Nora - Henryk Ibsen - ebook

Nora ebook

Henryk Ibsen

5,0

Opis

Nora” to utwór Henryka Ibsena, norweskiego dramatopisarza, uważanego za czołowego twórcę dramatu modernistycznego.
Nora”, znana również jako „Dom lalki”, to piękna oraz słynna sztuka Ibsena. Wyraża ona, wówczas kontrowersyjną, opinię autora w kwestii staroświeckiego małżeństwa oraz roli dwojga ludzi połączonych zaślubinami. Dzieło to zostało wpisane na międzynarodową listę programu UNESCO – Pamięć Świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 97

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Henryk Ibsen

NORA

DOMOWE OGNISKO LALKI. SZTUKA W TRZECH AKTACH.

Wydawnictwo Avia Artis

2023

ISBN: 978-83-8226-930-7
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Osoby

ROBERT HELMER, adwokat. NORA, jego żona. ERWIN, ich dziecko. BOB, ich dziecko. EMMA, ich dziecko. DOKTÓR RANK. PANI LINDEN. GÜNTHER. MARYANNA, niańka u Helmerów. HELENA, pokojówka u Helmerów. SŁUŻĄCY. Rzecz rozgrywa się w mieszkaniu Helmerów.

Akt I

Pokój wygodny i ze smakiem, ale bez zbytku urządzony. Drzwi w głębi na prawo prowadzą do przedpokoju, drugie drzwi do gabinetu Helmera, pomiędzy drzwiami fortepian. W środku lewéj ściany drzwi, z téj saméj strony ku przodowi okno. Koło okna stół okrągły, przy nim fotel i kanapka. W prawéj ścianie trochę w głębi drzwi. Przy téj saméj ścianie bliżéj sceny, piec fajansowy, przy nim parę foteli i jeden na biegunach. Pomiędzy piecem a drzwiami stolik. Na ścianach ryciny. Etażerka z porcelaną i artystycznemi drobiazgami. Szafka oszklona z książkami w ozdobnych oprawach. Dywan na posadzce. W piecu pali się ogień. Zima.

Scena I

NORA, POSŁANIEC, HELENA, potém HELMER.
( Słychać dzwonek, potém otwarcie drzwi. Nora wchodzi uradowana, przyśpiewując, ubraną jest jak na ulicę, niesie mnóstwo paczek i kładzie je na stoliku na prawo; drzwi za sobą zostawia otwarte, widać przez nie posłańca, niosącego choinkę i koszyk, które to rzeczy oddaje służącéj).

 NORA. Schowaj dobrze choinkę, Heleno, żeby jéj dzieci nie zobaczyły aż do wieczora, zanim będzie ustrojona ( do posłańca, dobywając portmonetkę). Ile się należy?  POSŁANIEC. Pięćdziesiąt fenigów.  NORA. Oto marka... nie, reszty nie potrzeba. ( Posłaniec dziękuje i odchodzi, Nora drzwi za nim zamyka. Rozbiera się śmiejąc się sama do siebie. Wyjmuje z kieszeni torebkę makaroników i zajada je. Potém podchodzi ostrożnie do drzwi pokoju męża i nasłuchuje). Tak, jest w domu. ( Nucąc idzie do stolika na prawo).  HELMER ( ze swego pokoju). Czy to się mój skowronek trzepocze?  NORA ( zajęta zaglądaniem do paczek). To ja.  HELMER. Więc to moja wiewióreczka się tam krząta?  NORA. Tak.  HELMER. Kiedyżeś przyszła?  NORA. Tylko co ( chowa torebkę z makaronikami do kieszeni i obciera sobie usta). Chodźno tu, Robercie, i zobacz, com nakupiła.  HELMER. Nie przeszkadzaj mi. ( Po chwili otwiera drzwi i wygląda ze swego pokoju z piórem w ręku). Nakupiłaś, mówisz. Jakto! takie mnóstwo rzeczy! No, to znowu mój kanarek nawyrzucał pieniędzy.  NORA. Robercie! tego roku możemy przecież pozwolić sobie na małe przyjemności. Są to pierwsze święta Bożego Narodzenia, w które nie potrzebujemy się oszczędzać.  HELMER. Nie możemy też trwonić.  NORA. Ach! Robercie, troszeczkę trwonić możemy, nieprawdaż? Tylko troszeczkę. Będziesz miał teraz duży dochód, zarobisz tyle pieniędzy.  HELMER. Tak, od Nowego Roku, ale jeszcze cały kwartał czekać trzeba na pensyę.  NORA. Ba! możemy tymczasem pożyczyć.  HELMER ( zbliża się i bierze ją żartobliwie za ucho). Zawsze lekkomyślna. Przypuśćmy, żebym dziś pożyczył tysiąc marek, ty je roztrwonisz w czasie Świąt, a w dzień świętego Sylwestra spada mi na głowę dachówka i zabija.  NORA ( zatykając mu ręką usta). Fe, jak możesz mówić takie okropne rzeczy.  HELMER. Przypuśćmy coś podobnego. Cóż wówczas?  NORA. Gdyby spotkało mnie podobno nieszczęście, byłoby mi obojętném, czy mam długi lub nie.  HELMER. Ależ ci, od którychbym pożyczył?  NORA. Ci? Któżby się o nich troskał. To są przecież obcy.  HELMER. Ach! Noro! Noro! Mówię teraz seryo, wiész dobrze, moje dziecko, jakie są moje zasady. Nigdy długów. Nigdy nie pożyczać. Życie, na pożyczkach oparte, krępuje i ma w sobie coś wstrętnego. Oboje do téj pory trzymaliśmy się dzielnie; i tak postępować będziemy jeszcze przez krótki czas do przyszłego kwartału.  NORA ( idąc do pieca). Dobrze, dobrze, jak chcesz.  HELMER ( idąc za nią). No, tylko nie opuszczaj skrzydełek, mój skowronku. Jakto?.. Buzia się wyciąga ( wyjmuje portmonetkę). Jak ci się zdaje, co ja mam tutaj?  NORA ( odwracając się szybko). Pieniądze!  HELMER ( daje jéj kilka banknotów). Mój Boże! wiem przecież, że na święta wielu rzeczy potrzeba.  NORA. Dziesięć.. dwadzieścia... trzydzieści... czterdzieści. O dziękuję! dziękuję ci, Robercie. To mi na długi czas wystarczy.  HELMER. Spodziewam się.  NORA. Tak, na długi czas. A teraz obacz moje sprawunki! Takie tanie! Patrz ta nowa sukienka dla Erwina — i szabelka także. To konik i trąbka dla Boba. I jeszcze lalka dla Emci. Wszystko to skromne, ale one i tak to zaraz połamią. A tutaj mam suknie i chustki dla Maryanny i Heleny.  HELMER. A tu w téj paczce?  NORA ( z okrzykiem). Nie, Robercie, tego nie zobaczysz przed wieczorem.  HELMER. Czy tak! Powiedz teraz, ty mała zbytnico, czyś téż pomyślała o saméj sobie.  NORA. Ba! o sobie? Ja niczego nie pragnę.  HELMER. No przecież. Powiedz mi jakie rozsądne żądanie, wymień rzecz, którąbyś miéć chciała.  NORA. Nie wiem, doprawdy... A posłuchaj, Robercie.  HELMER. Cóż?  NORA ( zajęta jakimś guziczkiem, nie patrząc na niego). Gdybyś chciał mnie czém obdarzyć, to mógłbyś.. mógłbyś.  HELMER. No powiedzże.  NORA ( prędko). Mógłbyś dać mi pieniędzy. Tak, wiele pieniędzy, ile dać możesz, nie robiąc sobie różnicy; a potém ja kupiłabym sobie za nie...  HELMER. Ależ Noro.  NORA. Zrób to, mój najdroższy, zrób to. A ja zawinę pieniądze w piękny złocony papierek i powieszę na choince. Jakbyto było zabawnie.  HELMER. Jak nazywają tego ptaszka, co to zawsze wszystko rozrzuca?  NORA. Wiem, wiem, to lekkomyślny kanarek. Ale zrób to dla mojéj przyjemności, Robercie. Potém będę miała czas rozważyć, co mi najpotrzebniejsze. Czy to nie jest rozsądne? Powiedz?  HELMER ( uśmiechając się). Zapewne, to jest gdybyś naprawdę umiała pieniądze utrzymać i kupić sobie coś za nie. Ale to wszystko poszłoby na utrzymanie domu, na mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, a potém ja znowu musiałbym wydawać.  NORA. Robercie!  HELMER. Czy możesz mi zaprzeczyć? ( kładzie jéj rękę na ramieniu). Mój skowronek jest najmilszém stworzeniem, ale potrzebuje bardzo dużo pieniędzy. Rzecz nie do uwierzenia, jak drogo kosztuje utrzymanie takiego ptaszka.  NORA. O! jak możesz mówić takie rzeczy? Ja doprawdy oszczędzam, ile mogę.  HELMER ( uśmiechając się). Rzeczywiście, ile możesz. Cóż, kiedy nie możesz wcale.  NORA ( kręci się i uśmiecha zadowolona). Gdybyś ty wiedział, Robercie, jakie to zadanie mają skowronki i wiewiórki.  HELMER. Zabawne z ciebie stworzenie! Kropką w kropkę do ojca podobnaś. On zawsze myślał o zarobku, ale skoro coś zarobił, pieniądze ulatniały mu się z ręki. Ty także nigdy nie wiész, na coś wydała. Cóż, taką już jesteś. To leży we krwi. Tak, tak, Noro, to są rzeczy dziedziczne.  NORA. Ach! byłoby dobrze, gdybym odziedziczyła wiele właściwości ojca.  HELMER. A jabym nie chciał, żebyś była inną, niż jesteś, mój śliczny skowroneczku. Ale słuchajno, czy mi się zdaje? Wyglądasz dzisiaj tak... tak... jakżeż to powiedziéć... jakoś podejrzanie.  NORA. Doprawdy?  HELMER. Tak. Spojrzno mi prosto w oczy.  NORA ( patrząc na niego). Cóż?  HELMER ( grożąc jéj palcem). Czy moja łakotnisia nie zbroiła co na mieście?  NORA. Broń Boże! jak możesz coś podobnego przypuszczać.  HELMER. Czy łakotnisia doprawdy nie wstępowała do cukierni?  NORA. Nie, zaręczam ci, Robercie.  HELMER. Nie skosztowała czego samowolnie?  NORA. Nie, ani troszeczki.  HELMER. Ani nawet nie probowała makaroników?  NORA. Zaręczam ci, że nie.  HELMER. No, no, no, żartuję naturalnie.  NORA ( idzie do stołu na prawo). Jakżebym mogła ciebie martwić!  HELMER. Wiem o tém. Dałaś mi na to słowo ( zbliża się do niéj). Zachowaj swoje tajemnice świąteczne, najdroższa. Wyjdą one na jaw dziś wieczór, gdy się choinkę zapali.  NORA. A czy pomyślałeś o zaproszeniu doktora?  HELMER. Nie, to przecież nie potrzebne, rozumie się samo z siebie, że będzie u nas. Powiem mu jednak, skoro tu przyjdzie. Kazałem także przynieść dobrego wina. Nie uwierzysz, Noro, jak ja się cieszę dzisiejszym wieczorem.  NORA. Ja także. O jak dzieci będą uszczęśliwione.  HELMER. Ach! jakie to szczęście pomyśléć, że się posiadło zapewnione stanowisko i dobre uposażenie? Nieprawdaż, że samo to przekonanie sprawia rozkosz?  NORA. O tak!  HELMER. Czy pamiętasz ostatnie święta? Na całe trzy tygodnie przed nimi zamykałaś się po całych wieczorach i nawet po północy, ażeby robić kwiaty i całe przystrojenie choinki, którém chciałaś nas olśnić. Był to najnudniejszy czas w mojém życiu.  NORA. Ja nie nudziłam się wcale.  HELMER ( z uśmiechem). Jednakże wypadło to dość licho.  NORA. Jeszcze chcesz mi tém dokuczać. Cóż ja temu winna, że zakradł się kot i całą moję robotę porozdzierał.  HELMER. Naturalnie, żeś nie winna, biedna moja mała. Miałaś najlepsze chęci, chciałaś wszystkim nam zrobić przyjemność, a to rzecz główna... Zawsze to jednak dobrze, iż te szkaradne czasy minęły.  NORA. Minęły już, Robercie.  HELMER. Nie siedzę już teraz nudząc się sam jeden; a ty nie męczysz już swoich oczu i tych ślicznych małych rączek.  NORA ( klaszcząc w ręce). Nieprawdaż, Robercie, to już niepotrzebne. Jakież to szczęście! ( bierze go pod rękę). A teraz muszę ci powiedziéć, co ja myślę, jak powinniśmy się teraz urządzić... Po świętach... ( ktoś dzwoni). Ach! dzwonek ( porządkuje pokój). Pewno ktoś przyszedł. To nieznośne. HELMER. Niéma mnie w domu dla gości. Nie zapominaj o tém.

Scena II

CIŻ I HELENA.

 HELENA ( we drzwiach wchodowych do Nory). Jakaś obca pani.  NORA. Poproś.  HELENA ( do Helmera). I pan doktór jest u pana.  HELMER. Czy poszedł do mego pokoju? HELENA. Tak. ( Helmer idzie do siebie, Helena wprowadza panią Linden w podróżném ubraniu i zamyka za nią drzwi).

Scena III

NORA, PANI LINDEN.

 PANI LINDEN ( nieśmiało, jakby z wahaniem). Dzień dobry, Noro.  NORA ( nie pewna). Dzień dobry.  PANI LINDEN. Nie poznajesz mnie..  NORA. Nie, nie, wiem — ach! tak... zdaje mi się ( z wybuchem). Krystyna! To ty, doprawdy.  PANI LINDEN. Tak, to ja.  NORA. Krystyno! Jakże mogłam cię nie poznać... ( ciszéj) ale bo téż się zmieniłaś.  PANI LINDEN. O! tak... przez dziewięć, dziesięć długich lat.  NORA. Więc to tak dawno, jak nie widziałyśmy się? Tak, prawda! Och! ostatnie lat osiem były bardzo szcześliwemi, wierzaj mi... Więc i ty przyjechałaś do stolicy? Wśród zimy przedsięwzięłaś taką daleką podróż. To odważnie.  PANI LINDEN. Odbyłam podróż koleją.  NORA. Ażeby się zabawić w czasie świąt. Ach! jak to ładnie. I bawić się będziemy... Ale zdejmże to. Nie zmarzniesz tu przecież ( pomaga jéj się rozebrać). Tak! No, teraz siądźmy wygodnie przy piecu. No, pokażże mi się dobrze... Nie zmieniłaś się... To tylko tak mi się wydało na pierwsze wejrzenie... Co prawda, Krystyno, trochę przybladłaś... i schudłaś także.  PANI LINDEN. I postarzałam się, Noro, postarzałam bardzo.  NORA. Może troszkę, ale tylko troszeczkę, niewiele ( zatrzymuje się nagle; poważnie). Jaka ja téż jestem bezmyślna! Siedzę i paplę... Droga Krystyno, czy mi to przebaczysz?  PANI LINDEN. Cóż znowu, Noro?  NORA ( ciszéj). Biedna Krystyno. Wszakżeś owdowiała.  PANI LINDEN. Tak, przed trzema laty.  NORA. Wiedziałam o tém; wyczytałam w gazetach. Ach! wierz mi, nieraz chciałam do ciebie pisać, ale zawsze mi coś przeszkodziło. I tak zeszło.  PANI LINDEN. Moja droga, to łatwo zrozumieć.  NORA. Nie, to było szkaradnie z mojéj strony. Biedaczko! ileż ty zniosłaś... I nie zostało ci nawet żadnego majątku?  PANI LINDEN. Nie.  NORA. Nie masz dzieci?  PANI LINDEN. Nie.  NORA. Więc ci nic nie zostało?  PANI LINDEN. Nic, nawet troski.  NORA ( patrząc na nią z niedowierzaniem). Ach! Krystyno, czy to możliwe?  PANI LINDEN ( uśmiechając się smutnie i gładząc jéj włosy). Tak się to czasem zdarza. NORA. Być zupełnie samą... jak to musi być okropnie! Ja mam troje dzieci. Pokazać ci ich teraz nie mogę, są z niańką na przechadzce. Tymczasem musisz opowiedzieć mi wszystko.  PANI LINDEN. Nie, nie, ty lepiéj opowiedz.  NORA. Nie, ty musisz zacząć. Nie chcę być dziś samolubną, będę myśléć o tobie. Jedno przecież muszę ci powiedziéć. Czy wiész, jakie nas w tych dniach szczęście spotkało?  PANI LINDEN. No, cóż takiego?  NORA. Pomyśl tylko, mój mąż został dyrektorem akcyjnego banku.  PANI LINDEN. Twój mąż! to doprawdy wielkie...