Odnalezione szczęście - Lucy Gordon - ebook

Odnalezione szczęście ebook

Lucy Gordon

4,3

Opis

Zaręczyny w Monte Carlo. Della przyjęła posadę kelnerki na luksusowym jachcie, jednak szybko pokłóciła się z pracodawcą. Gdy właściciel innego jachtu zaproponował jej, by za sowite wynagrodzenie udawała jego narzeczoną, nie namyśla się zbyt długo. To wspaniała okazja, by połączyć przyjemne z pożytecznym, bo cóż trudnego poflirtować z bardzo przystojnym milionerem, i to jeszcze w urokliwej scenerii Monte Carlo? Jednak nie zawsze wszystko układa się tak, jak zaplanujemy...

Lato w Rzymie. To miały być wspaniałe wakacje, ale Holly szybko zaczyna żałować, że przyjechała do Włoch. Wplątana w kryminalną aferę, ścigana przez policję, postanawia wracać do Anglii. Z kłopotów wybawia ją przypadkowo poznany mężczyzna, Matteo. Udziela jej schronienia w luksusowej willi w Rzymie i proponuje posadę niani. Holly przystaje na tę propozycję, jednak im dłużej przebywa w pięknej rezydencji, tym mocniej utwierdza się w przekonaniu, że nie tylko ona coś ukrywa...

Zima w Wenecji. Przyjechała do Wenecji, bo marzyła o zemście. Przedstawia się jako Julia, nocami krąży po opustoszałych ulicach, dniami wypatruje w tłumie znienawidzonej twarzy. Wreszcie trafia do opustoszałego pałacu, którego właściciel, Vincenzo, bez wahania proponuje jej pomoc. Krucha Angielka wzbudza w nim wiele tkliwych uczuć, a stąd już tylko krok do miłości. Jednak Julia nie spocznie, dopóki nie wyrówna rachunków z przeszłości...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 476

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (24 oceny)
13
7
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Lucy Gordon

Odnalezione szczęście

Tłumaczenie: Małgorzata Borkowska, Agnieszka

Zaręczyny w Monte Carlo

Tłumaczenie: Małgorzata Borkowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Opowieść Delli

Sukienka była rewelacyjna. Srebrzysta, obcisła, z głębokim dekoltem i długim rozcięciem na boku. W nieodgadniony sposób podkreślała krągłość bioder i biustu, a wysmuklała talię. Otulała ciało niczym druga skóra. Była wprost bajecznie piękna, seksowna, prowokacyjna.

W innych okolicznościach byłabym nią zachwycona. Jednak nie tym razem. Nie teraz, gdy wiedziałam, dlaczego obleśny Hugh Vanner tak nalegał, abym ją włożyła. Ten padalec liczył na to, że któryś z jego gości będzie mógł ją ze mnie zedrzeć.

Niedoczekanie! Z pewnością nie zamierzałam do tego dopuścić.

W takiej sytuacji każda dziewczyna z głową na karku wzięłaby nogi za pas. Tyle że to nie takie proste, kiedy jest się na jachcie. Nawet wówczas, gdy ten jacht stoi zakotwiczony w porcie w Monte Carlo.

Kiedy w Londynie przyjmowałam ofertę pracy, była mowa o posadzie kelnerki. Pewno zachowałam się naiwnie, wierząc, że na tym skończą się moje obowiązki. No ale byłam w strasznym finansowym dołku.

Zwykle pracowałam jako hostessa przy promocjach w supermarketach, ale akurat skończyła się jedna praca, a z kolejnej nic nie wyszło. Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby przez cały tydzień nie zarabiać, a pieniądze, jakie proponowano za rejs, były całkiem przyzwoite. Zacisnęłam kciuki i podjęłam decyzję.

No i popełniłam błąd.

Podróż zaczęła się w Southampton. Statek nazywał się „Silverado” i w niczym nie przypominał żaglowców, które ludzie zwykle nazywają jachtami. To była wersja dla bogaczy. Ponad sześćdziesiąt metrów długości, trzynaście kabin, bar, basen, sala jadalna dla dwudziestu osób i ani kawałka żagla w zasięgu wzroku.

Już po kilku minutach po wejściu na pokład poczułam pismo nosem. Całe miejsce pachniało brudnymi pieniędzmi w rękach nieuczciwych ludzi.

Nie zrozumcie mnie źle. Lubię pieniądze. Jednak z różnych powodów, o których nie będę teraz wspominać, wolę wiedzieć, skąd się wzięły. W moim życiu bywały chwile, gdy wszystko, czego zapragnęłam, podawano mi na tacy, ale również i takie, kiedy nie miałam pewności, czy i skąd pojawi się jeszcze jakiś grosz.

Teraz właśnie znalazłam się w dość przymusowej sytuacji, więc zostałam na pokładzie i podjęłam pracę.

Vannera spotkałam dopiero kilka godzin później.

– Nadajesz się – mruknął, mierząc mnie wzrokiem. – Chcę, żeby moi goście dobrze się bawili. To im poprawi humor, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Właśnie zaczęło to do mnie docierać. Niestety już wtedy wypłynęliśmy z portu i nie miałam odwrotu.

– A więc nazywasz się Della Martin? – dopytywał się, wydmuchując na mnie kłęby dymu. – Ile masz lat?

– Dwadzieścia cztery.

– Wyglądasz na młodszą.

Zdawałam sobie z tego sprawę. Młody wygląd zawsze był moją zmorą. Mam dziecinną twarz osiemnastolatki, w której widać przede wszystkim duże oczy i wydatne kości policzkowe. Rude włosy kazałam ostrzyc dość krótko, w nadziei, że będę wyglądać poważniej.

Cóż, pomyliłam się. W chłopięcej fryzurze wyglądałam jak dzieciak.

Ale Vannerowi najwyraźniej przypadło to do gustu.

– Wyglądałabyś świetnie, gdybyś się uśmiechnęła – ocenił. – Na moim jachcie wszyscy muszą być weseli.

Mówił „mój jacht”, ale oczywiście wcale nie był właścicielem. Zaledwie go czarterował.

To miał być rejs w interesach, ale jak się okazało, Vanner przede wszystkim chciał się rozerwać, pływając po Morzu Śródziemnym wraz ze stadem innych facetów.

Dzieliłam kajutę z Maggie, która z pewnością była dziewczyną światową i wiedziała, czemu zdecydowała się na tę pracę.

– Łatwy zarobek – oznajmiła od razu pierwszego wieczoru. – Starczy tego towaru dla nas obu.

Miała rację i chyba nie postępowałam rozsądnie, wycofując się, bo przecież potrzebowałam pieniędzy. Maggie też tak uważała, ale wzruszyła tylko ramionami.

– Tym więcej dla mnie.

Z początku nawet nie było tak źle. Ignorowałam niedwuznaczne uwagi i jakoś udało mi się przetrwać aż do chwili, gdy zacumowaliśmy w Monte Carlo.

Od pierwszej chwili Vanner był w fatalnym humorze. Moim zdaniem powodem był jacht, który zakotwiczył tuż obok. Nazywał się „Hawk” i wyglądał jak „Silverado” do kwadratu. Był co najmniej o trzydzieści metrów dłuższy, prawdopodobnie miał więcej kajut i większy basen. To mojemu pracodawcy nie mogło się podobać.

Trzeba wam jednak wiedzieć, że bardzo się ożywił, gdy dowiedział się, kto jest na pokładzie „Hawka”.

Jack Bullen.

Bullen był drapieżnym draniem, który działał na rynku finansowym. Spustoszenie, jakie czynił wśród ofiar, było straszliwe.

Zaczął skromnie, ale wkrótce stał się jednym z najbogatszych ludzi w kraju. Z powodu metod, jakie stosował, mówiono o nim Dyktator Jack.

Prasa wciąż opisywała jego genialne posunięcia. Zwykle nie czytam stron finansowych, ale pochodzę z rodziny, w której dużo mówi się o pieniądzach, szczególnie o tych, które należą do innych ludzi. Stąd właśnie o nim wiedziałam.

Dyktatora Jacka stać było na kupno wszystkiego, o czym zamarzył, mógł robić, co mu się żywnie podobało, i lekceważyć to, co mu nie przypadło do gustu. Niewielu ludzi odważyłoby się stawić mu czoło. To wystarczało, żeby wzbudzić szczery podziw Vannera.

Muszę przyznać, że widok płaszczącego się Vannera robił wrażenie, choć jednocześnie budził obrzydzenie. Ze zdumieniem patrzyłam, jak próbował wkupić się w łaski Bullena, wysyłając mu wysadzane brylantami złote spinki. Niemal natychmiast zostały odesłane z powrotem. Do paczuszki dołączono krótki liścik z podziękowaniem i uwagą, że Jack Bullen nie ma zwyczaju przyjmować prezentów od nieznajomych panów.

W następnym ruchu Vanner spróbował rozmowy telefonicznej, jednak dowiedział się tylko, że pan Bullen wraz z gośćmi zszedł na brzeg i nie wróci na jacht aż do późnego wieczora.

Od tej chwili humor Vannera zaczął się gwałtownie pogarszać, a ja byłam pierwszą osobą, która to odczuła.

– Nie przykładasz się do pracy, Dello – warknął na mój widok.

– Co takiego? – spytałam ze złością. – Muszę pracować za dwie, bo Maggie nigdy nie ma tam, gdzie powinna być.

– Jest zajęta… innymi obowiązkami. Ma spore powodzenie. A ty jej wcale nie pomagasz.

– Proszę posłuchać, panie Vanner. Jestem tu wyłącznie kelnerką.

Jego cichy śmiech przyprawił mnie o dreszcz.

– Jasne, jesteś kelnerką. Tyle że nie wystarczy podawać gościom jedzenie i napoje. Musisz się starać, żeby byli zadowoleni.

– Cały czas to robię. Uśmiecham się, żartuję i nie cofam się, kiedy wydmuchują na mnie kłęby dymu.

Nagle zrobił się bardzo przymilny, co powinno dać mi do myślenia.

– Oczywiście. Wiem, że się starasz, lecz mimo to nie dajesz z siebie wszystkiego. Zaniosłem do twojej kajuty sukienkę. Chcę, żebyś się w nią ubrała.

Zaczęłam domyślać się najgorszego, kiedy tylko spojrzałam na tę nową sukienkę. Właściwie w ogóle nie powinnam jej wkładać, ale wkrótce mieliśmy ruszać w drogę powrotną do Anglii. Skoro dałam sobie radę przez tyle czasu, chyba uda mi się wytrwać do końca rejsu.

Był jeden facet, którego świńskie oczka natychmiast zabłysły, gdy spostrzegł moje srebrzyste, połyskliwe i niemal nagie ciało. Nazywał się Rufus Telsor i prawdę mówiąc, od początku podróży sprawiał sporo kłopotów.

Pojawił się na jachcie w towarzystwie innego mężczyzny o nazwisku Williams, z którym wydawał się bardzo zaprzyjaźniony i w pierwszej chwili miałam nadzieję, że jest gejem. Niestety! Po prostu razem wypuszczali się na łowy.

Zrozumiałam to, gdy dopadli mnie na pokładzie. Wyrwałam się z ich rąk, jednak zdawałam sobie sprawę, że właściwie nie mam gdzie się ukryć.

Z rufy widziałam Vannera, który stał oparty o reling z kieliszkiem brandy w ręce. Nawet z daleka można było dostrzec, że jest już dobrze wstawiony. Nie mogłam liczyć na jego pomoc. Bardziej prawdopodobne było, że mój opór wywoła w nim wściekłość.

W tym momencie pojawili się Telsor z Williamsem, którzy kierowali się w stronę Vannera. Najprawdopodobniej zamierzali poskarżyć się na brak gościnności. Uznałam, że powinnam się pospieszyć. Nie było wyjścia, pozostała mi tylko jedna droga…

Podciągnęłam sukienkę, wdrapałam się na reling i skoczyłam.

Na szczęście jestem dobrą pływaczką i potrafię dość długo wytrzymać pod wodą. Kiedy w końcu wynurzyłam się na powierzchnię, dystans między mną a „Silverado” znacznie się powiększył. Niestety za bardzo zbliżyłam się do „Hawka”, więc kopnęłam gwałtownie nogami i skierowałam się w stronę brzegu.

Kiedy podpłynęłam do nabrzeża, miałabym kłopot z wydostaniem się na brzeg, gdyby nie to, że ktoś akurat przechodził. Chciałam poprosić go o pomoc, ale mężczyzna nie był sam, a jego dziewczyna okazała się dość zaborcza. Wystarczyło, że rzuciła na mnie okiem.

– Chodź szybciej – pisnęła. – Spóźnimy się!

– Tak… jasne…

Widziałam, jak facet pożera mnie wzrokiem, jednocześnie udając, że w ogóle na mnie nie patrzy.

Opuściłam spojrzenie i zrozumiałam, w czym problem. Woda sprawiła, że tkanina sukienki zrobiła się całkiem przezroczysta.

– Czy może mi pan powiedzieć, gdzie znajdę konsula Wielkiej Brytanii? – spytałam błagalnie.

– Nie mam pojęcia – odparł pospiesznie. – Może w kasynie ktoś pani powie. Pełno tam Angoli. To tam na wzgórzu. Gina, poczekaj! Już idę!

I zniknął.

Zaczęłam wspinać się na zbocze. Nie było mi łatwo, bo w wodzie zgubiłam buty. W dodatku musiałam trzymać się w cieniu, żeby uniknąć aresztowania za obrazę moralności.

W końcu udało mi się dotrzeć do kasyna. Weszłam do ogrodu, nie zwracając niczyjej uwagi, i w tym momencie uświadomiłam sobie, że moje kłopoty wcale się nie skończyły. Niby co mogłam zrobić? Wejść do środka w tym stroju?

Przez otwarte drzwi widziałam sylwetki kręcących się ludzi, słyszałam muzykę i śmiech. Miła sceneria, w której kiedyś gustowałam.

Hazardziści, którzy żyją w ciągłym zagrożeniu, utracjusze… Wśród takich ludzi czułam się swobodnie.

W tej jednak chwili mogłam tylko oglądać to z zewnątrz. Byłam zrozpaczona, zagubiona, bez grosza przy duszy, trudno nawet mówić o tym, że byłam ubrana…

I nagle z kasyna wyszedł jakiś mężczyzna. Stanął, wdychając głęboko nocne powietrze. Był elegancko ubrany: smoking, czarna muszka, wytworna koszula. Typowy wieczorowy strój.

Jednak to nie ubranie, lecz sam mężczyzna przyciągał moje spojrzenie. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, szerokie ramiona, długie nogi i gęste, miękko układające się włosy. Wyglądał jak ktoś, kto dostrzega dobre strony życia i potrafi z nich korzystać. Prawdopodobnie nie był intelektualistą, ale jakie to miało znaczenie?

Kiedy ruszył w stronę krzaków, za którymi się ukryłam, zastanawiałam się właśnie, czy powinnam wyskoczyć i poprosić go o pomoc. Może za nim też ciągnie jakaś „Gina”, która spróbuje mnie przegonić?

Zbliżył się jeszcze bardziej, zatrzymał tuż przy krzewach i nagle rzucił się do przodu.

Właściwie nie dostrzegłam ruchu, tylko poczułam jego ręce. Jedną dłonią chwycił mnie za ucho. Zabolało mnie, więc zaczęłam się wściekle szarpać. Dzięki długiemu rozcięciu w sukience całkiem nieźle mi to wyszło. Kilka razy kopnęłam go w goleń, a sądząc z ryku, który nagle wydał, musiałam również trafić w czułe miejsce.

– Wyłaź stąd, no już! – sapnął, z trudem łapiąc oddech. – Aj!

Ten ostatni okrzyk spowodowany był ciosem, który wymierzyłam mu w żołądek. Najwidoczniej uznał, że walka trwa zbyt długo, bo w tym momencie przewrócił mnie na plecy i wylądował na mnie.

Cóż, co do jednego z pewnością miałam rację. Faktycznie był okazem zdrowia. Mogłam to wyczuć w każdym fragmencie jego ciała, którym przygniatał mnie do ziemi.

Nie widziałam go zbyt dobrze. Księżyc świecił jasno, ale głowa mężczyzny rzucała cień i twarz pozostawała w mroku. Mogłam dostrzec zaledwie błysk oczu.

Z wysiłkiem chwytał powietrze. Ja zresztą również. Nagle zrobiło mi się ciepło, a w ciele poczułam mrowienie, jakby ta szarpanina mnie podnieciła. Serce waliło mi jak młotem.

– Złaź ze mnie! – warknęłam.

– Boże drogi! – powiedział, przyglądając mi się uważnie. – Co do diabła…?

Zerwał się na nogi, pociągając mnie za sobą.

– Kim jesteś i jakim prawem tak się na mnie rzuciłeś? – spytałam ze złością, próbując znów go kopnąć. Tym razem jednak bez rezultatu.

– Człowiekiem, który nie pozwoli się okradać. Nawet z drobnych.

– Z niczego cię nie okradłam – wybuchłam.

– Ale próbowałaś. Niby po co chowałaś się w krzakach? Już nie raz na mnie polowano w ten sposób. Potrafię rozpoznać sygnały.

– Strasznie jesteś sprytny, co? – syknęłam. – Tyle że tym razem popełniłeś błąd.

– Czemu jesteś taka mokra? – spytał znienacka.

– Poszłam sobie popływać – odpaliłam. – Pomyślałam, że mi to dobrze zrobi. Au!

Udało mi się wyrwać rękę, ale w tej samej chwili stanęłam na czymś ostrym. Krzyknęłam, podskakując na bolącej stopie i nagle zorientowałam się, że przylgnęłam do nieznajomego, próbując odzyskać równowagę. Nie da się ukryć, że to mnie jeszcze bardziej rozgniewało.

Mężczyzna przyglądał mi się z zainteresowaniem.

– Nie masz na sobie zbyt wiele – zauważył.

– Szóstka za zmysł obserwacji.

– Cóż, kiedy dziewczyna jest mokra i półnaga, zwykle to zauważam. Szczególnie z bliska.

– Brawo! W każdym razie nie jestem złodziejką.

– Kiedy chowałaś się w krzakach, wyglądało na to, że czekasz na upatrzoną ofiarę. Pewno myślisz, że każdy, kto wychodzi z kasyna, jest milionerem…

Wdawanie się z nim w kłótnię nie miało sensu, ale nie mogłam się powstrzymać.

– Byłam w wystarczająco wielu kasynach, aby wiedzieć, że ludzie wychodzą z nich zwykle biedniejsi, niż przyszli. W innym razie wszystkie kasyna dawno trzeba byłoby zamknąć.

– Sporo wiesz na ten temat, co? Twój wspólnik pewno do tej pory siedzi w środku…

– Jaki wspólnik?

– Ten, który dał ci znać, że sporo wygrałem…

– Każdy może powiedzieć, że wygrał.

– A co powiesz o tym wszystkim, co tu leży? – spytał, patrząc w dół.

Dopiero teraz spostrzegłam, że ziemia wokół nas zasypana jest banknotami.

– To moja wygrana, która wyleciała z kieszeni, kiedy się szarpaliśmy – oznajmił.

– Chyba nie powiesz, że to moja wina? – odparłam. – To ty się na mnie rzuciłeś, a nie odwrotnie. Nie czyhałam tu na ciebie, żeby cię okraść.

– Może w takim razie powiesz mi, co tu robisz i dlaczego?

– Szukam brytyjskiego konsula – oznajmiłam z godnością. A przynajmniej tak mi się zdawało.

– W tym stroju?

– Właśnie dlatego jest mi potrzebny konsul – wycedziłam wściekle.

– Szukasz pomocy, tak?

– Skąd wiesz?

– Taki już jestem bystry – odpowiedział, nie dając się sprowokować moim zaczepnym tonem. – Skąd uciekasz?

– Z jachtu. Nazywa się „Silverado” i stoi tu w porcie. Widzisz? To ten, który cumuje zaraz obok tego nowobogackiego olbrzyma.

– Mówisz o „Hawku”? – spytał.

– Znasz ten jacht?

Przez chwilę zdawało mi się, że jest trochę zdenerwowany.

– Mówisz, jakby to była zbrodnia. Poznałaś jego właściciela?

– Sporo o nim słyszałam. Wstrętny typ o nazwisku Jack Bullen. Hugh Vanner już wcześniej próbował wkraść się w jego łaski…

– To raczej świadczy o tym, że to Vanner jest wstrętnym typem.

– Nie starałby się przypodobać komuś, kto nie jest jeszcze gorszym padalcem od niego.

– Trudno ci odmówić logiki – przyznał.

– Posunął się do tego, że wysłał mu złote spinki wysadzane brylantami. I co ty na to?

– Faktycznie obrzydliwe. Nie to, co moje…

Odsłonił swoje spinki. Patrzyłam na nie zaskoczona.

Chyba nigdy nie widziałam takiego obrzydlistwa. Nie żartuję. W mojej rodzinie ceni się wartościową biżuterię. Wiedzę na ten temat wyssałam z mlekiem matki.

Tu zresztą nie trzeba było eksperta. Wyglądały, jakby pochodziły z odpustowego straganu, a na fałszywych perłach łuszczyła się farba.

– Znasz „Hawka”, prawda? – spytałam wyzywająco.

– W pewnym sensie – odparł zdawkowo.

Przyszło mi do głowy, że może być jednym ze stewardów pracujących na jachcie. Mimo eleganckiej koszuli i muszki widać było, że facet nie cierpi na nadmiar gotówki. To, co wygrał w kasynie, pewno uważał za spory majątek.

– Lepiej pozbieraj pieniądze – zasugerowałam.

– A mogę cię puścić bez ryzyka?

– Nie mam dokąd uciec.

Uwolnił moje nadgarstki i pochylił się, żeby podnieść kilka banknotów.

– Może byś mi pomogła? – rzucił, podnosząc wzrok.

– Wolę nie dotykać twoich pieniędzy.

– No dobra. Nie jesteś złodziejką. Przepraszam, że cię oskarżyłem. To co, pomożesz mi, zanim wiatr je porwie?

Schyliłam się po kilka banknotów, myśląc, że moja ocena była trafna. Facetowi zależało na każdym groszu.

– Powiesz mi, co tu właściwie robisz? Próbujesz uciec od Vannera, tak?

– Zgadza się. A także od jego obleśnych znajomych. To jego sukienka.

Usta mu drgnęły.

– Założę się, że nie wygląda w niej tak dobrze jak ty.

– Strasznie śmieszne. Wyskoczyłam za burtę, żeby się od niego uwolnić, a teraz nie wiem, co mam robić. Chciałam znaleźć konsula, ale Monako jest takie maleńkie, że pewno nie mamy tu nawet konsulatu.

– Mamy. A w każdym razie jest tu wicekonsul. Jeśli chcesz, pomogę ci go znaleźć.

Odetchnęłam z ulgą.

– Naprawdę zechcesz to zrobić? Dziękuję ci bardzo! Czy możemy od razu tam pójść?

– Dobrze. Tylko jeszcze…

– To ona!

Głos dobiegł z ciemności, a ledwo przebrzmiał, dało się zauważyć Vannera, który mknął przez trawnik.

– Łapcie ją! – wrzasnął. – Trzeba ją aresztować!

Za nim podążało dwóch żandarmów.

– Jedną chwileczkę!

Nieznajomy mówił wprawdzie spokojnym tonem, jednak coś w jego głosie sprawiło, że wszyscy trzej stanęli w miejscu.

Vanner pierwszy odzyskał panowanie.

– Ta kobieta jest złodziejką! – krzyknął. – Okradła mnie i uciekła z jachtu. Spójrzcie, jeszcze trzyma moje pieniądze.

Żandarmi znów ruszyli w moim kierunku, ale nieznajomy z kasyna zagrodził im drogę.

– To są moje pieniądze – odezwał się. – Ta pani pomaga mi je pozbierać. Jeszcze nie skończyliśmy, jak widać.

Wskazał trawnik, na którym wciąż leżało kilka banknotów.

– To kłamstwo! – darł się Vanner. – Pieniądze należą do mnie.

– Pan z pewnością jest Hugh Vannerem? – spytał mężczyzna, mierząc go pogardliwym spojrzeniem.

Twarz Vannera przybrała czujny wyraz.

– Skąd pan wie, kim jestem?

– Rozpoznałem po opisie.

Vanner spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Coś ty o mnie naopowiadała?

– Że jesteś podejrzanym typem, który próbował mnie zmusić do spania ze swoimi kumplami – odparłam. – Dlatego musiałam skakać przez burtę…

– Z moimi pieniędzmi!

– Niech pan nie rzuca oskarżeń – odezwał się mężczyzna cicho. – Ostrzegam.

– Pan mnie ostrzega? Kim pan jest, żeby mówić mi, co mam robić?

Mężczyzna wydawał się zdumiony.

– Jestem Jack Bullen.

Warto było zobaczyć twarz Vannera w tym momencie. Nawet w przyćmionym świetle, jakie panowało w ogrodzie, widziałam, jak pozieleniał.

– Jack Bullen? – powtórzył zduszonym głosem, sprawiając mi szaloną radość.

– Ten sam, któremu chciał pan podarować złote spinki do mankietów. Pamięta pan?

Vanner nerwowo przełknął ślinę i zaczął się pospiesznie wycofywać, przekonując żandarmów, że zaszło nieporozumienie. Zdaje się, że mieli mu to za złe, jednak w końcu postanowili odejść.

– No, już lepiej – powiedział Vanner, próbując przybrać ton, jakby to on był panem sytuacji. – Panie Bullen, powinniśmy poważnie porozmawiać…

– Najpierw zwróci pan rzeczy tej pani – odparł nieznajomy chłodno. – Jej ubrania, paszport i oczywiście to, co jest pan jej winien w ramach zapłaty. Proszę dostarczyć wszystko na „Hawka”, właśnie tam idziemy.

– Znakomicie. Możemy pojechać do portu jedną taksówką…

– To akurat odpada. Proszę przesłać te rzeczy jak najszybciej. Nie chciałbym zbyt długo czekać.

Nie widziałam jego twarzy, gdy to mówił, bo patrzyłam na Vannera. Ze zdumieniem zobaczyłam, jak robi krok do tyłu.

Nieznajomy ujął mnie pod rękę i zaczął odchodzić.

– Zaczekaj – szepnęłam. – Miałeś mnie zabrać do wicekonsula.

– Zmieniłem zdanie. Idziemy na „Hawka”.

– No nie! Tylko nie na jacht. Mam ich dość do końca życia.

Próbowałam zabrać rękę, ale jakoś mi się nie udało. Właściwie nie trzymał mnie tak mocno, lecz mimo to nie zdołałam się uwolnić.

Zatrzymał przejeżdżającą taksówkę i prawie wepchnął mnie do środka.

– Posłuchaj… – zaczęłam.

– Nie, to ty posłuchaj. Możesz iść z Vannerem i żandarmami albo ze mną.

– To zwykły szantaż.

– Faktycznie, w tym jestem całkiem dobry. A teraz zamknij się, albo wrzucę cię z powrotem do wody.

Już otwierałam usta, żeby powiedzieć, co może zrobić, ale zaraz je zamknęłam. Wcale nie dlatego, że się go przestraszyłam. Ale w jego oczach dostrzegłam błysk. A więc nabijał się ze mnie i spodziewał się, że nie zrozumiem żartu. I nagle wbrew wszystkiemu zaczęłam się śmiać.

I tak się to wszystko zaczęło.

ROZDZIAŁ DRUGI

Opowieść Jacka

Światło księżyca i róże. Drzewa poruszane łagodną śródziemnomorską bryzą. Nastrojowa muzyka dobiegająca z oddali.

Była jedenasta wieczorem. Stałem przed kasynem w Monte Carlo bogatszy o dziesięć tysięcy.

Czułem się wspaniale. Księżyc. Jedenasta w nocy. I dziesięć tysięcy.

Zresztą, czego można było oczekiwać? Przecież nazywam się Jack Bullen. Byłem jak król Midas. Czegokolwiek dotknąłem, zamieniało się w dziesięć tysięcy. Albo… w dziesięć milionów.

Jednak dziś był to tylko hazard, więc mogłem zadowolić się sumą na drobne wydatki.

To wszystko wina dziadka Nicka i jego spinek. Oddając mi je, powiedział, że przynoszą szczęście. I, cholera, miał rację.

Prawdę mówiąc, winię dziadka za więcej spraw. Przede wszystkim za mojego ojca. Nick był beztroskim facetem. W swoim sklepiku spożywczym zarabiał na dostatnie życie, kochał rodzinę i lubił się śmiać. Niestety, pewnie zgodnie z prawem Murphy'ego, jego syn uznał, że Nick jest niezaradny.

O jego pozycji w społecznej hierarchii wiem niewiele, z całą pewnością jednak ojciec bardzo się wzbogacił. Zaczął od pracy w sklepie, stopniowo odsuwając dziadka od interesów. Kiedy w końcu odziedziczył interes, przekształcił go szybko w całą sieć sklepów, a mnie wychowywał w przeświadczeniu, że celem w życiu powinno być parcie do przodu i wspinaczka na szczyt.

Marzyłem o zawodzie weterynarza i być może, gdyby ojciec żył dłużej, udałoby mi się to osiągnąć. Niestety umarł, kiedy skończyłem piętnaście lat, toteż nie miałem z kim dyskutować na temat mojej przyszłości. Tym bardziej że zostawił mi w spadku cały majątek. Co do grosza.

Nie było to sprawiedliwe wobec mojej siostry, Grace, która musiała opiekować się mną od śmierci mamy. Grace jednak nie narzekała, tym bardziej że popierała pomysły ojca co do mojej świetlanej przyszłości.

I tak, ponieważ tego życzyła sobie Grace, ukończyłem studia w zakresie zarządzania, informatyki i ekonomii.

Kiedy tylko miałem coś do powiedzenia na temat spadku, przekazałem Grace jego znaczną część, ale wtedy już było za późno na jakiekolwiek zmiany. Zasmakowałem bowiem w prowadzeniu interesów i odnoszeniu sukcesów.

Tak, odniosłem wielki sukces. Zarobiłem sporo pieniędzy, a firma rozwijała się kwitnąco. Potem wykupiłem jeszcze jedną firmę i zanim zdołałem się zorientować, stałem się finansowym potentatem.

Prawdę mówiąc, nie musiałem się wysilać. Każdy głupiec potrafi zarobić pieniądze, jeśli zaczyna z majątkiem, który zgromadził ktoś inny.

Gdzie więc są te wielkie wyzwania, jakie stawia przed nami życie?

W tym momencie największym wyzwaniem, jakie przede mną stało, było odparcie zakusów siostry, żeby skojarzyć mnie z Seliną Janson. Zwykle robiłem to, czego Grace chciała, bo wciąż czułem się winny, że poświęciła dla mnie swoje życie.

To nie powinno tak wyglądać. Grace była ode mnie starsza zaledwie o dziesięć lat i spokojnie mogła wyjść za mąż, kiedy już się usamodzielniłem. Gdy opuszczasz gniazdo, nie oczekujesz, że gniazdo podąży za tobą, prawda? Jednakże Grace szlachetnie oznajmiła, że nie opuści mnie za żadne skarby, a ja z kolei nie śmiałem jej skrzywdzić, mówiąc, jak bardzo marzyłem, żeby przestała mi matkować.

Tak więc żyłem, trzydziestoparoletni mężczyzna, dzieląc dom z siostrą. Mam co prawda jeszcze inne mieszkanie w mieście i właściwie przede wszystkim tam nocuję, jednak Grace wciąż udaje, że to tylko takie moje dziwactwo.

Może dlatego ostatnio ze zdwojoną energią stara się wyswatać mnie z Seliną.

– Nie rozumiem, co masz przeciwko tej ślicznej dziewczynie – narzekała kilka tygodni temu. – Kiedyś będziesz musiał się ożenić.

– Tylko dlaczego z Seliną?

– Bo ma najlepsze koneksje. Jej matka pochodzi z arystokratycznej rodziny, a ojciec jest jednym z najbogatszych bankierów…

– Gracie, kochanie…

– Nie mów do mnie Gracie. To takie pospolite.

– Mówisz, jakbyśmy byli dziedzicami rodowej fortuny, a tymczasem dziadek Nick miał tylko tyle, żeby przeżyć. Tata zaharował się na śmierć po to, aby zdobyć więcej, niż mógł wydać. Wygląda na to, że ja zmierzam w tym samym kierunku. Gdybym wiedział, jak wyzwolić się z tego kieratu, dawno bym to zrobił. Tak czy inaczej, małżeństwo z Seliną Janson nic mi nie pomoże.

Przyjrzała mi się podejrzliwie.

– Mam nadzieję, że nie wplątałeś się w aferę z jakąś lafiryndą?

– Czemu od razu z lafiryndą? – warknąłem. – Nie przyszło ci do głowy, że mogłem poznać miłą dziewczynę?

– Myślę, że już bym o niej wiedziała. Kto to jest?

Właśnie zamierzałem powiedzieć, że nikt taki nie istnieje, gdy nagle wiedziony instynktem samozachowawczym zmieniłem zdanie.

– Na razie nie powiem ci nic więcej – odrzekłem ostrożnie. – Nie chcę, żebyś zaczęła sprawdzać, czy jest – jak to określasz – odpowiednia.

– Chyba możesz przynajmniej powiedzieć, jak wygląda? – zażądała.

– Jest piękna. Ma wspaniałą figurę i jest niesamowicie seksowna – zmyślałem na poczekaniu.

– To mi nie wystarczy…

– Ale mnie tak.

– No cóż, zaplanowałam już wakacje i za późno teraz, żeby coś zmienić.

Czułem, jak włosy jeżą mi się na karku.

– Jak to: zaplanowałaś? – zaoponowałem. – Nie przypominam sobie, żebyśmy…

– Powiedziałam, że powinniśmy wyczarterować jacht i wybrać się na rejs po Morzu Śródziemnym, a ty jak zwykle odparłeś „jasne”. Raymond Keller bardzo chce popłynąć z nami. Wspomniałeś, że ma zostać prezesem Consolidated.

– Czy to znaczy, że już zaprosiłaś…

– Na razie niezobowiązująco. Jest jeszcze kilka osób, nad którymi pracuję…

Kiedy wymieniła nazwiska, musiałem przyznać, że dokonała właściwego wyboru. Grace znała się na rzeczy, chociaż czasami była zbyt apodyktyczna.

Prawie się odprężyłem, gdy dodała:

– No i oczywiście zaprosiłam Selinę.

– Co to znaczy: „oczywiście”?

– No cóż, będą same pary, więc…

Oszczędzę wam szczegółów. Jak zwykle próbowałem protestować, ale zdawałem sobie sprawę, że znów zapędziła mnie w kozi róg.

Szkoda, że nie widział mnie wtedy któryś z dziennikarzy. Mają zwyczaj nazywać mnie mistrzem strategii, którego życzenia stają się prawem. Ha! Powinni zobaczyć, jak Dyktator Jack ugina się przed Grace.

Zanim zdążyłem cokolwiek wymyślić, wszyscy przyjęli zaproszenia. Także Selina i jej rodzice.

Żeby choć trochę się ratować, zaprosiłem kilkoro własnych gości. Przede wszystkim Harry'ego Oxtona, sympatycznego wdowca, który od kilku lat próbował zainteresować sobą Grace.

Udział w rejsie zaproponowałem też młodym małżonkom, Charlesowi i Jenny Stoverom. Sześć miesięcy temu byłem świadkiem na ich ślubie. Kiedy wspomniałem, że liczę na ich pomoc i wyjaśniłem, na czym ma polegać, ze śmiechem przyjęli zaproszenie.

Grace przyglądała mi się podejrzliwie, ale nie potrafię powiedzieć, czy to dlatego, że Jenny kiedyś była moją dziewczyną, czy też dlatego, że Charles kiedyś spotykał się z Seliną.

Wściekła się dopiero wtedy, gdy powiedziałem jej o zaproszeniu Dereka Lamminga. Od lat kochał się w Selinie i podejrzewam, że dawno byliby małżeństwem, gdyby nie upór Grace, żeby wepchnąć Selinę w moje ramiona.

– Chyba zdajesz sobie sprawę, że na jachcie nie będzie miejsca dla tych wszystkich ludzi? – warknęła moja siostra.

– W takim razie trzeba wynająć coś większego.

W taki oto sposób wymieniliśmy wytworną jednostkę, którą wyczarterowała Grace, na znacznie większego „Hawka”.

Cóż mogę wam powiedzieć o „Hawku”? Wyobraźcie sobie jacht Onassisa i powiększcie go dwa razy. Poprzedni jacht miał jeden basen, tu były dwa. W nieprzyzwoicie wyszukanych kajutach mogło spać czterdzieści osób.

Ponieważ to ja byłem jakoby najgrubszą rybą, dostałem najokazalszy apartament. W łazience była wanna wpuszczona w podłogę, a na łóżku w sypialni mogło spokojnie spać dziesięć osób.

Dziadek Nick pękłby ze śmiechu.

– Mam nadzieję, że nie będziesz próbował obrazić Seliny? – upewniała się Grace w ostatniej chwili.

– Przysięgam, że będę się zachowywał jak dżentelmen – obiecałem. – Nie zrobię nic, co mogłoby doprowadzić do małżeństwa z nią. Możesz być tego pewna.

– W porządku. Rób trudności, skoro tak ci na tym zależy. W każdym razie nie chcę słyszeć o tej drugiej kobiecie… Cindy, czy jak jej tam.

– Nigdy nie mówiłem, jak ma na imię. Teraz też nie zamierzam ci tego powiedzieć.

– Ale chyba nie zaprosisz jej na rejs?

– Nie, obiecuję, że będę się spotykał z nią wyłącznie tam, gdzie będziemy zarzucać kotwicę.

Grace parsknęła zniechęcona. Nie była w stanie odgadnąć, czy mówię to wszystko poważnie. Tak czy inaczej uznałem, że „Cindy” może mi się jeszcze przydać.

Ale nawet wtedy nie podejrzewałem, jak bardzo.

Wyruszyliśmy z Southampton i pierwszego dnia dotarliśmy do Cherbourga, a potem przez Zatokę Biskajską i wzdłuż wybrzeża Portugalii wpłynęliśmy na Morze Śródziemne.

Bawiliśmy się zupełnie nieźle. Spędzaliśmy czas na jedzeniu, tańcach, grze w karty i… flirtowaniu. Wybrnąłem z tego, flirtując zawzięcie z każdą kobietą obecną na pokładzie.

Na Gibraltarze razem z Charlesem urwaliśmy się z jachtu na kilka godzin. Kiedy wróciliśmy przed świtem, Charles rzucił parę pijackich uwag na temat kobiety, z którą rzekomo się spotkałem, po czym – udając, że przeraziło go własne gadulstwo – zasłonił usta dłonią.

Grace rzuciła mi wtedy spojrzenie, które słabszego mężczyznę zwaliłoby z nóg.

Taki sam numer wycięliśmy w Neapolu i Wenecji. Kiedy wyruszyliśmy w drogę powrotną wzdłuż wybrzeża adriatyckiego, cierpliwość Grace najwyraźniej się wyczerpała.

– Mam rozumieć, że ta dziewczyna rzeczywiście istnieje? – dopytywała się. – W takim razie chyba najwyższa pora, żebyśmy ją poznali. Chcę wiedzieć, kiedy nam ją przedstawisz. Zaproś ją na jacht. Z pewnością będziemy się świetnie bawić.

Mistrzowski cios, nie ma co. Gem, set, mecz. Dla Grace, oczywiście.

Palermo, Neapol, Genua… Wciąż robiłem uniki, a Grace nie przestawała mnie dręczyć, pytając ze słodką miną, kiedy będzie miała przyjemność poznać moją przyjaciółkę.

Kiedy zacumowaliśmy w Monte Carlo, pozostało nam jeszcze kilka dni rejsu. Nastrój miałem coraz gorszy. Zacząłem się już zastanawiać, czy udałoby się załatwić jakiś telefon, który niezwłocznie wzywałby mnie do powrotu.

Następnego dnia po wpłynięciu do Monte Carlo niespodziewanie otrzymałem prezent. Niejaki Hugh Vanner z jachtu „Silverado”, który cumował obok nas, przysłał mi wysadzane brylantami złote spinki do mankietów.

Odesłałem prezent natychmiast. Kiedyś dotarły do mnie jakieś informacje na temat Vannera. Był podejrzanym typem, który prowadził śliskie interesy, balansując na granicy prawa. Odesłałem więc spinki z listem, w którym napisałem, że nie przyjmuję prezentów od nieznajomych mężczyzn. Byłem pewien, że facet taki jak Vanner nie pojmie dowcipu.

Wieczorem wybraliśmy się do kasyna. Jak łatwo się domyślić, wszyscy przegraliśmy. Po powrocie na jacht moi goście udali się do swoich kabin, przygotować się do kolacji. Byłem trochę niespokojny, bo cały wieczór Selina rzucała znaczące uwagi. Miałem wrażenie, że pętla zaczyna się zaciskać.

Miarka się przebrała, gdy steward poinformował mnie, że w czasie naszej nieobecności Vanner próbował się do mnie dodzwonić.

Mam dość ludzi, którzy próbują mnie zastraszyć, pomyślałem z wściekłością.

– Powiedz kapitanowi, żeby przygotowano łódź, która zabierze mnie na brzeg – powiedziałem do stewarda.

Przedtem jednak zmieniłem spinki. Podczas poprzedniej wizyty w kasynie miałem spinki platynowe, no i przegrałem. Tym razem założyłem zniszczone spinki dziadka. Miałem teraz okazję, żeby sprawdzić ich działanie.

Szczęście zaczęło mi dopisywać, ledwie przekroczyłem próg kasyna. Wygrywałem, póki mi się nie sprzykrzyło, a potem wyszedłem do ogrodu. Od razu zorientowałem się, że ktoś mnie śledzi.

Pieniądze mnie nudzą, ale to nie znaczy, że gotów jestem rozdawać je ludziom, którzy próbują mnie okraść. Dlatego właśnie postanowiłem, że to ja zrobię pierwszy ruch.

Rzuciłem się na kogoś, kto ukrywał się w krzakach, i po chwili szarpałem się z rozszalałym stworzeniem, które młóciło rękami i kopało z zadziwiającą siłą i precyzją. Ostatni cios trafił mnie prosto w żołądek i prawie pozbawił tchu. W odruchu rozpaczy cisnąłem tym szaleńcem o ziemię i rzuciłem się na niego.

W tym momencie poczułem, jak wije się pode mną około czterdziestu pięciu kilogramów szczupłego kobiecego ciała. Teraz już naprawdę miałem powód, żeby stracić oddech. Zerwałem się na nogi.

Przez kilka następnych minut trwała gwałtowna wymiana zdań. Ja oskarżyłem ją, że chciała mnie okraść, ona zaprzeczała. Tyle że ja, prawdę mówiąc, w ogóle nie zastanawiałem się nad tym, co mówię. Przede wszystkim myślałem o cieple, które poczułem, przygniatając dziewczynę do ziemi.

Nagle uświadomiłem sobie coś jeszcze.

– Dlaczego ociekasz wodą? – spytałem.

– Poszłam sobie popływać – rzuciła drwiąco. – Pomyślałam, że mi to dobrze zrobi. Au!

Najwyraźniej nadepnęła na coś ostrego. Nic dziwnego, że ją zabolało, skoro miała bose nogi. Prawdę mówiąc, reszta jej ciała również właściwie nie była okryta.

Miała na sobie srebrną, obcisłą sukienkę, z długim rozcięciem z boku. Mokra tkanina ściśle przylegała do ciała, a w dodatku stała się prawie przezroczysta.

Była naprawdę śliczna – szczupła, proporcjonalnie zbudowana, odpowiednio zaokrąglona, seksowna, zmysłowa. Czułem, że robi się coraz trudniej.

Zdaje się, że dopiero gdy wspomniała konsula brytyjskiego, dotarło do mnie, że popełniłem błąd, biorąc ją za złodziejkę.

– Skąd właściwie uciekasz? – spytałem.

– Z jachtu „Silverado”. Spójrz. – Wskazała na port. – To ten, obok tego nowobogackiego olbrzyma.

– Masz na myśli „Hawka”? – spytałem ostrożnie.

– Znasz go? – W jej głosie pojawiła się wrogość.

– Czy to zbrodnia?

Zaczęła mówić o „Hawku” i człowieku, który go wynajął. Mogłem się tylko cieszyć, że nie widzi wyrazu mojej twarzy.

Opowiedziała mi, jak Vanner zmuszał ją, żeby była „miła” dla jego gości i jak zdecydowała się skoczyć za burtę, aby przed nim uciec.

Była całkiem bezbronna, a mimo to nie sprawiała wrażenia osoby, która zamierza się poddać. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałem kogoś takiego.

Całkiem możliwe, że wtedy wpadłem na ten pomysł. A może było to chwilę wcześniej. Właśnie zacząłem obmyślać plan, gdy z ciemności dobiegł okrzyk:

– To ona!

Nie miałem wątpliwości, że mężczyzną, który z dwoma żandarmami biegł w naszą stronę, jest Hugh Vanner.

Próbowałem go powstrzymać, mówiąc, że leżące na trawie pieniądze należą do mnie, ale pienił się, dopóki nie podałem mu swojego nazwiska.

– Jack Bullen? – spytał zduszonym głosem.

Natychmiast pozbył się żandarmów i próbował się ze mną spoufalić.

– Najpierw odda pan rzeczy tej pani – zażądałem. – Proszę odesłać wszystko na „Hawka”.

Odparłem jego próby przyłączenia się do nas, wziąłem dziewczynę pod ramię i ruszyłem na poszukiwanie taksówki.

– Miałeś zaprowadzić mnie do wicekonsula – przypomniała mi.

– Zmieniłem zdanie. Pojedziemy na „Hawka”.

– To szantaż – powiedziała, gdy wytłumaczyłem jej, że nie ma wyboru.

– Zgadza się. Jestem w tym dobry. A teraz zamknij się albo z powrotem wrzucę cię do wody.

Zwykle nie odzywam się w ten sposób do kobiet, ale tego wieczoru stało się ze mną coś dziwnego. Czułem się jak topielec, który dostrzega ostatnią deskę ratunku i wie, że musi się jej chwycić.

W tym momencie zauważyłem, że dziewczyna mi się przygląda. Na jej twarzy pojawił się pełen niedowierzania, trochę kpiący uśmiech i wtedy uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Zupełnie się nie znaliśmy i nie wiedzieliśmy nic o sobie, ale oboje rozpoznaliśmy już, że nadajemy na tych samych falach.

– No dobra, zgadzam się – powiedziała w końcu.

ROZDZIAŁ TRZECI

Opowieść Delli

– Mamy niewiele czasu – odezwał się nieznajomy.

Sama to odgadłam. Taksówka zjeżdżała ze wzgórza i lada chwila mieliśmy być w porcie.

– Na razie wyjaśnię tylko – mówił – że bardzo potrzebuję pomocy i wyłącznie ty możesz mi jej udzielić.

– Jak mam to zrobić?

– Jestem nakłaniany – prawdę mówiąc, raczej zmuszany – do małżeństwa, na które nie chcę się zgodzić. Selina jest córką bankiera, a jak mówią, pieniądz ciągnie do pieniądza.

– Mam wierzyć, że jesteś milionerem? – rzuciłam z kpiną.

– Powiedziałem ci, kim jestem. Nazywam się Jack Bullen.

– Daj spokój… Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc, ale nie urodziłam się wczoraj. Z twoich spinek złazi farba, a ciuchy pewno pożyczyłeś od swojego pracodawcy.

Niecierpliwym gestem przegarnął włosy. Muszę przyznać, że rozczochrany wyglądał jeszcze lepiej.

– Nie mam czasu na kłótnie – odparł. – W porcie czeka motorówka, która zabierze nas na „Hawka”. Udawaj tylko, że jesteś we mnie szaleńczo zakochana.

Pewno był wariatem, ale zawdzięczałam mu tyle, że postanowiłam odegrać swoją rolę. Czułam się trochę oszołomiona i właściwie było mi wszystko jedno, jak ten wieczór się skończy.

Nieznajomy zapłacił za taksówkę i ruszył w stronę czekającej łódki. Pilot portowy pokiwał nam ręką.

– Dobry wieczór, Pete.

– Dobry wieczór, panie Bullen.

Byłam tak zdumiona, że odezwałam się, dopiero gdy wsiedliśmy do łodzi.

– On cię nazwał…

– Przecież ci mówiłem – odparł, dając mi do zrozumienia, że czuje się dotknięty.

Próbowałam mu się przyjrzeć, ale w migającym świetle dostrzegłam tylko jego radosny uśmiech. W tym momencie poczułam ostrzegawczy sygnał, lecz postanowiłam go zignorować.

– Obiecaj, że mi pomożesz – szepnął.

– Ale jak?

– Już ci mówię. Znamy się od kilku miesięcy, spotykamy się w moim londyńskim mieszkaniu, a przez ostatnich kilka tygodni umawialiśmy się w różnych portach.

Mówił tak szybko, że połowy nie rozumiałam.

– Schadzki w portach… A czemu nie zaprosiłeś mnie na rejs, ty sknero?

– Bo Grace tego nie chciała.

– Grace?

– Moja siostra. I strażniczka. To ona zorganizowała rejs, żeby mnie ożenić, ale my popsujemy jej szyki.

– A więc jestem… twoją dziewczyną?

– Właśnie. Szaleję na twoim punkcie, bo jesteś piękna, słodka, dowcipna i bardzo seksowna. Zapamiętasz to wszystko?

– A ty?

– Bez trudu. Szczególnie to ostatnie. W porządku, jesteśmy na miejscu. Do dzieła!

– Mam się wpatrywać w twoje oczy?

– Myślę, że muszę żądać czegoś więcej – powiedział lekko ochrypłym głosem i otoczył mnie ramionami.

Powinnam się tego spodziewać, ale zrobił to tak szybko, że całkiem mnie zaskoczył. Moja szyja oparła się o jego ramię, na wargach czułam jego usta.

Objęłam go za szyję, żeby pomóc mu w tym przedstawieniu. Prawdę mówiąc, wmawiałam sobie, że robię to na pokaz, bo w gruncie rzeczy, kiedy stałam tak mocno w niego wtulona, dawno już zapomniałam, że tylko udajemy.

Jak przez mgłę dotarło do mnie, że motorówka zatrzymała się, a pilot odwrócił od steru.

– Hm… proszę pana…? – odezwał się niepewnie.

Jack Bullen machnął niecierpliwie ręką i przytulił mnie jeszcze mocniej. Uznałam, że powinnam współpracować, więc zwiększyłam wysiłki, wsuwając palce w jego włosy. Ponad jego ramieniem widziałam ludzi, którzy przyglądali nam się ze zdumieniem, wychylając się przez reling. Zwróciłam uwagę na dwie kobiety – jedną młodą, drugą w średnim wieku – które wpatrywały się w nas z nieukrywaną wściekłością.

Jack odsunął się trochę i spytał szeptem:

– Patrzą na nas?

– Omal im oczy nie wyjdą z orbit – odszepnęłam.

– Świetnie.

Wziął się z powrotem do pracy, tym razem wkładając w nią cały aktorski kunszt. Całował moją twarz, szyję, uszy…

– Wystarczy? – mruknął.

– Myślę, że osiągnąłeś swój cel – odparłam, z trudem łapiąc oddech.

– No, to możemy iść.

Wchodząc przed nim na trap, miałam świadomość, że podsuwam mu przed oczy prawie gołe ciało. Odetchnęłam głęboko, czując ogarniający mnie wstyd, i nagle się potknęłam. Jego ręce dosłownie natychmiast znalazły się na moich biodrach.

– Nic ci nie jest? – spytał.

– Nie… wszystko w porządku – wykrztusiłam, niepewna, czy jeszcze kiedykolwiek uda mi się zachowywać sensownie. Moje ciało zdawało się żyć własnym życiem.

Weszliśmy na pokład i wreszcie mogłam się przyjrzeć naszym widzom. Mężczyźni ubrani byli w smokingi, kobiety miały na sobie kosztowną biżuterię. Teraz już nie miałam żadnych wątpliwości. Znalazłam się wśród milionerów.

Oni także nie spuszczali ze mnie wzroku. Jack otoczył mnie ramieniem i obrócił w stronę kobiety w średnim wieku, która miała minę, jakby połknęła cytrynę.

– Grace, to jest… Cindy.

Gdyby wzrok mógł zabijać, oboje już leżelibyśmy martwi. A przynajmniej ja.

– Cóż… Bardzo mi przyjemnie – prychnęła. – Mam nadzieję, że miło spędziliście wieczór.

– Zdarzyło się nieszczęście – mówił Jack – i musiała nagle opuścić statek. Rzeczy za chwilę powinni odesłać, ale myślę, że pójdziemy na dół, bo jeszcze chwila, a dostanie zapalenia płuc.

Pociągnął mnie za sobą, nim ktokolwiek zdążył się odezwać.

Gdybym miała jeszcze jakieś wątpliwości, kim naprawdę jest, minęłyby natychmiast po wejściu do jego kajuty, czy raczej należałoby powiedzieć: apartamentu. Urządzono go w stylu romańskim, w łazience wanna była wpuszczona w podłogę, a krany wyglądały, jakby je wykonano z litego złota. Przy bliższych oględzinach okazało się, że to nie złudzenie. Mówiłam wam już, że znam się na tych sprawach.

– Panie Bullen…

– Nie uważasz, że po tym, co już razem przeszliśmy, powinnaś mówić do mnie Jack?

– Jack… Właśnie, powinieneś mnie chyba uprzedzić, że mam na imię Cindy?

– To Grace tak o tobie mówi. A swoją drogą, jak się właściwie nazywasz?

– Della Martin.

– Świetnie. – Wskazał na moją sukienkę. – Ściągnij ją, zanim się śmiertelnie przeziębisz. – Z szafy wyjął biały płaszcz kąpielowy. – Weź gorącą kąpiel i włóż to.

– Wspaniale – ucieszyłam się, szczękając zębami. – Nie mogę się nadziwić temu, co tu widzę. Myślałam, że jesteś biedny.

– Czy to ma jakieś znaczenie? Zapewniam cię, że nie tylko biedacy potrzebują pomocy. Gdybym nie miał pieniędzy, w ogóle nie byłoby problemu. Ojciec Seliny jest bankierem i dlatego chętnie przyjąłby mnie do rodziny. Zupełnie nie wiem, co mam robić, a nie chcę zachować się niegrzecznie.

– Dlaczego?

Jack westchnął ciężko.

– Bo nie bardzo umiem – powiedział, wyraźnie zawstydzony. – W każdym razie nie wobec Grace. Dlatego całą nadzieję pokładam w tobie.

– Nie będzie łatwo ją oszukać.

– Nigdy nie było – przytaknął z westchnieniem.

Jakby na dowód usłyszeliśmy kroki, ktoś szarpnął klamką i po chwili usłyszeliśmy głos siostry Jacka.

– Jack, otwórz natychmiast. Musimy porozmawiać.

– Nie teraz, Grace – odkrzyknął. – Później porozmawiamy.

– Powiedziałam: teraz. – Znów pociągnęła za klamkę.

– Dobranoc, Grace.

Tym razem jego głos przybrał stanowczy ton. Każdego innego z pewnością by odstraszył. Jednak nie Grace.

– Nie odejdę, póki sobie tego nie wyjaśnimy – zawołała. – Może ci się wydaje, że dałam się nabrać, ale nie wierzę w ani jedno słowo o tej dziewczynie. Pewno udało ci się poderwać jakąś kelnereczkę.

Jack zacisnął zęby, a ja z trudem panowałam nad sobą. Chyba do nikogo jeszcze nie czułam takiej niechęci jak do tej kobiety.

– Dobranoc, Grace – powtórzył Jack przez zęby.

– Otwórz drzwi!

– Dosyć tego – mruknęłam. – Teraz ja też jestem wściekła. Czas na działanie.

Spojrzał na mnie niepewnie.

– Co zamierzasz?

– Zaraz zobaczysz. Chodź tu!

Wyciągnęłam ręce, objęłam go za szyję i gwałtownie przyciągnęłam do siebie. Ledwie zdążył nabrać powietrza, ale zdaje się, że chwilę później w ogóle musiał zapomnieć o oddychaniu. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, z trudem łapał powietrze.

– Mam nadzieję, że nigdy nie będę powodem twojego gniewu – wydyszał.

– Cicho bądź!

Znów zabrałam się do dzieła, ale tym razem uwolniłam jedną rękę, przekręciłam klucz w zamku i Grace wparowała do środka.

Oczywiście wszystko robiłam wyłącznie dla dobra sprawy. Zresztą myślcie, co chcecie.

Tym razem byliśmy obserwowani z bliska, więc pocałunek musiał wyglądać prawdziwie. Jack naprawdę się przykładał. Czułam jego ręce wędrujące po moim ciele i zastanawiałam się, ile zdołam jeszcze wytrzymać.

Z przyjemnością zauważyłam, że wyprowadziliśmy Grace z równowagi.

– Przestańcie wreszcie! Jack, możesz mnie posłuchać?

Nie umiem powiedzieć, ile to trwało. Nie potrafiłam myśleć logicznie i dopiero męski głos wyrwał mnie z odrętwienia.

– Jack!

Udało nam się oderwać od siebie i wtedy dostrzegłam młodego mężczyznę, który stał w drzwiach, trzymając za rękę swoją towarzyszkę.

– Jack, masz gościa – powiedział. Kiedy się odsunął, dostrzegliśmy Vannera.

– Dzięki, Charles – odparł Jack.

Vanner z uśmiechem na twarzy wyciągnął rękę, w której trzymał dużą kopertę.

– Tu jest paszport i twoje wynagrodzenie, do którego dodałem hojną premię.

Zajrzałam do środka i z ulgą stwierdziłam, że paszport faktycznie należy do mnie.

– Rzeczy zostawiłem na pokładzie. – Z krzywym uśmiechem odwrócił się do Jacka. – Panie Bullen…

– Proszę stąd wyjść – warknął Jack.

– Miałem nadzieję, że teraz, gdy już wszystko załatwione, będziemy mogli…

– Powiedziałem: proszę wyjść – powtórzył Jack nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Jest pan głuchy?

Vanner wziął głęboki oddech, a na jego twarzy pojawił się wyraz uporu.

– Rozumiem – warknął. – W takim razie zabiorę swoją własność. – Wskazał srebrną sukienkę. – Ja za nią zapłaciłem.

– Oddaj mu ją – rzucił Jack pogardliwie, podając mi płaszcz kąpielowy. – Nie będzie miał pretekstu, żeby zawracać nam głowę.

Weszłam do łazienki, ściągnęłam sukienkę i owinęłam się wielkim szlafrokiem. Zza drzwi słyszałam, że Vanner ciągle próbował przekonywać Jacka do rozmowy.

– Mamy wiele wspólnego…

– Wręcz przeciwnie – usłyszałam znudzony głos Jacka. – Jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakaś kobieta musiała ryzykować życie, uciekając przede mną.

Wróciłam do kajuty i rzuciłam sukienkę Vannerowi. Nie mogłam się zdobyć, żeby podejść do niego bliżej.

– Steward odprowadzi pana do łodzi – powiedział Jack.

– Ja to zrobię – wtrącił młody mężczyzna o imieniu Charles. – Z prawdziwą przyjemnością.

Wraz ze swoją towarzyszką ruszył za Vannerem na pokład, zostawiając mnie z Jackiem, Grace i jeszcze jedną osobą, która do nas dołączyła. Była to młoda kobieta, mniej więcej w moim wieku, którą wcześniej widziałam wśród gości na pokładzie. Nie musiałam pytać kryształowej kuli, aby odgadnąć, że ta piękna dziewczyna to Selina.

Mierzyła mnie wzrokiem z góry na dół. Z jej miny łatwo było wywnioskować, co myśli o moim stroju. Modliłam się, żeby ktoś wreszcie przyniósł moje torby.

– Pójdę wziąć kąpiel – oświadczyłam, starając się, żeby mój głos zabrzmiał możliwie wyniośle.

Już wchodziłam do łazienki, gdy na pokładzie rozległy się krzyki i głośny plusk, jakby coś wylądowało w wodzie. Chwilę później nadbiegł Charles.

– Co za skurczybyk! Chwycił twoje rzeczy i cisnął je za burtę. Wszystko poszło na dno!

– O Boże! – krzyknęłam zrozpaczona. – I co ja teraz włożę?

– Och, nie martw się – odezwała się lodowata piękność. – Mogę ci pożyczyć coś ze swoich ubrań.

– Dzięki, Selino – odezwał się Jack.

Wydawał się zdumiony takim aktem dobrej woli, ja jednak dostrzegłam porozumiewawcze spojrzenie, jakie Selina wymieniła z Grace. Chwilę później obie odmaszerowały.

Zamknęłam drzwi do łazienki. Zęby mi szczękały. Miałam naprawdę dość jak na jeden wieczór. Z całej kolekcji wspaniałych kosmetyków do kąpieli wybrałam najpiękniej pachnący płyn i po chwili wanna była pełna piany. Cudo!

Zanurzyłam się w wodzie i natychmiast poczułam się lepiej.

– Można wejść? – W uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Jacka.

– Jasne – odparłam sennie.

Piana przykrywała mnie po szyję, zresztą w tej chwili mało mnie obchodziło, czy wyglądam przyzwoicie. W głowie mi szumiało i wreszcie czułam się bezpiecznie.

Widziałam, jak Jack wsuwa się do łazienki, siada na podłodze i ostrożnie stawia butelkę szampana i dwa kieliszki.

– Zamówiłem dla ciebie coś do zjedzenia, ale pomyślałem, że najpierw powinniśmy to uczcić.

– Co będziemy świętować? – uśmiechnęłam się leniwie.

– Twoją ucieczkę – odrzekł. – Mój ratunek. Zresztą, jakie to ma znaczenie?

Szampan był wyśmienity. Wysączyłam go do ostatniej kropli i wyciągnęłam rękę. Jack ponownie napełnił mój kieliszek, po czym spojrzał mi w oczy. Dobrze go rozumiałam. Od pierwszej chwili porwał nas wir wydarzeń i dopiero teraz mieliśmy okazję, żeby się sobie przyjrzeć.

Spodobało mi się to, co zobaczyłam. Jack był wysoki i znakomicie zbudowany. Włosy miał ciemnobrązowe, trochę faliste, z czerwonym połyskiem, widocznym tylko wtedy, gdy się dobrze przyjrzeć. Zdjął marynarkę oraz muszkę i rozpiął kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli. Dzięki temu zobaczyłam jego tors pokryty gęstym włosem. Muszę przyznać, że mam wyjątkową słabość do owłosionych męskich piersi.

Kiedy spojrzałam na jego usta, zrozumiałam, czemu zrobiły na mnie takie wrażenie. Były pełne, ładnie zarysowane i bardzo wyraziste.

W jego ciemnych oczach, które miały intensywny kolor gorzkiej czekolady, pojawiły się iskierki humoru. Jack uśmiechnął się do mnie szeroko. Natychmiast odpowiedziałam uśmiechem. Nie musieliśmy nic mówić.

– Dobrze się czujesz? – spytał.

– Tak, dziękuję – westchnęłam. – Po raz pierwszy od kilku tygodni. Dzięki tobie.

Odprężona podniosłam nogę. Zaraz jednak się opamiętałam i czym prędzej schowałam ją pod wodą.

– Nie rób tego więcej – powiedział błagalnie. – Staram się być dżentelmenem, choć trudno mi to przychodzi… Słuchaj, właściwie nic o tobie nie wiem – ciągnął pospiesznie. – Poza tym, że wyszłaś z wody, srebrna i błyszcząca jak syrena. Jesteś zamężna?

– Nie.

– Zaręczona? A może masz chłopaka?

– Nic z tych rzeczy – odparłam. – Trochę późno, żeby się o to martwić, nie sądzisz?

– Niby tak. Ale wolałbym nie trząść się ze strachu przed jakimś mężczyzną, który rości sobie prawa do ciebie.

– Jakoś nie wyobrażam sobie, że mógłbyś trząść się ze strachu. To raczej ciebie się boją.

Uśmiechnął się szeroko.

– Zapewniam cię, że jestem zupełnie nieszkodliwy. A mówiąc poważnie, nie chcesz nikogo zawiadomić, co się z tobą dzieje?

Pomyślałam o członkach mojej rodziny: ciotkach, wujach, kuzynach. Nie było sensu ich niepokoić. Pozostawał dziadek. Ale tam, gdzie przebywał, miał wystarczająco dużo własnych zmartwień.

– Nikogo – powiedziałam.

– No to opowiedz mi o sobie.

Zastanawiałam się, co mogłabym powiedzieć. Dużo tego było, ale nie sądzę, żeby mu się spodobało.

– Im mniej o mnie wiesz, tym lepiej – zaśmiałam się. – Jestem tu tylko po to, żeby odegrać rolę, którą mi wyznaczyłeś.

– Jednak jesteś przecież niezależną osobą. Nie istniejesz wyłącznie dla mojej wygody.

O kurczę! Wiecie, jak trudno znaleźć faceta, który tak myśli?

– W tej chwili chyba jednak żyję głównie dla twojej wygody – powiedziałam ostrożnie. – Jestem Cindy, a moja przeszłość zależy od tego, co mi powiesz.

– Czy chcesz mi w ten sposób zasugerować, że nie powinienem mieszać się do twoich spraw? – spytał, przechylając głowę.

– Chyba wystarczy, jeśli obiecam, że cię nie zawiodę?

– No, tak…

– W takim razie… – Położyłam znacząco palec na ustach.

– W porządku. Zatem umawiamy się, że cię zatrudniam… na razie jeszcze nie wiadomo, na jak długo. Twoje zadanie polega na przekonaniu Grace, że niepotrzebnie traci czas. Jako twój pracodawca zapewnię ci kompletną garderobę, hojne wynagrodzenie i wszystko, co będzie potrzebne.

Wyszedł z łazienki, zostawiając mnie z moimi myślami.

Nie miałam ochoty zastanawiać się nad problemami, które mogły się pojawić. Na razie wszystko wydawało się proste, a z doświadczenia wiedziałam, że życie należy brać takim, jakie jest.

Ułożyłam się wygodnie, popijając szampana.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Opowieść Delli

Tonęłam. Pachnąca piana zalewała mi twarz, w panice machałam rękami, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Poczułam, jak czyjeś dłonie wyciągają mnie z wody.

– Co się stało? – wykrztusiłam.

– Musiałaś zasnąć i zsunąć się pod wodę – powiedział Jack zduszonym głosem.

Dostałam ataku kaszlu i przylgnęłam do niego z całej siły, zbyt przerażona, by pamiętać, że jestem naga. Musiał wejść do wanny i teraz on również ociekał wodą. Przemoczona koszula kleiła się do jego ciała. Nie wypuszczając mnie z objęć, pochylił się i wyciągnął korek.

– Dzięki Bogu, że wszedłeś – wyjąkałam.

– Niewiele brakowało… Zawołałem coś do ciebie. Zaniepokoiłem się, kiedy nie odpowiadałaś.

– Jeszcze chwila i… – Zadrżałam.

– Trzeba cię stąd zabrać. – Posadził mnie na podłodze, okrył szlafrokiem i ruszył w stronę drzwi. – Selina przysłała ci jakieś ubrania – rzucił przez ramię. – Zaraz ci je podam.

Jeśli to miały być ubrania Seliny, to ja jestem cesarzowa. Być może miała ze sobą pokojówkę i oddała mi jej służbowy strój: szary, bezkształtny i o wiele za duży.

A więc wojna została wypowiedziana.

Znakomicie! Skoro tego chciała, byłam gotowa stanąć do walki.

Otworzyłam drzwi i zawołałam:

– Chcesz to zobaczyć?!

– Jasne – odkrzyknął.

Nie mówiąc już nic więcej, wkroczyłam do kajuty. Jack wybałuszył oczy, szczęka mu opadła.

– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć – odezwał się w końcu. – Chyba tylko, że bardzo mi przykro.

– Wygląda na to, że potraktowała mnie poważnie, a przecież o to chodziło – zauważyłam. – To dobry początek.

– Mądra dziewczyna! Zresztą i tak jutro kupię ci nowe rzeczy.

Byłam tak wyczerpana i głodna, że nawet nie potrafię powiedzieć, co jadłam. Jack zajął się mną jak troskliwa matka, pilnując, żeby niczego mi nie brakowało.

– Jeszcze szampana? – zapytał w pewnej chwili.

– Marzę o herbacie – odparłam.

Natychmiast połączył się z kuchnią. Ledwie odłożył słuchawkę, zapukano do drzwi. Z niechętną miną poszedł otworzyć, ale kiedy zobaczył parę młodych ludzi, którzy wyprowadzali z kajuty Vannera, uśmiechnął się szeroko.

– Jenny, Charles… wchodźcie.

– Nie przeszkadzamy? – spytała dziewczyna, patrząc na mnie z uśmiechem.

Była bardzo miła, a jeszcze większą sympatię poczułam, gdy zobaczyłam, z czym przyszła.

– Nosimy ten sam rozmiar – oznajmiła, pokazując mi zawartość dużej torby. – Przyniosłam ci parę rzeczy. Jak widzę, słusznie podejrzewałam, że Selina spróbuje coś wykombinować.

– Niech cię Bóg błogosławi – ucieszył się Jack.

Ja także ją błogosławiłam, gdy obejrzałam ciuchy. Były prześliczne i w sam raz na mnie.

– Powinnaś się położyć – powiedział Jack, gdy Jenny i Charles wyszli. – Wskakuj do łóżka.

– A ty?

– Prześpię się na podłodze.

– To niezbyt sprawiedliwe – powiedziałam, patrząc na szerokie łoże.

– Albo… mogę na środku położyć kilka poduszek – zaproponował.

– To brzmi rozsądniej.

Kiedy spojrzałam na przezroczystą, mocno wydekoltowaną koszulkę, którą przyniosła mi Jenny, nie byłam już tego taka pewna. To był strój odpowiedni dla panny młodej.

Jack poszedł przebrać się do łazienki. Kiedy wrócił, byłam już gotowa. Wyglądałam bezkształtnie i bezpłciowo.

– Nie powiesz mi chyba, że Jenny ci przyniosła ten worek? – zdumiał się.

– Nie, jak podejrzewam, to należy do pokojówki Seliny. Koszulka Jenny nie jest dla mnie dobra.

– Przecież macie ten sam… – Przerwał gwałtownie. Najwidoczniej uświadomił sobie, że nie chodzi wyłącznie o rozmiar. – No tak… – zająknął się. – Oczywiście… – Widziałam, jak się czerwieni, co z pewnością nie zdarzało się często.

Chwilę później leżałam w łóżku z najbardziej seksownym facetem, jakiego kiedykolwiek znałam, oddzielona od niego poduszką i rozpaczliwie próbowałam zachować czystość myśli.

Ciekawe, czy on też się tak męczy? – zastanawiałam się.

Pewno nie… Nie po tym, jak mnie zobaczył w tej włosiennicy, w której musiałam wyglądać, jak matka King Konga.

– Mogę już zgasić światło? – spytał Jack.

Gdyby mnie ktoś pytał, powiedziałabym, że jego głos zdradzał napięcie.

– Oczywiście – odparłam.

Wyłączył lampę i przez chwilę leżeliśmy w ciemnościach, słuchając swoich oddechów.

Miałam problem. Zwykle sypiam nago, a koszula przysłana przez Selinę potwornie mnie grzała. Zresztą nie wiem, czy tylko koszula… W każdym razie było mi strasznie gorąco. Jack chyba czuł się podobnie. Wiercił się i kręcił, aż w końcu ściągnął bluzę od piżamy. Chyba niewiele mu to pomogło, bo nie przestawał się przewracać. Pół godziny później nagle zerwał się z łóżka i ruszył do łazienki, jakby go diabeł gonił. Po chwili usłyszałam szum prysznica.

Zaraz potem szczęśliwie usnęłam.

Obudziłam się pierwsza. Uniosłam się na łokciu i spojrzałam na Jacka. Wyglądał wspaniale, nawet nieogolony. Ciemny, gęsty zarost nadawał mu wygląd pirata.

Leżał półnagi, bo nie włożył ponownie bluzy od piżamy. Właśnie zastanawiałam się, czy zdjął tylko górę, gdy otworzył oczy.

– Cześć – powiedział. – Przepraszam za to – rzucił, widząc moje spojrzenie. – Było mi…

Pukanie do drzwi przerwało mu w pół słowa.

– Hop, hop! Wstaliście już? – rozległ się radosny okrzyk, który niejednemu zmroziłby krew w żyłach.

– O Boże, to Grace – jęknął.

– Przyniosłam wam kawę – mówiła Grace. – Mogę wejść?

– Chwileczkę, Grace! – krzyknął. – Muszę doprowadzić się do porządku. Gdzie ona jest? – mruczał pod nosem.

– Co takiego?

– Bluza. O, tu leży.

Wychylił się z łóżka i wtedy poznałam odpowiedź na pytanie, które mnie przed chwilą nurtowało. Pewno spodnie zostawił w łazience.

Nagle doznałam olśnienia. Wyrwałam mu bluzę od piżamy i cisnęłam ją z powrotem na podłogę.

– Zwariowałaś? – syknął.

– Ja nie, ale ty chyba tak – szepnęłam. – Skoro szalejesz na moim punkcie… – Mówiąc to, odrzuciłam dzielącą nas poduszkę i ściągnęłam z siebie włosiennicę, którą wepchnęłam głęboko pod łóżko.

– Odkryj się do pasa – poleciłam, a kiedy to zrobił, objęłam go za szyję, starając się nie myśleć o wrażeniu, jakie robił na mnie dotyk jego nagiego ciała. – No, teraz wyglądamy naturalnie.

W jego oczach pojawił się błysk.

– To mi się podoba – powiedział i podnosząc głos, zawołał: – W porządku, Grace.

Nie wiem, czego Grace się spodziewała, ale chyba nie całkiem tego, co zobaczyła, bo minę miała nietęgą. Wtulona w Jacka, z uśmiechem patrzyłam, jak stoi w drzwiach z tacą, na której niosła dwie filiżanki kawy. Trzeba przyznać, że potrafiła się opanować. Przywołała na usta uśmiech i podeszła do łóżka.

– Mam nadzieję, że dobrze spaliście – powiedziała, grając rolę doskonałej gospodyni.

– To przesada mówić o spaniu – powiedziałam leniwie. – Ale z pewnością przeżyliśmy cudowną noc.

Uśmiech Grace odrobinę przybladł.

– Cieszę się, że jesteś zadowolona. – Mimo wszystko nie wypadła z roli.

Czułam, jak Jack ukrywa twarz na moim ramieniu, powstrzymując śmiech.

– Dziękujemy za kawę, Grace – odezwał się w końcu. – Śniadanie chyba też zjemy tutaj.

– Nie ma mowy – zaprotestowała. – Nie możesz obrażać swoich gości. Powiem im, że będziecie za pół godziny – dokończyła, wychodząc z kajuty.

– O rety! – sapnęłam.

– Widzisz teraz, na czym polega problem?

Prawdę mówiąc, moją uwagę w tym momencie przyciągał całkiem inny problem. Biodro Jacka opierało się o moje udo i nie miałam wątpliwości, co czuję.

– Słuchaj, bardzo cię przepraszam – jęknął, patrząc mi w oczy. – Chciałem… to znaczy… Niech to diabli!

– Rozumiem – zapewniłam jak najpoważniej. – Pamiętaj tylko, że mamy iść na śniadanie.

– Cholera!

– To przecież twoja wina – zwróciłam mu uwagę. – Czemu pozwalasz tak sobą dyrygować? To ty powinieneś być panem sytuacji. Powiedz jej po prostu, że będziesz robił to, na co masz ochotę.

– Gdybym tylko potrafił…

– No tak… Cóż, z tonu Grace wynikało, że tę interesującą rozmowę trzeba przełożyć na inny dzień…

– Właśnie – powiedział łagodnie. – Słuchaj, muszę przemknąć do łazienki…

– Zimny prysznic?

– Lodowaty.

– Zostaw mi trochę zimnej wody.

Uśmiechnął się szeroko i zaczął wysuwać się z łóżka. Nagle zamarł.

– Zgubiłem gdzieś spodnie od piżamy. Możesz zamknąć oczy?

– Oczywiście.

– Obiecaj, że nie będziesz podglądać.

– Za kogo mnie masz? – Zrobiłam oburzoną minę. – Daję słowo, żadnego podglądania!

Kłamałam, moi drodzy. O rety! Ale widok!

Śniadanie podano na pokładzie, pod błękitną markizą. Przysięgam, że zjawili się wszyscy, aby obserwować nasze wejście. Plotka musiała dotrzeć do każdego zakątka jachtu, bo nawet członkowie załogi znaleźli pretekst, żeby kręcić się w pobliżu z pozornie obojętnymi minami.

Goście natomiast wcale nie kryli ciekawości. Wlepili w nas spojrzenia, ledwie zdążyliśmy się pokazać, i nie odwrócili wzroku, póki nie doszliśmy do stołu. Byłam wdzięczna Jenny za to, że pożyczyła mi eleganckie ciemnozielone spodnie i jedwabną beżową bluzkę.

Chociaż było bardzo wcześnie, wszystkie kobiety wyglądały jak z żurnala. Niby były to zwykłe sportowe ubrania, ale markowe, które kosztują fortunę. Dzięki Jenny nie wyróżniałam się specjalnie. Selina i Grace także musiały to zauważyć, bo sprawiały wrażenie wściekłych.

Jack przedstawił mnie każdemu z gości.

Obok Seliny siedział młody człowiek, Derek Lamming. Odniosłam wrażenie, że powitał mnie z prawdziwą radością. Następny był Harry Oxton, który wyglądał na mniej więcej sześćdziesiąt lat i wpatrywał się w Grace w taki sam sposób, jak Derek w Selinę.

Zapamiętałam też Raymonda Kellera, przystojnego czterdziestolatka, który wydawał się bardzo zaprzyjaźniony z Jackiem. Pozostałe twarze i nazwiska całkiem mi się pomieszały.

Jack w mistrzowski sposób wyjaśnił moją obecność na jachcie. Słuchałam go z podziwem. Sama potrafię nieźle zmyślać, jeśli jest taka potrzeba, ale jego opowieść naprawdę brzmiała przekonująco.

Grace zadała mi kilka podchwytliwych pytań, ale byłam czujna i udało mi się je odparować. Chociaż muszę przyznać, że Jack bardzo mi w tym pomógł.

– Przestań ją dręczyć, Grace. Powinna coś zjeść, bo zaraz musimy załatwić zakupy.

Niedługo potem w dość arogancki sposób porwał mnie od stołu.

– Chciałem wyruszyć, zanim Grace znajdzie pretekst, żeby wybrać się razem z nami – wyjaśnił mi w motorówce, kiedy narzekałam na zbytni pośpiech.

Na nabrzeżu czekała taksówka, która zabrała nas na wzgórze do centrum Monte Carlo, gdzie znajdują się najbardziej luksusowe sklepy.

Mieliście kiedyś wrażenie, że dano wam lampę Aladyna i pozwolono robić z nią, co tylko chcecie? Na początek weszliśmy do sklepu z elegancką odzieżą. Już jeden rzut oka wystarczył, żeby zakręciło mi się w głowie.

– Gotowa? – szepnął Jack.

– Tak.

– No to start. Wydawaj!

I tak zrobiłam. Co jak co, ale wydawać pieniądze to ja potrafię.

– Może tylko nakreśl mi typ osoby, jaką mam odgrywać? – spytałam na wszelki wypadek. – Sportowy czy uwodzicielski? Wolę słoneczne dni, czy raczej nastrojowe wieczory?

– Wszystkiego po trochu – odparł. – Musimy być gotowi na każdą ewentualność.

Wybieranie ubrań z Jackiem było przyjemnością, bo i on świetnie się przy tym bawił. Bez najmniejszych oznak znudzenia przyglądał się, gdy prezentowałam mu przymierzane ubrania.

Potem poszliśmy kupować bieliznę, buty i mnóstwo innych rzeczy.

– Ile jeszcze czasu spędzimy na jachcie? – spytałam, gdy podpisywał rachunki.

– Już chcesz się ode mnie uwolnić? – zapytał z uśmiechem, który sprawiał, że wyglądał jeszcze przystojniej.

– W żadnym razie. Tyle że kupujesz mi więcej rzeczy, niż potrzeba.

– To oczywiste! – Wydawał się zaskoczony. – Nie możemy oszczędzać. Pomyśl o mojej reputacji. Aha, jeszcze jedno. – Spojrzał na mnie z komiczną surowością. – Spodziewam się, że będziesz opalać się przy basenie. Jeśli jednak zobaczę cię dwukrotnie w tym samym bikini, wpadniesz w poważne tarapaty, młoda damo.

No i jak go nie lubić?

Polecił odesłać paczki na jacht.

– Wszystko poza tym – powiedział, wskazując elegancką niebieską sukienkę, którą miałam na sobie. – Jest w sam raz na lunch w „Hotel de Paris”.

– Nie wejdziesz tam bez rezerwacji – wyrwało mi się, Jack jednak zdawał się nie spostrzegać mojego błędu.

– Zarezerwowałem stolik – odparł. – Zadzwoniłem jeszcze z jachtu.

No tak… Powinnam była się tego spodziewać.

Pojechaliśmy więc do słynnej restauracji i zjedliśmy lunch, patrząc na ścielące się u naszych stóp Monte Carlo.

W porcie dostrzegłam „Hawka” i drugi jacht, który wywołał przykre wspomnienia.

– „Silverado” ciągle stoi w porcie – zauważyłam z niechęcią.

– Zapomnij o Vannerze. Nie pozwolę mu się do ciebie zbliżyć. A swoją drogą, jak to się stało, że podjęłaś u niego pracę?

– Często pracuję przy promocjach w supermarketach – zaczęłam wyjaśniać, starając się w miarę możności trzymać prawdy. – Jedno zajęcie nie wypaliło, więc przyjęłam pierwszą ofertę, jaką dostałam – pracy kelnerki na „Silverado”. Kiedy zorientowałam się, że oczekują ode mnie czegoś więcej, byliśmy już na morzu.

– Jak to się dzieje, że dziewczyna, która sporo wie o wytwornym życiu, pracuje jako hostessa lub kelnerka?

– Skąd to przypuszczenie, że znam – jak to nazywasz – wytworne życie? – spytałam, grając na zwłokę.

– Obserwowałem cię, gdy wybierałaś ubrania. Umiesz wydawać pieniądze, no i znasz Monte Carlo… Inaczej nie wiedziałabyś przecież, że w tej restauracji konieczna jest wcześniejsza rezerwacja.

A więc jednak dostrzegł moją pomyłkę!

– No dobrze, wygrałeś – zaśmiałam się. – Tatuś był milionerem i wychowywałam się w luksusie. Tylko potem nadeszły ciężkie czasy.

Zmierzył mnie krzywym spojrzeniem.

– Nadal nie chcesz nic zdradzić?

– Nie. Już ci mówiłam: im mniej wiesz, tym lepiej. Z pewnością nie jestem taka, jak myślisz.

– Myślę, że jesteś dość zwariowana.

– To akurat się zgadza – ustąpiłam.

– Reszty też się dowiem – drażnił się ze mną.

– Skoro uważasz, że ci się to uda… – Wzruszyłam ramionami.

W duchu przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, żeby o niektórych sprawach z mojego życia nie dowiedział się nigdy.

– Lepiej mi opowiedz, jaka powinnam być w swojej roli.

– Nie zmieniaj tematu – powiedział, patrząc na mnie błyszczącymi oczami.

– Kiedy to najlepsza taktyka, jaką wymyślono, żeby odwrócić czyjąś uwagę. Musisz to chyba wiedzieć, bo sam ją często stosujesz.

– Skąd to wiesz?

– Chyba nie powiesz mi, że Dyktator Jack nie stosuje różnych sztuczek?

– Daj spokój dyktatorowi. Ten facet nie istnieje. Jest postacią wymyśloną przez speców od wizerunku firmy.

– Chcesz powiedzieć, że nie niszczysz każdego, kto dostanie się w twoje łapy? – spytałam z oburzeniem.

Zrobił skruszoną minę.

– Przepraszam…

– No wiesz, nigdy nie czułam się tak zawiedziona!

– Naprawdę? – spytał z uśmiechem.

Czułam, że tracę oddech. I nagle nie wiedziałam, co powiedzieć.