O państwie, którego nie było. Historia Karabachu - Krzysztan Bartłomiej - ebook
NOWOŚĆ

O państwie, którego nie było. Historia Karabachu ebook

Krzysztan Bartłomiej

0,0

Opis

W sercu Kaukazu, na styku imperiów i kultur, leży Górski Karabach – region pogranicza, którego burzliwa historia stała się symbolem etnopolitycznych napięć. Historia Karabachu. O państwie, którego nie było to wielowymiarowa opowieść o pamięci, tożsamości i rywalizacji, w której lokalne konflikty odbijają uniwersalne mechanizmy władzy i przynależności. Poprzez antropologiczne zbliżenie i historyczną analizę książka ukazuje, jak z pozoru marginalna przestrzeń staje się kluczem do zrozumienia globalnych procesów.

 

 „Wydaje się, że o Karabachu napisano już wszystko” – zauważa Bartłomiej Krzysztan i… publikuje o nim własną, nie najcieńszą pozycję. Miał ku temu co najmniej trzy powody. Po pierwsze, Karabach jako odrębny byt polityczny już nie istnieje (nieuznana Republika Górskiego Karabachu funkcjonowała w latach 1991–2023), co pozwala spojrzeć na niego z perspektywy historycznej Po drugie, Krzysztan zwraca uwagę na kwestie, które większości autorów umykają. Książkę zaczyna od zdania: „Górski Karabach nie był właściwie wyłącznie Górskim Karabachem”, a po nim przechodzi do kwestii nazwy (dyskusyjnej) opisywanego terytorium. Po trzecie, wybrał dla swoich rozważań formę „eseju kulturoznawczo-antropologicznego”, atrakcyjną dla czytelników, których nużą akademickie wywody, ale chcą jednocześnie czegoś więcej niż doraźnej publicystyki. Gorąco polecam!"

  Wojciech Górecki

 

Bartłomiej Krzysztan (ur. 1988) – doktor nauk politycznych, politolog, kulturoznawca, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Studiował na Université Libre de Bruxelles i Uniwersytecie Wrocławskim. Zajmuje się antropologią polityki, pamięcią kulturową i polityczną, zagadnieniem ludobójstwa, postkolonializmem oraz nacjonalizmem na Kaukazie i w Europie Środkowej i Wschodniej. Stypendysta na Państwowym Uniwersytecie im. Ilii Czawczawadzego w Tbilisi. Laureat stypendium im. Rafała Lemkina w Muzeum-Instytucie Ludobójstwa Ormian w Erywaniu, stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla wybitnych młodych naukowców oraz nagrody Fundacji Nauki Polskiej. Autor książek i artykułów naukowych oraz popularnych poświęconych pamięci, historii i polityczności Globalnego Wschodu.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 439

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, 2025

Copyright © by Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu, 2025

Copyright © by Wrocławski Instytut Kultury, 2025

Copyright © by Bartłomiej Krzysztan, 2025

Recenzenci:

dr hab. Rafał Czachor, prof. Uczelni Jana Wyżykowskiego,

Anonimowy recenzent

Redakcja: Patrycjusz Pilawski

Korekta: Lingventa, Beata Kozieł-Kulesza

Indeks: Lingventa, Magdalena Zabrocka

Skład: Daniel Malak, Jędrzej Malak

Opracowanie wydania elektronicznego:

Okładka: Jagoda Pecela

Redaktorka prowadząca: Ewa Vaičiūnienė

Partner Wydawniczy w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego:

Wrocławski Instytut Kultury

ISBN 978-83-7893-857-6

Wydawcy:

Wydawnictwo KEW

Kolegium Europy Wschodniej

im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu

ul. Zamkowa 2, 55-330 Wojnowice

Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk

ul. Polna 18/20, 00-625 Warszawa

Przedsłowie

– W beczce najważniejsza jest dziura, w dzbanie – to, co nie jest dzbanem, w duszy – to, co nie jest człowiekiem, w głowie to, co nią nie jest, czyli słowo… Słuchajcie więc, wy, którzy nie karmicie się ciszą[1].

Milorad Pavić

(124) Ale może oni, zagniewani o coś na lud ateński, zdradzili swą ojczyznę? Bynajmniej: nie było innych bardziej poważanych w Atenach mężów ani więcej czczonych niż oni. Przeto zupełnie jest nieprawdopodobne, żeby w takim zamiarze pokazali Persom tarczę. Wywieszono ją wprawdzie, i tego nie da się zaprzeczyć. Kto jednak był tym, co to zrobił, nie mogę nic ponadto powiedzieć[2].

Herodot

Nie chcę sugerować, że rozum jako taki jest elitarny. Staje się on kategorią elitarną zawsze, gdy pozwolimy, aby nie-rozum i zabobon oznaczały zacofanie, czyli wtedy, gdy rozum działa w zmowie z logiką historyzmu. Wtedy postrzegamy współczesnych nam „zabobonnych” jako „wcześniejszy typ”, jako ludzkie ucieleśnienia zasady anachronizmu. W owym rozbudzeniu poczucia anachronizmu zasadza się początek nowoczesnej świadomości historycznej. ­Anachronizm uważa się wręcz za znak szczególny tejże świadomości. Archiwum jako zbiór dowodów historycznych tworzone jest poprzez naszą skłonność widzenia czegoś, co jest nam współczesne: od praktyk, ludzi, instytucji, inskrypcji na kamieniach, po dokumenty, jako reliktu innego czasu i miejsca. Obdarzona świadomością historyczną osoba widzi owe obiekty jako rzeczy, które niegdyś należały do swego historycznego kontekstu, teraz zaś istnieją w czasie obserwatora jako „kawałek” owej przeszłości. Poszczególna przeszłość zostaje więc zobiektywizowana w czasie obserwatora. Toteż, jeśli taki obiekt wciąż ma jakiś efekt w teraźniejszości, historycznie nastawiona osoba postrzega to jako skutek przeszłości. Poprzez taką właśnie obiektywizację, opartą na zasadzie anachronizmu, ogląd uczestnika zamienia się w ogląd świadka. Tak oto uczestnik „wydarzenia” historycznego staje się dla historyka „świadkiem naocznym”, potwierdzając w ten sposób „zasadę dowodu” w historiografii. Podobnie obserwacja etnograficzna opiera się na oscylowaniu samego etnografa między dwiema odmiennymi rolami uczestnika i obserwatora. Jednak w tym przypadku również analiza oznacza przemianę zaangażowanego spojrzenia uczestnika w odległe i obojętne spojrzenie obserwatora. Historyczna lub antropologiczna świadomość, postrzegana jako działanie racjonalnego oglądu, może jedynie „obiektywizować”, a tym samym negować żywe relacje, które obserwujący podmiot ma z czymś, co utożsamia z innym, niż zajmowany przez siebie, historycznym lub etnograficznym czasem i przestrzenią. Innymi słowy, metoda ta nie pozwala badającemu podmiotowi, aby również w sobie rozpoznał figurę, którą bada. Nie może on tym samym zobaczyć swojej teraźniejszości jako nieciągłej wobec samej siebie[3].

Dipesh Chakrabarty

Wielka jest moc pamięci. Głębokość jej i przestronność przejmuje nas podziwem, o mój Boże! A jednak pamięć jest duchem moim, a duch mną samym. Czym więc jestem? O mój Boże! Jaka moja natura? Rozmaite, wielostronne życie i niezmiernie szeroko sięgające. Oto przebiegam przestronny obraz mojej pamięci, przenikam do tej nieskończonej liczby kryjówek i lochów, gdzie się mieszczą nieprzeliczo­ne rodzaje rzeczy, czy to przez obrazy, jak wszelkich ciał, czy to same obecnie, jak wyobrażenia sztuk i nauk, czy przez jakieś nie wiem wrażenia, jak uczuć duszy, które pamięć zatrzymuje, chociaż one na duszę nie mają żadnego wpływu, chociaż to samo powinno znajdować się w duszy, co w pamięci. Oto przebiegam to wszystko, szperam tu i ówdzie, przenikam, o ile mogę, i nigdzie końca nie znajduję. Taka jest rozległość władzy pamięci, taka siła w tym pierwiastku życia, ożywiającym człowieka w tej doczesnej jego wędrówce[4].

św. Augustyn

Powstanie niewolników w dziedzinie moralności zaczęło się od tego, że sam resentyment stał się twórczy i zaczął rodzić idee: resentyment takich istot, którym odebrana została właściwa reakcja, reakcja czynu, a które mogą się utrzymać jedynie poprzez wyimaginowaną zemstę. Podczas gdy wszelka szlachetna moralność wyrasta z triumfującego mówienia do siebie samego tak, to moralność niewolnicza polega na mówieniu od samego początku nie do czegoś „zewnętrznego”, od czegoś „innego”, czegoś innego niż „ja sam”. I właśnie na tym nie opiera się jej twórcze działanie. To odwrócenie spojrzenia narzucającego wartości – ta konieczność ukierunkowania na zewnątrz, zamiast z powrotem na siebie samego – jest cechą resentymentu: moralność niewolników potrzebuje do swojego powstania zawsze na początku świata przeciwnego, świata zewnętrznego, potrzebuje, mówiąc w terminologii psychologicznej, zewnętrznych podniet, aby w ogóle działać – jej działanie jest w samej swej podstawie reakcją. (…) Z drugiej strony należy pamiętać, że zawsze zafałszowanie obrazu pogardzanej osoby, wynikające z afektu pogardy, patrzenia z góry, z pozycji przewagi, przy założeniu oczywiście, że do takiego zafałszowania dochodzi, pozostaje daleko w tyle za zafałszowaniem, jakiego dopuszcza się skrywana nienawiść i zemsta bezsilnych wobec swoich przeciwników oczywiście in effigie[5].

Friedrich Nietzsche

A bili się srogo jak lwy na pustyni,

Jak gdyby ktoś w lecie jął orać

Step suchy, na drobny pył krusząc

Stopami i góry, i skały.

Pył kłębi się, nieba oblicze przesłania.

Od potu ich ziemia zamienia się w błoto,

Od maczug świszczących powstaje wichura

I chustę Dawida unosi.

Uniosła, na progu u Chandut rzuciła[6].

Dawid z Sasunu

Jeżeli skrucha uchodzi za nonsens, to litość jest po prostu grzechem[7].

Max Horkheimer, Theodor W. Adorno

Historycy są dla nacjonalizmu tym, czym hodowcy maku dla heroinistów: dostarczają na rynek niezbędnego surowca. Naród bez przeszłości to pojęcie wewnętrznie sprzeczne, bo przeszłość jest tym, co legitymizuje narody, tworzy je i uzasadnia istnienie jednego narodu wobec innych. A historycy to ludzie, którzy tworzą przeszłość. Tak więc mój zawód, który zawsze był wmieszany w politykę, staje się zasadniczym składnikiem nacjonalizmu. Historyków angażuje się do tego celu nawet w większym stopniu niż etnografów, filologów i innych dostawców „usług etnicznych i narodowych”. (…) Niestety – historia, jakiej pragną nacjonaliści, nie ma wiele wspólnego z tą, którą powinni dostarczać zawodowi historycy akademiccy, nawet ci ideologicznie zaangażowani. Ci pierwsi chcą bowiem w istocie retrospektywnej mitologii[8].

Eric Hobsbawm

Ostatnie rozróżnienie ma więc związek z czasem. Gdy brakuje nam poczucia przeszłości i przyszłości, teraźniejszość wydaje się chybotliwa i nie daje pewnych podstaw do działania. Obrona państw i ochrona praw nie będą możliwe, jeśli nie wyciągniemy wniosków z przeszłości ani nie uwierzymy w przyszłość. Świadomość historii pozwala ujawnić pułapki ideologiczne i skutkuje sceptycyzmem wobec postulatów natychmiastowego działania, gdyż wszystko uległo nagłej zmianie. Wiara w przyszłość może sprawić, że świat wyda się czymś więcej niż, przywołując słowa Hitlera, „powierzchnią precyzyjnie wymierzonej przestrzeni”. Czas – czwarty wymiar – może uczynić trzy wymiary przestrzeni mniej klaustrofobicznymi. Wiara w trwanie stanowi antidotum na panikę i balsam łagodzący demagogię. Poczucie przyszłości trzeba w teraźniejszości stworzyć z tego, co wiemy o przeszłości, budując czwarty wymiar z trzech znanych nam z życia codziennego[9].

Timothy Snyder

By spring the frost will be gone. It will be. If you do not lose your hope for a little while longer, everything will get in its place. You’ll see. Radishes, lettuce, tomatoes, cucumbers, onions, and garlic will appear on your table side by side. Yes, yes, I know you can find them now, too, but I am talking about the cheap ones that allow you to stretch your money, with a clear conscience put all you bought into a bag, and go home swinging happily. I understand quite well: you do not complain of anything. In the evening you do not pray before going to sleep, but there is an expression you learned by heart which you always repeat: “It is not that bad if it stays like this, thanks God”[10].

Diana Hambardzumyan

BROTHER

He enters by door and window together.

He brings me gifts.

He’s both at the head and the foot of my bed,

and under my bed and in it.

Who is he? Whom does he ask for?

What news does he want to give?

How will he tell his trouble?

Where are his lips? Where are his hands?

He sits in every armchair at once,

Aimless he wanders.

He thinks my room is his.

He drinks my water and reads my books.

But in my dreams,

He shows me curious pictures from afar,

trees, mountains, houses, more

and oh – much more![11]

Oktay Rifat

Ale zanim przejdziemy do szczytowego punktu dżumy, kiedy zaraza gromadziła wszystkie swe siły, by rzucić je na miasto i zapanować nad nim ostatecznie, trzeba jeszcze opisać długotrwałe, rozpaczliwe i monotonne wysiłki nielicznych jednos­tek, jak Ramberta na przykład, zmierzających do odnalezienia swego szczęścia i odebrania dżumie tej części siebie samych, której bronili przed wszelką napaścią. Był to ich sposób niezgadzania się na grożącą niewolę i choć na pozór nie zdawał się tak skuteczny jak inny, narrator uważa, że miał swój sens i nawet w swej pysze i sprzecznościach świadczył o godności każdego z nas[12].

Albert Camus

Pułapki języka i pamięci(czasy przedhistoryczne, mitologiczne i przednowoczesne)

***

Górski Karabach nie był właściwie wyłącznie Górskim Karabachem. Od 2017 roku formalnie kraj nosił nazwę Republika Arcachu. Wszystko dzięki Bako Sahakjanowi, ówczesnemu prezydentowi republiki, i referendum konstytucyjnemu, które miało zadecydować o zmianie nazwy. Oczywiście nie chodziło wyłącznie o zmianę nazwy. Sahakjan, który w 2017 roku rozpoczął swoją trzecią kadencję, przejmował powoli w Karabachu coraz więcej wiążących prerogatyw. I tak na skutek zwycięstwa w referendum doprowadził również do zlikwidowania stanowiska premiera. Oficjalnym powodem miała być zmiana mechanizmów władzy tak, aby ważne decyzje w kwestiach bezpieczeństwa mogły być podejmowane sprawniej. Nic w tym dziwnego, w końcu sam Sahakjan, zanim zasiadł w najważniejszym karabachskim fotelu, był żołnierzem, ministrem spraw wewnętrznych, a przede wszystkim, bo trwało to najdłużej, szefem organu bezpieczeństwa wewnętrznego.

Obywatele karabachscy wyruszyli więc do urn, aby wyrazić swoją opinię co do przyszłego nazewnictwa państwa. Sprawa powinna być ważna dla każdego z osobna – w końcu to kwestia kolektywnej tożsamości. Tak więc 20 lutego 2017 roku obywatele karabachscy odpowiadali na pytanie, jakiego państwa będą obywatelami. Centralna Komisja Wyborcza po zamknięciu lokali poinformowała, że frekwencja wyniosła 76,44%, z czego 87,6% zdecydowanie opowiedziało się za ustanowieniem nowej nazwy (a także za pozostałymi poprawkami do konstytucji). Nieuznawana, niepodległa de facto zależna od Armenii Republika Górskiego Karabachu stała się więc równie nieuznawaną, niepodległą de facto zależną od Armenii Republiką Arcachu. Co więcej, poprawka do konstytucji wcale nie służyła zmianie nazwy, lecz jedynie zastąpieniu nazwy wiodącej. Jak dotąd podstawowa nazwa – Republika Górskiego Karabachu – stała się alternatywną, a dotychczasowa nazwa alternatywna – Republika Arcachu – stała się podstawową[13].

Wiele różnych domysłów krążyło po Górskim Karabachu, co po latach zawieszenia skłoniło kierownictwo do zmiany nazwy. Nastawieni najbardziej patriotycznie obywatele mówili, że w końcu ktoś zdecydował się pozbyć sowieckiego dziedzictwa pomieszanego z tureckimi naleciałościami, przywracając tę historyczną ormiańską nazwę. Realiści z kolei twierdzili, że chodzi wyłącznie o poprawienie sondaży prezydenta i jego ekipy przez wykorzystanie prozaicznego chwytu marketingowego. Pragmatycy natomiast uważali, że chodzi o to, by o Górskim Karabachu, teraz już nazywanym Republiką Arcachu, ponownie usłyszał świat, aby przestano go wiązać wyłącznie z konfliktem na skraju Europy, a zaczęto traktować jako poważny podmiot prawa międzynarodowego, a nie terytorium sporne między Armenią i Azerbejdżanem. Inni pragmatycy twierdzili, że chodzi o sukcesy klubu piłkarskiego Karabach Ağdam, najlepszej wizytówki azerbejdżańskiego futbolu za granicą. Mimo że klub rozgrywa swoje mecze w Baku, w nazwie nie dość, że widnieje Karabach, to jeszcze za oficjalną siedzibę uzna­wany jest Ağdam, miasto widmo na linii frontu. Przynosiło to więc zamęt w oczach międzynarodowej opinii publicznej, łącząc, o zgrozo, ormiański Karabach, przez piłkę kopaną, z Azerbejdżanem. Obawy były zresztą niepozbawione podstaw, bo przy każdej możliwej okazji azerbejdżański prezydent Ilham Alijew, z wierną świtą spin doktorów i propagandystów, skrupulatnie przypominał światu o pochodzeniu klubu i przynależności Górskiego Karabachu do Azerbejdżanu. Byli jeszcze rewizjoniści, którzy twierdzili, że zmiana nazwy jest jedyną logiczną konsekwencją eskalacji konfliktu w 2016 roku, nazwanej wojną kwietniową lub wojną czterodniową. Radykalnym środowiskom w Armenii i Górskim Karabachu miał nie spodobać się sposób raportowania o wydarzeniach na linii frontu, z ich punktu widzenia faworyzujący Azerbejdżan. Górski Karabach, zdaniem wielu, to nazwa o korzeniach rosyjsko-tureckich, a więc naturalną w Armenii koleją rzeczy antyormiańska. Nazwa Arcach miała przywrócić godność.

Po zmianie nazwy wszystko miało stać się zupełnie inne. Arcach to Arcach, niezależna, niepodległa, choć nieuznawana przez nikogo repub­lika na Kaukazie. Oczywiście referendum konstytucyjne spotkało się z natychmiastowym potępieniem w Azerbejdżanie. Przywódca narodu i wszyscy najważniejsi politycy stwierdzili, że to kolejne nieuczciwe zagranie Erywania, który w ten sposób neguje pozytywne efekty już wypracowane w ramach procesu pokojowego. Erywań zwyczajowo odpowiedział, że przecież nie ma wpływu na działania Stepanakertu, bo to niezależna republika, która sama o sobie stanowi, z drugiej strony po cichu przyklaskując Sahakjanowi. Gruzini zmuszeni byli potępić inicjatywę, bo stwarzała ona niebezpieczny precedens, który mogłaby wykorzystać separatystyczna Abchazja, zmieniając się w Apsny, jak sami Abchazowie nazywają swoje terytorium. Turcja, wspierając wywodzoną jeszcze z czasów późnoosmańskich ideę panturkizmu, a także opierając się na tradycyjnym antyormianizmie i wsparciu Azerbejdżanu, zdecydowanie potępiła te działania. Państwa Unii Europejskiej, wspierane autorytetem OBWE, odpowiedzialnej za oficjalną Grupę Mińską zajmującą się rekoncyliacją, albo przemilczały, albo nie uznały, niemniej jakoś mocno nie potępiając. Niektórzy byli członkowie parlamentów, byli ambasadorowie w Armenii przyjechali, by wesprzeć demokratyczność i transparentność samego aktu głosowania. Władze w Baku automatycznie wpisały wszystkich oficjalnie akredytowanych obserwatorów na swoją czarną listę. I oczywiście milczała też Moskwa.

Wszystko zapewne splatało się gdzieś pośrodku tych realnych działań, imaginacji i oczekiwań, niemniej, jeśli sprawa samej nazwy wywołała tak głębokie poruszenie, można sobie jedynie wyobrazić, jak w tematach znacznie trudniejszych zderzały się odmienne perspektywy i interpretacje. W dyskusji nad nazwą terytorium spornego ścierały się nie tylko dwie radykalnie skrajne instrumentalne interpretacje zaangażowanych stron. Wszystko, co dotyczy Górskiego Karabachu, staje się od razu ideologiczną wojną, w której splata się mitologia, historia, wyobrażenie i bolesna rzeczywistość.

***

Na oficjalnych azerbejdżańskich stronach rządowych można zapoznać się z następującą opowieścią o etymologii nazwy spornego terytorium:

Karabach jest jednym z antycznych regionów Azerbejdżanu. Nazwa tej części nierozerwalnie połączonej z państwem składa się z dwóch różnych azerbejdżańskich słów: „gara” (czarny) oraz „bağ” (ogród). Połączenie tych słów jest równie antyczne jak sam naród azerbejdżański. Skojarzenie tego połączenia z określoną częścią Azerbejdżanu jest w każdej części świata traktowane jak wyrocznia. Słowo „Karabach”, nadane przez naród Azerbejdżanu na określenie części jego ojczystych terenów, zostało użyte po raz pierwszy 1300 lat temu (w siódmym wieku)! (…) Zatem słowo „Karabach” należy do Azerbejdżan, tak jak sam Karabach[14].

Wersja ta powiela się w licznych azerbejdżańskich publikacjach: naukowych, pseudonaukowych, popularnonaukowych, popularnych, a przede wszystkim ideologicznie zaangażowanych, propagandowych. Trudno znaleźć niezależne źródła faktycznie potwierdzające tę tezę. Ale przecież to historia niezmiennie poszukująca obiektywności, wielokrotnych potwierdzeń, dążąca do niezaprzeczalności, a jednocześnie zapisana w wielu miejscach na podstawie odwołania do tekstów autorstwa wielkich marzycieli, niestrudzonych podróżników albo chałturników piszących na zlecenie władców. Część Ormian przyznaje, że nazwa regionu faktycznie ma perskie i tureckie konotacje (jak na przykład karabachski dziennikarz Tatul Hakobjan), zawsze jednak, z dbałością o szczegół, podkreślając, że to nazwa stosunkowo nowa, w zestawieniu ze starożytnością regionu. Karabach to określenie nowe, nadane przez najeźdźców ziemiom Arcachu. Nie wszyscy jednak chętnie przyznają tej wizji rację, skłaniając się ku hegemonicznej próbie przejęcia również tej turecko-perskiej zbitki. Tradycjonaliści i nacjonaliści zwykle piszą tak:

Termin „Karabach” ma korzenie ormiańskie, oznacza Wielki Baghk, co jest nawiązaniem do Królestwa Baghk, które pomiędzy dziesiątym i trzynastym stuleciem zajmowało południową część ormiańskich prowincji Arcach i Sjunik. Tureccy nomadyczni migranci zaczęli używać tego terminu na określenie terytorium Arcachu ze względu na jego fonetyczne podobieństwo do tego, co zdaje się połączeniem turkijskiego słowa „ghara” (znaczącego „czarny”) oraz perskiego słowa „bagh” (znaczącego „ogród”). Taka fonetyczna zła interpretacja pojawia się, kiedy grupa przybywająca na nowe terytorium próbuje zaadaptować lokalne toponimy do własnego języka[15].

Od nazwy wszystko się zaczyna. Możliwość nadania nazwy, władza nad językiem, to władza w swojej pierwotnej formie. Adam otrzymał od Boga możność nazwania imionami wszelkich roślin i zwierząt, aby władać nimi na własny użytek. Kto więc nazywa ziemię, jednocześnie może rościć sobie prawo do jej posiadania. Władza nad językiem, władza nad wiedzą – to matka wszelkiej władzy, wszelkiego posiadania.

Wydawać by się mogło, że wobec tej zaangażowanej narracji znacznie mniej problematyczne powinno być chociażby tłumaczenie etymologii słowa „górski”. To jednak złudzenie, nawet prosty epitet ma wystarczające znaczenie symboliczne, by toczyć o niego lingwistyczne i polityczne spory. Ormianie, jeśli nie używają antycznej nazwy Arcach, o Górskim Karabachu mówią Լեռնային Ղարաբաղ– Lermayin Gharabagh. Słowo lermayin można tłumaczyć dwojako – albo jako „górski”, albo jako „górzysty”. W azerbejdżańskim mówi się Dağlıq Qarabağ albo Yuxarı Qarabağ. Słowo yuxarı również oznacza „górny”, natomiast daglíq można tłumaczyć jako„górzysty”albo „wyżynny”. Rosjanie, którzy zajęli terytorium dzisiejszego Górskiego Karabachu, razem z większością współczesnego Azerbejdżanu i Armenii w konsekwencji podpisania traktatu w Gulistanie w 1813 roku, kończącego pierwszą wojnę rosyjsko-perską o Kaukaz, prawdopodobnie przetłumaczyli termin na własny użytek. Ormiańska końcówka -gh i azerbejdżańska końcówka -ğ zostały zruszczone do postaci -ch (rosyjskie -х), tworząc Karabach (Карабах). Do tego dołączono słowo нагорный, które również w rosyjskim może być wieloznaczne. Może ono oznaczać „górski”(leżący w górach, w wyższych partiach), „górzysty”albo „wyżynny”. W konsekwencji pojawiają się problemy z tłumaczeniem, które, jak wszystko, przekładają się na politykę. W świecie anglojęzycznym zwykło się przyjmować, że нагорныйto po prostu moun­tainous, a więc „górzysty”. Jednakże, aby opisać teren nieuznawanej republiki, używa się zwykłej transliteracji i pisze się Nagorno-Karabakh. Zdarzają się jednak liczne wyjątki, kiedy występuje forma Nagornyi Karabakh albo Nagornyi Gharabagh. Druga forma często wskazuje na proormiańskie sympatie piszącego.

Kolejny element sporu, jak to zwykle bywa, sprowadza się do interpretacji. To, co Ormianie nazywają Górskim Karabachem, Lermayin Gharabagh, obejmuje znacznie więcej niż to, co w ten sposób interpretują Azerbejdżanie. Dla tych drugich Górski Karabach to wyłącznie teren istniejącego w czasach sowieckich Górskokarabachskiego Obwodu Autonomicznego, ewentualnie terytorium nieuznawanej Republiki Górskiego Karabachu, która na terenie obwodu powstała i jest de iure częścią Azerbejdżanu. Górski Karabach to tylko część większej krainy, obejmującej również Nizinny Karabach, leżący głębiej na wschód w Azerbejdżanie. Dla niektórych Ormian Górski Karabach to znacznie więcej, gdyż obejmuje również siedem rejonów Azerbejdżanu okupowanych od czasu podpisania zawieszenia broni w 1994 do drugiej wojny o Górski Karabach w 2020 roku – Laczyn, Kelbadżar, Gubadli, Dżebrail, Zangilan, Ağdam i Fizuli. Ci najbardziej radykalni uznają za część Karabachu również trzy prowincje nizinne – Barda, Agdżabadi i Bejlagan – gdyż są one częścią Karabachu przy założeniu najszerszej definicji tej krainy. Zatem w związku z tymi niejasnościami, poza argumentacją lingwistyczną, bardzo ważną rolę we wzajemnym zarzucaniu się możliwie antycznymi argumentami odgrywa geografia. W azerbejdżańskich źródłach czytamy następującą interpretację:

Istniała jedna generalna definicja Karabachu, używana nie tylko dla Daglig Garabagh (Górskiego Karabachu), ale dla obu części – górskiej i nizinnej. Kombinacja słów Daglig Garabagh jest produktem kolejnych okresów historycznych, nazwą nadaną jednej z części Karabachu w rezultacie dążeń separatystycznych. Nawet zwykła logika może być dowodem: jeśli istnieje Górski Karabach, to znaczy, że musi być również płaski lub nizinny Karabach! I rzeczywiście – oba takie terytoria są w Azerbejdżanie! I zawsze zarówno górski, jak i nizinny Karabach przez wszystkie okresy historyczne były ojczyzną jednego narodu – narodu Azerbejdżanu, narodu, który posiada w swoim języku słowa „gara” i „bağ”![16]

To prosta logika wpisująca się w zupełnie prozaiczną zasadę istnienia przy założeniu uznania konieczności istnienia elementu zestawianego, który nie może istnieć samoistnie. Musi być góra, aby był dół; musi być noc, aby był dzień; musi być kobieta, aby był mężczyzna; musi być zło, aby było dobro. Tylko istnienie dychotomii uzasadnia jej poszczególne składowe. Interpretacja azerbejdżańska, kiedy zostaje zestawiona z wizją Ormian, opiera się na argumencie nazwy. Ormianie, rozumiejąc słabość własnej narracji w tej kwestii, odwołują się do umiejscowienia Karabachu w szerszym planie rzekomo odwiecznych armeńskich ziem. Zwracają też uwagę na odmienne nazewnictwo tych ziem na przestrzeni dziejów:

Górski Karabach (nazwa historyczna Arcach) zajmuje wschodnie i południowo-wschodnie górzyste regiony Małego Kaukazu, który tworzy północno-wschodnią część Wyżyny Armeńskiej. Rozciąga się on od gór otaczających jezioro Sewan do rzeki Yerask (Araks) na wschodzie. Górski Karabach był opisywany w różnych epokach historycznych pod różnymi nazwami: Urteke-Urtekini, Orkistene, Arcach, Tsawdek, Kaczen i Karabach[17].

Kiedy argumenty językowe i geograficzne okazują się niewystarczające, wówczas konieczne jest odwołanie się do czasów antycznych, do wielkich dziejopisów starożytnych, których z czasem zwykliśmy określać ojcami historii i geografii. Są to autorytety zewnętrzne, a więc w założeniu niezależne i opierające się nadużyciom reprezentacji własnego punktu widzenia, obiektywni obserwatorzy. Zatem azerbejdżańskie oficjalne ­serwisy informują zainteresowanych:

W okresie istnienia Medii i królestwa Achemenidów (VI–IV w. przed Chrystusem) terytorium rządzone było przez Mediów i Persów, zajmowało cały Kaukaz Południowy, w tym Karabach. Ormiańscy historycy wskazują, że rzekomo już wówczas Karabach był częścią Armenii. Niemniej źródła historyczne wskazują na coś zupełnie przeciwnego. (…) Dobrze znany jest fakt, że współczesna Armenia nie jest ziemią ojczystą ormiańskiej etniczności. Ormianie na Kaukazie są bez wątpienia elementem zewnętrznym. Antyczni Ormianie rozwinęli się w rejonie doliny górnego Eufratu w przybliżeniu w pierwszej połowie pierwszego tysiąclecia przed Chrystusem. Nawet Herodot w V wieku przed Chrystusem napisał, że Armenia była „małym krajem” u źródeł Tygrysu i Eufratu. Ksenofont uznał za prawdziwe dane Herodota, twierdząc, że kiedy dotarł do ziem Fasjan i Taochów, które później stały się północno-środkową Armenią, zrozumiał, że Ormianie zostali za nim. Antyczni ormiańscy kronikarze również piszą, że małe ormiańskie państwo powstało po upadku Urartu, istniejąc krótko, by następnie zostać podbite przez Medię, a po 550 roku przed Chrystusem przejęte przez irańskich Achemenidów. Zatem tezy niektórych ormiańskich historyków, że Karabach był częścią państwa ormiańskiego między VI i IV wiekiem przed Chrystusem, są pozbawione podstaw[18].

Narracja oparta na prostym zaprzeczeniu. Zadaniem nie jest wcale udowodnienie własnej autochtoniczności, ale potwierdzenie (dla siebie? dla innych? dla potomnych?), że mój przeciwnik/wróg nie jest wcale stąd. Cóż można uczynić, jeśli chce się uzyskać przewagę w dyskusji wobec takiego argumentu? Można nawiązać jedynie do czasów jeszcze bardziej odległych. Skoro więc Ksenofont i Herodot mieli stwierdzić, że Armenia to niewielki kraj u źródeł Eufratu między wiekiem VI i IV przed Chrys­tusem (faktycznie ziemie znacznie oddalone od terenów Górskiego Karabachu), wówczas oczywiste w ramach prostej logiki jest wskazanie, że ziemia ta była w ormiańskich rękach znacznie wcześniej. I jeszcze drobny szczegół. Trzeba uznać ciągłość Armenii starożytnej i Urartu.

Arcach (Karabach) jest integralną częścią historycznej Armenii. W czasie istnienia Królestwa Urartu (od IX do VI wieku przed Chrystusem) Arcach był znany jako Urteke-Urtekini. Jako część Armenii Arcach jest wzmiankowany w dziełach Strabona, Pliniusza Starszego, Klaudiusza Ptolemeusza, Plutarcha, Kasjusza Diona i innych antycznych autorów. Widocznym tego potwierdzeniem jest pozostałe bogate historyczno-kulturowe dziedzictwo[19].

Dziedzictwo kulturowe z czasów późnej kultury helleńskiej czy wczesnego Cesarstwa Rzymskiego? Czy też ormiańskie dziedzictwo kulturowe, zachowane w kościołach i monastyrach na szczytach wzgórz? Jak dziedzictwo kulturowe, zapisane w odtwarzanych często mozolnie przez zachodnich mnichów pismach starożytnych, może wpływać na pewność co do aktualnego prawa do posiadania terytorium? A co z niewątpliwym dziedzictwem kulturowym muzułmanów, którzy licznie zamieszkiwali terytorium Górskiego Karabachu? Część z nich nazwała się w pewnym momencie Azerbejdżanami, część uznała się za Irańczyków mówiących językiem tureckim, i kiedy tylko Rosjanie zajęli Kaukaz, przenieśli się na południowy brzeg Araksu. A co z Kurdami i Jazydami? Przecież oni również stanowili od wieków integralną część historyczno-kulturowego dziedzictwa wieloetnicznego Kaukazu. Zamiast szukania odpowiedzi piętrzę jedynie liczbę pytań, kolejne wątpliwości co do słuszności tych antycznych poszukiwań. Zarówno moich, jak i tych, których pierwszeństwo mają potwierdzać. Niemniej, w oczach Ormian, dawniejszość potwierdzona, czas zatem cofnąć się jeszcze dalej. Azerbejdżanie:

W pierwszym tysiącleciu przed Chrystusem plemiona Gargarów, Utysów, Saków i Sodów razem z innymi plemionami ukonstytuowały albańską unię plemienną, żyjąc na terytorium dzisiejszego Karabachu. Rozważając etniczną przynależność najbardziej antycznych mieszkańców Karabachu, trzeba odnotować, że całościowa informacja, którą można odnaleźć w starożytnych źródłach pisanych, jest raczej uboga. Istnieją odmienne naukowe wersje, jednak najbardziej rozpowszechniona dowodzi przynależności antycznych mieszkańców Karabachu do kaukaskiej grupy językowej. Jednocześnie wersja lub też jej część o turkijskich korzeniach plemion albańskich (niezwiązanych z Albańczykami bałkańskimi) zamieszkujących tereny dzisiejszego Karabachu i północnego Azerbejdżanu jest warta rozważenia[20].

Ileż to detali, jak głęboko sięga chęć udowodnienia przynależności i wykluczenie drugiego. Ileż hipotez, przypuszczeń, które potwierdzać mają naukowość lub jej brak. Coś jest warte rozważenia, bo służy naszym celom, a zupełnie marginalizuje rację przeciwnika. Naukowość zawsze ma swoje ograniczenia, a jeśli przestaje działać jako wyłączne potwierdzenie własnej prawdy, wówczas konieczne jest odwołanie do wyższej instancji, a więc religii i mitologii.

***

Biblia. Księga pierwsza, księga wyrocznia. Cóż się takiego wydarzyło i jak to się ma do Górskiego Karabachu? Miało być rzekomo tak. W Księdze Rodzaju czytamy, co następuje:

Miesiąca siódmego, siedemnastego dnia miesiąca arka osiadła na górach Ararat[21]. (…) Noe wyszedł więc z arki wraz z synami, żoną i z żonami swych synów. (…) Synami Noego, którzy wyszli z arki, byli Sem, Cham i Jafet. Cham był ojcem Kanaana. Ci trzej byli synami Noego i od nich to zaludniła się cała ziemia. (…) Oto potomstwo synów Noego: Sema, Chama i Jafeta. Po potopie urodzili się im następujący synowie: Synowie Jafeta: Gomer, Magog, Madaj, Jawan, Tubal, Meszek i Tiras. Synowie Gomera: Aszkanaz, Rifat i Togarma.

Po co w tym miejscu przywołanie genealogii potomków Noego i jaki to ma związek z Górskim Karabachem? Otóż Togarma, wedle źródeł ormiańskich i gruzińskich, miał mieć kilku synów. Piszą o tym między innymi Mojżesz z Chorenu, autor monumentalnej Historii Armenii, oraz Leonti Mroweli w Kronikach gruzińskich (z ormiańskiej perspektywy mamy więc źródło niezależne).Oba dzieła traktować trzeba ze stosownym dystansem, wobec autentyczności i historyczności, w pełni jednak ich treść wypełnia potrzeby mitu. Jednym z synów Gomera miał być Hajk, zwany Wielkim, lub też Nahapetem, a więc Patriarchą. W centrum Erywania wznosi się jego pomnik, na którym trzyma łuk z naprężoną cięciwą. Tak, praprawnuk Noego, ojciec wszystkich Ormian. Cofnąć się bardziej już chyba nie można, przecież bałwochwalstwem byłoby stwierdzenie, że sam Noe lub jego synowie dali początek jednemu z narodów. Ale z wnukiem to już znacznie prostsze. Gomer miał dać początek Kimmerom, którzy zamieszkiwali Krym i dzisiejszą południową Ukrainę. Z czasem przenieśli się na Kaukaz i dali początek ludom Albanii Kaukaskiej, a więc Azerbejdżanom. Ot, i cała historia – udało się załatwić dwie kwestie jednocześnie. Starszeństwa i ojcostwa.

***

Podparcie się autorytetem naukowym sprawia, że nawet na Zachodzie badacze Górskiego Karabachu wplątywani są w ideologiczną rozgrywkę[22]. Mitologizacja i cofanie się w przeszłość tak daleką, że nic pewnego nie można o niej właściwie powiedzieć, dodaje kwestii nieco kuriozalnego charakteru[23].

***

Siedziałem kilka dni w Bibliotece Narodowej, studiując starożytnych. Szukałem poszlak, śladów, dowodów. Nie wiem, czy chciałem w ten sposób sprawić, że któraś wersja opowieści o Górskim Karabachu stanie się bardziej historyczna, a więc racjonalnie, w sposób unaukowiony, wpisze się pełniej w moje postrzeganie świata. Szczególnie że sięgnąć mogłem jednak przede wszystkim do autorów wywodzących się ze świata greckiego i rzymskiego. A więc tak jak Ormianie i Azerbejdżanie – sięgnąć do hegemonicznej wiedzy świata Zachodu, dokonując orientalizacji przez domniemaną konieczność odwołania do zewnętrznego autorytetu. I rzeczywiście, w różnych miejscach, z odmienną intensywnością istotności u wspomnianych autorów przewijają się plemiona armeńskie, albańskie, pojawiają się mieszkańcy Kolchidy i Iberii, odmienne nazwy prowincji, regionów, zwyczajów, władców, którzy są i których dawno nie ma, a być może nigdy nie było.

Herodot w Dziejach pisze o zwyczajach Armeńczyków i ich szlakach handlowych do Babilonu. Pisze o ich kolebce w miejscu, z którego wypływają rzeki Tygrys i Eufrat, u podnóża Araratu, w rejonie jeziora Wan. Dość daleko od Górskiego Karabachu, ale kto wie. Przecież w zdolności geograficzne Herodota wątpiło wielu, choćby Plutarch. Strabon w Geografii opisuje krainy Kaukazu i ludy je zamieszkujące, wyznaczając granice między Albańczykami, Armeńczykami i Iberami. Pisze o Orkistene, prowincji Armenii, która dziś w ormiańskiej historiografii utożsamiana jest z Górskim Karabachem. Ksenofont nie jest zbyt precyzyjny w swych opisach. W Wyprawie Cyrusa Grecy po przejściu Armenii, która rozciąga się zarówno na wzgórzach (można domniemywać, że chodzi o wzniesienia Wyżyny Armeńskiej), jak i dolinach (okolice jeziora Wan?), docierają do ziem Fasjan, Taochów i Makronów, a więc prawdopodobnie plemion protogruzińskich zamieszkujących tereny współczesnej północno-wschodniej Turcji, a potem do Trapezuntu. Brak wzmianek o trasie przez Albanię Kaukaską, jak również zagłębiania się w subtelności górzystych przestrzeni Kaukazu. Plutarch w Żywocie Lukullusa pisze o walecznym rzymskim wodzu, który po pokonaniu króla Pontu wkroczył na wojenny szlak z Tigranesem II Wielkim, królem Armenii, którego włości rozciągały się niemal do Morza Kaspijskiego. Biograf najważniejszych postaci rzymskiej historii z dystansem podchodzi do armeńskiego króla, który przez długi czas był jedyną przeszkodą dla Rzymu w bataliach mających otworzyć drogę do podboju Persji, a może i całej Mezopotamii. W Historii naturalnej, w rozdziale poświęconym geografii Azji, również Pliniusz Starszy wspomina o Armeniae Maiori i Armeniae Minori – Armenii Większej i Armenii Mniejszej. Być może jest tam też wzmianka o Karabachu, w jednej z setek wcieleń jego nazwy. Kasjusz Dion, tak jak Plutarch, skłania się ku historii chwalebnych rzymskich podbojów. Interesują go jednak, w przeciwieństwie do Plutarcha, kwestie polityczne, sojusze, bitwy, zerwane umowy i morze rozlanej krwi. Pisze o próbach inwazji na Armenię i ostatecznym sojuszu Tigranesa z Rzymianami. Wspomina też Oroesesa, króla Albańczyków, lawirującego między Tigranesem i Rzymianami. Jak to się ma do Górskiego Karabachu – nadal nie wiemy. Starożytni historycy raczą jedynie wiedzieć. Albo raczej uznawać, że wiedzą.

***

Nie ma to w zasadzie żadnego znaczenia, bo przecież zabiegi uhistorycznienia nie służą temu, aby nadać przeszłości cech obiektywnej rzeczywistości i faktów. Służą wyłącznie temu, aby zdobyć, utrzymać i zakonserwować władzę, zarówno władzę nad pamięcią, jak i władzę pamięci. Kontrola nad przeszłością to przecież władza teraz. To ciekawe, że po polsku własny, właściciel, właściwy i właśnie są tak podobne. Od razu przychodzi mi do głowy również rosyjskie słowo власть – wlast’, władza. W polskim to się gdzieś utwardziło, nabrało jeszcze bardziej sil­nego, oficjalnego charakteru już na poziomie słowa. Ale źródło pewnie jest takie samo, przynajmniej podoba mi się taka interpretacja. Nie będę przeprowadzać analizy etymologicznej, nie mam ku temu kompetencji. Nie mam też ochoty – takie działanie zawsze wydawało mi się zbytnią kategoryzacją piękna naturalnej dynamiki języka. Mam własną wersję przeszłości, której jestem właścicielem, jest ona jedynie właściwa, a więc taka jak należy. Posiadając ją, posiadam władzę nad przeszłością, przez nią kształtuję się w teraźniejszości. Posiadać władzę nad przeszłością to znaczy narzucać własny sposób opowiadania o niej jako wersji obiektywnej, jedynej dopuszczalnej. Chcę, żeby inni podzielali moją opowieść, moje przedstawienie, moją reprezentację. Żeby moje subiektywne stało się obiektywne. Tak jak kolonialni urzędnicy i piewcy misji cywilizacyjnej narzucali obiektywizm, modernizm, racjonalność i progres jako jedyne sposoby postrzegania rzeczywistości, wszystkie inne uznając za przeżytki tradycyjnego wstecznictwa. Stąd już niedaleko do wiary, do uznania, że jest się depozytariuszem prawdy obiektywnej, może nawet prawdy ostatecznej. Tak postrzegają historię Górskiego Karabachu i prawo do niego Ormianie i Azerbejdżanie. Traktując tę ziemię jak własność, ze swojej subiektywności starają się uczynić obiektywność, a wszystko po to, aby był on tam, gdzie należy, aby połączył się z właściwą macierzą. Bo tylko jedna wizja może nią władać, tylko jedna wizja przeszłości może roztaczać suwerenną kontrolę.

***

Zostawmy już tę starożytność, zostawmy mitologię – ani jedna, ani druga nie przybliżają nas jakkolwiek do zrozumienia, cóż dzieje się w tej kolebce wszystkiego, jaką rzekomo ma być Górski Karabach. Teraz to, co o czasach niedawnych możemy powiedzieć raczej na pewno. Co więcej, o dziwo, panuje tu zasadnicza zgoda zaangażowanych stron co do dynamiki wydarzeń. W początkach XVI stulecia w Iranie konsoliduje się władza szachów z dynastii Safawidów. Objęcie przez nich rządów jest punktem zwrotnym w historii Iranu, a także Kaukazu, pozostawiając tam znaczące dziedzictwo. Być może to myślenie na wyrost, bo przecież tyle czasu już minęło, ale zdaje się, że nadal ślady ówczesnych politycznych decyzji mają wpływ na współczesność. Safawidzi, po pierwsze, po ośmiu wiekach arabskiej i turkmeńskiej dominacji, zredefiniowali pojęcie państwa irańskiego, nadając mu właściwy współczesny kształt i tożsamość. Ich pochodzenie nie jest do końca znane, choć twierdzi się w uczonych pismach, że mogli być pochodzenia kurdyjskiego, zmieszanego z żywiołem turkmeńskim. Inni twierdzą, że na ukształtowanie dynastii wpłynął mistyczny sufizm[24]. Jakkolwiek by było, dokonali na samym początku swych rządów jednej z najważniejszych wolt w historii islamu, uznając szyizm za oficjalną religię Iranu. Najprawdopodobniej początkowo decyzja miała znaczenie wyłącznie polityczne, gdyż celem Safawidów było utworzenie silnego państwa, które równoważyłoby wpływy sunnickich Osmanów na Bliskim Wschodzie i Kaukazie. Z czasem szyizm stał się podstawą tożsamości irańskiej, czego konsekwencje dla bilansu sił w świecie islamu widać do dziś. Zbudowali pierwsze nowoczesne imperium irańskie, konsolidując władzę na ziemiach, które tworzą współczesne państwo ajatollahów. Zagarnęli znacznie więcej. Na terenie Górskiego Karabachu w 1501 roku Piri Beg Kadżar został mianowany przez szacha Ismaila I pierwszym gubernatorem Wilajetu Karabachu[25]. Jego teren był znacznie większy niż współczesne terytorium Górskiego Karabachu, rozciągając się od granicy gruzińsko-azerbejdżańskiej na rzece Krami, gdzie Czerwony Most stanowił punkt graniczny na drodze łączącej Tbilisi z Gandżą, aż do Araksu, na dzisiejszej granicy Iranu i Azerbejdżanu (pod kontrolą Ormian), z punktem granicznym na mostach Kodaafarin. Stolica wilajetu znajdowała się w Gandży, dziś najważniejszym mieście północno-zachodniego Azerbejdżanu. Gubernatorzy prowincji zarządzali wieloetnicznym terytorium pod suwerenną władzą szacha. Samo ich pochodzenie dużo mówi o skomplikowanej mozaice kulturowej. Część wywodziła się z turkmeńskich plemion północnego Iranu i wybrzeża Morza Kaspijskiego, część z gruzińskiej, zislamizowanej arystokracji, jak Daud Khan Undiladze, niektórzy byli z pochodzenia Ormianami, jeszcze inni pochodzili z klanów, które stały się podstawą kreacji dzisiejszego narodu azerbejdżańskiego. Spora domena była również mocno wewnętrznie podzielona. Na terytorium współczesnego Górskiego Karabachu w czasach perskich istniało Księstwo Kaczenu podległe Safawidom. Szach Abbas II Wielki zniósł księstwo, dzieląc władzę nad Górskim Karabachem na pięć melikatów (księstw) ormiańskich, które posiadały od 1603 roku na wpół autonomiczny status w ramach prowincji. Ten status ograniczonej suwerenności Ormian i muzułmańskich mieszkańców Górskiego Karabachu zachował się do połowy XVIII stulecia. Wtedy pojawił się pierwszy etniczny i religijny ferment. Chaos w Iranie, wywołany upadkiem Safawidów, doprowadził do ustanowienia chanatu karabachskiego, którego twórca Panah Ali Chan Dżawanszyr podporządkował sobie melikaty. Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy uważają, że jedności między Ormianami i Azerbejdżanami nigdy nie było. Kwestia jest jednak bardziej skomplikowana. Niejaki Szahnazar Szahnazarjan, melik Warandy, jednego z pięciu księstw, doszedł do skądinąd słusznego wniosku, że sprzymierzenie się z Panah Alim pozwoli mu uzyskać pełną kontrolę nad wszystkimi ormiańskimi księstwami. Oddał mu we władanie fortecę Szosz, która stanie się kiedyś Szuszi/Szuszą – miastem dotkniętym tragiczną klątwą. Chanat karabachski, z krótkimi przerwami, posiadał ­status de facto niepodległego państwa, uznającego zwierzchność szachów aż do początków XIX stulecia, kiedy to w efekcie wojen rosyjsko-perskich cały współczesny tak zwany Kaukaz Południowy przeszedł pod ­carskie panowanie. Od tego momentu liczy się nowoczesną historię regionu. I w tym momencie rozpoczyna się konflikt ormiańsko-­azerbejdżański.

***

Ormiańskie i azerbejdżańskie doszukiwanie się własnej starożytności to taka perwersja obiektywności. Ciekawe, że w odwołaniu do autorytetów pojawia się akurat Herodot, tak bardzo zawłaszczony, a jednocześnie – tak bardzo niezrozumiały. Tradycyjni historycy chcą go uznawać za ojca ich dyscypliny. Ja mam pewne wątpliwości, które współdzielę z Ryszardem Kapuścińskim. W Podróżach z Herodotem Kapuściński ujął to tak:

Herodot jest uwikłany w pewien nierozwiązywalny dylemat: z jednej strony poświęca życie staraniom, żeby zachować prawdę historyczną, „aby dzieje ludzkości nie zatarły się w pamięci”, z drugiej – w jego dociekaniach głównym źródłem nie jest historia rzeczywista, ale historia opowiedziana przez innych, a więc taka, jaka im się wydawała, a więc selektywnie zapamiętana i później intencjonalnie przedstawiona. Słowem, nie jest to historia obiektywna, ale taka, jaką jego rozmówcy chcieliby, aby była. I z tej rozbieżności nie ma wyjścia. Możemy ją próbować zmniejszać lub łagodzić, ale nigdy nie osiągniemy stanu doskonałego. Nieusuwalny będzie ten czynnik subiektywny, jego deformująca obecność. Nasz Grek zdaje sobie z tego sprawę i dlatego stale się zastrzega: „jak mi mówią”, „jak utrzymują”, „różnie to przedstawiają” itd. Dlatego, w sensie idealnym, nigdy nie mamy do czynienia z historią rzeczywistą, ale zawsze z opowiedzianą, z przedstawioną, z taką, jaka – jak ktoś utrzymuje – była; taką, w jaką ktoś wierzy. Ta prawda jest może największym odkryciem Herodota[26].

Takich samych zwrotów w Geografii używa również przywołany Strabon: „jak mi powiedziano”, „jak mówią” itd. Obaj mówią: napisałem to na podstawie subiektywnej relacji, zdanej mi przez kogoś. Wszystko jest na tyle faktyczne, na ile zostaje za takie uznane w opowieści. Jednocześnie Herodot i Strabon w domyśle przestrzegają przed tymi, którzy chcą stać się depozytariuszami prawdy. Ksenofont siebie czyni jednym z bohaterów w Anabazie (Wyprawie Cyrusa),to on często staje się wyrocznią, pomysłodawcą najlepszych rozwiązań w wędrówce przez niegościnne tereny. Żołnierz, filozof, uczeń Sokratesa postrzega siebie bardziej jak literata niż historyka. Uczeni współcześni przypuszczają, że urągałoby mu znacznie, gdyby się dowiedział, że współcześnie nazywają go historykiem. To ciekawe, że pojawia się również Plutarch, ten kompradorski i w wielu miejscach konformistyczny Grek, z wyboru Rzymianin, zaciekły krytyk metody Herodota, według wielu pierwszy recenzent w dziejach ludzkości. Zarzucał Herodotowi zmyślanie (to ciekawe, bo w Azerbejdżanie o Herodocie mówi się od dużej litery – Ojciec Historii), samemu pisząc tak, aby historycznie poprzeć rzymskie panowanie nad Grekami. Czyli jednak może to pierwszy bój o bycie naukowym autorytetem, a nie kwestia dociekania prawdy historycznej?

***

Innymi słowy, „jeśli ludzie postrzegają sytuacje i fakty jako prawdziwe, stają się one prawdziwe w swoich konsekwencjach”[27].Proste? Zdaje się, że proste. Szkoda tylko, że pooświeceniowa, modernistyczna i scjentystycznie nastawiona Europa, budując instytucję nauki jako narzędzia wiedzowładzy, zupełnie o tej prostej zasadzie epistemologicznej zapomniała. Co więcej, kształtując opresyjną instytucję w czasie największego natężenia imperialnego kolonializmu ideowego, wtłoczyła ją w postrzeganie rzeczywistości w miejscach, które dziejowo były jej pozbawione. Pół biedy, kiedy taki proces narzucany był przez zachodnią myśl francuską i angielską, które zasiały ziarno wypaczenia, jakim jest poszukiwanie obiektywnego świata. Gorzej, kiedy ideą przesiąka się, czerpiąc ją ze źródła wtórnego. A tak stało się na Kaukazie. Najpierw Rosjanie, z pomocą głównie Niemców, zaadaptowali modernizm i jego mesjanistyczny obiektywizm w sposób całkowicie wygodny dla siebie i kulturowych zależności prawosławnego świata. Potem przenieśli je w formie dla siebie wygodnej na peryferie własnego imperium, adaptując współczesność do świata, który znacznie głębiej przesiąkł ideami mezopotamskiego Wschodu z całym jego bagażem subtelności. Gdyby jeszcze tego było mało, podobny zabieg zastosowali Turcy osmańscy, modernizując po europejsku orientalną strukturę milletów[28]. Reorganizacja sprowadzała się w głównej mierze do implementacji zachodnich idei, przede wszystkim nacjonalizmu, twórczego dla nowoczesnych koncepcji narodów. Millety przestały odgrywać rolę reprezentacji poszczególnych grup wyznaniowych zamieszkujących imperium, powoli tracąc znaczenie na rzecz wilajetów, a więc jednostek terytorialnych, w których z czasem wiodącą rolę zaczyna odgrywać kwestia etniczności ujmowanej politycznie. Piszę o Turkach, gdyż mimo że wówczas, praktycznie od początku XVIII wieku, nie mieli już kontroli nad Górskim Karabachem i większością współczesnego tak zwanego Kaukazu Południowego, to jednak ormiańska myśl narodowa w Turcji osmańskiej najbardziej ukształtowała to, co wydarzyło się następnie w enklawie na przełomie XIX i XX wieku, a potem cyklicznie powracało. Imperium Rosyjskie zmieniło się w Rosję Sowiecką, a potem w Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich, a więc autorytarny system, w którym obiektywizm i modernizm przybrały formę radykalnego religijnego manifestu. Imperium Osmańskie zmieniło się w młodoturecką Turcję, a następnie nacjonalistyczne dziecko Mustafy Kemala zwanego Atatürkiem. Na peryferie obu imperiów docierały ochłapy idei, wypaczone już po drodze, ulegające ciągłej interpretacji. To, co w szczątkach pojawiło się na Kaukazie i Anatolii Wschodniej, zostało dostosowane w zależności od zapotrzebowania. Ormianie i Azerbejdżanie, ale też Gruzini, Abchazowie, Osetyjczycy, Kurdowie i Jazydzi, ludy Kaukazu Północnego, wszyscy uwikłali się w poszukiwanie subiektywnej obiektywności – jedynej, włas­nej, właściwej wersji przeszłości. Zapomnieli o największym odkryciu Herodota, przekleństwie reprezentacji. W wielu źródłach pojawia się następująca wizja pogarszających się relacji ormiańsko-azerbejdżańskich na Kaukazie: kiedy Rosjanie zajęli miejsce Persów, w myśl imperialnej polityki rozpoczęli implementację najbardziej skutecznej zasady zarządzania imperialnego, a więc divide et impera. Dziel i rządź. To zasada wybitna w swojej prostocie – chcesz rządzić, podziel rządzonych najbardziej, jak można, a wówczas jedyne, co będziesz musiał robić, to mediować między skłóconymi. A kto negocjuje, posiada władzę. Będą przychodzić do ciebie, a ty z pozycji zarządzającego będziesz manipulował w zależności od zapotrzebowania tak, aby być tym, kto korzysta najbardziej. Rosjanie opanowali tę technikę chyba najwybitniej ze wszystkich ekspansywnych na­rodów świata. Nie ma wątpliwości, że konflikt ormiańsko-azerbejdżański był, jest i zapewne będzie doskonale rozgrywany w myśl tej zasady. Ale jak by powiedział czystej wody marksista – żeby była nadbudowa, musi być też baza. I tak próbuję na tę zamkniętą ziemię patrzeć – jak na świat dychotomiczny.

[1] M. Pavić, Słownik chazarski. Powieść-leksykon w stu tysiącach słów. Egzemplarz męski, tłum. E. Kwaśniewska, D. Cirlić-Straszyńska, Warszawa 2004, s. 138.

[2] Herodot, Dzieje, tłum. S. Hammer, Warszawa 2020, s. 376.

[3] D. Chakrabarty, Prowincjonalizacja Europy. Myśl postkolonialna i różnica historyczna, tłum. D. Kołodziejczyk, E. Domańska, T. Dobrogoszcz, Poznań 2011, s. 297–298.

[4] Święty Augustyn, Wyznania, tłum. P.F. Pękalski, Warszawa 2023, s. 266–267.

[5] F. Nietzsche, Z genealogii moralności, tłum. J. Dudek, E. Kiresztura-Wojciechowska, Kraków 2017, s. 24–25.

[6]Dawid z Sasunu. Epos staroarmeński, tłum. I. Sikirycki, Warszawa 1967, s. 140.

[7] M. Horkheimer, T.W. Adorno, Dialektyka oświecenia. Fragmenty filozoficzne, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa 2023, s. 104.

[8] E. Hobsbawm, O nacjonalizmie, tłum. A. Wojtasik et al., Warszawa 2022, s. 361–362.

[9] T. Snyder, Czarna ziemia. Holocaust jako ostrzeżenie, tłum. B. Pietrzyk, Kraków 2015, s. 440–441.

[10] D. Hambardzumyan, The Son of a Man, [w:] eadem, Top Ten Stories, ed. A.G. Mueller II, transl. L. Tsarukyan, Yerevan 2011, s. 135.

[11] O. Rifat, Voices of Memory. Selected Poems of Oktay Rifat, transl. R. Christie, R. McKane, Istanbul 1993, s. 27.

[12] A. Camus, Dżuma, tłum. J. Guze, Warszawa 1985, s. 92.

[13]Artsakh Votes for New Constitution, Officially Renames the Republic, Armenian Week­ly, 21 lutego 2017, https://armenianweekly.com/2017/02/21/artsakh-votes-for-new-constitution-officially-renames-the-republic/ (dostęp: 28 lutego 2024).

[14] Tę historię można odnaleźć na wielu oficjalnych azerbejdżańskich stronach, choćby Ministerstwa Obrony Narodowej: The A. Bakikhanov Institute of History, National Academy of Sciences of Azerbaijan, History of Garabagh, Ministry of Defence Azerbaijan, https://mod.gov.az/en/history-of-karabakh-075/ (dostęp: 28 lutego 2024).

[15] Strona Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego, poświęcona diecezji karabachskiej: Nagorno Karabakh (Artsakh), Gandzasar.com, https://www.gandzasar.com/nagorno-karabakh.htm#_edn8 (dostęp: 28 lutego 2024).

[16] To również powtarzająca się narracja, która gdzieniegdzie oznaczona jest następującym źródłem: Y. Mahumudov, K. Shukurov, Garabagh – Real History, Facts, Documents, Virtual Karabakh, 2005, https://www.virtualkarabakh.az/en/post-item/22/31/-karabakh-etymology-territory-and-borders.html (dostęp: 28 lutego 2024).

[17] Zob.: Nagorno Karabakh from Ancient Times to 1918, Office of the Nagorno Karabakh Republic US, http://www.nkrusa.org/nk_conflict/nk_until_1918.shtml (dostęp: 28 lutego 2024).

[18] Zob.: Ancient Population of Karabakh, Karabakh.org, https://karabakh.org/karabakh-history/karabakh-till-iv-c-ad/ancient-population-of-karabakh/ (dostęp: 28 lutego 2024).

[19] Zob.: Artsakh Republic: History and Current Realities, Karabakh Center, https://karabakhcenter.com/en/post/artsakh-republic-history-and-current-realities/ (dostęp: 28 lutego 2024).

[20]Ancient Population of Karabakh.

[21] Wszystkie cytaty biblijne pochodzą z Biblii Tysiąclecia.

[22] Albo też dają się wplątać w nią sami z trudnych (bądź też zupełnie prozaicznych) pobudek. Jednym z przykładów politycznego wplątania w kwestie Karabachu w azerbejdżańskiej perspektywie jest ta praca: The Nagorno-Karabakh Conflict, eds. M.H. Yavuz, M. Gunter, London–New York 2022. Skądinąd to również doskonały przykład „produkcji wiedzy” i próby zdobycia dyskursywnej hegemonii, która też jest elementem znaczącym dla konfliktu.

[23] Azerbejdżańsko-ormiańska wojna pamięci doczekała się niezwykle szczegółowych omówień autorstwa Wiktora Sznirelmana. Zob.: В.А. Шнирельман, Войны памяти: мифы, идентичность и политика в Закавказье, Москва 2003, s. 33–246; V.A. Shnirelman, The Value of the Past: Myths, Identity and Politics in Transcaucasia, Osaka 2001, s. 17–191.

[24] Zob.: H.R. Roemer, The Safavid Period, [w:] The Cambridge History of Iran,vol. 6: The Timurid and Safavid Periods, eds. L. Lockhart, P. Jackson, Cambridge 1986, s. 189–350, https://doi.org/10.1017/CHOL9780521200943.006.

[25] Wilajet to określenie prowincji w safawidzkim Iranie. System podziału na prowincje, z większą bądź mniejszą przestrzenią autonomiczności, używany był również w innych islamskich państwach, np. od połowy XVIII wieku w Imperium Osmańskim.

[26] R. Kapuściński, Podróże z Herodotem, Warszawa 2016, s. 277.

[27] Trawestacja słynnego teorematu Thomasa.

[28] System milletów był porządkiem ustrojowym w Imperium Osmańskim istniejącym praktycznie do samego końca jego istnienia. W ramach systemu milletów poszczególne grupy etnoreligijne cieszyły się sporą autonomią i suwerennością. Najważniejsze i najbardziej wpływowe z nich to grecki (bizantyjski), żydowski i ten, do którego będziemy wracać najczęściej, czyli ormiański.