Chińska opowieść - Lucy Gordon - ebook

Chińska opowieść ebook

Lucy Gordon

2,8

Opis

Oszukana przez narzeczonego Olivia wyjeżdża do Chin, by podjąć pracę nauczycielki. Któregoś dnia poznaje angielskiego lekarza, Langa Mitchella, który przyjechał do Pekinu odnaleźć swoje chińskie korzenie. Oboje czują, że rodzi się między nimi uczucie, nie chcą się jednak wiązać. Lang pragnie zrealizować w Chinach swoje ambicje zawodowe, Olivia zaś musi wracać do Anglii, gdzie zostawiła ukochaną starą ciotkę, która jej zastępowała matkę. Mimo to decydują się na przygodę...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (40 ocen)
10
3
9
6
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Lucy ‌Gordon

Chińska opowieść

TłumaczyłaKatarzyna Ciążyńska

ROZDZIAŁ ‌PIERWSZY

– Olivio, chodź ‌szybko! Co ‌za nieszczęście!

Olivia podniosła wzrok ‌znad podręczników ‌i spojrzała na Helmę, asystentkę ‌nauczyciela, która stanęła ‌w drzwiach. ‌Spanikowany ‌głos ‌dziewczyny nie ‌zrobił ‌na ‌niej wrażenia. ‌Helma ‌często ‌dramatyzowała ‌i nieszczęście mogło ‌oznaczać na ‌przykład to, że mieszkający ‌w szkole kot ukradł komuś ‌lunch.

– To Yen ‌Dong! – lamentowała Helma.

Dziesięcioletni ‌Dong był ‌najzdolniejszym uczniem w klasie Olivii ‌w szkole ‌Chang-Ming w Pekinie. Był ‌także największym psotnikiem, ‌który wykorzystywał swój ‌urok, ‌by unikać kary za ‌liczne wybryki.

– Co znów zbroił? ‌– ‌spytała Olivia.

– Wszedł na ‌drzewo.

– Znowu? ‌No ‌to z niego ‌zejdzie. Zbliża się pora ‌popołudniowych zajęć.

– Jeszcze nigdy ‌nie wspiął ‌się tak wysoko, nie ‌sądzę, ‌żeby ‌sam stamtąd ‌zszedł.

Olivia wybiegła na podwórze. ‌Wysoko ‌na najwyższym z drzew ‌siedział Dong, i nawet ‌tam wyglądał uroczo.

– Dasz ‌radę zejść? ‌– zawołała.

Nieśmiało wyciągnął ‌nogę, ale jego ‌stopa ‌ześliznęła się ‌z gałęzi, więc szybko ją ‌cofnął.

– W porządku, nie martw ‌się. ‌– Olivia starała się ‌ukryć zdenerwowanie. – Potrzebna ‌mi drabina.

Natychmiast ‌ktoś przyniósł drabinę, ale ‌ku przerażeniu wszystkich nie ‌sięgała ‌ona Donga.

– Nie ma sprawy ‌– powiedziała Olivia.

Na ‌szczęście miała na ‌sobie dżinsy, ‌więc bez wielkiego ‌kłopotu dotarła ‌na szczyt ‌drabiny. Tam ‌było już ‌dużo gorzej. Olivia ‌wzięła głęboki oddech i postawiła ‌stopę na jednej ‌z gałęzi. Gałąź wytrzymała, co ‌dodało Olivii odwagi, by się podciągnąć. Chwilę później dostała się do Donga, który spojrzał na nią z promiennym uśmiechem.

– Tutaj jest bardzo ładnie – powiedział staranną angielszczyzną. – Lubię wspinać się na drzewa.

Olivia popatrzyła na niego krzywo. W innych okolicznościach byłaby zachwycona jego zdolnościami językowymi. W ciągu pół roku pracy w tej szkole stwierdziła, że Dong radzi sobie z nauką angielskiego najlepiej ze wszystkich uczniów. Ale w tej chwili miała co innego na głowie.

– Ja też lubię wspinać się na drzewa – odparła. – Lubię też z nich bezpiecznie schodzić. Spróbujmy.

Zaczęła przesuwać się w dół, zachęcając Donga, by poszedł jej śladem. Pokonali jedną gałąź, potem drugą i trzecią, a wreszcie, ku jej niezmierzonej uldze, kiedy już trzymała Donga, stanęła na drabinie.

Ale tym razem drabina zawiodła, niespodziewanie odsuwając się od pnia, a oni wylądowali na ziemi.

Olivia poczuła ostry ból w barku, przede wszystkim jednak bała się o Donga.

– Nic ci nie jest? – spytała.

Potrząsnął głową i poderwał się na nogi.

– Jestem cały – oznajmił.

Chyba nie kłamał, ale Olivia wolała mieć pewność.

– Powinien cię obejrzeć lekarz.

W tym samym momencie na podwórzu pojawiła się dyrektorka szkoły, rozsądna kobieta koło pięćdziesiątki.

– Dobry pomysł – stwierdziła. – Nie wygląda, żeby coś mu się stało, ale nie ryzykujmy. Dziesięć minut drogi stąd jest szpital. Wezwę taksówkę.

Kilka minut później jechali już do szpitala. Olivia nie spuszczała oka z Donga, który siedział uśmiechnięty, zadowolony z nieoczekiwanej wycieczki.

W szpitalu ktoś wskazał im drogę do przyszpitalnej przychodni, gdzie zajęli miejsce w kolejce. Pielęgniarka dała Olivii do wypełnienia jakieś druki. Na ścianie widniała informacja, że tego dnia pacjentów przyjmuje doktor Lang Mitchell. Olivia zastanowiła się przelotnie nad tym nazwiskiem. Sugerowało, że lekarz pochodzi z Zachodu, a jednak Lang brzmiało jak chińskie imię.

Po paru minutach Olivia i Dong weszli do gabinetu. Siedział tam wysoki mężczyzna tuż po trzydziestce, o ciemnych włosach oraz oczach i atrakcyjnych, raczej zachodnich rysach, choć z intrygującym śladem wschodniej urody.

– W czym mogę pomóc? – spytał z uśmiechem. – Co się państwu stało?

– Panna Daley weszła na drzewo – odparł z entuzjazmem Dong – a ja ruszyłem jej na pomoc, kiedy tam utknęła.

Olivia słuchała tego osłupiała. Doktor Mitchell uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.

– Czy przypadkiem nie było na odwrót?

– Oczywiście. – Olivia odzyskała głos. – Kiedy schodziliśmy na dół, spadliśmy z drabiny.

Lekarz zajrzał do ich dokumentów.

– Pani jest Olivią Daley, nauczycielką w Chang-Ming?

– Tak. Yen Dong to mój uczeń. Chyba nic poważnego mu się nie stało, ale chcę być tego pewna.

– No to popatrzmy.

Po dokładnym badaniu Donga lekarz stwierdził:

– Nie widać żadnych urazów, ale na wszelki wypadek zróbmy mu prześwietlenie. Pielęgniarka go zaprowadzi.

– Może ja też powinnam z nim pójść?

Dong potrząsnął głową, informując Olivię, że jest już duży i nie wymaga stałej opieki. Kiedy wraz z pielęgniarką opuścił gabinet, lekarz przeszedł na angielski.

– A teraz obejrzę panią.

– Dziękuję, nic mi się nie stało.

– Pozwoli pani, że ja o tym zadecyduję?

– Przepraszam. Moja ciotka powtarza, że gdybym od czasu do czasu przestawała mówić, mogłabym się czegoś nauczyć.

Znowu się uśmiechnął, nie komentując jej słów. Potem zmarszczył czoło i stwierdził:

– Chyba jest gorzej, niż pani sądzi.

Teraz dopiero zobaczyła, że zjeżdżając po pniu, nie tylko podrapała sobie skórę, ale podarła też rękaw, który smętnie zwisał.

– Obawiam się, że musi pani zdjąć bluzkę – rzekł doktor Mitchell. – Te zadrapania sięgają dalej. Proszę się nie obawiać, będzie przy tym pielęgniarka. – Podszedł do drzwi i zawołał: – Siostro!

Młoda pogodna kobieta weszła do gabinetu, ostrożnie zdjęła Olivii bluzkę i pozostała w pokoju podczas badania. Lekarz poruszał ręką Olivii. Miał duże dłonie, równocześnie silne i delikatne. Ku swemu zdumieniu Olivia poczuła się skrępowana. Jej bluzka była stonowana, pod szyję, jak przystoi nauczycielce, ale pod spodem miała raczej skąpy biustonosz. Mogła być dumna ze swoich piersi, wszystkie jej staniki je podkreślały, ale pokazywała je tylko jednemu mężczyźnie. I choć on zniknął już z jej życia, nie pozbyła się pięknej bielizny.

Przeszło jej kiedyś przez myśl, by ją zastąpić czymś skromniejszym, ale ostatecznie uznała, że byłoby to świętokradztwo. Teraz tego żałowała. Jej kobiece krągłości powinien podziwiać kochanek, a tymczasem oglądał je mężczyzna, który chyba nie dostrzegał ich urody. To przecież lekarz, przypomniała sobie. Zachowywał się profesjonalnie i zasługiwał na szacunek za staranność, z jaką unikał dotykania, kiedy nie było to niezbędne. Po prostu nie rozumiała, dlaczego jego powściągliwość przyprawia ją o dreszcze, które dotąd wywoływał w niej tylko jeden mężczyzna. To było irytujące.

Lekarz dezynfekował zadrapania na jej skórze wacikiem nasączonym spirytusem.

– Trochę zapiecze – uprzedził. – Przepraszam, dobrze się pani czuje?

– Tak, ja...

– Wzdrygnęła się pani. Pewnie piecze bardziej, niż myślałem. Niedługo skończę.

Mówiła, jakby jej brakowało tchu. Miała nadzieję, że mężczyzna niczego się nie domyśla.

– Pani diagnoza była trafna – oznajmił. – Wymaga pani tylko niewielkiego opatrunku. Siostro?

Opatrunkiem zajęła się pielęgniarka, która chwilę potem pomogła Olivii włożyć podartą bluzkę, a następnie wyszła. Doktor Mitchell usiadł za biurkiem.

– Jak wróci pani do domu?

– Wyglądam podejrzanie? – odparła ze śmiechem. – Mam to. – Wyjęła z torebki szal i owinęła nim ramiona. – Wezmę taksówkę. Jak tylko okaże się, że z Dongiem jest wszystko w porządku.

– Proszę się o niego nie martwić. Nie widziałem tak zdrowego dziecka.

– Wiem. – Zaśmiała się znowu. – To mały łobuziak. Wciąż się pakuje w kłopoty. Żadna siła go nie powstrzyma. Jak zobaczy wysokie drzewo, musi na nie wejść.

– To wcale nie takie nieszczęście – odparł. – Poza tym, że ktoś musi go z tych kłopotów wyciągać, i pewnie często ten ktoś na tym cierpi. W dzieciństwie byłem do niego podobny. Ale nie przypominam sobie, żeby moi nauczyciele przychodzili mi na ratunek, co najwyżej dawali mi reprymendę.

– Gdyby coś mu się stało, jak spojrzałabym w oczy jego matce?

– Ale nic mu się nie stało, bo miał miękkie lądowanie. Na pani.

– Mniej więcej – odparła z żalem. – Mnie też nic się nie stało. Powinnam go jak najszybciej odwieźć do szkoły, żeby mógł wrócić do domu.

– A pani? – spytał. – Czy w pani domu jest ktoś, kto się panią zaopiekuje?

– Nie, mieszkam sama. Ale nie potrzebuję opieki.

– Może nie powinna pani mówić z takim przekonaniem.

– Dlaczego?

– To... może być niebezpieczne.

Chciała zapytać, co miał na myśli. W uszach jej szumiało, jakby prowadzili dwie rozmowy równocześnie. Między słowami mówił do tej jej części, która dotąd niczego nie słyszała. Czuła, że to ogromnie ważne, by dowiedzieć się więcej. Nabrała powietrza i starannie dobierała słowa...

– Już jestem!

W jednej chwili wróciła na ziemię. Do gabinetu wpadł Dong, a za nim pielęgniarka ze zdjęciem.

– Świetnie – rzekł doktor Mitchell głosem, który w uszach Olivii zabrzmiał jakoś sztucznie. Ale nic już nie było normalne.

Tak jak przewidział lekarz, prześwietlenie nie wykazało żadnych złamań ani innych urazów.

– Proszę z nim przyjść, gdyby poczuł się gorzej – powiedział lekarz swoim dawnym głosem. – Chociaż się tego nie spodziewam.

Odprowadził ich do drzwi i stał w nich, gdy Olivia i Dong oddalali się korytarzem, aż zniknęli za rogiem. Potem, zamknąwszy drzwi, automatycznie wyciągnął rękę w stronę przycisku dzwonka, lecz jego ręka zawisła w powietrzu. Potrzebował chwili samotności.

Podszedł do okna. Za szybą widział kwitnące drzewa wiśni. Zapowiedź wiosny, która dotąd pozostawała niespełnioną obietnicą. W Chinach kwiat wiśni to symbol kobiecej urody. Gdziekolwiek spojrzał, widział to samo: nowe życie powraca po zimie, przynosząc nadzieję i radość tym, którzy czekali na nie niecierpliwie.

Na pozór nic się nie wydarzyło. Olivia Daley jest silną niezależną kobietą, bardziej zatroskaną o tych, którzy są pod jej opieką, niż o siebie. Często spotykał takie kobiety. Być może tylko mu się wydawało, że pod jej pozornym spokojem i opanowaniem kryła się inna osoba – spięta, bezbronna, potrzebująca pomocy, o którą nie poprosi. Wciąż miał w uszach jej słowa: „Nic mi się nie stało”.

Zastanawiał się, czy naprawdę uważała, że wszystkiemu w życiu sama stawi czoło. On w każdym razie w to nie wierzył. Nie wierzył w ten jej pancerz, który miałby ją chronić przed życiem.

Spędził z nią zaledwie kilka minut, zdążył jednak przejrzeć ją na wylot. Głęboki smutek, jaki dostrzegł, poruszył go i przytłoczył. Zdawał sobie również sprawę, że reagowała na niego w ten sam wysoce niepokojący sposób, co on na nią. Ta kobieta różni się od kobiet, które znał, choć nie do końca potrafiłby wytłumaczyć, na czym to polega. Coś mu też podpowiadało, żeby lepiej tego nie robił. Ale on już wiedział, że zignoruje ostrzegawczy głos i pójdzie za tym światłem, które w tajemniczy sposób pojawiło się na jego drodze.

To miękkie, migotliwe światło obiecywało wszystko oraz nic. Mimo to nie mógł zaprzeczyć jego istnieniu.

– Coś się stało? – spytała pielęgniarka, stając w drzwiach. – Nie słyszałam dzwonka.

– Przepraszam – odparł. – Zamyśliłem się.

Uśmiechnęła się, wiodąc wzrokiem za jego spojrzeniem na obsypane kwiatami drzewa za oknem.

– Piękną mamy wiosnę, prawda?

– Tak – odparł cicho. – Piękną.

Kiedy Olivia i Dong dotarli do szkoły, czekała na nich pani Yen, matka Donga. Na widok machającego radośnie syna jej twarz natychmiast się rozpogodziła.

– Może jutro weźmie sobie pani wolne – zasugerowała pani Wu, dyrektorka szkoły, kiedy w końcu znalazła się sam na sam z Olivią.

– Dziękuję, to nie jest konieczne.

– Proszę się zastanowić, nie chciałabym stracić jednej z najlepszych nauczycielek.

Pani Wu tak długo wyrażała swoją troskę o stan Olivii, że ta wzięła swój rower i pojechała do domu. Wprowadziła się tutaj pół roku temu, kiedy przyjechała do pracy do Pekinu. Uciekła z Anglii i z radością odnajdywała się w innej kulturze. Poznawanie nowego świata pozwalało jej nie rozpamiętywać przeszłości. Teraz trochę już się z tym światem zaznajomiła, choć wiele jeszcze pozostało do odkrycia, toteż cieszyła się każdym dniem.

Po powrocie do domu, jak miała w zwyczaju, wypiła filiżankę herbaty, potem włączyła komputer i program, dzięki któremu nawiązywała połączenie wideo z ciotką Norą z Anglii, z którą łączyła ją bardzo bliska więź. Różnica czasu między Londynem i Pekinem wynosi osiem godzin. W Londynie był właśnie wczesny ranek, Olivia wiedziała jednak, że ciotka już czeka, że nastawiła sobie budzik, by nie spóźnić się na to spotkanie.

Tak, siedziała na łóżku uśmiechnięta i machała do kamery. Olivia także jej pomachała. Nora była już po siedemdziesiątce, ale oczy wciąż miała tak błyszczące jak w młodości. Olivia często zwracała się do niej po radę, korzystając z jej mądrości i ciepła, które ją wyróżniały na tle egoistycznej reszty rodziny.

– Przepraszam za spóźnienie – zaczęła Olivia. – Mieliśmy dzisiaj małe zamieszanie. – Zrelacjonowała żartobliwym tonem przygodę z Dongiem.

– Lekarz powiedział, że nic ci nie jest?

– Tak. Wyśpię się i jutro będę jak nowo narodzona.

– Spotykasz się z kimś?

– Pytałaś mnie o to wczoraj i przedwczoraj. Naprawdę, ciociu, o niczym innym nie myślisz.

– Powinnaś mieć kogoś i miło spędzać czas.

– Świetnie się bawię, tylko nie chcę się wiązać na poważnie. Powiedz lepiej, co u ciebie. Wysypiasz się?

To pytanie nie świadczyło wyłącznie o tym, że Olivia chce zmienić temat. Jedyne, co sprawiało, że wahała się, czy jechać do Chin, to lęk, że więcej nie zobaczy Nory. Ale ta ją zapewniała, że jest w świetnej formie.

– Nawet nie próbuj rezygnować z takiej okazji z mojego powodu – upierała się.

– Staram się tylko postąpić rozsądnie.

– Rozsądnie? Masz na te bzdury jeszcze kawał życia. Jedź, zdobądź nowe doświadczenia i zapomnij o mężczyźnie, który i tak na ciebie nie zasługiwał.

Nora nie mogła wybaczyć sprawcy cierpienia Olivii.

– Śpię znakomicie – poinformowała Nora. – Wczorajszy wieczór spędziłam z twoją matką, wysłuchując jej skarg na temat najnowszego przyjaciela. Zasnęłam potem jak kamień.

– Myślałam, że Guy jest idealnym kochankiem.

– Nie Guy, tylko Freddy. Skończyła z Guyem, albo on z nią, bez różnicy. Nie nadążam za nią.

Olivia ciężko westchnęła.

– Zadzwonię do niej i przekażę jej wyrazy współczucia.

– Tylko nie przesadzaj, bo będzie jeszcze gorzej – wtrąciła natychmiast Nora. – To głupia kobieta. Zawsze to powtarzałam. Ale to nie jej wina, a raczej jej matki. Jak mogła dać córce tak idiotyczne imię jak Melisande? Skazała ją na rolę romantycznej heroiny.

– Chcesz powiedzieć – podjęła Olivia – że gdyby mama otrzymała jakieś zwyczajne imię, nie uciekłaby i nie wzięłaby potajemnie ślubu?

– Tak, chociaż uważam też, że niezależnie od imienia byłaby egoistką. Zawsze myślała wyłącznie o sobie. Nigdy się tobą nie interesowała, podobnie jak twój ojciec. Bóg jeden wie, co on teraz wyprawia. Doszły mnie słuchy, że zrobił dziecko jakiejś dziewczynie.

– Znowu?

– Tak. Wypina dumnie pierś, jakby był pierwszym samcem, który dokonał tego wyczynu. Nie mówmy o nim. Szkoda marnować czas na tego głupca.

Rozmawiały jeszcze chwilę, po czym serdecznie się pożegnały, życząc sobie dobrej nocy. Olivia zjadła kolację i położyła się do łóżka, gotowa natychmiast zasnąć. Tymczasem jakiś dziwny niepokój nie pozwalał jej zapaść w sen. Tajemniczy doktor Mitchell opanował jej myśli. Przypomniała sobie, jak powiedział: Inni muszą wyciągać go z kłopotów, i pewnie często na tym cierpią.

Patrzył na nią przy tym tak, jakby zgadywał, że nierzadko spieszyła komuś z pomocą. Jego uwaga była przenikliwa, gdyż wcale się nie mylił.

Małżeństwo jej rodziców było kompletną klęską. Pobrali się w gorączce namiętności jako bardzo młodzi ludzie. Proza życia szybko rozwiała ich złudzenia i doszło do rozwodu. Od tamtej pory jej matka zdążyła ponownie wyjść za mąż i znów się rozwieść, po czym uznała, że od męża woli kochanków, których zmieniała dosyć często. Ojciec od razu zdecydował się na kochanki. Olivia mieszkała raz z ojcem, raz z matką, zależnie od tego, któremu z nich w danym momencie była bardziej potrzebna. Dawali jej dowody wielkiego uczucia, które nigdy nie były przekonujące. Ich prezenty urodzinowe i pod choinkę były zawsze kosztowne, ale Olivia dość wcześnie sobie uświadomiła, że rodzice po prostu walczą z sobą o punkty.

– Zobaczymy, co twój tata o tym powie – mówiła jej matka z dumą, odpakowując najnowszy model laptopa.

Niestety nie znajdowała czasu, by zobaczyć córkę w szkolnym przedstawieniu, co dla Olivii miało o wiele większe znaczenie. Na szkolnych przedstawieniach zawsze obecna była Nora, ciotka jej ojca. Kiedy oboje rodzice byli zajęci, Olivia spędzała czas u Nory, i stwierdziła, że to jest ktoś, z kim może porozmawiać. Nora zachęcała Olivię do dzielenia się z nią myślami, do wyrażania opinii, aż Olivia zaczęła rozumieć, że jej poglądy są warte dyskusji – czego nie czuła przy rodzicach, skupionych wyłącznie na sobie.

W domu Nory Olivia miała swoją sypialnią. Kiedy skończyła szesnaście lat, wprowadziła się tam na dobre.

– Jak ta para smarkaczy, których nazywasz rodzicami, zareagowała na ten pomysł? – zapytała Nora.

– Nie wiem, czy do nich dotarło, że się wyniosłam – odparła Olivia. – On myśli, że jestem z nią, a ona myśli, że jestem u niego. Och, jakie to ma znaczenie?

Olivia jakoś znosiła brak zainteresowania ze strony rodziców, ponieważ Nora darzyła ją bezwarunkową miłością. Mimo to, kiedy po raz kolejny przekonała się, jak mało dla nich znaczy, przeżyła to boleśnie.

Jej matka zapytała tylko:

– Będzie ci tam dobrze? Nora jest trochę, no wiesz – zniżyła głos, jakby mówiła o strasznej zbrodni – staroświecka.

Olivii przyszło na myśl, że „staroświeckość” to nie najgorsza cecha, ale zmilczała. Wcześnie poznała zalety dyskrecji. Zapewniła matkę, że u ciotki będzie jej dobrze i temat umarł śmiercią naturalną.

Melisande zwróciła się do niej jeszcze z prośbą.

– Czy mogłabyś nie mówić do mnie mamo, kiedy jesteśmy w towarzystwie? To brzmi, jakbym była już w średnim wieku, a ja mam dopiero trzydzieści jeden lat.

Olivia zmarszczyła czoło.

– Chyba trzydzieści trzy? Urodziłam się, jak miałaś...

– Kochanie, musisz być taka dosłowna? Wyglądam na trzydzieści jeden. Prawdę mówiąc, powiedziano mi, że nie wyglądam na więcej niż dwadzieścia pięć. Chyba wiesz, co to jest licencja poetycka?

– Oczywiście – przyznała Olivia z cieniem goryczy. – Jeśli będę mówiła, że jesteś moją matką, wszystko zepsuję.

– No właśnie! – Melisande promieniała, nie zauważając ironii w głosie córki. – Jeśli chcesz, mów do mnie Melly.

– Jezu, dzięki, mamo.

Matka rzuciła jej nieprzyjazne spojrzenie, ale nie powtórzyła swojej prośby.

Tego wieczoru Olivia opowiedziała o wszystkim Norze, która słuchała jej z niesmakiem.

– Staroświecka! Chciała powiedzieć, że wiatrom się nie kłaniam.

– Ona uważa, że nie masz pojęcia o miłości.

Nora milczała, więc Olivia zapytała:

– Ona się myli, prawda?

Wtedy Olivia po raz pierwszy usłyszała o Edwardzie, który zmarł tak dawno temu, że nikt już o nim nie pamiętał, oraz burzy, jaką wywołał w życiu pewnej młodej dziewczyny. Nora opowiedziała jej tylko część tej historii, a dokończyła opowieść, gdy Olivia była wystarczająco dorosła, by to zrozumieć.

Nora poznała Edwarda, kiedy miała osiemnaście lat. On był młodym oficerem, miał dziewiętnaście lat, gdy świętowali jego awans i swoje zaręczyny, a dwadzieścia, gdy zmarł z dala od ojczyzny. Nora nigdy nie pokochała innego mężczyzny. Ta historia poruszyła Olivię do głębi. Kiedy później stawiała ją obok licznych romansów jej rodziców, jedno i drugie tak samo ją szokowało.

Czy mogła przewidzieć, że kiedyś zakocha się rozpaczliwie, bez pamięci?

Patrząc wstecz, widziała, że jej cyniczne podejście do uczuć, zamiast ją chronić, zostawiło ją wobec nich bezbronną. We wczesnej młodości z premedytacją unikała pewnych sytuacji, była dumna z tego, że nikt nie złamał jej serca, ponieważ się nie angażowała. To jednak znaczyło również, że nie znała miary, według której mogłaby ocenić Andy'ego, nie potrafiła rozpoznać znaków ostrzegawczych. Uległa mu całkowicie i była zdruzgotana, gdy ją zdradził. Uciekła zatem, szukając nowego życia w Chinach, przysięgając sobie, że nie powtórzy tego błędu. Od tej pory mężczyźni przestali dla niej istnieć. Podobnie jak miłość i wszystko to, co jej przypominało o całej tej romantycznej bzdurze, jak to w duchu określała. Dzięki temu miała być bezpieczna.

Z tą pocieszającą myślą zasnęła.

Niestety nie spała spokojnie. Jej sny nawiedzały zjawy, zalewały ją na przemian fale gorąca i zimna, krew płynęła szybciej, a serce waliło. Gdy przebudziła się gwałtownie, okazało się, że siedzi na łóżku, nie wiedząc, kiedy zmieniła pozycję. Nie wiedziała nic poza tym, że nagle świat przestał być bezpiecznym miejscem.

ROZDZIAŁ DRUGI