Ocean czułości - Aleksandra Ziółkowska-Boehm - ebook

Ocean czułości ebook

Aleksandra Ziółkowska-Boehm

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

To książka osobista, ale nie prywatna. Pisarka Aleksandra Ziółkowska-Boehm dzieli się swoimi wspomnieniami, przywołuje tęsknoty z dzieciństwa, z domu rodzinnego, a także Stany Zjednoczone, z którymi zapoznał ją mąż Amerykanin (mający duże zasługi w kampanii na rzecz przyjęcia Polski do NATO).

Po przeszło 30 latach mieszkania za oceanem spogląda wstecz na swoje życie. Zastanawia się, jak dalece podjęte decyzje zmieniły losy jej i najbliższych. Przypomina ból i żal rodziców, że „wyjechała”. Chciałaby zaprosić choć na jeden dzień mamę, babcię, męża czy innych członków rodziny, którzy odeszli ze świata żywych. Żeby powiedzieli, o czym marzyli, czego oczekiwali, co się spełniło. O realiach, smutkach i bólach. Jak pisze, po „marzeniach można poznać ludzi”.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm (doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Warszawskiego) jest autorką ponad 20 książek wydanych w Polsce i po angielsku w Stanach Zjednoczonych. Wielu czytelników zna ją z publikacji na temat Melchiora Wańkowicza, którego była asystentką (pisarz zapisał jej swoje archiwum i zadedykował ostatnią książkę „Karafka La Fontaine’a”). Porusza także inne tematy: w „Kai od Radosława, czyli historii Hubalowego krzyża”, „Dworze w Kraśnicy” i „Lepszy dzień nie przyszedł już” - opisuje tragedie spowodowane wojną, dramaty rodzin, bohaterstwo żołnierzy. W „Ulicy Żółwiego Strumienia” przywołuje swoje dzieciństwo, lata wchodzenia w dojrzałość; w „Otwartej ranie Ameryki” - amerykańskich Indian; w „Ingrid Bergman prywatnie” - życie sławnej aktorki (kuzynki męża Normana), w „Podróżach z moją kotką” - o swoich kotach; w „Pisarskich delicjach” - o tym, jak książki po wydaniu żyją własnym życiem. We wrześniu 2025 roku została odznaczona przez prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej za „upamiętnianie najnowszej historii Polski”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 183

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział I. Moja Mama Antoninaantonina

Roz­dział I

Moja Mama Anto­nina1

O matce pisze Urszula Kowal­ska, poetka z Łodzi:

Pra­gnę­łaś wydać na świat I zaraz poko­cha­łaś Czas wniósł zadań bez liku Lecz dla mnie wciąż go mia­łaś

[…]

A to wszystko z miło­ści Mat­czy­nego odda­nia Które teraz jest we mnie Dla poko­leń prze­sła­nia

Gdy się ma mate­riał na bajkę, to trzeba ją opo­wie­dzieć. Czy o papu­dze, kotce, czy o brzyd­kim kaczątku, które wyro­sło na cud­nego ptaka. O bli­skich i dale­kich, o życiu jak co dzień, o ludziach wiel­kich i małych, któ­rzy kochali, upra­wie­dli­wiali, umie­rali w gory­czy. I któ­rzy się sta­rali by żyć „jak naj­le­piej”.

Moja Mama, Anto­nina z Laś­kie­wi­czów Ziół­kow­ska

Łódzkie wspomnienia

Mama pięk­nie mówiła o zacnym zako­nie Sale­zja­nów, miły kon­takt miała z kil­koma jego sio­strami2. Pamię­tam, jak całą rodziną szli­śmy na Pasterkę do kaplicy w łódz­kiej sie­dzi­bie sióstr sale­zja­nek przy ulicy Fran­cisz­kań­skiej3. Mama zwy­kle wkła­dała kape­lusz, wyglą­dała ele­gancko. W cza­sie mszy jedna z zakon­nic grała na pia­ni­nie, zebrani śpie­wali, tak jak każdy mógł i umiał, nie­któ­rzy gło­śno, inni jakby „do sie­bie, dość cicho”, a Mama miała pełny, dono­śny głos. Ludzie się odwra­cali, aby popa­trzeć, kto tak śpiewa, a ja się tro­chę wsty­dzi­łam uwagą, jaką jej głos wywo­ły­wał. Małe dzieci lubią, by „mamy były jak inne mamy”.

W dro­dze do domu mówi­łam:

‒ Mamo, dla­czego ty tak mocno śpie­wasz, dla­czego nie „jak wszy­scy”?…

‒ Ja już nie umiem ina­czej ‒ odpo­wia­dała.

Nie była „jak wszy­scy”. Każdy z nas jest inny, nie­po­wta­rzalny.

* * *

Śpie­wała ponad 50 lat w kościel­nym chó­rze ‒ naj­pierw w para­fii pod wezwa­niem Dobrego Paste­rza przy ulicy Paster­skiej 12, potem (po prze­pro­wadzce) w kościele Naj­święt­szego Serca Jezu­so­wego4 przy Zgier­skiej 123. Pamię­tam, Mama powta­rzała: ‒ Nie dzwoń w czwartki, bo mam próbę chóru i nie ma mnie w domu.

Gdy papież Jan Paweł II przy­jeż­dżał do Pol­ski, chóry się łączyły i śpie­wały w miej­scach, które odwie­dzał. Odwie­dzały także różne sank­tu­aria, np. we Wło­cławku, w mojej rodzi­mej Łodzi, na Jasnej Górze, w Płocku, Mar­ko­wi­cach, Lądzie u sale­zja­nów, Skar­ży­sku-Kamienn­nej, Brdo­wie, Puł­tu­sku, Skul­sku, Twar­do­gó­rze. Mama każ­dego roku wyjeż­dżała z chó­rem na piel­grzymki, śpie­wali w kate­drach. Raz poje­chali z piel­grzymką do Rzymu i było to dla Mamy wiel­kie prze­ży­cie.

Do kościoła Naj­świet­szego Serca Jezu­so­wego na Pasterkę przy­cho­dzi­li­śmy pół godziny przed pół­nocą. Ja sia­da­łam w ławce, a Mama szła bocz­nymi scho­dami do otwar­tej sali z tyłu, gdzie grał orga­ni­sta i śpie­wał chór. W kościele były zapa­lone świą­teczne przy­bra­nia, ludzie się gro­ma­dzili, chór śpie­wał kolędy. Ni­gdy nie zapo­mnę tej magicz­nej atmos­fery.

Nie­dziela była świę­tem i Mama iry­to­wała się, gdy na przy­kład sprzą­ta­li­śmy, wyrzu­ca­li­śmy śmieci, uwa­ża­jąc, że po to jest reszta tygo­dnia. Że należy „dzień święty świę­cić”, czyli w jej mnie­ma­niu – spo­ty­kać się z rodziną, pro­wa­dzić ser­deczne roz­mowy, słu­chać muzyki, czy­tać.

* * *

W domu ‒ obok miło­ści do ksią­żek ‒ ważne były muzyka i śpiew. Tata5 nasta­wiał płyty z żoł­nier­skimi pio­sen­kami… „Oto dziś dzień krwi i chwały”,6 „War­szaw­skie dzieci pój­dziemy w bój”7, „Czer­wone maki na Monte Casi­sno”8. Po latach, gdy w Chi­cago pozna­łam autora słów: Ref-Rena ‒ Sta­ni­sława Konar­skiego – powie­dzia­łam, że „Czer­wone maki na Monte Cas­sino” była uko­chaną pie­śnią w naszym domu9.

Rodzice zabie­rali ze sobą nas, dzieci, na opery, ope­retki. Widzia­łam, jaka to była dla Mamy wielka radość ‒ słu­chała roz­pro­mie­niona. Miło było na nią patrzeć. W TV lubiła oglą­dać pro­gramy muzyczne. Mój brat Krzy­sio tele­fo­no­wał, przy­po­mi­na­jąc, aby oglą­dała pro­gramy Bogu­sława Kaczyń­skiego.

W domu śpie­wała nie­mal codzien­nie; mówiła, że trzeba nucić, ćwi­czyć, bo z wie­kiem „głos siada”. Śpie­wała na przy­kład:

Legiony to żoł­nier­ska nuta, Legiony to ofiarny stos,

Legiony to żoł­nier­ska buta, Legiony to stra­ceń­ców los.

My, Pierw­sza Bry­gada, strze­lecka gro­mada,

Na stos rzu­ci­li­śmy nasz życia los. Na stos, na stos!

O ile mąk, ile cier­pie­nia, O ile krwi, wyla­nych łez,

Pomimo to nie ma zwąt­pie­nia…10.

Kie­dyś Tata powie­dział: ‒ Ten twój Pił­sud­ski to wiarę zmie­nił… Mama patrzyła na niego ze łzami w oczach (Jak miała zaprze­czyc? Wie­działa, że miał rację. Aby wziąć ślub z roz­wódką, lute­ranką Marią Jusz­kie­wi­czową, Józef Pił­sud­ski wystą­pił z Kościoła kato­lic­kiego i przy­jął wyzna­nie ewan­ge­licko-augs­bur­skie).

‒ Oże­ni­łem się z córką pił­sud­czyka ‒ mówił Tata. Józef Laś­kie­wicz, ojciec Mamy (mój dzia­dek), wycho­wał dzieci w kul­cie Pił­sud­skiego11. Mama wspo­mi­nała, że pięk­nie się mówiło o cór­kach Pił­sud­skiego, Wan­deczce i Jadwi­dze, w łódz­kim gim­na­zjum im. Emi­lii Scza­niec­kiej.

Z kolei Tata podzi­wiał innego boha­tera ‒ Romana Dmow­skiego. Miał w gabi­ne­cie opra­wiony jego por­tret, w biblio­tece mię­dzy innymi Myśli nowo­cze­snego Polaka. Mama mówiła pięk­nie o Pił­sud­skim, Tata o Dmow­skim. Więc wycho­wa­łam się w aure­oli, w kul­cie dwóch wodzów12.

* * *

Mijały lata. Każda wizyta, pobyt u Rodzi­ców był psy­chicz­nym wypo­czyn­kiem. Bar­dzo mnie emo­cjo­nal­nie ład­nie wzmac­niał. Gdy przy­jeż­dża­łam ‒ z War­szawy, ze Sta­nów ‒ do Łodzi, spa­łam zawsze dobrze, jak „w pod­ręcz­niku”: pełna noc, bez prze­bu­dzeń, obu­dzeń i myśli prze­róż­nych.

W domu u Rodzi­ców jakby nie nękały mnie tro­ski, nie­po­koje i wąt­pli­wo­ści. Było jak przed laty, dzień był uło­żony i miał swój rytm, Rodzice o to dbali. Jak miło było się do tego dosto­so­wać. Było jak w dzie­ciń­stwie.

Adam Zaga­jew­ski pisał: „Oddaj­cie mi moje dzie­ciń­stwo… teraz na pewno wie­dział­bym, jak być dziec­kiem… ‒ Tak naprawdę prze­ży­wamy dzie­ciń­stwo, kiedy się już skoń­czy. Dopiero jak sta­jemy się ludźmi doro­słymi, pozna­jemy inny rodzaj życia w świe­cie, bar­dziej pro­za­iczny, bar­dziej zorien­to­wany na to, żeby prze­trwać. I wtedy nagle rozu­miemy, jakim skar­bem było dzie­ciń­stwo”13.

Wra­cam myślami do dzie­ciń­stwa, wcze­snej mło­do­ści… Tyle lat upły­nęło…, tyle wspo­mnień…, roz­mowy, nie­cier­pli­wość, iry­ta­cje, ale i przy­tu­la­nia.

Pamię­tam moje „harde odpo­wie­dzi”. Bab­cia Geno­wefa14 mówiła wtedy: „Harda dusza w ubo­gim ciele”. Pamię­tam, jak po iry­ta­cjach, radach, pod­nie­sio­nym gło­sie Taty i jego wypo­wia­da­nych uwa­gach, mówi­łam pod nosem jakieś słowa sprze­ciwu… Ile uporu we mnie było, aby spła­kana od krzyku coś jesz­cze powie­dzieć do sie­bie: „Nie będę, nie będę”… Coś tak mówi­łam sobie.

Słowa dobre ‒ pamię­tam ‒ były oszczędne, jakby wsty­dliwe, no i tyle nie­wy­po­wie­dzia­nych… Teraz bym powie­działa – jak bar­dzo ich kocham, Rodzi­ców, braci, teraz, po latach, jesz­cze wię­cej.

Chcia­ła­bym, by dziś ‒ choćby przez jeden dzień ‒ pobyć z Rodzi­cami. Powie­dzia­ła­bym po wielu latach, że każda chwila z nimi była nie­po­wta­rzalna. Te wszyst­kie momenty, dni, mie­siące całe są moimi naj­droż­szymi wspo­mnie­niami.

Może poca­ło­wa­ła­bym ich w poli­czek i w rękę, jak kie­dyś w zwy­czaju było witać i żegnać Bab­cię Geno­wefę, przy­tu­li­ła­bym się i powie­działa, jak jestem im wdzięczna.

Wyzna­ła­bym im swoje lęki i smutki, i rado­ści także. Powie­dzia­ła­bym, że już nie ma nikogo ‒ jak Rodzice ‒ kto by się cie­szył choćby moimi małymi suk­ce­sami: że dosta­łam piątkę, że poszedł mi dobrze egza­min… Nie ma nikogo, kto by ‒ jak Rodzice ‒ ład­nie i mądrze pocie­szał, kiedy byłam zato­piona w smut­kach.

Szkoła, egza­miny… Pamię­tam, gdy się mar­twi­łam i mówi­łam, że jest mate­riał, tematy, które mniej znam:

‒ Pomódl się, Mamu­siu, bym nie dostała wła­śnie z tej epoki histo­rycz­nej pyta­nia…

‒ Pora­dzisz sobie ‒ mówiła Mama. ‒ Zawsze sobie radzisz… ‒ pocie­szała, wie­rzyła we mnie.

Wolała pozy­tyw­nie mówić o przy­szło­ści; gdy ktoś złe myśli wypo­wia­dał, prze­ry­wała: ‒ Nie wywo­łuj wilka z lasu, nie mów w złą godzinę.

Cie­szy­łam się tym szcze­gól­nym opty­mi­stycz­nym zaufa­niem do mnie, które pod­no­siło mnie na duchu, krze­piło, dawało ufność, że może jed­nak „jakoś sobie pora­dzę”.

Dzie­ciń­stwo, Rodzice, rodzeń­stwo, rośniemy, doj­rze­wamy, sta­rze­jemy się. Po latach nasze wspo­mnie­nia stają się coraz bar­dziej dro­gie… Nie lep­sze, nie gor­sze, ale dro­gie przez samo prze­by­wa­nie od dawna gdzieś głę­boko w swo­istym nie­by­cie. Zostały także ran­liwe wspo­mnie­nia.

Moja Bab­cia, Geno­wefa ze Szczy­pior­skich Laś­kie­wicz

Było, minęło

Sen­ty­ment do wspo­mnień z mło­do­ści może jest tęsk­notą za czymś, co było, minęło, nie­ważne, jak było ‒ kie­dyś ‒ wtedy ‒ iry­tu­jące, nie­po­trzebne. Wspo­mnie­nia bole­sne… Może – myślę ‒ gdy­bym była na miej­scu, zaopie­ko­wa­ła­bym się Mamą w jej ostat­nim okre­sie… To są moje myśli w złych godzi­nach, moje smutki. Czy kie­dyś to opa­nuję?

Inna nie­moż­li­wość, cza­sami o niej myślę… Aby zapro­sić na cały dzień: mamę, bab­cie, prabab­cie, kilka poko­leń wstecz… Mariannę, Win­cen­tynę, Pau­linę, Geno­wefę15… I żeby były w wieku, w któ­rym ode­szły ze świata żywych… Żeby powie­działy, o czym marzyły, czego ocze­ki­wały, co się im speł­niło… ‒ o realiach, smut­kach i tro­skach. Jak piszę w Ulicy Żół­wiego Stru­mie­nia, po marze­niach można poznać ludzi.

Chcia­ła­bym poka­zać im nasz nowy świat wir­tu­alny, inter­net, komórki. Ani lep­szy ani gor­szy… inny.

…Stary świat. Pamię­tam, kiedy Rodzice kupili pralkę elek­tryczną, lodówkę. Pamię­tam, jak Tata cie­szył się radiem Pio­nier, nasta­wiał Wolną Europę, szu­kał sta­cji, któ­rej nie zagłu­szano. Słu­chał róż­nych audy­cji pochy­lony nad radiem, głos spi­kera odda­lał się i powra­cał. Całą rodziną słu­cha­li­śmy Kaba­retu Mariana Hemara.

Gdyby to było teraz… gdyby czas można roz­cią­gnąć jak gumkę do wło­sów… Oboje z Mamą słu­cha­liby na Youtu­bie pie­śni ope­ret­ko­wych, ope­ro­wych. Wysy­ła­ła­bym Tacie inter­ne­tem tek­sty histo­ryczne, komen­ta­rze i dys­ku­sje wokół nich.

Napi­sa­ła­bym do Rodzi­ców, że w obec­nych cza­sach mogli­by­śmy tele­fo­no­wać kilka razy dzien­nie, są What­sApp, Skype. Żeby­śmy roz­ma­wiali i się nawza­jem widzieli…

Mamu­siu. Nie docze­ka­li­ście tych udo­god­nień…

‒ Dziecko, to nie­ważne, ważne, by się kochać, by mieć dla sie­bie respekt.

Myślę, że tak by Rodzice odpo­wie­dzieli.

Może odda­le­nie, tęsk­nota, czas sub­li­mują uczu­cia? Będąc za oce­anem, pisa­łam listy z Kanady, potem ze Sta­nów. Rodzice pisali do mnie regu­lar­nie, mar­twili się, tęsk­nili. Tata nawet pisał do mnie i mojego syna Tomka wier­sze.

Pisa­li­śmy sobie, że się kochamy… Gdy­bym była obok, na miej­scu, byśmy się uma­wiali, jedli­by­śmy obiad, wspól­nie szli do kościoła, na grób do dziad­ków, spo­ty­kali zna­jo­mych. Byłoby ina­czej, spo­koj­niej. Oma­wia­li­by­śmy drobne sprawy, nie mówi­łoby się o miło­ści, roz­sta­niach, obo­wiąz­kach wzglę­dem rodziny, ojczy­zny; mówi­łoby się o codzien­no­ści. Czas zapewne ina­czej by pły­nął.

To były lata, że gdy się coś psuło, to się to napra­wiało, a nie wyrzu­cało do kosza i kupo­wało nowe. Jakże rodzice byli zajęci. Mama hafto­wała, szyła, tkała, dzier­gała, robiła na dru­tach, popra­wiała, skra­cała, cero­wała. Pamię­tam, jak sie­działa zato­piona w swo­ich myślach, prze­ry­wała ciszę, mówiąc: ‒ Ojej, nic nie robię, a mam tyle do zro­bie­nia…

Zawsze miała dużo „do zro­bie­nia”. Bo wszystko robiła sama. Nie byłam córką, która przej­muje obo­wiązki sprzą­ta­nia, pra­nia, codzien­nych zajęć. Zosta­wiała mi czas na książki, wie­działa, że lubię czy­tać godzi­nami. Oboje z Tatą mówili, że wiele dobrego można czer­pać z ksią­żek, że wnę­trze czło­wieka kształ­tują muzyka, śpiew i lite­ra­tura.

Uży­wała swo­ich okre­śleń, na przy­kład: „Cały dzień za mną cho­dzi smak ser­nika, cze­ko­ladki…”.

Tata nie goto­wał, umiał tylko sobie zro­bić her­batę i przy­go­to­wać na śnia­da­nie owsiankę. Mama się tro­chę pod­śmie­wała z tych jego sta­łych przy­zwy­cza­jeń. Gdy zmarł, widząc, że jest dużo zapa­sów, ugoto­wała sobie raz, potem drugi i trzeci. ‒ Wiesz, bar­dzo ją polu­bi­łam…

I jadła ją odtąd codzien­nie. Podob­nie było tro­chę ze mną, mąż Nor­man lubił owsiankę. Zago­to­wy­wał ją i wykła­dał sobie i mnie na głę­bo­kie tale­rzyki. Na przy­kład gdy wra­ca­li­śmy z podróży, jedli­śmy owsiankę, która zawsze była w spi­żarni. Po śmierci Nor­mana codzien­nie jem owsiankę.

* * *

W swo­ich książ­kach piszę o woj­nie, o ludziach, któ­rych dotknęła w naj­bo­le­śniej­szy spo­sób. Nie piszę o gene­ra­łach, ich roz­ka­zach, ale i o skut­kach tych roz­ka­zów. Jak dotknęły, znisz­czyły rodziny. Wiele wspo­mnień, wiele smęt­ków.

Mama mówiła ze smut­kiem po śmierci Taty: ‒ Nie lubię być sama, nie lubię leżeć w łóżku, wstać z samego rana… różne wtedy myśli mi przy­cho­dzą do głowy.

Pamię­tam, byli­śmy u Ani i Krzy­sia, roz­mowy, przy­go­to­wa­nia do kola­cji. Mama sie­działa na kana­pie, zato­piona w myślach. Nagle… zaczęła pła­kać…

‒ Boże mój, czemu pła­czesz, co się stało? ‒ spy­ta­łam, sia­da­jąc obok.

‒ Pamię­tam ten dzień, poszłam do mia­sta… Była łapanka, ukry­łam się. Wiele godzin leża­łam w jakiejś dziu­rze, dłu­żej niż dzień. Wró­ci­łam do domu po dwóch dniach, tatuś mój, kiedy mnie zoba­czył, roz­pła­kał się.

‒ Mamu­siu kochana, nie myśl o tym…

Ale nie umia­łam jej pocie­szyć… Wielu rze­czy nie umia­łam…, teraz je pamię­tam… Wyrzuty sumie­nia, wspo­mnie­nia…

Żyję zasy­pana małymi tro­skami i w tro­skach wiel­kich o ludzi bli­skich ‒ tak daleko.

Myślę, co by było, gdyby było…

…Gdy­bym nie wyje­chała do War­szawy, do Kanady, do Sta­nów. Zosta­ła­bym w nie­zwy­kłym mie­ście Łodzi; ulica Piotr­kow­ska jest taka piękna… Ogrom­nie lubię dziel­nicę Julia­nów.

Decyzje, decyzje…

Tyle decy­zji, małych, więk­szych, waż­nych… I wtedy, gdy je podej­mu­jemy, ale szcze­gól­nie potem, po latach, wiemy, jak zmie­niły życie nam i naszym bli­skim.

Powie­dze­nie deci­sions, deci­sions…, doty­czy żar­to­bli­wego reago­wa­nia na czy­jeś powstrzy­my­wa­nie się od reak­cji, odkła­da­nia na póź­niej róż­nych małych i więk­szych decy­zji.

Mama pisała w jed­nym z listów: „Nie chcia­łam, byście wyjeż­dżali na zagra­niczne sty­pen­dia”.

* * *

Mama uro­dziła: Henia, Jędru­sia, mnie i Krzy­sia. Jędruś miał chrzest w drugi dzień świąt Bożego Naro­dze­nia, 26 grud­nia 1947 roku. W nocy nagle zmarł.

Do końca życia było to dla Rodzi­ców bole­sne wspo­mnie­nie. W każde święta Mama mówiła o tym ze łzami w oczach. Także kiedy wnu­ko­wie koń­czyli dzie­więć mie­sięcy, kolej­nego dnia mówiła: ‒ Jędruś już nie dożył.

* * *

Lubiła wspo­mi­nać nasze wcze­sne dzie­ciń­stwo, różne myśli i nadzieje. Według opo­wia­dań Mamy, ocze­ku­jąc na moje naro­dziny, mówiła, że chce, aby „to była dziew­czynka”. Mówiła mi po latach, że po moim uro­dze­niu modliła się, aby dziew­czynka była zdolna, skoń­czyła stu­dia, „zoba­czyła świat”. Tata pod­su­wał mi książki. Inte­re­so­wała mnie lite­ra­tura, tro­chę zacie­ka­wiała fizyka, choć była nie­ła­twym przed­mio­tem do nauki. Koja­rzyła mi się z filo­zo­fią, jakby obie się wspie­rały.

Od dzie­ciń­stwa mia­łam dobry kon­takt ze star­szym i młod­szym bra­tem: Heniem i Krzy­siem. Myślę, że dzięki nim ‒ w jakimś stop­niu ‒ nauczy­łam się rozu­mieć chłop­ców. Widzia­łam ich wraź­li­wość, także nie­małe ocze­ki­wa­nia i wyma­ga­nia, jakie przed nimi sta­wiano. Mieli w przy­szło­ści utrzy­mać rodzinę, ważne, by mieli stu­dia i prak­tyczne podej­ście do życia. Wyda­wało mi się, że „łatwiej być dziew­czynką”, widzia­łam moje kole­żanki; nie­które otwar­cie mówiły, że muszą być zalotne i zadbane, aby uwo­dzić chłop­ców.

Podo­bały mi kobiety wykształ­cone, które miały inte­re­su­jące zawody i cie­kawe pasje. Impo­no­wała mi cio­cia Danka, młod­sza sio­stra Mamy, far­ma­ceutka, która posia­dała wła­sną aptekę. Zapra­szała mnie kilka razy na nie­dłu­gie waka­cje, widzia­łam jej wielką pra­co­wi­tość i dumę z osią­gnięć.

* * *

Gdy wyje­cha­łam do Sta­nów na sty­pen­dium Fun­da­cji Kościusz­kow­skiej, już zna­łam Nor­mana. Gdy wyszłam za mąż i zamiesz­ka­łam w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, była to dla Rodzi­ców smutna wia­do­mość.

Po latach z bólem czy­tam listy do mnie… każdy zaty­tu­ło­wany: „Kochana Oleńko, Naj­droż­sza Córko…”.

Biedna Mama pisała: ‒ „Prze­cież chcia­łaś być w Pol­sce, wró­ci­łaś z Kanady…”.

Dla­czego wyje­cha­łaś? Dla­czego Ci się Ame­ryka podoba? Czy Ci nie bra­kuje nas, Pol­ski, mnie?… Byłaś z nami, ale już wyje­cha­łaś…, znowu wyje­cha­łaś…”.

Mijały mie­siące, było lepiej. Mama cie­szyła się z odwie­dzin moich i Nor­mana.

Pisała listy, jakby pogo­dzona, że córki nie ma obok:

Oleńko, 10 czerwca ma być wycieczka do Wro­cła­wia, aby obej­rzeć Pano­ramę Racła­wicką16. Oboje z Tatu­siem chcemy, żeby dzieci i wnuki ją obej­rzały. Heniek nie może poje­chać, bo ma wykłady i nikt go nie może zastą­pić. Może Tomek i Ty przy­je­dzie­cie?

Kwie­cień był zimny, dziś tro­chę cie­plej. 11 maja Tatuś jedzie do War­szawy na 200. rocz­nicę Kon­sty­tu­cji 3 maja,17 otwar­cie Muzeum Histo­rycz­nego im. Romana Dmow­skiego. Henio z rodziną oglą­dali place, chce kupić i ma zamiar się budo­wać.

Pra­cuje 24 godziny na dobę. […] Dzieci mam udane i tylko mogę Bogu dzię­ko­wać, że są tak pra­co­wite, oszczędne i bogo­bojne.

Oleńko, cie­sze się, że juz nie­ba­wem maj i czer­wiec, i Kocha­nie będzie w domu. Całe dnie roz­ma­wiam z Tobą, nawet modląc się w kościele. […]

Ucie­szy­łam się z listu Tomeczka. On jest taki ładny i zdolny, miły, wciąż czuję, jak do mnie się tuli… ale jego cha­rak­ter pisma… nie mogłam odczy­tać. Tatuś czy­tał i Michał, i nie mogli­śmy go prze­czy­tać.

Mijały lata. Pisała:

Współ­czuję bar­dzo Nor­ma­nowi, że jego Mamu­sia jest chora, on tak się trosz­czy.

Oleńko, wszystko byłoby dobrze, żebyś bli­sko mnie miesz­kała.

Przed wyjaz­dem do sana­to­rium w Ustce:

Krzy­sio spi­sał mi godziny odjaz­dów i przy­jaz­dów, bar­dzo się trosz­czy.

Powie­dzia­łam: ‒ Jaki ty jesteś dobry… Krzyś powie­dział: – Mam tylko jedną mamu­się na świe­cie…

Heniek mnie odwiózł. W sana­to­rium lekarz mnie badał. Przed powro­tem do domu kupi­łam po pół kilo łoso­sia dla Henia i Krzy­sia. Kupi­łam także tuń­czyka i małże.

Smutno mi było, że nie mogłam Tobie kupić.

Krzy­sio i Henio wyje­chali. W domu zoba­czy­łam list od Cie­bie, nie zdej­mu­jąc płasz­cza, czy­ta­łam, zdję­cia oglą­da­łam. Śliczne są zdję­cia.

* * *

21 II 1991,

Kochana, Naj­uko­chań­sza Córko Oleńko,

Nie wiesz, ile rado­ści spra­wił mi list i zdję­cia. 14 lutego Tatuś dostał paczkę, a 15 lutego, przed odjaz­dem, dosta­li­śmy list ze zdję­ciami. Nie masz poję­cia, ile rado­ści mi spra­wił list i zdję­cia – tak je cało­wa­łam, że Tatuś mówił, że pewno osza­la­łam. Jak ład­nie wyglą­da­cie na zdję­ciach.

Wyje­cha­łam 15 lutego o godzi­nie 19:07. Krzy­sio cztery razy dzwo­nił, że chce mnie odwieźć, ale powie­dzia­łam, pojadę poże­gnać się z Heniem i może mnie odwie­zie. I tak było. Tatuś nie czuł się dobrze.

Zaje­cha­łam do Ustki na 8:15 rano, a w sana­to­rium byłam o 9:00.

Mam pokój 3-oso­bowy, ładny. Jedna pani z Bia­łe­go­stoku, druga z Węgo­rzewa.

Takie sobie posiłki mamy 3 razy dzien­nie, o 8-ej, 13-ej i 18-ej. Panie cho­dzą wcze­śnie spać, tylko dzien­nik oglą­dają, więc ja się muszę do nich dosto­so­wać.

Pobie­ram zabiegi. Byłam prze­zię­biona, na razie mi prze­szło. Po obie­dzie cho­dzę na spa­cery na dwo­rze. Pogoda jest względna. Teraz jestem po zabie­gach i piszę list do Cie­bie.

Napisz, co Tobie potrzeba, czy chcesz Amol. Oleńko, pamię­tam, jak sypa­łaś kwiatki, chłopcy nale­żeli do mini­stran­tów, przed­sta­wia­łaś Anioła w jesełce, mia­łaś suk­nię litur­giczną do komu­nii świę­tej. Widzia­łaś osło­nięte kar­me­li­tanki. Poszłaś ze mną pie­szo do Czę­sto­chowy18. Dopiero zoba­czy­łam, jaka jesteś zaradna, gdy szu­ka­łaś noc­legu. Uro­dzi­łaś pięk­nego syna i zdol­nego, Bóg Ci bło­go­sła­wił.

Dużo bogo­sła­wieństw Bożych dla całej Rodziny, dla Tomeczka. Ksiądz19 biskup pro­sił, by Cię pozdro­wić, dał dla Cie­bie obrazki.

Stę­sk­niona Mama

Mój orga­ni­sta posta­rał się o słowa „Cześć pol­skiej ziemi”, Henio odbił na xerox i Wam posy­łam. Może Tomek zagra?

Twój ojciec klę­kał przed krzy­żem

Klęk­nij i Ty

i powiedz Chry­stu­sowi,

jak trudno dzi­siaj żyć

Po śmierci Taty Mama pisała:

Oleńko, nie pro­szę nikogo na święta, bo za duża rana i świeża. Jak być bez Tatu­sia… Żebyś Ty, Kocha­nie, była, musia­ła­bym coś zro­bić, ale sama nie jestem w sta­nie.

Kochana Oleńko, podzi­wiam Cie­bie i Twoją ener­gię. Całą pocie­chą jest Tomek i możesz być dumna.

Oleńko, masz takiego dobrego męża, sza­nuj go.

…Współ­czuję bar­dzo, rozu­miem, jak mocno prze­żył śmierć matki. Oleńko, bar­dzo się mar­twię o Twoje serce, jesteś moją opie­kunką. Koń­czę ten list, zostań­cie z Bogiem, dużo bło­go­sła­wieństw Bożych.

Stę­sk­niona Matka

Kochana, Naj­uko­chań­sza Córko Oleńko, Tomku i Nor­ma­nie, tęsk­nię bar­dzo za Wami. Jak się czu­jesz? Cze­kam na tele­fon z utę­sk­nie­niem.

U nas były reko­lek­cje […] Henio zadzwo­nił, że Michał obro­nił pracę magi­ster­ską. Byłam szczę­śliwa, zadzwo­niłam do Krzy­sia. Teraz z Tobą dzielę się tą rado­ścią.

U nas pogoda w kratkę. Tro­chę śniegu, mżawka. Cho­dzę na cmen­tarz. Tatuś mi się przy­śnił.

Cie­szę się, że jesteś zado­wo­lona z życia z Nor­ma­nem.

[…] Kocha­jąca Mama i Bab­cia.

Moja Uko­chana i Naj­droż­sza Córko Oleńko,

Tyle rado­ści na święta, a teraz po świę­tach, smutno było bez Cie­bie i Tomeczka.

Śpie­wa­li­śmy dużo kolęd, byłam zado­wo­lona. Pogoda była nie­mal wio­senna. 18 stycz­nia o 16-ej nasz chór miał kon­cert kolęd, dobrze wypa­dło, byłam zado­wo­lona.

Byłam w kościele św. Krzyża, zapła­ci­łam składkę na KUL, zała­twi­łam wszyst­kie sprawy. Mam prze­rwę seme­stralną do 18 lutego. […] Byłam na ope­retce „Porwa­nie Sabi­nek”. Wró­ci­łam zado­wolna.

Kochana Oleńko, Naj­uko­chań­sza Córko, ile rado­ści spra­wia mi, że dzwo­nisz do mnie. Wiesz, z tej rado­ści poszłam do spo­wie­dzi, aby znowu przy­jąć komu­nię św. w Two­jej inten­cji. 23 kwiet­nia poszłam do kościoła podzię­ko­wać Bogu, że mam Córkę i modli­łam się, […] by miała tyle wia­do­mo­ści co mój Kochany Tatuś i moja polo­nistka. Wszystko się speł­niło.

[…] Oleńko, od kiedy wyje­cha­łaś, zawsze mia­łam smutne święta, Ty z Tomecz­kiem wno­si­li­ście tyle rado­ści. Kocha­nie moje, nie licz na mnie, że przy­jadę, korze­nie już nie wyjeż­dzają…

Chcia­ła­bym, by Nor­man grał, a ja bym śpie­wała…

Cie­szę się, że u Krzy­sia się tak sza­nują. Gdy mówisz, że Nor­man jest dobry, to się bar­dzo cie­szę z Two­jego szczę­ścia.

Stę­sk­niona Matka

Zostań­cie z Bogiem. Niech Bóg ma Was w swo­jej opiece i wra­caj do Pol­ski, bo tu są Twoje korze­nie. Pamię­taj o Bogu.

Kochana Naj­uko­chań­sza Córko Oleńko,

Ile rado­ści mia­łam, gdy do mnie zadzwo­ni­łaś i usły­sza­łam Twój głos. Tak mi smutno było, bo ani listu, ani tele­fonu…, a na drugi dzień dosta­łam list. W liście Twoje zdję­cia ‒ uca­ło­wa­łam je, stoją na kre­den­sie. […]

Kocha­nie, Ty wyje­cha­łaś, Tome­czek poje­chał, a paprotka uschła, zżół­kła.

Zaczę­łam pła­kać, do niej mówić, że wszy­scy mnie opu­ścili, niech stoi ta pusta donica. I wiesz, po dwóch tygo­dniach zaczęła wypusz­czać, jest „już tro­chę” ładna.

…Boże mój… po latach, gdy czy­tam listy Mamy, pła­czę… Jakże ja ją rozu­miem…

Pozwo­liła mi być pta­kiem… wyfru­nę­łam…

Ocean odległości

‒ Ścią­gnę­łam cię myślami… ‒ mówiła, gdy tele­fo­no­wa­łam ‒ Moja uko­chana.

Mamu­nia… ‒ Moja uko­chana córka… Tak mówi­ły­śmy do sie­bie.

Nie ana­li­zo­wała moich błę­dów, byłam jej za to wdzięczna. Z samego rana ze wzru­sze­niem sły­sza­łam jej pół­gło­sem wypo­wia­daną modli­twę, odma­wiała cząstkę różańca z proś­bami o łaski dla dzieci. Wymie­niała nasze imiona i pro­siła o kon­kretne łaski.

* * *

Pamię­tam piękne jej powie­dze­nia… ‒ Odpocz­nij po obie­dzie… niech się żołą­de­czek zawiąże…

Mówiła: ‒ Z wie­kiem gro­ma­dzę kar­teczki, gał­ganki, jakby miały się „przy­dać”, jak­bym nie umiała wyrzu­cić…

Gdy mówi­łam o „dobrych spra­wach”, które się zda­rzyły, odpo­wia­dała: ‒ Tak się cie­szę! Bogu podzię­kuję!

Gdy snu­łam, co chcia­ła­bym zoba­czyć, docze­kać, mówiła: ‒ Żeby twoje oczy widziały…

Gdy uro­dził się Tomek, powie­działa: ‒ Masz dla kogo żyć. Abyś mogła zoba­czyć szczę­ście Tomka, rodziny, cie­szyła się nim.

…Aby widzieć, aby dożyć… ‒ brzmiało to jak bło­go­sła­wień­stwo.

Oczy Mamy widziały szczę­ście oso­bi­ste trojga dzieci. Ślub Henia z Marylką, Krzy­sia z Anią, naro­dziny Tomka, Michałka, Mał­gosi, Pawełka, Łukaszka.

Kiedy wyszłam za mąż za Nor­mana, widzia­łam, jak się nim cie­szy – bo był moim szczę­ściem, czyli jej także.

Moja dumna Mama, pełna tkli­wo­ści, czu­ło­ści, i także ener­giczna i zadziorna.

* * *

Gdy kicha­li­śmy, mówiła: „Daj Boże zdrówko”. Wycho­dząc z miesz­ka­nia, zamy­ka­jąc drzwi na klucz, żegnała się i mówiła: – Od nagłej i nie­spo­dzie­wa­nej śmierci zacho­waj nas, Panie…

Ostat­nie cztery dni w jej miesz­ka­niu spę­dzi­ły­śmy razem. Zro­bi­łam zakupy, poszłam do apteki, kupi­łam wita­miny, zro­bi­łam pra­nie, zmie­ni­łam pościel. Zro­bi­łam Mamie pedi­cure. Usma­ży­łam rybę pangę. Było dobrze. Nie wie­dzia­ły­śmy, że odtąd zacznie się nowy okres. Ciężki i smutny.

‒ Zostań jesz­cze jeden dzień… ‒ pro­siła.

‒ Mamo, muszę wra­cać do War­szawy, Nor­man jest tam sam; przy­je­dziemy oboje za tydzień.

Dla­czego nie zosta­łam jesz­cze jeden dzień…? Wró­ci­łam do War­szawy, zate­le­fo­no­wa­łam. Póź­niej wie­czo­rem, o 21.00 jesz­cze raz.

‒ Powiedz, żeby mnie zabrano, żeby po mnie Krzy­sio lub Henio przy­je­chał, mówiła bez składu.

‒ Mamo, rano będzie Henio, zrobi ci śnia­da­nie.

Ostatni dzień Mamy w jej miesz­ka­niu. 26 maja – w Dzień Matki – już jej tam nie było.

* * *

W ponie­dzia­łek o 7.00 rano zate­le­fo­no­wał Henio: ‒ Mamy nie ma. Miesz­ka­nie puste.

Przez sie­dem mie­sięcy była „u zakon­nic”, ale nie była to atmos­fera zna­nych jej sióstr sale­zja­nek.

Pamię­tam, kilka lat wcze­śniej wró­ciła z wizyty w domu dla wete­ra­nów, była z chó­rem, śpie­wali im.

Popła­kała się. ‒ Tacy sami, bez rodzin… ‒ mówiła.

‒ Mamo, jest im dobrze, pró­bo­wa­łam mówić… choć wie­dzia­łam, że to… nie­prawda.

Opium, kasztany „dla Oleńki”

Lubiła zapach moich per­fum Opium. Mówiła, że zna­joma chó­rzystka też ich uży­wała.

Kiedy jej poda­ro­wa­łam, cie­szyła się bar­dzo, ale per­fu­mo­wała się rzadko, „od wiel­kiego święta”. Była już słaba, gdy mi poka­zała uzbie­rane bute­leczki w szafce. ‒ Trzy­mam je dla cie­bie, nie uży­wam wiele, wiem, że je lubisz i niech będą ode mnie pre­zen­tem.

Zbie­rała dla mnie kasz­tany, a ja się nimi cie­szy­łam, wkła­da­łam do kie­szeni, zabie­ra­łam do walizki, wio­złam do Sta­nów. Mam je w róż­nych miej­scach w domu, na półce, w szu­fla­dzie, torebce.

Kiedy mówi­łam:

– Mamo, przy­jadę w maju, w czerwcu pojadę do Zako­pa­nego, może obie poje­dziemy….

‒ Dziecko, oby­śmy tylko zdrowe były ‒ odpo­wia­dała.

* * *

W 2008 roku dosta­łam sty­pen­dium Ful­bri­ghta, byłam sty­pen­dystką we wła­snym kraju. Przy­le­cie­li­śmy z Nor­ma­nem (i z kotami) do Pol­ski. Póżną jesie­nią mie­li­śmy pole­cieć do Sta­nów, Nor­man miał mieć zabieg chi­rur­giczny oka. Prze­dłu­ży­li­śmy wylot o dwa tygo­dnie, bo z Mamą nie „działo się dobrze”. Wyje­cha­li­śmy 30 grud­nia, pla­no­wa­łi­śmy powró­cić wcze­sną wio­sną.

Przy­le­cia­łam w nie­całe trzy tygo­dnie póź­niej.

Rano 16 stycz­nia 2009 roku zadzwo­nił Henio, że Mama zmarła.

Niepojęte

…Nie obu­dzi­łam się w nocy, jak stało się 17 lutego 1992 roku, gdy Tata miał zawał serca. Jest to jedno z nie­po­ję­tych zja­wisk w moim życiu… Obu­dzi­łam się w nocy, i powie­dzia­łam Nor­ma­nowi, że zadzwo­nię do domu.

‒ Tele­fo­no­wa­łaś dwa dni temu ‒ powie­dział.

‒ To nic, zadzwo­nię ‒ odpo­wie­dzia­łam.

Poszłam do salo­niku, wykrę­ci­łam numer. Tele­fon ode­brała Mama, mówiąc, że Tata wła­śnie wyszedł do Insty­tutu Histo­rii. Po chwili usły­sza­łam gło­śne puka­nie w drzwi.

‒ Mamo, zobacz, co się dzieje, ja zacze­kam. Odło­żyła słu­chawkę, otwo­rzyła drzwi.

Usły­sza­łam męski głos i Mamy: ‒ O Boże…

Pode­szła do tele­fonu i powie­działa

‒ Tatuś zasłabł, dzwo­nią po pogo­to­wie.

Zadzwo­ni­łam za dwa­dzie­ścia minut…

‒ Zabrali Tatu­sia do szpi­tala, wzię­łam jego teczkę. Powie­dzia­łam, że Oleńka dzwoni, patrzył na mnie, z tru­dem łapał oddech, ciężko oddy­chał.

‒ Mamo, pomogą mu w szpi­talu… Zadzwo­nię za dwie godziny.

Zadzwo­ni­łam za dwie godziny, pyta­jąc: ‒ Mamu­siu, jak Tatuś?

‒ Tatuś nie żyje, odpo­wie­działa, pła­cząc.

* * *

Mój Tata, Hen­ryk Ziół­kow­ski

Jest list od Taty pisany do nas, dzieci, który budzi we mnie wielką tkli­wość.

26.6.1955 Kochany Heniu­siu, Oleńko i mały Krzy­siu, Twój list Heniu­siu otrzy­ma­łem i bar­dzo się cie­szę, że Mamusi słu­chasz. […] Oleńce i Krzy­siowi Kocha­nemu nie doku­czaj. Oleńko, bądź grzeczna i słu­chaj Mamusi. Heniuś, może mi się uda przy­wieźć z sobą dużego śli­maka w sko­ru­pie, ogro­do­wego, który żyje bez wody. Przy­wiozę Ci Heniuś drzewo kor­kowe, ale tylko gałązkę. Ucz się pil­nie, to będzie Ci dobrze w życiu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Anto­nina z Laś­kie­wi­czów Ziół­kow­ska. [wróć]

2. Towa­rzy­stwo św. Fran­ciszka Sale­zego (łac. Socie­tas Sancti Fran­ci­sci Sale­sii; skrót zakonny SDB) – zostało zało­żone w 1859 roku przez ks. Jana Boskę (1815–1888), zna­nego też jako Don Bosco, w celu kon­ty­nu­owa­nia jego pracy z mło­dzieżą i dziećmi. Zaprzy­jaź­nione z Mamą sio­stry w kaplicy łódz­kiej – to: Halina Naj­mo­wicz, Jadwiga Kon­dra­do­wicz, Wanda Michal­ska, Aniela Olczyk i Geno­wefa (nie pamię­tam nazwi­ska). [wróć]

3. Łódź, ulica Fran­cisz­kan­ska 85. Obec­nie kaplica mie­ści przy ulicy Brauna 5. [wróć]

4. Pełna nazwa: Pod wezwa­niem Naj­święt­szego Serca Jezu­so­wego i św. Marii Mał­go­rzaty Ala­co­que. [wróć]

5. O Ojcu, Hen­ryku Ziół­kow­skim, piszę w książce Ulica Żół­wiego Stru­mie­nia; wyda­nia: Dom Książki, War­szawa 1995 oraz Wydaw­nic­two Twój Styl, War­szawa 2004. [wróć]

6.Oto dziś dzień krwi i chwały z 1831 roku, muzyka: Karol Kur­piń­ski, słowa: Karol Sien­kie­wicz. [wróć]

7.War­szaw­skie dzieci…, muzyka: Andrzej Panuf­nik, słowa: Sta­ni­sław Ryszard Dobro­wol­ski. [wróć]

8.Czer­wone maki…, muzyka: Alfred Schutz, słowa: Ref-Ren Sta­ni­sław Konar­ski. [wróć]

9. Alek­san­dra Ziół­kow­ska-Boehm, Korze­nie są pol­skie, BGW, War­szawa 1992. [wróć]

10. Wiki­pe­dia podaje: Słowa „Pierw­szej Bry­gady”, do melo­dii „Mar­sza Kie­lec­kiego” powsta­wały żywio­łowo, ukła­dane na kwa­te­rach i w oko­pach. Po 1925 roku zostało usta­lone, że pierw­sza pod­sta­wowa wer­sja tek­stu powstała latem 1917 roku w pociągu wio­zą­cym inter­no­wa­nych legio­ni­stów do Szczy­piorna i w samym obo­zie. Osta­tecz­nie, w końcu lat trzy­dzie­stych, w Woj­sko­wym Insty­tu­cie Histo­rycz­nym sąd polu­bowny orzekł, że auto­rem trzech pierw­szych zwro­tek jest lite­rat, puł­kow­nik Andrzej Hała­ciń­ski, a sze­ściu zwro­tek – ofi­cer Legio­nów Tade­usz Bier­nacki. W pierw­szych latach po pierw­szej woj­nie świa­to­wej Andrzej Hała­ciń­ski nie przy­zna­wał się do autor­stwa słów utworu, jed­nak póź­niej oświad­czył to publicz­nie i przed­sta­wił dowody na to, że jest ich auto­rem. [wróć]

11. Piszę o tym w Ulicy Żół­wiego Stru­mie­nia. [wróć]

12. Jerzy Gie­droyc mówił, że Pol­ską rzą­dzą dwie trumny: Romana Dmow­skiego i Józefa Pił­sud­skiego. [wróć]

13. Sve­tlana Gut­kina, Wywiad z Ada­mem Zaga­jew­skim, Cul­ture.pl, 14 czerwca 2020, dostęp: https://cul­ture.pl/pl/arty­kul/adam-zaga­jew­ski-inte­re­suje-mnie-wiersz-kto­rego-jesz­cze-nie-napi­sa­lem-wywiad. [wróć]

14. Geno­wefa ze Szczy­pior­skich Laś­kie­wicz. [wróć]

15. Marianna Szczy­pior­ska, Win­cen­tyna Ziół­kow­ska, Pau­lina z Rychlew­skich Sta­wiń­ska-Fli­śnik, Geno­wefa ze Szczy­pior­skich Laś­kie­wicz. [wróć]

16. Wielki obraz olejny Bitwa pod Racła­wi­cami, nama­lo­wany w latach 1893–1894 przez zespół mala­rzy pod kie­run­kiem Jana Styki i Woj­cie­cha Kos­saka. Przed­sta­wia jeden z waż­niej­szych epi­zo­dów insu­rek­cji kościusz­kow­skiej 1794 roku ‒ zwy­cię­stwo wojsk pol­skich pod dowódz­twem gen. Tade­usza Kościuszki, naczel­nika powsta­nia, nad woj­skami rosyj­skimi. Do dru­giej wojny świa­to­wej był wysta­wiany we Lwo­wie. [wróć]

17. Kon­sty­tu­cja uchwa­lona 3 maja 1791 roku ‒ ustawa regu­lu­jąca ustrój prawny Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów. Kon­sty­tu­cja 3 maja była pierw­szą w Euro­pie i drugą na świe­cie (po ame­ry­kań­skiej z 1787 roku) spi­saną kon­sty­tu­cją. [wróć]

18. Byłam z Mamą dwu­krot­nie na pie­szej piel­grzymce z Łodzi do Czę­sto­chowy (lipiec 1967 i lipiec 1968). Mama odbyła piel­grzymkę w sumie 11 razy. [wróć]

19. Ks. bp dr Jan Kulik (1918‒1995) ‒ patrz: Alek­san­dra Ziół­kow­ska, Die­ce­zja Łódzka i jej biskupi w świe­tle doku­men­tów, Die­ce­zjalne Wydaw­nic­two Łódz­kie, Łódź 1987. [wróć]