O Włoszech przy kawie. Znani i lubiani o słonecznej Italii - Aleksandra Seghi - ebook

O Włoszech przy kawie. Znani i lubiani o słonecznej Italii ebook

Aleksandra Seghi

4,5

Opis

O Włoszech przy kawie. Znani i lubiani o słonecznej Italii” to kolejna propozycja wydawnicza Aleksandry Seghi. Każdy rozdział to opowieść bądź rozmowa o Włoszech z aktorem, piosenkarzem, znanym szefem kuchni bądź inną słynną polską osobowością. Wątki zawodowe przeplatają się z prywatnymi, a w każdą rozmowę wpleciony jest włoski przepis kulinarny.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 131

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Aleksandra Seghi & e-bookowo

Korekta: Anna Król & Katarzyna Krzan

Skład: Katarzyna Krzan

Projekt okładki: EJ Design

Zdjęcia dań: Aleksandra Seghi i Marta Król

Zdjęcia osób, z którymi zostały przeprowadzone wywiady:

Małgorzata Bogdańska: Alex Berg (zdjęcie na okładce), archiwum prywatne (zdjęcie w rozdziale);

Jolanta Olszewska: Krzysztof Wiciński (zdjęcie na okładce), archiwum prywatne (zdjęcie w rozdziale);

Danuta Błażejczyk: Tanya Vysochanska (zdjęcie na okładce), archiwum prywatne (zdjęcie w rozdziale);

Misia Konopka: Mateusz Dobrowolski (zdjęcie na okładce), Lidia Polubiec (zdjęcie w rozdziale);

Stefan Sołtan: Jarosław Deluga (zdjęcie w rozdziale);

Robert Sowa: archiwum prywatne (zdjęcie na okładce i w zdjęcie w rozdziale);

Piotr Tadeusz Rzeczkowski: archiwum prywatne (zdjęcie na okładce), Monika Chojnacka (zdjęcie w rozdziale);

Michał Rusinek: Beata Zawrzel (zdjęcie na okładce), archiwum prywatne (zdjęcie w rozdziale);

Grzegorz Gałązka: Grzegorz Gałązka (zdjęcie na okładce), Grzegorz Gałązka (zdjęcie w rozdziale);

Włodek Pawlik: Marek Bałata (zdjęcie na okładce), Jolanta Pszczółkowska-Pawlik (zdjęcie w rozdziale);

Anna Lutosławska Jaworska: archiwum prywatne (zdjęcie na okładce i w rozdziale);

Anna Osmólska Mętrak: archiwum prywatne (zdjęcie na okładce i w rozdziale);

Jarek Wist: Piotr Sobik (zdjęcie na okładce i w rozdziale);

Magdalena Stysiak: Maurizio Anatrini (zdjęcie na okładce), archiwum prywatne (zdjęcie w rozdziale);

Jakub Józej Orliński: Kamil Szkopik (zdjęcie na okładce), Jiyang Chen (zdjęcie w rozdziale);

Urszula Rzepczak: Witold Rzepczak (zdjęcie na okładce i w rozdziale);

Grzegorz Turnau: Maryna Turnau (zdjęcie na okładce i w rozdziale)

ISBN:978-83-8166-222-2

Wydawca: wydawnictwo internetowe e-bookowo

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione.

Wydanie I 2021

Julci - Mama

Wstęp

Mieszkam we Włoszech od ponad 20 lat. Jak by nie było, nabrałam niektórych nawyków takich jak poranne picie cappuccino, wizyty w barze na szybką drugą kawę i cornetto. Lubię sjestę i weekendowe wyjazdy nad morze. Znajomi mówią, że się zwłoszczyłam, bo mówiąc po polsku akcentuję po włosku, a prowadząc auto żywo komentuję sytuację na drodze. Włochy mam we krwi. W 2000 roku, w Warszawie, ukończyłam studia italianistyki. Ten piękny i słoneczny kraj zagościł nie tylko w moim sercu. My Polacy kochamy włoskie klimaty i świetnie czujemy się w Italii. Dlatego tak wielu z nas spędza tu letnie wakacje czy ferie zimowe. Są też osoby, które wyjeżdżają tylko na ważne eventy takie jak wystawy czy koncerty. A od kilku lat w modzie są wyjazdy kulinarne i slow food.

Apetyt jest tym dla żołądka czym miłość jest dla serca. Nie znam lepszej pracy od jedzenia;Poszukuję motywów muzycznych. Ale przychodzą mi do głowy pasztety, trufle i tym podobne;Płakałem trzy razy w życiu: kiedy wygwizdali moje pierwsze dzieło, kiedy słuchałem Paganiniego i kiedy podczas wycieczki łódką wpadł mi do wody indyk nadziewany truflami - te słowa wypowiedział wielki kompozytor Gioacchino Rossini. Doskonale wiemy o tym, jak wspaniała jest włoska kuchnia. Nikt nie musi do niej przekonywać. Połączenie kilku dobrych składników wysokiej jakości i jesteśmy w kulinarnym raju. Wiele lat temu piosenkarz Zucchero powiedział: Martwi mnie środowisko. Jak będziemy żyć bez wody? A przede wszystkim bez wina? Codzienna szklaneczka vino rosso do obiadu czy kolacji to niemalże podstawa dla prawdziwego Włocha oraz sekret długowieczności. Na polskich stołach coraz częściej gości Chianti, co oznacza, że zaczynamy nabierać włoskich nawyków.

W tej książce o Włoszech opowiedzą nam sławni Polacy. Znają je nie tylko od strony prywatnej, ale również zawodowej. Dla wszystkich są to miłe wspomnienia i każdy z nich zapewnił mnie, że chciałby do Włoch wrócić jak będzie to tylko możliwe. Pisanie książki splotło się bowiem z wybuchem pandemii koronawirusa, dzięki której zaczęliśmy inaczej spoglądać na świat. Życie jest nieprzewidywalne i czasem kryje dla nas niemiłe niespodzianki. Dlatego nie odkładajmy planów na daleką przyszłość. Cieszmy się życiem tu i teraz oraz spełniajmy nasze zachcianki czy marzenia!

Z całego serca dziękuję wszystkim tym, którzy zechcieli poświęcić mi swój cenny czas i udzielić wywiadu, bądź własnymi słowami opisać wrażenia o Włoszech. Dodatkowo podzielili się ze mną swoimi ulubionymi włoskimi przepisami. Miłej lektury!

Aleksandra Seghi

Małgorzata Bogdańska

Śladami Giulietty i Federica

Spotykam Małgosię w Warszawie, w chłodny lutowy wieczór. Właśnie zeszła ze sceny w Domu Sztuki na Ursynowie.Publiczność jeszcze grubo przed rozpoczęciem monodramu pt. „Nie lubię Pana Panie Fellini” w reżyserii Marka Koterskego tłumnie zgromadziła się przed salą teatralną. Wszystkie miejsca były zajęte, a chętnych do wejścia było jeszcze sporo. Po spektaklu, gorących brawach od publiczności i bisie Małgosia może usiąść wygodnie w fotelu i przenieść się wspomnieniami do Włoch.

Zacznijmy od samego początku. Od powstania „przenośnego” teatru...

W 2012 roku założyliśmy Teatr w walizce. Pierwszy wystawiony monodram pt. „Moja droga B.” był oparty na książce Krystyny Jandy o tym samym tytule.

Drugi monodram jest zatytułowany Nie lubię pana Panie Fellini. Od czego zaczęłabyś opowieść, przygodę z Giuliettą i Federico?

Cofnę się do lat szkolnych. Przechodziłam fascynację klownem. Chciałam być klownem, tym smutnym… Myślałam sobie, że jak nie dostanę się do szkoły filmowej w Łodzi czy w ogóle do szkoły teatralnej to może poszłabym do Julinka uczyć się właśnie na klowna. Na szczęście dostałam się do szkoły w Łodzi i to właśnie tam zobaczyłam po raz pierwszy La Stradę. Doświadczyłam fizycznej i emocjonalnej więzi z Giuliettą. Poczułam lęk w jej oczach, rezedrganie i ulotność, to że jest raz smutna i wesoła. Pomyślałam sobie, że jesteśmy sobie bliskie. Jesteśmy podobne również pod względem fizycznym. Ja jestem troszkę wyższa, ale oby dwie należymy do grupy niskich osób. Jesteśmy spod znaku Ryby. To są rzeczy, o których oczywiście dowiedziałam się później. Dla Giulietty zaczęłam uczyć się włoskiego.

Kolejnym filmem Felliniego, który obejrzałam były Noce Cabirii. Bardzo mnie zachwyciły. W 1986 roku wyszedł film Ginger i Fred. W tym samym roku skończyłam szkołę filmową w Łodzi. Tak sobie teraz myślę, że gdybym wtedy pojechała do Włoch to może spotkałabym Giuliettę, może bym ją poznała… Jak widzisz fascynacja jej osobą jest przeogromna. Zresztą są osoby, które nazywają mnie polską Giuliettą Masiną. Są osoby, które mówią, że przybliżam ludzi do kultury włoskiej.

Zgadzasz się z tym?

Jest pewne podobieństwo. Ja sama je wynajduje. Ale przecież to są również środki aktorskie. Dla Giulietty nauczyłam się grać na trąbce i stepować. Ona skończyła przecież szkołę baletową i muzyczną. Odkrywając tę niesamowitą kobietę wyczytałam, że nagrała płytę, na której czyta wiersze Jana Pawła II.

Ale powróćmy do klowna...

By stworzyć monodram szukałam różnych materiałów. Okazało się, że dla Felliniego klown jest najważniejszym z artystów. I to w jego filmach była widoczne. Giulietta wcale tą postacią nie była zauroczona. Szukając materiałów do sztuki rozpoczęłam również poszukiwania informacji o Fellinim i jego żonie. Początkowo prosiłam znajomych, żeby przetłumaczyli mi teksty znalezione w sieci. W 2014 roku wraz z mężem postanowiliśmy pojechać do Włoch śladami Felliniego i Giulietty. Udaliśmy się do Rzymu i Rimini.

Foto: archiwum prywatne

W Wiecznym Mieście byliśmy między innymi na via Narbutta, Schodach Hiszpańskich, w kościele Santa Maria in Montesanto1 na Piazza del Popolo, gdzie odbył się pogrzeb Giulietty. Poszliśmy też na Piazza della Republlica, do kościoła Santa Maria degli Angeli e dei Martiri, gdzie odbył się pogrzeb Felliniego. Na Schodach Hiszpańskich zrobiłam happening. Założyłam perukę i nos. Podawałam ludziom ręcę i nuciłam Nino Rotę2. Wraz z mężem pojechałam również do Cinecittà. Kupiłam tam klapsa pamiątkowego, który niestety okazał się tylko kruchym souvenirem. Musiałam zdobyć grubszego klapsa, gdyż rzeczy w walizce ze spektaklu psują się, pękają.

Kolejnego dnia pojechaliśmy do Rimini, na cmentarz monumentalny, gdzie pochowany jest Fellini z żoną i synkiem Federichinem. Na płycie nagrobnej położyłam taką samą czerwoną różę, z którą gram w monodramie.

Jakie były wtedy twoje doznania?

Czułam wielkie wzruszenie w miejscach gdzie odbywały się pogrzeby zarówno Giulietty jak i Felliniego.

Podczas pobytu w Rimini miałaś również przygodę z cyrkiem…

Tak, nagle przede mną pojawił się cyrk uliczny. I powiedziałam do mojego męża, że muszę koniecznie lecieć do hotelu po perukę. Chwyciłam perukę i nos, pobiegłam do cyrkowego namiotu. Weszłam do środka. I pół po włosku, pół po angielsku zaczęłam mówić do osób stojących przede mną. Pozwolono mi z nimi wystąpić. Nagranie zresztą znajduje się na YouTube. To było niesamowite przeżycie dla mnie.

Bywałaś wcześniej we Włoszech?

Wcześniej pojechałam tam kilka razy. Ale nie byłam związana z tym krajem tak, by wyjeżdżać tam co roku. Byłam oczywiście w Neapolu, Wenecji, Trieście, zwiedziłam Toskanię. To dopiero Giulietta przyciągnęła mnie do Włoch. I dzięki niej poznałam wielu ludzi, między innymi aktorkę Caterinę Gramaglię, która zrobiła spektakl pt. „Łzy Giulietty”. Pisałyśmy do siebie po angielsku. Potem Caterina wystąpiła w sztuce pt. „Proces Felliniemu” w reżyserii Mariano Lamberti, scenariusz napisał Riccardo Pechini. W 2019 roku pojechałam na premierę tego spektaklu. Dzięki niemu dowiedziałam się, że Giulietta w pewnym momencie swojego życia miała problem z alkoholem. Popadła w depresję.

Czy fascynacją Giuliettą przybliżyła Cię w jakiś sposób do Rzymu?

Nie tylko do Rzymu, ale do całych Włoch. Pierwszy spektakl, który zagrałam w Italii odbył się w Turynie na via S. Pietro in Vincoli 28, w kaplicy z katakumbami cmentarnymi z 1776 roku3. Grałam wtedy po włosku. Monodram przetłumaczyła tłumaczka języka włoskiego Małgorzata Kościańska, która jest jednocześnie moją trenerką językową. To było dla mnie wielkie przeżycie. Zresztą dla mojego męża również. Co do publiczności to mam tylko wrażenie, że mężczyźni Włosi nie za bardzo chcą słuchać o niewierności Felliniego.

Później spektakl odbył się również w Rzymie…

Tak, 11 listopada 2019 roku zagrałam w Teatrze Trastevere, w kultowym miejscu, kultowej dzielnicy. Wydarzenie zorganizował Polski Instytut w Rzymie w ramach festiwalu Ciak Polska. Dobrze czuję się kiedy czuję bliskość widza. Tak jak w tym małym rzymskim teatrze. Zresztą grałam w innych małych miejscach, takich jak np. w grocie na Słowacji. Tam ludzie siedzieli ode mnie w odległości 30 cm.

W Rzymie grałaś na przemian raz po polsku, raz po włosku. Jak przygotowywałaś się do występowania w dwóch językach?

Kto by pomyślał, że aż połowę tekstu zagram w języku obcym! Praca nad tekstem powtarzała się: wspólne czytanie, praca nad wymową, akcentami, nagrywanie. I odsłuchiwanie fragmentów, a następnie nauka na pamięć. Obawiałam się przejść z polskiego na włoski, ale z moją trenerką pracowałyśmy systematycznie i spokojnie. Uwierzyłam w siebie i udało się! Mówi się, że emocje wyraża się i przekazuje najlepiej w języku ojczystym. Obawiałam się, czy one będą wiarygodne w obcym języku. Myślę, że to się udało. Bo cały czas miałam już te emocje w sobie. Byłyśmy z „moją” Giuliettą blisko siebie.

Czy granie w dwóch językach było zaplanowanym, dodatkowym efektem dla widza?

Nie. Uważam, że ludzie którzy patrzą na napisy nie widzą moich oczu. Nie widzą ekspresji mojej twarzy.

Jakie były twoje wrażenia po występie w Rzymie?

Byłam bardzo wzruszona. Spełniłam swoje marzenie. Tak wiele pięknych słów usłyszałam i było tyle wzruszeń. Poznałam też parę osób, które znały Giuliettę i Federico. I dostałam pierwszą recenzję po włosku. O moim występie napisał również portal informacyjny Polacy we Włoszech.

Czy po Turynie i Rzymie miałaś jeszcze jakieś daty wystawienia monodramu we Włoszech?

Tak, 6 kwietnia 2020 roku miałam zagrać w Bolonii. Dostaliśmy zaproszenie od Uniwersytetu bolońskiego. Zaplanowane było również spotkanie ze studentami, z którymi mieliśmy rozmawiać o pracy nad monodramem, który jest tłumaczony. Niestety wybuch pandemii na całym świecie popsuł plany i występ musieliśmy odwołać.

Kto wpadł na pomysł napisania monodramu?

Pomysł założenia Teatru w walizce był mojego męża. I pierwszym monodramem wystawionym przez ten teatr była Moja droga B. I to też był pomysł mojego męża. Natomiast Nie lubię Pana Panie Fellini to był mój pomysł. Szukałam i dostarczałam materiałów Markowi tak, by mógł napisać scenariusz. To ja wciągnęłam go w świat Giulietty i Felliniego. Chcę podkreślić, że to jest nasza wspólna praca. Bez Marka nie byłoby monodramu. Nie byłabym w stanie stworzyć tego wspaniałego suspensu. Zrobienie tej sztuki było moim marzeniem. Warto jest marzyć w życiu i decydować się na realizację marzeń.

Kiedy po raz pierwszy wystawiliście monodram w Polsce?

To było w 2016 roku na Festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie. Sztuka została bardzo dobrze odebrana. Dla mnie ważne było to, że wiele osób po obejrzeniu monodramu chciało wrócić do filmów Felliniego. Poza tym cieszę się, gdy ludzie wchodzą ze mną emocjonalnie w świat Giulietty.

Z jakim fragmentem monodramu jesteś najbardziej związana emocjonalnie?

Prima di morire Federico mi scrisse una lettera: Prima di addormerntarsi voglio dirti che sei la mia vita e senza di te non potrei esistere4.

Do Włoch jeździłaś nie tylko z monodramem Nie lubię Pana Panie Fellini…

Tak, w maju 2018 roku byliśmy w Apulii, w Lecce ze sztuką Zła matka. Na włoskich stronach pisali:

Uno spettacolo sulle madri per le quali la maternità non è la cosa più importante per la loro esistenza. È anche una storia ironica sulla relazione con i partner, i mariti e gli amanti. Il mondo della maternità e dei sentimenti delle donne che diventano madri e affrontano la nuova realtà anche in modo ironico.5

Występowałam z Karoliną Porcari, która grała po włosku. Natomiast ja wystąpiłam po polsku, a w tle szły włoskie napisy.

Wróćmy do samych Włoch. Co Ci się tu podoba? Jacy są Włosi według Ciebie?

Ludzie są bardzo przyjaźni i uśmiechnięci. Ich żywiołowość jest mi bliska. Lubię włoski klimat, ciepło, słońce i kuchnię. Kiedy jeżdżę zawodowo nie tylko po Włoszech, ale również po Polsce czy po innych krajach jestem skupiona na mojej sztuce. Nie potrafię myśleć o czymś innym, wyluzować się. Wyjazd do Rzymu był krótki i połączony z projekcją filmu pt. “7 uczuć”. Następnego dnia od rana była próba, potem występ. Niestety nie udało się zobaczyć wielu rzeczy. We Włoszech uwielbiam klimat związany z kawą. Wychodzenie Włochów do baru. Podoba mi się szybkie wejście na kawę, croissanta, na tzw. maczankę.

Dla mnie teraz Włochy kojarzą się z ludźmi, których poznałam. Również Polakami, którzy tam mieszkają. Podoba mi się pomoc między ludźmi, otwartość. Osoby, które poznałam we Włoszech traktuję jak rodzinę. Bliskość, którą poczułam robiąc monodram Nie lubię Pana Panie Fellini, rozmowy, nauka języka włoskiego, planowanie wszystkiego spowodowały, że Włochy, zaraz po Polsce są moją ojczyzną. To wszystko stało się poprzez Giuliettę. Mówiąc to czuję wzruszenie.

Włoski croissant z dżemem

Składniki na 8 sztuk:

1 opakowanie mrożonego, okrągłego ciasta francuskiego

1 jajo

pół słoika dżemu morelowego lub z owoców leśnych

4 łyżeczki cukru dekoracyjnego, typ gruba rafinada

Przygotowanie:

Ciasto francuskie kroimy na osiem równych trójkątów. Na każdym z nich rozkładamy po łyżce dżemu. Zawijamy rogalika. Każdego z nich smarujemy roztrzepanym jajkiem. Wierzch posypujemy cukrem dekoracyjnym. Pieczemy około 15 minut w temperaturze 180 stopni.

Jolanta Olszewska

Rzym w piniach

Pierwszy wyjazd za granicę kraju, to właśnie podróż do Włoch, do Rzymu. Jest rok 1981. Któż z nas mógłby wtedy myśleć o tym, marzyć, zabiegać… Nikt. A jednak stało się. Dostałam ten dar od losu. Prezent, jak się okazało bezcenny. Byłam studentką Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie i w ramach uczestnictwa w Europejskich Spotkaniach Młodych, jechaliśmy do Rzymu pokazać Papieżowi Janowi Pawłowi II, pastorałkę.

Foto: archiwum prywatne, Jolanta Olszewska podczas (innej niż opisywana) włoskiej podróży. Tym razem w Wenecji

Już sama podróż pociągiem, bo kogóż było stać na samolot, okazała się niezwykła. Przystanek w Wiedniu, obiad u cudownego pana doktora i jego rodziny, wycieczka po mieście i nocleg zapowiadały przygodę. Pociąg z Wiednia do Rzymu, wydawał się bajką. Czysty, nieomal pachnące wagony, różowy dywanik, i ciepłe światełka w toalecie sprawiły, że zaczęłam się szczypać, żeby się upewnić, czy napewno nie jestem po drugiej stronie lustra.

I wreszcie przyjazd do Rzymu. Od pierwszej chwili pobytu zastanawiałam się, czy ja tu naprawdę jestem, czy może jestem, tak, ale na planie jakiegoś filmu.

To był zupełnie inny świat. Inny, zwłaszcza dla kogoś, kto wówczas przyjechał z trochę szarego, przydymionego i biednego jednak kraju. Tu były zapachy, kolory, ciepło, uśmiechnięci ludzie, a przynajmniej na takich wyglądali. No i słońce, boskie słońce! Światło, chce się żyć! Stawałam nagle na chodniku, i mówiłam: nie wierzę!

Grudzień, a ja spaceruję w sweterku i marynarce. Ciepło, człowiek prostuje plecy. No i pinie i ich cudowne, zielone korony, trochę inne niż polskie sosny. Patrząc na nie człowiek zdaje się przenosić w inne odległe czasy. Te drzewa mają w sobie coś wiecznego… Mogłabym spacerować do utraty tchu, nie odrywając wzroku od nieba i pinii. Jednak szkoda i tego, co na ziemi. Tu przecież zostawili i zostawiają swoje dzieła artyści. Tu czeka na nas architektura, a za każdym jej rogiem literatura, rzeźba, malarstwo, kino. Można by powiedzieć, że aktorzy i aktorki zaglądają nam w twarz. Każdy przespacerowany kawałek ulicy, każde miejsce, do którego udało się zajrzeć, zostały zapisane w głowie i duszy.

I z tą głową w chmurach wchodzimy do Bazyliki Św. Piotra i tu zatrzymujemy się na długo. Trudno nawet powiedzieć na jak długo, bo stoimy zaczarowani. Przed nami Pieta Michała Anioła. Giorgio Vasari napisał o niej: Żaden rzeźbiarz ani artysta nie może tej rzeźby przewyższyć w rysunku i uczuciu. Czy można powiedzieć coś więcej? Podobnie stoimy w Kaplicy Sykstyńskiej i tam również czas się zatrzymuje. Czas, czas, doświadczenie czasu w każdym miejscu. Nie sposób wyliczać wszystkich zauroczeń Rzymu, również tych bardziej zwyczajnych. Co prawda, czy tu jest coś zwyczajnego? Czy Fontanna di Trevi, do której wrzuca się pieniążek, żeby wrócić, jest zwyczajna? Oczywiście, ja również wrzuciłam kilka monet. Czy Piazza Navona gdzie piłyśmy z koleżanką butelkę wina, którą otrzymałyśmy na pobliskim targu od sprzedawcy biżuterii jest zwyczajna? Radość oglądanie piękna, sztuki, ale i radość chłonięcia, wtapiania się w życie ulicy. Obie przestrzenie kuszą nieustannie. W głowie się kręci od wrażeń i widoków.

Przysiadłam na Schodach Hiszpańskich, żeby odpocząć, nie odpoczywając rzecz jasna, bo zmysły już ogarnia nowe nienasycenie. Niedługo tam jednak zabawiłam, bo mój wzrok przyciągnęła piękna Włoszka, w białym, wspaniałym futrze, i w szpilkach i jej gołe nogi. Grudzień, a ja widzę gołe nogi! Poszłam za nią kawałek, zafascynowana tym widokiem, jakbym chciała zatrzymać go na dłużej. Nie jedyne zresztą, to moje zauroczenie. Któregoś dnia siedząc w tramwaju nie mogłam oderwać oczu od pięknej męskiej twarzy... I daleko jechałam wpatrując się w chłopca, do momentu, kiedy zorientowałam się, że za szybą ukazała się okolica, jakby innego miasta. Straciłam poczucie rzeczywistości i trochę się przeraziłam, bo dookoła było prawie pusto i właściwie wieczór. Przeszłam na drugą stronę i trochę zagubiona i niepewna czekałam na powrotny tramwaj. Potem śmiałam się z siebie, bo to był jedyny przypadek, którego kompletnie nie rozumiałam. To było zabawne, ale przeżyłam też inny wieczór, nie całkiem zabawny, bo przyszło mi uciekać. Tym razem z tramwaju z niewielką ilością pasażerów, wyszedł za mną ciemnoskóry mężczyzna, który przyglądał mi się już wcześniej. Przyśpieszając kroku, w końcu zaczął mnie gonić. Biegłam co tchu, aż pojawiły się schody, a po bokach kafejki, ludzie. Poczułam się bezpieczniej, więc nieco zwolniłam. I kiedy emocje trochę opadły i zaczęłam myśleć, udało mi się go zgubić. Nie było, więc mocnego finału. Na szczęście. Niestety, ponieważ to zdarzenie rozpoczęło się w okolicach Koloseum, więc to miejsce nie pozostawiło we mnie nadmiernej czułości.

Ciepło, radość i jednak wzruszenie przyniosła inna rzymska historia. Popołudniowy spacer zahaczający o zmierzch i witryna sklepu muzycznego. Stanęłyśmy z koleżanką przed nią, nie tyle z powodu instrumentów, co przepięknej postaci, siedzącej przy fortepianie. Nieco starszy pan, znowu o pięknej i interesującej twarzy, ubrany cały na czarno i w czarną pelerynę, która częściowo leżała na podłodze, niezwykle skupiony, w uniesieniu, grał. Wyglądał na postać zupełnie nierealną, jakby z innej epoki, a nawet powiedziałabym wyglądał trochę baśniowo. Zaintrygował nas, i weszłyśmy do środka. I zdarzyło się coś niewiarygodnego. Stanęłyśmy patrząc na siebie, bez jednego słowa. Pan grał Chopina. To było wspaniałe.

Tak więc wałęsanie się obfitowało w różne przygody. Piękny to był czas. Nie chciało się jeść, pić, chciało się patrzeć, chłonąć. Choć pewnie nie do końca jest to prawda. Nie mieliśmy za dużo pieniędzy. Trzeba było mieć na koncie zabezpieczające 200 dolarów, chyba.... Moje byłypożyczone od kolegi i po powrocie trzeba je było oddać. Smaku pizzy, jednak, ba zapachu nie zapomnę do końca życia. Nie pamiętam, teraz czy w Warszawie była już jakaś pizzeria...W każdym razie pizza, pasta i wino, to były główne nasze posiłki i mogliśmy je jeść bez końca.

Jedyne pieniądze, jakie traciłam zupełnie bez opamiętania, bez głowy, to te na kawę. Kawa w każdej postaci i w każdej ilości. Nie umiem powiedzieć ile kaw dziennie wypijałam, ale wydaje mi się, że wstępowałam do każdej napotkanej kawiarenki.

Piękna podróż, która przyniosła wiele rzeczy, również tych, co wyrazić je trudno słowami, a ciągle w nas są. Oby udało się ją jeszcze powtórzyć, myślę z troską.

Słoneczniki z gorgonzolą i orzechami włoskimi

Składniki na 4 osoby (około 40 słoneczników):

400 g mąki pszennej

4 jaja

250 g gorgonzoli

80 g orzechów włoskich

3 łyżki maku

2-3 łyżki oliwy z oliwek extra vergine

parmezan do posypania

sól i pieprz

Przygotowanie:

Z mąki, jaj, maku i szczypty soli zagnieść ciasto. Wałkować na niezbyt cienko. Wykroić koła. Gorgonzolę wymieszać z rozdrobnionymi orzechami. Położyć na ciasto po 1 łyżeczce. Całość zakryć drugim kółkiem z makaronu. Brzegi udekorować widelcem. Gotować w osolonej wodzie przez 8/10 minut. Podawać na płaskim talerzu, polewając oliwą i posypując parmezanem. Możemy posypać również świeżo zmielonym pieprzem.

Danuta Błażejczyk

Na Włochy patrzymy przez pryzmat ludzi, którzy są ważni w naszym życiu

Z Panią Danutą umówiłyśmy się na pyszną włoską kawę. Zważywszy na trudne czasy pandemii i izolacji domowej każda z nas zaparzyła ciepły napój we własnym domu i zasiadła do stolika z telefonem. Podwieczorek i rozmowy o Włoszech odbyły się przymusowo przez Messenger.

Cofnijmy się do czasów kiedy można było jeszcze podróżować…

I było pięknie!

Słońce świeci to samo, ale my znajdujemy się w innej sytuacji. Cofnijmy się do lat dziewięćdziesiątych. Została Pani zaproszona do udziału w dyplomowym przedstawieniu teatralnym w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego „Złe zachowanie”. Spektakl uzyskał aż 5 nagród na Festiwalu Teatralnym w Arezzo!

To są cudowne wspomnienia. Do Arezzo pojechaliśmy w 1986 roku. Zuzanna Olbrychska była kierownikiem literackim naszego całego teatru. Dzięki niej mieliśmy możliwość spotkać się z Janem Pawłem II. Można powiedzieć, że uczestniczyliśmy w prawie prywatnej audiencji. To była cudowna podróż życia, dla mnie bardzo ważny wyjazd.

Jak wspomina Pani spotkanie z Papieżem?

Nasza grupa liczyła około 20 osób. Był Andrzej Strzelecki wraz z całym zespołem aktorów i muzyków. Jan Paweł II prosił, żeby pary małżeńskie podchodziły do Niego i udzielał im błogosławieństwa. Jesteśmy długodystansowym małżeństwem i tak sobie teraz myślę, że może to była dobra ręka Jana Pawła. Jest nam dobrze razem. Wracając do spotkania w Watykanie to tak bardzo wtedy padało! Wyglądaliśmy dosłownie jak „zmoknięte” kury. Ale za to jacy szczęśliwi! To było niesamowite spotkanie. Od razu chciało się padać na kolana przed Papieżem.

Czy oprócz Arezzo i Rzymu zwiedziliście jeszcze jakieś miasta?

Byliśmy również w Padwie i Wenecji. Mogę powiedzieć, że były to wyjazdy sentymentalne, gdyż podróżowałam wspólnie z mężem, który pracuje ze mną, gdyż jest perkusistą.

Trzy lata później odbyła się kolejna wyprawa do Włoch...

W 1989 roku byliśmy cały miesiąc na Sycylii z Big Warsaw Band. Pojechała również Ewa Bem. To też była cudowna wyprawa. Graliśmy Gershwina i Glenna Millera. Codziennie występowaliśmy w innych miejscach. Były to na przykład amfiteatry czy schody jakiegoś pięknego kościoła. Pobyt wypadł podczas pełni lata, w sierpniu. Graliśmy w godzinach późno wieczorowych. Publiczność włoska przyjmowała nas jak najbardziej elitarna publiczność przychodząca na koncerty jazzowe w Polsce. A przecież to byli zwykli ludzie. Reagowali tak wspaniale, a my czuliśmy się szczęśliwi i docenieni.

Czy na koncertach na Sycylii spotykała Pani Polaków?

Nie. À propos tego regionu, mieszka tam moja wspaniała koleżanka, Małgorzata Jankowska Buttitta. Jest dziennikarką oraz specjalistką od kultury śródziemnomorskiej i antropologii jedzenia. Poznałyśmy się wiele lat po tym jak byłam z koncertami na Sycylii…

We Włoszech mam wielu znajomych.

Czyli chętnie wraca Pani do tego kraju?

Tak, na Włochy patrzymy przez pryzmat ludzi, którzy są ważni w naszym życiu. Myślimy z wielkim sentymentem o kimś kogo się zna i lubi. Od razu postrzega się inaczej jego kraj. Zresztą kraj poznaje się wtedy nie czytając książek czy przewodników, lecz poprzez przyjaciół.

Czy do Włoch jeździła Pani jeszcze zawodowo?

Sześć lat temu w ramach współpracy międzynarodowej Festiwali dziecięcych byłam w Sanremo. Zostałam zaproszona przez organizatorów w charakterze jurora. Wyjazd złożył się akurat z datą moich urodzin. To był marzec i taka piękna, ciepła wiosna.

Podczas tych wszystkich włoskich wojaży z pewnością jadła Pani jakieś pyszności. Jakie danie bądź dania wspomina Pani najbardziej?

Wszędzie gdzie byliśmy zawsze staraliśmy się spróbować czegoś dobrego. Najbardziej co mi pasowało to dania rybne, wszystkie frutti di mare oraz dobre wina. Najbardziej lubię czerwone wina wytrawne.

Foto: archiwum prywatne

Dorsz po sycylijsku

Składniki:

300 g fileta z dorsza

60 g zielonych oliwek bez pestek

półtorej łyżki kaparów

1 duży ząbek czosnku

pół łyżeczki oregano

200 ml sosu pomidorowego

150 ml oliwy z oliwek extra vergine

sól i świeżo mielony pieprz

Przygotowanie:

Obrać czosnek i drobno pokroić. Na patelnię wlać oliwę, a po chwili dodać czosnek. Kiedy czosnek zacznie wrzeć wlać sos pomidorowy, a następnie dodać oliwki w całości, kapary i oregano. Dusić 5 minut na małym ogniu. Dodać dorsza i dusić go w pomidorach pod przykryciem przez około 10 minut. Potrawę rozłożoną na talerzach można delikatnie posypać oregano.

A propos pięknej pogody to wyczytałam w jednym z wywiadów, że lubi Pani ciepełko…

Tak, jestem bardziej karaibska niż skandynawska.

A nie myślała Pani o przeprowadzce do ciepłych krajów?

Gdyby była taka możliwość, żeby być trochę tu, trochę tam to byłoby cudownie. Kiedy zamykam oczy i myślę o Włoszech to widzę piękno i słońce, którego teraz nam tutaj brak. Gdyby było ciepło, a nie tak jak wczoraj padał tu śnieg, to każdy problem, każda trudność byłaby łatwiejsza do rozwiązania. Słońce daje mi siły.

Oczy wielu osób zwrócone są na Włochy.

Ciężko jest się pogodzić z tym, że takie rzeczy dzieją się w tym kraju. Myślę o Włoszech ciepło i chciałabym, żeby wszystko co złe6 się skończyło. I żeby znowu wszystko było dobrze.

Co w tym ciężkim czasie szalejącej pandemii zaśpiewałaby Pani Włochom?

Byłaby to piosenka pt. „Szczęście moje nie opuszczaj mnie…”:

Nie obiecuj dni pełnych, jak pełnia barw

nie obiecuj ich.

Odpuść wrogom i dźwigaj dni, hoduj sny,

gdy twój raj to strych.

To nic, to żal, to nie boli, to tylko cień

w pełnym słońcu zwykły cień

padł cień na zwykły dzień.

W imię czegoś walcz, o coś graj, za coś cierp

dobrych znaj i złych.

Wszystko jedno kto powie Ci, że jest „naj”-

nie daj wiary im.