWCA
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań, Polska
tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer