Objawienia o Narodzeniu Pańskim - Bł. Anna Katharina Emmerich - ebook

Objawienia o Narodzeniu Pańskim ebook

Bł. Anna Katharina Emmerich

4,7

Opis

Wizje i objawienia znanej mistyczki i stygmatyczki o narodzeniu Chrystusa oraz różnych wydarzeniach dotyczących Jego krewnych. Na podstawie jej objawień o Męce Pańskiej Mel Gibson zrealizował film Pasja.

Anna Katarzyna Emmerich, augustianka, mistyczka i stygmatyczka przez wiele lat doświadczała nadprzyrodzonych wizji o życiu Chrystusa i Jego krewnych.

Wizje Anny Kathariny Emmerich zawarte w tej książce opisują wydarzenia związane z narodzeniem Mesjasza. Znajdziemy tu szczegółowe opisy dotyczące przodków Maryi i Józefa: ich rodziców, dziadków i dalszych krewnych, z nawiązaniem do wydarzeń opisanych w Starym Testamencie oraz wizje związane już bezpośrednio z narodzinami Jezusa: zwiastowanie, nawiedzenie Elżbiety, narodziny w Betlejem, pokłon pasterzy i Trzech Królów, ucieczka do Egiptu i życie na obczyźnie, powrót do Nazaretu i odnalezienia Jezusa w świątyni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 255

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (14 ocen)
12
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NowoNawrocony

Nie oderwiesz się od lektury

Mega. Piękna. Poczułem jakbym tam był.
00

Popularność




© Wydawnictwo M, Kraków 2018

 

 

Wybór i opracowanie redakcyjne: Małgorzata Sękalska

Na postawie tłumaczenia ks. Władysława Rakowskiego, Mikołów 1927.

 

 

 

 

ISBN 978-83-8043-706-7

 

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwom.pl

Dział handlowy: tel. 12-431-25-78; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521

e-mail: [email protected]

www.klubpdp.pl

 

 

KonwersjaEpubeum

Najświętsza Maryja Panna

1. Pochodzenie, narodzenie i ślub świętej Anny

Przodkowie świętej Anny byli Esseńczykami. Ci nadzwyczaj pobożni ludzie pochodzili od kapłanów, którzy za czasów Mojżesza i Aarona nosili Arkę, zaś za czasów Izajasza i Jeremiasza otrzymali bardziej uporządkowane przepisy. Z początku nie było ich bardzo wielu, lecz później w Ziemi Obiecanej mieszkali całymi gromadami, zajmując przestrzeń 48 mil wzdłuż i 36 mil wszerz. W okolicę Jordanu też przybyli później, mieszkali przede wszystkim przy górach Horeb i Karmel.

Początkowo, nim Izajasz ich zebrał, ludzie ci jako pobożni umartwiający się Żydzi, mieszkali rozsypani. Zawsze nosili te same szaty, nie nabywając nowych, póki te się nie zużyły. Żyli w małżeństwie, lecz bardzo powściągliwie. Za obopólnym zezwoleniem mąż i żona często żyli w oddzielnych chatach. Jadali też osobno, najpierw mąż, a kiedy już się oddalił, wówczas żona. Już wtenczas byli wśród nich ludzie będący przodkami Anny i innych rodzin świętych. Z nich pochodzili ci, których nazwano dziećmi proroków. Mieszkali w puszczy i wokół góry Horeb, wielu z nich było także w Egipcie.

Widziałam też, że z powodu wojny przez pewien czas byli wypędzeni z góry Horeb, lecz znowu zostali zebrani przez swych naczelników. Pomiędzy nimi byli także Machabejczycy. Byli wielkimi czcicielami Mojżesza, posiadali też jego szatę, którą dał Aaronowi, a z którego przeszła na nich. Była dla nich wielką świętością. Miałam też widzenie, w którym około piętnastu z nich zginęło, broniąc tej świętości. Ich naczelnicy znali tajemnicę Arki Przymierza.

Ci, którzy zostali bezżenni, stanowili osobny stan, jakby zakon duchowy, zaś nim do tego zakonu ich przyjęto, długo wystawiano na próbę. Naczelnik, pod wpływem proroczych natchnień, przyjmował ich do tego zakonu na dłuższy lub krótszy czas. Zamężni Esseńczycy, którzy wśród dzieci i domowników utrzymywali surową karność, pozostawali do właściwego zakonu Esseńskiego w podobnym stosunku, w jakim pozostają tercjarze Świętego Franciszka do zakonu Świętego Franciszka. We wszystkim zasięgali rady u swego zwierzchnika duchowego na górze Horeb.

Bezżenni Esseńczycy byli niewypowiedzianie pobożni. Nosili długie, białe szaty, dbając bardzo o ich czystość. Przyjmowali dzieci na wychowanie, zaś by zostać członkiem ich surowego zakonu, trzeba było mieć 14 lat. Ludzi o doświadczonej pobożności tylko przez jeden rok wystawiano na próbę, innych dwa lata. Żyli zupełnie dziewiczo, wstrzemięźliwie, nie trudnili się żadnym rodzajem handlu, a czego potrzebowali, to wymieniali za płody rolne. Jeżeli który ciężko grzeszył, wyklinano go, a ich klątwie towarzyszyła taka siła, jak klątwie świętego Piotra, rzuconej przeciw Ananiaszowi: umierali. Zwierzchnik na sposób proroczy wiedział, kto zgrzeszył. Widziałam też takich, którzy pokutując, stać musieli z wyciągniętymi w poprzek ramionami, obleczeni w rodzaj sztywnego kaftana, mającego wewnątrz ostre kolce.

Przy górze Horeb mieli swoje podobne do jaskiń cele, a do większej jaskini przybudowana była z plecionek wielka sala zgromadzeń, gdzie około godziny jedenastej gromadzili się na wieczerzę. Każdy miał ze sobą mały bochenek chleba i mały kubek. Przełożony, chodząc z miejsca na miejsce, błogosławił chleb każdego. Po jedzeniu wracali do swych cel. W owej sali zgromadzeń stał też ołtarz, na którym leżały poświęcone chleby. Były zakryte i przeznaczone do rozdzielania pomiędzy ubogich. Mieli bardzo wiele oswojonych gołębi, które z rąk karmili. Jadali gołębie, lecz też z ich udziałem odprawiali religijne obrzędy, coś nad nimi mówiąc i puszczając je w powietrze. Widziałam także, że wypuszczali w dzicz baranki, wymówiwszy coś nad nimi.

Widziałam, że co roku trzykrotnie pielgrzymowali do Jerozolimy. Mieli też pomiędzy sobą kapłanów, do których przede wszystkim należało przysposabianie świętych szat, które czyścili, na które się składali i do których też dołączali nowe. Widziałam ich trudniących się rolnictwem, hodowlą bydła, ogrodnictwem. Góra Horeb pomiędzy ich chatami pełna była ogrodów i drzew owocowych. Widziałam też wielu trudniących się tkactwem, tkających szaty kapłańskie i haftujących. Jedwabiu, jak widziałam, sami nie wyrabiali; przynoszono go na sprzedaż, zaś oni wymieniali go za płody ziemi.

W Jerozolimie mieli osobną okolicę, którą zamieszkiwali, a także osobne miejsca w Świątyni. Inni Żydzi nie bardzo chcieli znosić ich obecność. Widziałam ich także posyłających dary na ofiarę do Świątyni, jakby wielkie grona, które dwaj ludzie nieśli pomiędzy sobą na drągach; także baranki, których jednakże nie zabijano, lecz biegały wolno. Nie widziałam, aby składali ofiary krwawe. Przed podróżą do Świątyni przysposabiali się modlitwą, ostrym postem, biczowaniem i innymi uczynkami pokuty. Kto szedł do Świątyni, mając grzech, za który nie pokutował, obawiał się, iż nagle będzie musiał umrzeć, co nieraz się zdarzało. Spotkawszy wśród pielgrzymki do Świątyni chorego lub opuszczonego, nie szli dalej, dopóki mu w jaki bądź sposób nie pomogli. Widziałam ich zbierających zioła i przyprawiających napoje i że chorych leczyli za pomocą wkładania rąk, albo też, rozszerzywszy ramiona, zupełnie na nich się kładli. Widziałam też, że leczyli na odległość. Chorzy, którzy nie mogli przybyć osobiście, przysyłali zastępcę, na którym działo się wszystko, czego chory potrzebował do wyzdrowienia, i zdarzało się, że o tej samej godzinie zdrowie odzyskiwał.

Za czasów dziada i babki Anny przełożonym ich był prorok imieniem Archos. Miewał widzenia w jaskini Eliasza na górze Horeb, odnoszące się do przyjścia Mesjasza. Znał ród, z którego miał wyjść Mesjasz, a Archos, przepowiadając przodkom Anny o ich potomkach, widział też, jak się czas zbliżał. Przeszkody i przerwy przez zwlekanie wskutek grzechu nie znał, ani nie wiedział, jak długo to jeszcze trwać miało, lecz nawoływał do pokuty i ofiar.

Dziad Anny, Esseńczyk, przed ślubem nazywał się Stolanus. Przez żonę i jej dobra otrzymał imię Garesza czy też Sarcyry. Babka Anny pochodziła z Mary na puszczy, a nazywała się Moruni czy Emorun, co znaczy: matka wspaniała. Poślubiła Stolanusa na rozkaz proroka Archosa, który prawie 90 lat był zwierzchnikiem Esseńczyków i mężem bardzo świętym, u którego przed ślubem zawsze się naradzali, by wyboru dokonać podług jego wskazówek. Dziwnym wydawało mi się, że ci prorocy przełożeni zawsze potomstwo żeńskie przepowiadali i że przodkowie Anny, jak też i sama Anna, zawsze miały córki. Tak jakby obowiązkiem ich świętej służby było przysposabianie tych czystych naczyń, które święte dzieci począć miały: Poprzednika, samego Pana, Apostołów i Uczniów.

Widziałam, jak Emorun przybyła przed swoim ślubem do Archosa. Przy sali zgromadzeń na górze Horeb musiała wejść do odosobnionego miejsca i jakby przez kratki konfesjonału mówić z przełożonym. Potem Archos po licznych stopniach wstąpił na szczyt góry, gdzie znajdowała się jaskinia proroka Eliasza. Światło wchodziło otworem w sklepieniu. Widziałam przy ścianie mały ołtarz z kamieni, a na nim różdżkę Aarona i błyszczący kielich, jakby z drogiego kamienia. W tym kielichu leżała część tajemnicy Arki Przymierza. Esseńczycy otrzymali tę tajemnicę, gdy pewnego razu Arka Przymierza dostała się w moc nieprzyjaciół. Różdżka Aaronowa leżała w drzewku ze ślimakowato zwiniętymi, żółtawymi liśćmi, jakby w puzderku. Nie umiem powiedzieć, czy to drzewko było żywe, czy też było dziełem sztuki, jak korzeń Jessego. Ilekroć przełożony modlił się przy zamęściu którejś osoby, brał do ręki różdżkę Aarona. Ta, skoro zamęście do linii rodowej Maryi przyczynić się miało, wypuszczała latorośl, z której jeden lub więcej kwiatów ze znakiem wybrania wychodziło. Przodkowie Anny byli w ten sposób pewnymi latoroślami tej linii rodowej, a ich córki wybrane tymi znakami były wyobrażone, które dalej rozkwitały, ilekroć córka w związek małżeński wstąpić miała. Owo drzewko ze zwiniętymi liśćmi było latoroślą, jakby korzeniem Jessego, z którego poznać było można, jak dalece zbliżanie się Maryi już postąpiło. Na ołtarzu stały krzewy z ziółkami w doniczkach, które zieleniąc się lub więdnąc, również coś miały oznaczać. Naokoło ścian widziałam kratkami zabite miejsca, w których przechowywano stare, święte kości, bardzo ładnie w jedwab i wełnę zawinięte. Były to kości proroków i świętych Izraelitów, którzy żyli na tej górze i w okolicy. W celach, podobnych do jaskiń Esseńczyków, również widziałam takie kości, przed którymi się modlili, stawiali kwiaty i zapalali lampy.

Archos, modląc się w jaskini, ubrany był zupełnie na wzór arcykapłana ustanowionego przy Świątyni. Odzienie jego składało się mniej więcej z ośmiu części. Najpierw wdziewał napierśnik, rodzaj szerokiego szkaplerza, który Mojżesz nosił na gołym ciele. Pośrodku był otwór na szyję, a materiał spadał w równej długości na pierś i plecy. Na to Archos zakładał białą albę z kręconego jedwabiu, która – wraz z szeroką stułą, na piersiach na krzyż złożoną i aż do kolan sięgającą – opasana była szerokim cingulum. Na wierzch kładł rodzaj ornatu z białego jedwabiu, sięgającego z tyłu aż do ziemi i mającego dwa dzwonki przy dolnej obwódce. Wokół otworu szyjnego był stojący kołnierz, z przodu zapinany guzikami. Broda Archosa, rozdzielona nad podbródkiem, spoczywała na tym kołnierzu. Wreszcie przywdziewał mały połyskujący płaszczyk z białego, niekręconego jedwabiu, z przodu zapinany za pomocą trzech klamer ozdobionych drogimi kamieniami, na których coś było wycięte. Z obu ramion schodził rząd sześciu drogich kamieni, na których również były wyryte znaki. Pośrodku pleców przymocowana była tarcza, a na niej wyryte głoski. Na tym płaszczu były też frędzle, wisiorki i wzory owoców; prócz tego na jednym ramieniu Archos nosił krótki manipularz. Nakrycie głowy było z białego jedwabiu, okrągłe i wypukłe jak turban; u góry miało wypukłości i kiść z jedwabiu, przed czołem złotą, drogimi kamieniami wysadzaną płytkę.

Archos modlił się, leżąc na ziemi, przed ołtarzem. Widziałam, że miał widzenie, jak z Emoruny wyrasta krzew różany o trzech gałęziach. Na każdej była jedna róża, zaś róża drugiej gałęzi była naznaczona literą. Widział także anioła, piszącego litery na ścianie. Zgodnie z tym widzeniem Archos oświadczył Emorunie, że ma wyjść za mąż, ale dopiero szóstego ma przyjąć konkurenta, i że porodzi wybrane dziecię ze znakiem, które będzie naczyniem zbliżającej się obietnicy. Szóstym, który się o nią starał, był Stolanus. Zaślubieni nie mieszkali długo w Mara, lecz później powędrowali do Efron. Widziałam też jeszcze ich córki Emerencję i Ismerię, naradzające się z Archosem, który im stan małżeński nakazał, mówiąc, że są współdziałającymi naczyniami obietnicy. Najstarsza córka, Emerencja, poślubiła lewitę, imieniem Afras, i stała się matką Elżbiety, która porodziła Jana Chrzciciela. Trzecia córka nazywała się Enue. Ismeria była drugą córką Stolanusa i Emoruny. Przy urodzeniu miała na sobie ów znak, który Archos widział podczas wizji o Emorunie na róży drugiej gałęzi.

Ismeria wyszła za Eliuda, z rodu Lewiego. Byli zamożni, widziałam to po ich wielkim gospodarstwie. Mieli liczne trzody, lecz niczego nie posiadali dla siebie, wszystko rozdawali ubogim. Mieszkali w Zeforys, cztery godziny drogi od Nazaretu, gdzie posiadali majętność, lecz mieli też własność w dolinie Zabulon, dokąd podczas pięknej pory roku wychodzili z rodziną, a gdzie Eliud po śmierci Ismerii zamieszkał na stałe. W tej samej dolinie osiadł także ojciec Joachima ze swoją rodziną.

Wielka karność i wstrzemięźliwość Stolanusa i Emoruny przeszły także na Ismerię i Eliuda. Pierwsza córka, którą Ismeria porodziła, otrzymała imię Sobe. Poślubiła ona później niejakiego Salomona, i została matką Maryi Salomy, która, wyszedłszy za Zebedeusza, porodziła późniejszych apostołów Jakuba Starszego i Jana. Ponieważ Sobe przy narodzeniu nie miała na sobie znaku obietnicy, rodzice bardzo się zasmucili i pojechali do Horeb do proroka, który nakłaniając ich do modlitwy i ofiar, przyobiecał pociechę im. Pozostali niepłodni przez prawie 18 lat, aż do poczęcia Anny. Potem oboje małżonkowie mieli nocne widzenia. Ismeria widziała anioła, piszącego obok niej głoski na ścianie. Opowiedziała to mężowi, który widział to samo we śnie; zaś obudziwszy się, oboje ujrzeli ten znak na ścianie. Była to litera M, którą Anna przy urodzeniu miała na swym ciele w okolicy żołądka.

Rodzice Annę szczególnie umiłowali. Widziałam ją jako dziecię, nie była zbyt piękna, lecz piękniejsza od innych. Bynajmniej nie była tak piękna jak Maria, lecz bardzo prostoduszna, dziecięca i pobożna. Taką widziałam ją po wszystkie czasy: jako dziecię, jako matkę i jako staruszkę, tak że ilekroć widywałam prawdziwie dziecięcą, starą wieśniaczkę, zawsze musiałam pomyśleć, iż wygląda jak Anna. Annę w piątym roku życia zaprowadzono do świątyni, tak samo jak później Maryję. Żyła 12 lat przy świątyni, a w siedemnastym roku życia odesłano ją znowu do domu. Tymczasem jej matka porodziła trzecią córkę, imieniem Maraha, zaś Anna po powrocie zastała także w domu rodzinnym synka swej starszej siostry Soby, imieniem Eliud. Maraha otrzymała później majętność rodzicielską przy Zeforys i stała się matką późniejszych uczniów Arastariusza i Kochariasza. Młody Eliud został drugim mężem wdowy Maroni z Naim.

Rok później Ismeria zachorowała i umarła. Będąc na łożu śmierci, kazała zgromadzić się wszystkim domownikom, upomniała ich i przedstawiła im Annę jako przyszłą panią domu. Z Anną rozmawiała jeszcze osobno, iż musi wyjść za mąż, ponieważ jest naczyniem obietnicy. Mniej więcej półtora roku później, w dziewiętnastym roku życia, wyszła Anna za Helego Joachima (miał dwa imiona), również z powodu duchowego zalecenia proroka. Właściwie powinna była wyjść za lewitę z rodu Aarona, tak jak cały jej ród, lecz dla bliskości zbawienia musiała wyjść za Joachima z rodu Dawida, albowiem Maryja miała pochodzić z domu i z rodu Dawida. Wielu starało się o jej rękę, a Joachima jeszcze nie znała; lecz wskutek polecenia proroka wybrała jego.

Joachim był ubogi. Był spokrewniony ze świętym Józefem. Dziad Józefa pochodził z roku Dawida przez Salomona, a nazywał się Matan. Miał dwóch synów: Jozesa i Jakuba, a ostatni był ojcem Józefa. Gdy Matan umarł, wdowa po nim pojęła drugiego męża, imieniem Lewi, który pochodził z rodu Dawida przez Natana, i z tego Lewiego porodziła ojca Helego Joachima.

Joachim był mężem niskiego wzrostu, barczystym, ale chudym – święty Józef pomimo swych lat w porównaniu z nim był jeszcze bardzo piękny. Ale co do postępowania i uczucia był to człowiek zaiste wspaniały. Posiadał, jak Anna, coś bardzo osobliwego. Oboje byli wprawdzie czystymi Żydami, lecz było w nich coś, czego sami nie znali, pewne pragnienie i oczekiwanie, pewna dziwna powaga. Widziałam oboje rzadko się śmiejących, aczkolwiek nie byli smutni. Mieli spokojne, równe usposobienie, a pomimo siły wieku było w nich już coś ze starych, poważnych ludzi.

Wzięli ślub w pewnej małej miejscowości, gdzie była tylko mała szkoła i tylko jeden kapłan był obecny. Sposób starania się o rękę był wówczas bardzo prosty. Konkurenci byli bardzo nieśmiali. Rozmawiano ze sobą, o niczym nie myśląc, jak tylko, że tak być musi. Skoro oblubienica powiedziała: «tak», rodzice byli zadowoleni; jeśli powiedziała: «nie», a miała przyczyny, także było dobrze. Najpierw załatwiano sprawę z rodzicami; potem następowało przyrzeczenie w synagodze. Kapłan modlił się na miejscu świętym przed rolkami, na których spisane były prawa, zaś rodzice modlili się na miejscu zwyczajnym. Państwo młodzi omawiali i układali swoje plany i zamiary sami, na osobnym miejscu, potem składali oświadczenie rodzicom; ci zaś porozumiewali się z kapłanem, który do nich wychodził. Ślub odbywał się nazajutrz.

Joachim i Anna zamieszkali u Eliuda, ojca Anny. W jego domu panowała surowa karność i obyczaj Esseńczyków. Dom należał do Zeforys, lecz od Zeforys nieco oddalony; stał pomiędzy gromadą domów, wśród których był jednym z większych. Tutaj żyli może siedem lat.

Rodzice Anny byli zamożni. Mieli liczne trzody, piękne dywany, sprzęty i mnóstwo sług i służebnic. Nie widziałam, żeby uprawiali rolę, lecz widziałam, że hodowali bydło na pastwiskach. Byli bardzo pobożni, serdeczni, dobroczynni, prostoduszni i prawego charakteru. Często dzielili swe trzody i majątek na trzy części. Jedną część dawali do świątyni, dokąd sami poganiali bydło, a gdzie odbierali je słudzy świątyni. Drugą część dawali ubogim lub potrzebującym krewnym, którzy po większej części przebywali u nich i zajmowali się gospodarstwem. Trzecią część zatrzymywali dla siebie. Żyli bardzo umiarkowanie i dawali wszystko tam, gdzie tego było potrzeba. Wtedy jako dziecię już myślałam: chociaż się daje, wystarczy, kto daje – podwójnie z powrotem otrzymuje; widziałam bowiem, że ich trzecia część zawsze się pomnażała i że wszystkiego wkrótce tyle przybywało, że znowu na trzy części wszystko mogli podzielić. Mieli licznych krewnych, którzy gromadzili się wspólnie przy wszystkich uroczystościach. Nigdy nie widziałam, aby wiele biesiadowano. Wprawdzie rozdawano potrawy ubogim, lecz samych uczt nie widziałam. Ilekroć byli razem, leżeli zwyczajnie dokoła na ziemi, rozmawiając z wielką tęsknotą o Bogu. Byli przy tym często i źli ludzie z ich krewnych, którzy z niechęcią i zawziętością na to patrzyli, gdy oni, pełni pragnienia, wśród swych rozmów spoglądali ku niebu. Lecz mimo to, tych złych miłowali, nie opuszczając żadnej sposobności, by ich do siebie zaprosić, a dawali im wszystkiego podwójnie. Widziałam często, że ci z oburzeniem i gwałtem domagali się tego, co owi dobrzy ludzie z miłością im dawali. Byli też ubodzy w ich rodzinie, którym często dawali jedną lub więcej owiec.

Tutaj Anna porodziła pierwszą swą córkę, która także nazywała się Maria. Widziałam Annę pełną radości z powodu nowonarodzonego dziecka. Było to bardzo miłe dziecko, widziałam je nieco otyłe i szybko podrastające. Było łagodnego usposobienia i pobożne, a rodzice miłowali je, lecz było w nim coś, czego nie rozumiałam. Wydawało się zawsze, jakoby dziecię nie było tym, czego rodzice jako owocu swego związku się spodziewali. Byli wskutek tego smutni i niespokojni, jakby przeciwko Bogu zgrzeszyli. Dlatego długo czynili pokutę, żyli powściągliwie i wszystkie dobre uczynki pomnażali. Widziałam ich często oddalających się na modlitwę w odosobnieniu.

W ten sposób żyli u ojca Eliuda może siedem lat, co poznać mogłam po wieku pierwszego dziecka. Następnie postanowili odłączyć się od rodziców, aby rozpocząć samodzielnie zupełnie nowe życie małżeńskie, aby jeszcze bardziej podobać się Bogu i dobrym życiem zjednać sobie Jego błogosławieństwo. Widziałam ich postanawiających to w domu rodzicielskim, widziałam też ojca Anny szykującego im wyprawę. Podzielono trzody i odłączono dla nowego gospodarstwa woły, osły i owce, które większe były, niż u nas na wsi. Osłom i wołom naładowano rozmaite sprzęty, a ci dobrzy ludzie byli tak samo zręczni pod względem pakowania, jak zwierzęta pod względem przyjmowania i dźwigania tych sprzętów. Obyśmy nasze sprzęty tak zręcznie na wozy pakować umieli, jak ci ludzie je na swoje zwierzęta pakować potrafili. Mieli śliczne zastawy, wszystkie naczynia były wytworniejsze niż te, których dziś używamy. Delikatne, piękne dzbany artystycznego kształtu, z rozmaitymi wizerunkami na nich, wypełniano mchem, owijano, przytwierdzano do obu końców i tak zwierzętom zawieszano na grzbiet; zaś na wolną część grzbietu zwierząt składano rozmaite paczki z kolorowymi pokryciami i szatami. Pakowano także drogocenne, złotem haftowane kołdry, a ojciec Eliud dał wychodzącym woreczek z małą, ciężką bryłą, jakby kawał szlachetnego metalu. Gdy wszystko było przygotowane, słudzy i służebnice zaganiać zaczęli trzody i zwierzęta juczne do nowego pomieszkania, które stamtąd oddalone było o5 do 6 godzin.

Dom stał na pagórku pomiędzy doliną przy Nazarecie a doliną Zabulona; przylegały do niego sady i pola. Prowadziła tam aleja z drzew terebintowych. Przed domem było podwórze na gołym, skalistym gruncie, otoczone niskim kamiennym murem, na którym lub za którym rósł pleciony żywopłot. Po jednej stronie tego podwórza stały szopy dla bydła. Drzwi tego dosyć wielkiego domu znajdowały się pośrodku, były one na zawiasach. Wchodziło się nimi do pewnego rodzaju przedpokoju, zajmującego całą szerokość domu. Po prawej i po lewej stronie sali znajdowały się małe przestrzenie, oddzielone lekko splecionymi ruchomymi ścianami, które wedle upodobania można było usunąć. W tej sali przy uroczystościach odbywały się większe uczty, jak np. wówczas, gdy Maryję przyprowadzono do świątyni. Z sali, naprzeciw drzwi wejściowych, wychodził korytarzyk, przedzielony lekkimi, plecionymi ścianami, poza którymi po obu stronach znajdowały się po cztery pomieszczenia, których ściany składały się z ustawionych w okrąg, a raczej w trójkąt plecionek, zakończonych u góry kratownicą. Przy ścianie naprzeciw drzwi znajdowały się kominki. Poza ukośnymi ścianami, za ustawionymi plecionkami, także znajdowały się pomieszczenia. Na środku miejsca przeznaczonego na kuchnię zwieszała się z pułapu kilkuramienna lampa.

Gdy Joachim i Anna przybyli do tego domu, zastali już wszystko uporządkowane przez wysłanych przodem ludzi. Słudzy i służebnice wszystko tak ładnie wypakowali i postawili na swe miejsce, jak to wcześniej podczas pakowania uczynili; albowiem tak chętnie pomagali i wszystko tak spokojnie i umiejętnie robili, iż nie było potrzeba, jak dzisiaj, wszystkiego z osobna rozkazywać. W tym oto miejscu więc owi święci ludzie rozpoczęli zupełnie nowe życie. Wszystko, co minęło, ofiarowali Panu Bogu, kierując swoje myśli ku nowemu życiu, jakby teraz dopiero się zeszli, a ich całym dążeniem było dobrym życiem uprosić u Boga błogosławieństwo, którego pragnęli. Widziałam ich oboje idących pomiędzy swe trzody, dzielących je na trzy części, a najlepszą do świątyni Jerozolimskiej wyganiających; drugą część dostali ubodzy; najgorszą część dla siebie zatrzymali. A tak robili ze wszystkim, co mieli.

2. Święte i niepokalane poczęcie Maryi

Anna była pewna i wierzyła w to niezłomnie, że Mesjasz musi być bardzo blisko i że ona znajduje się wśród Jego ziemskich krewnych. Błagała Boga w modlitwach o największą czystość i dążyła do niej. Oznajmiono jej też, że pocznie dziecię łaski. Pierworodną swą córkę, która pozostała w domu Eliuda, Anna uznawała i kochała jako swoje i Joachima dziecko; lecz czuła z pewnością, że to nie owa córka, którą według swej wewnętrznej pewności miała porodzić. Anna i Joachim, począwszy od urodzenia tego pierwszego dziecka, przez 19 lat i 5 miesięcy pozostali niepłodni. Żyli, usunąwszy się od świata, we wstrzemięźliwości, bezustannie modląc się i spełniając ofiary. Widziałam ich często rozdzielających swe trzody, lecz wszystko szybko znów się pomnażało. Często Joachim spędzał czas daleko przy swoich trzodach, pogrążony w modlitwie do Boga.

Smutek i tęsknota obojga za obiecanym błogosławieństwem doszły do najwyższego stopnia. Niektórzy lżyli ich, mówiąc, że złymi muszą być ludźmi, ponieważ nie otrzymują od Boga żadnych dzieci, i że córka ich, pozostawiona u Eliuda, jest dzieckiem przez Annę podsuniętym, inaczej mieliby ją u siebie. Gdy Joachim, przebywający wśród swych trzód, znowu chciał się udać do świątyni celem złożenia ofiary, Anna przez sługi posłała mu na pole rozmaite ptactwo, gołębie i inne przedmioty w koszach i klatkach. Joachim, wziąwszy dwa osły z pastwiska, obarczył je tym wszystkim, a prócz tego trzema białymi, małymi, żwawymi zwierzątkami o długich szyjach, jagniętami lub koziołkami w zakratkowanych koszykach. Niósł latarnię na kiju, a wyglądała ona jak świeca w wydrążonej dyni. Widziałam go tak idącego na pięknym, zielonym polu, pomiędzy Betanią a Jerozolimą, gdzie często widywałam Jezusa.

Pod wieczór przyszedł Joachim do świątyni. Wprowadzili osły tam, gdzie je wprowadzono podczas ofiarowania Maryi, zaś ofiary swe wnieśli po schodach do świątyni. Gdy ofiary od nich odebrano, słudzy oddalili się, lecz Joachim wstąpił jeszcze do przedsionka, gdzie znajdowało się naczynie z wodą, i gdzie wszystkie dary obmywano. Potem długim gankiem przeszedł do przedsionka po lewej stronie miejsca świętego, gdzie stał ołtarz całopalenia, stół z chlebami pokładzionymi i siedmioramienny lichtarz. Było w tym przedsionku jeszcze kilku składających ofiary. Z Joachimem obszedł się bardzo pogardliwie kapłan imieniem Ruben,; nie przypuszczono go właściwie, lecz wepchnięto go w haniebny, zakratkowany kąt. Nie wystawiono także jego ofiar, jak innych – na miejscu widocznym, poza kratami, po prawej stronie przedsionka – lecz położono je z boku. Kapłani byli w miejscu, gdzie znajdował się ołtarz całopalenia – składano tam ofiarę. Zapalono lampy, paliły się także światła na siedmioramiennym świeczniku, lecz nie wszystkie siedem świec razem. Częstych widzeniach widziałam, że przy rozmaitych sposobnościach oświetlano rozmaite ramiona świecznika.

Widziałam Joachima opuszczającego świątynię w wielkim utrapieniu i znowu wędrującego z Jerozolimy przez Betanię w okolicę Macherus, gdzie w pewnym domu Esseńczyków szukał pociechy. Tutaj, a dawniej też w domu Esseńczyków z Betlejem, żył prorok Manahem, który będąc dzieckiem, przepowiedział Herodowi królestwo i wielkie jego występki. Stamtąd udał się Joachim do najbardziej oddalonych swoich trzód, w pobliże góry Hermon. Droga prowadziła przez pustynię Gaddi i Jordan. Hermon to długa, wąska góra, której strona od słońca już zieleni się i kwitnie, podczas gdy druga jest jeszcze okryta śniegiem. Joachim był tak zasmucony i zawstydzony, że nie pozwolił Annie powiedzieć, gdzie przebywa; zaś zmartwienie Anny, gdy jej inni donieśli, czego zaznał, i gdy długo nie wracał, było nie do opisania.

Przez pięć miesięcy pozostawał Joachim przy górze Hermon w ukryciu. Widziałam jego błagania i modlitwy. Doglądając swych trzód i jagniąt, smutniał nagle i z twarzą zakrytą rzucał się na ziemię. Słudzy pytali go, dlaczego jest tak zasmucony; lecz nie wyjawił im, że myślał o swojej niepłodności. Swe piękne trzody podzielił na trzy części: najpiękniejszą część posłał do świątyni, drugą dostali Esseńczycy, najmniejszą zatrzymał dla siebie.

Anna, wśród zmartwienia swego, również musiała wiele cierpieć od pewnej bezczelnej służebnicy, która w przykry sposób zarzucała jej niepłodność. Długo to znosiła, lecz ostatecznie oddaliła tę dziewczynę. Ta ją bowiem prosiła, by pozwoliła jej pójść na pewną uroczystość, co według surowych obyczajów Esseńczyków nie uchodziło. Gdy Anna jej tego odmówiła, robiła jej służąca wyrzuty, że z powodu swojej surowości i niesprawiedliwości zasługuje na to, by być niepłodną opuszczoną i przez męża. Wtedy Anna, obdarzywszy służebnicę darami, odesłała ją w towarzystwie dwóch sług jej rodzicom, by ją przyjęli w takim stanie, w jakim do niej przyszła, gdyż odtąd już dłużej zatrzymać jej nie może. Potem poszła zasmucona do swej komnaty i modliła się.

Tego dnia wieczorem, zarzuciwszy długą chustę na głowę, okryła się nią zupełnie, wzięła pod płaszcz zakryte światło i poszła pod wielkie drzewo w podwórzu. Tutaj zapaliła lampę i modliła się. Było to drzewo, którego gałęzie wpuszczały się ponad murem w ziemię, a stąd znowu wyrastały z ziemi i znowu się spuszczały, tworząc w ten sposób na całej przestrzeni szereg altan. Liście tego drzewa były bardzo wielkie, i zdaje mi się, że są takie same, jakimi Adam i Ewa okryli się w raju. Całe to drzewo było rodzajem drzewa zakazanego. Owoce wisiały zwykle po pięć wokół wierzchołka gałęzi; były gruszkowate, wewnątrz mięsiste, o żyłkach koloru krwistego. W środku miały miejsce puste, wokół którego tkwiły w miąższu ziarna. Owych wielkich liści używali Żydzi do szałasów, by przystroić nimi ściany, ponieważ ułożone na sposób łusek brzegami swymi bardzo szczelnie do siebie przylegały. Naokoło tego drzewa były altany z siedzeniami.

Anna długo tutaj się modliła do Boga, prosząc, by raczej życie jej już zakończył, niż Joachima, pobożnego jej towarzysza, od niej dłużej wstrzymywał. Wtedy ukazał jej się Anioł. Stanąwszy z wysokości przed nią, rzekł, aby uspokoiła swoje serce, albowiem Pan Bóg wysłuchał jej modlitwę. Przykazał jej, aby nazajutrz poszła z dwiema służebnicami do Jerozolimy, do świątyni, a tam, wchodząc od strony doliny Jozafata, pod złotą bramą spotka Joachima. Jest on w drodze, tam jego ofiara będzie przyjęta, zostanie wysłuchany. Anioł był także u niego. Niechaj gołębi na ofiarę zabierze; pozna imię dziecka, które pocznie.

Anna podziękowała Panu Bogu i wróciła do swego domu. Gdy po długiej modlitwie usnęła na łożu, widziałam światłość zstępującą na nią i przenikającą ją. Widziałam ją wzruszoną wskutek wewnętrznego widzenia. Przebudziła się i usiadła prosto, a przy niej widziałam też postać otoczoną światłem, która na ścianie po prawej stronie jej łoża pisała wielkie, hebrajskie, lśniące litery. Znałam treść, słowo w słowo. Było napisane, że pocznie dziecię, że owoc jej żywota jest zupełnie wyjątkowy. Jako źródło tego poczęcia wspomniane było błogosławieństwo Abrahama. Widziałam, że niepokoiła się, w jaki sposób ma to powiedzieć Joachimowi, lecz pocieszyła się, gdy Anioł oznajmił jej widzenie Joachima. Miałam też wyraźnie objaśnienie niepokalanego poczęcia Maryi i że w Arce Przymierza znajduje się Sakrament wcielenia, niepokalanego poczęcia i tajemnica ku naprawieniu upadłej ludzkości. Widziałam Annę, jak z trwogą i radością czytała czerwone i złociste litery tego pisma, a jej radość tak bardzo się wzmagała, że gdy wstała, by udać się do Jerozolimy, wyglądała o wiele młodziej. W chwili, kiedy Anioł do niej przyszedł, widziałam blask na ciele Anny, a w niej lśniące naczynie. Nie umiem tego inaczej określić, jak tylko, że była to jakby kolebka, tabernakulum, okryte, otworzone, przysposobione celem przyjęcia Świętości. Jak cudowne to było, tego wypowiedzieć nie można; widziałam to bowiem jakby kolebkę całego zbawienia ludzkiego i też jakby kościelne naczynie otwarte z odsuniętą zasłoną, a widziałam to wszystko razem naturalne, zgodne i święte.

Widziałam również zjawienie się Anioła u Joachima. Rozkazał mu zanieść ofiarę do świątyni, przyrzekając wysłuchanie modlitwy, a potem nakazując iść przez złotą bramę. Joachim lękał się pielgrzymki do świątyni; lecz Anioł mu powiedział, że kapłanom wszystko już oznajmiono. Było to w czasie Święta Kuczek, Joachim wraz z pasterzami już wystawił szałasy. Czwartego dnia uroczystości przybył do Jerozolimy z wielką trzodą, przeznaczoną na ofiarę. Zamieszkał przy świątyni; zaś Anna, która również przyszła do Jerozolimy czwartego dnia, zamieszkała u rodziny Zachariasza w rynku, na którym sprzedawano ryby, i dopiero przy końcu uroczystości spotkała się z Joachimem.

Gdy Joachim przybył do świątyni, dwaj kapłani wyszli mu naprzeciw przed budynek świątyni – stało się tak na skutek odebranego w nadprzyrodzony sposób upomnienia. Joachim przyniósł dwa jagnięta i trzy koziołki. Ofiarę jego przyjęto, na zwykłym miejscu w świątyni zabito i spalono, lecz jedną część tej ofiary odniesiono i spalono na innym miejscu, po prawej stronie przedsionka, pośrodku którego stała jakby wielka katedra. Gdy dym wznosił się w górę, widziałam promień światła zstępujący na składającego ofiarę kapłana i na Joachima. Nastąpiła przerwa i wielkie zadziwienie. Widziałam, że dwaj kapłani, którzy wyszli do Joachima, zaprowadzili go bocznymi przedsionkami do świątyni przed ołtarz całopalenia. Tutaj kapłan położył na ołtarz kadzidło, nie w ziarnach, lecz w kształcie bryły, które się samo z siebie zapaliło, a potem, oddaliwszy się, pozostawił Joachima przed ołtarzem całopalenia samego. Widziałam go klęczącego z rozpostartymi ramionami, podczas gdy ofiarę całopalenia trawił ogień. Joachim był zamknięty w świątyni przez całą noc i modlił się w wielkim uniesieniu. Widziałam go trwającego w zachwyceniu. Przystąpiła do niego lśniąca postać, tak samo jak do Zachariasza, podając mu rolkę ze złotymi literami. Były na niej trzy imiona: Helia, Anna, Miriam, a przy tym ostatnim imieniu był wizerunek małej Arki Przymierza lub tabernakulum. Joachim położył tę rolkę pod szatą na piersi. Anioł rzekł: Anna pocznie niepokalane dziecię, z którego wyjdzie zbawienie świata. Niechaj się nie smuci z powodu swojej niepłodności, gdyż nie jest hańbą, lecz chwałą dla niego; to bowiem, co żona jego pocznie, nie od niego, lecz przez niego ma być owocem z Boga, wypełnieniem błogosławieństwa Abrahama.

Widziałam, że Joachim tego pojąć nie mógł i że Anioł zaprowadził go za zasłonę, która w takim oddaleniu otaczała kraty miejsca najświętszego, iż można było za nią stać. Teraz widziałam Anioła trzymającego błyszczącą kulę – jakby lustro – przed twarzą Joachima, który musiał na nią chuchnąć i w nią patrzeć. Myślałam jeszcze, gdy mu Anioł ją tak blisko przed twarzą trzymał, o pewnym zwyczaju wśród naszych wesel na wsi, gdzie głowę malowaną całując, kościelnemu daje się 14 fenigów. Lecz zdawało się, jakoby wskutek chuchnięcia Joachima rozmaite obrazy w kuli powstawały, które widział, gdyż chuchnięcie ich nie zamgliło. Zdawało mi się też, jakoby Anioł przy tym do niego mówił, że Anna tak samo niepokalanie przez niego ma począć. Odebrawszy teraz kulę Joachimowi, podniósł ją w górę. Widziałam ją unoszącą się w powietrzu i jakby przez otwór w niej się znajdujący ujrzałam, jak rozchodzą się w niej niezliczone dziwne obrazy, jakby świat cały odtwarzając. U góry, w najwyższym miejscu, była Trójca Przenajświętsza, pod Nią z jednej strony raj, Adam i Ewa, potem ich upadek, obietnica zbawienia, Noe, Arka, wszystko o Abrahamie i Mojżeszu, Arka Przymierza i figury Maryi. Widziałam miasta, wieże, bramy i kwiaty. Wszystko było dziwnie ze sobą połączone za pomocą świetlanych mostów, ale też zaczepiane i wydobywane przez zwierzęta i zjawiska, które jednakże odpierał blask, zewsząd je otaczający.

Widziałam też ogród, otoczony zewsząd gęstym cierniskiem, a także liczne brzydkie zwierzęta, które chciały wejść do ogrodu, lecz nie mogły. Widziałam wieżę i mnóstwo żołnierzy przypuszczających na nią szturm, lecz zawsze odpadających.

Tak widziałam liczne obrazy, mające związek z Maryją, a widziałam je połączone przejściami i mostami, oznaczającymi zwycięstwo nad wszelkimi trudnościami, przeszkodami i napaściami. I widziałam te obrazy w niebieskiej Jerozolimie kończące się po drugiej, wewnętrznej stronie. Lecz ta kula zniknęła w górze, lub też raczej, gdy te obrazy wewnątrz kuli widziałam, to tak, jakby jej nie było.

Teraz Anioł wyjął coś z Arki Przymierza, nie otwierając drzwiczek. Była to tajemnica Arki Przymierza, sakrament wcielenia, niepokalanego poczęcia, szczyt błogosławieństwa Abrahama. Widziałam tę tajemnicę w postaci lśniącego ciała. Anioł pobłogosławił Joachima, czy też namaścił jego czoło czubkami wielkiego i wskazującego palca, poczym owo ciało lśniące wsunął pod rozpiętą szatę Joachima, gdzie w niego – nie umiem powiedzieć, w jaki sposób – wstąpiło. Podał mu także coś do picia w błyszczącym kubku, który uchwycił od dołu dwoma palcami. Kubek był w kształcie kielicha użytego przy wieczerzy Pańskiej, lecz bez podstawy. Joachim musiał go zatrzymać i zabrać do domu.

Słyszałam, że Anioł przykazał Joachimowi zachowanie tajemnicy i potem poznałam przyczynę, dla której Zachariasz, ojciec św. Jana Chrzciciela, zaniemówił, odebrawszy błogosławieństwo i obietnicę płodności Elżbiety z tajemnicy Arki Przymierza. Dopiero później spostrzegli kapłani brak tajemnicy Arki Przymierza. Wtedy dopiero popadli w chaos i stali się zupełnymi faryzeuszami. Anioł, wyprowadziwszy potem Joachima z miejsca najświętszego, zniknął. Joachim zaś leżał na ziemi jakby zdrętwiały.

Widziałam, jak kapłani, wszedłszy do miejsca świętego, Joachima ze czcią największą wyprowadzili i posadzili na krzesło na stopniach stojące, na jakim zwykle tylko kapłani siadali. Wyglądało ono prawie tak jak to, na którym Magdalena często w swej okazałości siadywała. Umyli mu twarz i trzymali mu coś pod nosem lub też do picia mu podawali, słowem, postępowali z nim jak z człowiekiem, który omdlał. Zaś Joachim na skutek tego, co otrzymał od Anioła, stał się zupełnie lśniący, jakby odmłodniały i kwitnący. Potem zaprowadzili go kapłani do drzwi ganku podziemnego, prowadzącego pod świątynią i pod złotą bramą. Była to odosobniona droga, na którą w pewnych okolicznościach wprowadzano osoby celem oczyszczenia, pojednania i rozgrzeszenia. Kapłani opuścili Joachima przy drzwiach. Sam jeden postępował naprzód, z początku wąskim, później rozszerzającym się gankiem, który nieznacznie prowadził w dół. Stały tam kręcone kolumny na podobieństwo drzew i winne macice, a złote i zielone ozdoby ścian lśniły czerwonawym światłem, wpadającym z góry. Joachim przeszedł już trzecią część drogi, gdy Anna wyszła mu naprzeciw w miejscu, gdzie pośrodku ganku przed złotą bramą stała kolumna, jakby drzewo palmowe ze zwieszającymi się liśćmi i owocami. Anna, która razem ze służebnicą przyniosła w koszykach gołąbki na ofiarę, powiadomiła kapłana o tym: kapłan poprowadził ją tak, jak jej Anioł powiedział: wejściem po drugiej stronie, drogą podziemną. Także kilka niewiast, pomiędzy nimi prorokini Anna, towarzyszyło jej tam razem z kapłanem.

Widziałam, że Joachim i Anna uściskali się w zachwyceniu. Otaczało ich niezliczone mnóstwo Aniołów, którzy unosili się nad nimi lśniącą wieżą, jakby z obrazów Litanii Loretańskiej wziętą. Zniknęła wieża pomiędzy Joachimem a Anną, a oboje otoczył blask i wielka chwała. Widziałam zarazem, że niebo się nad nimi otworzyło, widziałam też radość Aniołów i Trójcy Świętej i związek tejże z poczęciem Maryi. Oboje byli w stanie nadprzyrodzonym. Gdy się ściskali i blask ich otaczał, dowiedziałam się, że to jest poczęcie Maryi, a zarazem, że Maryja została poczęta tak, jakby poczęcie się odbywało, gdyby nie było upadku pierwszych rodziców.

Joachim i Anna, chwaląc Boga, doszli razem aż do wyjścia. Wyszli następnie pod rzęsiście oświetlonym wysokim łukiem, podobnym do kaplicy. Przyjęli ich tutaj kapłani, którzy ich dalej odprowadzili. W świątyni wszystko było otwarte i przystrojone plecionkami z liści i owoców. Nabożeństwo odbywało się pod gołym niebem. Na jednym miejscu było osiem wolno stojących kolumn, ponad którymi rozciągnięte były plecionki z liści.

W Jerozolimie Joachim z Anną wstąpili do pewnego domu, w którym mieszkali kapłani, a zaraz potem odjechali. W Nazarecie widziałam ich ucztujących, przy czym liczni ubodzy zostali nakarmieni i obdarzeni jałmużną. Wielu ludzi życzyło Joachimowi szczęścia z powodu przyjęcia jego ofiary.

Przyszedłszy do domu, święci małżonkowie wśród czułej radości i nabożności wyjawili sobie otrzymaną łaskę Bożą. Żyli odtąd w zupełnej wstrzemięźliwości i w wielkiej bojaźni Bożej. Pouczono mnie, jak wielki wpływ wywiera na dzieci czystość rodziców, ich wstrzemięźliwość i umartwienie.

Trzech dni brakowało do czterech i pół miesiąca po poczęciu świętej Anny, gdy ujrzałam pod złotą bramą duszę Maryi ukształtowaną przez Trójcę Przenajświętszą. Widziałam Trójcę Przenajświętszą poruszającą i przenikającą się i powstała, niby wielka, jaśniejąca góra, ale też znowu jakby postać ludzka. Widziałam coś wstępującego ze środka tej postaci ludzkiej w okolicę ust i coś, jakby blask, z ust wychodzącego. A ten blask, stanąwszy osobno przed obliczem Boga, przyjął postać ludzką lub raczej w taką postać został uformowany; przyjmując bowiem postać ludzką, widziałam, że jakby z woli Boga został tak pięknie utworzony. Widziałam też, że Bóg piękność tej duszy Aniołom pokazywał i że ogarnęła ich wskutek tego niewymowna radość.

Widziałam tę duszę łączącą się w łonie Anny z żywym ciałem Maryi. Anna spała na swym łożu. Widziałam blask nad nią i promień, zstępujący na nią, na środek jej boku. I widziałam, że ten blask wstępował w nią w kształcie małej, lśniącej postaci ludzkiej. W tej samej chwili Anna się podniosła i była zupełnie otoczona światłem. Miała widzenie, jakby jej ciało się rozwierało i jakby w nim widziała świętą, lśniącą Dziewicę, niby w tabernaculum, z której wszelkie zbawienie pochodzi. Widziałam też, że to była chwila, w której Maryja w żywocie matki po raz pierwszy się poruszyła. Anna, podniósłszy się, oznajmiła to Joachimowi, a potem poszła pod drzewo, gdzie otrzymała obietnicę poczęcia, aby się modlić.

3. Figury tajemnicy Niepokalanego Poczęcia

Widziałam kraj cały wysuszony i pozbawiony wody, a Eliasza wstępującego z dwoma sługami na górę Karmel. Z początku pięli się po wysokim grzbiecie, potem schodami skalistymi na taras i znowu takimi stopniami na równinę, na której znajdował się pagórek z jaskinią, do której wstąpił Eliasz. Sługi swe zostawił na brzegu równiny, tak że mogli patrzeć na Jezioro Galilejskie, wysuszone i pełne jarów, bagien i rozkładających się zwierząt.

Eliasz, przysiadłszy, zwiesił głowę do kolan, a zasłoniwszy się, gorąco modlił się do Boga. Siedem razy zawołał na sługę, czy nie widzi małej chmurki, występującej z jeziora. Wreszcie pośrodku jeziora widziałam biały wir, z którego unosiła się czarna chmurka, a w niej mała, jaśniejąca figura. Wznosząc się w górę, chmura rozszerzała się. Gdy się podnosiła, ujrzał w niej Eliasz postać lśniącej Dziewicy. Głowa jej była otoczona promieniami, ramiona na krzyż wzniesione, jedna ręka trzymała wieniec zwycięstwa, a długa szata była jakby związana pod nogami. Zdawało się, jakby rozciągała się nad Palestyną. Eliasz rozpoznał w tym widzeniu cztery tajemnice, dotyczące Świętej Dziewicy, kiedy się narodzi i z którego pokolenia przyjdzie; widział też bowiem na jednym brzegu jeziora niskie, szerokie, a na drugim bardzo wysokie drzewo, wierzchołkiem w owo niższe wstępujące.

Widziałam też, jak ta chmura, rozdzieliwszy się w pewnych świętych okolicach i tam, gdzie mieszkali bogobojni, pobożni ludzie, opuszczała się w postaci białych wirów, które otrzymywały brzegi koloru tęczy, a pośrodku nich błogosławieństwo łączyło się na kształt perły w muszli. Wyjaśniono mi, że to jest symbol (godło) i prawdziwy obraz, jak z tych punktów błogosławieństwa wyjdzie przygotowanie do pojawienia się Świętej Dziewicy. Eliasz rozszerzył zaraz potem jaskinię, w której się modlił, zaprowadził też większy porządek wśród dzieci proroków, z których odtąd niektóre z nich zawsze w tej jaskini błagały o przyjście Maryi i już naprzód oddawały cześć.

Eliasz wywołał swą modlitwą chmury i kierował nimi według wewnętrznych wyobrażeń, inaczej może powstałaby z nich wszystko niszcząca ulewa. Widziałam chmury najpierw zsyłające rosę; zniżały się w białych płaszczyznach, tworzyły wiry, miały brzegi koloru tęczy, a wreszcie opadały na ziemię w postaci kropli. Poznałam też związek z manną na pustyni, która rano okruchami i gęsto niby skóry leżała na ziemi, tak że można ją było zwijać. Widziałam wiry pełne rosy ciągnące się wzdłuż Jordanu i nie wszędzie się opuszczające, lecz tylko tu i ówdzie, jak w Salem, gdzie Jan później chrzcił, i na miejscu, gdzie się znajdował staw, w którym chrzcił. Pytałam też, co te kolorowe brzegi znaczą i dano mi objaśnienie o muszli w morzu, która również ma tak pstro lśniące obwódki, a wystawiając się na słońce, przyjmuje światło i z kolorów oczyszcza, aż wreszcie w jej środku powstaje biała, czysta perła. Nie umiem tego lepiej wytłumaczyć, lecz pokazano mi, że ta rosa i deszcz po niej następujący więcej oznaczają niż to, co zwykle pod orzeźwieniem ziemi rozumiemy. Otrzymałam jasne zrozumienie, że bez tej rosy opóźniłoby się przyjście Maryi o jakieś sto lat, ponieważ wskutek przebłagania i błogosławieństwa ziemi, pokolenia żywiące się owocami ziemi również wzruszone i ulepszone zostały, a ciało, otrzymując błogosławieństwo, żywotność swą polepszyło.

Obraz muszli z perłą odnosił się do Maryi i Jezusa. Prócz suszy ziemi widziałam także wielką oschłość i niepłodność ludzi, a także promienie rosy ożywiającej wszelkie stworzenie od rodzaju do rodzaju, aż do istoty Maryi – nie umiem tego opisać. Nieraz na takim kolorowym brzegu leżała jedna lub więcej pereł, a na nich jakby postać ludzka wyziewająca ducha, co z innymi razem wyrastała.

Widziałam też, że wskutek wielkiego miłosierdzia Bożego oznajmiono wtedy pobożniejszym poganom, że z Dziewicy, pochodzącej z Judei, ma się narodzić Mesjasz. Stało się to w Chaldei wśród tych, którzy cześć oddawali gwiazdom, przez pojawienie się obrazu w pewnej gwieździe lub na niebie, o czym prorokowali. Także w Egipcie widziałam ogłoszoną tę wiadomość o zbawieniu. Eliasz otrzymał rozkaz od Boga, by z trzech miejsc: z północy, ze wschodu i z południa powołał do Judei kilka rozrzuconych dobrych rodzin. Eliasz wybrał trzech uczniów proroków, których wskutek wyproszonego od Boga znaku uznał za najzdatniejszych. Potrzebował ludzi godnych zaufania; było to bowiem dalekie i bardzo niebezpieczne przedsięwzięcie.

Jeden poszedł na północ, drugi na wschód, a trzeci na południe. Jednego droga wiodła do Egiptu, gdzie dla Izraelitów bardzo było niebezpiecznie. Widziałam go na drogach, którymi Święta Rodzina później uciekała, a także przy Heliopolis. Na wielkiej równinie przybył przed pogańską świątynię otoczoną licznymi budynkami, gdzie oddawano cześć żywemu bykowi; znajdował się tam także wizerunek byka oraz inne bożyszcza. Temu bożkowi ofiarowywano szpetne dzieci. Gdy prorok przechodził, pojmali go i zaprowadzili przed kapłanów. Na szczęście byli niezmiernie ciekawi, inaczej może by go zgładzili. Wypytywali go, skąd przybył, a on im powiedział, że narodzi się Dziewica, z której wyjdzie zbawienie świata i wtedy wszystkie ich bożyszcza się skruszą. Podziwiali jego słowa, doznali pewnego wzruszenia i puścili go. Potem, naradziwszy się, zrobili wizerunek dziewicy, który przymocowali pośrodku cokołu świątyni w postawie unoszącej się. Głowa jej była w połowie głową dziewicy, w połowie głową lwa, jak u wielu znajdujących się tam bożków. Ramiona w górnej części były przyciągnięte do ciała, zaś przedramiona, jakby odpychając coś, rozpostarte. Przy górnych i dolnych częściach ramion było upierzenie w formie promieni o dwóch przechodzących przez siebie grzebieniach z piór; podobne upierzenie prowadziło ponad bokami i środkiem ciała aż do nóżek.

Temu wizerunkowi oddawali cześć i składali mu ofiary, by nie skruszył bożka Apisa ani innych. Pozostali jednak we wszystkich swych haniebnych uczynkach, tylko że odtąd zawsze wzywali pomocy dziewicy, posąg której utworzyli według rozmaitych znaczeń pojawiających się w opowiadaniu proroka.

Widziałam też wiele zdarzeń z historii Tobiasza i z małżeństwa młodego Tobiasza z Sarą. Widziałam też, że była ona figurą świętej Anny. Stary Tobiasz wyobrażał pobożny ród Żydów, z nadzieją oczekujący Mesjasza. Jego utrata wzroku oznaczała, że żadnych więcej nie otrzyma dzieci i że tylko rozmyślaniu i modlitwie ma się oddawać. Jego kłótliwa żona była obrazem udręczeń i pustych form faryzejskich nauczycieli prawa. Jaskółka była zwiastunką wiosny i bliskiego zbawienia; ślepota w ogóle oznaczała wierne i ciemne oczekiwanie i pragnienie zbawienia, a także niepewność, skąd to zbawienie przyjdzie. Prawdę powiedział Anioł, mówiąc, że jest Azariaszem, synem Ananiasza; albowiem te słowa znaczą mniej więcej: pomoc Pana z niebios.

Anioł stał na straży rodzajów, zachowania i kierowania błogosławieństwem, aż do poczęcia Świętej Dziewicy. W równoczesnej modlitwie starego Tobiasza i Sary, którą widziałam przez aniołów przed tron Boga zaniesioną i wysłuchaną, poznałam błaganie pobożnych wśród Izraela i córek Syjonu o przyjście zbawienia, a także równoczesne błaganie Joachima i Anny o obiecane dziecię. Ślepota i kłótliwość żony Tobiasza oznaczały pogardę wobec Joachima i odrzucenie jego ofiary. Owych siedmiu zamordowanych mężów Sary wyobraża tych między potomnymi Świętej Dziewicy, którzy sprzeciwiali się przyjściu Maryi i zbawieniu, a także konkurentów Anny przed Joachimem, którym musiała odmówić. Lżenie służebnicy Sary odnosiło się do lżenia pogan, niewiernych i bezbożnych Żydów, że Mesjasz jeszcze nie przychodzi, przez co pobożni, a także i oni, zostali pobudzeni do modlitwy. Jest też obrazem lżenia, jakiego Anna doznała od swojej służebnicy, po czym zawstydzona, tak serdecznie się modliła, iż została wysłuchana. Ryba, chcąca połknąć Tobiasza, wskazuje na długotrwałą niepłodność Anny, wykrajanie zaś serca, wątroby i żółci oznacza dobre uczynki i umartwianie. Kózka, którą żona Tobiasza przyniosła do domu jako zapłatę za pracę, rzeczywiście była skradziona, a otrzymała ją od ludzi za tanie pieniądze. Tobiasz znał tych ludzi, wiedział też o tym i dlatego zelżono go. Było to też obrazem stosunku i pogardy, jaką znosili pobożni Żydzi i Esseńczycy od faryzeuszów i na formy tylko zważających Żydów, czego już dobrze nie pamiętam. Żółć, wskutek której użycia niewidomy Tobiasz przejrzał, oznacza gorycz i cierpienie, przez które Żydzi wybrani doszli do poznania zbawienia i do swego współudziału w zbawieniu, a także światło, przenikające ciemności, jako skutek bolesnej męki Pana naszego, Jezusa Chrystusa, od Jego narodzenia.

4. Obraz uroczystości

Widziałam występującą z ziemi delikatną kolumnę, jak łodygę kwiatu, i – jak kielich kwiatu lub makówkę na łodydze – ośmiokątny Kościół stojący na tej kolumnie. Ta kolumna w środku Kościoła wznosiła się jak drzewo, rozchodząc się w różne gałęzie, na których znajdowali się członkowie Świętej Rodziny. W tym obrazie Kościoła byli oni centrum uroczystości. Stali jakby na pręcikach kwiatu. U góry była święta Anna pomiędzy dwoma świętymi mężami: Joachimem i swym ojcem lub innym mężczyzną należącym do rodziny. Pod piersią świętej Anny widziałam lśniącą przestrzeń w kształcie zbliżonym do serca, a w tej przestrzeni widać było rozwijającą się i powiększającą błyszczącą postać dziecka. Miało ono ręce złożone na piersiach, głowę spuszczoną i wysyłało niezmiernie wiele promieni ku jednej stronie świata. Zastanawiało mnie, że nie w każdym kierunku wysyłało promienie. Na innych dokoła znajdujących się gałęziach siedzieli adorujący, zwróceni ku temu środkowi, a naokoło w Kościele, w rzędach-chórach, byli niezliczeni Święci, zwróceni ku temu świętemu środkowi i oddający pokłon. Słodkości, serdeczność i jedność tego nabożeństwa z niczym porównać nie było można, jak tylko z polem kwiatów, lekkim wietrzykiem poruszanych, chylących swe główki ku promieniom słonecznym, ofiarujących im swe wonie i kolory, którym wszystkie te dary, a nawet byt swój zawdzięczają.

Ponad tym obrazem uroczystości Niepokalanego Poczęcia nad Anną wznosił się aż do wierzchołka pień łaski. Nad nią, w drugiej gałęzistej koronie, siedzieli Maryja i Józef, zaś Anna siedziała przed nimi niżej, oddając pokłon. Nad nimi, w wierzchołku, siedziało dziecię Jezus, trzymając jabłko w ręku (kula złota z krzyżem, godło godności panującego), otoczone niezmiernym blaskiem. Wokół tej grupy, w najbliższym otoczeniu, modliły się chóry Apostołów i uczniów, a następnie modlili się inni Święci. U góry, w najwyższej światłości, widziałam mniej wyraźne figury sił i zwierzchności, zaś na samym wierzchu kopuły coś rzucało promienie w kształcie półsłońca. Zdawało się, jakoby ten drugi obraz wyobrażał Adwent.

Z początku patrzyłam pod kolumną na okolicę, potem także we wnętrze Kościoła i widziałam dzieciątko rozwijające się w świetlanym sercu. Zarazem nabrałam przekonania, którego słowami nie da się wyrazić, o poczęciu bez grzechu pierworodnego. Czytałam to jasno, jakby w książce, i zrozumiałam. Dowiedziałam się też, że tutaj stał Kościół, ale wskutek licznego zgorszenia i dysputowania nad Niepokalanym Poczęciem został zburzony. A jednak Kościół triumfujący obchodzi tutaj zawsze tę uroczystość. Usłyszałam też słowa: „w każdym widzeniu pozostaje tajemnica aż do spełnienia”.

5. Wigilia narodzenia Maryi

Taka radość panuje w przyrodzie! Słyszę ptaszki śpiewające, widzę jagnięta i koźlęta skaczące, a gołębie gromadami latające dokoła tam, gdzie niegdyś stał dom świętej Anny. Teraz widzę tam tylko dzikie pustkowie. Lecz podczas wizji widziałam pielgrzymów z bardzo dawnych czasów, którzy, z podkasanymi sukniami, w chustach zarzuconych naokoło głowy na kształt czapki, z długimi laskami w rękach, szli przez tę okolicę na górę Karmel. Również i oni odczuwali tę radość przyrody; a kiedy zdziwieni zapytali pustelników zamieszkałych w pobliżu o przyczynę tej radości, odpowiedziano im, że taka radość panuje tutaj od czasu narodzenia Maryi zawsze w wigilię tego dnia i że w tej okolicy stał dom świętej Anny. Opowiadali im o pewnym świętym mężu z dawniejszych czasów, który pierwszy tę radość zauważył i przyczynił się do tego, że uroczystość narodzenia Maryi zaprowadzono powszechnie w Kościele. Widziałam teraz sama tę przyczynę. Dwieście pięćdziesiąt lat po śmierci Maryi widziałam pobożnego pielgrzyma idącego przez Ziemię Świętą: odszukiwał on wszystkie miejsca i ślady, odnoszące się do życia Jezusa na ziemi, i oddawał im cześć. Widziałam, że krokami tego pobożnego pielgrzyma kierowała siła nadprzyrodzona. Nieraz na pojedynczych miejscach zatrzymywał się kilka dni z powodu wielkich słodyczy i zesłanych nań objawień, doznawanych na modlitwie i w rozważaniach. Już przez kilka lat, zawsze z 7 na 8 dnia września, słyszał w Ziemi Świętej wielką radość w przyrodzie i miły śpiew Aniołów w przestworzu. Wskutek gorącej jego modlitwy oznajmiono mu podczas widzenia, że jest to noc, podczas której narodziła się Święta Dziewica Maryja. Oznajmiono mu to, gdy odbywał pielgrzymkę na górę Synaj. Zarazem poznał, że tam, w jaskini proroka Eliasza, znajduje się zamurowana kaplica ku czci Maryi i że tak o jednym, jak i drugim ma powiadomić pustelników na górze Synaj.

Widziałam go potem zbliżającego się do góry Synaj. Tam, gdzie teraz stoi klasztor, mieszkali już wówczas rozproszeni pielgrzymi, a miejsce od strony doliny było tak samo bez dróg, jak dziś, gdzie chcących tam się dostać wciąga się za pomocą windy. Widziałam, że wskutek jego doniesienia dzień 8 września obchodzono tutaj uroczyście po raz pierwszy około roku 250 i że później Kościół ustanowił tę uroczystość.

Widziałam też, że pustelnicy razem z nim szukali jaskini Eliaszowej i zamurowanej w niej kaplicy Maryi. Lecz trudno było ją odnaleźć, albowiem natrafili na więcej jaskiń dawniejszych pustelników i Esseńczyków oraz na liczne zdziczałe ogrody, w których jeszcze rosły wspaniałe owoce. Mąż ów oświadczył, że trzeba kazać wejść do jaskiń Żydowi, a ta, z której zostanie wypchnięty, jest jaskinią Eliaszową. Powiedziano mu to podczas objawienia. Miałam potem widzenie, jak posłano do jaskiń starego Żyda, i jak tenże z jednej jaskini o wąskim, zamurowanym wejściu zawsze na nowo bywał wypchnięty, choć gwałtem się wciskał. Z tego cudu poznali jaskinię Eliaszową, a w niej odnaleźli drugą, zamurowaną, która była ową kaplicą, gdzie Eliasz modlił się na cześć przyszłej matki Zbawiciela. Znaleźli w niej jeszcze różne święte kości proroków i patriarchów, a także różne plecione ściany i sprzęty, używane do starodawnego nabożeństwa, co w ten sposób zachowało się dla Kościoła.

Miejsce, na którym stał krzak gorejący, nazywa się w tamtejszym języku „cieniem Boga” i tylko boso można na nie wejść. Kaplica Eliaszowa była zamurowana wielkimi, pięknymi kamieniami, których użyto do budowli Kościoła, a które porośnięte były pięknymi kwiatami. Jest tam góra, cała z czerwonego piasku, która pomimo to bardzo piękne rodzi owoce.

Od świętej Brygidy dowiedziałam się, że niewiasty w stanie błogosławionym obchodzą wigilię narodzenia Maryi postem i odmawianiem dziewięciu „Zdrowaś Maryjo” na cześć dziewięciomiesięcznego jej pobytu w łonie Anny. I gdy to nabożeństwo częściej ponawiają podczas swego stanu, a także w wigilię swego rozwiązania, a przy tym przyjmują z nabożeństwem Sakramenty Święte, Maryja zaniesie ich modlitwę przed Boga, wypraszając im, nawet wśród trudnych okoliczności, szczęśliwe rozwiązanie.

Widziałam Świętą Dziewicę w wigilię Jej narodzenia. Powiedziała mi, że kto, począwszy od tej wigilii, przez 9 dni odmawia 9 „Zdrowaś Maryjo” na cześć dziewięciomiesięcznego Jej pobytu w łonie matki i na cześć Jej narodzenia, ten codziennie daje Aniołom 9 kwiatów do wieńca, który ona w niebie odbiera i składa w ofierze Trójcy Przenajświętszej, aby modlącemu się wyprosić łaskę.

Przeniesiono mnie na pewną wyżynę pomiędzy niebem a ziemią. Widziałam dołem ziemię ciemną i szarą, a niebo pomiędzy chórami Aniołów i szeregami Świętych, zaś Dziewicę Świętą przed tronem Boga. Widziałam, jak Jej dwa trony honorowe, które wreszcie stały się całymi Kościołami, a nawet miastami, zbudowano z modlitwy mieszkańców Ziemi. Widziałam, że te budynki budowano całkowicie z kwiatów, ziół i wieńców, a w rozmaitych ich gatunkach wyrażał się rozmaity charakter i wartość modlitw pojedynczych osób i całych parafii, które Aniołowie lub Święci z rąk modlących się odbierali i zanosili w górę.