W następnej kolejności - Jeffrey Archer - ebook + audiobook + książka

W następnej kolejności ebook i audiobook

Jeffrey Archer

4,5
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jak chronić najbardziej popularną kobietę na świecie?

Nowy emocjonujący thriller mistrza powieściopisarstwa. Przeczytasz jednym tchem!

48 godzin na schwytanie przestępcy, a jeszcze mnie na uratowanie członka rodziny królewskiej

Najtrudniejsza misja w karierze Williama Warwicka.

Londyn, rok 1988. Szaleństwo na punkcie rodziny królewskiej ogarnia Brytyjczyków, którzy zakochują się w „królowej ludzkich serc”.

Dla Scotland Yardu to nowe wyzwanie, konieczność skoncentrowania uwagi na elitarnym Wydziale Ochrony Członków Rodziny Królewskiej i jego dowódcy, którego funkcjonariusze muszą być najlepsi z najlepszych, a słabe ogniwo może być zarzewiem katastrofy.

Detektyw starszy inspektor William Warwick i jego podkomendni zostają oddelegowani do przeprowadzenia śledztwa w tej jednostce. Z kolei były tajny agent Ross Hogan nieoczekiwanie otrzymuje niezależne, delikatne i odpowiedzialne zadanie. Wkrótce staje się jasne, że problemy w ochronie królewskiej są niczym wobec zamiarów organizacji terrorystycznej, która zagroziła bezpieczeństwu kraju i Korony. Pozostaje pytanie, jaki cel obierze W NASTĘPNEJ KOLEJNOŚCI…

Prawdopodobnie najlepszy powieściopisarz naszych czasów. - „Mail on Sunday”
Gdyby przyznawano Nagrodę Nobla za opowiadanie historii, Jeffrey Archer powinien być nią uhonorowany. - „Daily Telegraph”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 419

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 22 min

Lektor: Jakub Kamieński

Oceny
4,5 (55 ocen)
31
21
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jarboj

Całkiem niezła

Trochę jestem zawiedziony. W porównaniu z poprzednim częściami cyklu jest przydługa i chwilami nudna.
00
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Słucham całej serii; trudno oderwać się od audiobooka. Z prawdziwą przyjemnością wracam do bohaterów i ich nowych historii.
00
dredorc

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Cała seria warta przeczytania.
00
AlicjaKubiszyn

Nie oderwiesz się od lektury

Super 😁
00
helutek7

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam całą serię !!!
00

Popularność




Dedy­ka­cja

Dla Janet

Czy ta histo­ria jest praw­dziwa?

1

Na teren sie­dziby Sco­tland Yardu wje­chał samo­chód eskorty kró­lew­skiej, tuż za nim zie­lony jaguar i nie­ozna­ko­wany land rover, a na końcu kolumny dwa poli­cyjne moto­cy­kle. Wszyst­kie pojazdy zatrzy­mały się przed budyn­kiem o jede­na­stej trzy­dzie­ści, aku­rat w momen­cie, gdy z wieży zega­ro­wej Big Ben roz­brzmie­wał głos dzwonu.

Agent ochrony zerwał się z przed­niego fotela dla pasa­żera i otwo­rzył tylne drzwi jagu­ara. Wtedy z sze­regu ocze­ku­ją­cych na dzie­dzińcu wystą­pił komi­sarz poli­cji metro­po­li­tal­nej, sir Peter Imbert, skło­nił się i powie­dział:

– Witamy Waszą Kró­lew­ską Wyso­kość w Sco­tland Yar­dzie.

Jego powi­talne słowa zostały przy­jęte dobrze wszyst­kim zna­nym cie­płym, nie­śmia­łym uśmie­chem.

– Dzię­kuję, sir. Cie­szę się, że przy­stał pan na moją nie­co­dzienną prośbę – wyra­ziła zado­wo­le­nie księżna, gdy wymie­niali uścisk dłoni.

– Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie, ma’am. – Sir Peter lekko zwró­cił się w stronę star­szych ofi­ce­rów z grupy powi­tal­nej. – Pozwolę sobie przed­sta­wić zastępcę komi­sa­rza…

Księżna ści­skała dłoń każ­demu funk­cjo­na­riu­szowi, aż dotarła do końca sze­regu. Tam został jej zapre­zen­to­wany szef zespo­łów docho­dze­nio­wych Wydziału Zabójstw w Met.

– Komen­dant Hawksby jest u nas głów­nym spe­cja­li­stą od mor­derstw – wyja­śnił komi­sarz. – A dziś rano w roli prze­wod­nika wystąpi star­szy inspek­tor Wil­liam War­wick – dodał.

Wtem do przodu wystą­piła dziew­czynka. Dygnęła i wrę­czyła księż­nej bukie­cik różo­wych róż, za co została obda­rzona naj­szer­szym uśmie­chem na świe­cie.

Księżna pochy­liła się, podzię­ko­wała i zapy­tała:

– Jak masz na imię?

– Arte­mi­sia – wyszep­tała dziew­czynka, patrząc w zie­mię.

– Bar­dzo ładne imię! – pochwa­liła księżna.

Już miała iść dalej, ale Arte­mi­sia spoj­rzała wprost na nią.

– Dla­czego nie nosisz korony? – zapy­tała.

Wil­liam oblał się jaskra­wo­czer­wo­nym rumień­cem, a jego zastępca, inspek­tor Ross Hogan, led­wie zdo­łał powstrzy­mać śmiech. Zawsty­dzona Arte­mi­sia się roz­pła­kała. Księżna pochy­liła się ponow­nie i objęła małą.

– Bo nie jestem kró­lową, Arte­mi­sio, tylko księżną.

– Ale kie­dyś będziesz kró­lową.

– I wtedy będę nosiła koronę.

Usa­tys­fak­cjo­no­wana Arte­mi­sia się uśmiech­nęła, a jej ojciec podą­żył za kró­lew­skim gościem do budynku Met.

Drzwi otwo­rzył im młody kadet. Księżna się zatrzy­mała i zamie­niła z nim kilka słów, po czym Wil­liam popro­wa­dził ją do cze­ka­ją­cej już windy. Przed wizytą księż­nej odbyła się długa narada. Roz­wa­żano, czy powinna wejść na pierw­sze pię­tro po scho­dach czy raczej wje­chać windą. Wybrano windę pię­cioma gło­sami do czte­rech. Rów­nie trudno było pod­jąć decy­zję, kto powi­nien towa­rzy­szyć księż­nej w win­dzie. Osta­tecz­nie usta­lono, że będą to: komi­sarz, komen­dant Hawksby i Wil­liam. Posta­no­wiono też, że dama do towa­rzy­stwa księż­nej poje­dzie drugą windą wraz z inspek­to­rem Ros­sem Hoga­nem i detek­tyw sier­żant Roy­croft.

Wil­liam przy­go­to­wał szcze­gó­łowy plan wizyty Jej Kró­lew­skiej Wyso­ko­ści, ale pierw­sze pyta­nie księż­nej zbiło go z tropu.

– Czy Arte­mi­sia jest pana córką?

– Tak, ma’am – potwier­dził, mając w pamięci instruk­cje Jastrzę­bia doty­czące spo­sobu zwra­ca­nia się do księż­nej i pra­wi­dło­wej wymowy jej tytułu, który ma się rymo­wać ze sło­wem „spam”. – Skąd takie przy­pusz­cze­nie? – zapy­tał, na chwilę zapo­mi­na­jąc, że nie zwraca się do pod­ko­mend­nego.

– Gdyby tak nie było, nie zaru­mie­nił­byś się – usły­szał w odpo­wie­dzi, gdy zna­leźli się w win­dzie.

– Uprze­dzi­łem ją, ma’am, żeby z tobą nie roz­ma­wiała – tłu­ma­czył się Wil­liam. – A tym bar­dziej nie zada­wała pytań.

– Ale cię nie posłu­chała, a ja mam prze­czu­cie, że to wła­śnie ona okaże się naj­cie­kaw­szą osobą z dzi­siaj pozna­nych – szep­nęła Diana, gdy drzwi windy się zamknęły. – Skąd się wziął pomysł na imię Arte­mi­sia?

– Otrzy­mała je po Arte­mi­sii Gen­ti­le­schi, wiel­kiej wło­skiej malarce baroku.

– Czyli z powodu pań­skiego zain­te­re­so­wa­nia sztuką?

– Tak, wiel­kiego zami­ło­wa­nia, ma’am. Ale imię wybrała dla niej moja żona, Beth, która jest kura­to­rem sztuki w muzeum Fit­zmo­lean.

– W takim razie będę miała oka­zję jesz­cze spo­tkać się z Arte­mi­sią, bo jeśli dobrze pamię­tam, w przy­szłym roku otwie­ram w Fit­zmo­lean wystawę dzieł Fransa Halsa. Koniecz­nie muszę na tę oka­zję wło­żyć przy­naj­mniej dia­dem, jeśli nie mam znowu usły­szeć wymówki – dodała, gdy drzwi windy otwo­rzyły się na pierw­szym pię­trze.

– Muzeum Zabójstw, ma’am – zaczął Wil­liam, powra­ca­jąc do swego planu. – Bar­dziej znane jako Czarne Muzeum. Powstało dzięki inspek­to­rowi Neame’owi, który był jego pomy­sło­dawcą. W tysiąc osiem­set sześć­dzie­sią­tym dzie­wią­tym roku uznał, że takie muzeum byłoby pomocne w pro­wa­dze­niu docho­dzeń, a nawet w zapo­bie­ga­niu prze­stęp­stwom, ponie­waż poli­cjanci mie­liby moż­li­wość ana­li­zo­wa­nia dobrze zna­nych przy­pad­ków. W two­rze­niu zbio­rów poma­gał mu kon­stabl Ran­dall. Zgro­ma­dził on mate­riały o wie­lo­krot­nych prze­stęp­cach i miej­scach zbrodni, które następ­nie zna­la­zły się w tej gale­rii łotrów jako pierw­sze eks­po­naty. Muzeum otwarto pięć lat póź­niej, w kwiet­niu tysiąc osiem­set sie­dem­dzie­sią­tego czwar­tego roku, ale do tej pory nie zostało udo­stęp­nione do zwie­dza­nia.

Wil­liam mimo­cho­dem spoj­rzał za sie­bie i zoba­czył Rossa Hogana roz­ma­wia­ją­cego z damą do towa­rzy­stwa księż­nej. Swego kró­lew­skiego gościa pro­wa­dził dłu­gim kory­ta­rzem do pokoju 101. Tam przed księżną otwo­rzyły się kolejne drzwi. Był cie­kaw, czy Jej Kró­lew­ska Wyso­kość kie­dy­kol­wiek sama otwo­rzyła sobie drzwi, ale szybko tę myśl porzu­cił i sku­pił się na pla­nie zwie­dza­nia.

– Mam nadzieję, ma’am, że eks­po­naty, które zoba­czysz w tym muzeum, nie zro­bią na tobie nazbyt wstrzą­sa­ją­cego wra­że­nia. Podobno nie­je­den zwie­dza­jący, który zna­lazł się tu przy­pad­kiem, był bli­ski omdle­nia – powie­dział.

Weszli do sali pogrą­żo­nej w pół­mroku, gdzie jesz­cze bar­dziej powiało grozą.

– Trudno mi sobie wyobra­zić coś gor­szego od czte­rech dni w Ascot. Tam mam ochotę mdleć raz po raz – sko­men­to­wała księżna.

Wil­liam chciał się roze­śmiać, ale się opa­no­wał.

– Znaj­du­jące się tu eks­po­naty – zaczął, pod­cho­dząc do dużej prze­szklo­nej gabloty – to naj­wcze­śniej­sze pamiątki po prze­stęp­cach zebrane przez Neame’a i Ran­dalla.

Księżna uważ­nie przy­glą­dała się narzę­dziom zbrodni uży­tym przez sie­dem­na­sto­wiecz­nych prze­stęp­ców. Były wśród nich: laska, która po prze­krę­ce­niu gałki zmie­niała się w miecz, roz­ma­ite noże, cięż­kie drew­niane pałki i kastety. Wil­liam, nie zwle­ka­jąc zbyt długo, prze­szedł do następ­nej gabloty z kolek­cją przed­mio­tów pozo­sta­łych po Kubie Roz­pru­wa­czu. Na przy­kład jego wła­sno­ręczny list z drwi­nami z poli­cji i zapew­nie­niem, że ni­gdy go zła­pią, który wysłał do lon­dyń­skiej Cen­tral­nej Agen­cji Pra­so­wej w tysiąc osiem­set osiem­dzie­sią­tym ósmym roku, czyli w cza­sie naj­więk­szego nasi­le­nia zabójstw, któ­rych się dopu­ścił. Wil­liam zwró­cił uwagę, że wtedy w Met jesz­cze nie korzy­stano z dak­ty­lo­sko­pii do iden­ty­fi­ka­cji osób na pod­sta­wie śla­dów linii papi­lar­nych i ponad sto lat przed zasto­so­wa­niem bada­nia DNA w kry­mi­na­li­styce.

– Na razie trzy­mam się na nogach – zażar­to­wała księżna, gdy mijali następną gablotę, tym razem z zabyt­kową lor­netką. – Co jest w niej takiego spe­cjal­nego? – zapy­tała.

– Że nie wyko­nano jej z myślą o wyści­gach w Ascot, ma’am – wyja­śnił Wil­liam. – Była pre­zen­tem szcze­gól­nie nie­przy­jem­nego typa dla jego narze­czo­nej. Tę lor­netkę otrzy­mała od niego kilka dni po zerwa­niu z nim zarę­czyn. Pod­nio­sła ją i pró­bo­wała usta­wić ostrość, a wtedy z lor­netki wystrze­liły jej pro­sto w oczy dwa gwoź­dzie. Oczy­wi­ście stra­ciła wzrok. Na roz­pra­wie na pyta­nie pro­ku­ra­tora, dla­czego postą­pił tak okrut­nie, oskar­żony odparł sucho: „Żeby ni­gdy wię­cej nie spoj­rzała na żad­nego męż­czy­znę”.

Diana zasło­niła dłońmi oczy. Wil­liam szybko ruszył dalej.

– Ten eks­po­nat, ma’am, jest szcze­gól­nie fascy­nu­jący – kon­ty­nu­ował, wska­zu­jąc nie­po­zorną meta­lową kasetkę. – Dostar­czyła istot­nej wska­zówki w pierw­szej spra­wie pro­wa­dzo­nej przez Met, w któ­rej jako dowód wyko­rzy­stano odci­ski pal­ców. W tysiąc dzie­więć­set pią­tym roku bra­cia Alfred i Albert Strat­ton zostali aresz­to­wani pod zarzu­tem zabój­stwa wła­ści­ciela sklepu Tho­masa Far­rowa i jego żony Ann. Zbrod­nia uszłaby im na sucho, gdyby Alfred nie zosta­wił odci­sku kciuka na pustej kasetce. Obaj zostali uznani za win­nych i stra­ceni przez powie­sze­nie.

Prze­szli do następ­nej gabloty, przy któ­rej księżna prze­lot­nie zer­k­nęła na znaj­du­jącą się wewnątrz foto­gra­fię, po czym zwró­ciła się do Wil­liama:

– Pro­szę mi o niej opo­wie­dzieć.

– Osiem­na­stego lutego tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stego dzie­wią­tego roku John Haigh pozba­wił życia Olive Durand-Deacon, zamożną wdowę, która odwie­dzała go w warsz­ta­cie mecha­nicz­nym w Craw­ley. Haigh ogra­bił ją ze wszyst­kiego, co miała przy sobie, i roz­pu­ścił jej ciało w beczce z kwa­sem siar­ko­wym, prze­ko­nany, że jeśli poli­cja nie zdoła odna­leźć zwłok, nie będzie można go oskar­żyć o mor­der­stwo. Nie przy­szło mu jed­nak do głowy, że zgubna okaże się eks­per­tyza dok­tora Keitha Simp­sona, pato­loga, który odkrył trzy kamie­nie żół­ciowe i kilka sztucz­nych zębów ofiary w sto­sie gruzu na tyłach warsz­tatu. Jego wła­ści­ciela aresz­to­wano, ska­zano i powie­szono.

– Widzę, że lubi pan, star­szy inspek­to­rze, wybrać się z dziew­czyną na pierw­szą randkę w roman­tyczne miej­sce – napo­mknęła żar­tem księżna, a Wil­liam po raz pierw­szy od początku jej wizyty odprę­żył się i roze­śmiał.

– Kolejny eks­po­nat, jeden z pierw­szych w tym muzeum – kon­ty­nu­ował, gdy zatrzy­mali się przed następną gablotą – wiąże się ze zbrod­nią doko­naną przez dok­tora Haw­leya Harveya Crip­pena, ame­ry­kań­skiego home­opatę. Zamor­do­wał on wła­sną żonę Corę w Lon­dy­nie przed ucieczką do Bruk­seli w towa­rzy­stwie swo­jej kochanki, Ethel Le Neve. Stam­tąd oboje udali się do Antwer­pii, gdzie Crip­pen kupił dwa bilety na paro­wiec Mon­trose pły­nący do Kanady. On i Ethel weszli na pokład w prze­bra­niu, uda­jąc ojca i syna. Ale zanim sta­tek wyru­szył w morze, kapi­tan, któ­remu poka­zano list goń­czy z wize­run­kiem pary, nabrał podej­rzeń, gdy zoba­czył Crip­pena i Le Neve cału­ją­cych się i trzy­ma­ją­cych za ręce. Natych­miast wysłał tele­gram do Sco­tland Yardu. Pro­wa­dzący sprawę star­szy inspek­tor Wal­ter Dew nie­zwłocz­nie udał się do Liver­po­olu i stam­tąd na pokła­dzie znacz­nie szyb­szego statku Lau­ren­tic dotarł do Mont­re­alu wcze­śniej niż Mon­trose. Dew w mun­du­rze pilota wszedł na pokład parowca, który wpły­wał na Rzekę Świę­tego Waw­rzyńca, aresz­to­wał Crip­pena wraz z Ethel i spro­wa­dził ich z powro­tem do Anglii, gdzie sta­nęli przed sądem. Ławie przy­się­głych wystar­czyło zale­d­wie trzy­dzie­ści minut, żeby uznać Crip­pena za win­nego zbrodni.

– Czyli on też tra­fił na szu­bie­nicę – pod­su­mo­wała pogod­nie księżna. – A co z Ethel?

– Została unie­win­niona z zarzutu współ­udziału. Ława przy­się­głych potrze­bo­wała jed­nak znacz­nie wię­cej czasu na pod­ję­cie tej decy­zji.

– Cie­kawe, jak czę­sto kobie­tom występki ucho­dzą na sucho – zasta­na­wiała się księżna po dro­dze do następ­nej sali, która nie wyglą­dała ani tro­chę bar­dziej zachę­ca­jąco od poprzed­niej.

– Przed­sta­wię teraz, ma’am, kilku zna­nych gang­ste­rów z East Endu – zapo­wie­dział Wil­liam. – Zacznę od naj­sław­niej­szych, czyli braci Krayów, Reg­giego i Ron­niego.

– Nawet ja o nich sły­sza­łam – przy­znała księżna, sto­jąc przed czarno-bia­łymi zdję­ciami osła­wio­nych bliź­nia­ków.

– Mimo że przez lata wie­lo­krot­nie popeł­niali okrutne prze­stęp­stwa, także mor­der­stwa, nie spo­sób było posta­wić im zarzu­tów, nie mówiąc już o ich ska­za­niu, ponie­waż nikt nie chciał wystą­pić i zezna­wać prze­ciwko nim ze stra­chu przed kon­se­kwen­cjami.

– W takim razie jak osta­tecz­nie zostali zła­pani?

– Poli­cji w końcu udało się ich aresz­to­wać w tysiąc dzie­więć­set sześć­dzie­sią­tym siód­mym roku, gdy Reg­gie zamor­do­wał ich wspól­nika, Jacka „The Hat” McVi­tiego. Obaj Kray­owie zostali ska­zani na doży­wo­cie.

– A osoba, która zło­żyła zezna­nie? – zapy­tała księżna.

– Nie świę­to­wała swo­ich następ­nych uro­dzin, ma’am.

– Wciąż trzy­mam się na nogach, star­szy inspek­to­rze – prze­ko­ma­rzała się z Wil­lia­mem księżna, gdy prze­cho­dzili do następ­nej sali, w któ­rej znaj­do­wała się wystawa juto­wych lin róż­nej dłu­go­ści i gru­bo­ści.

– Aż do dzie­więt­na­stego wieku w Tyburn zbie­rały się rze­sze ludzi, któ­rzy chcieli być świad­kami publicz­nych egze­ku­cji – opo­wia­dał idący z tyłu komi­sarz. – Tej bar­ba­rzyń­skiej roz­rywki zanie­chano w tysiąc osiem­set sześć­dzie­sią­tym ósmym roku i od tam­tego czasu prze­pro­wa­dzano je za murami wię­zień bez publicz­no­ści.

– Czy jako młody funk­cjo­na­riusz był pan kie­dyś świad­kiem takiego zda­rze­nia? – księżna zapy­tała sir Petera.

– Na szczę­ście tylko raz, ma’am.

– Pro­szę mi przy­po­mnieć, star­szy inspek­to­rze – księżna zwró­ciła się do Wil­liama – kim była ostat­nia kobieta stra­cona na szu­bie­nicy?

– Uprze­dzi­łaś mnie, ma’am – powie­dział Wil­liam, prze­cho­dząc do następ­nej gabloty. – Była to Ruth Ellis, hostessa w klu­bie noc­nym. Została powie­szona trzy­na­stego lipca tysiąc dzie­więć­set pięć­dzie­sią­tego pią­tego roku. Zastrze­liła swo­jego kochanka z rewol­weru Smith and Wesson kali­ber trzy­dzie­ści osiem. Można go obej­rzeć tutaj.

– A ostatni męż­czy­zna? – docie­kała księżna, przy­glą­da­jąc się broni.

Wil­liam łamał sobie głowę, ponie­waż na takie pyta­nie nie był przy­go­to­wany. Spoj­rzał na komi­sa­rza, ale i on nie odpo­wie­dział.

Z nie­zręcz­nej sytu­acji wyba­wił ich kura­tor muzeum, który pod­szedł bli­żej.

– Gwynne Evans i Peter Allen, ma’am – wyja­śnił. – Obaj zostali powie­szeni trzy­na­stego sierp­nia tysiąc dzie­więć­set sześć­dzie­sią­tego czwar­tego roku za zabój­stwo Johna Alana Westa. W następ­nym roku do par­la­mentu został wnie­siony pro­jekt posel­ski ustawy o zawie­sze­niu kary śmierci za mor­der­stwo, którą osta­tecz­nie przy­jęto. Ale dodam, ma’am, że utrzy­mano karę śmierci przez powie­szenie za zdradę stanu lub pirac­two z uży­ciem prze­mocy.

– Myślę, że w moim wypadku zdrada jest bar­dziej praw­do­po­dobna – skwi­to­wała księżna, roz­ba­wia­jąc wszyst­kich tym żar­tem.

Wil­liam popro­wa­dził gościa do ostat­niej sali na tra­sie zwie­dza­nia, w któ­rej poka­zał księż­nej rząd bute­lek z róż­nymi tru­ci­znami. Wyja­śnił, że do tru­ci­ciel­stwa naj­chęt­niej ucie­kały się kobiety, a ofia­rami naj­czę­ściej sta­wali się ich mężo­wie. Poża­ło­wał tych słów w tej samej chwili, w któ­rej je wypo­wia­dał.

– I tak dobie­gła końca nasza wycieczka. Mam nadzieję, ma’am, że była… – Zawa­hał się i słowo „przy­jemna”, które pierw­sze miał na myśli, zastą­pił sło­wem „inte­re­su­jąca”.

– Fascy­nu­jąca, star­szy inspek­to­rze, byłoby lep­szym okre­śle­niem minio­nej godziny – odpo­wie­działa księżna, gdy towa­rzy­szył jej do wyj­ścia z muzeum.

Szli dłu­gim kory­ta­rzem w stronę windy, mija­jąc toa­letę, która została spe­cjal­nie prze­zna­czona dla kró­lew­skiego gościa. Przy drzwiach cze­kały dwie młode poli­cjantki, ale ich asy­sta nie była potrzebna. Ku ich roz­cza­ro­wa­niu. Księżna to wyczuła i przy­sta­nęła na krótką roz­mowę, zanim ruszyła dalej.

– Będę z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kać na następne spo­tka­nie z panem, star­szy inspek­to­rze, i mam nadzieję poznać pań­ską żonę przy oka­zji otwar­cia wystawy obra­zów Fransa Halsa – powie­działa, wsia­da­jąc do windy. – Zapewne będzie to wesel­sze wyda­rze­nie.

Wil­liam zdo­był się na uśmiech.

Gdy drzwi windy na par­te­rze się otwo­rzyły, komi­sarz ponow­nie prze­jął prze­wod­nic­two i odpro­wa­dził kró­lew­skiego gościa do samo­chodu, gdzie przy otwar­tych tyl­nych drzwiach cze­kał agent ochrony oso­bi­stej księż­nej. Zatrzy­mała się i poma­chała do ludzi, któ­rzy zebrali się po dru­giej stro­nie ulicy.

– Nie zwle­ka­łeś długo z poga­wędką z jej damą do towa­rzy­stwa – zauwa­żył Wil­liam, gdy zja­wił się inspek­tor Hogan.

– Czuję, że mam u niej pewne szanse – odparł Ross, nie dając się zbić z tropu.

– Rzekł­bym, że pró­bu­jesz mie­rzyć zbyt wysoko – odpa­ro­wał Wil­liam.

– Ni­gdy się tym nie przej­mo­wa­łeś – odwza­jem­nił się Ross z uśmie­chem.

– Punkt dla cie­bie! – Wil­liam lekko się skło­nił przed przy­ja­cie­lem.

– Lady Vic­to­ria powie­działa mi, że obecny agent ochrony oso­bi­stej księż­nej pod koniec roku odcho­dzi na eme­ry­turę i jesz­cze nie zna­leźli zastępcy. Mam nadzieję, że wsta­wisz się za mną dobrym sło­wem.

– Jakie słowo mia­łeś na myśli? – zapy­tał Wil­liam. – Nie­wia­ry­godny? Podej­rza­nej repu­ta­cji? Roz­trze­pany?

– Myślę, że ona wła­śnie kogoś takiego szuka – oznaj­mił Ross, gdy dama do towa­rzy­stwa wsia­dła do samo­chodu przed księżną.

– Pomy­ślę o tym – mruk­nął Wil­liam.

– Tylko na tyle możesz się zdo­być po tym wszyst­kim, co przez te lata dla cie­bie zro­bi­łem?

Wil­liam sta­rał się nie roze­śmiać, gdy pomy­ślał o finale ich ostat­niej eska­pady. Obaj nie­dawno wró­cili z Hisz­pa­nii z podróży tro­pem Milesa Faulk­nera. Wresz­cie dogo­nili swego daw­nego wroga, któ­rego odna­leźli w Bar­ce­lo­nie, i dopro­wa­dzili z powro­tem do wię­zie­nia Bel­marsh – tego samego, z któ­rego uciekł rok wcze­śniej. Wil­liam i Ross czuli się trium­fa­to­rami, ale też zda­wali sobie sprawę z nie­uchron­nych kon­se­kwen­cji, z jakimi będą się musieli zmie­rzyć „po zła­ma­niu wszyst­kich obo­wią­zu­ją­cych zasad” – takimi sło­wami komen­dant pod­su­mo­wał ich wyczyn. Wil­liam przy­po­mniał swemu sze­fowi, że Miles Faulk­ner nie uznaje żad­nych zasad, a gdyby oni nie zła­mali absur­dal­nych prze­pi­sów regu­la­mi­no­wych, to z pew­no­ścią znowu wymknąłby im się z rąk.

„Zło ni­gdy nie uspra­wie­dli­wia zła”, przy­po­mniał im dowódca.

Wil­liam się zasta­na­wiał, jak długo zdo­łają utrzy­mać Faulk­nera w zamknię­ciu, skoro jego sko­rum­po­wany praw­nik tylko czeka na oka­zję, żeby te same zasady nagiąć na tyle, na ile się da, i zagwa­ran­to­wać swemu „sza­cow­nemu klien­towi” oczysz­cze­nie z wszyst­kich zarzu­tów i zwol­nie­nie z wię­zie­nia bez uszczerbku na repu­ta­cji. Było rów­nież wia­domo, że radca kró­lew­ski Booth Wat­son zaspo­koi swoje ambi­cje dopiero wtedy, gdy Wil­liam i Ross staną przed komi­sją dys­cy­pli­narną i w upo­ka­rza­ją­cej atmos­fe­rze zostaną zwol­nieni ze służby za nie­do­pusz­czalne zacho­wa­nie pod­czas peł­nie­nia obo­wiąz­ków. Wil­liam ostrzegł już żonę, że przez kilka naj­bliż­szych mie­sięcy nie będzie łatwo.

– Żadna nowość – sko­men­to­wała Beth i dodała, że będzie zado­wo­lona dopiero wtedy, gdy Booth Wat­son wraz z tym swoim „sza­cow­nym klien­tem” znajdą się za krat­kami, czyli tam, gdzie jest ich miej­sce.

Wil­liam powró­cił do teraź­niej­szo­ści, gdy Jej Kró­lew­ska Wyso­kość zna­la­zła się w samo­cho­dzie na tyl­nym sie­dze­niu, a funk­cjo­na­riusz z eskorty pod­krę­cił obroty sil­nika i wypro­wa­dził kró­lew­ską kolumnę ze Sco­tland Yardu na Vic­to­ria Street.

Księżna poma­chała im wszyst­kim z samo­chodu, a oni odpo­wie­dzieli tym samym, oprócz Rossa, który wciąż uśmie­chał się do lady Vic­to­rii.

– Wiesz, Ross, twój pro­blem polega na tym, że przy­ro­dze­nie masz więk­sze od mózgu – zakpił Wil­liam, gdy kolumna powoli odda­lała się od sie­dziby Nowego Sco­tland Yardu.

– Ale dzięki temu mam o wiele cie­kaw­sze życie – odciął się Ross.

Gdy kon­wój księż­nej znik­nął z pola widze­nia, pode­szli do nich komi­sarz i Jastrząb.

– Mie­li­ście dobry pomysł – pochwa­lił ich sir Peter – żeby zamiast nas, sta­rych pier­ni­ków, naszych gości opro­wa­dzali po muzeum dwaj mło­dzi ofi­ce­ro­wie. Zwłasz­cza że jeden z nich naj­wy­raź­niej wzo­rowo wywią­zał się ze swego zada­nia.

– Dzię­kuję, sir – powie­dział Ross, czym wywo­łał krzywy uśmiech komen­danta.

– Uwa­żam, że War­wick zasłu­żył sobie na wolne popo­łu­dnie – zasu­ge­ro­wał sir Peter i odda­lił się do swego gabi­netu.

– Płonne nadzieje – mruk­nął Jastrząb, gdy komi­sarz zna­lazł się poza zasię­giem głosu. – A was obu chcę widzieć u sie­bie wraz z resztą zespołu. I to jak naj­szyb­ciej… a naj­szyb­ciej zna­czy w tej chwili.

2

Komen­dant zajął miej­sce u szczytu stołu, dołą­cza­jąc do swo­jej ekipy, któ­rej kom­ple­to­wa­nie zajęło mu pięć lat, a teraz uzna­wano ją za jedną z naj­lep­szych w Sco­tland Yar­dzie. Ale mógł na nią spaść dotkliwy cios w związku z akcją zła­pa­nia Milesa Faulk­nera w Hisz­pa­nii po jego ucieczce z wię­zie­nia i spro­wa­dze­nia go wresz­cie z powro­tem do Anglii, by sta­nął przed sądem.

Jastrząb mógł się tylko zasta­na­wiać, ilu człon­ków jego zespołu otrzyma wezwa­nie do zło­że­nia zeznań w tej kon­kret­nej spra­wie. Wil­liam i Ross praw­do­po­dob­nie będą się musieli pod­dać prze­słu­cha­niu krzy­żo­wemu przez bez­kom­pro­mi­so­wego adwo­kata Faulk­nera. Booth Wat­son, dla któ­rego wszyst­kie chwyty są dozwo­lone, bez waha­nia poin­for­muje sędziów przy­się­głych, że dwaj naj­bar­dziej doświad­czeni ofi­ce­ro­wie z Met poj­mali z naru­sze­niem prawa jego klienta, który udał się w podróż do Bar­ce­lony. Wpraw­dzie Jastrząb wciąż miał asa w ręka­wie – wie­dział bowiem o Wat­sonie coś, co wybitny radca kró­lew­ski wolałby zacho­wać w tajem­nicy przed Radą Adwo­kacką – ale mimo to w tej spra­wie roze­gra się zacięta walka.

Jastrząb trak­to­wał ofi­ce­rów sie­dzą­cych z nim przy stole raczej jak człon­ków rodziny niż współ­pra­cow­ni­ków, ale nic w tym dziw­nego, bo prze­cież nie miał wła­snych dzieci. Jak w każ­dej rodzi­nie, tak i w ich zespole poja­wiały się pro­blemy i róż­nice zdań, toteż zasta­na­wiał się, jak zare­agują na to, co zamie­rzał im powie­dzieć.

Wil­liam War­wick był naj­praw­do­po­dob­niej naj­młod­szym star­szym inspek­to­rem w histo­rii Met, ale nikt już go nie nazy­wał Chó­rzy­stą, może oprócz inspek­tora Rossa Hogana, który sie­dział naprze­ciw niego. Ross był nie­wąt­pli­wie czarną owcą w ich rodzi­nie, indy­wi­du­ali­stą, któ­rego bar­dziej inte­re­so­wało zamy­ka­nie prze­stęp­ców niż wypeł­nia­nie tasiem­co­wych for­mu­la­rzy. Czę­sto wycho­dził obronną ręką ze starć z prze­ło­żo­nymi tylko dla­tego, że Jastrząb uwa­żał go za naj­lep­szego taj­nego agenta, z jakim dotych­czas pra­co­wał.

Po pra­wej stro­nie Hogana sie­działa detek­tyw sier­żant Roy­croft, jedna z wielu byłych kocha­nek Rossa, która ucho­dziła za naj­od­waż­niej­szą poli­cjantkę wśród zebra­nych przy stole. Jac­kie jako młoda poli­cjantka w stop­niu kon­sta­bla, świeżo upie­czona absol­wentka Hen­don, kie­dyś zmie­rzyła się z algier­skim han­dla­rzem bro­nią, który miał metr dzie­więć­dzie­siąt pięć wzro­stu. Powa­liła go na zie­mię i zakuła w kaj­danki, zanim poja­wił się drugi funk­cjo­na­riusz. Ale chyba wśród swo­ich kole­gów bar­dziej zasły­nęła z tego, że zno­kau­to­wała inspek­tora, który pod­czas służby poło­żył jej rękę na udzie. Nikt nie sta­nął w jej obro­nie, gdy zgło­siła skargę, ponie­waż inspek­tor, o któ­rym mowa, był jedy­nym świad­kiem. Po tym zda­rze­niu jej kariera nagle utknęła w miej­scu, do czasu aż komen­dant dostrzegł jej poten­cjał i zapro­sił ją do swego zespołu.

Naprze­ciwko niej zajął miej­sce detek­tyw sier­żant Adaja. Bystry, zaradny i ambitny z god­no­ścią i wdzię­kiem radził sobie z wszel­kimi uprze­dze­niami raso­wymi w poli­cji i poza nią. Jastrząb nie wąt­pił, że Paul będzie pierw­szym ciem­no­skó­rym poli­cjan­tem, który otrzyma awans na komen­danta, i bawiło go, że Paul rów­nież był tego pewien.

I wresz­cie detek­tyw sier­żant Pan­khurst, naj­młod­sza człon­kini zespołu, która ni­gdy nie wspo­mniała o nauce w szkole publicz­nej ani świa­dec­twie z wyróż­nie­niem pierw­szej klasy, a już na pewno nie o tym, że jedna z jej naj­słyn­niej­szych ante­na­tek wię­cej niż raz sie­działa w wię­zie­niu. Wiele wska­zy­wało na to, że Rebecca jest naj­by­strzej­sza w gro­nie sie­dzą­cych przy stole, a komen­dant już zde­cy­do­wał, że nie­ba­wem ją awan­suje, cho­ciaż jesz­cze jej o tym nie powie­dział.

Kło­pot z dowo­dze­niem tak bły­sko­tli­wymi i ener­gicz­nymi pod­wład­nymi pole­gał na tym, że trzeba było wsta­wać wcze­śnie – bar­dzo wcze­śnie – rano, żeby mieć szansę wyprze­dzić ich o kilka kro­ków. Ale tym razem komen­dant wie­dział, że będzie w goto­wo­ści, nim zadzwo­nią ich budziki.

– Zacznę od zło­że­nia wam gra­tu­la­cji za zaan­ga­żo­wa­nie w akcje ści­ga­nia bez­względ­nych zabój­ców, które zle­cał nam zastępca komi­sa­rza. Ale te sprawy należą już do prze­szło­ści a my musimy patrzeć przed sie­bie.

Pod­niósł wzrok i stwier­dził, że wszy­scy słu­chają go w sku­pie­niu.

– Komi­sarz z tylko sobie zna­nych powo­dów posta­no­wił ode­brać nam pro­wa­dze­nie spraw o mor­der­stwo i posta­wić przed nami więk­sze wyzwa­nie. – Zawie­sił głos, ale tylko na chwilę. – W prze­ko­na­niu komi­sa­rza w Wydziale Ochrony Człon­ków Rodziny Kró­lew­skiej… – znów prze­rwał i cze­kał, aż wybrzmią jego słowa – …panuje samo­wola. Sze­fowi tej służby, nie­ja­kiemu nad­in­spek­to­rowi Bria­nowi Mil­ne­rowi, wydaje się, że jest nie­ty­kalny, że odpo­wiada wyłącz­nie przed rodziną kró­lew­ską i że w związku z tym jego wydział prze­stał być czę­ścią Metro­po­li­tal­nej Służby Poli­cyj­nej. Nie­ba­wem wypro­wa­dzimy ich z błędu. Od pew­nego czasu Mil­ner nie prze­pro­wa­dza roz­mów kwa­li­fi­ka­cyj­nych z kan­dy­da­tami z zewnątrz, gdy któ­ryś z jego ofi­ce­rów odcho­dzi ze służby albo na eme­ry­turę. W ten spo­sób nie traci kon­troli nad jed­nostką, co samo w sobie sta­nowi pro­ble­mem. Po nie­daw­nych ata­kach ter­ro­ry­stycz­nych na całym świe­cie otrzy­ma­li­śmy z jed­nostki MI6 ostrze­że­nie, że następ­nym razem mogą być one wymie­rzone w kogoś z rodziny kró­lew­skiej, ponie­waż jej człon­ko­wie, zda­niem poli­cji, są na ogół łatwym celem. Rów­nież w kró­lową.

Nastała cisza.

– Skąd, zda­niem MI6, miałby nadejść taki atak? – zapy­tał Paul po dłu­giej chwili.

– Praw­do­po­dob­nie z Bli­skiego Wschodu – odpo­wie­dział Jastrząb. – Służby anty­ter­ro­ry­styczne bacz­nie obser­wują każdą osobę przy­by­wa­jącą do nas z Iranu, Iraku i Libii. Wymie­niam jedy­nie trzy naj­bar­dziej praw­do­po­dobne kraje pocho­dze­nia poten­cjal­nych prze­stęp­ców. Zastępca komi­sa­rza, Harry Hol­bro­oke, dobit­nie mi uświa­do­mił, z czym mamy do czy­nie­nia. Wymie­nił trzy orga­ni­za­cje ter­ro­ry­styczne z jego listy objęte obser­wa­cją i sta­no­wiące bez­po­śred­nie zagro­że­nie.

Wszy­scy sie­dzący wokół stołu na bie­żąco robili notatki.

– Hol­bro­oke uważa, że raczej nie opusz­czą swo­ich kra­jów, gdzie czują się bez­piecz­nie, ale nie ma wąt­pli­wo­ści, że prze­stępcy z wszyst­kich trzech roz­lo­ko­wali po kilka uśpio­nych komó­rek ter­ro­ry­stycz­nych w Wiel­kiej Bry­ta­nii, pozo­sta­ją­cych w goto­wo­ści do dzia­ła­nia w każ­dej chwili. Powo­łał już zespoły moni­to­ru­jące, które mają uważ­nie obser­wo­wać około tuzina naj­bar­dziej podej­rza­nych, ale zara­zem przy­znaje, że nie dys­po­nuje wystar­cza­ją­cym per­so­ne­lem do reali­za­cji tego zada­nia, ponie­waż środki są bar­dzo ogra­ni­czone. Dla­tego też popro­sił nas o dzie­le­nie się wszel­kimi infor­ma­cjami wywia­dow­czymi, które zdo­łamy zgro­ma­dzić, nawet tymi, które mogą się nam wyda­wać nie­istotne.

– Zwy­kli gli­nia­rze i rabu­sie z pew­no­ścią są już posta­ciami z prze­szło­ści – sko­men­to­wał z lek­kim roz­ża­le­niem Ross.

– Ow­szem, ode­szli w mroczną i odle­głą prze­szłość – przy­znał Jastrząb. – Na domiar złego Hol­bro­oke stra­cił zaufa­nie mię­dzy innymi do nad­in­spek­tora Mil­nera jako szefa kró­lew­skiej ochrony i chce go jak naj­szyb­ciej wymie­nić.

– Z jakie­goś szcze­gól­nego powodu? – zapy­tał Ross.

– Tak. Zadzwo­nił do niego na Buc­kin­gham Gate i zosta­wił wia­do­mość z prośbą o pilny kon­takt, a Mil­ner ode­zwał się dopiero po tygo­dniu. Ponadto, gdy Hol­bro­oke poin­for­mo­wał go szcze­gó­łowo o nara­sta­ją­cym zagro­że­niu ter­ro­ry­stycz­nym, tam­ten go zbył jed­nym zda­niem: „Nie martw się, stary, mamy wszystko pod kon­trolą”.

– Nasuwa mi się wobec tego pyta­nie, sir – ode­zwała się Jac­kie, pod­no­sząc wzrok znad notat­nika – czy tylko z tego powodu, że zda­niem komi­sa­rza Mil­ner nie podoła zada­niu, nas wszyst­kich przy­dzie­lono do ochrony rodziny kró­lew­skiej?

Komen­dant Hawksby przez pewien czas mil­czał.

– Nie, to nie jest jedyny powód. W rze­czy­wi­sto­ści nawet Hol­bro­oke nie zna całej sprawy, ponie­waż w dal­szym ciągu uwa­żam ją za wewnętrzną. – Zamknął teczkę, którą miał przed sobą. – Prze­stań­cie noto­wać – dodał i wszy­scy bez dal­szych pytań zasto­so­wali się do jego pole­ce­nia. – Komi­sarz ma rów­nież pod­stawy podej­rze­wać, że Mil­ner i nie­któ­rzy poli­cjanci z jego naj­bliż­szego kręgu są uwi­kłani w układy korup­cyjne. I cho­dzi nie tylko o to, że za pen­sję nad­in­spek­tora wie­dzie, jak się zdaje, dostat­nie życie dal­szego kuzyna rodziny kró­lew­skiej. Gdyby te podej­rze­nia się potwier­dziły, będziemy potrze­bo­wać nie­pod­wa­żal­nych dowo­dów na jego poczy­na­nia przez ostat­nie dzie­sięć lat, żeby w ogóle myśleć o jego aresz­to­wa­niu. Nie tylko dla­tego, co zresztą jest oczy­wi­ste, że ma on wysoko posta­wio­nych przy­ja­ciół i z nie­któ­rymi z nich pra­cuje od wielu lat. W związku z powyż­szym w naj­bliż­szej przy­szło­ści do zespołu Mil­nera dołą­czą cztery nowe osoby, ale wśród nich nie znaj­dzie się Ross Hogan, który będzie pod­le­gał bez­po­śred­nio mnie.

– Czy znowu będę taj­nym agen­tem? – zapy­tał Ross.

– Nie – rzekł Jastrząb. – Prze­ciw­nie, będziesz tak widoczny, że bar­dziej się nie da – dodał bez wyja­śnie­nia.

Nikt już nie wystą­pił z żad­nym pyta­niem ani nie prze­ry­wał sze­fowi, który szcze­gó­łowo przed­sta­wiał plan.

– Detek­tyw star­szy inspek­tor War­wick dołą­czy do zespołu ochrony człon­ków rodziny kró­lew­skiej jako zastępca nadinspek­tora Mil­nera, ale dopiero wtedy, gdy reszta z was będzie miała pełny obraz pro­ble­mów, z któ­rymi przyj­dzie się wam zmie­rzyć, a ich roz­po­zna­nie może potrwać co naj­mniej kilka mie­sięcy. Przyj­mij­cie do wia­do­mo­ści, że Mil­ner nie może się dowie­dzieć, co szy­ku­jemy. Czyli poza tym gabi­ne­tem nie wolno wam z nikim roz­ma­wiać na ten temat. Nie możemy sobie pozwo­lić na stwo­rze­nie mu nawet naj­mniejszej oka­zji do zatar­cia śla­dów, zanim się tam poja­wimy. Star­szy inspek­tor War­wick będzie miał wolną rękę do wyklu­cze­nia tych funk­cjo­na­riu­szy, któ­rzy wedle ich mnie­ma­nia są posta­wieni ponad pra­wem, a jed­no­cze­śnie będzie się sta­rał dowie­dzieć, czy w ogóle poważ­nie trak­tują zagro­że­nie ter­ro­ry­styczne.

– Pierw­szym pro­ble­mem – komen­dant zwró­cił się do Wil­liama – może być sam Mil­ner. Jeśli w beczce gnije naj­więk­sze jabłko, to czego można się spo­dzie­wać po pozo­sta­łych? Nie zapo­mi­najmy, że Mil­ner dowo­dzi jed­nostką od ponad dzie­się­ciu lat i uważa, że jedyną osobą, przed którą odpo­wiada, jest Jej Kró­lew­ska Mość Elż­bieta II. Będziesz musiał postę­po­wać ostroż­nie, jeśli zamie­rzasz zostać tam przez tyle czasu, ile trzeba, żeby się dowie­dzieć, jak mu to wszystko, co robi, ucho­dzi na sucho – dodał Jastrząb, prze­ka­zu­jąc pałeczkę jedy­nej oso­bie przy stole, która już została w pełni poin­for­mo­wana.

– W ciągu naj­bliż­szych kilku tygo­dni – zabrał głos Wil­liam – chcę, żeby­ście dokład­nie zba­dali, jak poszcze­gólni człon­ko­wie rodziny kró­lew­skiej wyko­nują swoje obo­wiązki publiczne. Musi­cie przy­jąć zało­że­nie, że o niczym nie macie poję­cia. Zacząć od zera i każ­dego z nich trak­to­wać jak prze­stępcę, któ­rego należy roz­pra­co­wać.

– Czuję, że będzie zabaw­nie – ucie­szyła się Jac­kie.

– Możesz zacząć od rezer­wa­cji wycieczki po zamku Wind­sor w dniu otwar­tym, kiedy nie ma w nim nikogo z rodziny kró­lew­skiej. Twoim celem będzie roz­po­zna­nie terenu i jed­no­cze­śnie kon­trola bez­pie­czeń­stwa. Chcę, żeby­ście byli we wszyst­kim dobrze zorien­to­wani, zanim pierw­szego dnia zgło­si­cie się na służbę w cha­rak­te­rze agen­tów ochrony człon­ków rodziny kró­lew­skiej.

– Jakieś prze­ciw­wska­za­nia, żebym się nie­po­strze­że­nie dostał do pałacu? – zapy­tał Ross.

– Nawet o tym nie myśl – prze­strzegł go Jastrząb. – I tak masz wystar­cza­jąco dużo kło­po­tów. Ale możesz się przy­pad­kowo natknąć na któ­re­goś z nie­dawno eme­ry­to­wa­nych agen­tów ochrony i wybrać się z nim na ryby. Tylko się pil­nuj i nie skończ jako przy­nęta, bo wtedy możesz być pewien, że następ­nym razem tele­fon od nich zadzwoni na biurku Mil­nera i zosta­niesz wyklu­czony ze sprawy.

– Powin­ni­śmy się jed­nak liczyć z tym – kon­ty­nu­ował Wil­liam – że gdy w końcu zgło­simy się tam gotowi do służby, spo­tkamy się z lek­ce­wa­że­niem, upo­ko­rze­niami, a nawet kpi­nami ze strony funk­cjo­na­riu­szy, któ­rzy teraz nie zdają sobie sprawy, że za kilka mie­sięcy może ich tam nie być. Ale pamię­taj­cie! Nie wszy­scy są sko­rum­po­wani i niektó­rzy mogą nawet podzie­lać odczu­cia komi­sa­rza w sto­sunku do Mil­nera, cho­ciaż moim zda­niem nie da się ich przy­wró­cić na wła­ściwe tory. Spo­tka­nia naszego zespołu będą się odby­wać tutaj, w Yar­dzie, każ­dego ranka mię­dzy ósmą a dzie­siątą. Będziemy mogli się w tym cza­sie dzie­lić aktu­al­nymi infor­ma­cjami i miejmy nadzieję, że się dokład­nie dowiemy, z czym mamy do czy­nie­nia, zanim się tam poja­wimy. Jakieś pyta­nia?

– Nie wspo­mnia­łeś, jaka rola mnie przy­pad­nie w udziale – wtrą­cił detek­tyw inspek­tor Hogan, uda­jąc lekko ura­żo­nego.

– Będzie zale­żała od tego, czy ona zapro­po­nuje ci pracę.

– Ona? – zapy­tał Ross.

– Jej Kró­lew­ska Wyso­kość księżna Walii – wyja­śnił Wil­liam i odwró­cił się twa­rzą do sta­rego przy­ja­ciela. – Zapro­siła nas do sie­bie na her­batę do pałacu Ken­sing­ton jutro o trze­ciej po połu­dniu.

Ross mil­czał przez chwilę. Nie mógł się zorien­to­wać, czy Wil­liam sobie z niego żar­tuje.

– Nie­stety, nie dam rady – zary­zy­ko­wał od nie­chce­nia. – Na jutro po połu­dniu mam już umó­wione spo­tka­nie w pil­niej­szej spra­wie. Muszę iść się ostrzyc.

Pozo­stali człon­ko­wie ekipy cze­kali na reak­cję Jastrzę­bia.

– Inspek­to­rze, jedyne pilne spo­tka­nie, jeśli jutro po połu­dniu nie sta­wisz się na czas w pałacu Ken­sing­ton, czeka cię w lon­dyń­skiej Tower, a tam się dowiesz, że nad­zór nad tor­tu­rami powie­rzy­łem star­szemu inspek­to­rowi War­wic­kowi. Detek­tyw sier­żant Roy­croft będzie obsłu­gi­wać łoże spra­wie­dli­wo­ści, detek­tyw sier­żant Adaja zgnia­ta­cze kciu­ków, a detek­tyw sier­żant Pan­khurst otrzyma zada­nie zna­le­zie­nia na tyle dużego kloca, żebyś mógł poło­żyć na nim głowę. Nie musisz pytać, kto będzie katem. Jesz­cze jakieś nie­prze­my­ślane pyta­nia, inspek­to­rze Hogan?

Tym razem zamiast śmie­chu roz­le­gło się gło­śniej­sze niż zwy­kle bęb­nie­nie w stół. Gdy uci­chło, pierw­szy ode­zwał się Wil­liam.

– Od jutra zaczy­namy pra­co­wać nad naszymi nowymi zada­niami, a dziś do końca dnia macie wolne. O ósmej rano cze­kam na was w moim gabi­ne­cie. Dowie­cie się, jakie powie­rzę wam role. Do tego czasu dokład­nie prze­czy­taj­cie instruk­cje. – Wrę­czył każ­demu gruby plik doku­men­tów.

Paul zer­k­nął na swoje akta.

– Sze­fie, pozwolę sobie zwró­cić uwagę, że z punktu widze­nia logiki, o którą zawsze tak pan dba, nie będziemy mogli sko­rzy­stać z tego wol­nego czasu, skoro mamy się sta­wić jutro o ósmej rano po uważ­nym zapo­zna­niu się z tą doku­men­ta­cją.

– Masz cał­ko­witą rację – przy­znał bez chwili waha­nia Wil­liam. – Ale jeśli nie sta­wisz się punk­tu­al­nie i nie będziesz znał tre­ści wszyst­kich doku­men­tów, detek­ty­wie sier­żan­cie Adajo, będziemy mieć w naszych sze­re­gach dwóch detek­ty­wów kon­sta­bli, a ja mogę uznać, że jest o jed­nego za dużo…

– Będę na czas, sir – zapew­nił Paul, bio­rąc ze stołu akta, zanim Wil­liam zdą­żył dokoń­czyć zda­nie.

– Miło mi to sły­szeć – ucie­szył się Jastrząb – ale na razie ty, Paul, Jac­kie i Rebecca może­cie nas zosta­wić, a ja poroz­ma­wiam ze star­szym inspek­to­rem War­wic­kiem i inspek­to­rem Hoga­nem.

Ode­zwał się, dopiero gdy zamknęły się drzwi.

– Mamy, jak obaj dobrze wie­cie, jesz­cze poważ­niej­szą sprawę do omó­wie­nia. Miles Faulk­ner wró­cił do wię­zie­nia i wzno­wiono bieg jego wyroku za oszu­stwo i wyłu­dze­nie, który odsia­dy­wał przed ucieczką, ale poja­wią się bar­dzo poważne pyta­nia o to, w jaki spo­sób przy­wieź­li­ście go z Hisz­pa­nii do Bel­marsh. Zakła­dam – powie­dział, pochy­la­jąc się do przodu i sta­wia­jąc oba łok­cie na stole – że obaj macie wia­ry­godne uza­sad­nie­nie waszych poza­służ­bo­wych dzia­łań w Hisz­pa­nii, które Booth Wat­son z pew­no­ścią przed­stawi ławie przy­się­głych jako upro­wa­dze­nie i kra­dzież oraz nie pomi­nie infor­ma­cji o rażą­cym pogwał­ce­niu praw czło­wieka, czyli jego klienta.

– Kra­dzież, sir, w sen­sie praw­nym polega na zabra­niu cze­goś, czego nie zamie­rza się zwró­cić pra­wo­wi­temu wła­ści­cie­lowi – wyja­śnił Wil­liam. – Rze­czy­wi­ście por­tret Fransa Halsa został wynie­siony z domu Faulk­nera w Hisz­pa­nii, ale oświad­czam, że od razu tra­fił do rąk pra­wo­wi­tego wła­ści­ciela w Anglii. Odbiór obrazu potwier­dziła na piśmie była żona Faulk­nera, Chri­stina – kon­ty­nu­ował i podał komen­dan­towi doku­ment.

– Gdzie teraz znaj­duje się obraz? – zapy­tał Jastrząb po zapo­zna­niu się z jego tre­ścią.

– W muzeum Fit­zmo­lean i tam w przy­szłym roku zosta­nie zapre­zen­to­wany na wysta­wie dzieł Fransa Halsa.

– Nie­zbyt dobrze się składa, że twoja żona jest kura­to­rem tej wystawy – stra­pił się Jastrząb, patrząc wprost na Wil­liama.

– Moja żona i Chri­stina przy­jaź­nią się od kilku lat – przy­po­mniał mu Wil­liam. – Dodam jesz­cze, że Beth zawsze widzi w ludziach ich naj­lep­sze cechy.

– Wąt­pliwa to przy­jaźń – zauwa­żył Jastrząb. – Pani Faulk­ner, gdyby miała takie widzi­mi­się, zmie­ni­łaby front szyb­ciej, niż obraca się wpra­wiona w ruch moneta. – Ofi­ce­ro­wie nie zare­ago­wali na tę uwagę. – Nie zmie­nia to faktu, że wciąż mamy do czy­nie­nia z zarzu­tem upro­wa­dze­nia dzieła sztuki. Czy nadzieja, że masz na to wia­ry­godne wyja­śnie­nie, to zbyt wiele powie­dziane?

– Prze­cież ura­to­wa­łem Faulk­ne­rowi życie – powie­dział nieco ura­żony Ross. – Czego jesz­cze chce ten prze­klęty typ?

– Przy­pusz­czam, że wydo­stać się z wię­zie­nia z czy­stą kartą – odparł Jastrząb. – Nie­za­leż­nie od tego, jak się poto­czy sprawa, ława przy­się­głych będzie chciała wie­dzieć, jak i dla­czego ura­to­wa­łeś Faulk­ne­rowi życie.

– Faulk­ner w jakiś spo­sób zamknął się we wła­snym sej­fie, a ja byłem jedyną osobą, która wie­działa, jak go otwo­rzyć – wyja­śnił Ross. – Prawdę mówiąc, dotar­łem w samą porę, bo gdyby mnie tam nie było, Faulk­ner nie­stety by nie prze­żył – dodał, ale w jego gło­sie nie zabrzmiało nawet echo smutku.

– Przy­po­mnę sędziom przy­się­głym, że Faulk­ner był nie­przy­tomny, gdy otwo­rzy­li­śmy sejf – uzu­peł­nił Wil­liam, zaglą­da­jąc do swego raportu. – Porucz­nik San­chez z hisz­pań­skiej poli­cji musiał zasto­so­wać metodę usta-usta, żeby przy­wró­cić mu czyn­no­ści życiowe.

– Zaraz potem ze strony Bootha Wat­sona pad­nie pyta­nie: „Dla­czego od razu nie wezwa­łeś pogo­to­wia ratun­ko­wego?” – zwró­cił uwagę komen­dant.

Po krót­kim zasta­no­wie­niu Ross odpo­wie­dział:

– Już mia­łem to zro­bić, ale zja­wił się Faulk­ner i krztu­sząc się, nie­skład­nie mnie bła­gał…

– „Doma­gał się” brzmia­łoby bar­dziej prze­ko­nu­jąco – zasu­ge­ro­wał Jastrząb.

– Doma­gał się wizyty u swego leka­rza. Sądzi­łem, że tam­tej­szego, Hisz­pana, ale Faulk­ner chciał się dostać do dok­tora Simona Redwo­oda, który ma gabi­net na Har­ley Street 122.

– Co się stało potem? – zwró­cił się Jastrząb do Wil­liama.

– Odwieź­li­śmy Faulk­nera na lot­ni­sko, gdzie przy­go­to­wy­wano do startu jego pry­watny odrzu­to­wiec.

– Cóż za szczę­śliwy zbieg oko­licz­no­ści – sko­men­to­wał Hawksby. – I z całą pew­no­ścią pilot zapy­tał cię, dla­czego nie odwio­złeś Faulk­nera do naj­bliż­szego szpi­tala. Powin­ni­śmy się liczyć z tym, że zanim odpo­wiesz, Booth Wat­son postawi tego pilota na miej­scu dla świad­ków.

– Ależ on to pyta­nie zadał – zapew­nił Ross, wyraź­nie z sie­bie zado­wo­lony. – A ja mu odpo­wie­dzia­łem, że wyko­nuję pole­ce­nie pana Faulk­nera. Doda­łem też, że jeśli chce, może zgło­sić zastrze­że­nia swo­jemu sze­fowi. Ale tego nie zro­bił.

– Na szczę­ście, prawda, inspek­to­rze? – zauwa­żył Jastrząb, nawet nie pró­bu­jąc ukryć iro­nii. – Jed­nak i tak będziesz musiał wyja­śnić ławie przy­się­głych, dla­czego po wylą­do­wa­niu na Heath­row od razu nie zabra­łeś Faulk­nera na Har­ley Street, ale kaza­łeś go zawieźć do Bel­marsh, naj­le­piej strze­żo­nego wię­zie­nia w Lon­dy­nie.

– Była piąta rano. Zadzwo­ni­łem z samo­chodu do cen­trum zdro­wia na Har­ley Street, ale ode­zwała się tylko auto­ma­tyczna sekre­tarka infor­mu­jąca, że lekarz przyj­muje od dzie­wią­tej – wyja­śnił Wil­liam.

– Zare­je­stro­wał się czas tego połą­cze­nia? – docie­kał Jastrząb.

– Tak jest. Było o pią­tej zero sie­dem. Pono­wi­łem próbę tuż po dzie­wią­tej i poin­for­mo­wa­łem dok­tora Redwo­oda, że może odwie­dzić swego pacjenta w szpi­talu wię­zien­nym w dogod­nym dla sie­bie cza­sie i prze­pro­wa­dzić pełne bada­nie. Zro­bił to póź­niej tego samego ranka.

– Dzięki Bogu, że cho­ciaż jeden z was wyka­zał się przy­tom­no­ścią umy­słu. – Jastrząb ode­tchnął z ulgą. – Suge­ro­wał­bym jed­nak, żeby­ście obaj śpie­wali jed­nym gło­sem na długo przed wnie­sie­niem sprawy do sądu. Zapew­niam was, że gdy Booth Wat­son wróci z Hisz­pa­nii i będzie miał oka­zję skon­sul­to­wać się ze swoim klien­tem, szybko się zorien­tuje, że ma wię­cej niż wystar­cza­jąco dużo argu­men­tów, żeby pod­wa­żyć wszyst­kie wasze dowody. Przyj­dzie się wam modlić, by ława przy­się­głych dała wiarę wer­sji wyda­rzeń przed­sta­wio­nej przez Rossa, a nie przez Faulk­nera. Jeśli sędzio­wie się dowie­dzą, że wbrew prawu schwy­ta­łeś Milesa Faulk­nera, a potem zacią­gną­łeś go z powro­tem do Anglii, może­cie skoń­czyć w jed­nej celi.

Na biurku komen­danta ode­zwał się tele­fon. Jastrząb chwy­cił słu­chawkę i nie­mal krzyk­nął:

– Angelo, chyba wyraź­nie powie­dzia­łem, że nie przyj­muję żad­nych tele­fo­nów. – Słu­chał przez chwilę. – Dobrze, połącz go.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Next in Line

Copy­ri­ght © 2022 Jef­frey Archer

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Pro­jekt serii: Zbi­gniew Miel­nik

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Urszula Gireń

Foto­gra­fie na okładce

© Uni­que Vision / Shut­ter­stock (syl­wetka męż­czy­zny)

© QQ7 / Shut­ter­stock (Pałac Buc­kin­gham)

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: W następ­nej kolej­no­ści, wyd. I, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-855-7

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer