Oko za oko - Jeffrey Archer - ebook + audiobook + książka

Oko za oko ebook i audiobook

Jeffrey Archer

5,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Zemsta nabrała osobistego wymiaru… Nowa powieść Jeffreya Archera!

Jedno z najbardziej zachwycających miast świata… Miliardowa transakcja poważnie zagrożona. Wieczór w elitarnym, luksusowym miejscu zakończony morderstwem. Brytyjski rząd na krawędzi kryzysu.

W samym sercu brytyjskich elit… Lord Hartley, potomek arystokratycznego rodu, żegna się z życiem. Jego testament rozpęta fatalną w skutkach zawieruchę.

Dwa morderstwa. Akcja na dwóch odległych od siebie kontynentach. Wydarzenia wzajemnie niepowiązane w oczywisty sposób. Dlaczego oba tragiczne zajścia wplatają się w misternie skonstruowany plan zemsty? Czy elitarna jednostka Williama Warwicka ze Scotland Yardu zdoła odkryć prawdę, nim będzie za późno?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 393

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 51 min

Lektor: Jakub Kamieński

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] “Oko za oko” Jeffreya Archera, czyli siódmy, przedostatni tom z Williamem Warwickiem należy do serii z gatunku tych, których zaleca się lekturę chronologiczną, bo choć intryga kryminalna jest dla każdej części osobna, to jednak zależności pomiędzy postaciami mają tak duży wpływ na to, co z nimi się dzieje, że szkoda byłoby ich zwyczajnie nie zrozumieć. Historia “Oko za oko” tak naprawdę toczy się w trzech państwach: w Wielkiej Brytanii, Arabii Saudyjskiej oraz w Stanach Zjednoczonych. Postacie wikłają się w wielomilionowy kontrakt, przez który angielski arystokrata niesłusznie zostaje uwięziony w saudyjskim więzieniu, a Warwick wraz ze współpracownikami muszą go uwolnić. Ten wątek jest bazą intrygi, ale nie jej jedyną częścią - jest też wątek zemsty Faulknera, który właśnie ma wyjść z więzienia na wolność. Autor swoją intrygą opiera na motywach przekrętów - obserwujemy dobrych i złych, obydwie strony tak samo inteligentne, obydwie przewidujące kroki przeciwnika, n...
00



Polecamy

Jef­frey Archer w REBI­SIE

ALE TO NIE WSZYSTKO

CO DO GRO­SZA

CÓRKA MAR­NO­TRAWNA

CZY POWIEMY PANI PRE­ZY­DENT?

DZIEŁO PRZY­PADKU

DZIEN­NIKI WIĘ­ZIENNE

FAŁ­SZYWE WRA­ŻE­NIE

I TAK WYGRASZ

JEDE­NA­STE PRZY­KA­ZA­NIE

KANE I ABEL

KOŁ­CZAN PEŁEN STRZAŁ

KRÓTKO MÓWIĄC

NA KOCIĄ ŁAPĘ

PIERW­SZY MIĘ­DZY RÓW­NYMI

SPRAWA HONORU

STAN CZWARTY

SYNO­WIE FOR­TUNY

ŚCIEŻKI CHWAŁY

WIĘ­ZIEŃ URO­DZE­NIA

ZŁO­DZIEJ­SKI HONOR

CZAS POKAŻE

ZA GRZE­CHY OJCA

SEKRET NAJ­PIL­NIEJ STRZE­ŻONY

OSTROŻ­NIE Z MARZE­NIAMI

POTĘŻ­NIEJ­SZY OD MIE­CZA

W GODZI­NIE PRÓBY

TO BYŁ CZŁO­WIEK!

EWAN­GE­LIA WEDŁUG JUDA­SZA

NIC BEZ RYZYKA

UKRYTE NA WIDOKU

PRZY­MKNIĘTE OKO SPRA­WIE­DLI­WO­ŚCI

PO MOIM TRU­PIE

W NASTĘP­NEJ KOLEJ­NO­ŚCI

Dedykacja

Ali­son Prince

1963–2023

PROLOG

Simon Winch­combe Henry Howard Har­tley pre­miera poznał rano w dniu, w któ­rym wie­czo­rem ostatni raz widział się ze swoim ojcem.

Zanim doszło do jego spo­tka­nia z sze­fem bry­tyj­skiego rządu, sprawy przed­sta­wiały się nastę­pu­jąco:

Od dwu­stu lat człon­ko­wie rodziny Har­tleyów albo wstę­po­wali do stanu duchow­nego i u schyłku życia pia­sto­wali god­no­ści bisku­pie, albo zasia­dali w Izbie Gmin, by następ­nie w ran­dze mini­strów wejść w skład gabi­netu bry­tyj­skiej Korony.

Wielce czci­godny John Har­tley, ojciec Simona, czło­nek Taj­nej Rady Kró­lew­skiej Wiel­kiej Bry­ta­nii i kawa­ler Orderu Impe­rium Bry­tyj­skiego, odzna­czony Krzy­żem Zasługi za akty wyjąt­ko­wej odwagi w cza­sie służby woj­sko­wej, nie naru­szył tej tra­dy­cji i – po zakoń­cze­niu impo­nu­ją­cej kariery mini­stra spraw wewnętrz­nych – objął man­dat w Izbie Wyż­szej jako lord Har­tley z Buc­kle­bury. Matka Simona, Sybil, przede wszyst­kim zaj­mo­wała się pro­wa­dze­niem domu i wycho­wy­wa­niem dziecka i oka­zjo­nal­nie tylko anga­żo­wała się w akcje dobro­czynne. Zresztą w rze­czy­wi­sto­ści niczego wię­cej nie ocze­ki­wano od żony żad­nego Har­tleya. Gdy na świat przy­szedł Simon – w tym miej­scu warto nad­mie­nić, że wszy­scy chłopcy w rodzi­nie Har­tleyów otrzy­my­wali imiona apo­sto­łów – jego rodzice uznali, że rów­nież ich syn pój­dzie w ślady męskich potom­ków i zosta­nie bisku­pem albo mini­strem. Gdyby tak poto­czyły się jego losy, ta opo­wieść nie zosta­łaby napi­sana.

Albo­wiem Simon, ich jedyny syn, już od dzie­ciń­stwa nie wyka­zy­wał zain­te­re­so­wa­nia rodzinną tra­dy­cją. W wieku jede­na­stu lat zdo­był sty­pen­dium i roz­po­czął naukę w szkole ogól­no­kształ­cą­cej w pół­noc­nym Lon­dy­nie, mimo że cze­kało na niego miej­sce w pry­wat­nej szkole w Har­row, w któ­rej dotych­czas kształ­cili się wszy­scy chłopcy z rodziny Har­tleyów. Po ukoń­cze­niu szkoły śred­niej nie poszedł na stu­dia teo­lo­giczne ani poli­tyczne do King’s Col­lege w Cam­bridge, lecz na praw­ni­cze do King’s Col­lege w Lon­dy­nie.

Trzy lata póź­niej Simon znów wyła­mał się z rodzin­nej tra­dy­cji, ponie­waż jako pierw­szy z Har­tleyów ukoń­czył stu­dia z wyróż­nie­niem pierw­szej klasy, pod­czas gdy więk­szość z nich opusz­czała mury uczelni z nagrodą dru­giej albo – tylko spo­ra­dycz­nie – trze­ciej klasy. Jakby tego było mało, po stu­diach wyje­chał do Bostonu, gdzie pod­jął naukę w tak zwa­nej Harvard Busi­ness School i obra­cał się tam w gro­nie jan­ke­sów, co nie do końca podo­bało się jego ojcu.

Po dwóch latach Simon wró­cił do ojczy­zny z dyplo­mem zamor­skiego Cam­bridge i posy­pały się oferty pracy w lon­dyń­skim City. Spo­śród kil­ku­na­stu osta­tecz­nie wybrał sta­no­wi­sko sta­ży­sty w Kestrals Bank z począt­ko­wym wyna­gro­dze­niem znacz­nie prze­wyż­sza­ją­cym dochody ojca – mini­stra w gabi­ne­cie Korony.

Przez następne dzie­sięć lat nie­czę­sto opusz­czał Squ­are Mile, na ogół tylko na czas podróży do odle­głych kra­jów, gdzie z powo­dze­niem nego­cjo­wał spek­ta­ku­larne kon­trakty, wzbu­dza­jąc podziw współ­pra­cow­ni­ków i przy­spa­rza­jąc ban­kowi zysków.

W wieku czter­dzie­stu lat oże­nił się z uro­dziwą i uzdol­nioną Han­nah. Docze­kał się dwóch synów, Roberta i Chri­sto­phera – nawia­sem mówiąc, żaden z nich nie otrzy­mał imie­nia apo­stoła – i jako naj­młod­szy dyrek­tor Kestrals zasiadł w zarzą­dzie banku. Powszech­nie uwa­żano, że wcze­śniej czy póź­niej zosta­nie jego pre­ze­sem.

W isto­cie tak mogłoby być, gdyby nie zadzwo­nił tele­fon z Downing Street 10 z zapro­sze­niem Simona na roz­mowę z pre­mie­rem w spra­wie wagi pań­stwo­wej.

Przed opusz­cze­niem rezy­den­cji pre­miera Simon obie­cał Bla­irowi, że prze­my­śli jego pro­po­zy­cję i do końca tygo­dnia powia­domi go o swo­jej decy­zji.

Gdy zna­lazł się na Whi­te­hall, przy­wo­łał tak­sówkę i udał się na sta­cję Pad­ding­ton, gdzie dotarł ze spo­rym zapa­sem czasu, by spo­koj­nie zdą­żyć na pociąg do domu w Berk­shire.

W dro­dze do Buc­kle­bury roz­wa­żał pro­po­zy­cję pre­miera i zasta­na­wiał się, jak zare­agują na nią bli­scy. Ojciec oznajmi, że nie ma wyboru, powta­rza­jąc słowa „honor”, „obo­wią­zek” i „poświę­ce­nie”. Nie był pewien, co powie Han­nah, ale nie miał wąt­pli­wo­ści, że jego dwaj nasto­letni syno­wie zde­cy­do­wa­nie pod­niosą kwe­stię praw czło­wieka – a raczej ich lek­ce­wa­że­nia w Ara­bii Sau­dyj­skiej, zwłasz­cza w sto­sunku do kobiet.

Han­nah z posęp­nym wyra­zem twa­rzy cze­kała na Simona przed sta­cją.

Poca­ło­wał ją w poli­czek, zajął w samo­cho­dzie miej­sce pasa­żera i od razu zapy­tał o stan ojca.

– Nie­stety bez zmian – odpo­wie­działa. Uru­cho­miła sil­nik mini i powoli wyje­chała z par­kingu na główną drogę. – Dziś rano twoja matka roz­ma­wiała z leka­rzem, który uważa, że to może być kwe­stia kilku tygo­dni, a nawet dni…

Oboje zamil­kli. Han­nah wje­chała na spo­kojną wiej­ską drogę bie­gnącą wśród zie­lo­nych pastwisk, na któ­rych owce, wyczu­wa­jąc nad­cho­dzący deszcz, sku­piały się w nie­wiel­kie grupki.

– Czeka na cie­bie – prze­rwała ciszę. – Wspo­mniał, że musi z tobą omó­wić kilka rodzin­nych spraw.

Simon dosko­nale wie­dział, o jakie sprawy ojcu cho­dzi, i z przy­kro­ścią myślał o jed­nej, któ­rej dłu­żej nie można było uni­kać.

Po kilku kilo­me­trach Han­nah zje­chała z drogi, zwol­niła i skrę­ciła na długi pod­jazd pro­wa­dzący do rezy­den­cji, w któ­rej rodzina Har­tleyów miesz­kała od 1562 roku.

Zatrzy­mała się i nie­mal w tej samej chwili otwo­rzyły się fron­towe drzwi, w któ­rych sta­nęła lady Har­tley. Na powi­ta­nie zeszła po scho­dach i mocno przy­tu­liła syna.

– Ojciec bar­dzo chce się z tobą zoba­czyć – szep­nęła mu do ucha – więc może od razu idź do niego, a ja przy­go­tuję her­batę dla nas wszyst­kich.

Simon wszedł do domu i wol­nym kro­kiem udał się na górę. Przy­sta­nął na pode­ście przed olej­nym por­tre­tem swo­jego wybit­nego przodka, czci­god­nego Davida Har­tleya, par­la­men­ta­rzy­sty, z podzi­wem przy­glą­dał się mu przez chwilę, po czym deli­kat­nie zapu­kał do drzwi sypialni.

Od jego ostat­niej wizyty minęło zale­d­wie kilka dni, ale stan ojca wyraź­nie się pogor­szył. Simon ledwo roz­po­znał jego wspartą na podusz­kach wątłą postać z prze­rze­dzo­nymi wło­sami i bladą cerą. Ojciec, ciężko oddy­cha­jąc, wycią­gnął kości­stą dłoń, którą Simon ujął i przy­siadł obok niego na łóżku.

– Z jakiego powodu pre­mier chciał się z tobą spo­tkać? – zapy­tał lord Har­tley, zanim przy­wi­tał się z synem.

– Popro­sił, żebym sta­nął na czele bry­tyj­skiej dele­ga­cji do Ara­bii Sau­dyj­skiej, która ma nego­cjo­wać duży kon­trakt zbro­je­niowy.

Ojciec nie krył zdu­mie­nia.

– Nie spo­tka się to z wiel­kim entu­zja­zmem – sko­men­to­wał. – Zwłasz­cza lewi­co­wych człon­ków par­tii pre­miera, któ­rzy nie­ustan­nie przy­po­mi­nają, że Sau­dyj­czycy utrzy­mują zakaz two­rze­nia związ­ków zawo­do­wych.

– Być może – odparł Simon. – Jed­nak gdyby udało nam się zawrzeć ten kon­trakt, to wła­śnie związki zawo­dowe ucie­szy moż­li­wość zapew­nie­nia tysięcy nowych miejsc pracy w całym kraju.

– Nie wspo­mi­na­jąc o milio­nach, które zaczną napły­wać do Skarbu Pań­stwa.

– O miliar­dach – sko­ry­go­wał Simon. – Blair kil­ka­krot­nie mi powtó­rzył, że jeżeli nie zdo­bę­dziemy tego kon­traktu, to dostaną go Fran­cuzi.

– Wystar­cza­jący powód, żebyś się pod­jął tej misji, synu – uznał star­szy pan. – A skoro praw­do­po­dob­nie nie będzie cię tu przez kilka tygo­dni, może nawet mie­sięcy, to przed twoim wyjaz­dem musimy omó­wić kilka spraw. „Stare porządki prze­mi­jają, ustę­pu­jąc nowym” – zacy­to­wał słowa ulu­bio­nego poety i mówił dalej – mogę więc tylko mieć nadzieję, że pew­nego dnia zamiesz­kasz w Har­tley Hall i będziesz się opie­ko­wać matką. To natu­ralna kolej rze­czy.

– Masz moje słowo, ojcze – obie­cał Simon.

– Nie chcę, żeby twoja matka mar­twiła się o sprawy finan­sowe. Na­dal daje kel­ne­rom szy­linga napiwku i uważa to za roz­rzut­ność.

– Nie oba­wiaj się, ojcze – powie­dział Simon. – Już usta­no­wi­łem fun­dusz powier­ni­czy na jej nazwi­sko, któ­rym będę oso­bi­ście zarzą­dzał w jej imie­niu. Nie będzie musiała się przej­mo­wać żad­nymi chwi­lo­wymi pro­ble­mami finan­so­wymi.

– Jest jesz­cze jedna ważna sprawa – kon­ty­nu­ował ojciec. – Cho­dzi o Dekla­ra­cję nie­pod­le­gło­ści Jef­fer­sona, która, jak wiesz, jest w naszej rodzi­nie od ponad dwu­stu lat. Powin­ni­śmy już dawno speł­nić życze­nie byłego pre­zy­denta. Dla­tego też umó­wi­łem się na spo­tka­nie z amba­sa­do­rem Sta­nów Zjed­no­czo­nych, by prze­ka­zać mu czy­sto­pis wraz z listem na dowód, że ten wielki czło­wiek zawsze zamie­rzał prze­ka­zać ów akt naro­dowi ame­ry­kań­skiemu.

– „W dogod­nym cza­sie” – przy­po­mniał mu Simon.

– Szcze­rze mówiąc, nie przy­szło mi do głowy, że ten czy­sto­pis ma jaką­kol­wiek war­tość oprócz pamiąt­ko­wej. Dopiero nie­dawno prze­czy­ta­łem, że jedna z wyda­nych dru­kiem kopii dekla­ra­cji spo­rzą­dzo­nej przez Ben­ja­mina Fran­klina została sprze­dana za ponad milion dola­rów, i po raz pierw­szy się zanie­po­ko­iłem.

– Nie­po­trzeb­nie, ojcze. Gdy tylko zakoń­czą się nego­cja­cje umowy zbro­je­nio­wej, zaraz po powro­cie złożę wizytę w amba­sa­dzie ame­ry­kań­skiej i prze­każę dekla­ra­cję amba­sa­do­rowi w twoim imie­niu.

– Wraz z listem wyra­ża­ją­cym życze­nie Jef­fer­sona, by została prze­ka­zana Kon­gre­sowi. Treść listu przy­po­mni ludziom, że nasza rodzina miała swój udział w tym waż­nym dla histo­rii wyda­rze­niu. Nato­miast pięć pozo­sta­łych listów powinno zostać w rodzin­nych archi­wach, a pie­czę nad nimi musi prze­jąć twój pier­wo­rodny, który… jak sądzę po odgło­sach… wła­śnie do nas zmie­rza. Choć może się mylę i zaraz tu wpad­nie cała sfora char­tów.

Simon uśmiech­nął się, ura­do­wany, że ojciec nie stra­cił poczu­cia humoru. Otwo­rzył drzwi i wpu­ścił do środka pozo­sta­łych człon­ków rodziny.

Robert pierw­szy przy­wi­tał się z dziad­kiem, ale nim zbli­żył się do łóżka, star­szy pan powie­dział:

– Rober­cie, muszę mieć pew­ność, że potra­fisz powtó­rzyć słowa, które Tho­mas Jef­fer­son napi­sał do two­jego pra­przodka ponad dwie­ście lat temu.

Robert sze­roko się uśmiech­nął, wyraź­nie z sie­bie zado­wo­lony. Wypro­sto­wał się i zaczął:

– „Drogi panie Har­tley”.

– Data i adres – popro­sił senior.

– Hôtel de Lan­geac, Paryż, 11 sierp­nia 1787.

– Kon­ty­nuuj – zachę­cił go dzia­dek.

– „Pozwolę sobie zająć Panu tro­chę czasu tym listem, który prze­sy­łam wraz czy­sto­pi­sem Dekla­ra­cji nie­pod­le­gło­ści. Nie­dawno przed­ło­ży­łem ją Kon­gre­sowi. Zawiera dwie klau­zule, które oma­wia­li­śmy pod­czas naszego spo­tka­nia w Lon­dy­nie: doty­czącą znie­sie­nia nie­wol­nic­twa oraz ure­gu­lo­wa­nia przy­szłych sto­sun­ków z kró­lem Jerzym III po uzy­ska­niu przez nas nie­pod­le­gło­ści. Kopie tego doku­mentu, spo­rzą­dzone przez mojego przy­ja­ciela i współ­pra­cow­nika, Ben­ja­mina Fran­klina, zostały prze­ka­zane zain­te­re­so­wa­nym oso­bom.

Z wiel­kim żalem infor­muję, że obie klau­zule zostały odrzu­cone przez Kon­gres, pomimo moich zabie­gów i argu­men­tów. Chciał­bym jed­nak, aby Pan wie­dział, że Pań­skie świa­tłe i wywa­żone rady nie pozo­stały bez echa – uczy­ni­łem wszystko, co w mojej mocy, aby prze­ko­nać moich kole­gów do słusz­no­ści Pań­skiego punktu widze­nia.

Pro­szę, by po zapo­zna­niu się z tym aktem zwró­cił mi go Pan w dogod­nym dla sie­bie cza­sie. Chciał­bym rów­nież poin­for­mo­wać, że moim zamia­rem jest prze­ka­za­nie tego doku­mentu naro­dowi, aby przy­szłe poko­le­nia Ame­ry­ka­nów mogły zro­zu­mieć wysiłki ojców zało­ży­cieli i doce­nić także Pań­ski wkład w te sta­ra­nia. Z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­kuję Pań­skiej odpo­wie­dzi i zapew­niam o moim głę­bo­kim sza­cunku i uzna­niu.

Z powa­ża­niem, oddany i uni­żony sługa Tho­mas Jef­fer­son”.

Simon oto­czył ramie­niem matkę, gdy jego syn zbli­żał się do końca listu, któ­rego – podob­nie jak ojciec i dzia­dek – nauczył się na pamięć.

– Obie­caj mi, że nauczysz go swoje pier­wo­rodne dziecko i zadbasz, by potra­fiło wyre­cy­to­wać ten list z pamięci przed dwu­na­stymi uro­dzi­nami – popro­sił wnuka lord Har­tley.

– Daję ci moje słowo, dziadku – przy­rzekł Robert.

Simon nie mógł powstrzy­mać łez, widząc uśmiech zado­wo­le­nia na twa­rzy ojca, choć z nie­po­ko­jem prze­czu­wał, że widzi go po raz ostatni.

CZĘŚĆ PIERWSZA

„Odno­szę wra­że­nie, że w Bia­łym Domu jesz­cze ni­gdy – być może z wyjąt­kiem cza­sów, gdy Tho­mas Jef­fer­son jadał tu we wła­snym towa­rzy­stwie – nie zebrało się tak zna­ko­mite grono wiel­kich umy­słów i wybit­nych talen­tów”.

Frag­ment prze­mó­wie­nia pre­zy­denta Johna F. Ken­nedy’ego pod­czas kola­cji z oka­zji uho­no­ro­wa­nia lau­re­atów Nagrody Nobla 29 kwiet­nia 1962

1

Limu­zyna zatrzy­mała się przed wjaz­dem do klubu. Ochro­niarz zer­k­nął na tylne sie­dze­nie i ski­nął głową. Pod­niósł się szla­ban i szo­fer mógł jechać dalej długą aleją pro­wa­dzącą do willi w pała­co­wym stylu, która wyglą­dała, jakby ją prze­nie­siono pro­sto z Monte Carlo. Przed nią przy­sta­nął.

Sau­dyj­czycy potra­fią sko­pio­wać wszystko, co się da kupić za pie­nią­dze, pomy­ślał Simon, gdy wysiadł z limu­zyny i wszedł do środka.

Od tygo­dnia był w Rija­dzie po inten­syw­nym szko­le­niu wdra­ża­ją­cym, które odbył pod okiem kil­ku­oso­bo­wego zespołu eks­per­tów w Mini­ster­stwie Obrony. Obej­mo­wało ono bar­dzo obszerną tema­tykę – od budowy i dzia­ła­nia tło­ków sil­ni­ko­wych do okrę­tów pod­wod­nych poprzez normy prawne i zwy­czaje reli­gijne sza­riatu, po zasady ety­kiety doty­czące na przy­kład zwra­ca­nia się do księ­cia z rodziny kró­lew­skiej. Miał do pomocy pana Tre­ve­ly­ana z Mini­ster­stwa Spraw Zagra­nicz­nych, który jed­nak tego wie­czoru Simo­nowi nie towa­rzy­szył.

Har­tley miał się spo­tkać z Hanim Kha­li­lem, miej­sco­wym agen­tem pole­co­nym przez amba­sa­dora. Kestrals Bank nie zezwa­lał na korzy­sta­nie z usług pośred­ni­ków w pro­wa­dze­niu inte­re­sów zagra­nicz­nych, ale rząd bry­tyj­ski był o wiele mniej prze­czu­lony nie tylko dla­tego, że jego kon­ku­renci w nego­cja­cjach umowy zbro­je­nio­wej – Fran­cuzi, Włosi i Ame­ry­ka­nie – dobrze się orien­to­wali, jak grać według zasad „praw­dzi­wego świata”.

Simon wie­dział, że stan­dar­dowa stawka for­mal­nie umo­co­wa­nego agenta wynosi dzie­sięć pro­cent war­to­ści trans­ak­cji, a jeśli znaj­dzie się taki, który będzie skłonny wyko­nać pracę po niż­szych kosz­tach, ozna­cza to, że nie ma bez­po­śred­niego dostępu do mini­stra. Pośred­nicy ofe­ru­jący usługi po wyż­szej cenie byli chciwi i osku­by­wali obie strony. Simon nie chciał współ­pra­co­wać ani z pierw­szymi, ani z dru­gimi. Dosko­nale zda­wał sobie sprawę, że decy­zja o wybo­rze odpo­wied­niej osoby do repre­zen­to­wa­nia Bry­tyj­czy­ków przy tak istot­nym kontr­ak­cie będzie naj­waż­niej­sza, jeśli w ogóle chcą mieć szansę na poko­na­nie Fran­cu­zów. Osta­tecz­nie, choć z nie­chę­cią, zde­cy­do­wał się na libań­skiego agenta Haniego Kha­lila, który – jak go zapew­niono – ma dar prze­ko­ny­wa­nia mini­stra obrony, księ­cia Majida bin Talala Al Sauda.

Wła­śnie z Kha­li­lem Simon miał spo­tkać się tego wie­czoru w poło­żo­nym kilka kilo­me­trów za Rija­dem klu­bie o ofi­cjal­nej nazwie Over­seas Club, ale zna­nym – jak zawczasu prze­strzegł go amba­sa­dor – jako „klub kom­pro­mi­sów”.

Przy drzwiach wej­ścio­wych wystar­czyło, że Simon tylko szep­nął budzące respekt imię i nazwi­sko Haniego Kha­lila, a mene­dżer klubu od razu go zapro­sił do środka i popro­wa­dził dłu­gim kory­ta­rzem do ogrom­nej, wystaw­nej sali, a tam do sie­dzą­cego w głębi przy barze męż­czy­zny, obok któ­rego było wolne miej­sce.

Nie­zna­jomy miał na sobie ele­gancki, modny gar­ni­tur, praw­do­po­dob­nie szyty na miarę na Savile Row. Uśmiech­nął się do Simona jak do przy­ja­ciela, cho­ciaż widzieli się po raz pierw­szy.

– Nazy­wam się Hani Kha­lil – przed­sta­wił się, wycią­ga­jąc rękę. – Dzię­kuję za przy­by­cie. Mini­ster obrony popro­sił mnie, bym powi­tał cię w Rija­dzie i prze­ka­zał, że z nie­cier­pli­wo­ścią czeka na wasze spo­tka­nie. – Uśmiech nie znik­nął mu z twa­rzy. – Czego się napi­jesz?

– Tylko soku poma­rań­czo­wego – zde­cy­do­wał Simon, przy­po­mi­na­jąc sobie prze­strogę amba­sa­dora. Wie­lo­krot­nie miał do czy­nie­nia z reki­nami pły­wa­ją­cymi w takich samych wodach jak Kha­lil. Nie­je­den taki tra­fił do wię­zie­nia, ale wielu uho­no­ro­wano tytu­łami szla­chec­kimi. Potra­fił sobie radzić z jed­nymi i dru­gimi.

Usiadł i prze­su­nął wzro­kiem po sali z kosz­tow­nymi obra­zami i sty­lo­wymi meblami, przyj­rzał się obec­nym w niej kobie­tom.

– Taki uznany spe­cja­li­sta jak ty – zaczął Kha­lil – z pew­no­ścią wie, że naprawdę liczą­cymi się kan­dy­da­tami na part­ne­rów umowy han­dlo­wej o dostawę broni są tylko Fran­cuzi i Bry­tyj­czycy.

– Co z Ame­ry­ka­nami? – zapy­tał Simon, mimo że dobrze znał powód ich nie­daw­nej tak­tycz­nej rezy­gna­cji z ubie­ga­nia się o nią.

– Nie mają szans, dopóki Gore liczy na pre­zy­den­turę – wyja­śnił Kha­lil. – Wyraź­nie nie jest zain­te­re­so­wany udzia­łem w pro­jek­cie, który mógłby znie­chę­cić jego żydow­skich spon­so­rów w kraju do finan­so­wa­nia jego kam­pa­nii.

– A Włosi? – zapy­tał Simon.

– Chcą zbyt dużego kawałka tortu – odpo­wie­dział Kha­lil. – Zresztą wszy­scy wie­dzą, że nie mogą dostar­czyć potrzeb­nego sprzętu, więc ni­gdy nie mieli real­nych szans.

Choć Simon nie dowie­dział się niczego, o czym wcze­śniej nie wie­dział, zaczy­nał wyczu­wać sie­dzą­cego obok agenta.

– Ale to nie doty­czy Fran­cu­zów – wypo­wie­dział kolejną dobrze przy­go­to­waną kwe­stię.

– Masz rację, przy­ja­cielu. W rze­czy­wi­sto­ści to oni są waszymi jedy­nymi i poważ­nymi kon­ku­ren­tami. Jed­nak mogę ci dać słowo, że z moją pomocą, jako waszego przed­sta­wi­ciela, wrócą do Paryża z niczym – zapew­nił Kha­lil, jakby kon­trakt już został pod­pi­sany.

– Czego ocze­ku­jesz w zamian za swoje usługi? – zapy­tał Simon.

– Jestem pewien, że dobrze wiesz, Simo­nie, że dzie­sięć pro­cent jest stan­dar­dową stawką w takich trans­ak­cjach.

– Dzie­sięć pro­cent od trzech miliar­dów fun­tów to zawrotna suma pie­nię­dzy.

– A dzie­sięć pro­cent od niczego to nic – zauwa­żył Kha­lil. – Musisz pamię­tać, że mini­ster ma dużą rodzinę na utrzy­ma­niu, a jedna osoba w szcze­gól­no­ści będzie ocze­ki­wała znacz­nej czę­ści tego tortu, mnie nato­miast przy­pad­nie w udziale kilka okrusz­ków, na które muszę sobie dobrze zasłu­żyć.

– Jedna osoba w szcze­gól­no­ści? – powtó­rzył Simon.

– Książę Ahmed bin Majid, drugi syn mini­stra obrony, który od wielu lat jest moim bli­skim przy­ja­cie­lem. W isto­cie do tej pory wspól­nie zre­ali­zo­wa­li­śmy już kilka trans­ak­cji.

Mini­ster­stwo Spraw Zagra­nicz­nych dostar­czyło Simo­nowi obszerną doku­men­ta­cję o księ­ciu Ahme­dzie bin Maji­dzie, nazwa­nym w niej Czar­nym Księ­ciem, w któ­rej został przed­sta­wiony w nie naj­lep­szym świe­tle.

– Umó­wi­łem cię już na audien­cję u księ­cia Majida na jutro na dzie­siątą rano – kon­ty­nu­ował Kha­lil. – Wła­śnie dla­tego musia­łem się z tobą spo­tkać dziś wie­czo­rem.

Simon słu­chał, jak Kha­lil zbyt entu­zja­stycz­nie stara się go prze­ko­nać, że trans­ak­cja jest już prak­tycz­nie zamknięta. Tym bar­dziej nabie­rał podej­rzeń, że osta­tecz­nie Kha­lil i Czarny Książę odejdą z kil­koma milio­nami fun­tów wię­cej na kon­cie w szwaj­car­skim banku, a on będzie musiał wytłu­ma­czyć pre­mie­rowi, że umowę sfi­na­li­zo­wano, zanim zdą­żył wylą­do­wać w Rija­dzie.

Simon sączył sok poma­rań­czowy, pod­czas gdy Kha­lil bez spe­cjal­nych zaha­mo­wań pozwa­lał bar­ma­nowi dole­wać sobie brą­zo­wego trunku z butelki, z któ­rej usu­nięto ety­kietę z par­dwą szkocką.

Sta­rał się kon­cen­tro­wać na tym, co mówi przed­sta­wi­ciel mini­stra obrony.

– Widzę, że wasz wło­ski kon­ku­rent, Paolo Conti, jest tu z nami dziś wie­czo­rem.

Simon prze­niósł wzrok na drugą stronę sali, gdzie dostrzegł męż­czy­znę, który jedną ręką obej­mo­wał atrak­cyjną blon­dynkę, a drugą trzy­mał na jej udzie. Włoch robił wra­że­nie pod­chmie­lo­nego, ale on nie miał poran­nego spo­tka­nia z mini­strem. Według infor­ma­cji z Mini­ster­stwa Spraw Zagra­nicz­nych pan Conti sły­nął z wło­skiego uroku i mafij­nych powią­zań, a umiesz­cze­nie Wło­chów na krót­kiej liście było w oce­nie dyplo­ma­tów jedy­nie zabie­giem wize­run­ko­wym.

– I to jest kolejny kon­trakt, któ­rego nie sfi­na­li­zuje – powie­dział Kha­lil i upił kolejny łyk whi­sky.

Simon uważ­niej przyj­rzał się kobie­cie sie­dzą­cej obok Con­tiego, która popi­jała szam­pana. Wyglą­dała na dwu­dzie­sto­kil­ku­latkę, może led­wie prze­kro­czyła trzy­dziestkę, ale co do źró­dła jej utrzy­ma­nia nie było wąt­pli­wo­ści: czarna skó­rzana spód­nica mini i prze­zro­czy­sta jedwabna bluzka z pew­no­ścią nie były stro­jem akcep­to­wa­nym na uli­cach Rijadu ani nawet w pię­cio­gwiazd­ko­wym hotelu, któ­rych w mie­ście nie bra­ko­wało. Jed­nak w tym pry­wat­nym zakątku nie obo­wią­zy­wały zasady z zewnątrz, o czym świad­czyła obec­ność skąpo ubra­nych kobiet i rzędy nie­ozna­ko­wa­nych bute­lek na pół­kach.

– Conti wciąż jest prze­ko­nany, że ma szansę – cią­gnął Kha­lil, gdy usłużny bar­man napeł­niał mu szklankę kolejną por­cją zaka­za­nego trunku.

– Cho­dzi o dziew­czynę czy o kon­trakt? – żar­to­bli­wie zapy­tał Simon.

– O jedno i dru­gie – odrzekł Kha­lil. – Ale Conti nie wie, że Avril jest jedną z ulu­bie­nic księ­cia Ahmeda, a jeśli ten sta­nie tu w progu i zoba­czy ją z innym męż­czy­zną, posy­pią się iskry, możesz mi wie­rzyć. Syn mini­stra ma krótki lont, a wydaje mi się, że Conti za moment go pod­pali.

– Chcesz powie­dzieć, że Avril jest świa­doma kon­se­kwen­cji, gdyby książę się zja­wił?

– Szybko się orien­tu­jesz, Simo­nie. Posłu­chaj mojej rady: wróć do hotelu, zanim książę Ahmed tu przy­bę­dzie. Tym­cza­sem ja wykre­ślę Wło­cha z listy kan­dy­da­tów. A może chcesz dostać Avril, gdy książę sobie pój­dzie?

– Nie, dzię­kuję – odparł Simon. – Sko­rzy­stam z two­jej rady i wcze­śnie położę się spać. – Nie spoj­rzał drugi raz na młodą kobietę, pomy­ślał o Han­nah, która zapewne przy­go­to­wuje kola­cję dla chłop­ców, a oni w tym cza­sie odra­biają lek­cje. Swoje zada­nie już wyko­nał i teraz pozo­stało mu tylko porząd­nie się wyspać.

– A tak przy oka­zji, Avril nie jest Fran­cuzką – dodał Kha­lil, gdy Simon dopi­jał sok. – Nazywa się Jenny Pre­scott i pocho­dzi z jakie­goś Cle­ethor­pes.

Simon się roze­śmiał. W tej samej chwili po dru­giej stro­nie sali gwał­tow­nie otwo­rzyły się drzwi. Zama­szy­stym kro­kiem wma­sze­ro­wało sze­ściu męż­czyzn w kefiach i dłu­gich bia­łych sau­bach, jakby to miej­sce nale­żało do nich – i naj­pew­niej wła­śnie tak było. Nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, który z nich jest księ­ciem Ahme­dem bin Majid Al Sau­dem ani jaką rolę mają ode­grać człon­ko­wie jego obstawy, jeśli chcą pozo­stać u niego na służ­bie.

Na widok księ­cia Avril odsu­nęła się od Con­tiego, który wciąż trzy­mał dłoń na jej udzie. Dalej sprawy poto­czyły się tak, jak prze­wi­dział Kha­lil. Książę szyb­kim kro­kiem prze­mie­rzył salę, bez uprze­dze­nia ode­pchnął Wło­cha na bok i usiadł mię­dzy nim a młodą kobietą.

– Wynoś się, maka­ro­nia­rzu! – burk­nął. Jego słowa były zro­zu­miałe w każ­dym języku.

Conti, chwie­jąc się, wstał z unie­sioną pię­ścią. Książę się uchy­lił, jed­nak Włoch zdą­żył mu zadać nie­zbyt silny, ale celny cios, i strą­cił mu kefię. Uka­zała się łysa głowa księ­cia, który wyraź­nie nie był z tego zado­wo­lony.

Simon nie wie­rzył wła­snym oczom. Od razu stało się jasne, że oprócz niego kilku innych gości klubu jest rów­nie zasko­czo­nych. Tylko Kha­lil przy­glą­dał się nie­wzru­szony, jakby sam tę scenkę wyre­ży­se­ro­wał.

Książę popra­wiał nakry­cie głowy, gdy Conti ponow­nie się zamach­nął, jed­nak nim zdą­żył zadać cios, dwaj ochro­nia­rze Ahmeda rzu­cili się na Wło­cha i chwy­cili go za ręce. Już mieli go wypro­wa­dzać z sali, gdy gwał­tow­nie pochy­lił się do przodu i splu­nął księ­ciu w twarz. Ahmed sko­czył na niego, a Conti w obro­nie wła­snej chwy­cił księ­cia za gar­dło, czym tylko bar­dziej go roz­wście­czył.

Zanim ochro­nia­rze zdą­żyli odcią­gnąć Con­tiego, książę wycią­gnął spod saubu krótki zakrzy­wiony szty­let i bez zasta­no­wie­nia ugo­dził nim prze­ciw­nika w klatkę pier­siową. Avril wydała prze­raź­liwy krzyk. Ahmed ode­pchnął Wło­cha i wybuch­nął śmie­chem.

Ochro­nia­rze puścili ofiarę i przy­glą­dali się jak, przy­ci­ska­jąc dło­nie do piersi, wal­czy o oddech i osuwa się na pod­łogę.

Prze­ra­żony Simon, mimo prze­stróg amba­sa­dora przed Czar­nym Księ­ciem, nie był przy­go­to­wany na tak dra­ma­tyczne zda­rze­nie. Odwró­cił się do bar­mana i zawo­łał: „Na litość boską, wezwij karetkę!” – ale ten nawet nie drgnął.

– Lepiej się nie mie­szać – pora­dził Kha­lil. – I warto pamię­tać, że to syn mini­stra obrony, a bez apro­baty jego ojca twoje nazwi­sko nie znaj­dzie się pod kon­trak­tem.

Simon zawa­hał się. Krzyk Avril zamie­nił się w szloch. Książę, nie zwra­ca­jąc na nią uwagi, pochy­lił się i powoli wycią­gnął szty­let z klatki pier­sio­wej Con­tiego. Włoch wydał prze­cią­gły jęk, który wpra­wił Ahmeda w dobry nastrój.

Simon z prze­ra­że­niem zauwa­żył, że nie­któ­rzy cudzo­ziemcy, nie chcąc uczest­ni­czyć w roz­wi­ja­ją­cym się dra­ma­cie, pró­bują wymknąć się po cichu z sali. Sam rów­nież poszedłby ich śla­dem, ale nie potra­fił przejść do porządku dzien­nego nad tym, co działo się na jego oczach.

Wtem star­szy męż­czy­zna, któ­rego wcze­śniej nie zauwa­żył, spo­koj­nym kro­kiem prze­mie­rzył salę i szep­nął coś księ­ciu do ucha. Ahmed zawa­hał się chwilę, po czym wytarł ostrze szty­letu o nogawkę spodni Con­tiego. Popra­wił kefię i ruszył do drzwi, które otwo­rzył przed nim jeden z jego ochro­nia­rzy. Ahmed obej­rzał się, ale nie zatrzy­mał wzroku na swo­jej ofie­rze, lecz na Avril.

– Jeśli ci uroda miła – wymam­ro­tał, prze­su­wa­jąc szty­let po wła­snej szyi – trzy­maj język za zębami. – Scho­wał szty­let do pochwy i wyszedł, a za nim podą­żyli człon­ko­wie jego świty, oprócz jed­nego.

Simon nie mógł ode­rwać wzroku od Con­tiego, który na­dal pró­bo­wał zata­mo­wać krew teraz wypły­wa­jącą z rany jak woda z kranu. Kha­lil nato­miast wyda­wał się jedy­nym w pomiesz­cze­niu zacho­wu­ją­cym spo­kój, jakby oglą­dał scenę z hor­roru, który już widział.

Har­tley posta­no­wił zigno­ro­wać radę Kha­lila i ruszył na pomoc Con­tiemu z nadzieją, że jesz­cze nie jest za późno – wtedy z oddali dobiegł go sygnał syreny.

– Dla niego nie ma już ratunku – ode­zwał się Kha­lil, zaci­ska­jąc mocno dłoń na ramie­niu Simona. – Lepiej wyjdź stąd, zanim przy­je­dzie poli­cja, a rano na spo­tka­niu u mini­stra obrony zacho­wuj się tak, jakby cię tu nie było.

Simon w dal­szym ciągu trwał w bez­ru­chu. Dźwięk syreny poli­cyj­nej się zbli­żał.

– Jutro o dzie­wią­tej trzy­dzie­ści odbiorę cię z hotelu. Bez pro­blemu zdą­żymy na spo­tka­nie z mini­strem.

Simon patrzył na Wło­cha, który już się nie poru­szał, i z żalem uznał, że nic nie może dla niego zro­bić. Po raz ostatni zer­k­nął na bez­władne ciało i wyszedł z klubu. Na ulicy wsiadł do cze­ka­ją­cego samo­chodu.

– Do hotelu – powie­dział, gdy dźwięk syreny dobie­gał z coraz bliż­szej odle­gło­ści. – Ruszaj! – pona­glił sta­now­czo, widząc radio­wóz, który wyło­nił się zza rogu i chwilę póź­niej z piskiem opon zatrzy­mał przed klu­bem.

Zaraz potem usły­szał drugą syrenę i ponow­nie ogar­nęło go poczu­cie winy, że nie pomógł Wło­chowi. Modlił się, żeby to była karetka pogo­to­wia i jesz­cze zdą­żyła na ratu­nek.

Tym­cza­sem w klu­bie naj­bar­dziej zaufany powier­nik księ­cia pod­szedł do Kha­lila i w mil­cze­niu wrę­czył libań­skiemu agen­towi gruby plik pie­nię­dzy, po czym także znik­nął, nawet nie spoj­rzaw­szy na ofiarę.

Kha­lil odli­czył kilka bank­no­tów i naj­pierw wrę­czył zapłatę bar­ma­nowi, który scho­wał ją do kie­szeni. Następ­nie zapro­po­no­wał pre­mię Avril, ale ona rzu­ciła mu bank­noty pro­sto w twarz. Wzru­szył ramio­nami, pozbie­rał je i roz­dał mniej­sze kwoty kilku dziew­czy­nom, które jesz­cze nie opu­ściły klubu. Zgod­nie twier­dziły, że niczego nie widziały – nie po raz pierw­szy.

Gdy jako ostat­niemu wypła­cał należ­ność kel­ne­rowi, do sali wpa­dli funk­cjo­na­riu­sze poli­cji. Kha­lil wciąż trzy­mał w ręku połowę bank­no­tów z pliku, które natych­miast wrę­czył dowo­dzą­cemu ofi­ce­rowi, a ten naj­pierw je scho­wał, a dopiero potem prze­niósł uwagę na ciało leżące na pod­ło­dze w kałuży krwi.

Kha­lil, który roz­dzie­lił cały bak­szysz i tym razem bez żalu zre­zy­gno­wał ze swo­ich dzie­się­ciu pro­cent, wyszedł z klubu.

Miał na oku o wiele więk­sze tro­feum.

Simon poże­gnał kie­rowcę pod hote­lem, wje­chał windą na naj­wyż­sze pię­tro do swo­jego apar­ta­mentu, roze­brał się, wziął długi, zimny prysz­nic i rzu­cił się na łóżko.

Nie mógł zasnąć. Kosz­marne odsłony wie­czor­nego zda­rze­nia jedna po dru­giej sta­wały mu przed oczami, a przej­ście od poprzed­niej do następ­nej odby­wało się auto­ma­tycz­nie bez uży­wa­nia przy­ci­sku. Sta­rał się sku­pić na pre­cy­zyj­nie sfor­mu­ło­wa­nych pyta­niach, które będzie musiał zadać mini­strowi obrony, jeżeli w ogóle będzie miał cień szansy dowie­dzieć się, czy wie, co knują jego syn i Kha­lil. Simon miał nadzieję jesz­cze tego samego dnia po połu­dniu wró­cić samo­lo­tem do Lon­dynu, ponie­waż mor­der­stwo nie wcho­dziło w zakres żad­nej umowy, którą byłby gotów pod­pi­sać.

Wciąż jed­nak wra­cał myślami do Con­tiego, dla któ­rego sprawa kon­traktu skoń­czyła się, jesz­cze zanim zaczął go nego­cjo­wać. Znów się pomo­dlił o powo­dze­nie akcji ratun­ko­wej, licząc, że karetka dotarła na czas.

Obu­dził się kilka minut po pią­tej zlany lep­kim potem. Jesz­cze raz wziął prysz­nic, ale cho­ciaż długo stał pod zimną wodą, nie zmyła z niego wspo­mnień z poprzed­niego wie­czoru.

Wło­żył szla­frok, usiadł na brzegu łóżka i spi­sy­wał pyta­nia, któ­rymi zamie­rzał wzbu­dzić w mini­strze fał­szywe poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Po pew­nym cza­sie zre­zy­gno­wał z pisa­nia. Ubrał się w gra­na­towy gar­ni­tur, który jego ojciec by zaak­cep­to­wał, zupeł­nie nową białą koszulę, zawią­zał zie­lony jedwabny kra­wat wybrany przez żonę. Przy­go­to­wany do wyj­ścia krą­żył po apar­ta­men­cie, co chwila spo­glą­da­jąc na zega­rek. Cze­kał na Kha­lila.

Wciąż jesz­cze ukła­dał w myśli pyta­nia w naj­bar­dziej odpo­wied­niej kolej­no­ści, świa­domy wyso­kiej stawki, o jaką toczy się gra, i dłu­go­ter­mi­no­wych efek­tów trzy­mi­liar­do­wego kon­traktu w postaci przy­pływu pie­nię­dzy i wzro­stu liczby nowo utwo­rzo­nych miejsc pracy dla jego roda­ków w ciągu co naj­mniej dzie­się­ciu lat.

Jeśli Sau­dyj­czycy wybiorą Bry­tyj­czy­ków, do Skarbu Pań­stwa wpły­nie miliard fun­tów, a sto milio­nów z tej kwoty zosta­nie zde­po­no­wane na ano­ni­mo­wym rachunku ban­ko­wym w Gene­wie, bez koniecz­no­ści ujaw­nie­nia, co sta­nie się z pie­niędzmi i kto je osta­tecz­nie otrzyma.

Druga płat­ność, czyli kolejny miliard fun­tów, będzie prze­ka­zana po wysyłce wypo­sa­że­nia do Rijadu.

Ostat­nia tran­sza, rów­nież miliard fun­tów, zosta­nie zre­ali­zo­wana, gdy dotrze ono bez­piecz­nie do Rijadu, a wraz z nim sze­ściu­set wysoko wykwa­li­fi­ko­wa­nych spe­cja­li­stów, któ­rzy przez następne sześć mie­sięcy będą pro­wa­dzić na miej­scu szko­le­nia z obsługi nowo naby­tego sprzętu dla mary­na­rzy, pilo­tów, inży­nie­rów i żoł­nie­rzy pie­choty.

Simon znów zer­k­nął na zega­rek. Wie­dział, że mini­stro­wie potra­fią kazać na sie­bie cze­kać godzinę, cza­sem dwie, ale on tego ranka musiał punk­tu­al­nie sta­wić się na spo­tka­nie.

Gdy w końcu drzwi się otwo­rzyły, był prze­ko­nany, że to Hani Kha­lil przy­szedł po niego i razem wyru­szą do mini­ster­stwa, ale ku swemu zasko­cze­niu zoba­czył trzech umun­du­ro­wa­nych funk­cjo­na­riu­szy poli­cji, któ­rzy bez zapo­wie­dzi wkro­czyli do jego apar­ta­mentu.

– Pan Simon Har­tley? – zapy­tał ofi­cer z trzema srebr­nymi bel­kami na ramie­niu, zanim Simon zdą­żył się ode­zwać.

– Ow­szem – potwier­dził bez waha­nia, prze­ko­nany, że zostali przy­słani, by zawieźć go do Mini­ster­stwa Obrony.

Tym­cza­sem dwaj młodsi funk­cjo­na­riu­sze pode­szli do niego, bez słowa wyja­śnie­nia chwy­cili za ręce, wykrę­cili mu je do tyłu i zało­żyli kaj­danki.

Już miał zapro­te­sto­wać, gdy do pokoju wszedł Kha­lil bez cie­nia zasko­cze­nia na twa­rzy. Simon był pewien, że za chwilę funk­cjo­na­riu­sze zdejmą mu kaj­danki i zosta­nie uwol­niony, ale agent stał w mil­cze­niu z nie­wzru­szoną miną, gdy star­szy ofi­cer sta­now­czo oznaj­mił: „Jest pan aresz­to­wany, panie Har­tley”.

Minęło tro­chę czasu, nim Simon zdo­łał dojść do sie­bie na tyle, by zapy­tać, pod jakim zarzu­tem.

– Zabój­stwa – odparł komen­dant poli­cji, gdy dwaj funk­cjo­na­riu­sze wypro­wa­dzali go na kory­tarz.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: An Eye for an Eye

Copy­ri­ght © 2024 Jef­frey Archer

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Pro­jekt serii: Zbi­gniew Miel­nik

Pro­jekt, ilu­stra­cja i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Urszula Gireń

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Oko za oko, wyd. I, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-614-0

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer