Ocalenie. Część druga - Rozmawiają Klara i Tomasz Olszewscy - ebook
PROMOCJA

Ocalenie. Część druga ebook

Rozmawiają Klara i Tomasz Olszewscy

5,0
35,00 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 35,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W czerwcu 2019 roku małżeństwo państwa Olszewskich przeprowadziło wywiad rzekę ze znanym polskim kaznodzieją Ojcem Augustynem Pelanowskim. Książka została wydana pod tytułem "Ocalenie" w listopadzie 2019 roku, ciesząc się olbrzymim zainteresowaniem. "Ocalenie część druga" jest kontynuacją wywiadu z ubiegłego roku poszerzonego o pytania dotyczące obecnej sytuacji kapłana oraz znaków czasów, które obserwuje. Spokojnie można nazwać ją komentarzem do księgi Apokalipsy, uwrażliwiającym odbiorcę na szukanie relacji z Chrystusem ponad wszystko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 304

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Rozmawiają Klara i Tomasz Olszewscy

OCALENIE

CZĘŚĆ DRUGA

Rozmowa z o. Augustynem Pelanowskim

Strona redakcyjna

Copyright © o. Augustyn Pelanowski

Copyright © Klara i Tomasz Olszewscy

Copyright © JOMAJE

All rights reserved

Korekta: Anna Całka

Skład i łamanie: Mikołaj Mościcki

Okładka: Mikołaj Mościcki

ISBN: 978-83-956664-4-5

Wydanie 1, Warszawa 2020

Druk i oprawa: Abedik

Dystrybucja: [email protected] / 607 193 705

Więcej książek na: www.sherith.pl

Sherith stanowi serię wydawniczą, której właścicielem jest firma:

JOMAJE, ul. Juhasów 4C/1, 04-784 Warszawa, [email protected]

Kościół

Szczęść Boże, Ojcze, serdecznie Cię witamy po prawie rocznej przerwie! Podczas naszego ostatniego spotkania przekazaliśmy Ci pytania od „wielu” widzieliśmy, że nie uda nam się wyczerpać wszystkich poruszonych wtedy tematów. Umówiliśmy się, że spotkamy się jeszcze raz na kolejną rozmowę. Nawet nie wyobrażaliśmy sobie, że warunki będą tak odmienne ̶ sytuacja polityczna, gospodarcza, a przede wszystkim społeczna, tak różna od tej sprzed roku. Czy możesz powiedzieć w kilku słowach, jak teraz wygląda Twoje życie, czy nie żałujesz swego kroku i jak wygląda Twoja obecna posługa?

Szczęść Boże, także witam serdecznie po długiej przerwie. Tak, warunki, w jakich znalazłem się nie tylko ja, ale właściwie cały świat, są zaskakujące. Wszyscy zostaliśmy „zdystansowani” od siebie nawzajem. Jeszcze rok temu wydawało się, że tylko mnie to spotkało, że tylko ja się zdystansowałem od świata, ale po roku okazało się, że wszyscy jesteśmy wygnani z bliskich relacji, a nawet, że zbliżanie się do siebie i gromadzenie się może być ukarane mandatem.

Za rok jeszcze bardziej będziemy wstrząśnięci, a za dwa, trzy lata nie będziemy mogli uwierzyć, że to co się dzieje, naprawdę ma miejsce. Wszyscy jesteśmy wygnańcami, wszyscy tracimy poczucie bezpieczeństwa, wszyscy „straciliśmy twarz” i „założyliśmy” maski. Może nigdy dotąd ludzkość nie była tak blisko prawdy o swoim zamaskowaniu, czyli hipokryzji? Co będzie za rok? Już niebawem, być może właśnie za rok, będziemy musieli wybrać: albo dać sobie założyć uprząż i korzystać z profitów, albo hodować kury na wsi i nosić przez wiele lat to samo ubranie. Nota bene ostatni cesarz Rzymu, Romulus zwany ironicznie „Augustulus” czyli „Auguścik”, był w wizji artystycznej Dürrenmatta amatorem hodowli kur – po nim już nie istniało Cesarstwo Rzymskie.

Zacznę od siebie, bo najmniej ważny w tym temacie jestem ja. Nie żałuję swojego kroku. Bardzo się cieszę, że Bóg mi pozwolił zobaczyć wcześniej to, co do innych dopiero dociera. Formuła egzystowania Kościoła w świecie albo się zmieni i stanie się autentyczniejsza, stawiając się na ostatnim miejscu w społeczeństwie, albo zniknie zupełnie, pragnąc upodobnić się do instytucji polityczno-ekonomicznych. Religia, która się upodobniła do instytucji politycznych, ekonomicznych lub społecznych jest całkowicie bezużyteczna.

Jezus nie miał zamiaru naśladować świata i zakładać sieci urzędów na wzór urzędów cesarskich. Podobnie życie zakonne nie ma nic wspólnego z monastycyzmem, kiedy ogranicza się jedynie do noszenia habitu i ślęczenia na Facebooku. Odkąd jestem zdany na łaskę Boga, życie stało się prawdziwsze, choć nie jest łatwe. Nie robię Dobremu Bogu przecież żadnej łaski, że odmawiam codziennie brewiarz albo Go adoruję. Trudno mi mówić o moim życiu ze szczegółami, bo chciałbym zachować daleko idącą dyskrecję i dystans do świata. Możliwe, że niebawem przeważająca liczba ludzi nie będzie wiedziała, gdzie dokładnie żyje, mieszka, może straci nawet prawo do prywatnej własności? W jakimś sensie wyprzedzam fakty.

Ktoś mi powiedział wiosną 2020 roku: „Ojciec wyprzedził o kilkanaście miesięcy to, co się dzieje teraz”. Rzeczywiście. Tyle, że ja oddaliłem się o setki kilometrów, a nie o dwa metry od drugiego człowieka. Jestem na swoim Patmos jak Jan Apokaliptyk, inni są obywatelami, a niedługo zapewne będą „numerami” imperium globalnego.

Opuściłem świat, ale nie zostałem osamotniony w świecie. Na pewno nie czuję się bardziej samotny niż ci, którzy muszą w kościołach i sklepach lękać się o to, by nie zbliżyć się na odległość dwóch metrów.

Mam teraz większe szanse na życie zgodne z powołaniem niż dwa lata temu i wcześniej. Świat jest już w granicach gniewu Boga i nie czas na organizowanie koncertów albo optymistycznych wywiadów oraz fetowanie jubileuszów. Większość duchowieństwa, niestety tego nie chce albo nie umie dostrzec, że już od wielu lat nie żyje Jan Paweł II i odsłanianie kolejnego pomnika ani nie ściągnie wiernych do kościołów, ani nie sprawi, że Bóg odwróci swoje wyroki, jak to miało miejsce w przypadku Niniwy po nawoływaniu Jonasza. Pielgrzymki też już nie będą przynosić dochodów.

Akurat czytam „List Barnaby”, czy też Pseudo-Barnaby, pismo z II wieku po Chrystusie, świadectwo gorliwości drugiego lub trzeciego pokolenia chrześcijan zapewne syryjskich albo egipskich. Tamci ludzie już wtedy żyli nieustanie w świadomości bliskości nie tylko Chrystusa, ale i... Antychrysta, zbawienia, ale i gniewu Boga skierowanego na pozornych chrześcijan. Pojęcie zbawienia nie ma sensu, gdy nie uzna się realnego zagrożenia gniewu Boga jak i samego potępienia. Jeśli nie ma piekła, to z czego niby Jezus Chrystus miałby nas wybawić? Od ocieplenia klimatu?

Nie mam prawa do Chrystusa mówić: „Zbawicielu”, jeśli On nie miałby mnie zbawić z zasadzek jakiegoś Antychrysta albo antychrystów. Życie jest walką, a nie wakacjami.

Pan odpowiada jasno tym, którzy zapytują o wiele tajemniczych wydarzeń, które obecnie mają miejsce, i pilnie poszukują zrozumienia coraz bardziej zatrważających faktów. Jeśli tylko pytamy Jezusa – Jego odpowiedzi są bardziej wiarygodne niż dezinformacje mainstreamu, Jego słowa naprawdę mogą nas uratować, a nie zwieść na manowce. Problem polega na tym, że coraz mniej ludzi czyta Biblię. A lepiej czytać Biblię niż – słuchać własnych myśli.

Bóg chce abyśmy uciekali w tych latach zdecydowanie od wszelkich uczynków nieprawości, aby one nas nie pochłonęły. Chciałoby się dodać to, co powiedział Nietzsche: „Gdy wpatrujesz się wystarczająco długo w ciemność, ona również zaczyna wpatrywać się w Ciebie”. Podobnie, gdy wpatrujesz się za długo w ekran, ekran zaczyna cię widzieć. W epoce 5G i wysypu aplikacji inwigilujących sentencja Nietzschego nabiera zadziwiającej dramaturgii. Przeważająca liczba ludzi oddaje cześć obrazowi Bestii, czyli ekranom, a nie ikonom. Być może ktoś ma wrażenie bezpiecznego wpatrywania się w ową ciemność, która znajduje się pod drugiej stronie drzwi Internetu, jakby to było tylko podglądanie przez małą dziurkę od klucza. Faktem jest jednak, darzenie obrazu Bestii – czyli ekranu – większym zaufaniem niż ikony czy Biblii. Ktoś napisał, że okres ścisłych obostrzeń można było przetrwać tylko dzięki Internetowi. Internet staje się bóstwem, Bestią, obrazem Bestii. Niebawem większość ludzi nie będzie mogła się już wyplątać z zależności od sieci. Jesteście schwytani. Mój krok w stronę pustyni będzie też w najbliższym czasie krokiem wymknięcia się z sieci. Mam nadzieję, że zdążę się wymknąć.

W czasie wieczornych adoracji dociera do mnie coraz mocniej, że Pan bardzo chce, byśmy w tych ostatnich chwilach wolnego świata (albo może w ostatnich chwilach ostatecznych rezerwatów wolności) uniknęli błędu zauroczenia się lub przerażenia się teraźniejszością, abyśmy mogli skierować naszą miłość na przyszły świat, na światło, które wyłania się zza kotary czasu, ku repatriacji wieczności.

Obyśmy nie dawali teraz okazji naszej duszy być leniwą albo podekscytowaną żądzą, aby miała siłę do ubiegania się z grzesznikami, kochającymi bardziej rozkosz niż Boga.

Nieuchronnie zbliża się ostateczne rozstrzygniecie. Decyzje podjęte w tych czasach, miesiącach, być może latach, mogą się okazać nieodwracalne, nieodwołalne, nakierowujące na zbawienie lub potępienie. Mogę rzec: teraz albo już nigdy, mamy KAIROS HISTORII CHRZEŚCIJAŃSTWA. I w takim duchu czytałem ostatnio ten list – pseudoepigraf Barnaby. Pozwolę sobie jednak dla wygody nazywać autora Barnabą.

Na początku swojego listu Barnaba przywołuje cytat z apokryficznej „Księgi Henocha”, który wyjaśnia paradoks owego kairos. Pomimo, że Bóg wyznaczył pewną określoną godzinę, dzień i rok zakończenia tego bałaganu, który nazywamy światem, Chrystus przyjdzie wcześniej ze względu na tych, którzy mają w sobie ducha pokuty, naprawdę żałują swoich win i potrafią wynagradzać Bogu za winy świata: „W tym celu Pan skrócił czasy i dni, aby Jego Umiłowany mógł się pospieszyć; i przyjść do dziedzictwa”.

Jestem tego przyspieszenia świadomy, żyję tą prawdą, raczej mniej się przejmując tym, czy światowe media doceniają wysiłek polskiego ministerstwa zdrowia w walce z pandemią, czy też nie albo czy kilka sióstr zakonnych w białych habitach w rocznicę urodzin Jana Pawła II kręci się jak w tańcu derwiszów na trawniku, wzbudzając niesmak.

W tych miesiącach, a właściwie już drugi rok, jestem coraz wyraźniej i usilniej przynaglany do modlitwy wynagradzającej i pokutnej. Wiem, że świata się już nie uratuje od nadchodzącej katastrofy, gdyż jest ona nie do uniknięcia, ale Bóg przyrzekł, że zachowa tych, którzy „biadają nad upadkiem świątyń”, którzy odczuwają pokutny ból z powodu upadku Kościoła.

Może powinienem zwrócić się z błaganiem do tych, którzy te słowa przeczytają: błagam was, abyście teraz zwracali uwagę na siebie, a nie byli jak wielu współczesnych, którzy dodają grzechy nowe do starych grzechów, mówiąc: „Przymierze jest zarówno dla Żydów, jak i dla muzułmanów, dla buddystów, dla okultystów i satanistów, Bóg wszystkich kocha i wszystkich przejmie do nieba.” Niektórzy tak sądzą: „Skoro Żydzi zabili Jezusa i teraz Bóg ma z nimi przymierze – to i my zabijajmy Chrystusa, ile razy się da, na ołtarzach, bo jak Żydów, tak i nas Bóg będzie miał w przymierzu. Niech On mówi, a my nie będziemy słuchać, bo i tak nas zbawił!”

Ograniczę się tylko do Żydów, którzy w końcu to przymierze stracili i to po raz pierwszy zaraz po tym, jak Mojżesz już je otrzymał na Horebie. A jak wielu musiało ich zginąć, by znowu to przymierze było wskrzeszone! Stracili relikt tego przymierza czterdzieści lat po ukrzyżowaniu Jezusa – czego widomym znakiem jest brak Świątyni, brak kapłaństwa, brak ofiar, brak... proroków! O innych religiach nawet nie mówię, bo nie ma o czym. Bóg dał całemu światu szansę w Chrystusie, ale „swoi Go nie przyjęli”, więc została Mu reszta i o tę resztę zadba. Jest to reszta ze świata, ale też reszta z tego, co zostało po Kościele katolickim, bo zapewne to nie same „czerwone piuski” będą decydowały o zbawieniu, tylko wierność czerwonej Krwi Chrystusa. W ostatnich latach resztki autorytetu biskupiego rozbiły się w proch jak tablice kamienne Mojżesza, po tym, jak ujrzał on złotego cielca. Co jeszcze zostało z autorytetu episkopatów światowych po Pachamamie i Abu Zabi?

Pismo Święte mówi, że Mojżesz pościł na Horebie czterdzieści dni i czterdzieści nocy i dopiero potem otrzymał kamienne tablice przymierza – wyryte palcem Boga na wylot! Jeśli nawet otrzymanie przymierza nie jest łatwe, to czy łatwiej odzyskać stracone? (Wj 31,18; Wj 34,28). I oni stracili to przymierze nie z powodu żywego bydlęcia, jakiejś ekokrowy, ale metalowego, które nie miało nawet duszy ani nie ryczało. Ilu z nas, katolików, konsekrowanych, kapłanów, biskupów spędza dziś czas na adoracji Najświętszego Sakramentu? Ilu z nas spędza czas na adoracji ekranów? To już ma swoje konsekwencje. Pandemia, wymyślona przez grupę ludzi pragnących wyczesać pospólstwo z waluty, okazała się weryfikatorem wierności wobec Chrystusa i wiary w moc Najświętszego Sakramentu, a także przywiązania do Komunii Świętej, spowiedzi i mocy więzów wspólnoty. Okazało się bardzo jasno, że z tego wszystkiego zostały mizerne relikty pobożności. Jesteśmy nie wysmukłą katedrą, ale chylącą się ku ruinie ruderą, w którą za chwilę ktoś uderzy, i ona się rozsypie. No tak, można zapytać – a co z obietnicą, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła? Oczywiście gdyby ktoś miał na nazwisko „bramy” (Gates) i zaangażował cały swój majątek by przemóc Kościół, to może jedynie rozwalić to, co nie jest oryginalne, co nie jest autentyczne w Kościele, czyli wszystkie atrapy i maski Kościoła katolickiego. To, co jest w nim autentyczne, jest niezwyciężone. Tylko ile tej autentyczności jest teraz w Kościele, a ile pozorów? Mamy ostatnie chwile by uczynić cokolwiek dla siebie i najbliższych, dla tych, którzy nie mają powodu by być dla pozoru katolikami, bo już to się nie opłaci gdy z powodu katolicyzmu nikt już nie zrobi kariery. Co uczynić? Pokuta. Wynagrodzenie. Ekspiacja. Mówiąc językiem biblijnym: TESZUWA!

Po grzechu złotego cielca Pan, nie zwlekając, przemówił w ten sposób do Mojżesza: „Mojżeszu, idź szybko!” Szybka decyzja wielokrotnie w Biblii ratowała lub gubiła ludzi. Decyzje są kluczowe (Wj 32,7; Pwt 9,12).

Mojżesz zrozumiał znaczenie Przymierza, dlatego połamał te tablice, bo jeden grzech zbydlęcenia przekreślił wszystko. Jak się poczuł Bóg, gdy zobaczył, że Izrael kocha bardziej bydlę niż Stwórcę? Jak się czuje Bóg, gdy widzi, że przepraszamy matkę ziemię, a nie Matkę Bożą z Fatimy?

Nie, nie, nie żałuję swego kroku, nie żałuję, że uczyniłem anachorezę w stosunku do mojej dawnej wspólnoty. Żałuję jedynie moich grzechów, żałuję grzechów moich – jako kapłan i proszę Boga by przyjął moje wynagrodzenie za moje grzechy i innych kapłanów, o ile jest to jeszcze możliwe. Obym był prawdziwy w tych modlitwach, a nie kładł się krzyżem na posadzce z poduszką pod głową i na puszystym dywanie, wcześniej włączając kamerkę, aby inni obserwowali na YouTube moje pozy pokutne. Z roku na rok odnoszę wrażenie, że wszystko, co jest filmowane, nagrywane nie ma w sobie ani kropli potu autentyczności. Ekrany, zgodzę się w tym przypadku kolejny raz z Jeanem Baudrillardem, uczyniły z nas istoty symulujące życie. Mamy epokę symulantów: symulacja polityki, symulacja sztuki, symulacja religii, symulacja jako stymulacja zainteresowania widowni, by jak najlepiej wypaść i choć przez chwilę nie być sobą, bo to zbyt nienośne. Wszyscy tak bardzo utożsamili się z maskami, że w końcu Bóg zmusił nas do ich noszenia. Może ktoś zrozumie jakim znakiem stało się noszenie masek?

W tych ostatnich dniach staję się coraz bardziej tego świadomy i czujny, aby szatan nie znalazł klucza do mojego sumienia.

Uciekam, staram się być niedostępny dla świata i bardziej udostępniającym sobie możliwość bycia z Chrystusem. Znam wiele podstępów szatana, ale zapewne nie wszystkie. Nie ufam swojej sile duchowej – jestem właściwie bezsilny – dlatego oddaje się Matce Najświętszej w różańcu we wszystkich moich zmartwieniach, troskach, lękach, niepewnościach nawet tych, wydawać by się mogło, prozaicznych. I nie można niczego bagatelizować, bo wąż bywa właśnie tak maleńki, że może wśliznąć się nie przez drzwi, ale nawet przez dziurkę od klucza. Jak najdalej od mediów, od okazji do erudycyjnych popisów, znerwicowanego monitorowania ludzkich opinii i spisywania wypowiedzi zgodnych z oczekiwaniami tłumu.

Staram się w licznych godzinach samotności unikać wszelkich skrytych dialogów z szatanem – wszelkich podsuwanych przez niego planów, wszelkich ludzkich pochwał i fascynacji albo nienawiści i zemsty. To zajmuje mi trochę czasu w sferze duchowej: czuwam nad swoim sumieniem i przyglądam się sawannom myśli, wypatrując szelestu spowodowanego ruchem węża.

Oby wszystkie nasze myśli i uczucia były raportowane precyzyjnie i sumiennie Bogu, który uprawia nasze dusze jak winnice. Ponieważ ten świat się kończy, radziłbym wszystkim dobrze się zastanowić co mówią, ogłaszają, o czym nauczają. Zwłaszcza kluczowym osobom tak zwanym „VIP-om nowej ewangelizacji” i „notablom pasterskim”. A czy czasem ich słowa – klucze nie są wytrychami wpychającymi się do naszych głów, dzięki zaklęciu jakim jest słowo „posłuszeństwo”?

Nie prowadźmy życia jak na jakiejś bezmyślnej emeryturze, jakbyśmy już byli w pełni usprawiedliwieni i niemożliwi do słyszenia oraz potępienia, bo jesteśmy posłuszni, a więc pozbawiający się odpowiedzialności za siebie samych.

Bądźmy duchowo obserwatorami jak Habakuk na swojej wieży kamiennej, stojącej prawie na granicy królestw, wyglądając najazdu Chaldejczyków, którzy stali się narzędziem kary dla Judei! Kara była nieuchronna dla Jerozolimy i się dokonała – to była rzeź miasta i deportacja tysięcy, a reszta, najubożsi, zostali oszczędzeni. Dlaczego więc Bóg kazał Habakukowi wyglądać nadejścia inwazji? Widocznie kogoś miał ostrzec, widocznie ktoś go posłuchał, widocznie Bóg chciał kogoś oszczędzić i widocznie Mu się to udało.

Bądźmy doskonałą świątynią dla Boga, zamkniętą przed włamywaczami dusz, przed złodziejami serc, terrorystami zmuszającymi do bezmyślnej obserwacji wirtualnej nie-rzeczywistości.

Pan będzie sądził świat bez szacunku dla ludzkich autorytetów i stanowisk. Nadchodzi o wiele bardziej niebezpieczna inwazja niż fala imigrantów islamskich czy fala epidemii.

Jeśli Sacco di Roma w 1527 roku było konsekwencją skandalicznego i niemoralnego życia niektórych papieży na przełomie XV i XVI wieku, to jakiej odpowiedzi Boga mamy się spodziewać na herezję panoszącą się w Rzymie?

Nasuwa mi się na myśl słynny fresk w Kaplicy Sykstyńskiej, który wszak był upamiętnieniem nie mniej słynnej rzezi w Rzymie. W 1527 roku Rzym stał się miastem bezczelnej napaści i bluźnierczego splądrowania oraz bestialskich morderstw. To właśnie wtedy wywieziono z Rzymu całun z Manopello, by nie stał się obiektem świętokradczych czynów, z których byli znani protestanccy landsknechci. Trzeba nam sobie przypomnieć, że w 1527 roku Rzym został zdobyty przez żołnierzy cesarza Karola V, arcykatolickiego Habsburga, który był papistą... Nigdy wcześniej Rzym nie był tak splądrowany, nawet za Alaryka, króla Wizygotów, w 410 roku, który przynajmniej uszanował kościoły, ani przez Genzeryka, króla Wandalów, w 455 roku.

Nierządnica została pożarta przez Bestię, choć wydawała się ją ujeżdżać.

Okupacja trwała miesiącami i gdyby nie pewna choroba, która dziesiątkowała armię cesarza, może byłoby jeszcze gorzej. Ołtarze, kościoły, Najświętszy Sakrament, relikwie, obrazy stały się obiektami czegoś gorszego niż wandalizm. Prawie połowa Rzymu uległa ruinie, a gnijące trupy i nieokiełznana rozpusta żołnierzy cesarskich doprowadziły do zarazy.

Fresk sykstyński miał być upamiętnieniem gniewu Bożego, ale też ostrzeżeniem dla potomnych – Sacco di Roma może się powtórzyć ostatecznie.

Każdy otrzyma to, co sobie poczynał: jeśli był sprawiedliwy, jego sprawiedliwość będzie go poprzedzać, jeśli był niegodziwy, zapłata za niegodziwość go dogoni!

Uważajmy, aby nie spocząć na laurach, jak ci, którzy są powołani przez Boga, a zasnęli w swoich grzechach, gdy tymczasem niegodziwy książę piekieł, zdobywając władzę nad nimi, odsunął ich od Królestwa Pańskiego.

Strzeżmy się, aby nie odnaleźć się jako adresaci słów: „Wielu jest powołanych, ale niewielu jest wybranych”. Dobrze, że Pan Cię powołał, ale czy ty Go wybierasz ponad wszelki grzech i wszelkie dobro? Jeśli Go wybierasz i On Cię wybierze, choć powołał Cię, gdy jeszcze nie wołałeś do Niego. Ta moja odpowiedź jest długa, ale zbyt krótki jest czas, właściwie to już go nie ma. Nie można już odwrócić fali, która nadchodzi, można jeszcze tylko uratować resztki. Nie mam innego poważniejszego powodu, by być jeszcze na tym świecie, oprócz pokutowania i bycia gotowym do posługi, bo niebawem naprawdę prawdziwie kapłańska posługa będzie rzadkością – kapłanów zastąpią najpierw diakoni żonaci, następnie viri probati, a potem niewiasty i wreszcie ktoś wpadnie na pomysł, że kapłaństwo to przeżytek.

Ale może zacznijmy od pierwszego kroku pokuty: niech wszystkie nagie myśli twego wnętrza nie znajdą ubrania słów, by wyjść poza drzwi ust jako narzekanie. Staram się nie narzekać zwłaszcza na adoracjach. Staram się wczuwać w Chrystusa. On ma poważniejsze powody do troski o nas.

Właśnie (oby to była prawda) dobiega końca szalony czas pandemii, która w tajemniczy sposób zmieniła dotychczasowy porządek – chyba można posunąć się do stwierdzenia – porządek wszystkiego. Dzieci siedzą przed laptopami jak w wielkich korpo od 8 do 14- 15 z przerwą na lunch, rodzice stają się nauczycielami, nauczyciele prezenterami, a dziadkowie więźniami strachu jaki telewizory oraz odbiorniki radiowe wkładają im do głów przed własnymi dziećmi i wnukami. Księża zamykają się na plebaniach przed wiernymi, wierni prześcigają się w śledzeniu newsów dochodzących ze świata o ilości przypadków zachorowań i szyją coraz to bardziej wymyślne maseczki, walcząc w ten sposób z wirusem niczym nasi ojcowie ze stonką ziemniaczaną. Kto żyw do maszyn marsz! Dla Ojczyzny! Dla ratowania świata! Śledzimy równie chętnie lądowanie Antonowa z Chin z dostawą masek, co Triduum Paschalne online. Jak Ty oceniasz skutki tego wirusa, a zwłaszcza te zjawiska, które uderzyły i obnażyły stan Kościoła? Czy słuszne jest przekonywanie nas wiernych do pozostawania w domach zamiast w Domach Bożych, czy faktycznie czas Mszy online jest szansą na głębsze przeżywanie relacji z Bogiem?

Zeitgeist? To chyba jednak jest dla wszystkich oczywiste: świat został opanowany przez ducha, który ukąsił wszystkich jadem nieufności i zaczyna od niszczenia więzi międzyludzkich, a także więzi między Bogiem a człowiekiem. To jest początek, bo wraz z zerwaniem, okaleczaniem więzi między nami a Bogiem, przyjdzie głęboka samotność i niepokój oraz nieopanowana agresja.

Koronawirus to tyko jeden z elementów całego szeregu plag, które dopiero będą miały miejsce. To zaledwie preludium mające za swym parawanem na pewno poważniejsze zamiary niż tylko sam strach. Nie epidemia teraz jest najpoważniejszym problemem, tylko to, jak się nią zarządza w celu destrukcji więzi między człowiekiem a Bogiem, a także pomiędzy ludźmi. A menadżerów epidemii nie brakuje.

Rzeczywiście mamy do czynienia nie tylko z zamianą miejsc, ról, ale też z traumą nieufności – krzywdą dystansu. Oto w systemowy sposób, pod pozorami troski o zdrowie, zdystansowaliśmy się od siebie w sposób uniemożliwiający zaufanie. Ktoś drugi, bliźni, stał się podejrzany, a co najgorsze Bóg stał się niepewny, trefny, najprawdopodobniej najbardziej ze wszystkich zainfekowany wirusem. I teraz już ta trauma może się tylko pogłębiać, już nie zniknie z kościołów.

O dramatycznej absurdalności spaczonego myślenia, które zagarnęło dusze wielu pasterzy, przekonał się ojciec Leonardo Ricotta z Villabate na Sycylii, którego biskup (nota bene znany z jeżdżenia na rowerze w kościele) wyeliminował ze sprawowania liturgii, ponieważ ów kapłan nie chciał się zgodzić na udzielanie Komunii Świętej w rękawiczkach, na ręce wiernych również wyposażonych w rękawiczki. Ojciec Leonard nazwał takie zarządzenie „rzezią eucharystyczną” ponieważ partykuły z komunikantów na pewno pozostają na rękawiczkach, które później wrzuca się do śmietnika. Rzeź za rzeź – jeśli Chrystusa zmusza się do wrzucenia do śmietnika, to gdzie wylądują ci, którzy wydali takie zarządzenia?

Oto ropiejąca rana: skojarzenia kościołów z obszarem największego zagrożenia, skojarzenie Komunii Świętej ze strefą ZERO, czyli strefą skażoną. Może się to skończyć tylko jednym: opuszczeniem świątyń przez Chwałę Bożą. Może już to czujemy? To zimno w świątyniach, pustkę i odczucie nerwowego napięcia. Czy to już nieobecność Boga w kościołach? Może już to się wyczuwa: kościoły stały się przestrzenią niepokoju i lęku. Bóg chyba odszedł. Ludzie też odejdą. I wszystko to z powodu obiektu o wielkości jednej milionowej milimetra. Szczegół, detal, niuans – to zbyt wielkie słowa, by jakiś wirus został nimi uhonorowany. Jeśli ktoś ma nadzieję, że wszystko będzie tak, jak dawniej, to się głęboko myli. Wszystko będzie inaczej nawet niż teraz jest, a to, co teraz jest śliskie, wymyka się, wije jak wąż, jest jednak kluczowe. Skutki zamrożenia społeczeństw w dobie straszenia ludzi epidemią rzeczywiście obnażyły w większości brak jakiejkolwiek wiary, czyli zaufania do Boga. Maleńki obiekt – jakiś wirus, wśliznął się jak wąż do raju kościelnych liturgii i zdemaskował powszechną nieufność wobec Boga. Czy Bóg stracił kontrolę nad światem? Czy też Bóg obnażył apostazję – odstępstwo, które od lat się ukrywało jak żmija w gąszczach ludzkich serc i teraz nas weryfikuje, bada, czy ulegniemy zupełnie tej pokusie i kto z nas jej nie ulegnie? Posłużę się przykładem z Biblii i to z samego jej początku.

Otwierając Biblię, już od pierwszej karty natrafiamy w nowoczesnym tekście na nagłówki i tytuły, cyfry rozdziałów i wierszy, znaki interpunkcyjne, znaki identyfikacyjne. Podział tekstu na rozdziały został dokonany przez biskupa angielskiego Stefana Langtona dopiero w XIII wieku, który to podział również miał wpływ przy powstawaniu Magna Carta w 1215 roku; podziały te zostały włączone również przez uczonych w Piśmie Świętym do rękopisów hebrajskich do 1330 roku – jakieś sto lat później!

Jedynym wizualnym wskazaniem dla czytelnika żydowskiego, były wcześniej przerwy pomiędzy dużymi fragmentami tekstu, znane jako parsza. Były to dwie formy przerw, parsza petucha (oznaczona literą peh) i parsza setuma (oznaczona litera samek). Parsza setuma składa się z przerwy 9 liter w tekście pisanym, natomiast parsza petucha rozpoczyna się w następnej linii. Tora hebrajska zawiera 290 parasz petuchot i 379 parasz setumot. To tytułem wstępu. Mamy więc uporządkowanie tekstu przez wprowadzenie cyfr znaczących rozdziały i wiersze, a potem dodano tytuły do poszczególnych fragmentów, a nawet różnego rodzaju wyjaśnienia, i nic z tych rzeczy nie jest natchnione. Słowo Boga zostało „ponumerowane”.

Niby nic, a jednak każdy tytuł fragmentu, rozdziału przecież nie jest natchniony i jest sugestią, w jaki sposób odczytać poniższy tekst. Czy to jest dobre, że tłumacz albo wydawnictwo sugeruje przed przeczytaniem tekstu czytelnikowi, na co powinien zwrócić uwagę? A może bez tych tytułów każdy czytelnik miałby większą wolność i mógłby sam zadecydować o czym naprawdę jest ten tekst? A może wtedy sam Duch Święty podpowiadałby właściwsze interpretacje czy tytuły? Jesteśmy już więc od pierwszych kart przyzwyczajeni do tego, że ktoś za nas myśli i mamy bezkrytycznie przyjąć wszystkie tytuły redakcyjne za najwłaściwsze. Posłuszeństwo.

Dlatego bardzo sobie cenię na przykład Biblię Pierwszego Kościoła – ona nie ma tytułów rozdziałów i perykop – istnieją tylko liczby rozdziałów i wierszy. Wrócę więc do początku Biblii, mając ciągle na myśli pytania, które mi zostały zadane.

Historia Ogrodu Eden zaczyna się tak naprawdę wcześniej niż od 3 rozdziału. Zaczyna się od nowej parszy, która we współczesnych przekładach ma numeracje 2:4, a kończy się rozdziałem 3 i wypędzeniem ludzkości z Ogrodu Eden. Pierwszy dystans wcale nie został spowodowany koronowirusem, tylko nieznacznym sykiem węża. Jeśli zaczynamy historię grzechu tylko od 3 rozdziału, cała historia nie za bardzo jest zrozumiała. Podobnie jak nie do końca możemy pojąć, co naprawdę się stało wiosną 2020 roku, jeśli nie sięgniemy wcześniej i nie zbadamy procesu zainfekowania Kościoła już w latach sześćdziesiątych bardzo subtelnym swądem, a potem nie zobaczymy, co naprawdę uczynniliśmy Chrystusowi w latach następnych – te wszystkie wypaczenia teologiczne, moralne, duszpasterskie, te masowe świętokradztwa w przyjmowaniu Komunii Świętej bez spowiedzi i w ogóle coraz powszechniejszego zaniechania sakramentu pojednania. Wszystko pod maską wmawianego Bogu miłosierdzia i pobłażliwości.

Podejmijmy próbę włączenia tego, co dzieje się w rozdziale 2, począwszy od stworzenia Ogrodu i życiodajnych rzek w nim położonych, umieszczenia człowieka w Ogrodzie i nazwania zwierząt oraz stworzenia kobiety. Już wtedy pojawiło się coś, co umożliwiło ujawnienie się węża-szatana. Co to było?

Dlaczego Bóg, po stworzeniu Adama, stwarzał najpierw zwierzęta, a potem Ewę? Dlatego, by Adam zobaczył, że cała natura nie jest istotniejsza niż drugi człowiek. Tymczasem w ostatnich dziesięcioleciach natura, przyroda, zwierzęta, stały się ważniejsze niż ludzie. Doszło dziś do takich absurdów, że powstają ruchy walczące o to, by nie dokonywano aborcji na krowach, a jednocześnie aborcje człowieka uważa się za oficjalne prawo. Głosi się, że człowiek jest najważniejszy i jednocześnie tego człowieka chce się sprowadzić do numeru identyfikacyjnego, jak bydło.

Po stworzeniu Ewy pojawił się grzech zwątpienia w Boże słowo. Mamy więc sekwencję: grzech, później obietnica odkupienia w czasie sądu Boga, ukaranie Adama, Ewy i szatana, wygnanie... Oczywiście, w ramach tej struktury, rozdział 2 odgrywa ważną rolę w zrozumieniu kar, które Bóg wyznacza uczestnikom pierwszej nieprawości. Każda kara odzwierciedla totalne, ale też precyzyjne odwrócenie idyllicznej sytuacji, która wcześniej istniała. Zerwanie jednego owocu spowodowało na przykład oderwanie Ewy i Adama od całego Ogrodu Eden. Jeden element, i to tak minimalny, spowodował więc całą lawinę odrzuceń: Adam chowa się przed Ewą, a Ewa przed Adamem, szatan ukrywa się przed wszystkimi, Adam i Ewa ukrywają się przed Bogiem. Jedno oderwanie jednego owocu i wszyscy odrywają się od wszystkich – dystans jakiego raj nigdy nie znał. Co spowoduje rozdawanie Komunii w rękawiczkach na rękawiczki z powodu maleńkiego wirusa? Czy Bóg założy maskę i stracimy kontakt z Jego Obliczem? Oto raj XXI wieku wchodzi w etap łańcucha odrzuceń. Braku Komunii Świętej nie zastąpi komunikacja w mediach społecznościowych, ona pogłębi samotność, odrzucenie, zagubienie.

Powinniśmy zbadać pierwszą rozmowę pomiędzy wężem a kobietą, aby zrozumieć, co dokładnie zostało powiedziane, co spowodowało upadek pierwszej niewiasty. Czy archaiczny zapis nie demaskował wątpliwości zasianej przez szatana o wiele wcześniej? Szatan zdaje się syczeć: „nawet gdyby Bóg to powiedział, żebyście nie jedli z tego drzewa, czy nie powinniście jeść ze wszystkich drzew w ogrodzie?” (Rdz 3,1). Ze wszystkich, to znaczy nawet z tego jednego zakazanego. Albo najpierw z zakazanego, zanim z innych zerwiesz. Jakie niuanse pytania szatańskiego zostały zagubione w przekładzie?

Uchwyćmy ukrytą przebiegłość w słowach węża, sugerującego, że zakaz był wszechogarniający – szatan sugeruje, że Bóg zabronił wszystkiego, podobnie jak teraz wielu wydaje się, że wszystko, co łączy ludzi z Bogiem jest zabronione przez samego Boga. Oto słyszmy wypowiedzi sugerujące nam nawet, że pójście do kościoła na liturgię może być grzechem przeciw piątemu przykazaniu. Jest to sposób uwodziciela, który pozwala sobie na wyolbrzymianie surowości zakazu, aby przekonać ofiarę, że wszelkie wysiłki zmierzające do oparcia się pokusie są bezużyteczne...

Sformułowanie pytania przez węża jest niejednoznaczne i w gruncie rzeczy jest niedomówieniem, ale też nakierowaniem, presją. Ileż niedomówień i nieścisłości ostatnio usłyszeliśmy! W pytaniu węża wyczuwa się szyderstwo, drwinę, zakpienie, wyśmianie Boga! Wydaje się, że wąż przyjął postawę bezinteresownej ciekawości: „Czy to prawda, co słyszałem, że Bóg zakazał ci jeść z drzew ogrodowych?”. Staram się jak najmniej czytać oficjalnych wiadomości medialnych. Wprowadzały we mnie zwątpienie w opiekę Boga, w Jego miłość do mnie. Mam wrażenie, że przeważająca większość medialnych wypowiedzi sugeruje mi postawę: „nie ufajmy Bogu – nie bierzmy Go w ogóle pod uwagę, nie wypada współczesnemu człowiekowi powoływać się na Boga, jeśli chce być współczesny i poważny!”.

Szatan okazał się pierwszym tłumaczem mowy Boga, a czy dziś tak nie jest? Pierwszą czynnością, którą dziś ludzie dokonują po przebudzeniu jest naciśnięcie klawiszy w smartfonie, a nie znak krzyża. Pierwsze co ludzie czynią rano, to gapią się w wiadomości na ekraniku, już się nie modlą, nie czytają Biblii. Widziałem przez ostanie lata wiele mieszkań w których jest Biblia... sprawiająca wrażenie nigdy nie otwieranej. Niewielka zmiana w dawaniu posłuchu światu, a nie Bogu, i mamy odstępstwo. I to widać także w tekście biblijnym opowiadającym o grzechu: przeakcentowanie, posłuchanie kogoś innego niż Boga, udokumentowane postawieniem kilku znaków interpunkcyjnych w wierszach przetłumaczonych i Ewa zupełnie źle pojęła to, co Bóg powiedział do Adama. Czy jest sensowne zatytułowanie jedynie 3 rozdziału jako „opowiadania” o grzechu? Chlubimy się Biblią przełożoną na język polski, ba, na inne języki. Ale czy coś istotnego w przekładach nie zginęło, nie umknęło, zostało zlekceważone? Ostatnio pojawił się w Danii przekład Biblii, z którego wykreślono słowo „Izrael”. Czy jest to jeszcze Biblia? Przytoczę cytat z dzieła Steinera traktującego o przekładach w literaturze w ogóle:

„Tam, gdzie jest mowa autentyczna, nie może być przekładu. Ten, kto był w Chrystusie i usłyszał nie dające się wypowiedzieć słowa – arcana verba – nie wypowie ich w śmiertelnej mowie. Przekład byłby bluźnierstwem (2Kor 12,4). Jeszcze bardziej rygorystyczny zakaz znajdujemy w judaizmie. Megillot taanit (zwój poszczenia), którego powstanie datuje się na pierwszy wiek naszej ery, odnotowuje przekonanie o trzech dniach całkowitej ciemności, która miała zstąpić na świat, kiedy Prawo zostało przełożone na język grecki (...) przekład nie tylko osłabia witalne energie, świetlistość i siłę oryginalnego tekstu, lecz także nadaje im wręcz jarmarczny kształt. W jakimś sensie proces entropii jest procesem czynnego psucia. W przekładzie na francuski, mawiał Heine, jego niemieckie wiersze są „poświatą księżycową wypchaną słomą” [1].

Przypisy

[1] G. Steiner, Po wieży Babel, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2018.