Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
To książka osobista, ale nie prywatna. Pisarka Aleksandra Ziółkowska-Boehm dzieli się swoimi wspomnieniami, przywołuje tęsknoty z dzieciństwa, z domu rodzinnego, a także Stany Zjednoczone, z którymi zapoznał ją mąż Amerykanin (mający duże zasługi w kampanii na rzecz przyjęcia Polski do NATO).
Po przeszło 30 latach mieszkania za oceanem spogląda wstecz na swoje życie. Zastanawia się, jak dalece podjęte decyzje zmieniły losy jej i najbliższych. Przypomina ból i żal rodziców, że „wyjechała”. Chciałaby zaprosić choć na jeden dzień mamę, babcię, męża czy innych członków rodziny, którzy odeszli ze świata żywych. Żeby powiedzieli, o czym marzyli, czego oczekiwali, co się spełniło. O realiach, smutkach i bólach. Jak pisze, po „marzeniach można poznać ludzi”.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm (doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Warszawskiego) jest autorką ponad 20 książek wydanych w Polsce i po angielsku w Stanach Zjednoczonych. Wielu czytelników zna ją z publikacji na temat Melchiora Wańkowicza, którego była asystentką (pisarz zapisał jej swoje archiwum i zadedykował ostatnią książkę „Karafka La Fontaine’a”). Porusza także inne tematy: w „Kai od Radosława, czyli historii Hubalowego krzyża”, „Dworze w Kraśnicy” i „Lepszy dzień nie przyszedł już” - opisuje tragedie spowodowane wojną, dramaty rodzin, bohaterstwo żołnierzy. W „Ulicy Żółwiego Strumienia” przywołuje swoje dzieciństwo, lata wchodzenia w dojrzałość; w „Otwartej ranie Ameryki” - amerykańskich Indian; w „Ingrid Bergman prywatnie” - życie sławnej aktorki (kuzynki męża Normana), w „Podróżach z moją kotką” - o swoich kotach; w „Pisarskich delicjach” - o tym, jak książki po wydaniu żyją własnym życiem. We wrześniu 2025 roku została odznaczona przez prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej za „upamiętnianie najnowszej historii Polski”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 183
Rozdział I
Moja Mama Antonina1
O matce pisze Urszula Kowalska, poetka z Łodzi:
Pragnęłaś wydać na świat I zaraz pokochałaś Czas wniósł zadań bez liku Lecz dla mnie wciąż go miałaś
[…]
A to wszystko z miłości Matczynego oddania Które teraz jest we mnie Dla pokoleń przesłania
Gdy się ma materiał na bajkę, to trzeba ją opowiedzieć. Czy o papudze, kotce, czy o brzydkim kaczątku, które wyrosło na cudnego ptaka. O bliskich i dalekich, o życiu jak co dzień, o ludziach wielkich i małych, którzy kochali, uprawiedliwiali, umierali w goryczy. I którzy się starali by żyć „jak najlepiej”.
Moja Mama, Antonina z Laśkiewiczów Ziółkowska
Mama pięknie mówiła o zacnym zakonie Salezjanów, miły kontakt miała z kilkoma jego siostrami2. Pamiętam, jak całą rodziną szliśmy na Pasterkę do kaplicy w łódzkiej siedzibie sióstr salezjanek przy ulicy Franciszkańskiej3. Mama zwykle wkładała kapelusz, wyglądała elegancko. W czasie mszy jedna z zakonnic grała na pianinie, zebrani śpiewali, tak jak każdy mógł i umiał, niektórzy głośno, inni jakby „do siebie, dość cicho”, a Mama miała pełny, donośny głos. Ludzie się odwracali, aby popatrzeć, kto tak śpiewa, a ja się trochę wstydziłam uwagą, jaką jej głos wywoływał. Małe dzieci lubią, by „mamy były jak inne mamy”.
W drodze do domu mówiłam:
‒ Mamo, dlaczego ty tak mocno śpiewasz, dlaczego nie „jak wszyscy”?…
‒ Ja już nie umiem inaczej ‒ odpowiadała.
Nie była „jak wszyscy”. Każdy z nas jest inny, niepowtarzalny.
Śpiewała ponad 50 lat w kościelnym chórze ‒ najpierw w parafii pod wezwaniem Dobrego Pasterza przy ulicy Pasterskiej 12, potem (po przeprowadzce) w kościele Najświętszego Serca Jezusowego4 przy Zgierskiej 123. Pamiętam, Mama powtarzała: ‒ Nie dzwoń w czwartki, bo mam próbę chóru i nie ma mnie w domu.
Gdy papież Jan Paweł II przyjeżdżał do Polski, chóry się łączyły i śpiewały w miejscach, które odwiedzał. Odwiedzały także różne sanktuaria, np. we Włocławku, w mojej rodzimej Łodzi, na Jasnej Górze, w Płocku, Markowicach, Lądzie u salezjanów, Skarżysku-Kamiennnej, Brdowie, Pułtusku, Skulsku, Twardogórze. Mama każdego roku wyjeżdżała z chórem na pielgrzymki, śpiewali w katedrach. Raz pojechali z pielgrzymką do Rzymu i było to dla Mamy wielkie przeżycie.
Do kościoła Najświetszego Serca Jezusowego na Pasterkę przychodziliśmy pół godziny przed północą. Ja siadałam w ławce, a Mama szła bocznymi schodami do otwartej sali z tyłu, gdzie grał organista i śpiewał chór. W kościele były zapalone świąteczne przybrania, ludzie się gromadzili, chór śpiewał kolędy. Nigdy nie zapomnę tej magicznej atmosfery.
Niedziela była świętem i Mama irytowała się, gdy na przykład sprzątaliśmy, wyrzucaliśmy śmieci, uważając, że po to jest reszta tygodnia. Że należy „dzień święty święcić”, czyli w jej mniemaniu – spotykać się z rodziną, prowadzić serdeczne rozmowy, słuchać muzyki, czytać.
W domu ‒ obok miłości do książek ‒ ważne były muzyka i śpiew. Tata5 nastawiał płyty z żołnierskimi piosenkami… „Oto dziś dzień krwi i chwały”,6 „Warszawskie dzieci pójdziemy w bój”7, „Czerwone maki na Monte Casisno”8. Po latach, gdy w Chicago poznałam autora słów: Ref-Rena ‒ Stanisława Konarskiego – powiedziałam, że „Czerwone maki na Monte Cassino” była ukochaną pieśnią w naszym domu9.
Rodzice zabierali ze sobą nas, dzieci, na opery, operetki. Widziałam, jaka to była dla Mamy wielka radość ‒ słuchała rozpromieniona. Miło było na nią patrzeć. W TV lubiła oglądać programy muzyczne. Mój brat Krzysio telefonował, przypominając, aby oglądała programy Bogusława Kaczyńskiego.
W domu śpiewała niemal codziennie; mówiła, że trzeba nucić, ćwiczyć, bo z wiekiem „głos siada”. Śpiewała na przykład:
Legiony to żołnierska nuta, Legiony to ofiarny stos,
Legiony to żołnierska buta, Legiony to straceńców los.
My, Pierwsza Brygada, strzelecka gromada,
Na stos rzuciliśmy nasz życia los. Na stos, na stos!
O ile mąk, ile cierpienia, O ile krwi, wylanych łez,
Pomimo to nie ma zwątpienia…10.
Kiedyś Tata powiedział: ‒ Ten twój Piłsudski to wiarę zmienił… Mama patrzyła na niego ze łzami w oczach (Jak miała zaprzeczyc? Wiedziała, że miał rację. Aby wziąć ślub z rozwódką, luteranką Marią Juszkiewiczową, Józef Piłsudski wystąpił z Kościoła katolickiego i przyjął wyznanie ewangelicko-augsburskie).
‒ Ożeniłem się z córką piłsudczyka ‒ mówił Tata. Józef Laśkiewicz, ojciec Mamy (mój dziadek), wychował dzieci w kulcie Piłsudskiego11. Mama wspominała, że pięknie się mówiło o córkach Piłsudskiego, Wandeczce i Jadwidze, w łódzkim gimnazjum im. Emilii Sczanieckiej.
Z kolei Tata podziwiał innego bohatera ‒ Romana Dmowskiego. Miał w gabinecie oprawiony jego portret, w bibliotece między innymi Myśli nowoczesnego Polaka. Mama mówiła pięknie o Piłsudskim, Tata o Dmowskim. Więc wychowałam się w aureoli, w kulcie dwóch wodzów12.
Mijały lata. Każda wizyta, pobyt u Rodziców był psychicznym wypoczynkiem. Bardzo mnie emocjonalnie ładnie wzmacniał. Gdy przyjeżdżałam ‒ z Warszawy, ze Stanów ‒ do Łodzi, spałam zawsze dobrze, jak „w podręczniku”: pełna noc, bez przebudzeń, obudzeń i myśli przeróżnych.
W domu u Rodziców jakby nie nękały mnie troski, niepokoje i wątpliwości. Było jak przed laty, dzień był ułożony i miał swój rytm, Rodzice o to dbali. Jak miło było się do tego dostosować. Było jak w dzieciństwie.
Adam Zagajewski pisał: „Oddajcie mi moje dzieciństwo… teraz na pewno wiedziałbym, jak być dzieckiem… ‒ Tak naprawdę przeżywamy dzieciństwo, kiedy się już skończy. Dopiero jak stajemy się ludźmi dorosłymi, poznajemy inny rodzaj życia w świecie, bardziej prozaiczny, bardziej zorientowany na to, żeby przetrwać. I wtedy nagle rozumiemy, jakim skarbem było dzieciństwo”13.
Wracam myślami do dzieciństwa, wczesnej młodości… Tyle lat upłynęło…, tyle wspomnień…, rozmowy, niecierpliwość, irytacje, ale i przytulania.
Pamiętam moje „harde odpowiedzi”. Babcia Genowefa14 mówiła wtedy: „Harda dusza w ubogim ciele”. Pamiętam, jak po irytacjach, radach, podniesionym głosie Taty i jego wypowiadanych uwagach, mówiłam pod nosem jakieś słowa sprzeciwu… Ile uporu we mnie było, aby spłakana od krzyku coś jeszcze powiedzieć do siebie: „Nie będę, nie będę”… Coś tak mówiłam sobie.
Słowa dobre ‒ pamiętam ‒ były oszczędne, jakby wstydliwe, no i tyle niewypowiedzianych… Teraz bym powiedziała – jak bardzo ich kocham, Rodziców, braci, teraz, po latach, jeszcze więcej.
Chciałabym, by dziś ‒ choćby przez jeden dzień ‒ pobyć z Rodzicami. Powiedziałabym po wielu latach, że każda chwila z nimi była niepowtarzalna. Te wszystkie momenty, dni, miesiące całe są moimi najdroższymi wspomnieniami.
Może pocałowałabym ich w policzek i w rękę, jak kiedyś w zwyczaju było witać i żegnać Babcię Genowefę, przytuliłabym się i powiedziała, jak jestem im wdzięczna.
Wyznałabym im swoje lęki i smutki, i radości także. Powiedziałabym, że już nie ma nikogo ‒ jak Rodzice ‒ kto by się cieszył choćby moimi małymi sukcesami: że dostałam piątkę, że poszedł mi dobrze egzamin… Nie ma nikogo, kto by ‒ jak Rodzice ‒ ładnie i mądrze pocieszał, kiedy byłam zatopiona w smutkach.
Szkoła, egzaminy… Pamiętam, gdy się martwiłam i mówiłam, że jest materiał, tematy, które mniej znam:
‒ Pomódl się, Mamusiu, bym nie dostała właśnie z tej epoki historycznej pytania…
‒ Poradzisz sobie ‒ mówiła Mama. ‒ Zawsze sobie radzisz… ‒ pocieszała, wierzyła we mnie.
Wolała pozytywnie mówić o przyszłości; gdy ktoś złe myśli wypowiadał, przerywała: ‒ Nie wywołuj wilka z lasu, nie mów w złą godzinę.
Cieszyłam się tym szczególnym optymistycznym zaufaniem do mnie, które podnosiło mnie na duchu, krzepiło, dawało ufność, że może jednak „jakoś sobie poradzę”.
Dzieciństwo, Rodzice, rodzeństwo, rośniemy, dojrzewamy, starzejemy się. Po latach nasze wspomnienia stają się coraz bardziej drogie… Nie lepsze, nie gorsze, ale drogie przez samo przebywanie od dawna gdzieś głęboko w swoistym niebycie. Zostały także ranliwe wspomnienia.
Moja Babcia, Genowefa ze Szczypiorskich Laśkiewicz
Sentyment do wspomnień z młodości może jest tęsknotą za czymś, co było, minęło, nieważne, jak było ‒ kiedyś ‒ wtedy ‒ irytujące, niepotrzebne. Wspomnienia bolesne… Może – myślę ‒ gdybym była na miejscu, zaopiekowałabym się Mamą w jej ostatnim okresie… To są moje myśli w złych godzinach, moje smutki. Czy kiedyś to opanuję?
Inna niemożliwość, czasami o niej myślę… Aby zaprosić na cały dzień: mamę, babcie, prababcie, kilka pokoleń wstecz… Mariannę, Wincentynę, Paulinę, Genowefę15… I żeby były w wieku, w którym odeszły ze świata żywych… Żeby powiedziały, o czym marzyły, czego oczekiwały, co się im spełniło… ‒ o realiach, smutkach i troskach. Jak piszę w Ulicy Żółwiego Strumienia, po marzeniach można poznać ludzi.
Chciałabym pokazać im nasz nowy świat wirtualny, internet, komórki. Ani lepszy ani gorszy… inny.
…Stary świat. Pamiętam, kiedy Rodzice kupili pralkę elektryczną, lodówkę. Pamiętam, jak Tata cieszył się radiem Pionier, nastawiał Wolną Europę, szukał stacji, której nie zagłuszano. Słuchał różnych audycji pochylony nad radiem, głos spikera oddalał się i powracał. Całą rodziną słuchaliśmy Kabaretu Mariana Hemara.
Gdyby to było teraz… gdyby czas można rozciągnąć jak gumkę do włosów… Oboje z Mamą słuchaliby na Youtubie pieśni operetkowych, operowych. Wysyłałabym Tacie internetem teksty historyczne, komentarze i dyskusje wokół nich.
Napisałabym do Rodziców, że w obecnych czasach moglibyśmy telefonować kilka razy dziennie, są WhatsApp, Skype. Żebyśmy rozmawiali i się nawzajem widzieli…
Mamusiu. Nie doczekaliście tych udogodnień…
‒ Dziecko, to nieważne, ważne, by się kochać, by mieć dla siebie respekt.
Myślę, że tak by Rodzice odpowiedzieli.
Może oddalenie, tęsknota, czas sublimują uczucia? Będąc za oceanem, pisałam listy z Kanady, potem ze Stanów. Rodzice pisali do mnie regularnie, martwili się, tęsknili. Tata nawet pisał do mnie i mojego syna Tomka wiersze.
Pisaliśmy sobie, że się kochamy… Gdybym była obok, na miejscu, byśmy się umawiali, jedlibyśmy obiad, wspólnie szli do kościoła, na grób do dziadków, spotykali znajomych. Byłoby inaczej, spokojniej. Omawialibyśmy drobne sprawy, nie mówiłoby się o miłości, rozstaniach, obowiązkach względem rodziny, ojczyzny; mówiłoby się o codzienności. Czas zapewne inaczej by płynął.
To były lata, że gdy się coś psuło, to się to naprawiało, a nie wyrzucało do kosza i kupowało nowe. Jakże rodzice byli zajęci. Mama haftowała, szyła, tkała, dziergała, robiła na drutach, poprawiała, skracała, cerowała. Pamiętam, jak siedziała zatopiona w swoich myślach, przerywała ciszę, mówiąc: ‒ Ojej, nic nie robię, a mam tyle do zrobienia…
Zawsze miała dużo „do zrobienia”. Bo wszystko robiła sama. Nie byłam córką, która przejmuje obowiązki sprzątania, prania, codziennych zajęć. Zostawiała mi czas na książki, wiedziała, że lubię czytać godzinami. Oboje z Tatą mówili, że wiele dobrego można czerpać z książek, że wnętrze człowieka kształtują muzyka, śpiew i literatura.
Używała swoich określeń, na przykład: „Cały dzień za mną chodzi smak sernika, czekoladki…”.
Tata nie gotował, umiał tylko sobie zrobić herbatę i przygotować na śniadanie owsiankę. Mama się trochę podśmiewała z tych jego stałych przyzwyczajeń. Gdy zmarł, widząc, że jest dużo zapasów, ugotowała sobie raz, potem drugi i trzeci. ‒ Wiesz, bardzo ją polubiłam…
I jadła ją odtąd codziennie. Podobnie było trochę ze mną, mąż Norman lubił owsiankę. Zagotowywał ją i wykładał sobie i mnie na głębokie talerzyki. Na przykład gdy wracaliśmy z podróży, jedliśmy owsiankę, która zawsze była w spiżarni. Po śmierci Normana codziennie jem owsiankę.
W swoich książkach piszę o wojnie, o ludziach, których dotknęła w najboleśniejszy sposób. Nie piszę o generałach, ich rozkazach, ale i o skutkach tych rozkazów. Jak dotknęły, zniszczyły rodziny. Wiele wspomnień, wiele smętków.
Mama mówiła ze smutkiem po śmierci Taty: ‒ Nie lubię być sama, nie lubię leżeć w łóżku, wstać z samego rana… różne wtedy myśli mi przychodzą do głowy.
Pamiętam, byliśmy u Ani i Krzysia, rozmowy, przygotowania do kolacji. Mama siedziała na kanapie, zatopiona w myślach. Nagle… zaczęła płakać…
‒ Boże mój, czemu płaczesz, co się stało? ‒ spytałam, siadając obok.
‒ Pamiętam ten dzień, poszłam do miasta… Była łapanka, ukryłam się. Wiele godzin leżałam w jakiejś dziurze, dłużej niż dzień. Wróciłam do domu po dwóch dniach, tatuś mój, kiedy mnie zobaczył, rozpłakał się.
‒ Mamusiu kochana, nie myśl o tym…
Ale nie umiałam jej pocieszyć… Wielu rzeczy nie umiałam…, teraz je pamiętam… Wyrzuty sumienia, wspomnienia…
Żyję zasypana małymi troskami i w troskach wielkich o ludzi bliskich ‒ tak daleko.
Myślę, co by było, gdyby było…
…Gdybym nie wyjechała do Warszawy, do Kanady, do Stanów. Zostałabym w niezwykłym mieście Łodzi; ulica Piotrkowska jest taka piękna… Ogromnie lubię dzielnicę Julianów.
Tyle decyzji, małych, większych, ważnych… I wtedy, gdy je podejmujemy, ale szczególnie potem, po latach, wiemy, jak zmieniły życie nam i naszym bliskim.
Powiedzenie decisions, decisions…, dotyczy żartobliwego reagowania na czyjeś powstrzymywanie się od reakcji, odkładania na później różnych małych i większych decyzji.
Mama pisała w jednym z listów: „Nie chciałam, byście wyjeżdżali na zagraniczne stypendia”.
Mama urodziła: Henia, Jędrusia, mnie i Krzysia. Jędruś miał chrzest w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, 26 grudnia 1947 roku. W nocy nagle zmarł.
Do końca życia było to dla Rodziców bolesne wspomnienie. W każde święta Mama mówiła o tym ze łzami w oczach. Także kiedy wnukowie kończyli dziewięć miesięcy, kolejnego dnia mówiła: ‒ Jędruś już nie dożył.
Lubiła wspominać nasze wczesne dzieciństwo, różne myśli i nadzieje. Według opowiadań Mamy, oczekując na moje narodziny, mówiła, że chce, aby „to była dziewczynka”. Mówiła mi po latach, że po moim urodzeniu modliła się, aby dziewczynka była zdolna, skończyła studia, „zobaczyła świat”. Tata podsuwał mi książki. Interesowała mnie literatura, trochę zaciekawiała fizyka, choć była niełatwym przedmiotem do nauki. Kojarzyła mi się z filozofią, jakby obie się wspierały.
Od dzieciństwa miałam dobry kontakt ze starszym i młodszym bratem: Heniem i Krzysiem. Myślę, że dzięki nim ‒ w jakimś stopniu ‒ nauczyłam się rozumieć chłopców. Widziałam ich wraźliwość, także niemałe oczekiwania i wymagania, jakie przed nimi stawiano. Mieli w przyszłości utrzymać rodzinę, ważne, by mieli studia i praktyczne podejście do życia. Wydawało mi się, że „łatwiej być dziewczynką”, widziałam moje koleżanki; niektóre otwarcie mówiły, że muszą być zalotne i zadbane, aby uwodzić chłopców.
Podobały mi kobiety wykształcone, które miały interesujące zawody i ciekawe pasje. Imponowała mi ciocia Danka, młodsza siostra Mamy, farmaceutka, która posiadała własną aptekę. Zapraszała mnie kilka razy na niedługie wakacje, widziałam jej wielką pracowitość i dumę z osiągnięć.
Gdy wyjechałam do Stanów na stypendium Fundacji Kościuszkowskiej, już znałam Normana. Gdy wyszłam za mąż i zamieszkałam w Stanach Zjednoczonych, była to dla Rodziców smutna wiadomość.
Po latach z bólem czytam listy do mnie… każdy zatytułowany: „Kochana Oleńko, Najdroższa Córko…”.
Biedna Mama pisała: ‒ „Przecież chciałaś być w Polsce, wróciłaś z Kanady…”.
Dlaczego wyjechałaś? Dlaczego Ci się Ameryka podoba? Czy Ci nie brakuje nas, Polski, mnie?… Byłaś z nami, ale już wyjechałaś…, znowu wyjechałaś…”.
Mijały miesiące, było lepiej. Mama cieszyła się z odwiedzin moich i Normana.
Pisała listy, jakby pogodzona, że córki nie ma obok:
Oleńko, 10 czerwca ma być wycieczka do Wrocławia, aby obejrzeć Panoramę Racławicką16. Oboje z Tatusiem chcemy, żeby dzieci i wnuki ją obejrzały. Heniek nie może pojechać, bo ma wykłady i nikt go nie może zastąpić. Może Tomek i Ty przyjedziecie?
Kwiecień był zimny, dziś trochę cieplej. 11 maja Tatuś jedzie do Warszawy na 200. rocznicę Konstytucji 3 maja,17 otwarcie Muzeum Historycznego im. Romana Dmowskiego. Henio z rodziną oglądali place, chce kupić i ma zamiar się budować.
Pracuje 24 godziny na dobę. […] Dzieci mam udane i tylko mogę Bogu dziękować, że są tak pracowite, oszczędne i bogobojne.
Oleńko, ciesze się, że juz niebawem maj i czerwiec, i Kochanie będzie w domu. Całe dnie rozmawiam z Tobą, nawet modląc się w kościele. […]
Ucieszyłam się z listu Tomeczka. On jest taki ładny i zdolny, miły, wciąż czuję, jak do mnie się tuli… ale jego charakter pisma… nie mogłam odczytać. Tatuś czytał i Michał, i nie mogliśmy go przeczytać.
Mijały lata. Pisała:
Współczuję bardzo Normanowi, że jego Mamusia jest chora, on tak się troszczy.
Oleńko, wszystko byłoby dobrze, żebyś blisko mnie mieszkała.
Przed wyjazdem do sanatorium w Ustce:
Krzysio spisał mi godziny odjazdów i przyjazdów, bardzo się troszczy.
Powiedziałam: ‒ Jaki ty jesteś dobry… Krzyś powiedział: – Mam tylko jedną mamusię na świecie…
Heniek mnie odwiózł. W sanatorium lekarz mnie badał. Przed powrotem do domu kupiłam po pół kilo łososia dla Henia i Krzysia. Kupiłam także tuńczyka i małże.
Smutno mi było, że nie mogłam Tobie kupić.
Krzysio i Henio wyjechali. W domu zobaczyłam list od Ciebie, nie zdejmując płaszcza, czytałam, zdjęcia oglądałam. Śliczne są zdjęcia.
21 II 1991,
Kochana, Najukochańsza Córko Oleńko,
Nie wiesz, ile radości sprawił mi list i zdjęcia. 14 lutego Tatuś dostał paczkę, a 15 lutego, przed odjazdem, dostaliśmy list ze zdjęciami. Nie masz pojęcia, ile radości mi sprawił list i zdjęcia – tak je całowałam, że Tatuś mówił, że pewno oszalałam. Jak ładnie wyglądacie na zdjęciach.
Wyjechałam 15 lutego o godzinie 19:07. Krzysio cztery razy dzwonił, że chce mnie odwieźć, ale powiedziałam, pojadę pożegnać się z Heniem i może mnie odwiezie. I tak było. Tatuś nie czuł się dobrze.
Zajechałam do Ustki na 8:15 rano, a w sanatorium byłam o 9:00.
Mam pokój 3-osobowy, ładny. Jedna pani z Białegostoku, druga z Węgorzewa.
Takie sobie posiłki mamy 3 razy dziennie, o 8-ej, 13-ej i 18-ej. Panie chodzą wcześnie spać, tylko dziennik oglądają, więc ja się muszę do nich dostosować.
Pobieram zabiegi. Byłam przeziębiona, na razie mi przeszło. Po obiedzie chodzę na spacery na dworze. Pogoda jest względna. Teraz jestem po zabiegach i piszę list do Ciebie.
Napisz, co Tobie potrzeba, czy chcesz Amol. Oleńko, pamiętam, jak sypałaś kwiatki, chłopcy należeli do ministrantów, przedstawiałaś Anioła w jesełce, miałaś suknię liturgiczną do komunii świętej. Widziałaś osłonięte karmelitanki. Poszłaś ze mną pieszo do Częstochowy18. Dopiero zobaczyłam, jaka jesteś zaradna, gdy szukałaś noclegu. Urodziłaś pięknego syna i zdolnego, Bóg Ci błogosławił.
Dużo bogosławieństw Bożych dla całej Rodziny, dla Tomeczka. Ksiądz19 biskup prosił, by Cię pozdrowić, dał dla Ciebie obrazki.
Stęskniona Mama
Mój organista postarał się o słowa „Cześć polskiej ziemi”, Henio odbił na xerox i Wam posyłam. Może Tomek zagra?
Twój ojciec klękał przed krzyżem
Klęknij i Ty
i powiedz Chrystusowi,
jak trudno dzisiaj żyć
Po śmierci Taty Mama pisała:
Oleńko, nie proszę nikogo na święta, bo za duża rana i świeża. Jak być bez Tatusia… Żebyś Ty, Kochanie, była, musiałabym coś zrobić, ale sama nie jestem w stanie.
Kochana Oleńko, podziwiam Ciebie i Twoją energię. Całą pociechą jest Tomek i możesz być dumna.
Oleńko, masz takiego dobrego męża, szanuj go.
…Współczuję bardzo, rozumiem, jak mocno przeżył śmierć matki. Oleńko, bardzo się martwię o Twoje serce, jesteś moją opiekunką. Kończę ten list, zostańcie z Bogiem, dużo błogosławieństw Bożych.
Stęskniona Matka
Kochana, Najukochańsza Córko Oleńko, Tomku i Normanie, tęsknię bardzo za Wami. Jak się czujesz? Czekam na telefon z utęsknieniem.
U nas były rekolekcje […] Henio zadzwonił, że Michał obronił pracę magisterską. Byłam szczęśliwa, zadzwoniłam do Krzysia. Teraz z Tobą dzielę się tą radością.
U nas pogoda w kratkę. Trochę śniegu, mżawka. Chodzę na cmentarz. Tatuś mi się przyśnił.
Cieszę się, że jesteś zadowolona z życia z Normanem.
[…] Kochająca Mama i Babcia.
Moja Ukochana i Najdroższa Córko Oleńko,
Tyle radości na święta, a teraz po świętach, smutno było bez Ciebie i Tomeczka.
Śpiewaliśmy dużo kolęd, byłam zadowolona. Pogoda była niemal wiosenna. 18 stycznia o 16-ej nasz chór miał koncert kolęd, dobrze wypadło, byłam zadowolona.
Byłam w kościele św. Krzyża, zapłaciłam składkę na KUL, załatwiłam wszystkie sprawy. Mam przerwę semestralną do 18 lutego. […] Byłam na operetce „Porwanie Sabinek”. Wróciłam zadowolna.
Kochana Oleńko, Najukochańsza Córko, ile radości sprawia mi, że dzwonisz do mnie. Wiesz, z tej radości poszłam do spowiedzi, aby znowu przyjąć komunię św. w Twojej intencji. 23 kwietnia poszłam do kościoła podziękować Bogu, że mam Córkę i modliłam się, […] by miała tyle wiadomości co mój Kochany Tatuś i moja polonistka. Wszystko się spełniło.
[…] Oleńko, od kiedy wyjechałaś, zawsze miałam smutne święta, Ty z Tomeczkiem wnosiliście tyle radości. Kochanie moje, nie licz na mnie, że przyjadę, korzenie już nie wyjeżdzają…
Chciałabym, by Norman grał, a ja bym śpiewała…
Cieszę się, że u Krzysia się tak szanują. Gdy mówisz, że Norman jest dobry, to się bardzo cieszę z Twojego szczęścia.
Stęskniona Matka
Zostańcie z Bogiem. Niech Bóg ma Was w swojej opiece i wracaj do Polski, bo tu są Twoje korzenie. Pamiętaj o Bogu.
Kochana Najukochańsza Córko Oleńko,
Ile radości miałam, gdy do mnie zadzwoniłaś i usłyszałam Twój głos. Tak mi smutno było, bo ani listu, ani telefonu…, a na drugi dzień dostałam list. W liście Twoje zdjęcia ‒ ucałowałam je, stoją na kredensie. […]
Kochanie, Ty wyjechałaś, Tomeczek pojechał, a paprotka uschła, zżółkła.
Zaczęłam płakać, do niej mówić, że wszyscy mnie opuścili, niech stoi ta pusta donica. I wiesz, po dwóch tygodniach zaczęła wypuszczać, jest „już trochę” ładna.
…Boże mój… po latach, gdy czytam listy Mamy, płaczę… Jakże ja ją rozumiem…
Pozwoliła mi być ptakiem… wyfrunęłam…
‒ Ściągnęłam cię myślami… ‒ mówiła, gdy telefonowałam ‒ Moja ukochana.
Mamunia… ‒ Moja ukochana córka… Tak mówiłyśmy do siebie.
Nie analizowała moich błędów, byłam jej za to wdzięczna. Z samego rana ze wzruszeniem słyszałam jej półgłosem wypowiadaną modlitwę, odmawiała cząstkę różańca z prośbami o łaski dla dzieci. Wymieniała nasze imiona i prosiła o konkretne łaski.
Pamiętam piękne jej powiedzenia… ‒ Odpocznij po obiedzie… niech się żołądeczek zawiąże…
Mówiła: ‒ Z wiekiem gromadzę karteczki, gałganki, jakby miały się „przydać”, jakbym nie umiała wyrzucić…
Gdy mówiłam o „dobrych sprawach”, które się zdarzyły, odpowiadała: ‒ Tak się cieszę! Bogu podziękuję!
Gdy snułam, co chciałabym zobaczyć, doczekać, mówiła: ‒ Żeby twoje oczy widziały…
Gdy urodził się Tomek, powiedziała: ‒ Masz dla kogo żyć. Abyś mogła zobaczyć szczęście Tomka, rodziny, cieszyła się nim.
…Aby widzieć, aby dożyć… ‒ brzmiało to jak błogosławieństwo.
Oczy Mamy widziały szczęście osobiste trojga dzieci. Ślub Henia z Marylką, Krzysia z Anią, narodziny Tomka, Michałka, Małgosi, Pawełka, Łukaszka.
Kiedy wyszłam za mąż za Normana, widziałam, jak się nim cieszy – bo był moim szczęściem, czyli jej także.
Moja dumna Mama, pełna tkliwości, czułości, i także energiczna i zadziorna.
Gdy kichaliśmy, mówiła: „Daj Boże zdrówko”. Wychodząc z mieszkania, zamykając drzwi na klucz, żegnała się i mówiła: – Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie…
Ostatnie cztery dni w jej mieszkaniu spędziłyśmy razem. Zrobiłam zakupy, poszłam do apteki, kupiłam witaminy, zrobiłam pranie, zmieniłam pościel. Zrobiłam Mamie pedicure. Usmażyłam rybę pangę. Było dobrze. Nie wiedziałyśmy, że odtąd zacznie się nowy okres. Ciężki i smutny.
‒ Zostań jeszcze jeden dzień… ‒ prosiła.
‒ Mamo, muszę wracać do Warszawy, Norman jest tam sam; przyjedziemy oboje za tydzień.
Dlaczego nie zostałam jeszcze jeden dzień…? Wróciłam do Warszawy, zatelefonowałam. Później wieczorem, o 21.00 jeszcze raz.
‒ Powiedz, żeby mnie zabrano, żeby po mnie Krzysio lub Henio przyjechał, mówiła bez składu.
‒ Mamo, rano będzie Henio, zrobi ci śniadanie.
Ostatni dzień Mamy w jej mieszkaniu. 26 maja – w Dzień Matki – już jej tam nie było.
W poniedziałek o 7.00 rano zatelefonował Henio: ‒ Mamy nie ma. Mieszkanie puste.
Przez siedem miesięcy była „u zakonnic”, ale nie była to atmosfera znanych jej sióstr salezjanek.
Pamiętam, kilka lat wcześniej wróciła z wizyty w domu dla weteranów, była z chórem, śpiewali im.
Popłakała się. ‒ Tacy sami, bez rodzin… ‒ mówiła.
‒ Mamo, jest im dobrze, próbowałam mówić… choć wiedziałam, że to… nieprawda.
Lubiła zapach moich perfum Opium. Mówiła, że znajoma chórzystka też ich używała.
Kiedy jej podarowałam, cieszyła się bardzo, ale perfumowała się rzadko, „od wielkiego święta”. Była już słaba, gdy mi pokazała uzbierane buteleczki w szafce. ‒ Trzymam je dla ciebie, nie używam wiele, wiem, że je lubisz i niech będą ode mnie prezentem.
Zbierała dla mnie kasztany, a ja się nimi cieszyłam, wkładałam do kieszeni, zabierałam do walizki, wiozłam do Stanów. Mam je w różnych miejscach w domu, na półce, w szufladzie, torebce.
Kiedy mówiłam:
– Mamo, przyjadę w maju, w czerwcu pojadę do Zakopanego, może obie pojedziemy….
‒ Dziecko, obyśmy tylko zdrowe były ‒ odpowiadała.
W 2008 roku dostałam stypendium Fulbrighta, byłam stypendystką we własnym kraju. Przylecieliśmy z Normanem (i z kotami) do Polski. Póżną jesienią mieliśmy polecieć do Stanów, Norman miał mieć zabieg chirurgiczny oka. Przedłużyliśmy wylot o dwa tygodnie, bo z Mamą nie „działo się dobrze”. Wyjechaliśmy 30 grudnia, planowałiśmy powrócić wczesną wiosną.
Przyleciałam w niecałe trzy tygodnie później.
Rano 16 stycznia 2009 roku zadzwonił Henio, że Mama zmarła.
…Nie obudziłam się w nocy, jak stało się 17 lutego 1992 roku, gdy Tata miał zawał serca. Jest to jedno z niepojętych zjawisk w moim życiu… Obudziłam się w nocy, i powiedziałam Normanowi, że zadzwonię do domu.
‒ Telefonowałaś dwa dni temu ‒ powiedział.
‒ To nic, zadzwonię ‒ odpowiedziałam.
Poszłam do saloniku, wykręciłam numer. Telefon odebrała Mama, mówiąc, że Tata właśnie wyszedł do Instytutu Historii. Po chwili usłyszałam głośne pukanie w drzwi.
‒ Mamo, zobacz, co się dzieje, ja zaczekam. Odłożyła słuchawkę, otworzyła drzwi.
Usłyszałam męski głos i Mamy: ‒ O Boże…
Podeszła do telefonu i powiedziała
‒ Tatuś zasłabł, dzwonią po pogotowie.
Zadzwoniłam za dwadzieścia minut…
‒ Zabrali Tatusia do szpitala, wzięłam jego teczkę. Powiedziałam, że Oleńka dzwoni, patrzył na mnie, z trudem łapał oddech, ciężko oddychał.
‒ Mamo, pomogą mu w szpitalu… Zadzwonię za dwie godziny.
Zadzwoniłam za dwie godziny, pytając: ‒ Mamusiu, jak Tatuś?
‒ Tatuś nie żyje, odpowiedziała, płacząc.
Mój Tata, Henryk Ziółkowski
Jest list od Taty pisany do nas, dzieci, który budzi we mnie wielką tkliwość.
26.6.1955 Kochany Heniusiu, Oleńko i mały Krzysiu, Twój list Heniusiu otrzymałem i bardzo się cieszę, że Mamusi słuchasz. […] Oleńce i Krzysiowi Kochanemu nie dokuczaj. Oleńko, bądź grzeczna i słuchaj Mamusi. Heniuś, może mi się uda przywieźć z sobą dużego ślimaka w skorupie, ogrodowego, który żyje bez wody. Przywiozę Ci Heniuś drzewo korkowe, ale tylko gałązkę. Ucz się pilnie, to będzie Ci dobrze w życiu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Antonina z Laśkiewiczów Ziółkowska. [wróć]
2. Towarzystwo św. Franciszka Salezego (łac. Societas Sancti Francisci Salesii; skrót zakonny SDB) – zostało założone w 1859 roku przez ks. Jana Boskę (1815–1888), znanego też jako Don Bosco, w celu kontynuowania jego pracy z młodzieżą i dziećmi. Zaprzyjaźnione z Mamą siostry w kaplicy łódzkiej – to: Halina Najmowicz, Jadwiga Kondradowicz, Wanda Michalska, Aniela Olczyk i Genowefa (nie pamiętam nazwiska). [wróć]
3. Łódź, ulica Franciszkanska 85. Obecnie kaplica mieści przy ulicy Brauna 5. [wróć]
4. Pełna nazwa: Pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego i św. Marii Małgorzaty Alacoque. [wróć]
5. O Ojcu, Henryku Ziółkowskim, piszę w książce Ulica Żółwiego Strumienia; wydania: Dom Książki, Warszawa 1995 oraz Wydawnictwo Twój Styl, Warszawa 2004. [wróć]
6.Oto dziś dzień krwi i chwały z 1831 roku, muzyka: Karol Kurpiński, słowa: Karol Sienkiewicz. [wróć]
7.Warszawskie dzieci…, muzyka: Andrzej Panufnik, słowa: Stanisław Ryszard Dobrowolski. [wróć]
8.Czerwone maki…, muzyka: Alfred Schutz, słowa: Ref-Ren Stanisław Konarski. [wróć]
9. Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Korzenie są polskie, BGW, Warszawa 1992. [wróć]
10. Wikipedia podaje: Słowa „Pierwszej Brygady”, do melodii „Marsza Kieleckiego” powstawały żywiołowo, układane na kwaterach i w okopach. Po 1925 roku zostało ustalone, że pierwsza podstawowa wersja tekstu powstała latem 1917 roku w pociągu wiozącym internowanych legionistów do Szczypiorna i w samym obozie. Ostatecznie, w końcu lat trzydziestych, w Wojskowym Instytucie Historycznym sąd polubowny orzekł, że autorem trzech pierwszych zwrotek jest literat, pułkownik Andrzej Hałaciński, a sześciu zwrotek – oficer Legionów Tadeusz Biernacki. W pierwszych latach po pierwszej wojnie światowej Andrzej Hałaciński nie przyznawał się do autorstwa słów utworu, jednak później oświadczył to publicznie i przedstawił dowody na to, że jest ich autorem. [wróć]
11. Piszę o tym w Ulicy Żółwiego Strumienia. [wróć]
12. Jerzy Giedroyc mówił, że Polską rządzą dwie trumny: Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego. [wróć]
13. Svetlana Gutkina, Wywiad z Adamem Zagajewskim, Culture.pl, 14 czerwca 2020, dostęp: https://culture.pl/pl/artykul/adam-zagajewski-interesuje-mnie-wiersz-ktorego-jeszcze-nie-napisalem-wywiad. [wróć]
14. Genowefa ze Szczypiorskich Laśkiewicz. [wróć]
15. Marianna Szczypiorska, Wincentyna Ziółkowska, Paulina z Rychlewskich Stawińska-Fliśnik, Genowefa ze Szczypiorskich Laśkiewicz. [wróć]
16. Wielki obraz olejny Bitwa pod Racławicami, namalowany w latach 1893–1894 przez zespół malarzy pod kierunkiem Jana Styki i Wojciecha Kossaka. Przedstawia jeden z ważniejszych epizodów insurekcji kościuszkowskiej 1794 roku ‒ zwycięstwo wojsk polskich pod dowództwem gen. Tadeusza Kościuszki, naczelnika powstania, nad wojskami rosyjskimi. Do drugiej wojny światowej był wystawiany we Lwowie. [wróć]
17. Konstytucja uchwalona 3 maja 1791 roku ‒ ustawa regulująca ustrój prawny Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Konstytucja 3 maja była pierwszą w Europie i drugą na świecie (po amerykańskiej z 1787 roku) spisaną konstytucją. [wróć]
18. Byłam z Mamą dwukrotnie na pieszej pielgrzymce z Łodzi do Częstochowy (lipiec 1967 i lipiec 1968). Mama odbyła pielgrzymkę w sumie 11 razy. [wróć]
19. Ks. bp dr Jan Kulik (1918‒1995) ‒ patrz: Aleksandra Ziółkowska, Diecezja Łódzka i jej biskupi w świetle dokumentów, Diecezjalne Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1987. [wróć]
