Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
Rok wydania: 2015
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta książka jest tania.
KUPUJ LEGALNIE.
NIE KOPIUJ!
Nelly Astelli Hidalgo
Alexis Smets SJ
OCALIĆ TO,
CO ZGINĘŁO
UZDROWIENIE WEWNĘTRZNE
Nihil obstat: L.dz. 238/98
Za pozwoleniem
Przełożonego Prowincji Polski Południowej
Towarzystwa Jezusowego – o. Adama Żaka SJ
Kraków, 16 października 1998 r.
Książka nie zawiera błędów teologicznych
Tytuł oryginału
Sauver ce qui était perdu
La guérison intérieure
Tłumaczenie
Alina Liduchowska
Redakcja
Barbara Borowska
Korekta
Magdalena Myjak
Grafika i skład
Bogumiła Dziedzic
© by Editions Saint-Paul,
6 rue Cassette, 75006 Paris
© by Mocni w Duchu
£ódŸ 2015
ISBN 978-83-61803-40-9
Mocni w Duchu – Centrum
90-058 Łódź, ul. Sienkiewicza 60
tel. 42 288 11 53
mocni.centrum@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl
Zamówienia
tel. 42 288 11 57, 797 907 257
mocni.wydawnictwo@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl/sklep
Wydanie trzecie
„A teraz, Panie (...), wyciągać będziesz swą rękę, aby uzdrawiać i dokonywać znaków i cudów przez imię świętego Sługi Twego, Jezusa.”
Dz. 4, 30
„A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach.”
Ml 3, 20
„Czymże zatem jest Kościół? Jest wspólnotą ludzi bezradnych wobec zła, lecz otwierających Miłosierdziu Bożemu na oścież drzwi swoich serc.”
Bernard Bro OP
„Misją Kościoła jest dotrzeć do samych korzeni pierwotnego rozdarcia grzechu, aby dokonać tam uzdrowienia i przywrócić, by tak rzec – stan pierwotnego pojednania.”
Jan Paweł II
Wstęp
Jezus, który przyszedł „ocalić to, co zginęło”, gorąco pragnie „zatrzymać się u nas”, tak jak zatrzymał się u Zacheusza.
Jakże boimy się stanąć w świetle! Jesteśmy przywiązani do naszych dawnych przewinień, wolimy zakładać maski i pozorować szlachetne uczucia. Ukrywamy zastarzałe rany, choć ból wciąż daje się nam we znaki. Pozostajemy skrępowani i agresywni.
Chcielibyśmy służyć Bogu, lecz nasze dotychczasowe sprzeciwianie się Jego woli czyni nas do tego niezdolnymi.
Wszystko jednak staje się możliwe, gdy Pan przychodzi opatrzyć nasze zranienia...
Oto właśnie, co zdarzyło mi się przeżyć dzięki spotkaniu z Nelly Astelli. Gdy ją poznałem, od niemal siedmiu lat byłem już duszpasterzem więziennym. Wierzyłem, że Bóg błogosławi moim wysiłkom. Od dłuższego czasu pragnąłem służyć najbardziej potrzebującym i wreszcie mogłem to robić! W rzeczywistości oszukiwałem jednak samego siebie; nie przypuszczałem, że praca z więźniami jest ucieczką przed budzącym we mnie sprzeciw światem zewnętrznym.
Stałem się kimś w rodzaju opiekuna społecznego, pochłoniętego mnóstwem posług socjalno-charytatywnych. W istocie rzeczy pod tym działaniem skrywałem nieumiejętność czynienia dobra, jakiego chciałem dla więźniów. Nie mogłem już znieść ciągłych ograniczeń w życiu więziennym i uciążliwości systemu, rządzonego najczęściej przez głupotę i niegodziwość. Byłem nerwowy i zapalczywy. Udzielał mi się panujący w więzieniu duch buntu. Niezwykle gwałtowne rozruchy odebrały mi w końcu równowagę psychiczną.
Dzięki Nelly pojąłem, że Jezus pragnie „zatrzymać się u mnie”, by „ocalić to, co zginęło”. Chciał On uleczyć moją zranioną uczuciowość, spalić w ogniu swojej miłości wszystkie lęki i urazy. W moim sercu – podobnie jak w sercach moich braci – zamierzał dokonać czegoś, co przerastało ludzkie możliwości. Wszelkie blizny i rany wychodzą na jaw nieuchronnie, mimo naszych wysiłków, by zachować je w sekrecie. Utrudniają one relacje z Bogiem i bliźnimi; paraliżują całe życie wewnętrzne.
Przez modlitwę uzdrowienia Jezus przyszedł wskazać, dotknąć i uzdrowić skutki bolesnych wydarzeń mojego życia, naświetlić sytuacje konfliktowe i uwolnić od wspomnień, które ciążyły mi i które próbowałem zepchnąć w niepamięć.
Modlitwa Nelly za mnie dała początek prawdziwemu, nowemu nawróceniu i przynoszeniu owoców; pozwoliła mi zachwycić się potęgą Zmartwychwstałego!
W kilka miesięcy później Nelly zachęciła mnie do wspólnej modlitwy za osoby, które o to prosiły. Odkryłem cudowną posługę uzdrowienia wewnętrznego.
Modlitwa o uzdrowienie, która tutaj będzie przedstawiona, może przyjść z wydatną pomocą wielu chrześcijanom. Może ona przynieść kapłanom nowe światło w pełnionej przez nich służbie. Drogą autentycznej mistyki wiedzie ona do życia na wskroś chrystocentrycznego, szeroko otwartego na działanie Ducha. Kształtuje pokolenie chrześcijan wolnych i odpowiedzialnych, wiarygodnych świadków żyjącego Chrystusa.
Dziękuję, że dla mnie i dla setek innych osób, które miały szczęście ją spotkać, Nelly była wysłanniczką światłości, że otwarła nasze serca na żywe Słowo Boże i życie w Duchu Świętym.
Dlatego właśnie poprosiłem ją, aby na chwałę Bożą, uczestnicząc w budowaniu Ciała Chrystusowego, podzieliła się z nami swoim doświadczeniem. Znajdziemy tu nieocenione skarby.
Za szczególnie wartościowe uważam osobiste świadectwo Nelly, która opuściła wszystko, aby odpowiedzieć na wezwanie Chrystusa i żyć wyłącznie Ewangelią, służąc swoim braciom i siostrom początkowo w Chile, później także w Europie, Izraelu i w innych miejscach.
Niezmierną radością było dla mnie spotkanie z tą świecką kobietą, zauroczoną postacią Chrystusa i prowadzącą swoich braci do poznania źródła wszelkiego uzdrowienia.
Gdy Nelly mówi o Chrystusie, czyni to w sposób zdumiewający. Jest On dla niej rzeczywiście Bogiem żywym, zmartwychwstałym, obecnym w jej własnym i naszym życiu, w Kościele i w całym świecie. Imię Jezusa mieszka na jej ustach i w sercu, niosąc pokój przewyższający wszelki umysł.
Na takim podłożu bez przeszkód rozwijają się dary Ducha Świętego – łaska wiary i modlitwy, ufność i pewność, wolność wewnętrzna i prostota, łaska radości.
Charyzmaty objawiają się wówczas całkowicie spontanicznie. „Trzeba zachować prostotę wobec tego, co nadprzyrodzone” – lubi powtarzać Nelly. Dlaczego więc Bóg nie miałby upodobać sobie w obdarzaniu własnych dzieci, które „otwierają Miłosierdziu Bożemu na oścież drzwi swoich serc”, słowem poznania, proroctwami, mądrością i rozpoznawaniem, a nawet darem uzdrawiania – charyzmatami koniecznymi, by dopomóc choremu bratu lub siostrze?
Prawdziwym skarbem jest także optymistyczna wizja człowieka i jego przeznaczenia. Najbardziej chorego, zrozpaczonego, a nawet zdeprawowanego człowieka, który otwiera serce przed Bogiem, Pan przyjmuje w sposób właściwy jedynie sobie, uwalniając od wszelkiego bezużytecznego cierpienia i niosąc integralne zbawienie – ciała, duszy i ducha (por. 1 Tes 5, 23). Bóg jest Ojcem i tylko w Jego miłosiernej miłości człowiek odnajduje swój początek i cel ostateczny.
Modlitwa o uzdrowienie to łatwy temat. Można napisać o niej wiele stron. Co przyniesie jednak ich konfrontacja z rzeczywistością; jak zostaną one przyjęte przez najbardziej doświadczonych, najbiedniejszych, zrozpaczonych i chorych?
Najwspanialsze jest – i mogę to potwierdzić – że Nelly nie obawia się spotkania z tymi osobami na obszarze ich własnego ubóstwa. Właśnie wtedy Bóg dokonuje za jej pośrednictwem cudów, których świadkiem byłem niejednokrotnie!
Mogę także zaświadczyć o skutkach własnej modlitwy w szpitalach, u chorych czy też w celach więziennych – modlitwy, której nauczyła mnie Nelly. Mimo słabej wiary, wiem, że Pan usłyszał wołanie mojej prośby za wszystkich szczególnie uprzywilejowanych w Jego miłości. Jezus nadchodził ze swoim wyzwoleniem tam, gdzie z ludzkiego punktu widzenia zmiany wydawały się niemożliwe. Przywracał pokój i zaufanie, odwodził od samobójstw. Dotykał ciał, serc i ducha. Umacniał wiarę chorych, jednocząc ich ze sobą w swojej Męce.
Dziękuję za to Bogu, który pozwolił nam ujrzeć wielkość i piękno swojego stworzenia, doświadczyć nieskończonej miłości swego ojcowskiego Serca.
Obyśmy zrozumieli, że nie ma uzdrowienia bez radykalnego nawrócenia ku Jezusowi Chrystusowi, bez modlitwy i życia sakramentalnego! Obyśmy poznali moc przebaczenia, podstawę wszelkiego uzdrowienia wewnętrznego!
„Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla [uzyskania] pomocy w stosownej chwili” (Hbr 4, 16).
A. S.
Zesłanie Ducha Świętego, 1986
Rozdział 1
Odkrycie Odnowy w Duchu Świętym. Powołanie do modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne
ALEXIS SMETS — Od ponad dziesięciu lat służysz bliźnim swoją modlitwą i prowadzeniem rekolekcji w Chile i innych krajach. Czy możesz nam opowiedzieć, w jaki sposób zetknęłaś się z Odnową w Duchu Świętym?
NELLY ASTELLI — Przeżywałam wtedy czas próby; byłam u kresu sił. Pewnego dnia, w moim pokoju, upadłam na kolana przed Bogiem i powiedziałam: „Jeśli nie odmienisz mojego życia, stanie się coś strasznego”.
W kilka dni później całkiem niespodziewanie odkryłam Odnowę.
Mąż jednej z moich sióstr zmarł wcześniej na chorobę nowotworową. Teraz ona sama była poważnie chora. Zapytałam, czy nie słyszała o którejś z grup modlitewnych, których istnienie w naszym kraju, Chile, sygnalizowała prasa. Ktoś wreszcie poinformował nas, że w szpitalu gromadzi się na modlitwie niewielka grupa osób. Zachęciłam siostrę do udziału w ich spotkaniu i poprosiłam przyjaciółkę, by ją tam zaprowadziła.
Siostra udała się na spotkanie modlitewne po raz pierwszy w życiu. Za drugim razem zdecydowałam się jej towarzyszyć. Chciałam zaczekać na zewnątrz, siostra nalegała jednak, abym weszła razem z nią. Byłam katoliczką i nie miałam najmniejszej ochoty modlić się wspólnie z grupą, którą uważałam za protestancką. Poczułam co prawda ulgę na widok prowadzących modlitwę zakonnic – Holenderki i Niemki, moje pierwsze wrażenia nie były jednak korzystne, wręcz przeciwnie!
Po wyjściu długo zżymałam się na spotkanych tam ludzi, utrzymując, że zachowują się jak protestanci. To, co ujrzałyśmy, było dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Wypożyczyłam jednak w bibliotece wszystkie wydane w owym czasie publikacje na temat Odnowy Charyzmatycznej. Był rok 1974. Książki katolickich autorów wywodzących się z Odnowy stanowiły jeszcze rzadkość. Istniały jedynie świadectwa protestantów, Dawida Wilkersona, Nicky’ego Cruza i innych. Największe wrażenie wywarła na mnie książka Merlina Carothersa La puissance de la louange (Moc uwielbienia). Jej lektura odegrała decydującą rolę w moim życiu, gdyż samo spotkanie modlitewne raczej zniechęciło mnie do następnych. Grupa wydała mi się zbyt oryginalna, a praktyki – niezupełnie „katolickie”.
Ku mojemu ogromnemu zdumieniu, następnego wtorku, mimo wyrażonych wcześniej krytycznych uwag, to ja właśnie najbardziej chciałam uczestniczyć w modlitwie. Podzieliłam się z siostrą spostrzeżeniem, że charyzmatycy praktykowali „wkładanie rąk” podobnie jak zielonoświątkowcy. Tych ostatnich poznałam dobrze już w dzieciństwie. Było ich wielu w naszej chilijskiej miejscowości. Zielonoświątkowcy ewangelizują tam, gdzie nie ma parafii katolickich. Do ich grup należą zazwyczaj bardzo prości ludzie. Odwiedzałam ich niejednokrotnie, obserwowałam zwyczaje, a czasem prosiłam nawet o modlitwę. Często zapraszali mnie na spotkania modlitewne, moja odpowiedź brzmiała jednak zawsze tak samo: „Jestem katoliczką, nie mogę zostać z wami”. Można powiedzieć, że w pewien sposób się nimi posługiwałam.
„Charyzmatycy wkładają ręce jak zielonoświątkowcy. Dlaczego nie mieliby się za ciebie pomodlić?” – zapytałam siostrę. Tego wtorku, ze względu na postępującą chorobę, poprosiła ona holenderską zakonnicę o modlitwę z włożeniem rąk. „Za twoją siostrę także” – dodała zakonnica, chwytając moją dłoń i sadzając mnie obok.
W tym miejscu czekał na mnie Pan. Zakonnica położyła ręce na mojej głowie i zaczęła śpiewać w językach. Z najwyższym zaskoczeniem stwierdziłam, że mogę przetłumaczyć słowa jej pieśni. Nie do wiary! Znaczyły one: „Moja córeczko, szukałem cię wszędzie. Gdzie się podziewałaś? Jestem szczęśliwy, że tu przyszłaś”. Zupełnie jakby Pan śpiewał mi kołysankę. Byłam olśniona.
Myślę, że przeżyłam wtedy wylanie Ducha Świętego. Nie roztrząsałam zbytnio tego, co nastąpiło później. Zaczęłam systematycznie żyć modlitwą. Oczywiście modliłam się od dzieciństwa na sposób, jaki wpoiła mi babka. Teraz jednak modlitwa stała się osobistą rozmową z Chrystusem. Moje zdumienie wzrosło jeszcze bardziej, gdy otrzymałam dar śpiewu w językach.
Pewna, że zwariowałam i mam urojenia, wróciłam do książki Merlina Carothersa. Czytając ją powtórnie, zrozumiałam, że autor opisywał tam własne przeżycia. Było dla mnie istotne, że mogę powiedzieć: „Doświadczam dziś tego, co ów człowiek i pozostaję w zgodzie ze sobą”.
Odkrycie śpiewu w językach było jednym z najważniejszych odkryć w moim życiu. Dzięki niemu Jezus stał się mi bliski, a napełniająca mnie podczas śpiewu obecność przynosiła głęboki pokój i niezmierzoną radość. Kosztowałam nieznanej dotąd przyjaźni z Panem. Był to początek niezwykłej przygody. Nie wiedziałam jeszcze, co się dzieje; byłam pełna obaw. Odpowiedzialni w Odnowie nie rozumieli z tego niestety więcej niż ja – chcieli nawet mnie egzorcyzmować, ponieważ otrzymałam dary Ducha Świętego!
Zebrałam wtedy kilka osób i zaczęłam organizować spotkania w kaplicy na wzgórzu, gdzie mieszkaliśmy. Modląc się, poszcząc i korzystając z innych środków, jakich dostarcza nam życie chrześcijańskie, starałam się odgadnąć, czego oczekuje ode mnie Bóg. Z Biblii przemawiał On do mnie słowami „Ja jestem Pan!”. „Tak, musisz, stać się moim Panem, bo nie wiem, którędy posuwać się naprzód” – odpowiadałam.
Nieco później wzięłam udział w rekolekcjach. Pozwoliły mi one pogłębić relacje z Bogiem i przyniosły rozeznanie co do niedawnych przeżyć. Zdałam sobie sprawę, że Pan chciał mi o czymś powiedzieć. Pragnął, abym nie przykładała wagi do charyzmatów. Bóg oddaje nam je do dyspozycji, abyśmy Mu służyli. Są niezbędne. Miałam jednak nauczyć się prostoty wobec tego, co nadprzyrodzone, nie próbując przywłaszczać sobie darów Ducha Świętego. Tym lepiej, jeżeli je posiadam; równie dobrze, jeśli ich nie otrzymałam. Kojarzą mi się one trochę z lampkami na choince, które zapalają się i gasną. Objawiają się lub zanikają zgodnie z wolą Bożą; przyznanie mi ich przez Pana lub Jego odmowa nie jest moim zmartwieniem.
Ja także czułam w sercu pragnienie bycia narzędziem w rękach Bożych. Pomyślałam, że z gitary lub skrzypiec, na których nikt nie gra, nie wydobywa się dźwięk. Podobnie jest z każdym z nas. Jesteśmy w pełni wolni przed obliczem Pana. Chce On jednak posługiwać się nami i przez nas działać. Narzędzie, jakim jesteśmy, winno być całkowicie przezroczyste, aby Bóg mógł okazywać swoją moc i dokonywać uzdrowień – jak zechce i kiedy zechce.
A. — W ciągu kilku lat przeżyłaś wiele nowych zaskoczeń...
N. — Rzeczywiście. W latach 1974-1979 poczyniłam wszystkie fundamentalne odkrycia, którymi żyję dzisiaj; wtedy też usłyszałam wezwanie do modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne. Nakłoniła mnie do niej moja wspólnota, gdyż przez około półtora roku należałam już do Odnowy. Bracia i siostry przekonywali mnie, że posiadam dar rozeznania i inne konieczne predyspozycje.
A. — Czy praktykowano wtedy posługę modlitwy o uzdrowienie?
N. — Tak, chodziło jednak o uzdrowienia fizyczne. W całej Odnowie obserwowano cudowne powroty do zdrowia za sprawą Bożą. Zdarzały się uzdrowienia chorych na raka, cukrzycę i inne poważne choroby. Niecodziennego uzdrowienia doznała u nas kobieta w końcowym stadium cukrzycy. Chorej groziła śmierć, gdy ktoś doradził jej, aby „poszła do modlących się w kaplicy”. Bóg dotknął jej natychmiast. Cud nie polegał na zaniku cukrzycy, ale na powstrzymaniu jej rozwoju. Dziś osoba ta ma wystarczająco dużo sił do pracy, choć przedtem osłabienie przykuwało ją do łóżka.
A. — Zaczęliście więc od modlitwy o uzdrowienie fizyczne?
N. — Tak. Musiałam jednak sporo się nauczyć. Chcemy być dostrzegani, zdobywać uznanie, szukamy próżnej chwały! Uzdrowienie fizyczne jest bardziej spektakularne niż uzdrowienie wewnętrzne. O wiele silniej poruszyłoby nas otrzymane wkrótce po włożeniu rąk uzdrowienie osoby z ciężką chorobą płuc niż uzdrowienie wewnętrzne.
Pojawił się także nowy problem. Po trzech latach posługi, między rokiem 1974 a 1976, zauważyliśmy, że uzdrowienia fizyczne były rzeczywiście oszałamiające – ustępowały schorzenia serca, nowotwory i inne nieuleczalne choroby. Równocześnie stwierdziliśmy jednak, że ci sami ludzie, którzy wcześniej doznali uzdrowienia, wracali do nas bardziej chorzy niż poprzednio. Dlaczego? Czyżby Pan nie uzdrawiał raz na zawsze? Czy popełniliśmy jakiś błąd? Zadawaliśmy sobie mnóstwo pytań...
Pojęłam wtedy, że nie wolno nam przeoczyć żadnego znaku danego przez Boga. To, co się działo, było znakiem dla nas, Jego sług, że powinniśmy wytrwać i czynić postępy.
Duch Święty nadchodzi po to, byśmy posuwali się naprzód. Nie chce On, by człowiek pozostał na brzegu, ale by wypłynął na głębię. Tajemnice i mądrość Boga nie mają granic. To my narzucamy granice Jego działaniu i darom.
Doświadczenie uzdrowień fizycznych było więc zachętą do pogłębienia naszej służby. Jest oczywiste, że większość chorób ma charakter psychosomatyczny; objawy fizyczne bywają często znakiem, symptomem chorób psychiki lub ducha, biorących początek od jakiegoś bolesnego wydarzenia z czasów młodości, dzieciństwa, a nawet życia w łonie matki.
Byłam wstrząśnięta widokiem ludzi powracających w bardziej zaawansowanym stanie chorobowym niż przed modlitwą o uzdrowienie. Bóg udzielił mi jednak łaski zrozumienia, że modliliśmy się do tej pory o uzdrowienie objawów, nie zaś przyczyn.
Zagłębiłam się w lekturze książek mówiących o uzdrowieniu wspomnień; ich treść była jednak nader powierzchowna. Nie mogły mnie zadowolić. Postanowiłam więc rozważyć tę kwestię podczas modlitwy. Było konieczne, aby Pan ukazał nam, co leży u podstaw różnorodnych chorób. Wtedy właśnie dowiedzieliśmy się, że ich źródłem w każdym przypadku jest brak przebaczenia.
A. — Docieramy tu do sedna problemu i jeszcze do niego powrócimy. Doświadczenie, które nabyłaś w dziedzinie modlitwy o uzdrowienie, jest imponujące. Jej przebieg został opracowany przez ciebie w szczegółach. Jak ustaliłaś jej zasady?
N. — Geneviéve, moja siostra, cierpiała od wielu lat na depresję. Wszystkie pochmurne dni spędzała w łóżku. Matka twierdziła zawsze, że nic dobrego z niej nie będzie! Pewnego dnia zapytałam ojca Agustina, jezuitę, wspólnie z którym zaczęliśmy organizować rekolekcje, czy można jakoś jej pomóc. „Powinnaś zacząć naukę od własnej rodziny” – odpowiedział mi. Zachodziłam w głowę, jak to zrobić. Sądziłam, że modlitwa za osobę w stanie ciężkiej depresji jest przyjęciem zbyt wielkiej odpowiedzialności.
Na domiar złego, siostra nie modliła się i nie przystępowała do sakramentów. Wierzyła w Boga, lecz nie praktykowała. Uznałam wtedy, że powinnam trwać wiernie na modlitwie w jej intencji. Musiałam zastąpić ją w tym, do czego nie była zdolna. Zaczęłam więc wstawiać się za nią modlitwą obejmującą czas od urodzenia aż do chwili obecnej, nie zaś modlitwą za życie płodowe, którą odkryłam później. Geneviéve miała wtedy dwadzieścia pięć lat.
A. — Po prostu przedstawiałaś Panu kolejne etapy jej życia?
N. — Tak. Powierzałam Mu też wszystkie bolesne zdarzenia, jakie przeżyła. Przypomniałam sobie, że jako dwuletnie dziecko upadła na piec.