Ocalić to, co zginęło - Nelly Astelli Hidalgo, Alexis Smets SJ - ebook

Ocalić to, co zginęło ebook

Nelly Astelli Hidalgo, Alexis Smets SJ

0,0

Opis

Przez modlitwę uzdrowienia Jezus przyszedł wskazać, dotknąć i uzdrowić skutki bolesnych wy­da­rzeń mojego życia, naświetlić sytuacje konfliktowe i uwolnić od wspomnień, które ciążyły mi i które próbowałem zepchnąć w niepamięć. Modlitwa Nelly za mnie dała początek prawdziwemu, nowemu nawróceniu i przynoszeniu owoców; pozwoliła mi zachwycić się potęgą Zmartwych­wstałego!
Modlitwa o uzdrowienie może przyjść z wydatną pomocą wielu chrześcijanom. Może ona przynieść kapłanom nowe światło w pełnionej przez nich służbie. Kształtuje pokolenie chrześcijan wolnych i odpowiedzialnych, wiarygodnych świadków żyjącego Chrystusa. Za szczególnie wartościowe uważam osobiste świadectwo Nelly, która opuściła wszystko, aby odpowiedzieć na wezwanie Chrystusa i żyć wyłącznie Ewangelią, służąc swoim braciom i siostrom początkowo w Chile, później także w Europie, Izraelu i w innych miejscach.
Ze Wstępu Alexisa Smetsa SJ

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 135

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

Nel­ly Astel­li Hi­dal­go

Alexis Smets SJ

OCA­LIĆ TO,

CO ZGI­NĘ­ŁO

UZDRO­WIE­NIE WE­WNĘTRZ­NE

Ni­hil ob­stat: L.dz. 238/98

Za po­zwo­le­niem

Prze­ło­żo­ne­go Pro­win­cji Pol­ski Po­łu­dnio­wej

To­wa­rzy­stwa Je­zu­so­we­go – o. Ada­ma Żaka SJ

Kra­ków, 16 paź­dzier­ni­ka 1998 r.

Książ­ka nie za­wie­ra błę­dów teo­lo­gicz­nych

Ty­tuł ory­gi­na­łu

Sau­ver ce qui était per­du

La guéri­son intérie­ure

Tłu­ma­cze­nie

Ali­na Li­du­chow­ska

Re­dak­cja

Bar­ba­ra Bo­row­ska

Ko­rek­ta

Mag­da­le­na My­jak

Gra­fi­ka i skład

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

© by Editions Sa­int-Paul,

6 rue Cas­set­te, 75006 Pa­ris

© by Moc­ni w Du­chu

£ódŸ 2015

ISBN 978-83-61803-40-9

Moc­ni w Du­chu – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

Wy­da­nie trze­cie

„A te­raz, Pa­nie (...), wy­cią­gać bę­dziesz swą rękę, aby uzdra­wiać i do­ko­ny­wać zna­ków i cu­dów przez imię świę­te­go Słu­gi Twe­go, Je­zu­sa.”

Dz. 4, 30

„A dla was, czczą­cych moje imię, wzej­dzie słoń­ce spra­wie­dli­wo­ści i uzdro­wie­nie w jego skrzy­dłach.”

Ml 3, 20

„Czym­że za­tem jest Ko­ściół? Jest wspól­no­tą lu­dzi bez­rad­nych wo­bec zła, lecz otwie­ra­ją­cych Mi­ło­sier­dziu Bo­że­mu na oścież drzwi swo­ich serc.”

Ber­nard Bro OP

„Mi­sją Ko­ścio­ła jest do­trzeć do sa­mych ko­rze­ni pier­wot­ne­go roz­dar­cia grze­chu, aby do­ko­nać tam uzdro­wie­nia i przy­wró­cić, by tak rzec – stan pier­wot­ne­go po­jed­na­nia.”

Jan Pa­weł II

Wstęp

Je­zus, któ­ry przy­szedł „oca­lić to, co zgi­nę­ło”, go­rą­co pra­gnie „za­trzy­mać się u nas”, tak jak za­trzy­mał się u Za­che­usza.

Jak­że bo­imy się sta­nąć w świe­tle! Je­ste­śmy przy­wią­za­ni do na­szych daw­nych prze­wi­nień, wo­li­my za­kła­dać ma­ski i po­zo­ro­wać szla­chet­ne uczu­cia. Ukry­wa­my za­sta­rza­łe rany, choć ból wciąż daje się nam we zna­ki. Po­zo­sta­je­my skrę­po­wa­ni i agre­syw­ni.

Chcie­li­by­śmy słu­żyć Bogu, lecz na­sze do­tych­cza­so­we sprze­ci­wia­nie się Jego woli czy­ni nas do tego nie­zdol­ny­mi.

Wszyst­ko jed­nak sta­je się moż­li­we, gdy Pan przy­cho­dzi opa­trzyć na­sze zra­nie­nia...

Oto wła­śnie, co zda­rzy­ło mi się prze­żyć dzię­ki spo­tka­niu z Nel­ly Astel­li. Gdy ją po­zna­łem, od nie­mal sied­miu lat by­łem już dusz­pa­ste­rzem wię­zien­nym. Wie­rzy­łem, że Bóg bło­go­sła­wi moim wy­sił­kom. Od dłuż­sze­go cza­su pra­gną­łem słu­żyć naj­bar­dziej po­trze­bu­ją­cym i wresz­cie mo­głem to ro­bić! W rze­czy­wi­sto­ści oszu­ki­wa­łem jed­nak sa­me­go sie­bie; nie przy­pusz­cza­łem, że pra­ca z więź­nia­mi jest uciecz­ką przed bu­dzą­cym we mnie sprze­ciw świa­tem ze­wnętrz­nym.

Sta­łem się kimś w ro­dza­ju opie­ku­na spo­łecz­ne­go, po­chło­nię­te­go mnó­stwem po­sług so­cjal­no-cha­ry­ta­tyw­nych. W isto­cie rze­czy pod tym dzia­ła­niem skry­wa­łem nie­umie­jęt­ność czy­nie­nia do­bra, ja­kie­go chcia­łem dla więź­niów. Nie mo­głem już znieść cią­głych ogra­ni­czeń w ży­ciu wię­zien­nym i uciąż­li­wo­ści sys­te­mu, rzą­dzo­ne­go naj­czę­ściej przez głu­po­tę i nie­go­dzi­wość. By­łem ner­wo­wy i za­pal­czy­wy. Udzie­lał mi się pa­nu­ją­cy w wię­zie­niu duch bun­tu. Nie­zwy­kle gwał­tow­ne roz­ru­chy ode­bra­ły mi w koń­cu rów­no­wa­gę psy­chicz­ną.

Dzię­ki Nel­ly po­ją­łem, że Je­zus pra­gnie „za­trzy­mać się u mnie”, by „oca­lić to, co zgi­nę­ło”. Chciał On ule­czyć moją zra­nio­ną uczu­cio­wość, spa­lić w ogniu swo­jej mi­ło­ści wszyst­kie lęki i ura­zy. W moim ser­cu – po­dob­nie jak w ser­cach mo­ich bra­ci – za­mie­rzał do­ko­nać cze­goś, co prze­ra­sta­ło ludz­kie moż­li­wo­ści. Wszel­kie bli­zny i rany wy­cho­dzą na jaw nie­uchron­nie, mimo na­szych wy­sił­ków, by za­cho­wać je w se­kre­cie. Utrud­nia­ją one re­la­cje z Bo­giem i bliź­ni­mi; pa­ra­li­żu­ją całe ży­cie we­wnętrz­ne.

Przez mo­dli­twę uzdro­wie­nia Je­zus przy­szedł wska­zać, do­tknąć i uzdro­wić skut­ki bo­le­snych wy­da­rzeń mo­je­go ży­cia, na­świe­tlić sy­tu­acje kon­flik­to­we i uwol­nić od wspo­mnień, któ­re cią­ży­ły mi i któ­re pró­bo­wa­łem ze­pchnąć w nie­pa­mięć.

Mo­dli­twa Nel­ly za mnie dała po­czą­tek praw­dzi­we­mu, no­we­mu na­wró­ce­niu i przy­no­sze­niu owo­ców; po­zwo­li­ła mi za­chwy­cić się po­tę­gą Zmar­twych­wsta­łe­go!

W kil­ka mie­się­cy póź­niej Nel­ly za­chę­ci­ła mnie do wspól­nej mo­dli­twy za oso­by, któ­re o to pro­si­ły. Od­kry­łem cu­dow­ną po­słu­gę uzdro­wie­nia we­wnętrz­ne­go.

Mo­dli­twa o uzdro­wie­nie, któ­ra tu­taj bę­dzie przed­sta­wio­na, może przyjść z wy­dat­ną po­mo­cą wie­lu chrze­ści­ja­nom. Może ona przy­nieść ka­pła­nom nowe świa­tło w peł­nio­nej przez nich służ­bie. Dro­gą au­ten­tycz­nej mi­sty­ki wie­dzie ona do ży­cia na wskroś chry­sto­cen­trycz­ne­go, sze­ro­ko otwar­te­go na dzia­ła­nie Du­cha. Kształ­tu­je po­ko­le­nie chrze­ści­jan wol­nych i od­po­wie­dzial­nych, wia­ry­god­nych świad­ków ży­ją­ce­go Chry­stu­sa.

Dzię­ku­ję, że dla mnie i dla se­tek in­nych osób, któ­re mia­ły szczę­ście ją spo­tkać, Nel­ly była wy­słan­nicz­ką świa­tło­ści, że otwar­ła na­sze ser­ca na żywe Sło­wo Boże i ży­cie w Du­chu Świę­tym.

Dla­te­go wła­śnie po­pro­si­łem ją, aby na chwa­łę Bożą, uczest­ni­cząc w bu­do­wa­niu Cia­ła Chry­stu­so­we­go, po­dzie­li­ła się z nami swo­im do­świad­cze­niem. Znaj­dzie­my tu nie­oce­nio­ne skar­by.

Za szcze­gól­nie war­to­ścio­we uwa­żam oso­bi­ste świa­dec­two Nel­ly, któ­ra opu­ści­ła wszyst­ko, aby od­po­wie­dzieć na we­zwa­nie Chry­stu­sa i żyć wy­łącz­nie Ewan­ge­lią, słu­żąc swo­im bra­ciom i sio­strom po­cząt­ko­wo w Chi­le, póź­niej tak­że w Eu­ro­pie, Izra­elu i w in­nych miej­scach.

Nie­zmier­ną ra­do­ścią było dla mnie spo­tka­nie z tą świec­ką ko­bie­tą, zau­ro­czo­ną po­sta­cią Chry­stu­sa i pro­wa­dzą­cą swo­ich bra­ci do po­zna­nia źró­dła wszel­kie­go uzdro­wie­nia.

Gdy Nel­ly mówi o Chry­stu­sie, czy­ni to w spo­sób zdu­mie­wa­ją­cy. Jest On dla niej rze­czy­wi­ście Bo­giem ży­wym, zmar­twych­wsta­łym, obec­nym w jej wła­snym i na­szym ży­ciu, w Ko­ście­le i w ca­łym świe­cie. Imię Je­zu­sa miesz­ka na jej ustach i w ser­cu, nio­sąc po­kój prze­wyż­sza­ją­cy wszel­ki umysł.

Na ta­kim pod­ło­żu bez prze­szkód roz­wi­ja­ją się dary Du­cha Świę­te­go – ła­ska wia­ry i mo­dli­twy, uf­ność i pew­ność, wol­ność we­wnętrz­na i pro­sto­ta, ła­ska ra­do­ści.

Cha­ry­zma­ty ob­ja­wia­ją się wów­czas cał­ko­wi­cie spon­ta­nicz­nie. „Trze­ba za­cho­wać pro­sto­tę wo­bec tego, co nad­przy­ro­dzo­ne” – lubi po­wta­rzać Nel­ly. Dla­cze­go więc Bóg nie miał­by upodo­bać so­bie w ob­da­rza­niu wła­snych dzie­ci, któ­re „otwie­ra­ją Mi­ło­sier­dziu Bo­że­mu na oścież drzwi swo­ich serc”, sło­wem po­zna­nia, pro­roc­twa­mi, mą­dro­ścią i roz­po­zna­wa­niem, a na­wet da­rem uzdra­wia­nia – cha­ry­zma­ta­mi ko­niecz­ny­mi, by do­po­móc cho­re­mu bra­tu lub sio­strze?

Praw­dzi­wym skar­bem jest tak­że opty­mi­stycz­na wi­zja czło­wie­ka i jego prze­zna­cze­nia. Naj­bar­dziej cho­re­go, zroz­pa­czo­ne­go, a na­wet zde­pra­wo­wa­ne­go czło­wie­ka, któ­ry otwie­ra ser­ce przed Bo­giem, Pan przyj­mu­je w spo­sób wła­ści­wy je­dy­nie so­bie, uwal­nia­jąc od wszel­kie­go bez­u­ży­tecz­ne­go cier­pie­nia i nio­sąc in­te­gral­ne zba­wie­nie – cia­ła, du­szy i du­cha (por. 1 Tes 5, 23). Bóg jest Oj­cem i tyl­ko w Jego mi­ło­sier­nej mi­ło­ści czło­wiek od­naj­du­je swój po­czą­tek i cel osta­tecz­ny.

Mo­dli­twa o uzdro­wie­nie to ła­twy te­mat. Moż­na na­pi­sać o niej wie­le stron. Co przy­nie­sie jed­nak ich kon­fron­ta­cja z rze­czy­wi­sto­ścią; jak zo­sta­ną one przy­ję­te przez naj­bar­dziej do­świad­czo­nych, naj­bied­niej­szych, zroz­pa­czo­nych i cho­rych?

Naj­wspa­nial­sze jest – i mogę to po­twier­dzić – że Nel­ly nie oba­wia się spo­tka­nia z tymi oso­ba­mi na ob­sza­rze ich wła­sne­go ubó­stwa. Wła­śnie wte­dy Bóg do­ko­nu­je za jej po­śred­nic­twem cu­dów, któ­rych świad­kiem by­łem nie­jed­no­krot­nie!

Mogę tak­że za­świad­czyć o skut­kach wła­snej mo­dli­twy w szpi­ta­lach, u cho­rych czy też w ce­lach wię­zien­nych – mo­dli­twy, któ­rej na­uczy­ła mnie Nel­ly. Mimo sła­bej wia­ry, wiem, że Pan usły­szał wo­ła­nie mo­jej proś­by za wszyst­kich szcze­gól­nie uprzy­wi­le­jo­wa­nych w Jego mi­ło­ści. Je­zus nad­cho­dził ze swo­im wy­zwo­le­niem tam, gdzie z ludz­kie­go punk­tu wi­dze­nia zmia­ny wy­da­wa­ły się nie­moż­li­we. Przy­wra­cał po­kój i za­ufa­nie, od­wo­dził od sa­mo­bójstw. Do­ty­kał ciał, serc i du­cha. Umac­niał wia­rę cho­rych, jed­no­cząc ich ze sobą w swo­jej Męce.

Dzię­ku­ję za to Bogu, któ­ry po­zwo­lił nam uj­rzeć wiel­kość i pięk­no swo­je­go stwo­rze­nia, do­świad­czyć nie­skoń­czo­nej mi­ło­ści swe­go oj­cow­skie­go Ser­ca.

Oby­śmy zro­zu­mie­li, że nie ma uzdro­wie­nia bez ra­dy­kal­ne­go na­wró­ce­nia ku Je­zu­so­wi Chry­stu­so­wi, bez mo­dli­twy i ży­cia sa­kra­men­tal­ne­go! Oby­śmy po­zna­li moc prze­ba­cze­nia, pod­sta­wę wszel­kie­go uzdro­wie­nia we­wnętrz­ne­go!

„Przy­bliż­my się więc z uf­no­ścią do tro­nu ła­ski, aby­śmy otrzy­ma­li mi­ło­sier­dzie i zna­leź­li ła­skę dla [uzy­ska­nia] po­mo­cy w sto­sow­nej chwi­li” (Hbr 4, 16).

A. S.

Ze­sła­nie Du­cha Świę­te­go, 1986

Roz­dział 1

Od­kry­cie Od­no­wy w Du­chu Świę­tym. Po­wo­ła­nie do mo­dli­twy o uzdro­wie­nie we­wnętrz­ne

ALEXIS SMETS — Od po­nad dzie­się­ciu lat słu­żysz bliź­nim swo­ją mo­dli­twą i pro­wa­dze­niem re­ko­lek­cji w Chi­le i in­nych kra­jach. Czy mo­żesz nam opo­wie­dzieć, w jaki spo­sób ze­tknę­łaś się z Od­no­wą w Du­chu Świę­tym?

NEL­LY ASTEL­LI — Prze­ży­wa­łam wte­dy czas pró­by; by­łam u kre­su sił. Pew­ne­go dnia, w moim po­ko­ju, upa­dłam na ko­la­na przed Bo­giem i po­wie­dzia­łam: „Je­śli nie od­mie­nisz mo­je­go ży­cia, sta­nie się coś strasz­ne­go”.

W kil­ka dni póź­niej cał­kiem nie­spo­dzie­wa­nie od­kry­łam Od­no­wę.

Mąż jed­nej z mo­ich sióstr zmarł wcze­śniej na cho­ro­bę no­wo­two­ro­wą. Te­raz ona sama była poważ­nie cho­ra. Za­py­ta­łam, czy nie sły­sza­ła o któ­rejś z grup mo­dli­tew­nych, któ­rych ist­nie­nie w na­szym kra­ju, Chi­le, sy­gna­li­zo­wa­ła pra­sa. Ktoś wresz­cie po­in­for­mo­wał nas, że w szpi­ta­lu gro­ma­dzi się na mo­dli­twie nie­wiel­ka gru­pa osób. Za­chę­ci­łam sio­strę do udzia­łu w ich spo­tka­niu i po­pro­si­łam przy­ja­ciół­kę, by ją tam za­pro­wa­dzi­ła.

Sio­stra uda­ła się na spo­tka­nie mo­dli­tew­ne po raz pierw­szy w ży­ciu. Za dru­gim ra­zem zde­cy­do­wa­łam się jej to­wa­rzy­szyć. Chcia­łam za­cze­kać na ze­wnątrz, sio­stra na­le­ga­ła jed­nak, abym we­szła ra­zem z nią. By­łam ka­to­licz­ką i nie mia­łam naj­mniej­szej ocho­ty mo­dlić się wspól­nie z gru­pą, któ­rą uwa­ża­łam za pro­te­stanc­ką. Po­czu­łam co praw­da ulgę na wi­dok pro­wa­dzą­cych mo­dli­twę za­kon­nic – Ho­len­der­ki i Niem­ki, moje pierw­sze wra­że­nia nie były jed­nak ko­rzyst­ne, wręcz prze­ciw­nie!

Po wyj­ściu dłu­go zży­ma­łam się na spo­tka­nych tam lu­dzi, utrzy­mu­jąc, że za­cho­wu­ją się jak pro­te­stan­ci. To, co uj­rza­ły­śmy, było dla mnie cał­ko­wi­cie nie­zro­zu­mia­łe. Wy­po­ży­czy­łam jed­nak w bi­blio­te­ce wszyst­kie wy­da­ne w owym cza­sie pu­bli­ka­cje na te­mat Od­no­wy Cha­ry­zma­tycz­nej. Był rok 1974. Książ­ki ka­to­lic­kich au­to­rów wy­wo­dzą­cych się z Od­no­wy sta­no­wi­ły jesz­cze rzad­kość. Ist­nia­ły je­dy­nie świa­dec­twa pro­te­stan­tów, Da­wi­da Wil­ker­so­na, Nic­ky’ego Cru­za i in­nych. Naj­więk­sze wra­że­nie wy­war­ła na mnie książ­ka Mer­li­na Ca­ro­ther­sa La puis­san­ce de la lo­uan­ge (Moc uwiel­bie­nia). Jej lek­tu­ra ode­gra­ła de­cy­du­ją­cą rolę w moim ży­ciu, gdyż samo spo­tka­nie mo­dli­tew­ne ra­czej znie­chę­ci­ło mnie do na­stęp­nych. Gru­pa wy­da­ła mi się zbyt ory­gi­nal­na, a prak­ty­ki – nie­zu­peł­nie „ka­to­lic­kie”.

Ku mo­je­mu ogrom­ne­mu zdu­mie­niu, na­stęp­nego wtor­ku, mimo wy­ra­żo­nych wcze­śniej kry­tycz­nych uwag, to ja wła­śnie naj­bar­dziej chcia­łam uczest­ni­czyć w mo­dli­twie. Po­dzie­li­łam się z sio­strą spo­strze­że­niem, że cha­ry­zma­ty­cy prak­ty­ko­wa­li „wkła­da­nie rąk” po­dob­nie jak zie­lo­no­świąt­kow­cy. Tych ostat­nich po­zna­łam do­brze już w dzie­ciń­stwie. Było ich wie­lu w na­szej chi­lij­skiej miej­sco­wo­ści. Zie­lo­no­świąt­kow­cy ewan­ge­li­zu­ją tam, gdzie nie ma pa­ra­fii ka­to­lic­kich. Do ich grup na­le­żą za­zwy­czaj bar­dzo pro­ści lu­dzie. Od­wie­dza­łam ich nie­jed­no­krot­nie, ob­ser­wo­wa­łam zwy­cza­je, a cza­sem pro­si­łam na­wet o mo­dli­twę. Czę­sto za­pra­sza­li mnie na spo­tka­nia mo­dli­tew­ne, moja od­po­wiedź brzmia­ła jed­nak za­wsze tak samo: „Je­stem ka­to­licz­ką, nie mogę zo­stać z wami”. Moż­na po­wie­dzieć, że w pe­wien spo­sób się nimi po­słu­gi­wa­łam.

„Cha­ry­zma­ty­cy wkła­da­ją ręce jak zie­lo­no­świąt­kow­cy. Dla­cze­go nie mie­li­by się za cie­bie po­mo­dlić?” – za­py­ta­łam sio­strę. Tego wtor­ku, ze wzglę­du na po­stę­pu­ją­cą cho­ro­bę, po­pro­si­ła ona ho­len­der­ską za­kon­ni­cę o mo­dli­twę z wło­że­niem rąk. „Za two­ją sio­strę tak­że” – do­da­ła za­kon­ni­ca, chwy­ta­jąc moją dłoń i sa­dza­jąc mnie obok.

W tym miej­scu cze­kał na mnie Pan. Za­kon­ni­ca po­ło­ży­ła ręce na mo­jej gło­wie i za­czę­ła śpie­wać w ję­zy­kach. Z naj­wyż­szym za­sko­cze­niem stwier­dzi­łam, że mogę prze­tłu­ma­czyć sło­wa jej pie­śni. Nie do wia­ry! Zna­czy­ły one: „Moja có­recz­ko, szu­ka­łem cię wszę­dzie. Gdzie się po­dzie­wa­łaś? Je­stem szczę­śli­wy, że tu przy­szłaś”. Zu­peł­nie jak­by Pan śpie­wał mi ko­ły­san­kę. By­łam olśnio­na.

My­ślę, że prze­ży­łam wte­dy wy­la­nie Du­cha Świę­te­go. Nie roz­trzą­sa­łam zbyt­nio tego, co na­stą­pi­ło póź­niej. Za­czę­łam sys­te­ma­tycz­nie żyć mo­dli­twą. Oczy­wi­ście mo­dli­łam się od dzie­ciń­stwa na spo­sób, jaki wpo­iła mi bab­ka. Te­raz jed­nak mo­dli­twa sta­ła się oso­bi­stą roz­mo­wą z Chry­stu­sem. Moje zdu­mie­nie wzro­sło jesz­cze bar­dziej, gdy otrzy­ma­łam dar śpie­wu w ję­zy­kach.

Pew­na, że zwa­rio­wa­łam i mam uro­je­nia, wró­ci­łam do książ­ki Mer­li­na Ca­ro­ther­sa. Czy­ta­jąc ją po­wtór­nie, zro­zu­mia­łam, że au­tor opi­sy­wał tam wła­sne prze­ży­cia. Było dla mnie istot­ne, że mogę po­wie­dzieć: „Do­świad­czam dziś tego, co ów czło­wiek i po­zo­sta­ję w zgo­dzie ze sobą”.

Od­kry­cie śpie­wu w ję­zy­kach było jed­nym z naj­waż­niej­szych od­kryć w moim ży­ciu. Dzię­ki nie­mu Je­zus stał się mi bli­ski, a na­peł­nia­ją­ca mnie pod­czas śpie­wu obec­ność przy­no­si­ła głę­bo­ki po­kój i nie­zmie­rzo­ną ra­dość. Kosz­to­wa­łam nie­zna­nej do­tąd przy­jaź­ni z Pa­nem. Był to po­czą­tek nie­zwy­kłej przy­go­dy. Nie wie­dzia­łam jesz­cze, co się dzie­je; by­łam peł­na obaw. Od­po­wie­dzial­ni w Od­no­wie nie ro­zu­mie­li z tego nie­ste­ty wię­cej niż ja – chcie­li na­wet mnie eg­zor­cy­zmo­wać, po­nie­waż otrzy­ma­łam dary Du­cha Świę­te­go!

Ze­bra­łam wte­dy kil­ka osób i za­czę­łam or­ga­ni­zo­wać spo­tka­nia w ka­pli­cy na wzgó­rzu, gdzie miesz­ka­li­śmy. Mo­dląc się, po­szcząc i ko­rzy­sta­jąc z in­nych środ­ków, ja­kich do­star­cza nam ży­cie chrze­ści­jań­skie, sta­ra­łam się od­gad­nąć, cze­go ocze­ku­je ode mnie Bóg. Z Bi­blii prze­ma­wiał On do mnie sło­wa­mi „Ja je­stem Pan!”. „Tak, mu­sisz, stać się moim Pa­nem, bo nie wiem, któ­rę­dy po­su­wać się na­przód” – od­po­wia­da­łam.

Nie­co póź­niej wzię­łam udział w re­ko­lek­cjach. Po­zwo­li­ły mi one po­głę­bić re­la­cje z Bo­giem i przy­nio­sły ro­ze­zna­nie co do nie­daw­nych prze­żyć. Zda­łam so­bie spra­wę, że Pan chciał mi o czymś po­wie­dzieć. Pra­gnął, abym nie przy­kła­da­ła wagi do cha­ry­zma­tów. Bóg od­da­je nam je do dys­po­zy­cji, aby­śmy Mu słu­ży­li. Są nie­zbęd­ne. Mia­łam jed­nak na­uczyć się pro­sto­ty wo­bec tego, co nad­przy­ro­dzo­ne, nie pró­bu­jąc przy­własz­czać so­bie da­rów Du­cha Świę­te­go. Tym le­piej, je­że­li je po­sia­dam; rów­nie do­brze, je­śli ich nie otrzy­ma­łam. Ko­ja­rzą mi się one tro­chę z lamp­ka­mi na cho­in­ce, któ­re za­pa­la­ją się i ga­sną. Ob­ja­wia­ją się lub za­ni­ka­ją zgod­nie z wolą Bożą; przy­zna­nie mi ich przez Pana lub Jego od­mo­wa nie jest moim zmar­twie­niem.

Ja tak­że czu­łam w ser­cu pra­gnie­nie by­cia na­rzę­dziem w rę­kach Bo­żych. Po­my­śla­łam, że z gi­ta­ry lub skrzy­piec, na któ­rych nikt nie gra, nie wy­do­by­wa się dźwięk. Po­dob­nie jest z każ­dym z nas. Je­ste­śmy w peł­ni wol­ni przed ob­li­czem Pana. Chce On jed­nak po­słu­gi­wać się nami i przez nas dzia­łać. Na­rzę­dzie, ja­kim je­ste­śmy, win­no być cał­ko­wi­cie prze­zro­czy­ste, aby Bóg mógł oka­zy­wać swo­ją moc i do­ko­ny­wać uzdro­wień – jak ze­chce i kie­dy ze­chce.

A. — W cią­gu kil­ku lat prze­ży­łaś wie­le no­wych za­sko­czeń...

N. — Rze­czy­wi­ście. W la­tach 1974-1979 po­czy­ni­łam wszyst­kie fun­da­men­tal­ne od­kry­cia, któ­ry­mi żyję dzi­siaj; wte­dy też usły­sza­łam we­zwa­nie do mo­dli­twy o uzdro­wie­nie we­wnętrz­ne. Na­kło­ni­ła mnie do niej moja wspól­no­ta, gdyż przez oko­ło pół­to­ra roku na­le­ża­łam już do Od­no­wy. Bra­cia i sio­stry prze­ko­ny­wa­li mnie, że po­sia­dam dar ro­ze­zna­nia i inne ko­niecz­ne pre­dys­po­zy­cje.

A. — Czy prak­ty­ko­wa­no wte­dy po­słu­gę mo­dli­twy o uzdro­wie­nie?

N. — Tak, cho­dzi­ło jed­nak o uzdro­wie­nia fi­zycz­ne. W ca­łej Od­no­wie ob­ser­wo­wa­no cu­dow­ne po­wro­ty do zdro­wia za spra­wą Bożą. Zda­rza­ły się uzdro­wie­nia cho­rych na raka, cu­krzy­cę i inne po­waż­ne cho­ro­by. Nie­co­dzien­ne­go uzdro­wie­nia do­zna­ła u nas ko­bie­ta w koń­co­wym sta­dium cu­krzy­cy. Cho­rej gro­zi­ła śmierć, gdy ktoś do­ra­dził jej, aby „po­szła do mo­dlą­cych się w ka­pli­cy”. Bóg do­tknął jej na­tych­miast. Cud nie po­le­gał na za­ni­ku cu­krzy­cy, ale na po­wstrzy­ma­niu jej roz­wo­ju. Dziś oso­ba ta ma wy­star­cza­ją­co dużo sił do pra­cy, choć przed­tem osła­bie­nie przy­ku­wa­ło ją do łóż­ka.

A. — Za­czę­li­ście więc od mo­dli­twy o  uzdro­wie­nie fi­zycz­ne?

N. — Tak. Mu­sia­łam jed­nak spo­ro się na­uczyć. Chce­my być do­strze­ga­ni, zdo­by­wać uzna­nie, szu­ka­my próż­nej chwa­ły! Uzdro­wie­nie fi­zycz­ne jest bar­dziej spek­ta­ku­lar­ne niż uzdro­wie­nie we­wnętrz­ne. O wie­le sil­niej po­ru­szy­ło­by nas otrzy­ma­ne wkrót­ce po wło­że­niu rąk uzdro­wie­nie oso­by z cięż­ką cho­ro­bą płuc niż uzdro­wie­nie we­wnętrz­ne.

Po­ja­wił się tak­że nowy pro­blem. Po trzech la­tach po­słu­gi, mię­dzy ro­kiem 1974 a 1976, za­uwa­ży­li­śmy, że uzdro­wie­nia fi­zycz­ne były rze­czy­wi­ście osza­ła­mia­ją­ce – ustę­po­wa­ły scho­rze­nia ser­ca, no­wo­two­ry i inne nie­ule­czal­ne cho­ro­by. Rów­no­cze­śnie stwier­dzi­li­śmy jed­nak, że ci sami lu­dzie, któ­rzy wcze­śniej do­zna­li uzdro­wie­nia, wra­ca­li do nas bar­dziej cho­rzy niż po­przed­nio. Dla­cze­go? Czyż­by Pan nie uzdra­wiał raz na za­wsze? Czy po­peł­ni­li­śmy ja­kiś błąd? Za­da­wa­li­śmy so­bie mnó­stwo py­tań...

Po­ję­łam wte­dy, że nie wol­no nam prze­oczyć żad­ne­go zna­ku da­ne­go przez Boga. To, co się dzia­ło, było zna­kiem dla nas, Jego sług, że po­win­ni­śmy wy­trwać i czy­nić po­stę­py.

Duch Świę­ty nad­cho­dzi po to, by­śmy po­su­wa­li się na­przód. Nie chce On, by czło­wiek po­zo­stał na brze­gu, ale by wy­pły­nął na głę­bię. Ta­jem­ni­ce i mą­drość Boga nie mają gra­nic. To my na­rzu­ca­my gra­ni­ce Jego dzia­ła­niu i da­rom.

Do­świad­cze­nie uzdro­wień fi­zycz­nych było więc za­chę­tą do po­głę­bie­nia na­szej służ­by. Jest oczy­wi­ste, że więk­szość cho­rób ma cha­rak­ter psy­cho­so­ma­tycz­ny; ob­ja­wy fi­zycz­ne by­wa­ją czę­sto zna­kiem, symp­to­mem cho­rób psy­chi­ki lub du­cha, bio­rą­cych po­czą­tek od ja­kie­goś bo­le­sne­go wy­da­rze­nia z cza­sów mło­do­ści, dzie­ciń­stwa, a na­wet ży­cia w ło­nie mat­ki.

By­łam wstrzą­śnię­ta wi­do­kiem lu­dzi po­wra­ca­ją­cych w bar­dziej za­awan­so­wa­nym sta­nie cho­ro­bo­wym niż przed mo­dli­twą o uzdro­wie­nie. Bóg udzie­lił mi jed­nak ła­ski zro­zu­mie­nia, że mo­dli­li­śmy się do tej pory o uzdro­wie­nie ob­ja­wów, nie zaś przy­czyn.

Za­głę­bi­łam się w lek­tu­rze ksią­żek mó­wią­cych o uzdro­wie­niu wspo­mnień; ich treść była jed­nak na­der po­wierz­chow­na. Nie mo­gły mnie za­do­wo­lić. Po­sta­no­wi­łam więc roz­wa­żyć tę kwe­stię pod­czas mo­dli­twy. Było ko­niecz­ne, aby Pan uka­zał nam, co leży u pod­staw róż­no­rod­nych cho­rób. Wte­dy wła­śnie do­wie­dzie­li­śmy się, że ich źród­łem w każ­dym przy­pad­ku jest brak prze­ba­cze­nia.

A. — Do­cie­ra­my tu do sed­na pro­ble­mu i jesz­cze do nie­go po­wró­ci­my. Do­świad­cze­nie, któ­re na­by­łaś w dzie­dzi­nie mo­dli­twy o uzdro­wie­nie, jest im­po­nu­ją­ce. Jej prze­bieg zo­stał opra­co­wa­ny przez cie­bie w szcze­gó­łach. Jak usta­li­łaś jej za­sa­dy?

N. — Ge­ne­viéve, moja sio­stra, cier­pia­ła od wie­lu lat na de­pre­sję. Wszyst­kie po­chmur­ne dni spę­dza­ła w łóż­ku. Mat­ka twier­dzi­ła za­wsze, że nic do­bre­go z niej nie bę­dzie! Pew­ne­go dnia za­py­ta­łam ojca Agu­sti­na, je­zuitę, wspól­nie z któ­rym za­czę­li­śmy or­ga­ni­zo­wać re­ko­lek­cje, czy moż­na ja­koś jej po­móc. „Po­win­naś za­cząć na­ukę od wła­snej ro­dzi­ny” – od­po­wie­dział mi. Za­cho­dzi­łam w gło­wę, jak to zro­bić. Są­dzi­łam, że mo­dli­twa za oso­bę w sta­nie cięż­kiej de­pre­sji jest przy­ję­ciem zbyt wiel­kiej od­po­wie­dzial­no­ści.

Na do­miar złe­go, sio­stra nie mo­dli­ła się i nie przy­stę­po­wa­ła do sa­kra­men­tów. Wie­rzy­ła w Boga, lecz nie prak­ty­ko­wa­ła. Uzna­łam wte­dy, że po­win­nam trwać wier­nie na mo­dli­twie w jej in­ten­cji. Mu­sia­łam za­stą­pić ją w tym, do cze­go nie była zdol­na. Za­czę­łam więc wsta­wiać się za nią mo­dli­twą obej­mu­ją­cą czas od uro­dze­nia aż do chwi­li obec­nej, nie zaś mo­dli­twą za ży­cie pło­do­we, któ­rą od­kry­łam póź­niej. Ge­ne­viéve mia­ła wte­dy dwa­dzie­ścia pięć lat.

A. — Po pro­stu przed­sta­wia­łaś Panu ko­lej­ne eta­py jej ży­cia?

N. — Tak. Po­wie­rza­łam Mu też wszyst­kie bo­le­sne zda­rze­nia, ja­kie prze­ży­ła. Przy­po­mnia­łam so­bie, że jako dwu­let­nie dziec­ko upa­dła na piec.