Przymknięte oko sprawiedliwości - Jeffrey Archer - ebook + audiobook + książka

Przymknięte oko sprawiedliwości ebook i audiobook

Jeffrey Archer

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

William Warwick, znany już czytelnikom z tomów Nic bez ryzyka i Ukryte na widoku, po wytropieniu barona narkotykowego z Brixton awansuje na detektywa inspektora. Nikt w Scotland Yardzie nie spoczywa jednak na laurach, bo komendant Hawksby ma dla Williama i jego zespołu nowe wymagające i niewdzięczne zadanie: muszą się przyjrzeć korupcji w Policji Metropolitalnej.

Zgłębiając problem, William uświadamia sobie, że zepsucie sięga znacznie głębiej, niż przypuszczał, i że jego koledzy zbyt często przymykają na nie oko.

To wyczerpujące śledztwo sprawia, że ma mało czasu dla rodziny – i choć to Beth na co dzień opiekuje się ich bliźniętami, także ją czeka nie lada wyzwanie zawodowe.

Błyskotliwa opowieść z zakończeniem, które niejednego czytelnika wprawi w osłupienie!- „Daily Express”
Soczysta, sprawnie opowiedziana historia, która udowadnia, że Jeffrey Archer nie traci formy. - „Daily Mirror”
William Warwick zdążył już stać się ulubieńcem czytelników.- „Mail on Sunday”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 0 min

Lektor: Jakub Kamieński

Oceny
4,3 (96 ocen)
47
30
17
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tamaka56

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Wysłuchałam z ogromym zainteresowaniem. Brawa dla lektora.
10
robert_gdansk

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna akcja, dużo inteligentnego humoru i wspaniały lektor - Jakub Kamieński.
10
dredorc

Nie oderwiesz się od lektury

Super, tak jak poprzednie części.
00
aena72

Nie oderwiesz się od lektury

polecam do końca czy ma napięciu myślę że ciąg dalszy nastąpi
00
rafinat

Dobrze spędzony czas

Całkiem przyjemna kontynuacja przygód WW i jego współpracowników.
00

Popularność




Dedykacja

Dla Sofii

PODZIĘKOWANIA

Oto osoby, któ­rym pra­gnę podzię­ko­wać za bez­cenne rady i pomoc w zbie­ra­niu mate­ria­łów:

Simon Bain­bridge, radca kró­lew­ski Jona­than Caplan, Gil­lian Green, Ali­son Prince, Cathe­rine Richards i Johnny van Haeften.

Moje spe­cjalne podzię­ko­wa­nia nie­chaj przyjmą detek­tyw sier­żant Michelle Roy­croft (w sta­nie spo­czynku) i star­szy nad­in­spek­tor John Suther­land (w sta­nie spo­czynku).

***

W cza­sie bitwy pod Kopen­hagą w roku 1801 dowódca okrętu fla­go­wego dał sygnał lor­dowi Nel­so­nowi, aby ten wstrzy­mał atak na duń­ską flotę i się wyco­fał.

Nel­son przy­ło­żył tele­skop do śle­pego oka i rzekł: „Nie widzę sygnału”, po czym, igno­ru­jąc roz­kaz, kon­ty­nu­ował atak i odniósł zwy­cię­stwo w bitwie.

Na pamiątkę tego wyda­rze­nia mówi się po angiel­sku „turn a blind eye”, „przy­ło­żyć ślepe oko”, udać, że się cze­goś nie widzi, przy­mknąć oko.

1

19 MAJA 1987

Detek­tyw sier­żant War­wick pierw­szy mru­gnął.

– Pro­szę mi podać jeden powód, dla któ­rego nie powi­nie­nem zre­zy­gno­wać – rzekł buń­czucz­nie.

– Przy­cho­dzą mi na myśl cztery – odparł komen­dant Hawksby, bio­rąc go z zasko­cze­nia.

Wil­liam potra­fiłby wymie­nić jeden, dwa, ewen­tu­al­nie trzy, ale nie cztery powody, zro­zu­miał więc, że Jastrząb ma go w gar­ści. Ufał jed­nak, że uda mu się wywi­nąć. Wyjął z wewnętrz­nej kie­szeni oświad­cze­nie o rezy­gna­cji i poło­żył je przed sobą na stole. Wyko­nał pro­wo­ka­cyjny gest, ale nie zamie­rzał wrę­czać kartki, dopóki komen­dant nie wyłusz­czy swo­ich czte­rech powo­dów. Wil­liam nie wie­dział, że jego ojciec zadzwo­nił rano do Jastrzę­bia, by go uprze­dzić o pla­no­wa­nej przez syna rezy­gna­cji, dzięki czemu komen­dant miał czas przy­go­to­wać się do spo­tka­nia.

Po wysłu­cha­niu mądrych słów sir Juliana komen­dant już wie­dział, dla­czego detek­tyw sier­żant War­wick roz­waża rezy­gna­cję, i wcale nie był zasko­czony decy­zją Wil­liama.

– Miles Faulk­ner, Assem Rashidi oraz nad­in­spek­tor Lamont – rzekł Jastrząb, roz­po­czy­na­jąc roz­grywkę pierw­szym ser­wi­sem, na razie bez punktu.

Wil­liam nie odpo­wie­dział.

– Jak ci wia­domo, Miles Faulk­ner na­dal prze­bywa na wol­no­ści i nie pomo­gło posta­wie­nie wszyst­kich służb na nogi, zapadł się pod zie­mię. Chcę, żebyś wywlókł go z tej lisiej nory, w któ­rej się skrył, i wsa­dził za kratki, gdzie jego miej­sce.

– Detek­tyw sier­żant Adaja świet­nie sobie pora­dzi z tym zada­niem – zapew­nił Wil­liam, odbi­ja­jąc piłeczkę nad siatką.

– Ale szanse na suk­ces znacz­nie się zwięk­szą, jeżeli wy dwaj połą­czy­cie siły, podob­nie jak pod­czas ope­ra­cji „Koń tro­jań­ski”.

– Jeżeli dru­gim powo­dem jest Assem Rashidi – rzekł Wil­liam, pró­bu­jąc odzy­skać ini­cja­tywę – z pew­no­ścią nad­in­spek­tor Lamont zgro­ma­dził wystar­cza­jącą ilość dowo­dów, by ten gaga­tek nie ujrzał świa­tła dzien­nego przez kil­ka­na­ście lat, a ja nie jestem potrzebny, żeby trzy­mać go za rączkę.

– Zgo­dził­bym się z tobą, gdyby nie to, że Lamont dziś rano zło­żył rezy­gna­cję – odparł komen­dant.

Po raz drugi Wil­liam został wzięty z zasko­cze­nia i nie miał ani chwili na roz­wa­że­nie kon­se­kwen­cji tej nowiny, bo Jastrząb dorzu­cił:

– Musiał poświę­cić prawo do peł­nej eme­ry­tury, zapewne więc nie będzie chętny do współ­pracy, gdy przyj­dzie pora na skła­da­nie zeznań pod­czas pro­cesu Rashi­diego.

– Forsa, którą zna­lazł w „pustej” tor­bie w fabryce nar­ko­ty­ków Rashi­diego, zre­kom­pen­suje mu to z nad­dat­kiem – rzekł Wil­liam, nie kry­jąc sar­ka­zmu.

– Już nie. Dzięki two­jej inter­wen­cji zwró­cono wszystko co do pensa. Jedno jest pewne, dwie rezy­gna­cje tego samego dnia to sta­now­czo zbyt wiele jak dla mnie.

– Pięt­na­ście do zera – pod­li­czył Wil­liam pod nosem.

– Jest też rze­czą oczy­wi­stą, że to ty zaj­miesz miej­sce Lamonta jako główny świa­dek Korony oskar­ża­ją­cej w pro­ce­sie Rashi­diego.

Trzy­dzie­ści do zera.

Wil­liam zacho­dził w głowę, czy Jastrząb ma jesz­cze jakie­goś asa scho­wa­nego w ręka­wie. Posta­no­wił zacho­wać mil­cze­nie w ocze­ki­wa­niu na trzeci serw komen­danta.

– Widzia­łem się dziś rano z komi­sa­rzem – pod­jął po chwili Hawksby. – Popro­sił mnie o utwo­rze­nie nowej jed­nostki, która zaj­mie się korup­cją w poli­cji.

– Poli­cja Metro­po­li­talna ma już jed­nostkę anty­ko­rup­cyjną – przy­po­mniał Wil­liam.

– Ta będzie bar­dziej aktywna, pra­co­wał­byś pod przy­krywką jako tajny agent. Komi­sarz dał mi wolną rękę, sam wybiorę zespół, któ­rego jedy­nym zada­niem będzie usu­nię­cie zgni­łych jabłek z beczki, tak dosłow­nie się wyra­ził. Chce, żebyś pro­wa­dził bie­żące docho­dze­nia i skła­dał raporty bez­po­śred­nio u mnie.

– Komi­sarz ni­gdy mnie na oczy nie widział – padła odpo­wiedź jak piłka odbita z linii koń­co­wej kortu.

– Powie­dzia­łem mu, że to ty sto­isz za suk­ce­sem ope­ra­cji „Koń tro­jań­ski”.

Czter­dzie­ści do zera.

– Szcze­rze mówiąc, to par­szywa misja – cią­gnął Jastrząb. – Spę­dzisz dużo czasu, prze­py­tu­jąc kole­gów, któ­rzy mają na sumie­niu jedy­nie drobne prze­stęp­stwa. – Komen­dant znów umilkł przed kolej­nym ser­wem. – Po incy­den­cie z Lamon­tem komi­sarz nie zamie­rza dłu­żej igno­ro­wać pro­blemu i dla­tego pole­ci­łem cie­bie.

Wil­liam nie mógł ode­brać woleja i uznał swoją prze­graną w pierw­szym gemie.

– Jeżeli podej­miesz się tej pracy – rzekł Jastrząb – to będzie twoje pierw­sze zada­nie. – Prze­su­nął po biurku teczkę z napi­sem POUFNE.

Wil­liam zawa­hał się, w pełni świa­dom, że to kolejna pułapka, ale nie mógł się powstrzy­mać i otwo­rzył teczkę. Na pierw­szej stro­nie wydru­ko­wano pogru­bio­nymi kapi­ta­li­kami DETEK­TYW SIER­ŻANT J.R. SUM­MERS.

Serw po stro­nie Wil­liama.

– Byłem z Jer­rym w Hen­don – powie­dział. – To jeden z naj­więk­szych bystrza­ków w naszym rocz­niku. Wcale mnie nie dziwi, że szybko awan­so­wał na detek­tywa sier­żanta. Obsta­wiano, że tak będzie.

– Nie bez powodu. Na począ­tek trzeba zna­leźć wia­ry­godny pre­tekst, który pozwoli ci się z nim skon­tak­to­wać, a potem zdo­być jego zaufa­nie i spraw­dzić, czy zarzuty, jakie wysuwa wobec niego prze­ło­żony, są zasadne.

Piłka źle podana.

– Jeżeli będzie wie­dział, że należę do jed­nostki anty­ko­rup­cyj­nej, nie powita mnie z otwar­tymi ramio­nami jako sta­rego przy­ja­ciela.

– Dla wszyst­kich oprócz mnie pra­cow­ni­ków w tym budynku wciąż jesteś człon­kiem spe­cjal­nej sek­cji anty­nar­ko­ty­ko­wej i przy­go­to­wu­jesz się do pro­cesu Rashi­diego.

Drugi serw.

– Trudno nazwać kuszącą pro­po­zy­cją szpie­go­wa­nie przy­ja­ciół i kole­gów – wyra­ził powąt­pie­wa­nie Wil­liam. – Był­bym zwy­kłym kapu­siem pod przy­krywką.

– Sam bym tego lepiej nie ujął – przy­znał Jastrząb. – Może to coś zmieni, jeśli wspo­mnę, że detek­tyw sier­żant Adaja i detek­tyw sier­żant Roy­croft już się zacią­gnęli, a tobie pozo­sta­wię decy­zję, któ­rych dwu spo­śród nowych kon­sta­blów dobrać do zespołu.

Zero do pięt­na­stu.

– Zapo­mina pan, sir, że detek­tyw sier­żant Roy­croft przy­mknęła oko, gdy Lamont przy­gar­nął tę torbę pie­nię­dzy po nalo­cie konia tro­jań­skiego.

– Nie zro­biła tego. Detek­tyw sier­żant Roy­croft spo­rzą­dziła obszerny raport do mojej wia­do­mo­ści. Mię­dzy innymi dla­tego przy­wró­ci­łem ją do stop­nia sier­żanta – odparł Jastrząb.

Zero do trzy­dzie­stu.

– Ależ to nie powinno być poufne – zapro­te­sto­wał Wil­liam.

– Wła­śnie że powinno, bo dzięki temu prze­ko­na­łem Lamonta do zwrotu pie­nię­dzy i zło­że­nia rezy­gna­cji.

Zero do czter­dzie­stu.

– Muszę omó­wić pań­ską pro­po­zy­cję z Beth i z rodzi­cami, zanim podejmę decy­zję – rzekł Wil­liam i zro­bił prze­rwę na popi­cie wody.

– Nie­stety to nie­moż­liwe – odparł Jastrząb. – Jeżeli podej­miesz się tej nad wyraz deli­kat­nej misji, nikt poza obrę­bem tych ścian nie może się o tym dowie­dzieć. Nawet twoja rodzina musi żywić prze­ko­na­nie, że na­dal jesteś zwią­zany z sek­cją anty­nar­ko­ty­kową i przy­go­to­wu­jesz się do pro­cesu Rashi­diego. Przy­naj­mniej nie będziesz kła­mał, bo aż do zakoń­cze­nia pro­cesu pocią­gniesz oba zada­nia.

– Czy może być jesz­cze gorzej? – spy­tał Wil­liam.

– O tak – rzekł Jastrząb. – Funk­cjo­na­riusz, który zawia­duje wizy­tami w Pen­to­nville, poin­for­mo­wał mnie, że Assem Rashidi ma dziś umó­wione spo­tka­nie z naszym sta­rym przy­ja­cie­lem panem Boothem Wat­so­nem, radcą koron­nym. Wypada mi zatem stwier­dzić, detek­ty­wie inspek­to­rze War­wick, że wynik sprawy, która wyglą­dała na pro­stą i nie­skom­pli­ko­waną, jesz­cze nie jest prze­są­dzony.

Dopiero po chwili dotarło do Wil­liama, że komen­dant wyjął kolej­nego asa z rękawa. Wziął więc swoją pisemną rezy­gna­cję i scho­wał ją do kie­szeni.

– Zoba­czymy się za parę dni, Eddie – rzu­cił Miles Faulk­ner, wysia­da­jąc z nie­ozna­ko­wa­nego vana i przy­stę­pu­jąc do jedy­nego nie­prze­ćwi­czo­nego etapu ucieczki.

Ruszył ostroż­nie w stronę plaży dobrze wydep­taną ścieżką. Po przej­ściu około stu metrów spo­strzegł żarzący się koniec papie­rosa – latar­nię mor­ską pro­wa­dzącą ucie­ki­niera z dala od nie­bez­piecz­nych raf.

Szedł ku niemu męż­czy­zna ubrany cały na czarno. W mil­cze­niu podali sobie ręce.

Kapi­tan popro­wa­dził jedy­nego pasa­żera przez pia­sek do moto­rówki koły­szą­cej się na płyt­kiej wodzie. Kiedy zna­leźli się na pokła­dzie, zało­gant uru­cho­mił sil­nik i nakie­ro­wał moto­rówkę w stronę cze­ka­ją­cego jachtu.

Miles poczuł ulgę, dopiero kiedy kapi­tan pod­niósł kotwicę i odpły­nął, a okrzyk rado­ści wydał, gdy na dobre opu­ścili wody tery­to­rialne. Wie­dział, że gdyby go schwy­tano, nie tylko dostałby podwójny wyrok, ale nie byłaby mu dana ponowna szansa ucieczki.

2

Pan Booth Wat­son, radca kró­lew­ski, zajął miej­sce naprze­ciw poten­cjal­nego klienta, wyjął gruby plik akt z torby firmy Glad­stone i poło­żył go przed sobą na szkla­nym sto­liku.

– Z wiel­kim zain­te­re­so­wa­niem zgłę­bi­łem pań­ską sprawę, panie Rashidi – zaczął. – Chciał­bym pokrótce wyli­czyć sta­wiane panu zarzuty i przed­sta­wić ewen­tu­alną linię obrony.

Rashidi kiw­nął głową, nie spusz­cza­jąc z oka sie­dzą­cego naprze­ciwko praw­nika. Jesz­cze nie zade­cy­do­wał, czy zatrud­nić BW, jak nazwał go Faulk­ner. W końcu od tej decy­zji zale­żało, czy dosta­nie doży­wo­cie. Potrze­bo­wał cava­liera, który ocza­ruje ławę przy­się­głych, skrzy­żo­wa­nego z rot­twe­ile­rem goto­wym roz­szar­pać na kawałki świad­ków oskar­że­nia. Czy Booth Wat­son posia­dał cechy takiego zwie­rzę­cia?

– Korona będzie usi­ło­wała dowieść, że pro­wa­dził pan impe­rium nar­ko­ty­kowe. Oskarżą pana o spro­wa­dza­nie w ogrom­nych ilo­ściach hero­iny, koka­iny i innych nie­le­gal­nych sub­stan­cji, stwier­dzą, że cią­gnął pan z tego pro­ce­deru milio­nowe zyski, kon­tro­lo­wał kry­mi­nalną siatkę agen­tów, dile­rów i kurie­rów. Ja zaś będę dowo­dził, że był pan nie­win­nym gapiem, który w trak­cie nalotu Poli­cji Metro­po­li­tal­nej przy­pad­kiem zna­lazł się pod ostrza­łem i prze­ra­ził nie­po­mier­nie na wieść, do czego słu­żył ów lokal.

– Czy może pan usta­wić ławę przy­się­głych? – spy­tał Rashidi.

– Nie w tym kraju – odparł sta­now­czo Booth Wat­son.

– A sędziego? Da się prze­ku­pić? Albo zaszan­ta­żo­wać?

– Nie. Dowie­dzia­łem się jed­nak nie­dawno o sędzim Whit­ta­ke­rze cze­goś, co może się oka­zać dla niego zawsty­dza­jące, a dla nas przy­datne. Ale będę to musiał jesz­cze spraw­dzić.

– Co to takiego? – spy­tał żywo Rashidi.

– Nie wyja­wię tej infor­ma­cji, dopóki nie zde­cy­duję, że będę pana repre­zen­to­wał.

Rashi­diemu nawet przez myśl nie prze­szło, że Bootha Wat­sona nie da się kupić. Uwa­żał praw­ni­ków za sprze­dajne dziwki, z któ­rymi trzeba się tylko potar­go­wać o cenę usługi.

– Nasz czas jest ogra­ni­czony, pro­po­nuję zatem roz­pa­trzeć dokład­niej zarzuty i ewen­tu­alną linię obrony.

Dwie godziny póź­niej Rashidi pod­jął decy­zję. Booth Wat­son był tak obla­tany w sądo­wych pro­ce­du­rach i krucz­kach pozwa­la­ją­cych nagi­nać – ale nie łamać – prze­pisy prawa, że stało się oczy­wi­ste, dla­czego Miles Faulk­ner wysoko go cenił. Czy jed­nak radca kró­lew­ski zechce go bro­nić, nie mając choćby małego pod­par­cia?

– Jak panu wia­domo, Koronna Służba Pro­ku­ra­tor­ska wstęp­nie wyzna­czyła ter­min pierw­szej roz­prawy na pięt­na­sty wrze­śnia w Old Bailey – przy­po­mniał Booth Wat­son.

– Będę więc musiał regu­lar­nie się z panem kon­sul­to­wać.

– Moja stawka to sto fun­tów za godzinę.

– Zapłacę z góry dzie­sięć tysięcy.

– Pro­ces może się prze­cią­gnąć na kilka dni, a nawet tygo­dni. Hono­ra­rium adwo­kac­kie za kolejne dni roz­prawy będzie zna­czącą kwotą.

– Wobec tego dwa­dzie­ścia tysięcy – rzu­cił Rashidi.

Booth Wat­son ski­nął głową bez słowa.

– Powi­nien pan wie­dzieć jesz­cze jedno. Koronę będzie repre­zen­to­wał sir Julian War­wick, radca kró­lew­ski, a jego córka wystąpi jako adwo­kat młod­sza.

– Pew­nie jego syn wciąż liczy na to, że złoży zezna­nie przed sądem.

– Gdyby nie zło­żył – rzekł twardo Booth Wat­son – prze­grałby pan przed roz­po­czę­ciem pro­cesu.

– Będziemy musieli przy­znać mu zawie­sze­nie egze­ku­cji, przy­naj­mniej do czasu, aż go pan roz­szar­pie, kiedy zaj­mie miej­sce dla świadka.

– Może nawet nie prze­słu­cham Chó­rzy­sty. Chcę, żeby przy­się­gli zapa­mię­tali byłego nad­in­spek­tora Lamonta, który ma to i owo za uszami, a nie detek­tywa sier­żanta Wil­liama War­wicka – rzekł Booth Wat­son i w tym momen­cie straż­nik otwo­rzył drzwi.

– Pięć minut, sir. Już i tak prze­kro­czył pan limit czasu.

Booth Wat­son kiw­nął głową.

– Jesz­cze jakieś pyta­nia, panie Rashidi? – spy­tał, gdy drzwi się zamknęły.

– Kon­tak­to­wał się z panem ostat­nio Miles?

– Pan Faulk­ner nie jest już moim klien­tem. – Booth Wat­son zawa­hał się, po czym dodał: – Dla­czego pan pyta?

– Mam dla niego cie­kawą pro­po­zy­cję biz­ne­sową.

– Może mnie pan wpro­wa­dzi – zachę­cił Booth Wat­son, zdra­dza­jąc się z tym, że pozo­staje w kon­tak­cie z Faulk­ne­rem.

– Udziały mojej spółki, Mar­cel i Neffe, stra­ciły gwał­tow­nie na war­to­ści po moim aresz­to­wa­niu i fali dru­zgo­cą­cych arty­ku­łów w pra­sie. Potrze­buję kogoś, kto wykupi pięć­dzie­siąt jeden pro­cent akcji po aktu­al­nej cenie ryn­ko­wej. W dniu, w któ­rym wypusz­czą mnie z wię­zie­nia, zapłacę mu za nie podwój­nie.

– Ale to może tro­chę potrwać.

– Panu też zapłacę podwój­nie, jeśli mnie pan wycią­gnie.

Booth Wat­son znów kiw­nął głową. Nie ule­gało kwe­stii, że był dziwką, choć przy­znać trzeba, że bar­dzo drogą.

Wil­liam nie mógł się powstrzy­mać i poje­chał z powro­tem do Bri­xton miej­skim auto­bu­sem. Tym razem jed­nak nie towa­rzy­szyło mu czter­dzie­stu uzbro­jo­nych poli­cjan­tów szy­ku­ją­cych się do roz­bi­cia naj­więk­szego gangu nar­ko­ty­ko­wego w sto­licy, lecz tłu­mek gospo­dyń domo­wych uda­ją­cych się na zakupy.

Po dro­dze patrzył z góry na cha­rak­te­ry­styczne miej­sca zapa­mię­tane z ope­ra­cji „Koń tro­jań­ski”, którą prze­pro­wa­dzili poprzed­niego dnia. Ten auto­bus zatrzy­my­wał się na każ­dym przy­stanku, pasa­że­ro­wie wysia­dali i wsia­dali, a górny pokład nie został prze­ro­biony na cen­trum dowo­dze­nia, skąd Jastrząb mógł nad­zo­ro­wać naj­więk­szy nalot anty­nar­ko­ty­kowy w dzie­jach Poli­cji Metro­po­li­tal­nej, zwa­nej powszech­nie Met.

Uka­zały się dwa wie­żowce miesz­kalne. Na następ­nym przy­stanku Wil­liam zbiegł po schod­kach i wysko­czył z auto­busu. Detek­tyw sier­żant Jac­kie Roy­croft cze­kała na niego, sie­dząc w cie­niu. Tym razem nie było stra­te­gicz­nie roz­miesz­czo­nych czu­jek strze­gą­cych dostępu do budynku.

Kiedy zbli­żali się do bloku B, minęła ich star­sza kobieta ze skle­po­wym wóz­kiem wypeł­nio­nym cięż­kimi tor­bami. Wil­lia­mowi zro­biło się jej żal, pod wpły­wem jakie­goś impulsu obej­rzał się za nią, a potem ruszył w kie­runku zna­jo­mego budynku. Wsiadł razem z Roy­croft do windy – nie powstrzy­mał ich żaden wyki­dajło – i Jac­kie wci­snęła guzik dwu­dzie­stego trze­ciego pię­tra.

– Całą pose­sję prze­trzą­snęli tech­nicy, ale nic nie zna­leźli. Jastrząb uznał, że powin­ni­śmy dobrze się rozej­rzeć, bo a nuż coś prze­oczyli. Wyszli stąd o świ­cie – powie­działa Jac­kie.

– „Nie mam poję­cia, kiedy to mogło być – rzekł Wil­liam, prze­cią­ga­jąc sylaby – z pew­no­ścią wszakże była to pora nad­zwy­czaj nie­przy­jemna”.

– No, dawaj, oświeć mnie – rze­kła Jac­kie.

– Sir Har­co­urt Cour­tly wypo­wiada te słowa do lady Gay Span­ker w Ubez­pie­cze­niu Lon­dynu. – Widząc nie­prze­nik­nioną minę Jac­kie, Wil­liam dodał: – To ze sztuki Bouci­caulta.

– Dzię­kuję za prze­ko­nu­jący dowód – odparła Jac­kie, kiedy wyszli z windy na kory­tarz, gdzie zoba­czyli oparte o ścianę cięż­kie drzwi.

Tech­nik złota rączka nie bawił się w otwie­ra­nie licz­nych zam­ków, po pro­stu wysta­wił drzwi pro­wa­dzące do jaskini. Jaskini Ala­dyna?

– Dobra robota, Jim – pochwa­lił Wil­liam, wcho­dząc do apar­ta­mentu, który paso­wałby do May­fair.

Zwró­cił uwagę na nowo­cze­sne, sty­lowe meble poroz­sta­wiane po poko­jach, puszy­sty dywan, w któ­rym zapa­dały się stopy, obrazy współ­cze­snych mala­rzy – Brid­get Riley, Davida Hock­neya i Allena Jonesa – ozda­bia­jące wszyst­kie ściany. Szklane figurki Lali­que’a rzu­cały się w oczy w całym miesz­ka­niu, przy­po­mi­na­jąc Wil­lia­mowi o fran­cu­skim wycho­wa­niu Rashi­diego. Nie mie­ściło mu się w gło­wie, jak taki kul­tu­ralny czło­wiek mógł tak źle skoń­czyć.

Jac­kie zaczęła roz­glą­dać się po salo­nie, szu­ka­jąc śla­dów nar­ko­ty­ków, pod­czas gdy Wil­liam sku­pił się na dużej sypialni. Dość szybko zorien­to­wał się, że tech­nicy wyko­nali zada­nie sta­ran­nie, choć zdzi­wił go brak przed­mio­tów codzien­nego użytku, jakie spo­dzie­wał się tu zna­leźć – grze­bie­nia, szczotki do wło­sów, szczo­teczki do zębów, mydła. Tylko rzą­dek gar­ni­tu­rów z Savile Row i tuzin szy­tych na miarę koszul od Pinka z Jer­myn Street, jakby świeżo przy­wie­zio­nych z pralni. Nic takiego, czego Booth Wat­son nie mógłby odrzu­cić jako nie­na­le­żące do jego klienta. Wtem na wewnętrz­nej kie­szeni jed­nej z mary­na­rek spo­strzegł wyha­fto­wane ini­cjały „A.R.”. Tego już tak łatwo Booth Wat­son nie odrzuci. Wil­liam zło­żył równo mary­narkę i umie­ścił w worku na dowody.

Następ­nie jego uwagę przy­kuła sto­jąca na noc­nym sto­liku foto­gra­fia w ozdob­nej srebr­nej ramce z wygra­we­ro­waną dużą literą A – koja­rzyła się bar­dziej z Bond Street niż z Bri­xton. Wziął ją do ręki i przyj­rzał się bli­żej spor­tre­to­wa­nej kobie­cie.

– Mam cię – powie­dział, umiesz­cza­jąc solidną srebrną ramkę w innej torebce.

Zano­to­wał numer tele­fonu sto­ją­cego po dru­giej stro­nie łóżka, a potem zaczął się przy­glą­dać obra­zom na ścia­nach. Dro­gie, nowo­cze­sne, ale nie­na­da­jące się na dowód rze­czowy, chyba że Rashidi kupił je od zna­nego han­dla­rza, który zechciałby sta­wić się w sądzie jako świa­dek Korony i wyja­wić nazwi­sko klienta. Mało praw­do­po­dobne. Nie mie­liby w tym prze­cież żad­nego inte­resu. Foto­gra­fia w srebr­nej ramce sta­no­wiła zatem naj­lep­szy łup.

Przez chwilę podzi­wiał obraz War­hola przed­sta­wia­jący Mari­lyn Mon­roe. Tech­nicy posta­wili go na pod­ło­dze, odsła­nia­jąc zamknięty sejf. Natych­miast ruszył na poszu­ki­wa­nie tech­nika Jima, który wycią­gnął robiący wra­że­nie kom­plet klu­czy. Jim w ciągu kilku minut upo­rał się z zam­kiem. Wil­liam otwo­rzył sejf, ale sza­feczka w środku była pusta.

– Cho­lera. Zoba­czył nas, kiedy pod­cho­dzi­li­śmy. – Przy­po­mniał sobie rap­tem bab­cię, która minęła ich, pcha­jąc wyła­do­wany wózek. Wie­dział, że coś w jej wyglą­dzie mu nie paso­wało, i teraz to sobie uzmy­sło­wił. Wszystko się zga­dzało oprócz butów. Naj­now­szego modelu Nike. – Cho­lera – zaklął znów, gdy w drzwiach sta­nęła Jac­kie.

– Zna­leź­li­ście coś god­nego uwagi? – spy­tała. – Bo ja nie.

Zama­szy­stym gestem Wil­liam pod­niósł pla­sti­kową torebkę z foto­gra­fią w srebr­nej ramce.

– Gem, set, mecz – pod­su­mo­wała Jac­kie, dla żartu salu­tu­jąc sze­fowi.

– Gem i ow­szem – odparł Wil­liam – może nawet set. Ale skoro Booth Wat­son wystąpi w Old Bailey jako obrońca Rashi­diego, wynik meczu jesz­cze nie jest prze­są­dzony.

Nikt nie chciał usiąść przy jego stole, dopóki wszy­scy nie nabrali prze­ko­na­nia, że nie wróci.

Trze­ciego dnia po ucieczce Faulk­nera Rashidi zszedł do kan­tyny na śnia­da­nie, zajął miej­sce u szczytu pustego stołu i zapro­sił dwóch współ­więź­niów, Tuli­pana i Rossa, żeby do niego dołą­czyli.

– Miles na pewno wyje­chał już z kraju – rzekł Rashidi.

Straż­nik wię­zienny posta­wił przed nim talerz z jaj­kami na beko­nie. Był jedy­nym więź­niem, któ­remu ser­wo­wano bekon bez skórki. Inny straż­nik podał mu egzem­plarz „Finan­cial Timesa”. Funk­cjo­na­riu­sze wię­zienni szybko przy­jęli do wia­do­mo­ści, że stary król odszedł, a na tro­nie zasiadł nowy. Dwo­rza­nie nie oka­zy­wali zanie­po­ko­je­nia. Nowy król był natu­ral­nym następcą Faulk­nera, co wię­cej, miał zapew­nić nie­prze­rwany dostęp do przy­wi­le­jów i korzy­ści.

Rashidi przej­rzał noto­wa­nia gieł­dowe i ścią­gnął brwi. Z dnia na dzień war­tość akcji Mar­cel i Neffe spa­dła o kolejne dzie­sięć pen­sów, co osła­biło jego spółkę, nara­ża­jąc na prze­ję­cie. Nic nie mógł na to pora­dzić, choć znaj­do­wał się zale­d­wie kilka mil od Giełdy.

– Nie­do­bre wie­ści, sze­fie? – zagad­nął Tuli­pan, nadzie­wa­jąc parówkę na wide­lec i paku­jąc ją do ust.

– Ktoś pró­buje mnie wyau­to­wać z inte­resu – odparł Rashidi. – Ale mój adwo­kat trzyma rękę na pul­sie.

Marl­boro Man kiw­nął głową. Odzy­wał się rzadko, cza­sami tylko zadał jakieś pyta­nie. Jastrząb prze­strzegł taj­nego agenta, że zbyt wiele pytań wzbu­dzi podej­rze­nia Rashi­diego. Nad­sta­wiaj uszu, pouczył, a zdo­bę­dziesz tyle dowo­dów, że posie­dzi długo.

– Co nowego w spra­wie dostaw? – spy­tał Rashidi.

– Wszystko pod kon­trolą – zapew­nił Tuli­pan. – Ścią­gamy ponad tysiaka tygo­dniowo.

– A co z Boyle’em? Zdaje się, że na­dal zaopa­truje swo­ich sta­rych klien­tów, zmniej­sza­jąc moje zyski.

– Pro­blem roz­wią­zany. Boyle ma zostać prze­nie­siony do kicia na wyspie Wight.

– Jak to zała­twi­li­ście?

– Funk­cjo­na­riusz od prze­nie­sień zalega od kilku mie­sięcy z opła­tami za hipo­tekę – wyja­śnił krótko Tuli­pan.

– Wobec tego opła­cimy mu następny mie­siąc z góry – zde­cy­do­wał Rashidi. – Zależy mi na prze­nie­sie­niu jesz­cze kogoś oprócz Boyle’a, to mniej ryzy­kowne niż pozo­sta­wie­nie go tutaj. A ty, Ross? Kiedy nas opusz­czasz?

– W przy­szłym tygo­dniu udaję się do otwar­tego wię­zie­nia w Ford, sze­fie. Chyba że miał­bym zostać?

– Nie, przy­dasz mi się na ulicy, im szyb­ciej, tym lepiej. Będę miał z cie­bie więk­szy poży­tek, kiedy znaj­dziesz się po dru­giej stro­nie murów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Turn a Blind Eye

Copy­ri­ght © 2021 Jef­frey Archer

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Kata­rzyna Raź­niew­ska

Pro­jekt serii: Zbi­gniew Miel­nik

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Urszula Gireń

Foto­gra­fia na okładce

© Patryk Suwala/Shut­ter­stock

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Przy­mknięte oko spra­wie­dli­wo­ści, wyd. I, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-960-5

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer