Obślizgłe paluchy II - Patryk Bogusz - ebook

Obślizgłe paluchy II ebook

Bogusz Patryk

3,8

Opis

Podobno prawdziwa miłość przetrwa wszystko.

Otis i Andżela przeżywają wzloty i upadki. Chcieli porzucić pracę w restauracji, odciąć się od rodziny i osiedlić w małym miasteczku. Spłodzić potomka i wieść spokojne, nudne życie. Obydwoje uczęszczają na terapię, aby ratować swój związek. Dodatkowo plany krzyżuje im pojawienie się tajemniczego Jonasza.

W tym samym czasie Wuj Bernard szykuje się do przejścia na emeryturę. Postanawia zostawić rodzinny biznes w rękach Otisa, a sam zostać gwiazdą telewizji kulinarnej na miarę najlepszych szefów kuchni…

Niestety los nie jest dla nich łaskawy. Splot wydarzeń szybko weryfikuje pierwotne założenia.

Otis i Bernard zostają wciągnięci w wir niesamowitych wydarzeń. Czy wyjdą cało z opresji? Czy restauracja „Obślizgłe paluchy” przetrwa?

Czytelniku, skosztuj kuchni robionej z miłością przez ludzi, z ludzi, dla ludzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 199

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
1
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
WonderB

Dobrze spędzony czas

Lepsza niż cz. I :)
00

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2022

Dom Horroru

Gorlicka 66/26

51-314 Wrocław

Copyright © Patryk Bogusz, Obślizgłe Paluchy II, 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Redakcja: Patrycja Żurek

Redakcja i korekta: Paweł Kosztyło

Projekt okładki: Rafał Brzozowski

Skład i łamanie: Sandra Gatt Osińska

Wydanie I 

ISBN: 978-83-67342-10-0

www.domhorroru.pl

facebook.com/domhorroru

instagram.com/domhorroru

Wstęp

Drodzy Czytelnicy,

na wstępie przesyłam Wam wyrazy uznania, że znając pierwszą część Obślizgłych Paluchów, sięgnęliście po drugą. A Ci z Was, którzy wcześniej nie znali przygód Otisa i Andżeli, cóż, mogę jedynie zapewnić, że jedynka jest tak samo chora jak jej kontynuacja. Także jak nie podeszło, to darujcie sobie. Ale skoro już tu jesteście…

Sequele jak wiadomo powstają dla pieniędzy. Kiedy coś się dobrze sprzeda, to twórcy szybko kombinują jak tu z tego jeszcze trochę wycisnąć. Mentalność żula spod sklepu, który odstawia butelkę i czeka, aż resztki piany zamienią się w browar. W tym przypadku było inaczej.

Pierwszą część napisałem w połowie 2018 roku. Wtedy nie wierzyłem, że kiedykolwiek, ktokolwiek coś takiego wyda. To miał być szalony tekst do szuflady. Istny miszmasz gatunkowy (bizarro, horror ekstremalny, body horror, czarna komedia, romans, dramat kryminalny). Hołd złożony produkcjom filmowym (Martwica mózgu). Jako młody chłopak, po obejrzeniu dzieła Jacksona (pod koniec lat dziewięćdziesiątych) przysięgłem sobie, że kiedyś napiszę coś w tym stylu, coś równie krwawego, zabawnego, dostarczającego niczym nieskrępowanej rozrywki.

Oczywiście nie chce przez to powiedzieć, że porównuje swoją kanibalistyczną nowelę do klasyki filmowej jaką jest Braindead, a jedynie wytłumaczyć, jaki cel mi przyświecał.

W każdym razie gotowe Paluchy wysłałem do dwóch wydawnictw. Jednym z nich był Dom Horroru, który zaczął wydawać ekstremę, drugiego nazwy nie wymienię. Po dwóch tygodniach dostałem wiadomość zwrotną z tego pierwszego, że są zainteresowani wydaniem przygód Otisa.

Jeszcze nie wiedziałem, że to początek pisarskiej drogi. Szczerze mówiąc myślałem, że nikt tego nie kupi, a nawet jeśli, to posypią się komentarze w stylu: „autor jest psychopatą, który pewnie puka własną siostrę” (akurat nie mam rodzonej siostry), „co on ćpa”, „ale trzeba mieć nasrane we łbie” itp.

I nie pomyliłem się, takie komentarze pojawiły się w sieci, ale wraz z nimi przyszły opinie czytelników, którzy znaleźli w Paluchach dobrą rozrywkę. Od debiutu wydawniczego napisałem kilka powieści, część już została wydana, a część czeka w kolejce na publikację, jednak żadna z nich chyba nie sprawiła mi tak ogromnej przyjemności podczas tworzenia jak Obślizgłe paluchy.

Kontynuacja przygód Otisa powstała, bo tak być musiało. Powstałaby nawet gdyby wydawnictwo nogami i rękoma zaparło się, że tego nie wyda. Z prostego powodu: chciałem wrócić do tej restauracji, zobaczyć co szalonego zrobi Bernard i jak czas zmieni Otisa. Sequel był tylko kwestią czasu. Postanowiłem, że druga część będzie taką samą jazdą bez trzymanki, niczym nieograniczoną czystą rozrywką. Dlatego znajdziecie tu mnóstwo absurdu, przemocy, sarkazmu i (nie)dobrej kuchni.

Motto otwierające pierwszą część to cytat z markiza de Sade: „Jestem tutaj sam na końcu świata, ukryty przed wzrokiem wszystkich i żadne stworzenie nie może tutaj dotrzeć; żadnych hamulców, żadnych przeszkód”. Właśnie tak się czułem, zanurzony nocami w świecie tej kanibalistycznej rodziny. Mam nadzieję, że Wy również przez chwilę to poczuliście.

Kończę przynudzać, bo Otis i Bernard mają wam dużo do opowiedzenia. Dobrej zabawy.

Patryk Bogusz

Szczęśliwy mąż,

który nie idzie za radą występnych,

nie wchodzi na drogę grzeszników

i nie siada w kole szyderców (…)

Psalm 1, Dwie drogi życia

Książka powinna rozdrapywać rany, wręcz je zadawać. Książka powinna być zagrożeniem.

Emil Cioran

1. Kryzys rodzinny i skradzione mięso

– Ty pieprzony świrze! – krzyknęła, a kropelki śliny wylądowały mi na okularach. Próbowałem odwrócić głowę, żeby uniknąć następnych kropel, ale złapała mnie za szyję. Przybliżyła się i wciąż wrzeszczała, aż czułem jej nieświeży oddech. Lekarz stwierdził u niej helikobaktera. Straszne świństwo. I do tego cholernie zaraźliwe. Jeśli ona to miała to ja też. Bakcyl znajdował się w ślinie, w jej ciele, siedział nawet na cholernej płci i za każdym razem, kiedy wciskałem w nią język, skurwiel wędrował do gardła, a następnie trafiał do przełyku. Uświadomił nam to doktor Kapanicki. Fajny facet, polubiłem go. Z polecenia. Nie zliczę, ile razy wyciągnął wujka Bernarda z syfa.

Lekarz starej daty, który nie bał się przepisywać leków. Jeśli potrzebujesz pieprzonego tramalu, dostajesz pieprzony tramal czy cokolwiek innego, z czego użytek może zrobić ćpun. Kapanicki nie miał problemów z ćpunami. Wizyta kosztowała dwie stówy, a żadna łajza z ulicy nie zapłaci tyle, żeby dostać receptę.

Facet był łysy jak Kojak (kiedyś puszczano taki serial z detektywem ssącym lizaki), miał siedemdziesiąt lat, kiepski słuch i sposób bycia jak doktor House, tyle że po latach picia wódy. Najbardziej zaskakujące było to, że nie miał zmarszczek. Po chwili obserwacji potrafił postawić diagnozę, którą oczywiście następnie potwierdzał badaniami.

Przysyłał wampirka. Faceta w średnim wieku o aparycji Danny’ego De Vito, który prowadził prywatne laboratorium. Gość lubił krew, miał zadatki na seryjniaka. Wampirek, nie Kapanicki.

Dostałem od niego testosteron prologatum Jelfa 100 mg/ml. Sześć opakowań. To przez Andżelę. Naskarżyła, że już jej nie rucham. Lata brania towaru zakłóciły funkcjonowanie organizmu. Testosteron spadł poniżej normy. Jeszcze trochę, a płakałbym na Modzie na Sukces i ssał kciuk przed snem.

W gabinecie Kapanickiego wisiały szable i strzelby z XVIII wieku. Na łóżku walały się stosy starych ksiąg medycznych, zawierających nazwy leków po łacinie, co wprawiało w zakłopotanie pigularzy w aptekach, bo ich nie znali i musieli grzebać w komputerze lub dzwonić do starszych kolegów, zanim załadowali torebkę leków. Kapanicki przepisywał dużo, tak żeby nie przyłazić co tydzień i nie zawracać mu głowy.

Wuj Bernard, kiedy tylko usłyszał o naszych problemach w związku, polecił doktorka. Andżela wpierw się opierała, tłumaczyła, że potrzebujemy pomocy psychologa, terapeuty. Kogoś, kto uzdrowi nasz związek.

Bernard widział to inaczej.

Babsko ci szaleje, bo nie ma bolca. Tyle razy ci to powtarzałem, musisz ją dobrze wypieprzyć przed snem i będziesz miał spokój. Chcesz spać spokojnie, to musisz grzmocić, nic innego nie pomoże – powiedział i wypuścił chmurę dymu.

Nie zmienił swojego zamiłowania do tanich cygar.

Wujek kiedy mi się nie chce – powiedziałem.

Ten tylko zaśmiał się jak wioskowy głupek i pogładził po wydatnym brzuchu.

I na co ci te mięśnie, skoro jeden najważniejszy nie chce się prężyć?

Wkurzył mnie wtedy, ale ciężko nie przyznać mu racji. Straciłem formę. Praca i życie rodzinne zabierało tyle czasu, że na siłownię chodziłem coraz rzadziej. Pakerownia u Mutanta nie przestała być moim domem. Byłem raczej jak turysta, albo jak facio wracający po długiej odsiadce do rodzinnego domu, do podstarzałej matki, który próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Tak to wyglądało. Wielu z nowych bywalców na siłce nawet nie znałem. Patrzyli na mnie jak na dinozaura. Miałem trzydzieści sześć lat. Blizny po trądziku na plecach i karku. Na figlarzu zresztą też. Dostałem rozstępów, urósł mi brzuch, cycki opadły, a kolana strzelały przy każdym kroku. Starość to nic fajnego.

– Ty jebany gnojku! W ogóle nie słuchasz! – krzyczała i machała rękoma. Przez grzeczność nie zaprzeczyłem. Nie słuchałem, bo niby po co? Wiedziałem wszystko, co powinienem: zrujnowałem jej życie, podciąłem skrzydła i uniemożliwiłem rozkwit. Rozwój osobisty, czyli wzrost tkanki tłuszczowej. Zanim uciąłem jej durny łeb, była pieprzonym słoniem, ale jakoś nie chciała o tym pamiętać. A ciało, które jej załatwiłem? Zero wdzięczności. Porwałem dwanaście kobiet, zanim przeszczep się powiódł.1 Owszem, początki były trudne: nie ruszała lewą ręką i kulała na prawą nogę. Za to ważyła 56 kilo przy wzroście metr siedemdziesiąt, miała cycuszki miseczka C, proste nogi i seksowny, sterczący tyłek. Zresztą komplikacje ustąpiły po kilku tygodniach. Niedowład ręki prawie całkowicie minął.

Poprzednia właścicielka ciała miała na imię Melinda i była typową larwą, utrzymanką lokalnego bandziora – Szybkiego. Na prawym udzie miała tatuaż: „To moje. Szybki.”

Zawinąłem ją spod solarium „Muszelka”. Przypominała skwarek, miałem tylko nadzieję, że nie zdążyła nabawić się raka skóry. Na szczęście głowa nie była mi potrzebna. Ilość kwasu hialuronowego wpompowana w usta zawstydziłaby niejedną gwiazdę filmów dla dorosłych. Do tego twarz naprężona od botoksu i brwi wyregulowane tak, że wyglądały jak kreski pociągnięte markerem.

Zagadałem do niej na parkingu. Wcześniej przebiłem koło w BMW serii nie wiem której. Wszystkie głupie dupy gangsterów jeżdżą BMW. Obiecałem zająć się samochodem, jeśli wypije ze mną drinka. W razie odmowy przygotowałem staroświecki cios młotkiem w głowę, ale przyjęła zaproszenie. Bez krępacji wlazła mi do auta na kradzionych blachach, które wcześniej za grosze kupiłem od małoletniego dilera. Stary żółty volkswagen. Volkswagenem jeździł Bundy, tyle że garbusem, a mi przypadł golf trójka.

W aucie wstrzyknąłem jej w szyję rozpuszczone tabletki nasenne od Kapanickiego. Chwilę walczyła, ale mikstura dość szybko zadziałała.

Kiedy się za nią zabrałem, musiałem usunąć dziarę. Odgryzłem napis i przeżułem na surowo. Ranę przykryłem płatem skóry od innej suki, która spoczywała w lodówce, czekając na porcjowanie. Zrobiłem to tak fachowo, że nie został ślad. Andżela nic nie zauważyła.

Wygładziłem twarz ukochanej. W tym pomógł wujek, mistrz noża. Wykroił takie kawałeczki, tak idealnie dopasował, że po śladach oparzeń nie było mowy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Dostała nowe ciało. Nowe życie. Nie była już tylko gadającą, zrzędzącą głową z jednym okiem. Wstawiłem jej szklane, robione na zamówienie. Nie do poznania, dopóki nie wypadło, co czasem się zdarzało. Głównie jak się wściekała. Marszczyła czoło i oko wyskakiwało jak wystrzelone z procy. Co oczywiście powodowało jeszcze większą wściekłość. Gałka na ogół wpadała pod komodę albo łóżko i musiałem odsuwać meble, żeby je znaleźć.

Andżelika siadała wtedy w fotelu albo zamykała się w łazience i chlipała. Czemu, do cholery, kobiety zamykają się w toaletach? Potrafiła tak siedzieć dwie czy trzy godziny, a mnie jak na złość zawsze wtedy brało na sranie, zapewne z nerwów, i oczywiście nie mogłem skorzystać z toalety. Siedziałem jak na żyletkach, starając się skupić myśli na czymś innym, niż wypróżnienie. Często potrafiła mnie tak przetrzymać do momentu, kiedy główka świstaka wychodziła już z norki...

– Jak możesz mnie zdradzać i to z dziećmi?!

– Kobieto, powtarzam po raz setny, że cię nie zdradzam.

– Idioto, mogłeś przynajmniej usunąć historię przeglądanych stron.

– Tłumaczę, że to nie ja!

– Tak, tak, zawsze nie ty. Wszystko robią inni. Nigdy nie ty. Wujek tu przyjechał po to, żeby oglądać te świńskie filmy.

Siódma rano, a moja gorsza połówka dostała wścieku macicy, bo pieprzony wujaszek przeglądał na jej laptopie strony w stylu: Małoletnie zdziry z Tajlandii.

Swoją drogą, mogę śmiało polecić, naprawdę ciekawe filmy. Sprawdźcie w Google. Chore gówno. Małolatki z siusiakami. Wujek zawsze miał specyficzny gust. Przyłapałem go raz, jak męczył kapucyna u nas w kuchni. Nie bardzo się przejął. Stwierdził, że w jego wieku trzeba męczyć fiuta, kiedy stanie.

Otis, chłopcze, przychodzi taki moment w życiu każdego faceta, kiedy erekcja jest jak śnieg w maju, zdarza się, ale kurwa wyjątkowo rzadko, a pełna potężna stójka cieszy jak wygrana w totka. Rozumiesz? Nie można wtedy przejść obok tego tak obojętnie, jakby nic się nie stało.

Co niby miałem robić? Wzruszył mnie. Poszedłem do pokoju i zaczekałem, aż skończy. Następnie dopilnowałem, żeby umył ręce i wytarł kompa i wszystko, czego dotykał, chusteczkami nawilżanymi. Zaparzyłem kawy. Zbożowa z mlekiem, bo Andżela uznała, że kofeina jest szkodliwa. Zaproponowałem wujowi płatki owsiane z bananem i rodzynkami. Bakalie się skończyły. Zagwizdał, klasnął w dłonie.

Tak myślałem, że nie masz nic normalnego, a przed robotą trzeba porządnie zjeść – powiedział i wyjął z kieszeni marynarki mały pakunek.

Rzucił mi go. Wyjąłem zawartość z torebki i odwinąłem folię. Poczułem krew. Świeża krew. Palce. Osiem dorodnych sztuk. W wujkowej marynacie: czosnek, imbir, pieprz cayenne, sól himalajska i słodki sos chili.

Wrzuciłem paluszki na patelnię. Zaskwierczały. Słodki aromatyczny zapach rozszedł się po kuchni.

Mogłeś dorzucić cebulki – rzucił.

Pokręciłem głową. Andżela nie uznawała cebuli, sam nie wiem czemu, chyba też nie była zdrowa. Wuj również pokręcił głową.

Co z tą pizdą jest nie tak? – wycedził.

Zjedliśmy w pośpiechu, patelnię umyłem kilka razy, wywietrzyłem mieszkanie, a ona i tak się skapnęła, że jedliśmy mięcho. Zrobiła awanturę. Miło powspominać.

Zdjąłem okulary zerówki (w których ponoć wyglądałem dostojniej) i przetarłem je kuchenną ścierką. Po każdej kłótni czułem się jak kawał gówna. Wkurzała mnie jak nikt inny, ale wciąż ją kochałem.

A może to tylko wina szalejącego testosteronu?

– Słuchaj, naprawdę potrzebuje wejść…

– Zawsze potrzebujesz, jak tu jestem!

– To nie moja wina, to biologia, nic nie poradzę. Wyjdź, równie dobrze możesz się obrażać w salonie…

– Tyle cię to obchodzi.

– Co mnie znów nie obchodzi? – Zacisnąłem pieść.

Chciałem walić nią w te pieprzone drzwi, aż rozlecą się w drzazgi. Powstrzymałem się, to nie załagodziłoby sytuacji.

– Nasz związek… sprowadziłeś go do srania…

– Słuchaj, albo mnie wpuścisz, albo zesram się na podłogę w sypialni.

Chwila ciszy. Zamek. Nacisnąłem klamkę i drzwi stanęły otworem. Przesunąłem pelargonię najdelikatniej, jak tylko umiałem, i zająłem miejsce na tronie. Andżelika nie wyszła. Usiadła, opierając się plecami o wannę. Prysznic zniknął, kabina skończyła na śmietniku, bo przecież każda kobieta potrzebuje mieć gdzie moczyć się godzinami, aż do zmarszczenia skóry na stopach i dłoniach. Pomarszczona skóra wydawała mi się okropna. Jak to znosiły?

– Przemyślałam to i nic z tego nie będzie – stwierdziła.

– No na pewno nie, jeśli będziesz się odzywać. Potrzebuje chwili, żeby się skupić…

– Mówię o naszym związku, kretynie.

– Słuchaj, naprawdę teraz nie mam do tego głowy, już ci mówiłem, że nie kręcą mnie laski z penisami…

– Tu nie chodzi o penisy!

– Ale przecież mówiłaś…

– Wiem, co mówiłam, tu chodzi o to, że się duszę, rozumiesz? To do niczego nie zmierza, nie mamy dziecka.

– Przecież nie chciałaś.

– Chciałam i chcę, ale nie tak. Nie chcę, żeby nasze dziecko wyrosło na kanibala, nie chcę, żeby miało cokolwiek wspólnego z restauracją.

– Dzięki restauracji masz co jeść.

– Miałeś odsprzedać udziały Bernardowi.

– Wuj sam sobie nie poradzi. Odkąd matka odeszła, zostałem tylko ja.

– No tak, biedaczysko.

– Przestań. Koszulę miałaś mi wyprasować.

– Co tydzień to samo. Miałaś wyprasować koszule, a jak pojedziesz w pogniecionej, to co się stanie? Matce to już nie zrobi różnicy.

– Teraz będziesz sobie żartować ze śmierci mamy. Ta kobieta przyjęła cię do rodziny z otwartymi ramionami, chciała dla ciebie jak najlepiej.

Musiałem przerwać, bo poczułem, jak ze mnie leci. Płatki owsiane, owoce i warzywa zrobiły swoje.

– Miało być inaczej. Mieliśmy odejść. Zostawić knajpę, twoją rodzinę. Mieć domek w miasteczku, zacząć od nowa.

Nie bardzo mogłem zarejestrować to, co mówiła, bo skupiłem się na podtarciu tyłka. Zerkałem co chwila na kolejny płatek papieru, ale brązowa kreska nie chciała zniknąć. Czasem człowiek zużyje pół rolki na jedno podtarcie. Prawdziwy dzień świra. Przetarłem na mokro chusteczkami. Wydawało się, że już po sprawie, ale rwałem następne kawałki.

– Możesz przestać szorować, kiedy do ciebie mówię?

– Mam chodzić z krechą na gaciach, bo do mnie mówiłaś?

– Idę uprasować koszulę.

Obmyła twarz i wyszła. Nie wiem czemu, ale mi stanął. To pewnie przez tę całą kurację hormonalną od doktorka. Nie było czasu na bzykanie, wuj Bernard miał przyjść za kilka minut, ale szybkie puknięcie w jajko już wchodziło w rachubę. Czasem wolałem szybki numerek z własną dłonią niż pół godzinne dobieranie się do majtek Andżeli. Człowiek straci większość energii na minetę i odechciewa mu się bolcowania.

[1] Według statystyk w Polsce dochodzi do ok. dwudziestu tysięcy zaginięć rocznie. Otis nie był przekonany co do powodzenia akcji, ale czego się nie robi w imię miłości. W końcu jeśli głowa żyła samodzielnie, to czemu miałaby nie zaadoptować innego ciała.